Czeskie sny - Pavel Kosatík - ebook

Czeskie sny ebook

Pavel Kosatík

4,3

Opis

"Bycie Środkowoeuropejczykiem to nie obywatelstwo, ale światopogląd" – pisał György Konrád. Jak Europę Środkową może widzieć czeski dziennikarz?

Czeskie sny nie są ani reportażem ani powieścią – to rodzaj historycznego eseju, w którym Pavel Kosatík zmaga się z czeskimi lękami i nadziejami. Inne, nieznane dotąd w Polsce, spojrzenie na Czechy i Czechów – z ich własnej perspektywy. To także inwentarz sąsiedzkich relacji, dowód na to, że geograficzna bliskość bywa tym, co najtrwalej nas od siebie oddala.

To metaforyczne przeglądanie się w lustrze jest jednocześnie próbą rewizji narosłych przez lata stereotypów i dowodem ogromnej odwagi, niezbędnej do ich odkrycia. Eseistyka Kosatíka jest świeża, miejscami także niewygodna, ale przez to – prowokująca do spojrzenia na samych siebie z dystansu.

Na potrzeby polskiego wydania Czeskich snów autor dopisał dodatkowy rozdział o relacjach polsko-czeskich pt. Sen o Polsce.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 308

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (4 oceny)
1
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Pavel Kosatík (ur. 1962 w Boskovicach)

Czeski dziennikarz i pisarz, absolwent Wydziału Prawa na Uniwersy tecie Karola w Pradze. Współpracował z wieloma czeskimi wydawnic twami i czasopismami, m.in. z tygodnikami „Reflex”, „Týden” i „Respekt”. Jako pisarz zade­biutował w 1992 roku powieścią z gatunku science fiction Poslední sázka Abe Korkorána (Ostatni zakład Abe Korkorána). Jest autorem licznych książek z zakresu literatury faktu, m.in. biografii znany ch Czechów - Václava Havla, Josefa Topola, Violi Fischero vej, Jana Masaryka. W roku 2009 został uhonorowany dziennikarską Nagrodą Ferdinanda Peroutki. Zbiór esejów Czeskie sny zajął czwarte miejsce w ankiecie gazety „Lidové noviny” na Książkę Roku 2010.

Elżbieta Zimna

Absolwentka Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Pracuje w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego. Współpracuje z Instytutem Sztuki PAN. Doktorantka Instytutu Sztuki PAN - przygotowuje rozprawę o twórczości dramatycznej Vaclava Havla na tle czeskiej historii i kultury. Publikuje w pismach „Teatr”, „Dialog”, „Scena”, współpracuje m.in. z „Gazetą Wyborczą” i z kapitułą nagrody „Ćeska kniha”.

Od Tłumacza

Odkryciem Pavla Kosatíka jest spostrzeżenie, że narody, podobnie jak ludzie, potrafią zachowywać się megalomańsko. Bardzo chętnie widzą same siebie w roli niewinnej i szlachetnej ofiary prześladowanej przez inny, podły i bezwzględny naród. Chętnie widzą też siebie w roli obrońcy i wyzwoliciela. Co więcej – zupełnie im przy tej okazji umyka fakt, że ten „wyzwolony” przez nich naród ma na ten temat zupełnie inne zdanie. Pomiędzy obiema rolami nie ma oczywiście żadnej sprzeczności. Ten sam naród może się jednocześnie czuć ofiarą i wyzwolicielem. Czesi zawsze czuli się dręczeni i poniżani przez Niemców i Austriaków, z którymi musieli żyć w jednym państwie. Na szczęście mogli to odreagować w swoich stosunkach z „młodszym bratem” – jak protekcjonalnie nazywali Słowację, a także obejmując rządy nad pewnym tajemniczym i dzikim terytorium pod Karpatami, które dziwnym zrządzeniem losu znalazło się w ich państwie w dwudziestoleciu międzywojennym. Dzisiejszemu młodemu Czechowi to, że kiedyś w granicach jego kraju znajdowała się Ruś Podkarpacka, wydaje się równie egzotyczne i niezrozumiałe, jak dzisiejszemu Polakowi to, że kiedyś jego dziadkowie mogli jeździć na przykład do Wilejki albo Kołomyi i wcale nie musieli przy tej okazji przekraczać granic państwowych.

Kosatík spostrzegł też, że narody, zupełnie jak ludzie, obdarzają niekiedy inne narody miłością, która, jak każda miłość, potrafi być ślepa i nie zauważać niechęci i pogardy wyrażanej przez obiekt swojego uczucia. Co gorsza, narody potrafią w tym stanie wytrwać całe pokolenia. Obiektem ślepej miłości Czechów była Rosja. Rzecz dla Polaka zupełnie nie do pojęcia. Podobnie jak dla Czecha odwieczna polska nienawiść do Rosjan. Czeskie sny są ważną książką. Przede wszystkim dlatego, że pozwalają nam zastanowić się nad własnymi miłościami i nienawiściami, a także spróbować zrozumieć cudze. Zaskoczeniem dla Polaka może być na przykład zdanie Karela Havlíčka Borovskiego, który widział w relacjach Polski z Rosją nie zmagania owcy z wilkiem, ale starcie dwóch wilków.

Dzięki trochę innemu położeniu geograficznemu niż Polska, Czechy nie poznały na własnej skórze konsekwencji sąsiedztwa z Rosją. Dlatego Czesi otoczeni Niemcami i rządzeni przez Austriaków mogli wzdychać do silnego słowiańskiego brata, który, jak wierzyli, nie myśli o niczym innym, jak tylko o wyzwoleniu ich spod germańskiej niewoli. Sen równie dobry i równie nierealny jak każdy inny. Polacy w tym czasie śnili na przykład o Napoleonie albo o byciu „Chrystusem narodów”.

Te dwa tak podobne, a jednocześnie tak różne słowiańskie narody o podobnej historii i podobnych dążeniach wybierały niekiedy odmienne strategie. Na przykład Polacy wierzyli, że swoją niepodległość mogą odzyskać tylko drogą walki zbrojnej, a Czesi, zawsze przewrażliwieni na punkcie niezbyt imponującej liczebności swojego narodu, uznawali taki pomysł za szkodliwe szaleństwo. Dla nich najlepsza droga do niepodległości wiodła poprzez kultywowanie własnego języka, własnej słowiańskiej kultury. Uważali, że ten, kto wyda jakiś słownik, zrobi o wiele więcej dla swojego narodu niż ten, kto zginie w jakiejś wojnie lub powstaniu.

Podobne położenie geograficzne, podobna mentalność, ale trochę inne doświadczenia. Jak w życiu pojedynczych ludzi, tak w życiu całych narodów decydujące jest to, co spotkało je wcześniej. Na przykład zwycięstwo kontrreformacji. Polaków popchnęło ono na długie wieki w objęcia Kościoła katolickiego. Czechów przekonało, że nie ma gorszego tyrana, wiarołomcy i ciemiężyciela niż Kościół katolicki. Nie chodzi tylko o to, że wspierał on Habsburgów i niszczył husytów, nawet nie o to, że każdy z licznych kościołów rzymskokatolickich na praskim Starym Mieście i Malej Stranie, a nawet barokowe rzeźby na moście Karola są dla Czecha jak policzek wymierzony przez pana i zwycięzcę pokonanemu i poniżonemu narodowi. W czeskiej nienawiści do Kościoła katolickiego ważniejszy jest los pierwszego bohatera narodowego. Jan Hus jest do dziś dla Czechów wzorem. Światły mąż nawołujący do kierowania się w życiu zasadami uczciwości i sprawiedliwości, bezwzględny krytyk rozwiązłości kleru, niepohamowanego bogacenia się księży wydzierających ubogim ostatni grosz. Do tego reformator języka czeskiego postulujący jego czystość i walczący o usunięcie germanizmów. Podstępnie zwabiony przez papieża do Konstancji, po czym w roku 1415 zdradliwie spalony na stosie, mimo wcześniejszych obietnic nietykalności i listu żelaznego.

(Nawiasem mówiąc tę nienawiść Husa do kleru, rozumianego jako panowie i wyzyskiwacze ubogich, wykorzystali po drugiej wojnie światowej komuniści, próbując przekonać Czechów, że Jan Hus to był właściwie taki piętnastowieczny Włodzimierz Lenin).

Dla każdego narodu druga wojna światowa zaczęła się kiedy indziej. Dla Polski 1 września 1939, dla Rosji w czerwcu 1941, dla Amerykanów w grudniu 1941, a dla Czechów już w październiku 1938 roku. Wielkie mocarstwa podpisały wtedy za ich plecami układ monachijski, na mocy którego oderwano od Czechosłowacji tereny przygraniczne Czech, Moraw i Śląska, co stanowiło prawie czterdzieści procent ich powierzchni. Kolejny cios przyszedł parę miesięcy później – już w marcu 1939 roku, kiedy rozpoczęła się niemiecka okupacja. Utworzono wtedy podporządkowany Hitlerowi Protektorat Czech i Moraw, a Słowacja zamieniła się w teoretycznie niepodległe, a w rzeczywistości marionetkowe państwo podporządkowane Trzeciej Rzeszy, wspierające niemieckich faszystów i zarządzane przez słowackiego faszystę – księdza Jozefa Tiso.

Polskiego czytelnika zaskoczyć może również czeska ocena marszałka Józefa Piłsudskiego. Według Czechów był to despota, uzurpator i wróg demokracji, który lubował się w mundurach i paradach wojskowych.

Pavel Kosatík jest czeskim dziennikarzem i autorem kilkunastu książek, które jego rodacy zaliczają do literatury faktu. Jest to jednak szczególny rodzaj literatury faktu, lepszą definicją byłyby chyba eseje historyczne. W swoich książkach pieczołowicie zestawia fakty, za każdym razem w innej konfiguracji, jakby chciał udowodnić, że spojrzenie pod nieoczekiwanym kątem może odsłaniać nowe znaczenia. Przez jego twórczość prowadzą czytelnika myśli przewodnie, które są też tytułami kolejnych pozycji: Czeska inteligencja, Czeskie sny, Czeskie chwile, Czescy demokraci, Małżonki prezydentów... Sporządził też w ten sposób kilka portretów znaczących osobistości czeskiej polityki i kultury, zarówno tych z początku, jak i z drugiej połowy XX wieku.

W Czeskich snach postanowił spojrzeć na dzieje własnego kraju i narodu z perspektywy ogólnonarodowych iluzji. Książkowe Klimaty prezentują w Polsce połowę tej książki, w której spisane zostały czeskie sny o sąsiadach, innych narodach i wyobrażenie o własnym miejscu na świecie i w hierarchii międzynarodowej. Specjalnie do polskiego wydania autor przygotował rozdział o kontaktach czesko-polskich, gdzie sięgnął aż do X wieku i gdzie uważnie przeanalizował dziewiętnastowieczne wybijanie się na niepodległość obu narodów, które w tamtym czasie zupełnie nie mogły się nawzajem zrozumieć. Jest to tym cenniejsze, że możemy spojrzeć na siebie cudzymi oczami i zobaczyć może kogoś innego, niż dotychczas zwykliśmy widzieć. Gdyby jeszcze jakiś polski autor miał tyle samokrytycyzmu i autoironii i napisał Polskie sny, analizując megalomański obraz Polaka w oczach Polaka!

Pavel Kosatík jest z wykształcenia prawnikiem, a historia to jego pasja, której poświęcił większość swojego zawodowego życia. Dlatego niewykluczone, że w którymś miejscu popełnił jakiś błąd, że gdzieś pomylił fakty, a gdzieś znowu zagalopował się w zbyt pochopnej interpretacji. Ale na tym właśnie polega urok jego książek. I dlatego prezentujemy polskiemu czytelnikowi Czeskie sny w takiej formie, jaką nadał im autor.

Elżbieta Zimna

Sen o życiu bez Niemców

Na terenach Czech i Moraw Czesi nigdy nie mieszkali sami. Zdarzały się jednak okresy, gdy wierzyli, że kiedyś było inaczej i że to właśnie oni są najrdzenniejszymi mieszkańcami tych okolic i ich właścicielami. Wyobrażali też sobie, jak byłoby pięknie, gdyby te czasy powróciły. Ponieważ w wieku XX sprawy przybrały taki właśnie obrót, mogłoby się wydawać, że na wypędzenie Niemców przygotowywano się od pokoleń. To oczywiście nieprawda. Wypędzenie było konsekwencją drugiej wojny światowej, która do stosunków czesko-niemieckich wprowadziła nowe elementy, do tego czasu nieznane i nie do pomyślenia. Relacje pomiędzy Czechami a Niemcami to historia jednego marzenia o charakterze kompensacyjnym, a nie opowieść o wyrachowanych przygotowaniach do katastrofy dziejowej. Niestety, wygląda na to, że pod wpływem okoliczności zewnętrznych kompensacja życzeniowa może zmienić się w „kompensację”rzeczywistą.

Odwieczny i ulubiony spór Czechów z Niemcami o to, kto z nich był tu pierwszy, najnowsza historiografia rozwiązała w sposób salomonowy: otóż nikt. Zanim na tych ziemiach pojawiło się chrześcijaństwo, żyli tu Celtowie, których od zachodu wypierali germańscy Markomanowie, a od wschodu Słowianie. O Czechach albo Niemcach w połowie pierwszego tysiąclecia naszej ery nie mogło być mowy. Zachowało się więcej śladów osadnictwa słowiańskiego, dlatego uważa się, że to oni mocniej zakorzenili się na tych terenach. Jednak o Czechach zaczyna się mówić dopiero w wieku IX, gdy Przemyślidzi zjednoczyli słowiańskie plemiona żyjące nad dolnym biegiem Wełtawy. Wzmianki o Niemcach na terenie Czech pochodzą dopiero z wieku X. Byli to przede wszystkim księża, którzy szerzyli zachodnią wiarę chrześcijańską. Można jednak zakładać, że przedstawiciele obu przyszłych narodów żyli w tych okolicach przemieszani ze sobą już od czasów o wiele wcześniejszych.

Przykładem najdawniejszych czesko-niemieckich „spotkań i potyczek” może być czyn Prokopa – opata klasztoru w Sazawie, późniejszego świętego, jednego z patronów Czech. W wieku XI wygnał on z klasztoru, w którym odprawiano msze w obrządku słowiańskim, niemieckiego opata mianowanego przez księcia Brzetysława. Legenda głosi, że podczas owego historycznego wydarzenia użył własnego opackiego pastorału. Kronikarz Kosmas zapisał również kolejną legendę z XI wieku, wedle której książę Spitygniew II, panujący w latach 1055–1061, rozkazał wygnać z kraju wszystkich Niemców „w ciągu trzech dni”. Ponieważ podczas owego pierwszego znanego nam w historii „wysiedlenia” ucierpiała również matka Spitygniewa, późniejsi komentatorzy Kosmasa są w większości zgodni, że nie chodziło o generalne czy wręcz motywowane niechęcią do obcych posunięcie, ale że książę w ten sposób raczej wyrównywał rachunki ze swoimi osobistymi wrogami.

Jednak w oczach czeskiego patrioty z XIX wieku, który studiował stare czeskie kroniki, stosunki czesko-niemieckie prezentowały się inaczej. Średniowieczni kronikarze bądź przebywali na książęcych i królewskich dworach, bądź notowali wydarzenia, które rozgrywały się w otoczeniu władcy. Wychodząc z takiego założenia, dziewiętnastowieczny czytelnik starych kronik nie mógł nie zauważyć smutnej prawdy, że czescy władcy bynajmniej nie pojmowali za żony białogłów ze swego plemienia, ale Niemki.

„Prócz jednego wypadku, gdy książę Oldrzych pojął za żonę niewiastę z ludu, nie uznawali władcy czescy – z jakichkolwiek by to było przyczyn – czeskich dziewcząt, choćby były i z rodu najprzedniejszego i ogromnie przewyższały inne pięknością, cnotą, bogactwem i ustosunkowaniem swych rodzin” – skarżył się pisarz Jakub Arbes i na dowód przytoczył kilka przykładów. Wszystko zaczęło się już od Bolesława II Pobożnego, który w X wieku ożenił się z Emmą zwaną Burgundzką i z tego powodu dał jednemu ze swych synów na imię Udalrich (Oldrzych). Brzetysław I ożenił się z Judytą z klasztoru w Schweinfurcie, ich syn Spitygniew II z Idą z miśnieńskiej rodziny Wettynów, Brzetysław II z Ludgardą z rodziny bawarskich Bogenów, Borzywoj II z Gerbergą Babenberg z Austrii, Władysław I Przemyślida z Rychezą z Bergu, ich syn Władysław II Przemyślida z Gertrudą Babenberg z dynastii austriackiej i z Judytą Turyńską, Przemysł Ottokar I z Adelajdą Miśnieńską, Wacław I Przemyślida z Kunegundą Hohenstauf, Przemysł Ottokar II z Małgorzatą Babenberg i tak dalej.

Dla czeskich książąt i królów małżeństwa z Niemkami były jednym ze sposobów umacniania swojej pozycji wobec państw zachodnich. Jednak wraz z zagranicznymi żonami przybywali do Czech również niemieccy księża, służba, kupcy i artyści, za których sprawą bogata niemiecka kultura oddziaływała na Słowian. Język i obyczaje niemieckie zaczęły się szerzyć wśród czeskiej szlachty w zastraszającym tempie. Według dziewiętnastowiecznej retoryki nacjonalistycznej to właśnie wtedy, za czasów dynastii Przemyślidów, mają swoje źródło wszystkie późniejsze konflikty pomiędzy Czechami a Niemcami. „W jasnym świetle historii ukazują się władcy ci wszyscy bez mała jako główni przyzywacze niemieckiego żywiołu do Czech i jako ciemiężcy żywiołu czeskiego, krótko mówiąc, jako najwięksi germanizatorzy w Czechach” – pisał Jakub Arbes.

Oczywiście Przemyślidom było wszystko jedno, który „naród” będzie w państwie rządził. W tamtych czasach pojęcie narodu jeszcze nie istniało. Chcieli po prostu umocnić swoją władzę na tych terenach, a w tym dziele pracowici i zdyscyplinowani przybysze byli im bardzo pomocni. Podczas kolonizacji za panowania Przemyślidów, która osiągnęła apogeum w XIII wieku, Niemcy wnieśli na ziemie czeskie ducha przedsiębiorczości, który wcześniej nie przejawiał się tu tak wyraźnie. Wypalali lasy i zwiększali powierzchnię pól, dzięki czemu można było wyżywić więcej osób. Przywieźli ze sobą żelazne pługi i brony, do których, zamiast wołów, zaprzęgli konie. Zaczęli rozwijać nieznane tu wcześniej rzemiosła, budowali klasztory i zakładali miasta.

Było ich dużo, byli inni niż Czesi i mieli siłę. Wielu z nich zachowywało się wyniośle albo przynajmniej sprawiało takie wrażenie. Ze wszystkich tych powodów Niemcy byli dla słowiańskich autochtonów niewygodni. Dlatego autor najstarszej wierszowanej kroniki czeskiej, zwany Dalimilem, na początku XIV wieku był przekonany, że będzie najlepiej (jeśli jest to jeszcze w ogóle możliwe), jeżeli Niemcy wrócą tam, skąd przyszli. Pisał: „Każdy władca ma swój dwór, / obcych sprosi kiep i zdrajca. / Obcy z obcym spisek knuje, / twój głos głośniej przekrzykuje, / wymyśli twe zbrodnie lżywe, / by ci zabrać dom i niwę. / Obcym prawom wstępu wzbraniaj, / cudzoziemcom się nie kłaniaj, / o to proszę cię w pokłonach! / Jedność nasza ich pokona”.

Dalimil uważał, że Czesi nie powinni żenić się z Niemkami jeśli nie chcą, aby ich dzieci „tylko po niemiecku szwargotały”. Powinni zachowywać się jak książę Spitygniew, który „z kraju wszytkie Niemce / oraz inne cudzoziemce / wytrzebił niczem pokrzywy”. Albo jak Władysław I, który pozbawił tronu swojego proniemiecko nastawionego brata Borzywoja z wyjaśnieniem: „Już bym wolał, miły bracie, / oddać śmierci ród nasz cały / niźli naród ów tej zgrai”. Również Sobiesław, syn Władysława i jego następca na tronie, zyskał podziw Dalimila za to, że się „z Niemcami nie ceregielił”. Kazał otóż wziętym do niewoli żołnierzom ucinać nosy, wyjaśniając: „Trzeba było siedzieć w domu za własnym piecem”. Posunął się nawet do tego, że swoim synom groził śmiercią, jeśli mieliby zamiar odnosić się przyjaźnie do Niemców: „Dla mnie stokroć droższą jest cześć kraju naszego niźli żywoty wasze”. Po tym wszystkim nie może nas zaskoczyć apel autora wysłowiony na zakończenie księgi: „Nie wierzcie Niemcom, nawet gdy się z wami brata, / jeśli nie chcecie trafić w ręce kata”.

Niemców przedstawiano jako niszczycieli, którzy stoją za wszelakimi niepowodzeniami i tragediami, jakie się w czeskiej historii wydarzyły. Książę Świętopełk Przemyślida został co prawda w roku 1109 zamordowany przez Czecha, ale podobno za niemieckie pieniądze. Również sławetny zdrajca Przemysła Otokara II, Milota z Dědic, miałby nie dopuścić się haniebnych czynów, gdyby nie niemieckie pieniądze. Król Wacław II miał zostać otruty z rozkazu niemieckiego cesarza Albrechta, a król Wacław III został zasztyletowany przez Niemca Konrada z Botensteinu.

Obydwa narody zaczęły dedykować sobie złośliwe maksymy. Niemcy mawiali: „Gdzie się tylko pojawi jakiś Słowianin (Czech), każdy gwóźdź trzęsie się ze strachu”. A Czesi żartem dodawali: „To prawda, ale gdzie się pojawi Niemiec, tam ten gwóźdź z pewnością wyciągnie”. Na północy powtarzano pogardliwie: „Wszędzie mieszkają ludzie, a w Chomutowie Niemcy” (z powodu dużej liczby mieszkańców pochodzenia niemieckiego, którzy przybyli do tego miasta w XVI wieku). Za to w Žatcu pokazywano napis wykuty na murach obronnych: „Niemiec weźmie Czecha stronę, kiedy ogniem lód zapłonie”.

W Prachaticach zwykło się mawiać: „Powinno się zamurować Górną Bramę” (to znaczy zatrzymać w ten sposób napływ kolejnych niemieckich osadników). A autorstwo czterowiersza, który podobno rozbawił do łez króla Wacława IV, przypisywane jest samemu Janowi Žižce z Trocnova: „Diabeł, mnich i baba, / skorpion, wąż i żaba, / Niemiec, żyd i gówno / wszyscy sobie warci równo”.

Husytyzm rozumiany pierwotnie między innymi jako czeska odpowiedź na niemiecką ekspansję, w ostatecznym rachunku przyczynił się do rozprzestrzenienia się wpływów niemieckich w Czechach. To za jego sprawą w XVI wieku osiedliła się na tych terenach ogromna liczba luteranów. Pavel Stránský, jeden z największych czeskich myślicieli XVII wieku, jeszcze zanim wyemigrował z kraju po bitwie na Białej Górze, zdążył w swoim dziele zatytułowanym Okřik skrytykować praktyki niemieckich duchownych protestanckich. Odbierali oni Czechom kościoły, argumentując, że chodzi do nich mało wiernych, aby następnie odprawiać w nich liturgię w języku niemieckim. Stránský podkreślał, że kościoły w Niemczech bynajmniej nie mogły poszczycić się większą liczbą uczestniczących w nabożeństwach.

Stránskiego irytowało przede wszystkim wywyższanie się Niemców. Zauważał, że niemieckie cechy rzemieślnicze izolują się od czeskich i że nie jest możliwe na przykład terminowanie czeskiego ucznia ciesielskiego, tokarskiego czy garbarskiego u niemieckiego mistrza. Ale największym przewinieniem Niemców było, według Stránskiego, wypieranie języka czeskiego. Kojarzyło mu się to z legendą o porwaniu Sabinek (przykład zastosowania wyrachowanego podstępu) albo bajką o szlachetnym zajączku, który zaprosił do swojej norki przemarzniętego jeża, który ogrzawszy się, bardzo nieszlachetnie postąpił, wypędzając gospodarza za pomocą swoich kolców. Konkluzja Stránskiego brzmiała następująco: kto pozwala Niemcom osiedlać się w swoim kraju ojczystym, jest jak ten, kto hoduje żmije na własnym łonie albo szerszenie na piersi.

Siedemnastowieczny czeski literat i historyk Bohuslav Balbín w dziele Obrana jazyka slovanského, zvláště pak českého (Obrona języka słowiańskiego, a zwłaszcza czeskiego) opisuje Czechy jako kraj gościnny, który słono płaci za swoją dobroć. Balbín pisał tę książkę pięćdziesiąt lat po bitwie na Białej Górze. Dlatego mógł na własnej skórze odczuć upadek czeskiego języka i wykształcenia. Nawet jego dzieło musiało czekać na wydanie sto lat. „Niemcy, jak tylko dopuszczeni zostali i gdzieś byli osiedli, nigdy już ni wygnać, ni wyplenić się nie dali” – narzekał. Twierdził, że dolę Czechów symbolicznie ukazuje obraz przedstawiający Europę-kobietę, która w miejscu brzucha ma Niemcy, a jej pępek to Czechy. To było „położenie, za które się płaci”.

W Novej kronice českiej (Nowej kronice czeskiej), napisanej pod koniec XVIII wieku przez historyka Františka Martina Pelcla, Niemcy zostali przedstawieni jako ludzie wojowniczy do szpiku kości. Czesi zresztą nie byli pod tym względem inni, jak można sądzić po lekturze Ody na Jana Žižku z Trocnova (Oda do Jana Żiżki z Trocnova) autorstwa Antonina Jaroslava Puchmajera, poety wyśpiewującego podziw dla wodza, który „zawsze i wszędzie, gdzie się bitwa działa, / zbił szkodnych dla Czechów Germanów”.

W XIX wieku, gdy w Czechach wierzono w autentyczność Rękopisów, chętnie czytano wiersz Sąd Libuszy, który jest częścią Rękopisu zielonogórskiego[1]. Uważano, że jest to najstarszy dokument, w którym opisano niemieckie próby narzucenia Czechom obcych im obyczajów. A przede wszystkim podziwiano trafną czeską odpowiedź. Bohater poematu, Chrudosz, żąda, aby to jemu przypadło wszelkie dziedzictwo po zmarłym ojcu, ponieważ jest pierworodnym synem. Był to obyczaj niemiecki. Wśród Słowian panował zwyczaj rozdzielania majątku równo pomiędzy wszystkich dziedziców. Właściwsze, ponieważ czeskie, prawa reprezentuje tu Ratibor z Karkonoszy. Na żądania Chrudosza odpowiada zdaniem, które w XIX wieku należało do najchętniej cytowanych w Czechach: „Niechwalno nam u Niemców szukać prawdy”. Nasza prawda jest święta, ponieważ odziedziczyliśmy ją po przodkach. Niech sobie Niemcy zostawią swoje wynalazki dla siebie. Gdyby wszyscy nasi przodkowie zachowywali się tak roztropnie i zdecydowanie jak Ratibor, Niemcy nigdy nie rozpanoszyliby się w Czechach tak jak teraz.

Jednak w czasach, gdy powstawały antyniemieckie wersy sfałszowanych Rękopisów, stosunki między Czechami a Niemcami przypominały idyllę. W czasie tak zwanego bohemizmu, datowanego z jednej strony na koniec wojen napoleońskich, a na rewolucyjny 1848 rok z drugiej, jeszcze nie uważano, że decydującym elementem łączącym ludzi jest stosunek do języka i narodu, ale raczej ich wspólne życie na jednym terytorium: fakt, że mieszkańcy danego terenu mówią dwoma językami, wydawał się mniej istotny niż jakość związków, które powstaną w państwie. Wśród Czechów niemiecka literatura tego okresu nie była zbyt popularna, mimo że czerpała inspirację z czeskiej historii. Jeśli dziś, choćby nawet pobieżnie, przekartkujemy te książki, zobaczymy, jak dalece dla niemieckich pisarzy było oczywiste rozumienie „czeskości” w ten terytorialny sposób.

Poeta Karl Egon Ebert udramatyzował stare czeskie legendy, Clemens Brentano pisał o założeniu Pragi, Adalbert Stifter o braterskich więzach między Czechami a Niemcami w początkach średniowiecza, Franz Grillparzer (choć z krytycznym podejściem do Czechów) o księżnej Libuszy i Przemyśle Ottokarze II. O czeskich husytach pisali wiersze Moritz Hartmann i Alfred Meissner, a filozof Bernard Bolzano swoimi teoriami o tym, że w przyszłości Czesi i Niemcy z Czech będą jednym narodem, tworzył dla ich poczynań zaplecze myślowe. Jak napisał Josef Mathias Thun: „Wszak jesteśmy dziećmi jednej matki, choć różnych mamy ojców, to przecież wszyscy jesteśmy z Czech”.

Josef Bojislav Pichl, czeski dziennikarz i tłumacz, w książce Vlastenecké vzpomínky (Wspomnienia patriotyczne), opisującej Pragę sprzed 1848 roku, notował, że w praskich kawiarniach siedzieli obok siebie duchowi przywódcy Czechów i Niemców, przyszli wrogowie. František Palacký obok Karla Egona Eberta, Josef Krasoslav Chmelenský i František Ladislav Čelakovský z Wolfgangiem Adolfem Gerle i Rudolfem Glaserem, Jan Slavomír Tomíček i Josef Kajetán Tyl z hrabią von Schirndingiem. Czesi wtedy jeszcze nie odczuwali odrazy do każdego, kto mówił po niemiecku, ale jedynie do przedstawicieli niemieckich elit, kwestionujących – ich zdaniem – stare historyczne prawa. Jednak Pichl przyznawał też, że wystarczało kilka łyków czegoś mocniejszego, aby okazało się, że grzeczność ma granice. Wspominał na przykład zdarzenie, gdy on sam spokojnego i uprzejmego niemieckiego poetę Eberta z powodu „publicznego i bezwstydnego oczerniania narodu czeskiego” osobiście wygnał z lokalu za pomocą kija bilardowego.

Pichl opisuje też, jak czescy patrioci potraktowali innego praskiego „kawiarnianego” Niemca, niejakiego Quida P., który miał nieroztropnie opublikować w lipskiej gazecie artykuł oczerniający swych interlokutorów. „Gdy razu pewnego późną porą wyszedł był z kawiarni Šocha, przyskoczyło ku niemu kilku krzepkich młodzieńców, którzy wsadzili go do worka i w worku w kanalizacji na kratce powiesili. Biedak długo krzyczeć musiał, zanim go patrol wyswobodził... Od tej pory bywał ostrożniejszy”.

Taka idylla panowała w czasach przed rewolucją 1848 roku. Nawet najwięksi Czesi nie wstydzili się swojej niechęci do Niemców. W zbiorku Františka Ladislava Čelakovskiego pod tytułem Ohlaspísní českých (Odgłos pieśni czeskich) znalazła się również piosenka pod tytułem Cikánová píšťalka (Cygański flet), w której szczurołap topi niemieckie szczury. W ostatniej zwrotce poeta czyni bohaterowi wyrzuty: „Pytam, tatku, choć niegrzecznie, / gdzieś ty rozum schował? / Czemuś nam tej fujareczki / w spadku nie darował? / Miast klepania biedy / mielibyśmy schedy. / W Czechach oraz na Morawach nie żyli jak dziady”. Josef Jungmann w Rozmlouvání o jazyku českém (Rozmowach o języku czeskim) dworował sobie ze „szczekającego i chrząkającego języka niemieckiego”. Karel Havlíček Borovský w styczniu 1842 roku zrezygnował z udziału w czeskim balu, ponieważ obawiał się, że podczas tańca mógłby w objęciach jakiejś damy zapomnieć, że trzeba walczyć z Niemcami. Zachował się tekst wygłoszonej wtedy przez niego modlitwy: „Boże, pozwól mi, abym choć przez tę noc w imieniu wszystkich tańczących przeklinał naszych morderców, pozwól mi myśleć tylko o tej chwili, gdy rękami miażdżę wszystkich morderców naszych naraz piersi i głowy, tylko jedną, jedyną chwilę!”.

Gdy nadszedł rewolucyjny rok 1848, okazało się, że wytwarzanie poczucia jedności w oparciu o wspólnotę terytorialną nie ma szans w konkurencji z kryteriami narodowościowymi. Wystarczyło parę miesięcy, aby oba niedawno zrodzone narody zaczęły oddalać się od siebie z szybkością błyskawicy. Filozof Augustin Smetana jeszcze w roku 1848 zdążył przestrzec Niemców i Czechów, że „wolne narody nie mogą się nienawidzić”, ale już wtedy było wyraźnie widać, że nie zwycięży myślenie wolne od uprzedzeń.

Jedną z najbardziej ulubionych piosenek praskich studentów z okresu rewolucji była piosenka Vypal Němce, cizozemce (Spalmy Niemców, cudzoziemców). Karel Havlíček Borovský w tych czasach opisywał czesko-niemieckie dylematy tak: „Umrzesz ty albo ja, / nie umrzemy naraz dwa, / ten, kto wygra, będzie panem, drugiemu zaśpiewa amen / i go pochowa”. Dziennikarz Emanuel Arnold, znany ze swego radykalizmu, ostro krytykował nie tylko czeskich Niemców, lecz także tych Czechów i Niemców, którzy chcieli pojednania między oboma narodami. Uważał, że Czesi zawsze są poszkodowani, gdy znajdą się w sąsiedztwie ekspansywnych Niemców. „Ziemia, na której żyjemy, jest potem naszym użyźniana, a każda jej piędź krwią praojców naszych dla nas została kupiona. W odróżnieniu od nas Niemcy później jako przybysze jedynie na ziemie te się wdarli, aby je jak dzika zwierzyna zryli i korzeń z głębi wyrwawszy, pożarli. A piękna ziemia ta jest jedynie Czechów. To ich dziedzictwo, łzami i krwią przodków skropione”. Niemcy, którzy według Arnolda byli winni wszystkim czesko-niemieckim konfliktom, mogą według niego wybrać: albo nauczą się czeskiego, albo odejdą.

„Póki góry nasze stoją, / póki serce nasze bije / i ojczyzny jest ostoją, / nie zeżrą nas szwabskie żmije” – pisał czeski poeta Rudolf Mayer w latach pięćdziesiątych XIX wieku. Retoryka tego rodzaju wzbudzała wśród Czechów coraz szerszy oddźwięk, choć nie przynosiła wyraźnych sukcesów politycznych. Jednak pod względem ekonomicznym i demograficznym Czesi rośli w siłę. Rodziło im się tyle dzieci, a swoje fabryki budowali w tak zadziwiającym tempie, że Niemcy nie potrafili reagować na to inaczej niż paniką. Czy do ponownej czechizacji tych ziem dojdzie w sposób pokojowy, właściwie demograficzny? Niemcy niegdyś w Brandenburgii i na terenach nadbałtyckich postępowali w zasadzie tak samo: słowiańskich tubylców częściowo wybili, ale przede wszystkim zmusili do asymilacji, w wyniku której Słowianie rozpuścili się wśród Niemców, zanikli.

Podróże śladami Słowian nadbałtyckich stały się przed pierwszą wojną światową ulubioną rozrywką czeskich felietonistów. „Nie wolno nam skończyć jak oni” – taki wniosek nasuwał się po lekturze ich artykułów, które świetnie się przy tym czytało dzięki panującej w nich atmosferze ponurego romantyzmu. „Kiedy idziecie ulicami, smutek ściska wam duszę – opisywał swoje wrażenia z Łużyc Górnych i Budziszyna Jozef Kuffner. – Tak podobne jest tu wszystko! Jakbyście błądzili po ulicach jakiegoś większego czeskiego miasteczka, gdzieś po Chrudimiu albo po Taborze, albo po Budziejowicach”. Ale to nie jest ani Tabor, ani Chrudim, ponieważ zamiast melodyjnego języka czeskiego ze wszystkich stron słychać niemiecki szwargot. „Jak u siebie” może się tam Słowianin poczuć tylko na cmentarzu, gdzie otaczają go nagrobki pełne znajomo brzmiących imion i nazwisk. Josef Wünsch dotarł aż do wybrzeży Bałtyku, aby oddawać się tam rozpaczy nad zanikaniem starych słowiańskich grodów: „Blednie sława twoja, Rugio! Wzniosłe twe świątynie w proch się obracają. Bogowie twoi porozbijani ręką surową... Dźwięczny język twój wyrwany, a o drogocenne szaty twej tożsamości narodowej bezduszni żołdacy rzucają kości”.

Co robić, abyśmy nie skończyli tak samo? Być jak nasi bohaterscy przodkowie, na przykład husyci, których bojowe, antyniemieckie wierszyki były w XIX wieku ogromnie popularne. Radziły na przykład: „Niemców z kraju pędźcie ostro, / żeby żaden się nie ostał, / W żadnych urzędach ani innych miejscach”. Przypominano też teksty z późniejszych czasów, w których obarczano Niemców winą za wszystkie czeskie wady: „Niczym gąsienica w kapuście, wąż na piersi, mysz w stogu, koza w ogródku, tak Niemiec w czeskiej radzie łupi, bierze, oszukuje, mąci i bezwstydnie kradnie. Wielu potem nieuczciwych Czechów uczy się tego od nich, z nimi się sprzymierzają i tak sobie nawzajem pomagają, z nimi się spoufalają i za pan brat są, na własną hańbę i zgubę” – pisał w XVII wieku Mikuláš Dačický z Heslova, a w wieku XIX z powodu swych radykalnych sądów został z wielkim entuzjazmem odkryty na nowo. Lektura takich tekstów przekonała historyka Františka Palackiego, że walka o przestrzeń życiową jest stałym elementem czesko-niemieckiej historii. Z jego (później uproszczonej i zwulgaryzowanej) tezy o odwiecznych czesko-niemieckich „spotkaniach i potyczkach” miało według części komentatorów wynikać, że nie tylko zawsze było tak źle między Czechami i Niemcami, ale przede wszystkim, że zawsze tak będzie.

Do marzenia o przyszłości wlało się pragnienie odpłaty, które się stało jego trwałym elementem. Nawet pisarze, którzy wydają się nam dziś wcieleniem tradycyjnego czeskiego umiłowania pokoju, zdołali w swej ideologii czynić wyjątki. Dla Niemców oczywiście. Božena Němcová pisała w liście do Jana Dlabača: „Zwyczajna rewolucja im nie pomoże i niech się Czesi wezmą do roboty i wygnają ich za granicę, gdzie ich miejsce. Oni się bogacą na czeskiej krwawicy i mozole, a całą okolicę cieleśnie i duchowo trują”. Vítězslav Hálek w felietonie z roku 1861 marzył o chwili, gdy Czesi wypędzą ze swego kraju obce robactwo. Albert Pražák jeszcze pięćdziesiąt lat później przypominał, że: „Heyduk starał się wytępić jak najwięcej naszych wrogów, a z ich czaszek robił puchary, z których pił na pohybel kolejnych naszych morderców”. W popularnych wówczas dramatach historycznych Jana Nepomuka Štěpánka wyrażano się o Niemcach jak o „jadowitych owadach”, z którymi trzeba walczyć. A Josef Holeček uważał, że „z Niemca nigdy nie będzie nic innego niż tyran i brutal, niezależnie od tego, jaką maskę przywdzieje”.

Zarówno Czesi, jak i Niemcy popisywali się coraz gorszymi obyczajami. Po obu stronach podsycali tę tendencję nieprzebierający w słowach intelektualiści o nacjonalistycznych przekonaniach. Coraz rzadziej pojawiały się głosy przestrzegające przed uleganiem atmosferze pełnej emocji. Kiedy niemiecki historyk Theodor Mommsen napisał, że „trzeba bić czeskie łby”, czeskie gazety odpowiedziały w tym samym tonie – nie chcemy z kimś takim mieć nic wspólnego, niech się stąd wynoszą (wśród czeskich intelektualistów znalazły się tylko dwie osoby, które polemizowały z takimi poglądami: poeta Antonín Sova i młody historyk Josef Pekař).

Wyjątkowy był głos poety Svatopluka Čecha, który w wierszu Na Řípu (Na górze Říp) z tomu Modlitby k Neznámému (Modlitwy do Nieznajomego, 1896) proponował bardziej szlachetny model zachowań. Uważał, że gdyby Czesi urośli w siłę i gdyby któregoś razu sformował się między nimi „jakimś dziwem” żądny walki hufiec, który postanowiłby wyprzeć Niemców z powrotem za przygraniczne góry i ich „mocą swą pod swą władzę włożył / odwiecznych wrogów naszych brać, / ich siłę zgniótł i w pęta włożył, / by cudzych śladów nie było znać” – wtedy czeski poeta zawołałby krótko: „Stać!”. Nawet najtrudniejsze spory można rozwiązać w sposób pokojowy. W wizji poety w przyszłości będzie się walczyć inaczej: „W tym szczęsnym czasie odmiennych broni / jutro bez walki szczęśliwsze będzie, / siłą miłości i pilnych dłoni / piękne te góry znowu zdobędziem”. Uda się to więc po dobroci, może.

Pogląd Čecha nie spotkał się w tym czasie ze zrozumieniem, trend epoki był inny i kierował się w stronę głębszej izolacji narodowej. W Pradze, Brnie i innych miastach Czesi i Niemcy żyli obok siebie, ale praktycznie się ze sobą nie stykali. Ich dzieci chodziły do innych szkół, oni sami robili zakupy w innych sklepach, chodzili do innych teatrów, czytali inne książki i gazety. W niedzielę Czesi spacerowali innymi ulicami niż Niemcy, a jeśli się spotykali na przykład na praskiej ulicy Na Příkopech, to najczęściej po to, aby wszczynać jakieś burdy.

Kim właściwie są dla nas Niemcy, jeśli abstrahować od tych wszystkich nieustannych kłopotów z nimi? Czego z tego, co mają nam brakuje? Tomáš Garrigue Masaryk wyraził to w książce z 1895 roku pod tytułem Česká otázka (Kwestia czeska). Jest tam bajka o gospodarzu i zabitych kotach. Czeski dziedzic miał dwóch zarządców – czeskiego i niemieckiego. Obaj hodowali koty, które łapały myszy. Ale dziedzic bał się kotów i w duchu sobie życzył, żeby zarządcy je zabili, jednak wstydził się im o tym powiedzieć. Wybrał strategię wypytywania się, czy „jeszcze” mają swoje koty. Czeski zarządca w końcu domyślił się, o co panu chodzi, i po naradzie z żoną zabił swojego kota. Niemiec nie zrobił nic. Dopiero gdy dziedzic zaczął chwalić czeskiego zarządcę, że nie ma kota, Niemiec zapytał, czy on też ma swojego zabić. Kiedy to uczynił, nastała plaga myszy. Czyli problem się poniekąd odwrócił. Dziedzic przemógł swój strach i zaczął napomykać, że „mogłoby się mieć” znów koty. Bystry Czech znowu się domyślił, o co chodzi, zdobył kota i dostał od pana pochwałę. Niemiec powoli zaczął się czegoś domyślać, więc znów zapytał, a kiedy pan potwierdził, również przyniósł kota. Morał wyraził Masaryk tymi słowy: „Czeski pan, tam gdzie Niemiec po prostu wyraziłby swoje życzenie, nie powie otwarcie, czego sobie życzy, ale pozwoli, aby jego podwładny, rodak, sam się domyślił. Niemiecki zarządca nie domyśla się, ale otwarcie i odważnie pyta, jaka jest pańska wola, a ten, chcąc nie chcąc, musi podjąć decyzję. Po jasnym wypowiedzeniu życzenia rozpoczyna działanie”. Czeskie, łagodniejsze, podejście może przerodzić się w nieszczerość, niemieckie, ostrzejsze, może prowadzić do bezczelności i nieuprzejmości. Takie są minusy. Ale można na to spojrzeć też w ten sposób, że jeśli połączy się obydwa, powstanie ideał. Masaryk swój morał sformułował też w ten sposób: Dla Czechów byłoby najlepiej, gdyby umieli być sami dla siebie twardzi i bez pomocy Niemców.

Jednak wygodniej było krytykować zachowania tych drugich, więc atmosfera coraz bardziej gęstniała. Karel Václav Rais w powieści O ztraceném ševci (O straconym szewcu) opisał, jak wyglądała czesko-niemiecka rywalizacja na przełomie XIX i XX wieku w Karkonoszach. Obie strony zgadzały się tylko co do jednego: że zbliża się czas ostatecznych porachunków i że będą to posunięcia bezwzględne. Viktor Dyk w powieści Prosinec (Grudzień), opowiadającej o czesko-niemieckich zamieszkach ulicznych w Pradze w roku 1897, przedstawił młodych czeskich radykałów, którzy nie mieli wątpliwości, że przeciwko niemieckim teoriom rasistowskim, wygłaszanym chociażby przez historyka Theodora Mommsena, można walczyć tylko Mommsenem: zwyciężyć z cudzą twardością może wyłącznie większa twardość. „Jeżeli ktoś chce sparaliżować parlament, użyje parlamentarnej obstrukcji. A jeżeli ktoś chce rozbić system państwowy, który uważa za wrogi i niszczący, czego użyje? Destrukcji”. Dyk uważał, że czasy wymagają ludzi czynu, którzy nie zawahają się użyć podstępów, oszustw i przemocy wszędzie, gdzie tylko będzie to konieczne. „Jeżeli przez wieki traktowano kogoś tak, jak nas, jeżeli nie otaczało nas nic innego niż nienawiść i szyderstwo, jeżeli nas tylko krzywdzono, czyż nie będzie naturalną reakcją, gdy zaczniemy bić na oślep wszystko, co nas otacza?”.

Kiedyś może będziemy żyć bez nich, głosił czeski sen przełomu XIX i XX wieku. Określimy i skopiujemy ich najlepsze cechy, a potem się z nimi pożegnamy. Jak miałoby wyglądać owo pożegnanie, napisał już w roku 1888 młodoczeski wódz Julius Grégr: poza terytorium wskrzeszonego państwa pozostaną liczne tereny na obrzeżach, które z ekonomicznego punktu widzenia nie są istotne i gdzie wśród obywateli przeważają Niemcy – czyli okolice Chebu, a także cyple Szluknowski i Frydlandzki. Rozstaniemy się i będzie spokój. Wytykano wówczas Grégrowi ów projekt jako przykład politycznej naiwności. On odpowiadał, że chodziło mu tylko o taktyczne oszukanie sudeckich Niemców, żeby pozwolili na odrodzenie się państwa czeskiego w duchu czeskiego prawa państwowego.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

[1]Rękopis zielonogórski i Rękopis królowodworski to dziewiętnastowieczne falsyfikaty. Rękopis zielonogórski miał pochodzić z przełomu VIII i IX wieku i odnosić się do najwcześniejszych dziejów Czech. Nazwa pochodzi od zamku Zelená Hora, rzekomego miejsca jego odnalezienia. Jedną z jego wierszowanych części jest poemat Sąd Libuszy. Rękopis królowodworski pochodził rzekomo z XIII wieku i miał zostać odnaleziony w mieście Dvůr Králové nad Labem (wszystkie przypisy pochodzą od redakcji).

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Od Tłumacza
Sen o życiu bez Niemców
Sen o Słowacji
Sen o Polsce
Sen o Rosji
Sen o ZSRR
Sen o Rusi Podkarpackiej
Sen o Łużycach
Sen o koloniach
Bibliografia

Tytuł oryginału: České snění

Redakcja: Elżbieta Jaroszuk, Karolina Surma

Korekta: Monika Buraczyńska, Ola Maciejewska

Projekt okładki: Justyna Boguś | Mile Widziane, milewidziane.pl

Projekt układu typografi cznego:: Wioleta Kowalska | Violet Design, violetdesign.pl

© Copyright by Pavel Kosatík 2013

© Copyright for the Polish edition by Książkowe Klimaty, 2014

Fotografi a na okładce: Josef Fiedler, Krkonoše, občerstvení před cestou na Sněžku: Karel Hašler, R. Kafka, Florentin Steinsberg, ok. 1902, Collection Scheufl er, www.scheufl er.cz

ISBN 978-83-66505-12-4

Książkowe Klimaty

www.ksiazkoweklimaty.pl

Redakcja: [email protected]

Promocja: [email protected]

Sprzedaż: [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek