Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Miloslav Stingl (ur.1930),amerykanista, z wykształcenia etnolog i archeolog, jest najczęściej tłumaczonym na języki obce czeskim autorem prac popularnonaukowych. By lepiej móc poznać wymarłe cywilizacje, o których pisze, odbywa podróże do obu Ameryk, a także na wyspy i archipelagi Oceanii. Główną jego pasją są kultury indiańskie, zarówno te z okresu przedkolumbijskiego, jak i współczesne dzieje i obyczaje spadkobierców dawnej świetności Ameryki. [...]
W "Czcicielach gwiazd" ukazuje pradzieje cywilizacji starożytnego Peru w okresach poprzedzających panowanie Inków, a także historię odkryć archeologicznych. Jest to więc popularny zarys archeologii peruwiańskiej, a jednocześnie mała kronika badań nad przeszłością centralnej andyjskiej Ameryki.
[opis okładkowy]
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych
Książka dostępna w zasobach:
Miejska Biblioteka Publiczna w Mszanie Dolnej
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 346
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
CZCICIELE
GWIAZD
Państwowy Instytut Wydawniczy • Warszawa 1985
CZCICIELE GWIAZD
Śladami zaginionych kultur peruwiańskich
MILOSLAV STINGL
Przełożył
Piotr Godlewski
Tytuł oryginału czeskiego
«Uctivači hvězd. Po stopách ztracených peruánských řiši»
Konsultacja, posłowie, przypisy, bibliografia, wybór ilustracji
Aleksander Posern-Zieliński
Opracowanie graficzne
Ryszard Świętochowski
Wykonanie map
Ryszard Świętochowski
Opracowanie tabeli chronologicznej
Andrzej Krzanowski
Reprodukcje rysunków
Hanna Balcerzak
Reprodukcje zdjęć czarno-białych
Grzegorz Osztynowicz
Diapozytywy kolorowe
Teresa Żółtowska
Indeks opracowała
Barbara Graboń
© Miloslav Stingi, 1980
Ilustrations © Vladimir Kladiva, 1980
© Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1985
PRINTED IN POLAND
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1985 r.
Wydanie pierwsze
Nakład 20.000 + 300 egz. Ark. wyd. 18,5. Ark. druk. 15,5.
Papier druk. mat. kl. IV, 71 g, 61X86 cm.
Oddano db składania w lipcu 1984 r.
Podpisano do druku we wrześniu 1985 r.
Zakłady Graficzne w Toruniu
Nr zam. 402. N-48
Cena zł 300,—
ISBN 83-06-01223-2
Będzie to opowieść o czymś, nad czym zastanawiałem się wiele już lat: o zagadkowych, zaginionych indiańskich królestwach dawnego Peru, kraju wielkiego i ze wszech miar godnego zainteresowania, którym na długo przedtem, zanim opanowali go potężni Inkowie, władali „czciciele gwiazd”. Oczywiście czytelnik może mnie spytać: „Dlaczego z całej historii pradawnych państw indiańskich zaciekawiła pana akurat ta epoka, dlaczego właśnie «czciciele gwiazd»?”
Chyba przede wszystkim dlatego, że popularny, a zarazem syntetyczny opis dziejów przedinkaskich państw indiańskich na terenie Peru właściwie dotychczas nie istnieje. Do niedawna nauka nie wiedziała o tej epoce prawie nic. Jeszcze niewiele lat temu zestawienie z ułomków dawnej mozaiki pełniejszego obrazu było nieomal niemożliwe. A przecież losy pradawnych królestw peruwiańskich mają olbrzymie znaczenie dla zrozumienia przeszłości Indian Ameryki Południowej — i jako autor książki mam nadzieję, że czytelnik również uzna je za ciekawe, a nawet sensacyjne. Dziś, kiedy dzięki badaniom prowadzonym w ostatnich dziesięcioleciach mimo wszystko wiemy już nieco więcej, warto chyba podjąć próbę ułożenia tego dotychczas rozbitego na oddzielne kawałeczki obrazu i pójść śladami najstarszych indiańskich kultur, na których gruncie wyrosło później mocarstwo Inków.
Miałem jednakże inny jeszcze powód: dla niemal wszystkich kultur staroperuwiańskich charakterystyczny jest głęboko zakorzeniony kult ciał niebieskich — Księżyca, Słońca, gwiazd oraz całych konstelacji. To zainteresowanie, a nawet — można powiedzieć — opętanie ciałami kosmicznymi, poza tym zaś liczne, na pozór nie znajdujące wytłumaczenia „ślady” zdają się uwypuklać jeszcze ich związki z wszechświatem. W rejonie Nazca odkryto rzekome lądowisko kosmonautów; znajdują się tam gigantyczne, nieraz nawet kilometrowe figury i rysunki, wyżłobione w pustyni i widoczne jedynie z lotu ptaka. Na obecność istot pozaziemskich zdają się też wskazywać
1
niektóre znaleziska z leżącego wysoko w górach indiańskiego miasta Tiahuanaco. Wszystko to skłoniło poniektórych autorów i romantycznych marzycieli do śmiałego domysłu, że sprawcy tego rodzaju „zagadek” przybyli z innych galaktyk. Jest to jedynie domysł, ale czasami przedstawia się go tak, jakby opierał się na podstawach naukowych. Zdarza się nawet spotkać z twierdzeniem, że u kolebki całej ludzkiej wiedzy i wszelkiego postępu stali przybysze z kosmosu, przedstawiciele obcych cywilizacji.
Wierzę jednak, że człowiek potrafi samodzielnie dokonywać wynalazków, rozwijać swoje siły i własną pracą przekształcać świat, w którym żyje. Że nie musi być prowadzony za rączkę i „cywilizowany” ani przez różne przedziwne bóstwa, ani też przez przybyszów z innych układów planetarnych. Wystarczy, aby był uzbrojony w rozum, wolę oraz w pragnienie poznania prawdy. Prawdy zaś nie pomoże nam poznać zalew informacji nieścisłych, a często absolutnie fałszywych, nawet jeżeli u peruwiańskich Indian z okresu przed pojawieniem się Inków co chwila natrafiamy na ślady pozaziemskich „nosicieli cywilizacji” i na nie ulegające wątpliwości oddawanie czci ciałom niebieskim.
Myślę wszakże, że lepiej, a chyba i ciekawiej będzie, jeżeli zamiast mówić „to nie było tak”, spróbuję opowiedzieć, jak moim zdaniem było w rzeczywistości. A więc również dlatego napisałem tę książkę.
Autor
Peru! Tę nazwę człowiek współczesny powinien by wymawiać z takim samym podziwem i z taką samą czcią, z jakimi mówimy: Grecja, Rzym, Sumer, Babilonia czy Egipt. Dzieje tych wspaniałych kultur zna chyba każdy. Są to w istocie także nasze dzieje. Przecież w tych starożytnych państwach pisano pierwsze rozdziały również naszej dzisiejszej cywilizacji. Mówiąc „naszej”, mamy z reguły na myśli cywilizację tej części ziemskiego globu, którą — bodajże niezupełnie słusznie — nazywamy Starym Światem, to znaczy półkuli wschodniej.
Nasza planeta ma jednak także półkulę zachodnią, swój Nowy Świat, gdzie narodziły się kultury równie dawne i świetne, równie wspaniałe królestwa i potężne imperia. Niejedno z nich powstało właśnie na terenie dzisiejszego Peru. Na ogół jednak o wiele lepiej znane jest inne ognisko przedkolumbijskich kultur indiańskich: Meksyk oraz przylegające doń ziemie dzisiejszych republik środkowoamerykańskich, Gwatemali i Hondurasu (nazywane łącznie Mezoameryką), gdyż tamtejsze rozwinięte kultury Azteków i Majów ściągnęły na siebie główną uwagę literatury popularnej. Przecież nawet książka tak sławna i napisana z taką znajomością przedmiotu jak Bogowie, groby i uczeni Cerama opowiada o dawnym Meksyku, o Aztekach, Majach, Toltekach i innych, ale o Peru nie wspomina ni słowem.
Lecz i ci, którzy o dawnym Peru mówią, często widzą je tylko jako „kraj Inków”. Nie dostrzegają albo nie chcą dostrzegać, że okres nieograniczonej władzy Inków to jedynie wspaniały punkt 9. kulminacyjny historii kultur staroperuwiańskich, że Inkowie są jedynie „wierzchołkiem góry lodowej”, ostatnimi twórcami najsłynniejszego mocarstwa Indian. Na długo przedtem istniało na terenie Peru wiele innych indiańskich królestw i kultur. Lecz blask ich, a nawet same nazwy przesłoniła bez reszty sława Inków, ich ogromnych skarbów, złota i okazałych metropolii.
Chcąc jednak poznać całą prawdę o przedkolumbijskich Indianach w Peru, musimy przede wszystkim zaznajomić się z tymi, którzy mieszkali i panowali w tym kraju przed Inkami. Dopiero w XX wieku — zwłaszcza w ostatnich dwóch, trzech dziesięcioleciach — dokonano odkryć archeologicznych, które pomagają nam choćby w najogólniejszych zarysach poznać ich znakomitych poprzedników.
Wiele przyczyn sprawiło, że jeszcze do niedawna właściwie całą przedinkaską historię Peru i kultur tego kraju krył tak nieprzenikniony mrok zapomnienia. Jedną z nich jest i to, że w szeregach zdobywców Peru nie znalazł się nikt, kto — jak w Meksyku franciszkanin Bernardino de Sahagun — potrafiłby wiernie i wyczerpująco spisać wszystko, co miejscowi Indianie mogli opowiedzieć mu o sobie, swoim kraju, kulturze, a zwłaszcza o swej odległej przeszłości.
W przeciwieństwie do mieszkańców Mezoameryki, Indianie peruwiańscy nie stworzyli własnego pisma (w każdym razie my go nie znamy). W Mezoameryce miejscowe pismo, jak też oryginalne sposoby zapisywania dat pojawiły się bodaj już trzy tysiące lat temu. Po Majach, Aztekach i Mistekach pozostało wiele kodeksów, które są dziś — jak na przykład kroniki misteckie — cennymi źródłami wiadomości o życiu w przedkolumbijskich państwach Meksyku. W Peru natomiast żadnych indiańskich ksiąg nie było. Pod jednym wszakże względem Peruwiańczycy, a ściślej mówiąc Inkowie, podobni są do swych indiańskich braci z Mezoameryki. Jak Aztecy w okresie rozkwitu swojego państwa starali się ze wszystkich sił „zaztekizować” cały Meksyk i zniszczyć wszelkie informacje o tym, co było, zanim sami przybyli nad meksykańskie jeziora,2 tak też Inkowie, nawet z jeszcze większą energią i z większym powodzeniem, dążyli do przerobienia na swoją modłę całego Peru, narzucenia mu swojego języka i kultury, swego sposobu życia, przede wszystkim zaś zatarcia w pamięci Indian wszystkiego, co wydarzyło się w tym kraju, nim pierwszy inka 3 zasiadł na złotym tronie w pałacu królewskim w Cuzco. Przed Cuzco istniały inne metropolie dawnego Peru, a przed imperium Inków — inne peruwiańskie mocarstwa. Tron Inków poprzedzało wiele innych tronów. A przecież zabiegi władców z Cuzco zostały uwieńczone powodzeniem. I to nawet tak wielkim, że nie tylko miliony Indian, ale także pierwsze pokolenia badaczy dziejów peruwiańskich kultur przyjęły za dobrą monetę twierdzenie, że historia Peru zaczyna się od Inków. Profesor Philip Ainsworth Means powiedział kiedyś, że „cały ten obszar nasycony jest niezatartym kolorytem Inków”. Kto jednak pragnie poznać historię kultur i państw peruwiańskich w pełnym zakresie, ten musi starać się wejrzeć głębiej. Bo tam dopiero, poniżej widocznego wierzchołka staroperuwiańskiej góry lodowej, czeka wiele interesujących tajemnic, kamieni milowych wyznaczających szlak, który Indianie tego kraju przebyli w ciągu wielu tysiącleci swoich burzliwych dziejów. Kamień milowy... To właśnie od kamienia w najdosłowniejszym sensie zaczyna się historia kultur peruwiańskich. Ale zanim spojrzymy na najstarszy kamień, jakiego dotykała tutaj ręka człowieka, zwróćmy uwagę na samo Peru — wielką scenę, na której zaczął rozgrywać się dramat peruwiańskich kultur i państw indiańskich.
Zanim przemówi historia, zabierze głos geografia. Przede wszystkim jednak musimy określić teren, o którym będzie mowa w tej książce, ponieważ granice polityczne dzisiejszego Peru nie w pełni pokrywają się z granicami obszaru, do którego odnosimy tę nazwę, gdy chodzi o historię Indian.
Do przedkolumbijskiego Peru zaliczamy większość terytorium dzisiejszego państwa peruwiańskiego oraz rozległe tereny płaskowyżów andyjskich, które zajmują zachodnią połowę Boliwii. Nie zaliczamy tu z reguły wschodnich stoków Kordylierów z gęstą tropikalną puszczą, terenu, przez który przepływają Marańon i inne rzeki z dorzecza wielkiej Amazonki. Montana, jak nazywa się tę wilgotną, lesistą część dzisiejszego Peru, to przed Kolumbem, a właściwie i po nim, był już zupełnie inny świat.
Terytorium, które stało się sceną bodaj najbardziej dramatycznych wydarzeń w dziejach przedkolumbijskiej Ameryki, liczy kilkaset tysięcy kilometrów kwadratowych.
W amerykanistyce nazywamy je regionem andyjskim. Ale Andy stanowią tutaj tylko jedną z dwóch części, znacznie różniących się klimatem. Druga to Costa, wąski pas nadbrzeżny. Choć jest wybrzeżem największego oceanu naszej planety, bardziej niż czegokolwiek innego brakuje mu właśnie wody. Liczne regiony Costy przypominają raczej serce Afryki niż brzegi oceanu. Znajdujemy tu rozległe pustynie i wielkie piaszczyste wydmy. Życie występuje jedynie tam, gdzie ten martwy krajobraz przecinają rzeki, spływające ze stoków Andów do oceanu. Sytuacja typowa dla peruwiańskiej Costy nie ma analogii w całej Ameryce. Rzeki są tu dosłownie podstawą życia. I jak Nil był ojcem kultury starożytnego Egiptu, tak za matki kultur nadbrzeżnych regionów Peru możemy uznać te na pierwszy rzut oka niepozorne rzeczki i ich niewielkie doliny. Indiańskie królestwa i kultury nadbrzeżne wyrastały częstokroć na powierzchni jednego lub dwóch tysięcy kilometrów kwadratowych, a więc na terenach mniejszych od niektórych dzisiejszych wielkich miast Europy. Rzeczki Lambayeque, Viru, Ica czy Nazca tchnęły życie w oazy pośród piasku, a ich nazwy weszły do literatury z reguły również jako imiona staroperuwiańskich kultur z kilku ostatnich tysiącleci.
Teren nadbrzeżnego Peru zaczyna się w pobliżu miasta Tumbez na granicy Ekwadoru, a kończy mniej więcej na dzisiejszym pograniczu peruwiańsko-chilijskim. Między jego częścią północną a południową występuje jednak pewna różnica. Na południu właściwie nigdy nie pada. Piaszczyste wydmy przybierają tu postać wysokich księżycowatych diun (medado), przesuwają się nieustannie i mogą nawet zasypać nieostrożnego wędrowca. Straszliwa susza, to przekleństwo południowego Peru, ma jednak dla badaczy jedną nieocenioną zaletę: idealnie suche powietrze również po tysiącleciach świetnie konserwuje wiele z tego, co wszędzie indziej dość szybko uległoby zniszczeniu.
Doliny północnego Peru są zwykle rozleglejsze niż w południowej części Costy. Są też stosunkowo wilgotniejsze. Mimo to jednak nawet w okresie rozkwitu państw staroperuwiańskich życie byłoby tu nie do pomyślenia, gdyby nie sztuczne nawadnianie, gdyby nie budowano przemyślnych urządzeń nawadniających.
Tak oto przedstawia się ten osobliwy świat pustyń i prądów morskich (zwłaszcza Humboldta), jak również gęstych mgieł (garuas), w których regiony nadbrzeżne toną na początku peruwiańskiej zimy, czyli w maju.
Peruwiańska Costa ma w najszerszych miejscach sto pięćdziesiąt kilometrów, ale długa jest na kilka tysięcy kilometrów. Od zachodu ogranicza ją majestatyczny masyw Andów. W Boliwii przestrzeń pomiędzy Kordylierą Zachodnią a Wschodnią wypełnia słynne Altiplano — płaskowyż na wysokości niemal 4000 metrów nad poziomem morza. Pośrodku płaskowyżu znajduje się najwyżej położone spławne jezioro świata, Titicaca. A blisko jego brzegów wyrosło zagadkowe przedinkaskie święte miasto, Tiahuanaco.
Andyjski płaskowyż rozpada się z kolei na szereg mniejszych łańcuchów górskich, tarasów, równin i dolin rzecznych. W Republice Peru pomiędzy jednym i drugim łańcuchem Kordylier ów można wyróżnić pięć takich regionów. Nazywamy je „basenami”. W jednym z nich — Cuzco — wyrosło w swoim czasie noszące tę samą nazwę miasto, stolica państwa Inków. Inny, Cajamarca, był świadkiem pojmania ostatniego inki i obrócenia w gruzy największego indiańskiego imperium. Basen Callejón de Huaylas jest ze wszystkich peruwiańskich największy i najlepiej zbadany przez archeologów. Imponujące szczyty Kordyliero w dochodzą do 6000 metrów. Pokryte są wiecznym śniegiem, nie brak także lodowców, z których na wsie i miasta miejscowych Indian zstępuje długa i ciężka zima. Chłodno jest tu właściwie cały rok. Ciepło, prawdziwie ciepło — nieomal nigdy.
Jeżeli warunki naturalne Costy możemy przyrównać do starożytnego Egiptu, do sytuacji w dolinie Nilu, to dla Wyżyny Peruwiańskiej nie znajdziemy w Starym Świecie analogicznego obszaru, na którym wyrosłyby podobnie wysokie kultury. Wysokogórska część Peru — po hiszpańsku zwana Sierra — ma zresztą warunki naturalne o wiele gorsze również w porównaniu z Mezoameryką, a więc z Meksykiem, Jukatanem, Gwatemalą i Hondurasem. Na przykład kukurydzę, tę królową indiańskich ziemiopłodów, można było zacząć uprawiać tutaj dopiero wtedy» gdy przyśpieszono jej dojrzewanie sztucznym nawadnianiem, aby zebrać plony przed nadejściem mrozów. Z drugiej jednakże strony Sierra nadaje się świetnie do hodowli ziemniaków, które stąd właśnie wyruszyły w zwycięską podróż na stoły świata.
Nie tylko wysokogórskie poletka, ale i pastwiska Sierry dały dawnej Ameryce wspaniały dar. Nadawały się bowiem znakomicie do hodowli lam. A te zwierzęta, typowe dla regionów andyjskich, choć nie potrafią unieść człowieka ni ciągnąć pługu, dźwigają jednak ponad stufuntowe ładunki, a poza tym dostarczają swym peruwiańskim pasterzom wełny i mięsa.4
Świat lam i ziemniaków, świat wiecznego chłodu i górskich wichrów, pól śniegowych i olbrzymich lodowców był wreszcie również światem Inków, ostatnich władców na końcowym etapie ery indiańskiej w dziejach Peru. Jak w Meksyku Aztecy, tak też w Peru Inkowie, ludzie z gór, odnieśli zwycięstwo nad ostatnim państwem z nadbrzeżnej niziny — nad państwem Chimu. Lecz zanim się to stało, z piasków i śniegów między brzegami oceanu a wielkimi górami wyrosły liczne inne, częstokroć zupełnie nam nie znane państwa oraz kultury. Ironią losu żadne z nich nie nazywało się Peru.
Odmiennie niż dajmy na to w Meksyku czy Gwatemali, które dziś także noszą swoje własne, przedkolumbijskie indiańskie nazwy, nazwa Peru jest ,,wynalazkiem” pierwszych Hiszpanów, którzy przybyli do Ameryki. Ściślej mówiąc, nie tyle wynalazkiem, co wynikiem pomyłki, powstałej wskutek bardzo niedokładnego zanotowania nazwy związanej zapewne z innym krajem czy ludem Nowego Świata, może było to nawet imię jakiegoś Indianina, który prawdopodobnie wcale nie mieszkał w Peru, tylko gdzieś bliżej miejsca, skąd wyruszyła na podbój tego kraju wyprawa pod dowództwem Pizarra. Punktem wyjścia hiszpańskiej ekspansji na południe był Przesmyk Panamski. Tu właśnie, w okolicy Darien, żył zapewne kacyk Piru, który sam o tym nie wiedząc użyczył swego imienia odległej krainie, choć nie miał z nią nic wspólnego.
Natomiast uczony francuski Paul Rivet przypuszczał, że nazwa Peru jest przekręconym zapisem słowa pelu, w języku indiańskiego ludu Czibczów oznaczającego wodę. Czibczowie jednak utworzyli swoje państwo nie w Peru, lecz w przedkolumbijskiej Kolumbii, czyli ponad tysiąc kilometrów dalej na północ. Tak czy inaczej, Peru nazywa się Peru już pół tysiąca lat, a ponieważ nie znamy żadnej lepszej, właściwszej indiańskiej nazwy dla tego kraju między Andami a oceanem, będziemy używali tej właśnie. Zatem — Peru! Tak nazywamy ten kraj, żyjący pod znakiem śniegu i piasku. A teraz zerknijmy już na pierwsze stronice jego zadziwiającej historii.
Najstarsze świadectwo swej obecności w Peru pozostawił nam najdawniejszy peruwiański Indianin w postaci szczątków kamiennych narzędzi w kamiennym pyle swoich kamieniołomów. Te najstarsze ślady człowieka znaleźli archeolodzy w dolinie rzeki Chillon, a więc na terenie środkowego wybrzeża, niecałe sto kilometrów od dzisiejszej stolicy — Limy.
Od miejsca znalezienia owych zabytków najstarszy okres w dziejach Peru nazywamy „Zona Roja”. W nadzwyczaj prymitywnych warsztatach, w kamieniołomach drobnoziarnistego kwarcytu pracował tutaj człowiek już trzynaście — czternaście tysięcy lat temu (a przy okazji: najstarszym znanym do dziś nauce mieszkańcem Ameryki Południowej jest „człowiek z El Jobo”, który żył w Wenezueli już 15 000 lat temu).
Pierwsze grupy przybyszów z Azji wkroczyły na teren Nowego Świata mniej więcej przed czterdziestu tysiącami lat, niewątpliwie szlakiem wiodącym przez dzisiejszą Cieśninę Beringa. Obydwa kontynenty były wówczas zapewne jeszcze połączone ze sobą. Upłynęło co najmniej 20 000 lat, nim fale migracji z północy dotarły do Meksyku i Ameryki Środkowej. A mniej więcej piętnaście tysięcy lat temu pierwsi Indianie dotarli wreszcie także do Peru. W dolinie rzeki Chillón pozostał po nich jednak jedynie kamień. Czyli poszlaka — pośredni tylko dowód ich obecności. Sędziowie czasem nie uwzględniają poszlak. Badacze najdawniejszych dziejów Peru muszą jednak — przynajmniej na początek — zadowolić się tymi pośrednimi świadectwami, „śledztwo” bowiem, mające wykryć najodleglejszą przeszłość tego kraju, dalekie jest jeszcze od ukończenia. Na razie wciąż jeszcze mamy w rękach zaledwie kamień z Zona Roja. Szczątki kostne pierwszych Peruwiańczyków niestety nie zachowały się. Lub — co najbardziej prawdopodobne — mimo wszelkich zabiegów nie udało się nam ich dotąd odnaleźć.
Kontynuacją najstarszego okresu Zona Roja jest w dolinie rzeki Chillón następna warstwa, nazywana — również od miejsca znalezienia — Oquendo. Ludzie kultury Oquendo zaczynają już wyrabiać cienkie noże, ze względu na swój kształt przez niektórych badaczy zwane „żyletkami”. Wytwórcy żyletek mieszkali nad rzeką Chillón mniej więcej dwanaście tysięcy lat temu. Młodsza i najmłodsza warstwa z doliny Chillón to Chiveteros I i Chiveteros II. Indianie ci skupiali swą uwagę na wytwarzaniu ciężkich kamiennych toporów i potężnych siekier — oraz produkcji niezbyt szerokich grotów do oszczepów.
Oszczep nasuwa myśl o polowaniu. Chiveteros byli zatem myśliwymi, niewątpliwie ludem bardziej zaawansowanym w rozwoju niż ich poprzednicy, którzy utrzymywali się przy życiu zbierając tylko owoce dziko rosnących krzewów i zapewne także to, co wyrzuciło na brzeg morze. Dopiero o nich wiemy troszeczkę więcej. Dzięki litościwej peruwiańskiej przyrodzie, wyjątkowo suchemu klimatowi, przetrwały do naszych czasów ich szczątki doczesne, a nawet „odzież” i szereg przedmiotów codziennego użytku.
Najcenniejszych odkryć rzucających światło na sposób życia ludu kultury Chiveteros dokonano w kilku peruwiańskich jaskiniach, będących najczęstszym schronieniem dawnych Indian Ameryki Południowej. Jedna z nich — Lauricocha — użyczyła następnie swojej nazwy temu dawnemu okresowi przedkolumbijskich dziejów Peru. Najbardziej wartościowe obiekty pochodzą jednak nie z Lauricocha, ale z jaskiń środkowoperuwiańskich w pobliżu wsi Chilca, położonej na wysokości ponad 3500 metrów nad poziomem morza w dość suchym regionie Andów. W jednej z jaskiń archeolodzy znaleźli nawet świetnie zakonserwowane w suchym powietrzu ciała dwóch mężczyzn, kobiety oraz dziecka. Ci najstarsi Peruwiańczycy, których wygląd udało się nam dotychczas poznać, byli bardzo krzepkiej budowy (jeden z mężczyzn miał nawet 175 cm wzrostu).
Jaskinie pod wsią Chilca pokazały archeologom nie tylko, jak ludzie ci wyglądali, ale także — co potrafili wytworzyć. Więc przede wszystkim odzież. Wyjątkowo suche powietrze jaskiń zakonserwowało ciała nieżyjących od dziesięciu tysięcy lat Indian ubranych w prawdziwe, choć prymitywnie wykonane tkaniny z surowców roślinnych (z włókien kaktusa). Ponadto okryci byli płaszczami ze skór wikunii. Obok zwłok dziecka leżał równie świetnie zakonserwowany przez suche powietrze wielobarwny ptaszek, owinięty w wiązkę słomy.
Oprócz „ubrań” dawnych Peruwiańczyków w jaskiniach znaleziono też szczątki broni. Ci dawni Indianie najwyraźniej używali miotaczy oszczepów. Oszczepy „wystrzeliwane” z tych oryginalnych urządzeń zaopatrzone były w groty z bazaltu lub obsydianu. Broń z Chilca wskazuje, że dawni Peruwiańczycy polowali zwłaszcza na jelenie. Ponieważ mieszkali blisko morza, swe pożywienie uzupełniali również morskimi mięczakami i — w mniejszym zakresie — rybami. Mimo to jednak w ich jadłospisie przeważały pokarmy pochodzenia roślinnego. Skąd to wiemy? Za przeproszeniem, z odchodów, których zostało po mieszkańcach tutejszych jaskiń zadziwiająco dużo. Kiedy archeolodzy zajęli się także tym — tak cennym dla nich — materiałem, wyczytali z niego, że do zbieranych płodów peruwiańskich roślin należały między innymi owoce jednego z kaktusów, dziko rosnące pomidory, a także już ziemniaki i podobna do nich bulwiasta roślina jiąuima.
Na południu, w departamencie Moqueque, znaleziono w jaskini Toquepala rysunki ludzi kultury Lauricocha mające około 10 000 lat. Ta najstarsza galeria obrazów w Peru — podobnie jak słynne europejskie malarstwo jaskiniowe (choćby w Altamirze w Hiszpanii) — składa się z nie uporządkowanych, nakreślonych z lekceważeniem zasad perspektywy scen z polowań na dzikiego zwierza, przede wszystkim na guanako.
Myśliwi z Toquepala przedstawili też w swej jaskinnej galerii samych siebie. Przeważnie z pałką albo maczugą w ręku. Niektórzy dzierżą nawet dwie takie potężne pały. Myśliwi są najwyraźniej nadzy, chociaż przedmioty znalezione w pobliżu wsi Chilca świadczą, że ludzie ci nosili już odzież.
Galeria w Toquepala jest zarazem najdawniejszym świadectwem mówiącym nam o poglądach religijnych i obrzędach magicznych starożytnych peruwiańskich myśliwych. Rysunki zostały poważnie uszkodzone przez samych ich twórców. Mężczyźni bowiem przed wyruszeniem na łowy „zabijali” swoje przyszłe ofiary na ścianach jaskini, waląc w ich podobizny pałkami i oszczepami. Obrzęd ten miał naturalnie zapewnić im łowieckie szczęście. W taki sam sposób zapewniali sobie zawczasu, przed udaniem się nad morze, pomyślny połów. Stąd też na ścianach w Toquepala wyobrażona jest na przykład także langusta
Rysunki jaskiniowe w Toąuepala odkrył przez przypadek w roku 1960 Peruwiańczyk Miomir Bojovich. Późniejsze badanie znaleziska metodą obliczania rozkładu węgla radioaktywnego C14 wykazało, że próba organiczna z tej jaskini liczy sobie 9 500 lat (± 160 lat). Tą samą metodą stwierdzono, że jaskinia w Lauricocha była niewątpliwie zamieszkiwana 9 524 lata temu (± 250 lat). Już wcześniej znaleziono tam fragmenty szkieletów trzech Indian, a później wybitny archeolog peruwiański Augusto Cardich trafił na trzy inne, tym razem świetnie zachowane szkielety. Czaszka jednego z nich była sztucznie zdeformowana. Tak więc już 10 000 lat temu po raz pierwszy stykamy się w Lauricocha ze zwyczajem deformowania czaszek, tak bardzo rozpowszechnionym później w wielu regionach przedkolumbijskiej Ameryki. Nawiasem mówiąc sposób, w jaki pochowano dzieci, jest również interesujący. Świadczy, że Indianie mieli już stosunkowo rozbudowany i charakterystyczny rytuał grzebalny. Na „drogę w zaświaty” dali każdemu zmarłemu dziecku trochę żywności. Każde otrzymało też dwa kamienie. Na szyi jednego ze zmarłych dzieci zawieszono naszyjnik ozdobiony turkusowym sześcianikiem. Najciekawsze jest jednak ustalenie Cardicha, że jedno z dzieci nie zostało złożone na wieczny spoczynek zaraz po śmierci, ale że jego ciało wystawiono na słońce i ostatecznie pochowano dopiero wtedy, gdy ze zmarłego zostały same wysuszone na pieprz kości. Początkowo wywołało to falę domysłów. Wielu badaczy zastanawiało się, czy ciało dziecka nie zostało zjedzone podczas jakiegoś ludożerczego obrzędu bądź też — czy głód nie zmuszał aby mieszkańców Lauricocha do spożywania własnych dzieci. Wydaje się jednak, że tak nie było, że mamy tu jedynie do czynienia ze szczególnym sposobem grzebania, zakładającym, że od śmierci człowieka do złożenia jego ciała w ziemi musi minąć kilka tygodni.
Oprócz jaskiń bezsprzecznie zamieszkiwanych przez przedstawicieli kultury Lauricocha fachowcy znają także pewną liczbę innych staroperuwiańskich skalnych siedzib, czekających dopiero na gruntowne badania archeologiczne. Niestety, najcenniejszą z tych dotąd nie obejrzanych jeszcze dokładnie jaskiń, którą jej odkrywca, profesor Frćdćric Andrć Engel, kazał zamurować, aby liczące 10 000 lat skarby nie uległy uszkodzeniu na skutek niespodziewanych ingerencji przyrody, zniszczyli współcześni Indianie: zaskoczeni w górach przez burzę pasterze znaleźli ją przypadkiem, 18 przebili otwór i wpędzili do środka swoje stada.
Tak oto jedno z cennych stanowisk archeologicznych zostało dosłownie rozdeptane krowimi kopytami.
pomimo tego brutalnego ciosu zadanego peruwiańskiej archeologii, już choćby to, co badacze znaleźli w ostatnich latach w innych jaskiniach w Chilca, Lauricocha i Toąuepala, znacznie posuwa naprzód naszą wiedzę o mieszkańcach Peru w najdawniejszym okresie ich dziejów, w okresie, który rozpoczął się i przez długi czas przebiegał wyłącznie pod znakiem kamienia.
Chcąc poznać cały skomplikowany łańcuch indiańskich kultur Peru, musimy najpierw znaleźć jego pierwsze ogniwo. Dla nas nazywa się ono „człowiek z doliny Chillón”. Drugie to „człowiek z Lauricocha”. Lecz zanim zajmiemy się tajemnicą następnego ogniwa, powiedzmy sobie coś o uczonych, którzy te dawne zagadki rozwiązują. Już chociażby z tej racji, że badanie kolejnego etapu historii Peru wiąże się ściśle z nazwiskiem wybitnego peruwianisty, profesora Engela.
Peruwianistyka — dyscyplina naukowa zgłębiająca dzieje i kulturę dawnego Peru5— ma już swoich klasyków: Niemca Maxa Uhlego, Amerykanów Ephraima George’a Sąuiera i Wendella Clarka Bennetta; ma również własnych mistrzów, którzy urodzili się w Peru — przede wszystkim profesora Julia Cesara Tello. Wspomniany profesor Frćdćric Andrć Engel z powodzeniem (a także pewną dozą szczęścia) szuka w naszych czasach odpowiedzi na pytania, kto przyszedł po ludziach z Lauricocha, jak rozwijały się społeczeństwo i kultura w następnym okresie dziejów Peru i jak w indiańskim Peru zrodziło się rolnictwo. Pochodzi z Alzacji. Studiował w Wiedniu i w Szwajcarii, doktorat zrobił w Paryżu, katedrę uniwersytecką otrzymał jednak w stolicy Peru — Limie. Utworzono tam też dla niego Instytut Przedkolumbijskiego Rolnictwa, a za jego zasługi dla Peru wybrano go burmistrzem jednej z dzielnic Limy, mimo że ani nie jest Peruwiańczykiem z pochodzenia, ani nie ma peruwiańskiego obywatelstwa. Jego liczne odkrycia rzuciły przynajmniej trochę światła na zawikłany i długi etap, na którym peruwiańscy zbieracze i myśliwi przekształcili się stopniowo w rolników.
Przedkolumbijskie rolnictwo w Peru znało około czterdziestu roślin uprawnych. Z roślin zbożowych prócz kukurydzy przede wszystkim komosę quinoa (Chenopodium quinoa). Ważną rolę odgrywała bawełna. Poza tym ziemniaki i słodkie bataty (Ipomoea batatas), fasola, tytoń, nawet dwa jego gatunki (Nicotiana taba-cum i Nicotiana rustica), ananasy, gruszkopodobne awokado, chi-rimoya, pieprz chilijski (tzw. aji), otoczony złą sławą krzew kokaino wy (Erythroxylon coca), a zwłaszcza tamtejsze tykwy, czyli kalebasy (Cucurbita maxima, Cucurbita ficifolia i Cucurbita mos-chata).
Tykwy powinny zajmować w tym wykazie miejsce najpocześniejsze. Są bodajże najstarszą uprawianą rośliną w Ameryce. Najdawniejszą z nich profesor Engel znalazł w pustym, piaszczystym regionie Costy, noszącym nazwę Pampa de Santo Domingo, w samym sercu południowoperuwiańskiego półwyspu Paracas. Ta najstarsza zachowana tykwa towarzyszyła w ostatniej drodze Indianinowi odzianemu w koszulę z włókien kaktusa (ponadto obok dobrze zachowanego szkieletu znaleziono również mały flecik, najstarszy z dotychczas znanych indiańskich instrumentów muzycznych Ameryki, i sieć rybacką, także najstarszą, jaką zna nauka).
Ale bardziej niż delikatny flecik, unikatowa sieć czy wygląd paracaskiego nieboszczyka zasługuje na naszą uwagę najzwyczajniejsza tykwa. Albowiem ona właśnie powinna by lśnić jak złoto. Jak platyna. Dlaczego? Ponieważ badanie metodą C14 pozwoliło ustalić, że człowiek z Pampa de Santo Domingo zmarł przeszło 8 800 lat temu (tzn. na początku siódmego tysiąclecia przed naszą erą). Kalebasa jest więc świadectwem, koronnym dowodem, że już w tak dawnych czasach ludzie — przeważnie jeszcze zbieracze i rybacy — próbowali uprawiać pierwsze ziemiopłody. Choć człowiek z Pampa de Santo Domingo stoi zaledwie u kolebki rolnictwa, choć przechodzenie od zbieractwa i łowiectwa do życia osiadłego będzie dokonywać się jeszcze bardzo długo (a także — jak wskazują znaleziska archeologiczne z różnych regionów Peru — tu szybciej, ówdzie wolniej), to jednak pierwszy krok został zrobiony prawdopodobnie już przed 9 000 lat. Jeśli następne znaleziska potwierdzą ten domysł, wówczas okaże się, że w Peru narodziny rolnictwa przypadają na ten sam okres co w Mezoameryce, a właściwie — co w Starym Świecie, na Bliskim Wschodzie. W takim wypadku należałoby uznać Peru za jedną z bezspornych kolebek światowego rolnictwa.
Engel nie tylko znalazł „najstarszego rolnika”, ale dokonał także całej serii innych odkryć, które stopniowo pozwalały rekonstruować historię „trzeciego szczebla rozwoju” społeczeństwa peruwiańskiego, zapełniać ją coraz to nowymi datami i ustaleniami. Spośród nich warto jeszcze zwrócić uwagę przynajmniej na najstarsze dzieło peruwiańskiej architektury — odkryte przez Engela resztki kamiennej budowli, wzniesionej na planie czworokąta w Cerro Paloma na południe od Limy (zostało dowiedzione, że budowli tej używano 6 300 lat temu).
Nie chodzi jednak tylko o to, że kamienna architektura Peru zaczyna rodzić się w tymże czasie co starożytne kultury Bliskiego Wschodu. Ważna jest także funkcja tej architektury. Po raz pierwszy spotykamy się z prawdziwą świątynią, przeznaczoną wyłącznie na odprawianie obrzędów. I już tylko na marginesie: również w Cerro Paloma alzacki uczony wykopał szczątki mężczyzny mającego 164 centymetry wzrostu. Engel znalazł też tutaj resztki jego pożywienia. I znów oprócz morskich mięczaków widzimy tykwy,. choć w jadłospisie Peruwiańczyków wciąż jeszcze zajmowały skromne miejsce.
Poza resztkami osady w Cerro Paloma wytrwały (a przy tym mający szczęśliwą rękę) Engel znalazł pozostałości kilku innych wsi, zamieszkiwanych przez Peruwiańczyków w owym długim okresie początków rolnictwa. Wszystkie były ponad wszelką wątpliwość zasiedlone już przed 5 500 laty. We wszystkich także oprócz tykw uprawiano już bawełnę i fasolę — nawet trzy gatunki fasoli. Niektóre z tych osad (Rio Grandę de Nazca lub Asia) rozciągały się nad brzegami rzeczułek, aby mieć wodę dla poletek i ogródków, inne (na przykład wieś oznaczona numerom porządkowym 514, którą Engel odkopał na półwyspie Paracas) założono w miejscach, gdzie na terenie pustynnym biło silne źródło słodkiej wody. Wsie (na przykład Chilca, którą dzięki prowadzonym na wielką skalę pracom wykopaliskowym znamy stosunkowo dobrze) zamieszkiwało z reguły dziesięć do piętnastu rodzin. Chaty miały kształt piramidek, pochyłe ściany podpierały czasami potężne kości wielorybów. Wsie te były zamieszkane przez setki, a nawet tysiące lat. W samej Chilca ludzie żyli co najmniej tysiąc dwieście lat.
Wszyscy bez wyjątku mieszkańcy Chilca i innych ówczesnych wsi mogli pochlubić się „pięknie” zdeformowaną, sztucznie spłaszczoną czaszką. Także w swoich wyrobach ludzie o spłaszczonych czaszkach dawali dojść do głosu swym ideałom estetycznym. Tak więc na przykład prymitywne tekstylia ozdabiali prostymi motywami geometrycznymi. Nie znali natomiast i długo jeszcze nie mieli poznać ceramiki. Niepodważalne dowody istnienia garncarstwa pochodzą dopiero z połowy drugiego tysiąclecia przed naszą erą — podczas gdy na przykład w ekwadorskiej Valdivii, owym północnym „przedmieściu” Peru, z wyrobami garncarskimi spotykamy się już przeszło 4 000 lat temu. Wskazuje to na możliwość, że znajomość ceramiki przyszła do Peru z dzisiejszego Ekwadoru lub przez Ekwador skądeś z północy. Najstarszy ze znanych dotychczas okazów ceramiki południowoamerykańskiej pochodzi z Kolumbii.
Już od początku pierwszej połowy drugiego tysiąclecia przed naszą erą dokonuje się w Peru wiele istotnych zmian. Ludzie osiedlają się na stałe w jednym miejscu, szczególnie na wybrzeżu. Ich wsie rozrastają się. Profesor Lanning, który prowadził badania w wielu osadach, ustalił, że na przykład w miejscowości zwanej obecnie Culebras (tzn. „węże”) mieszkało w owych czasach około tysiąca osób. Indianie peruwiańscy zaczynają też wtedy po raz pierwszy używać prymitywnych warsztatów tkackich. Oprócz ceramiki i tkanin produkują także inne wyroby. Wydaje się, że w Peru z wolna kształtuje się warstwa wyspecjalizowanych rzemieślników. Wreszcie mniej więcej w połowie drugiego tysiąclecia bodajże po raz pierwszy pojawia się tutaj kukurydza (niektórzy badacze jednak wiążą ją dopiero z przybyciem ludu Chavin, przedstawicieli pierwszej wysokiej kultury w dziejach tego kraju; lecz o tym ludzie, jego kulturze i państwie będzie mowa później).
Szybkiemu rozwojowi gospodarczemu towarzyszy również rozwój kultury duchowej, głównie idei religijnych. Najwyraźniejszymi jej śladami są... piramidy.
Pierwsza z nich — dotychczas odsłonięta tylko częściowo — zbiegiem okoliczności znajduje się na obszarze stolicy dzisiejszego Peru. Od jednej z dzielnic Limy nazywamy ją La Florida. Składa się z kilku przylegających do siebie kamiennych budowli. Wykopaliska prowadzone przez peruwiańskie Narodowe Muzeum Antropologiczne i Archeologiczne ujawniły, że La Florida była wprawdzie wielkim ośrodkiem obrzędów religijnych, ale wokół tej monumentalnej piramidy nigdy nie skupiały się stałe osady ludzkie.
Liczące cztery tysiące lat ośrodki kultu czy też świątynie są niekiedy wyjątkowo rozległe. Na przykład świątynia w Las Haldas, starannie zbadana przez archeologa peruwiańskiego, panią Rosę Fung Pineda, ma niemal 750 metrów długości i 250 szerokości.
Do właściwej świątyni budowniczowie doprowadzili ponad kilometrową drogę, którą zapewne zdążały do niej procesje pątników. Duży ośrodek obrzędowy Chuąuitanto, odkryty przez wzmiankowanego już kilkakrotnie profesora Engela, składa się z zespołu budowli, bram i schodów. Mniejsze piramidy z tego samego okresu zachowały się również we wsi nazywającej się dzisiaj Rio Seco.
Ten etap naszej wędrówki przez dzieje kultur peruwiańskich rozpoczęliśmy od pierwszej wyhodowanej tykwy, a kończymy chwilą odpoczynku w cieniu pierwszej piramidy. Bo też właśnie piramida — jej prowadzące na sam szczyt stopnie — zdaje się symbolizować, dokąd doszli, co osiągnęli ci do niedawna jeszcze prymitywni zbieracze i myśliwi.
Budowę wielkich zespołów świątynnych, wzniesionych w pierwszej połowie drugiego tysiąclecia przed naszą erą w kilku miejscach na terenie Peru, musiał ktoś naturalnie zorganizować, ktoś musiał nią kierować. Tak potężnych budowli nie można byłoby dźwignąć siłami jednej wsi. Ktoś zatem miał już w tych społeczeństwach prawo wydawania rozkazów i przymuszania do udziału w tego rodzaju wspólnych pracach nie tylko mieszkańców jednej wsi, ale także ludności żyjącej na bardziej rozległym terytorium. Była to niewątpliwie rodząca się warstwa panująca, prawdziwa arystokracja, złożona przypuszczalnie z kapłanów.
Wielu badaczy starało się określić podstawowe cechy wszystkich rozwiniętych kultur Starego i Nowego Świata. Wszyscy zgodnie wymieniają dwa zwłaszcza elementy: rozwarstwienie społeczne oraz istnienie miast lub ośrodków kultu religijnego. A ponieważ w Peru pierwszej połowy drugiego tysiąclecia przed 23 naszą erą znajdujemy pierwsze wielkie ośrodki sakralne i dowody istnienia stratyfikacji społecznej, znaczy to, że naprawdę znajdujemy się już u „końca początku”, że doszliśmy do czasu narodzin pierwszej wysokiej kultury oraz pierwszego państwa na tym obszarze.
Niektóre znaleziska z tego okresu świadczą, że przywódcom najdawniejszych państw peruwiańskich oddawano powszechną cześć. Znamy na przykład kilka grobów, w których oprócz wybitnych nieboszczyków złożono także ciała osób zabitych w celach rytualnych: aby mogły towarzyszyć zmarłemu w zaświaty.
Z innej siedziby ludzkiej znamy świetnie zachowaną czaszkę — bez ciała. Człowiek, do którego należała, mógł być ścięty na cześć jakiegoś arystokraty. Archeolodzy znaleźli również wspaniałe ozdoby, na przykład nausznice i szpilki do włosów. Zapewne upiększały właśnie członków tej warstwy uprzywilejowanej. Na południu Peru prawdopodobnie w tym okresie zaczyna rozwijać się także handel wymienny obsydianem, sprowadzanym również dla zaspokojenia potrzeb warstw panujących na terenach, gdzie obsydian nie występował.
Handel obsydianem, ludzie składani na ofiarę — to na razie tylko hipotezy, domysły. Przekonywającym językiem przemawia natomiast peruwiańska architektura tego okresu. W ostatnich dziesięcioleciach działające w Peru ekspedycje archeologiczne odkrywały wiele jej dzieł. Żadna z tych ekspedycji nie dokonała jednak odkrycia równie zaskakującego jak wyprawa archeologów z Uniwersytetu Tokijskiego na początku lat sześćdziesiątych.
Japończycy, którzy uprzednio nie zajmowali się peruwianistyką nieomal wcale, zorganizowali zespół badaczy o bardzo wysokich kwalifikacjach. Na jego czele stał archeolog z Tokio, profesor Seiichi Izumi; asystentem kierownika był Toshihico Sono (też archeolog), problemami antropologicznymi miał zajmować się doktor Kazuo Terada. Wraz z nimi przyjechali do Peru inni pracownicy tegoż uniwersytetu. Zaczęli poszukiwać wyrobów garncarskich w miejscu zwanym Cotosh, które archeolodzy znali już przedtem. Znajduje się ono niedaleko górskiej wsi Huanaca, gdzie klasyk archeologii peruwiańskiej, Julio Cesar Tello, znalazł kiedyś piękną, nadzwyczaj starą ceramikę.
Do ułomków ceramiki odnalezionych w Cotosh przez profesora Tello Japończycy dodali jednak fantastyczne uzupełnienie: Świątynię Skrzyżowanych Rąk. Świątynię, która prędzej czy później z pewnością trafi do wszystkich podręczników historii Ameryki.
1. skrzyżowane ręce w świątyni w Cotosh.
Pod kilkutysiącletnimi nawarstwieniami dr Izumi i jego towarzysze znaleźli najstarszą świątynię Peru, najstarszą znaną świątynię Ameryki, zbudowaną pięćset lat wcześniej niż pierwsze piramidy w Rio Seco, Las Haldas i La Florida. Odkrycie świątyni w Cotosh wiązało się ze znacznymi trudnościami. Przede wszystkim należało usunąć siedmiometrowej grubości warstwę ziemi, która zakrywała dzieło Peruwiańczyków przez cztery tysiące lat (przed przysypaniem ziemią świątynia była zresztą kilkakrotnie przebudowywana).
Japończycy odsłaniali zasypaną budowlę w Cotosh bardzo mozolnie. Najwcześniej odgrzebali jedną ze ścian tego czworokątnego obiektu. Wewnętrzną jej stronę — a jak okazało się później, podobnie było z pozostałymi ścianami — zdobiły liczne nisze. W jednej z nich pod rękami robotników zatrudnionych przy pracach pomocniczych zaczęła ukazywać się jakaś rzeźba. Rzeźba w tak starożytnej świątyni? Izumi pozwolił miejscowym pomocnikom trochę odsapnąć — sam chwycił pędzel i przystąpił ze swymi kolegami do oczyszczania dziwnego staroperuwiańskiego dzieła sztuki. Wkrótce zobaczył, co przedstawiało: skrzyżowane kobiece ręce, ściślej mówiąc, przedramiona i dłonie, subtelne, delikatne, założone jedno na drugie, nic więcej. Później w innej niszy zostały odkryte takie same ręce. Wtedy Izumi nie miał już wątpliwości. Tak jest, świątynia w Cotosh poświęcona była tym skrzyżowanym kobiecym rękom, ich kultowi.
Widocznie dla mieszkańców Cotosh skrzyżowane kobiece ręce były głównym symbolem wiary. Nie bez racji więc peruwianiści tę najstarszą świątynię Ameryki nazywali Świątynią Skrzyżowanych Rąk.
Archeologów, którzy zazwyczaj w Peru znajdowali raczej rzeźby masywne, grubo ciosane, to wyjątkowe znalezisko inspirowało do wypowiedzi nieomal poetyckich. Tak więc na przykład doktor Herman Buse w książce Ретй, 10,000 ańos (Peru, 10 000 lat) mówi: „Te ręce znamionują prawość, nabożność, czystość.” Później okazało się, że obie nisze ze świętymi kobiecymi rękoma sąsiadowały z prawej i lewej strony z większą wnęką w północnej ścianie świątyni. W tym widocznie „głównym ołtarzu” kiedyś umieszczona była zapewne inna jeszcze, większa rzeźba, prawdopodobnie także przedstawiająca skrzyżowane święte ramiona.
Po tak nieoczekiwanym odkryciu Izumi postanowił wkrótce przybyć nad rzekę Mito, do Cotosh, powtórnie, z jeszcze większą ekspedycją. Pracowała tam ona w roku 1963 i stopniowo odsłoniła całą świątynię. Potwierdziła też, że około roku 1800 przed naszą erą — czyli wciąż jeszcze przed narodzinami ceramiki — obiekt rzeczywiście został przebudowany. Izumi stwierdził, że Świątynia Skrzyżowanych Rąk umieszczona jest na schodkowej platformie ośmiometrowej wysokości, że do właściwego sanktuarium wierni wspinali się po licznych stopniach, a do przybytku, w którym znajdowały się święte ramiona, wchodzili od strony południowej, przez bramę mającą dwa i ćwierć metra wysokości.
Nowa ekspedycja japońska przebadała skrupulatnie nie tylko ściany świątyni, ale również podłogę. Sprawdziła także, co kryje się pod nią. Rezultatem było kolejne, nie mniej zdumiewające odkrycie: w ubitej ziemi znaleziono pozostałości czegoś w rodzaju paleniska. Co robi palenisko w świątyni? Wyglądało to dziwnie. Toteż Izumi zajrzał jeszcze głębiej. I dość głęboko pod podłogą świątyni odkrył pomysłowo zbudowany szyb wentylacyjny wybiegający poza obręb budowli. Zapewne chodziło o to, aby ogień w palenisku nigdy nie zgasł. Po znalezieniu tej osobliwej świątynnej wentylacji stało się oczywiste, że to, na co trafili archeolodzy, nie było „zwyczajnym” paleniskiem, lecz miejscem, gdzie miał gorzeć — i pewnie przez dziesiątki lat gorzał — wieczny znicz, którego święty płomień cztery tysiące lat temu prawdopodobnie był dla Peruwiańczyków symbolem otoczonych czcią sił nadprzyrodzonych.
Skrzyżowane ręce w Cotosh pozostały. Ogień w jego świętym palenisku dawno zgasł. Jednakże inny płomień, płomień rozwiniętych kultur dawnego Peru, jego światło i blask nie przeminie już nigdy. Oznacza definitywny koniec początku, oświetla Peruwiańczykom dalszą drogę, drogę do pierwszego indiańskiego państwa.
Po Cotosh, po pierwszych piramidach wyrasta w Peru pierwsza naprawdę „wysoka kultura”, pierwsza cywilizacja, a bodajże również pierwsze prawdziwe państwo. Kultura ta i to hipotetyczne najdawniejsze królestwo noszą wspólne miano — Chavin.
Pojawienie się twórców owej kultury było nad wyraz efektowne. Właściwie nawet nie można mówić o pojawieniu się, o przybyciu. Wkroczenie kultury Chavin na scenę dziejów Peru przypomina raczej eksplozję, niespodziewany wybuch, którego skutki zostały odczute wszędzie. Po raz pierwszy w historii tego kraju spotykamy się bowiem z kulturą, której wpływy — bezpośrednie albo pośrednie — można dostrzec w znaleziskach z Costy i z Sierry, z miejsc odległych od siebie o tysiące kilometrów.
Pierwsze ślady kultury Chavin znaleziono w miejscowości o tej nazwie. Chociaż dziś nauka zna dziesiątki innych stanowisk archeologicznych, osadę tę nadal uważa się za jej najważniejszy ośrodek. Cechy tej kultury zdefiniował i w istocie odkrył ją dla fachowców i dla całego świata profesor Julio Cćsar Tello. Starał się także ustalić znaczenie nazwy miejscowości, od której wzięła swą nazwę. W odróżnieniu od wielu nazw związanych ze starszymi kulturami peruwiańskimi, jak Rio Seco, Las Culebras, Punta Grandę czy nawet San Nicolas, będących w widoczny sposób pochodzenia nowożytnego, hiszpańskiego, słowo Chavin bezsprzecznie pochodzi z języka indiańskiego, a mianowicie z jednego z wielu dialektów języka karaibskiego, którym mówiono i częściowo mówi się do dziś na całej północy Ameryki Południowej (w Wenezueli, Kolumbii, na wielu wyspach Małych Antyli, a także na Przesmyku Panamskim, przez który prowadziły wszystkie połączenia między Meksykiem, Mezoameryką a przedkolumbijskim Peru).
Tello, który szukał pochodzenia nazwy tej najdawniejszej metropolii peruwiańskiej i znalazł je, ustalił też, że w języku karaibskim słowo „chavi” oznacza jaguara, a nazwa „Chavinavi’’ znaczy: Synowie Jaguara z Oszczepami.
Miasto Synów Jaguara z Oszczepami — andyjski Chavin —- przyciąga dziś uwagę każdego, kto zajmuje się dziejami przedkolumbijskich kultur i państw indiańskich w Peru. A przy tym do połowy XX wieku, kiedy to profesor Tello uwypuklił jego kluczową rolę w dziejach kraju, o Chavin jak gdyby nie wiedziano. Jak gdyby, inaczej bowiem niż w wypadku Cotosh i dawnych piramid, na których legły wielometrowe zwały ziemi i zapomnienia, Chavin znali już pierwsi Europejczycy, jacy pojawili się w Peru. Jeden z wczesnych hiszpańskich kronikarzy tego kraju, karmelita Antonio Vazquez de Espinosa, już w roku 1620 w dziele Summa i opisanie Indii Zachodnich tak mówi o Chavin i o jego świątyniach: „Opodal wsi tej [...] jest budowla wielka z kamienia ociosanego [...] Była to najsłynniejsza świątynia, czczona jako u nas Rzym albo Jeruzalem, chodzili tam Indianie składać swoje ofiary, albowiem demon miejsca tego liczne im wieszczby tłumaczył, toteż z całego królestwa ściągali...”
Miasto Chavin powstało około roku 850 przed naszą erą. Państwo Inków, z którego władzą i kulturą zetknęli się w Peru pierwsi Hiszpanie, powstało w dwa tysiące lat później. A przecież pamięć o sławie i znaczeniu Chavin przetrwała aż do czasów kolonialnych! Co mogło być dla wierzącego chrześcijanina, dla Europejczyka wychowanego na tradycji biblijnej i antycznej, przykładem większej miary niż przyrównanie do Jerozolimy, miasta Chrystusa, Salomona i Dawida, oraz do Rzymu, miasta najpotężniejszych cesarzy, a następnie siedziby papieży? Chavin został opuszczony przez swych mieszkańców i stał się miastem całkowicie wymarłym. Lecz pamięć peruwiańskich Indian opierała się wpływom czasu lepiej niż same kamienne świątynie Miasta Synów Jaguara z Oszczepami.
Dwa indiańskie miasta na terenie dzisiejszego Peru budzą największy podziw zwiedzających: jedno z nich jest najstarsze, drugie — najmłodsze (choć też liczy już sobie pięćset lat). Najmłodsze to oczywiście inkaskie orle gniazdo, Machu Piechu, odwiedzane dziś przez dziesiątki tysięcy turystów. Najstarsze to naturalnie Chavin, przyciągający przede wszystkim badaczy i historyków.
Obydwa staroperuwiańskie miasta podziwiane są już choćby ze względu na swe niezwykłe położenie. Machu Piechu usytuowane jest na górskim siodle między dwoma szczytami, kilkaset metrów nad spienionymi wodami Urubamby. Chavin zaś leży jeszcze wyżej, na wysokości niemal 3000 metrów nad poziomem morza, na tle bajecznego pejzażu, oblamowanego lodowcami i nigdy nie topniejącymi polami śniegowymi Andów.
2. Julio César Tello znalazł w ruinach Chavin również dwie dziwne kamienne głowy, które zdobiły ściany głównej świątyni. Jego zdaniem symbolizują one ścięte głowy nieprzyjaciół.
Niemal każdy kraj ma swoją Szwajcarię. Toteż i ta południowoamerykańska republika, obdarzona tak wielu wspaniałymi górskimi krajobrazami, nazwała teren Czarnej i Białej Kordyliery w okolicy miasta Huaras peruwiańską Szwajcarią. Właśnie górzystość tych okolic sprawiła, że do czasu odkryć Telia odwiedzano Chavln niezmiernie rzadko. Na przełęczy Conoconcha droga pokonuje zawrotną wysokość ponad 4100 metrów, a do samego Chavin dociera się przez tunel przebity w górze mającej 5000 metrów. Jest to zatem kraina wyjątkowo piękna, ale też wyjątkowo niedostępna, szczególnie dla człowieka przybywającego z „normalnej” wysokości nad poziomem morza. Wszędzie tutaj jest zimno, a przez znaczną część roku utrzymuje się mróz.
Trzeba było jednak przebyć tę drogę oraz odkryć świątynie, stele i obeliski, zetrzeć pył z twarzy groźnych bogów-jaguarów, by można było stwierdzić, że w Chavin pierwszy raz spotykamy się z kulturą reprezentującą zupełnie nową jakość, z kulturą, na której ślady — od czasu, gdy Tello opisał ją dokładnie i scharakteryzował — badacze zaczęli natrafiać i natrafiają nadal na całym rozległym terytorium Peru, od granicy z Ekwadorem na północy po Rio Grandę na południu; wschodnią granicę wpływów kultury Chavin stanowi, z grubsza biorąc, górny i środkowy bieg rzeki Mantaro. Mówiąc o „wpływie kultury Chavin”, mamy na myśli również styl Chavin w sztuce, tak charakterystyczny, że każdy, kto choć raz się z nim zetknął, już na pierwszy rzut oka zdoła odróżnić go od innych. Jego ornamentyka, sposób, w jaki artyści zdobili ceramikę, tkaniny, a nawet kości, jest tak samo niemożliwa do pomylenia z czymś innym, jak sam Chavin —- Miasto Synów Jaguara z Oszczepami — w którym rozgorzał wysoki płomień pierwszej rozwiniętej kultury peruwiańskiej.
Zanim zaczniemy rozplątywać węzeł zagadek z Chavin, wypada pomówić o potopie. Ten biblijny kataklizm nie ominął bowiem również Miasta Synów Jaguara z Oszczepami. O ile jednak potop znany nam ze Starego Testamentu wydarzył się wiele, wiele wieków temu, o tyle potop, którego ofiarą padł Chavin, nastąpił całkiem niedawno. Później niż Tello odkrył to miasto i na podstawie swych wieloletnich badań opisał jego kulturę. Ogromne masy wody zwaliły się na Chavin w roku 1945, dokładnie 17 stycznia owego roku, rozlały się po okolicy i pokryły odsłonięte fragmenty liczącego trzy tysiące lat peruwiańskiego miasta kilkumetrową warstwą czarnego szlamu.
Jak też się to właściwie stało? Do wysokogórskiego jeziora, zasilanego topniejącym śniegiem ze szczytów Kordylierów, w roku 1945 napłynęło znacznie więcej wody, niż mogło się w nim pomieścić — brzegi nie wytrzymały naporu i nastąpiło zjawisko, które można porównać z pęknięciem tamy. Wielka katastrofa żywiołowa najciężej doświadczyła najstarsze miasto Peruwiańczyków, martwe już co najmniej od dwóch tysięcy lat. Następstwa tej tragedii nauka odczuwa po dziś dzień. Woda uniosła wszystkie piękne i cenne eksponaty, które Tello wydobył z ruin, a których nie wywiózł do stolicy, zamierzając wystawiać je w samym Chavin. Przede wszystkim znikło bardzo wiele dzieł, które archeolog umieścił w małej świątyńce na terenie ruin miasta — zabrała je fala powodziowa (na szczęście Tello jeszcze przed tym „potopem” polecił sporządzić kopie większości z nich).
Pod czarnym szlamem znów znikły oczyszczone pozostałości piasta Synów Jaguara z Oszczepami. Toteż od tej pory badacze nie robią w istocie w tym peruwiańskim mieście nic innego, tylko oczyszczają to, co było już raz oczyszczone.
Archeolodzy zdołali ustalić już lokalizację kilku głównych obiektów miasta. Pierwszy to Wielki Plac. Tutaj zapewne zbierali się pielgrzymi przybyli z najdalszych zakątków kraju, możliwe, że odbywały się tu również niektóre nabożeństwa pod gołym niebem. Wielki Plac ma kształt kwadratu. Ze wszystkich stron — od północy, południa, zachodu oraz wschodu — otaczają go górujące nad nim platformy. Pośrodku placu jeden z miejscowych pomocników Julia Césara Tello, Trinidad Alf ero, znalazł jeden z najsłynniejszych znanych obiektów wykonanych przez artystów z Chavin: wysoki obelisk, dzisiaj noszący imię Telia. Na placu zachowało się także inne jeszcze dzieło rzeźbiarskie z czasów chwały Miasta Synów Jaguara z Oszczepami — ołtarz, który dzisiejsi Indianie nazywają Ołtarzem Siedmiu Kóz, a archeolodzy Ołtarzem Gwiazdozbioru Oriona. Jest to solidny blok kamienny z siedmioma otworami, a ich rozmieszczenie rzeczywiście przypomina położenie gwiazd w Orionie. Prawda będzie jednak zapewne inna — mieszkańcy Chavin nade wszystko czcili swojego jaguara, pewnie więc i otwory w Ołtarzu Siedmiu Kóz po prostu imitują plamy na jego skórze.
Pod Wielkim Placem odkryta została również osobliwa galeria podziemna. Nie udało się jednak wyjaśnić, jakie było jej przeznaczenie. Z placu szerokimi Schodami Jaguarów można wejść na zachodnią platformę, która przy późniejszych przebudowach (mieszkańcy przebudowywali swoje miasto i co najmniej czterokrotnie powiększali jego powierzchnię) stała się właśnie fundamentem tzw. Wielkiej Piramidy. Zanim się nią zajmiemy, zostańmy jeszcze chwilę na Schodach Jaguarów. Już przy pierwszym spojrzeniu zwiedzający zauważa przeplatanie się dwóch kolorów. Część schodów zwróconą na północ wykonano z kamieni czarnych, a na południe — z białych. Poza tym znaleziono tu szczątki kolumn i kamieni ozdobionych fryzem przedstawiającym ciała jaguarów. Takich jaguarzych fryzów trzy tysiące lat temu musiało na tych schodach być więcej.
Podobne schody (zawsze po cztery ciągi) prowadzą na platformę północną, południową i wschodnią. Te platformy zachowały prawdopodobnie pierwotny wygląd. Na czwartej — zachodniej — wyrosła, jak już wspominaliśmy — Wielka Piramida. Dziś ona właśnie przyciąga główną uwagę zwiedzających. Тubylcy uważają ją za centralny gmach dawnego Chavin, toteż nazywają ją Castillo (po hiszpańsku „zamek”).
Piętnastometrowa piramida, po zewnętrznej stronie oblicowana wielkimi kamiennymi ciosami, rzeczywiście króluje nad miastem. Dzisiejszy jej wygląd jest jednak następstwem wielu różnych dobudowywań i przebudowywań. Kto chce znać całą prawdę o Mieście Synów Jaguara z Oszczepami, musi szukać jej w środku tej potężnej budowli.
Wnętrze Wielkiej Piramidy właściwie wciąż jeszcze jest nie znane. Całkiem niedawno odkryto w nim na przykład tajną Galerię Ofiar, z resztkami ofiar zapewne przynoszonych często z bardzo daleka (znaleziono tu na przykład muszle morskie, aczkolwiek górski Chavin dzieli od morza znaczna odległość). Nawiasem mówiąc, wśród ofiar była też czaszka (jedynie czaszka) kobiety, widocznie także złożona w darze bogom.
Na pozór do piramidy prowadzi piękna brama we wschodniej ścianie. Lecz kto w nią wejdzie, rychło przekona się, że nigdzie nie dojdzie. Na wyższe stopnie piramidy wiodą od ślepej bramy dwa dziś zniszczone już niemal całkowicie ciągi schodów.
Po stronie zachodniej — pomiędzy Schodami Jaguarów a właściwym kompleksem piramidy — rozciąga się tak zwane Kamienne Atrium, jakby przedsionek właściwej świątyni, z fryzami w nietoperze i z fryzem w ludzi-jaguary. Znaleziono tu także relief przedstawiający mężczyznę, wojownika. Podobnie jak na Schodach Jaguarów, również tutaj budowniczowie świątyni zastosowali zagadkowe połączenie bieli i czerni.
Z przedsionka Wielkiej Piramidy możemy wejść do zrekonstruowanej Bramy Drapieżnych Ptaków. Nadano jej tę nazwę, gdyż jej dwie cylindryczne kolumny z czarnego kamienia całe pokryte są reliefami przedstawiającymi drapieżne ptaki — chyba kondory. Bramę Drapieżnych Ptaków wieńczy fryz na kamieniu, złożony z czternastu innych ptaków. Interesujące jest, że znów spotykamy się tu z magiczną liczbą siedem, dla Indian Chavin widocznie świętą. Siedem drapieżników spogląda na południe, siedem na północ.
Za Bramą Drapieżnych Ptaków czeka już na zwiedzającego wnętrze Wielkiej Piramidy. Jest ono bardzo skomplikowane. Znajdujemy w nim rozmaite galerie, zbudowane najwyraźniej w różnych okresach. Prócz wspomnianej już Galerii Ofiar będzie to na przykład Galeria Wariata (tę niearcheologiczną nazwę nadała jej miejscowa ludność, gdyż długo gnieździł się w niej jeden z mieszkańców wsi, uważany za umysłowo chorego). Inną dobrze zachowaną galerią są Labirynty — trzy korytarze, których rzut przypomina literę G. Z najdawniejszych czasów pochodzi zapewne Galeria Nietoperzy.
Oprócz galerii przecinają też Wielką Piramidę jakby szyby wentylacyjne, które kiedyś służyły zapewne do wymiany powietrza w niewielkich świątyniach, znajdujących się głęboko we wnętrzu budowli. Najstarsza z nich jest niewątpliwie świątynia w kształcie litery U. Należą do niej dwie krzyżujące się starodawne galerie. I właśnie w miejscu, w którym się przecinają, już całe trzy tysiące lat stoi najbardziej zdumiewająca rzeźba całego sanktuarium: niemal pięciometrowa kolumna w kształcie oszczepu. W języku hiszpańskim nazywana jest Lanzón.
Lanzón z Chavin ozdobiony jest fantastycznym kamiennym portretem przedziwnej istoty. Ten, kogo przedstawiono na grocie oszczepu stojącego w kluczowym miejscu najstarszej świątyni w Chavin, na pewno musiał odgrywać nadzwyczaj ważną rolę w religii jego mieszkańców. Bóg w postaci człowieka, ale z wielu cechami jaguara, również dziś robi dość przeraźliwe wrażenie. Jak więc musiał działać na wiernych trzy tysiące lat temu! Spod dolnej wargi wysuwają się mu groźne kły jaguara. Oczy uniósł, jak gdyby patrzył w niebo. Pas opinający jego ciało zdobią głowy jaguarów, z tyłu zwisają z niego dwie głowy węży. Prawa ręka boga jest podniesiona, lewa spoczywa luźno na biodrze.
Bóg na „grocie oszczepu” jest jedną z najważniejszych kamiennych rzeźb z Chavin. Druga to obelisk Telia, dziś znajdujący się w Narodowym Muzeum Archeologicznym w Limie. Jest to szczególny „portret”. Oprócz postaci boga-jaguara widzimy na nim umiejętnie wkomponowane w całość rośliny, ssaki i przedstawicieli fauny morskiej. Zasadnicze cechy boga z obelisku Telia przypominają przeraźliwego boga z grotu oszczepu: znowu cztery olbrzymie kły jaguara i jaguarze głowy, szyję zaś bóstwa zdobią głowy, w których możemy dopatrzyć się łbów węży. Jego ludzki tułów składa się z podobizn węży, nietoperzy i — naturalnie — jaguarów, obok nich jednak znajdziemy także kwiaty i owoce. Z przyrodzenia tego osobliwego półczłowieka wyrasta niecodzienna roślina, której gałęzie mają ludzkie oczy.
Podobnie jak tę rzeźbę, która śmiało mogłaby być dziełem współczesnego surrealisty, trudno jednoznacznie odszyfrować też stelę, niewątpliwie związaną z kultem religijnym, znalezioną w ubiegłym wieku przez wybitnego uczonego włoskiego, Raimon diego. „Stela Raimondiego”, jak nazywa się dziś tę rzeźbę, przed stawia takiego samego człowieka-jaguara. Z boskiej głowy wy rastają mu jednak dalsze bardzo stylizowane głowy ludzi-jagua rów z olbrzymimi krwiożerczymi kłami.
Stela Raimondiego jest wyraźnie młodsza od obelisku Tell; oraz wpuszczonego w podłogę świątyni Lanzónu.
Kompozycja steli świadczy, że sztuka Chavin ulegała coraz sil. niejszej „barokizacji”. Natomiast największa galeria rzeźb kultury Chavin, znaleziona w dolinie Casma, w miejscowości zwanej dziś Cerro Sechin, pochodzi niewątpliwie z wcześniejszego okresy dziejów czcicieli jaguarów. Odkrywcą tego drugiego co do znaczenia stanowiska archeologicznego kultury Chavin znów był ulubieniec Fortuny, Julio Cesar Tello. Prowadząc badania w dolinie Casma peruwiański archeolog natknął się na obrobiony z grubsza kamień, ozdobiony podobizną mężczyzny, zapewne wojownika. Zaczął więc kopać i z czasem znalazł niemal dziewięćdziesiąt podobnych stel (dziś znamy ich już ponad trzysta). Ponadto Tello odkrył w Cerro Sechin szczątki budowli, która z wielkim prawdopodobieństwem była pierwszym stopniem piramidy miejscowych przedstawicieli kultury Chavin. Wydaje się, że kamienie z podobiznami ludzi wyglądających dość dziko, ale przedstawionych realistycznie, biegły wzdłuż całej fasady tego elementu piramidy z Sechin.
Sposób przedstawienia wojowników na kamieniach w Cerro Sechin jest nieco inny niż w wypadku „barokizowanych” postaci bogów z Chavin. Język, którym mówią stele i obeliski z Chavin, jest dla nas w istocie niezrozumiały. Natomiast wojownicy z galerii w Cerro Sechin są łatwi do rozpoznania. Podziwiamy ich wysokie szyszaki, topory i pałki oraz imponujące szerokie pasy. Na jednej zaś ze stel widzimy bezsprzecznie wodza lub „króla” tych wojowników. Jego strój jest bogatszy i wykwintniejszy. I aby nie było najmniejszych wątpliwości, że to on właśnie jest wodzem zwycięskich zastępów, na specjalnym rzemieniu ma cztery ucięte głowy pokonanych wrogów.
Prócz podobizn dumnych zwycięzców, mężnych i pewnych siebie, znaleziono też w Cerro Sechin kamienie, stele, na których są jedynie ludzkie głowy, bezsprzecznie trofea wojenne, głowy pokonanych nieprzyjaciół lub może ściętych, złożonych na ofiarę jeńców.
Trzema setkami portretów zwycięzców i pokonanych Cerro Sechin zdaje się opowiadać o wcześniejszym okresie dziejów kultury Chavin. „Zdaje się”, gdyż wiele, niemal wszystko z tego, co wiąże się z Chavin, kryje w sobie dotychczas tyle tajemnic, że wciąż jeszcze pozostajemy na etapie pytań, nie wiedząc, kiedy przyjdzie czas odpowiedzi. Zdaje się więc, że Cerro Sechin opowiada o swoistej „epoce pierwotnej”, kiedy ci wojownicy i przedstawiciele kultury określanej mianem Chavin musieli najprzód zbrojnie pokonać swoich wrogów i zawładnąć ich terenami. Miasto Chavfn zaś zdaje się nam mówić dopiero o hipotetycznym drugim etapie, o okresie, który nastąpił wtedy, gdy — dzięki przewadze militarnej — Synowie Jaguara z Oszczepami umocnili już w Peru swoją władzę i gdy w związku z tym nadszedł czas, by wśród Peruwiańczyków zapanowała religia bogów-jaguarów czy może boga-jaguara. W imieniu tych bóstw rząd dusz sprawowali kapłani Chavin.
3, 4. Jeden z kamieni w Cerro Sechin przedstawiający jeńca wojennego. Po lewej głowa ściętego jeńca.
Wszystko to są tylko domysły. Jeden z możliwych wariantów ewolucji, której wynikiem były — to już nie ulega wątpliwości — narodziny pierwszej wysokiej kultury w Peru, rozprzestrzenianie się jej wpływu, jej stylu w sztuce, a zwłaszcza jej „jaguarzej” religii na całym rozległym terenie tego kraju. Czytanie języka kamieni jest bowiem niezmiernie trudne. I nie wszystko, co chcielibyśmy z nich wyczytać, rzeczywiście wyczytać potrafimy. Zdani zatem jesteśmy na rekonstrukcje myślowe — jak chociażby powyższa. Zawsze jednak w podobnych rozważaniach istotną rolę musi grać też siejący grozę jaguar. Przecież twarze niektórych wojowników z Cerro Sechin, zwłaszcza ich usta, podobniejsze są raczej do paszczy tych drapieżników. A w Chavin jaguary spotykamy na każdym kroku. Gdy więc śledzimy zaginione indiańskie kultury Peru, zaginione indiańskie państwa tego obszaru, chcąc dotrzeć do najstarszych z nich musimy iść tropem jaguara.
Pójdziemy więc tropem jaguara i jego czcicieli z Chavin. Zanim jednak spróbujemy znaleźć ich pierwotną ojczyznę, odwiedzimy jeszcze niektóre inne ośrodki. Ze śladami ludu Chavin spotykamy się bowiem nie tylko w ich godnej podziwu metropolii i w starodawnej galerii Cerro Sechin, ale również w wielu innych miejscowościach na terenie Peru. Więc na przykład w dolinie Casma, gdzie leży także Cerro Sechin, odkryta została w Moxeque kolejna piramida zbudowana przez lud kultury Chavin: mieszkalny, trzydziestometrowej wysokości budynek, ozdobiony niszami, w których znaleziono resztki — niestety bardzo silnie uszkodzonych — kilkumetrowych glinianych figur. Co więcej, rzeźby te były kolorowe, pokryte farbą niebieską, czerwoną, czarną i zieloną. W tej samej dolinie odkryto piramidę w miejscu nazywanym Palka. W innej części peruwiańskiego wybrzeża, w dzisiejszym Cerro Blanco w dolinie Nepeńa, znaleziono monumentalne budowle z dekoracją w formie kłów i oczu jaguarów (jest to w ogóle typowe dla kultury Chavin: często zamiast całego zwierzęcia przedstawiano tylko jego niektóre, najbardziej charakterystyczne organy). Z kolei budowlę w Punkuri (także w dolinie Nepeńa) zdobi głowa jaguara ulepiona z gliny.
Najważniejszym ośrodkiem dawnych czcicieli jaguara w górskich regionach Peru było miasto, które dzisiejszą nazwę zapożyczyło od czczonego przez andyjskich Indian kondora. Ten kompleks świątyń — Cuntur Huasi, dosłownie: Dom Kondorów — stoi nad
5. Indianie Chavin żyli pod znakiem kultu jaguara, rzadko jednak przedstawiali tego drapieżnika tak, jak wygląda naprawdę. Jedną z wyjątkowo realistycznych podobizn jest ta kamienna rzeźba z otworem na ofiary (?) w grzbiecie. Używano jej zapewne podczas obrzędów religijnych. Pochodzi z samego Chavin.
górnym biegiem rzeki Jaquetepeque w pobliżu stolicy departamentu, miasta Cajamarca. Trzykondygnacyjną świątynię na najwyższym piętrze zdobi sześć rzeźb w stylu typowym dla kultury Chavin. Sama budowla zawdzięcza swoją nazwę jednemu z najlepiej zachowanych kamiennych fryzów, z demonem (?) występującym pod postacią kondora. Podobizny tych dumnych ptaków oraz różnych elementów ich ciał znajdujemy, wykute w skale, również na jednym ze wzgórz w sąsiedztwie świątyni.
W Domu Kondorów trafiono na jeden z pierwszych cmentarzy kultury Chavin (w samym mieście żaden cmentarz nie został nigdy odkryty), na którym prócz szczątków ludzkich były także przedmioty ze złota, ozdoby i wiele kamieni szlachetnych. Jak wszędzie indziej, nie zabrakło tu ceramiki Chavin; niemal zawsze podstawową jej barwą jest czerń, zawsze zaś zdobiona jest głębokimi nacięciami, z reguły układającymi się w motywy spotykane też na kamiennych rzeźbach kultury Chavin.
Kultura o tak wielkim znaczeniu musiała jednak mieć nie tylko własny, łatwy do rozpoznania styl, nie tylko charakterystyczne poglądy religijne, ale również bazę gospodarczą, z której wyrosła, która umożliwiała jej istnienie. Bazą tą oczywiście było rozwinięte rolnictwo. Co więcej, właśnie wtedy gdy pojawia się kultura Chavin, we wszystkich bez wyjątku regionach Peru, w których istnieją warunki dla uprawy kukurydzy, rozpowszechnia się znajomość tej rośliny. Część badaczy była zdania, że czciciele jaguara, którzy przybyli do Chavin przynosząc nową religię i nowy styl w sztuce, przynieśli także kukurydzę lub przynajmniej nowe jej odmiany, wyższej jakości od uprawianych przez mieszkańców Cotosh i ich współczesnych.
Ostateczną odpowiedź na pytanie, kto i kiedy właściwie zaczął po raz pierwszy siać w Peru kukurydzę, przyniosą dopiero przyszłe badania. Pewne jest wszakże, iż lud Chavin, który wznosił dla swoich bogów-jaguarów wspaniałe świątynie oraz stele, jednocześnie budował dla swoich pól równie świetne instalacje techniczne, imponujące urządzenia nawadniające. Dotychczas znamy dwa: jedno w bliskim sąsiedztwie Domu Kondorów — a więc znowu w pobliżu dzisiejszej Cajamarca, w okolicy źródeł rzeki Rio Fina. Budowla ma budzące respekt rozmiary, zajmuje ponad 2,5 ha. Główną jej częścią jest ogromny akwedukt, wykuty w skale i przechodzący przez kilka tuneli, których ściany zdobią przepiękne petroglify w czystym stylu Chavin. Życie Indian Chavin podporządkowane było ich religii, toteż w skład zespołu tych urządzeń na wskroś technicznych wchodzi także świątynia. Prawdę mówiąc, świątynia nader osobliwa: jest to wielka skała w kształcie ludzkiej głowy. Usta tej głowy, o średnicy trzech i pół metra, jej twórcy wydrążyli, uzyskując w ten sposób sztuczną jaskinię, w której odbywały się zapewne główne ceremonie. Pod podłogą skalnych ust pochowano — jak się zdaje — jakąś szczególnie ważną osobistość, może samego arcykapłana ludu Chavin.
Druga znana budowla wodna pozostała po Synach Jaguara z Oszczepami w dolinie Nepeńa. Między dwiema górami zbudowali tu oni wysoką zaporę niewiarygodnej wprost szerokości (24 metry u podstawy), która gromadziła wodę na okres suszy; woda spływała do zbiornika dwoma kanałami, przy czym jeden z nich miał dwadzieścia kilometrów długości. W tutejszym zróżnicowanym terenie akwedukty muszą pokonywać wiele przeszkód naturalnych. Toteż często biegną nawet po wysokich groblach. Główny obiekt zapory w dolinie Nepeńa uzupełniają dodatkowe tamy i przepusty, które miały zapobiec zniszczeniu plonów przez wzbierające wody na wiosnę, gdy w Andach taję śnieg. Ten skomplikowany system nawadniający, zbudowany przez przedstawicieli najstarszej wysokiej kultury w Peru, został później znacznie rozszerzony, gdy wszedł w skład gospodarki wodnej królestwa Mochica, i służy nawet dzisiejszym Peruwiańczykom, choć powstał już trzy tysiące lat temu.
Wszystko, co niesie z sobą kultura Chavin, jest tak zdumiewające i nowe, że od czasu kiedy stwierdzono jej istnienie, uczeni i laicy do znudzenia zadają sobie podstawowe, wciąż to samo pytanie: skąd ta kultura się wzięła? Skąd właściwie przybyła? Wyłoniła się bowiem z głębin historii Peru jak gdyby w jednej chwili. Od razu dojrzała, ukształtowana w ostatecznej postaci. Nie znamy jej wczesnych form. Nie wiemy, jak wyglądała, zanim zaczęto wznosić Cerro Sechin. A ponieważ nie znamy i nie wiemy, jest więcej niż naturalne, że odpowiedzi na pytanie o pochodzenie Indian Chavin i ich kultury bywają bardzo różne.
Zaskakujące pojawienie się ludu Chavin na scenie peruwiańskiej nasunęło niektórym badaczom myśl, ażeby praojczyzny ich szukać nie tylko poza Peru, ale nawet poza Ameryką. Aż za morzem. Tak więc wybitny uczony austriacki Robert Heine-Geldern doszedł do wniosku, że motywy występujące w sztuce Chavin wywodzą się niewątpliwie od motywów stosowanych przez artystów chińskich — mniej więcej 300 lat przed naszą erą. Z kolei inni badacze zauważyli pewne zewnętrzne podobieństwa między ceramiką japońską nazywaną Jomon a ceramiką z okresu rozkwitu kultury Chavin w północnych regionach Peru. Nad kontaktami ludu Chavin z Orientem zastanawiał się również m.in. znany uczony amerykański Julian Steward. Natomiast odkrywca tej kultury, Julio Cesar Tello, szukał jej protoplastów we wschodniej Amazonii, na prawym brzegu rzeki Marańon, wśród Indian z wilgotnych tropikalnych puszcz, w których żyje także jaguar, ich najczęstsze zwierzę totemiczne6.
Właśnie, jaguar! Od jaguara należy rozpoczynać wszelkie poszukiwania „rodziców” kultury Chavin. Wielu rzeczy jeszcze nie wiemy, lecz dwie nie budzą najmniejszych wątpliwości: Po pierwsze, że ta kultura wkracza na scenę dziejów Peru jakby gotowa, całkowicie dojrzała. Po drugie zaś, że centralne miejsce w kulturze Chavin zajmuje oddawanie głębokiej czci drapieżnikowi z rodziny kotów — z całą pewnością jaguarowi.
Sam chłodny Chavin, leżący pod szczytami sięgającymi niemal pięciu tysięcy metrów, ani piaski suchego peruwiańskiego wybrzeża wokół Cerro Sechin albo w innych dolinach Costy bynajmniej jednak nie są idealnym środowiskiem życiowym dla jaguara. Przeciwnie. Nic więc dziwnego, że Tello w poszukiwaniu pierwotnej ojczyzny tej kultury zwrócił wzrok w stronę Marańon, nad którym wciąż jeszcze żyją jaguary. Trzeba jednak powiedzieć, że ani w dorzeczu Marańon, ani nigdzie indziej nad górnym biegiem Amazonki nie znaleziono nigdy najmniejszych śladów nie tylko kultury Chavin, ale w ogóle żadnej rozwiniętej kultury star ©peruwiańskiej. I że nawet obecnie, w XX wieku, Indianie mieszkający w dorzeczu Marańon należą do najprymitywniejszej ludności całej Ameryki. Byłoby więc dość dziwne, gdyby akurat w tym regionie zrodziła się trzy tysiące lat temu kultura, którą Tello nazwał „kulturą-matką całych Andów”.
Kierunek naszej wyprawy tropami jaguara z Chavin może być jednak także zupełnie inny. Autor tej książki musi zwrócić się teraz o radę do siebie samego i przypomnieć sobie własne podróże do wschodniego Meksyku, gdzie też dopiero niedawno w okolicach o wilgotnym, tropikalnym klimacie odnaleziono ślady najdawniejszej wysokiej kultury tej części Ameryki — kultury Olmeków. Olmekowie mniej więcej 3500 lat temu zaczęli budować pierwsze swe miasta, pierwsze piramidy, kamienne stele i ołtarze — i wszystkie je dekorowali portretem jaguara. A właściwie ni to jaguara, ni to człowieka. Lud ten bowiem nie tylko czcił jaguara, ale najwidoczniej uważał się za jego potomków. W jednym z olmeckich miast, dzisiejszym Portero Nuevo, znaleziono kamienny pomnik, który świadczy o tym całkiem wyraźnie: wyobraża stosunek fizyczny kobiety z jaguarem. I właśnie z tego kontaktu człowieka z boskim zwierzęciem narodzili się, według własnego przekonania, ci półludzie-półbogowie, herosi dawnej Mezoameryki — Olmekowie.
Historia poznawania Olmeków jest bardzo świeża (staranniejsze badania najstarszego ich miasta, San Lorenzo Tenochtitlńn, rozpoczęły się dopiero w latach siedemdziesiątych naszego wieku 40 i trwają nadal). A przy tym dzieli się ona na kilka etapów. Na pierwszym niemal nikt w Olmeków nie wierzył. Na drugim znalezione zabytki olmeckie przypisywano innym kulturom indiańskim, szczególnie później przybyłym Majom. Na etapie trzecim po raz pierwszy stwierdzono obecność Olmeków na niewielkim terytorium plemiennym tego ludu, w wilgotnym, tropikalnym regionie nad zatoką Campeche, w dzisiejszych meksykańskich stanach Veracruz i Tabasco. Tu właśnie ci mezoamerykańscy czciciele jaguara założyli swe pierwsze wielkie miasta — San Lorenzo Tenochtitlan, przypuszczalnie stolicę Olmeków w latach 1400—1000 przed naszą erą, i La Venta, która stała się ich metropolią, gdy San Lorenzo Tenochtitlan opuszczono. W regionie tym powstały później również inne miasta olmeckie, jak Cerro de las Mesas czy Tres Zapotes.
Po trzech etapach odsłaniania przeszłości indiańskich czcicieli jaguara następuje czwarty, obecny. W ostatnich latach ślady ich znajdowane są stopniowo w coraz większej odległości od rodzinnego Veracruz. I często właśnie w miejscach, gdzie później rozkwitały inne ważne ośrodki kultur staroamerykańskich, na przykład w Oaxaca. Również w wielkim Monte Alban, zamieszkiwanym później przez Zapoteków, a następnie także Misteków, widzimy bezsporne ślady bardzo dawnej obecności Olmeków: na wielkich blokach kamiennych Olmekowie wyobrażeni są w osobliwej pozie tanecznej — stąd też nazywani są po hiszpańsku danzantes, czyli tancerzami. Nawiasem mówiąc, ci olmeccy tancerze z Monte Alban uderzająco przypominają mężczyzn z galerii kultury Chavin w Cerro Sechin. Oaxaca i Monte Alban leżą na południu Meksyku. Dowody obecności Olmeków można jednakże spotkać i na Wyżynie Meksykańskiej, gdzie później wyrósł Teotihuacan, mieszkali Toltekowie i prosperowało państwo Azteków.
W Chalcatzingo, parę godzin jazdy od stolicy Meksyku, zachowały się olmeckie petroglify, z których jeden jest po prostu kopią jednej ze stel z La Venta. Na wielu tutejszych skalnych rysunkach widzimy Olmeków odnoszących zwycięstwa nad lokalnymi nieprzyjaciółmi.
Odkrycia z ostatnich lat wykazały, że Indianie wyznający kult jaguara nie tylko rozciągnęli swe wpływy na cały ten rozległy kraj, ale także podczas swych ekspedycji dość szybko przekroczyli jego dzisiejsze granice i dotarli nawet do Gwatemali. Wyszły też na jaw dowody, że Gwatemala wcale nie była ostateczną granicą ekspansji Olmeków, że ci mezoamerykańscy czciciele jaguara przeniknęli do dzisiejszego Salwadoru (znaleziska w Las Victorias), a następnie do Kostaryki (znaleziska na półwyspie Nicoya).
Czy jednak Indianie oddający cześć jaguarowi kontynuowali swój zwycięski marsz na południe? Kostaryka leży jeszcze w Ameryce Środkowej, na północ od Przesmyku Panamskiego. Za nią rozciąga się już południowoamerykańska Kolumbia, kolejny teren Nowego Świata, na którym rozwinęły się wysokie kultury dawnej Ameryki. Ze śladami najstarszej z nich w tym kraju spotykamy się w San Agustin. Nieznani twórcy pozostawili tutaj po sobie dziesiątki kamiennych rzeźb, przeważnie posągów ludzi, których usta z olbrzymimi jaguarzymi kłami przypominają raczej paszczę tego drapieżnika. Jest oczywiste, że w Kolumbii jaguar również był osią kultu religijnego. Na południe od Kolumbii znajdują się już Ekwador i Peru. W Peru rozwinięte kultury pojawiają się wraz z przybyciem Indian Chavin, których kultura jednak — powtórzmy to raz jeszcze — wkracza na scenę dziejów peruwiańskich w postaci jakby już całkowicie gotowej. I oprócz wielu innych „innowacji” przynosi z sobą głęboką cześć dla jaguara, którą możemy uznać za główną cechę jej przedstawicieli.
Biorąc pod uwagę, że jaguar jest osią kultur zarówno ludu Chavin, jak i Olmeków, zestawiając okresy występowania tych kultur (Olmekowie zakładają San Lorenzo Tenochtitlśn, jak wynika z zachowanych dowodów, około roku 1400 przed naszą erą, Chavin zaś staje się ośrodkiem nowej kultury około 850—900 przed naszą erą) i porównując znane nam z meksykańskiego Monte Alban autoportrety Olmeków z portretami Indian Chavin utrwalonymi w kamieniu w galerii w Cerro Sechin — nie możemy oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z członkami jednej grupy, z przedstawicielami identycznej kultury.
Oczywiście jest to jedynie domysł. W olmeckie pochodzenie kultury Chavin wierzy jednakże wielu najbardziej kompetentnych fachowców — z Peruwiańczyków na przykład archeolog Federico Kauffman, a z innych choćby jeden z najwybitniejszych znawców kultur staroamerykańskich, profesor Yale University, dr Michael D. Coe, który swoją teorię o olmeckim pochodzeniu Indian Chavin uzasadnił nowymi argumentami, przede wszystkim całkowitą zbieżnością pewnych ornamentów na ceramice Olmeków w Meksyku i ludu Chavin w Peru.
Jeżeli Olmekowie w ramach swej wielkiej ekspansji rzeczywiście dotarli aż do Peru, to przybyli tam albo drogą morską, albo lądową (poglądy na ten temat nie zostały dotychczas ujednolicone). W każdym jednak razie przynieśli nie tylko właściwy sobie sposób zdobienia ceramiki. Przede wszystkim narzucili mieszkańcom całego kraju swoje idee religijne, w których centralne miejsce zajmował kult potężnego jaguara.
Rozpowszechnienie się w Peru kultu jaguara nie mogło być jak wskazywał na przykład archeolog peruwiański Lumbreras — wyłącznie wynikiem działań gorliwych misjonarzy nowej wiary. Za taką duchową konkwistą musiała oczywiście stać również dysponująca środkami przymusu siła polityczna państwa, z królem albo arcykapłanem na czele. Pierwsze z omawianych przez nas indiańskich państw w Peru wyrosło zatem pod znakiem jaguara, cementowane strachem przed jego srogim obliczem z potężnymi szczękami i ostrymi zębami.
Kultura Chavin znika z dziejów Peru około roku 300 przed naszą erą równie niespodziewanie, jak kiedyś się w tym kraju pojawiła. Następnie przez długi czas spotykamy tu wyłącznie kultury lokalne, których wpływy ograniczają się do mniejszego terenu, niekiedy nawet bardzo małego.