Dagome Iudex. Ja, Dago Władca - Zbigniew Nienacki - ebook + audiobook

Dagome Iudex. Ja, Dago Władca ebook

Nienacki Zbigniew

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Powieść fantastyczna z elementami historycznymi, wprowadza czytelnika w świat przed powstaniem Państwa polskiego. „Dagome Iudex” jest trylogią złożoną z trzech książek: „Ja, Dago”, „Ja, Dago Piastun” i „Ja, Dago Władca”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 587

Oceny
4,2 (74 oceny)
39
17
16
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jamk_

Nie oderwiesz się od lektury

Lektura obowiązkowa.
00
olivialasocka

Nie oderwiesz się od lektury

Mistrzostwo
00
Safija7

Nie oderwiesz się od lektury

Cała trylogia powinna być lekturą szkolną w szkole średniej. Uniwersalna nauka o władzy i wladaniu.....
00
sahahope

Dobrze spędzony czas

warto przeczytać
00
Piraniush

Nie oderwiesz się od lektury

Popularność




Zbigniew Nienacki

Ja, Dago Władca

Dagome Iudex

Tom III

Zbigniew Nienacki

Ja, Dago Władca

Dagome Iudex

Tom III

Wydanie I

Próbka

Redaktor naczelny • Marcin Nowak

Korekta • Marcin Nowak

Skład i łamanie • Marcin Nowak

Projekt okładki • Maciej Łazowski

Wydawnictwo

Liber Novus Marcin Nowak

ul. Łaska 43

95–050 Konstantynów Łódzki

www.libernovus.pl

[email protected]

Copyright © • Helena Nowicka

Copyright © for electronic version • Liber Novus

Konstantynów Łódzki 2014

ISBN • 978–83–7741–057–8–demo

Liber Novus 2014

Nie istnieje człowiek, sprawa, zjawisko, a nawet żadna rzecz dopóty, dopóki w sposób swoisty nie zostały nazwane. Władzą jest więc moc swoistego nazywania ludzi, spraw, zjawisk i rzeczy tak, aby te określenia przyjęły się powszechnie. Władza nazywa co jest dobre, a co złe, co jest białe, a co czarne, co jest ładne, a co brzydkie, bohaterskie lub zdradzieckie, co służy ludowi i państwu, a co lud i państwo rujnuje; co jest po lewej ręce, a co po prawej, co jest z przodu, a co z tyłu. Władza określa nawet, który bóg jest silny, a który słaby, co należy wywyższać, a co poniżać.

Księga Grzmotów i Błyskawic, rozdział: „O sztuce rządzenia ludźmi”

Rozdział pierwszy

PETRONAS

Opowiada się, że książę Svatopluk, wspomagany przez margrabiego Karlomana, syna Ludwika Teutońskiego, wkroczył do Moraw, ujął swego stryja Rostislava, oślepił go i skazał na niewolę w klasztorze frankijskim. Nie został jednak samowładcą Wielkiej Morawy, jak to sobie zamyślił. Teutończycy sami zamierzali rządzić w tym kraju, osłaniając się jedynie imieniem Svatopluka jak tarczą. Nie ma bowiem na świecie nic bardziej zdradzieckiego od pomocy i przyjaźni Teutończyków. Powstali więc przeciw Karlomanowi wojownicy Wielkiej Morawy, a na ich czele stanął sam Svatopluk, choć za pomoc przeciw Rostislavowi składał mu rozmaite obietnice i przysięgi. Czymże są bowiem przysięgi władców, jeśli nie kurzem, który można z siebie strząsnąć w każdej dogodnej chwili.

I tak, wygnany został z Moraw margrabia Karloman, jego Bawarowie i Alemanowie, księciem zaś całego państwa został Svatopluk. Trzy razy wyruszał przeciw niemu ojciec Karlomana, Ludwik Teutoński, ale za każdym razem, rok po roku, ponosił klęski od Morawian. Aż wreszcie znużony brakiem dobrych rezultatów w wojnie zawarł w zamku w Forcheimie pokój i uznał całkowitą niezależność Wielkiej Morawy i jej władcy Svatopluka. W ten oto sposób na południe od gór Karpatos zrodziło się potężne państwo, które swoim władztwem objęło nie tylko Morawy i kraj Bohemów, ale, jak się powiada, w zależności od niego pozostawały ludy i kraje do Łaby i Soławy na zachodzie, po górny Bug i Styr na wschodzie oraz obszary nad Dunajem i Cisą na południu. Na północy zaś w rozmaitej formie zależności, czy to płacąc trybut czy daniny, byli Ślęzanie i państwo Visulan, ziemie księcia Sandomira, Lędzianie i słynne z bogactwa Państwo Wataja zwane Czerwienią. I jedynie nowo narodzone Państwo Polan nie ulękło się potęgi Svatopluka, nie podporządkowało się jego rozkazom i poleceniom, a choć po dziesięciokroć słabsze — uznane zostało przez Wielką Morawę za samodzielne i samowładne, równe wśród równych.

Opowiada się, że książę Svatopluk nigdy nie przekroczył granicy z Polanami, biegnącej szczytami Gór Wenedyjskich, ponieważ władca Polan, Dago Piastun, życie mu tam uratował, gdy uciekając przed swym stryjem Rostislavem został napadnięty i ograbiony przez Visulan. To Dago Pan i Piastun dał mu żołnierzy, którzy go do Karlomana, do Bawarii, bezpiecznie doprowadzili, przez co historii został nadany taki bieg... jaki został nadany.

W Księdze Grzmotów i Błyskawic, w rozdziale „O sztuce rządzenia ludźmi” powiedziane jest, że „kto buduje swą potęgę na wdzięczności ludu, ten buduje ją na błocie. Kto zaś buduje swoją władzę i moc na wdzięczności innych władców, ten jak gdyby budował swój dom na lodzie i z kawałków lodu”. Albowiem wdzięczność władców nie trwa nigdy dłużej niż jeden rok i wraz z wiosną topnieje.

Jak długo Państwo Polan mogło pozostawać bezpieczne od Wielkiej Morawy i kiedy też miał nastąpić dzień, w którym książę Svatopluk zechce także sięgnąć mocą swej władzy aż do brzegów Morza Sarmackiego? Takie to i inne pytania musiał sobie zadawać władca Polan, Dago Pan i Piastun, siedzący w Gnieździe i mający świadomość, że jeszcze wiele lat trzeba, aby posiadał dość wojska i twierdz dla obrony Polan przed Wielką Morawą. Ale czy nie powiedziane zostało, że kto pragnie spokoju od swoich przyjaciół, niechaj spiskuje z ich wrogami?

Opowiada się, że pewnego razu w cesarstwie Franków, po śmierci Karola Łysego, otworzyła się dla Karlomana droga do cesarskiego tronu. Jeszcze bowiem za życia cesarza Ludwika II, który nie miał syna, Ludwik Teutoński otrzymał od swego brata dwukrotnie obietnicę, że dziedzictwo cesarskie przypadnie Karlomanowi. Niestety, gdy zmarł Ludwik II, Karol Łysy, popierany przez papieża, szybciej pospieszył do Starej Romy i dał się koronować na cesarza, ubiegając swego bratanka. Rozpoczęły się więc nowe waśnie i spory w państwie Franków. Wkrótce jednak zmarł Ludwik Teutoński, broniący praw swego syna do tronu cesarza, a później umarł także i nowy cesarz, Karol Łysy. Było tedy dla wielu oczywiste, że nadeszła wreszcie sprawiedliwa chwila, gdy na głowie Karlomana spocznie korona i znowu zjednoczą się Frankowie w jedno ogromne państwo, jak za Karola Wielkiego.

Koronę mógł otrzymać Karloman jedynie w Starej Romie z rąk papieża. Trzystu zbrojnych Lestków na czele z rycerzem imieniem Zdziech wysłał Dago Pan i Piastun do Bawarii, aby wzmocnić armię Karlomana, idącego do Italii po koronę cesarską. Darem złożonym z trzystu Lestków pragnął Dago przypomnieć Karlomanowi o przysięgach, jakie sobie w młodości złożyli oraz chciał dać mu do zrozumienia, że w owym dalekim i dziwnym kraju, gdzie włada Dago, może Karloman zawsze liczyć na życzliwość i zbrojne ramię. Nie mieściło się bowiem Dagonowi w głowie, aby Karloman zdołał zapomnieć o upokorzeniach, jakich doznał od Svatopluka, który go wypędził z Wielkiej Morawy i wymusił na Frankach samodzielność. Potrafił Svatopluk pokonać margrabiego Karlomana i króla Ludwika Teutońskiego. Czy zdoła jednak przeciwstawić się potędze cesarza wszystkich Franków? Uszczuplona więc być może zostanie siła Wielkiej Morawy, a niczego Dago tak bardzo nie pragnął, jak właśnie słabości tego groźnego państwa, z którym przymierze i pokój Polan zbudowane zostały — jak sądził — na błocie lub lodzie.

Po blisko roku powrócił Zdziech do Gniazda, a z nim niespełna stu Lestków — wychudzonych, osłabionych, ledwie trzymających się na nogach. Nie dotarł bowiem Karloman do Starej Romy, nie włożył mu papież korony cesarskiej na głowę. Dziwnym zrządzeniem losu straszliwa zaraza zdziesiątkowała jego armię kroczącą do Italii; Karloman doznał paraliżu i nakazał powrót do Bawarii. Odtąd choroba uniemożliwiła mu udział w sprawach państwa, skończyły się marzenia o cesarskiej koronie. Cesarzem został jego brat, Karol Gruby, a jako wyraz pamięci i szacunku dla Karlomana, ofiarował on jego ukochanemu bastardowi, Arnulfowi, górzystą i przepiękną Karyntię.

Na co i na kogo mógł teraz liczyć Dago Pan i Piastun w swych planach osłabienia potęgi Wielkiej Morawy lub utrzymania z nią trwałego pokoju?

Uczyła Księga Grzmotów i Błyskawic, że „jeśli nie można czegoś zmienić, należy to polubić”. Dlatego w dzień powrotu Zdziecha i gromadki schorowanych Lestków z dalekiej Italii — wysłał Dago swego kanclerza, Herima, aż do grodu Dowina u ujścia Morawy do Dunaju i poprosił księcia Svatopluka o rękę jego siostrzenicy, Lubuszy, która była jeszcze panną. Dwadzieścia siedem lat jej liczono, co w tamtych czasach czyniło ją niemal starą kobietą, ale wyglądała na znacznie młodszą; była ładną i lubiono ją dla pogodnego usposobienia. Mówiono, że jest chrześcijanką, sam Metody ją chrzcił, Dago Piastun zaś uchodził za poganina. Ale wtedy nie wydawało się to żadną przeszkodą dla niego, tym bardziej że wiara w Chrystusa i dotrzymywanie wierności przykazaniom tak przylegały do Lubuszy, jak jej suknia, to znaczy chętnie ją zdejmowała przy byle jakiej okazji. Słynęły bowiem Morawianki ze skłonności do dobrego jedzenia i wszelkich uciech zmysłowych. A że wiele słyszała Lubusza tak o piękności, jak i o męskiej sile Piastuna, padła do nóg swego stryja, Svatopluka, i poprosiła go, aby poselstwo od Piastuna przyjął i do Państwa Polan pozwolił jej wyjechać, na co on przystał bez żadnego ociągania się, gdyż miłą mu była myśl, że na tronie w Gnieździe zasiądzie Svatoplukowa siostrzenica. Jednocześnie na tajnej naradzie z Herimem uzgodnił Svatopluk w jakim to miesiącu i dniu zza gór Karpatos napadnie na Państwo Visulan i pobije Karaka, aby już nigdy nie dopominał się on o tron w Gnieździe dla dzieci swoich i Helgundy. W ten to sposób umacniał Dago przyjaźń ze Svatoplukiem, pozbywał się swego wroga Karaka i otrzymał zezwolenie na niespodziewane i zdradzieckie zaatakowanie państwa księcia Sandomira, zdobycie Łysogór i całej Ziemi Sandomirskiej aż po San do ujścia rzeki Tanew. Tak więc dzięki małżeństwu z Lubuszą mógł wreszcie Dago znowu nieco poszerzyć granice swego państwa, a ponadto zemścić się na Sandomirze za upokorzenie, jakiego doznał, gdy go poprosił o rękę jednej z córek. Powiada się bowiem wśród ludu, że władca, który nie potrafi nawet po wielu latach zemścić się za zniewagę — jest jak ktoś, kto nie jest zdolny spłacić długu, czyli nie zasługuje na wiarę. Sprawiedliwym bywa tylko ten, który nawet po latach wyrównuje wszelkie rachunki.

Opowiada się więc, że w miesiącu Kwiecień, pamiętnego roku, przez Bramę Morawską i z gór Karpatos spadła na państwo Visulan nawała wojsk księcia Svatopluka, choć książę Karak miał prawo czuć się bezpiecznym od Wielkiej Morawy, płacił jej bowiem trybut i w Svatopluku widział swego opiekuna. Czymże jest jednak dla wielkiego władcy czyjeś posłuszeństwo wobec groźby czyjegoś nieposłuszeństwa? Nie odpowiada wyraźnie Księga Grzmotów i Błyskawic czy lepiej nieustannie lizać rękę potężnego pana, czy też od czasu do czasu grozić, że się ją ugryzie. Słyszał Svatopluk o posłach Dago Piastuna nie wiadomo w jakim celu wysłanych do bastarda Arnulfa w Karyntii, do Arpada, króla Mardów, zwanych też Madziarami, którzy nad granicą Wielkiej Morawy siedzieli i ciągłe zagrożenie stanowili, a także o posłach do cesarza Rhomajów, którzy Bułgarów przeciw Wielkiej Morawie podjudzali. Przyjaźni więc i pokoju pragnął Svatopluk z Dago Piastunem, rękę Lubuszy mu dał, na zdobycie Ziemi Sandomira zezwolił, na Karaka uderzył, głosząc, że Karak źle czynił, ponieważ domagał się u Piastuna tronu Popiołowłosych dla swych dzieci i przeciw niemu różne rody podburzał, a także uparcie trwał w pogaństwie. A przecież domagał się Svatopluk od Karaka przyjęcia nowej wiary. Opowiada się więc, że w zmowie ze Svatoplukiem uderzył Piastun na komesa Sandomira, gród jego spalił, ale jego samego i jego skarbów nie posiadł, gdyż Sandomir uciekł aż na Czerwień. Svatopluk zaś pojmał Karaka, powiódł na Morawę, tam ochrzcił, oślepił i zatrzymał w niewoli. Tak więc sprawdziły się przepowiednie Metodego, że władca Visulan ochrzczony będzie na obcej ziemi.

Nie całkiem jednak upadło państwo Visulan, ale musiało się zadowolić niewielką krainą z grodem Karakow. Na władcę owego kraiku wyznaczył Svatopluk bliskiego krewniaka księcia Karaka — niejakiego Warsza z prastarego rodu Wrszowiców, którzy u zachodnich Bohemów mieli kilka grodów i dlatego cieszyli się zaufaniem Wielkiej Morawy.

Legenda mówi, że tak Karak jak i wszyscy Wrszowice od pradawnych Celtów się wywodzili i to oni na wapiennej skarpie nad górną Visulą zbudowali kiedyś gród zwany Karradonon. Budowniczym owego grodu miał być niejaki Krak lub Karak albo też Krok — nikt tego dokładnie nie pamięta. A że mieli oni zwyczaj sypania ogromnych kurhanów nad grobami swoich możnych, sąsiadujący z nimi Bohemowie nazwali ich Wrszowicami od słowa „Wrsz”, co znaczy kurhan. Przez wieki zresztą przetrwał ogromny kopiec zwany grobem Kraka lub Kroka, i drugi, który książę Karak kazał usypać nad prochami otrutej księżnej Helgundy.

Warsz wyznawał wiarę w Chrystusa-Boga zmarłego na krzyżu i obiecał Svatoplukowi płacić większy trybut niż to czynił książę Karak. Ale choć na polecenie Svatopluka i na życzenie Dago Piastuna zabił dzieci Karaka zrodzone z Helgundy, aby nie mogły się dopominać o swój tron w Gnieździe, pamiętający o przeszłości tamtejszy lud dalej Karakowem zwał swój główny gród, zaś Dago Piastun nie darzył Warsza zaufaniem, ponieważ był on spokrewniony z oślepionym Karakiem. Nigdy też Dago Piastun nie przestawał myśleć, aby kiedyś posiąść Karakow i w ten sposób spełnić przepowiednię, że będzie rządził od Morza Sarmackiego aż po góry Karpatos. Dlatego też, wykorzystując fakt, że lud Wrszowiców był liczny i skłócony, ciągle któregoś z Warszów podjudzał przeciw Warszowi panującemu w Karakowie, a nawet jednego z Warszów do kraju Polan zaprosił i w środkowej części Visuli nad brzegiem rzeki duże dobra mu nadał, gródek pozwolił budować zwany później Warszawą. W ten to bowiem sposób pragnął w przyszłości zamienić Warsza posłusznego Svatoplukowi na Warsza posłusznego Piastunowi.

O tych zamiarach i knowaniach Piastuna wiedział oczywiście książę Svatopluk. Ale cóż mógł przeciw niemu uczynić? Zerwać zaręczyny swej siostrzenicy Lubuszy z wiarołomnym Piastunem? Czy wysłać swoje wojska przeciw wojskom Piastuna, o którym mówiono, że w samej tak zwanej młodszej drużynie, to jest na swoim żołdzie, miał aż tysiąc wojowników konnych i pieszych, a gdyby wezwał do walki drużynę starszą — armię możnych i wojewodów — mógłby mieć co najmniej pięć tysięcy wojowników. Dlatego udał Svatopluk, że niczego złego o Piastunie nie słyszał. Co innego bowiem napaść niespodziewanie na państwo księcia Karaka, a co innego — zagłębić się w lasy, bagna i puszcze Piastuna, gdyż nie wiadomo wówczas, co zrobią król Mardów albo car Bułgarów. To jedno więc uczynił Svatopluk, że ostrzegł księcia Sandomira przed napaścią Piastuna. Stąd tak się stało, że uciekł Sandomir z nieprzebranymi skarbami aż do państwa Wataja zwanego Czerwienią. I gdy na trzydziestu łodziach podpłynął Dago Piastun aż pod gród Sandomira, zastał go płonącym i bez żadnych skarbów. Poszerzył więc Piastun granice państwa Polan aż po San i ujście rzeki Tanew, posiadł Łysogóry i święte miejsce na Łysej Górze, ale złota i drogich kamieni nie zdobył. Czy miał z tego powodu zerwać swoją przyjaźń ze Svatoplukiem, na wojnę z nim się narazić, z ręki Lubuszy zrezygnować? A może lepiej było udać, że się o niczym złym nie słyszało?

Powiedziane było przecież w Księdze Grzmotów i Błyskawic, że „Dla władcy czasem lepiej jest nie wiedzieć — niż wiedzieć, nie słyszeć — niż słyszeć”.

Tak więc w wyznaczony dzień znalazł się Dago Pan i Piastun aż na granicy z Visulanami, która teraz była granicą z Wielką Morawą i w grodzie Częstocha powitał Lubuszę, a następnie wzdłuż granicy powiódł ją w Łysogóry zwane Gołoborzem, poprowadził na tajemną górę, gdzie Lubuszę, jako chrześcijankę i Svatopluka jako chrześcijańskiego władcę chciał upokorzyć swoim ślubem i weselem w miejscu najbardziej pogańskim wśród pogańskich.

Mylił się jednak Dago Pan i Piastun, że swym pogańskim weselem dotknie boleśnie lub obrazi Lubuszę albo Svatopluka. Od dawna bowiem na Svatoplukowym dworze kwitła rozpusta i wszelka rozwiązłość, sprzeczna z naukami Chrystusa. W najbliższe otoczenie Svatopluka wkradł się biskup teutoński, Wiching, gdyż mimo że w walce z Ludwikiem zdobył przed laty Svatopluk niezależność dla Wielkiej Morawy, to zgodnie z prawem pozostawał wciąż lennikiem cesarza i nie mógł zabronić biskupom niemieckim, aby przekraczali jego granice i w nawracaniu ludu prześcigali się z Grekami, którzy byli wysłannikami cesarza Rhomajów. Konstanty, czyli Cyryl zmarł w Rzymie, a Metody, uwolniony w końcu z niewoli biskupów teutońskich, karcił Svatopluka za jego rozwiązłość i straszył piekielnymi karami. Nie nauczono go, że czasem dla wyższego celu lepiej jest nie widzieć, lepiej — nie słyszeć. Stąd też łaska pańska chyliła się ku Wichingowi, który raz po raz rozgrzeszał Svatopluka za jego słabości. Jak napisano w starych kronikach: „Svatopluk, niewolnik rozkoszy z kobietami, tonący w błocie rozpusty, czyż mógł nie oddać się raczej tym, którzy mu otwierali drogę do wszelkich namiętności, niźli Metodemu, który go karcił za wszelkie rozkosze, szkodliwe duszy”. Dlatego w walce z Metodym cóż mogła obchodzić teutońskiego biskupa Wichinga sprawa Lubuszy, fakt, że jej wesele miało się odbyć w samym sercu pogaństwa, to jest na Łysej Górze? Sama Lubusza też była rada, że wyrwała się spod wiecznych napomnień Metodego, ciągłych jego utyskiwań za jej skłonność do mężczyzn. Nie wiedział Piastun i nie wiedział Svatopluk, gdyż wszelkich świadków zamordowano, że zanim wyruszyła Lubusza do państwa Polan dwoje jej nieślubnych dzieci w Velehradzie pozostało przypisane do różnych ojców i różnych matek. Ale też prawdą się stało, że zaledwie ujrzała Dago Piastuna, w jednej chwili pokochała swego męża i postanowiła mu być na zawsze wierną.

W noc letniego przesilenia słońca, którą wybrał Dago na swoje zaślubiny z Lubuszą, tysiące ludzi — jak się opowiada — przyciągnęło z najdalszych okolic na Łysą Górę. Otaczał ją mur kamienny z bramą, którą przekroczyły masy ludzkie z pochodniami, w wewnętrznym zaś kolisku kamieni, wróże i żerce rozpalili wiele ognisk, aby oddać cześć bogu ognia i słońca. Na wiele stajań przez puszczę pełną wysokich jodeł i ze stoków Gołoborza spływały potem radosne korowody śpiewających i tańczących panien i mężatek. Przy największym ognisku siedział Dago Piastun i Lubusza, oszołomieni miodem. Wziął Dago za rękę Lubuszę i uczynił ją przez ten gest swoją żoną. A był to znak dla wielu innych, aby chwycili swoje niewiasty i poprowadzili je na skraj ciemności i blasku ognia, gdzie mogły oddawać się mężczyznom. Opowiada się, że tej nocy nie było młodzieńca i mężczyzny, kobiety lub dziewczyny, która by nie zaznała rozkoszy ludzkiego spełnienia się. I choć dopiero dwa miesiące wcześniej Dago Pan i Piastun zdobył Łysogóry i całą ziemię księcia Sandomira, to przecież dzięki owej nocy i zaślubinom z Lubuszą na Łysej Górze niemal cały tamtejszy lud uznał w nim nowego prawowitego władcę.

A jednak to tutaj, na Łysej Górze, w ową noc pełną blasku ognisk i pochodni, uświadomił sobie nagle, że nie zdoła obudzić na Wschodzie śpiącego olbrzyma tak ogromnego, aby pokonał Rhomajów i Franków. Bo nie mieli Sklavini jednego boga. U Ranów w Arkonie był inny bóg, niż ten w Radogoszczy, niż ten w Jumnie albo na Ślęzy, niż ten na Wroniej i na Łysej Górze. To prawda, że od tej chwili, od nocy zaślubin z Lubuszą, wiara w nowego pana i władcę spłynie po stromych i pełnych głazów stokach Łysogór, poszybuje hen, aż po Kraiński Grzbiet i Radostową, po przełom Lubrzanki i pasmo Jelenie, po Visulę i San, jednocząc cały nowo narodzony lud Polan. Ale to jeszcze nie był olbrzym, a tylko małe państwo zdane na łaskę i niełaskę Wielkiej Morawy i takich władców jak Svatopluk. On, Dago, okazał się aż tak słaby, że nie odważył się sam zaatakować Karaka i musiał to uczynić Svatopluk. Gdzie był więc ten bóg i ta wiara, która mogła ulepić rody, plemiona i ludy w prawdziwego olbrzyma?

Opowiadano mu, że kiedyś Wielki Samo, budując swoje potężne państwo kazał także szerzyć wiarę w jedynego boga, którego nazywano Biełbałem, ponieważ łączył w sobie i dobro i zło, „bieł” znaczy bowiem biały, „bał” znaczy czarny. Ale rozpadło się państwo Samona i jeszcze tylko tu i ówdzie po rzadko odwiedzanych zakątkach oddawano cześć bogu o imieniu Biełbał. Silniejszy był magiczny trójkąt, złożony z Ojca, Syna i Ducha, ponieważ szły za nim nie tylko potężne wojska z mieczami, ale i potężne wojska z krzyżami: papież, biskupi, opaci, mnisi, zwykli księża i misjonarze.

— Szkoda, że kiedyś podstępnie pozbyłem się uczniów Metodego — odezwał się do Lubuszy Dago, a ta spojrzała na niego ze zdumieniem, że właśnie w taką noc, gdy sycony miód zaczynał rozgrzewać krew, on mówi nie o miłości, lecz o sprawach państwa.

— Szkoda, że wypędziłem uczniów Metodego — powtórzył Dago. — Bo teraz u was rządzi biskup Wiching, a ja od Teutonów nigdy żadnej wiary nie przyjmę i to samo każę zaprzysiąc synom swoim i wnukom.

— Chcę, abyś mnie pokochał, panie — powiedziała Lubusza, całując go w usta.

Pojął Dago, że Lubusza nie będzie uszami Svatopluka ani też jego szpiegowskimi oczami, i uradował się.

— Czy urodzisz mi olbrzyma? — zapytał.

— Masz chyba dosyć synów olbrzymów — zaśmiała się. — Po co ci więcej? Mogą się wziąć za łby, aby władać po tobie. Czy nie pomyślałeś, że ten kraj potrzebuje tylko jednego olbrzyma, ciebie?

Nie miał czasu Dago przemyśleć jej słów. Oto nagłym ruchem Lubusza zdjęła z głowy wianek panny młodej i rzuciła go w ogień, a potem chwyciła w swoje dłonie ręce mężczyzny, poderwała go z ziemi i zaciągnęła między głazy, tam, gdzie zaledwie sięgał blask ognisk i pochodni. Gdy dookoła nich trwały radosne i pełne miłosnego powabu okrzyki i przywoływania się, ona zdjęła z siebie ciężką suknię ze złotogłowiu, rozpięła mu koszulę na piersiach. Pochylona nad nim, swoimi wielkimi i ciężkimi piersiami zaczęła sunąc po jego męskich piersiach, to dotykając ich delikatnie, to znów ugniatając ciężarem swego ciała, jakby za chwilę chciała do niego przylgnąć i złączyć się z nim. Zaiste, prawdę mówiono Dagonowi, że kto pragnie krótkiej rozkoszy niech pije wino młode, a kto chce długo smakować rozkosz — niechaj pije wino starsze. Nie była Lubusza pięknością, lecz lata uczyniły jej kształty pełnymi i krągłymi, nauczyły miłosnej sztuki dawania mężczyźnie rozkoszy, podniecania go ruchami ciała, dotykania dłońmi i palcami; miłosnych szeptów. Znalazł się Dago pod ciężarem kobiety dojrzałej i świadomej tego, co potrafi dać miłość. Sam nie wiedział, kiedy nagle jego członek znalazł się w jej pochwie, trysnął nasieniem i doznał zaspokojenia. A przecież nie pozwoliła mu go z siebie zabrać, lecz powolnymi ruchami ciała — tak przecież duża i ciężka, gdy była na nim — zdawała się nic nie ważyć i niczym go nie uciskać — doprowadziła go do tego, że znowu ogarnęło go ogromne pożądanie i poddawał się jej pieszczotom. W pewnej chwili poczuł jak jej ciało sztywnieje, zaś szept w jego uchu zmienił się w jęk spełnienia. Jak martwy, z rozpiętą na piersiach koszulą i rozchylonymi spodniami leżał między głazami, a ona naga i ciepła wciąż pokrywała go swoim ciałem, szepcząc w jakimś niezrozumiałym języku niepojęte, dziwne słowa, które zapewne sama wymyśliła dla niego i dla siebie.

Lecz cóż za znaczenie miał nawet najpiękniejszy język miłości dla człowieka, którego jedyną miłością była władza nad innymi ludźmi? W tę dziwną noc na Łysej Górze nie rozkochała Piastuna Lubusza, ale jak gdyby odrobinę go przeraziła. Zląkł się Piastun, że zapragnie zgłębić tajemnicę jej miłosnego języka, a przez to ona nad nim, a nie on nad nią — posiądzie władzę. I choć dotąd niekiedy aż jęczał z pożądania, nie szedł do komnaty Lubuszy i nie przywoływał jej do siebie tak często jak tego pragnął. Zrozumiała to i przestała szeptać miłosne zaklęcia, nie narzucała mu się a nawet odrobinę odsunęła od niego, choć nie przestała go kochać. On zaś im rzadziej z nią współżył, tym się czuł bezpieczniejszym i spokojniejszym. Miał świadomość, że odsuwając się od niej i rzadko współżyjąc traci coś niezwykle cennego, może droższego nawet niż władza. Wciąż jednak odzywało się w nim wspomnienie dzieciństwa i młodości, ożywał w nim lęk, że skoro przestaje myśleć o władzy — budzi się w nim krew karłów. Nie miłością, ale jedynie wielkimi czynami mógł udowodnić, że począł go Boza. Był jego synem, gdy potrafił odsunąć od siebie księżnę Helgundę; był karłem, kiedy pozwolił jej odjechać żywej. Teraz też okaże się olbrzymem...

Nie wiedział — bo i któż mógł mu to przepowiedzieć — że i jego kiedyś ogarnie miłość tak wielka, że zamiast uskrzydlać i uczynić mocniejszym, przygniecie go na podobieństwo ogromnego głazu, pozbawi woli i Żądzy Czynów. Nie będzie wówczas myślał o władzy, ale jedynie o tym, aby w owym przeciwnym uczuciu trwać nieskończenie, jak w najpiękniejszym śnie. Powiedziane jest bowiem w Księdze Grzmotów i Błyskawic, że „nie będzie wielkim władcą ten, który podda się miłości. Ale nie stanie się także dobrym władcą ten, który nie pozna miłosnego cierpienia”.

Opowiada się, że Lubusza nigdy nie mieszała się w sprawy Dago Pana i nie dawała mu żadnych podejrzeń, iż o tym, co się dzieje na dworze donosiła Svatoplukowi. W rok po ślubie urodziła mu córkę. Nie miał do niej żalu, że nie umarła przy porodzie, ponieważ tylko syn mógł się stać olbrzymem.

Pusty skarbiec zmusił Dago Pana i jego możnych do nagłej wyprawy na Pomorze. Tak naprawdę bowiem przyjaźń ze Svatoplukiem, jeśli dalej trwać miała, nie niosła Piastunowi żadnej innej możliwości. Na południu władzę nad wszelkimi ludami sprawowała Wielka Morawa, podobnie na południowym-zachodzie. Wschód zaś, Lędzianie i Czerwień, płacąc Svatoplukowi coraz większy trybut, pod jego płaszczem się kryły i wojna z nimi oznaczała wojnę ze Svatoplukiem. Na zachód bał się Dago uderzyć, gdyż w międzyczasie doszło do porozumienia książąt Pyrysjan z Wieletami zwanymi też Wilkami, siedzącymi po zachodniej stronie Viaduy zwanej też ostatnio Odrą. O waleczności Wilków i ich wielkiej liczebności wiedział dobrze Dago jeszcze z czasów swego pobytu u Ludwika Teutońskiego. Również i prześwietne miasto Jumno, choć niezwykle bogate, było niezdobyte, szczególnie, że po śmierci księcia Hoka, jego syn miał bardzo waleczne oddziały żeglarzy-piratów.

Tak więc jedyne, na które zwrócił swoje oczy i swój oręż, było księstwo Bolebuta II, który władzę swoją rozciągnął nad całym ludem od ujścia rzeki Visuli aż po gród Koło Brzegu i do jego ujścia Odry, czerpiąc bogactwo z handlu solą i piractwa. Dlatego pewnego dnia przekroczył Piastun ziemie zwane Krainą, odgradzające lud Polan od ludu Kaszebe, przeszedł ogromne lasy i pustkowia aż dotarł do brzegu morza, gdzie czekała na niego armia Bolebuta. Do bitwy jednak nie doszło. Bolebut obiecał Piastunowi zapłacić okup w postaci bursztynu, złota oraz broni zdobytej w morskich walkach. Zobowiązał się też umocnić przeciw prześwietnemu Jumnu gród na prawym brzegu Odry, który miał za zadanie utrudniać piratom z Jumna wyprawy w górę rzeki i łupienie Lubuszan, od dwóch lat płacących trybut Piastunowi, zachowujących jednak swoją niezależność jako Kraj Wolnych Ludzi. Ów gród, jaki zobowiązał się umocnić Bolebut, zwał się Szczecina, gdyż posiadał kątinę z wielce czczonym bóstwem pokrytym szczeciną, podobno zrodzonym ze świętego odyńca.

Niewiele tedy zyskał Dago na swej północnej wyprawie na Pomorze. Z tego powodu chciał w następnych latach uderzyć na Estów, ale to mu Herim i inni możni odradzali, gdyż Estowie mieli setki władców plemiennych i siedzieli wśród nieprzebytych lasów, bagien i jezior. Żaden z nich nie był tak potężny, aby opłacić trybut w złocie, a co najwyżej dać trochę skór, wosku lub gintarasu zwanego bursztynem. Wyprawa przeciw Estom więcej mogła kosztować niż przynieść zysku. Dlatego rozgniewany Dago niemal co dnia przemierzał swoją komnatę w Gnieździe i krzyczał na Herima: „złota, złota, złota”...

W rzeczy samej potrzebował Dago złota, podobnie jak dobrej broni. Jego „młodsza” drużyna liczyła już dwa tysiące ludzi, których musiał wyżywić, dać im uzbrojenie i konie. Razem z armiami możnych posiadał zdolnych do walki aż pięć tysięcy ludzi. Lecz przeciwko komu należało ich obrócić, gdzie szukać zdobyczy, skoro z powodu przyjaźni ze Svatoplukiem bogate krainy były poza jego zasięgiem?

Nie pozostało nic innego, jak nałożyć na lud duże podatki od każdego dymu, od każdego konia, od każdej krowy i każdego niewolnika. Sarkano w kraju na zdzierstwo Piastuna, ale przecież lud Polan od lat nie zaznał wojny i żył w dobrobycie. Dlatego choć lud szemrał, to przecież płacił. Aby ułatwić zbieranie podatków, kazał Dago wyciąć nowe drogi przez puszcze, budował grody, ustanawiał grododzierżców i powołał do działania wielką ilość komorników.

Były to lata, gdy tysiące wolnych ludzi zamieniono w niewolników, a strugi krwi spłynęły po plecach tych, którym kazano zwozić ogromne bale drzewne do budowy nowych grodów, do umocnienia Gniazda, Kruszwic i Poznanii. Ale tych spraw nie obejmował swym rozumem ani zwykły kmieć, ani nawet mały grododzierżca. Bo cóż obchodziło kmiecia czy owego grododzierżcę, że musiał trzymać po dwa albo trzy konie przygotowane w każdej chwili dla posłańców Piastuna, którzy z różnymi wieściami i daninami przemierzali kraj w tę i z powrotem. Nawet im przez myśl nie przechodziło, że dzięki owym koniom, które mogli dosiąść posłańcy, Dago Piastun wiedział o wszystkim, co dzieje się w każdym zakątku jego kraju. Myśleli raczej, patrząc jak rosną armie możnych, ich dwory i grody, że Dago Piastun — Dawca Wolności i Dawca Sprawiedliwości — nie wie o tym jak bogacą się jego możni i jak cierpi lud pod ich panowaniem. Miał Dago tego świadomość i dlatego wyznaczył taki dzień w miesiącu, gdy każdy, choćby prosty kmieć, mógł się do niego dostać ze skargą czy prośbą. I bywało, że zostawał wysłuchany, a także okazywano mu sprawiedliwość.

Opowiada się, że pewnego razu przed tronem Piastuna zjawiło się trzech smerdów, to jest trudniących się pracą na polu.

— Panie i Piastunie — mówili rozpłaszczeni przed nim na ziemi w najwyższej karności. — Tej jesieni byliśmy wolni i płaciliśmy daninę jak inni. Ale wiosną Barycz zalała nasze pola i woda z nich nie zeszła aż do lata. Głód był w naszych domach tak wielki, że jedliśmy lebiodę. Pan na Czestramiu, Gostiwit, nie chciał widzieć naszej nędzy i nałożył na nas takie daniny jak na innych. A gdy nie mogliśmy im podołać, zamienił nas w niewolników, sprzedał nasze żony i nasze córki, zabrał też naszą ziemię.

Z ponurą twarzą wysłuchał ich Dago Pan i Piastun, a siedząca obok jego tronu Lubusza nawet łzę uroniła nad strasznym losem trzech smerdów. Do następnego dnia odłożył Dago swój wyrok, a gdy przybyli żołnierze Gostiwita, aby się upomnieć o niewolnych ludzi, zakazał ich wpuszczać do Gniazda.

Wieczorem zapytał Dago Pan i Piastun swego Wielkiego Komornika, Niedomira, na ile też ocenia bogactwo Gostiwita.

— Jeden kąt swego skarbca napełnisz złotem — powiedział Niedomir. — Drugi kąt zapełnisz woskiem i pięknymi skórami.

Następnego dnia wyjechał Dago Piastun ze swoją drużyną aż do Czestramia, gdzie trzy dni trwał sąd nad Gostiwitem. A tyle skarg na niego usłyszał Dago, że Herim przestał je zapisywać na tabliczkach pokrytych woskiem. Trzeciego dnia wydał Dago wyrok:

— Kto lud ciemięży, ten mnie ciemięży. Kto ludzi wolnych w niewolę bierze, sam będzie wzięty w niewolę. Kto się bogaci kosztem innych, umrzeć musi.

Straszną śmierć poniósł Gostiwit. Uduszono go, wpychając mu w gardło złote solidy. Następnie opróżniono cały skarbiec Gostiwita i zabrano go do Gniazda, choć biedacy myśleli, że między nich będzie rozdany. Nigdy też nie otrzymali wolności trzej smerdowie, których Gostiwit uczynił niewolnymi, gdyż już drugi raz nie dopuszczono ich przed oblicze Piastuna. Powszechnie jednak mówiono o tej sprawie, sławiąc imię Piastuna jako Dawcy Sprawiedliwości, zaś jego urzędników czyniąc winnymi za wszelkie zło jakiego lud doznawał od komorników i grododzierżców.

Awdańcom zaś Dago tak powiedział:

— Zły jest grododzierżca, który niewolnym pozwala uciec aż do Gniazda, aby złożyli przede mną skargę. Bo jeśli ktoś złoży skargę, a będzie prawdziwa, ukarzę ciemiężyciela, jako ukarałem Gostiwita.

Odtąd, nie mając możności przez wojenne wyprawy napełniania swego skarbca, Spicimir znosił swemu władcy tabliczki woskowe, na których wypisywał, który z możnych stał się bardzo bogaty, a to oznaczało, że zezwala się, aby przed Piastunem zjawił się ktoś z ciemiężonych, złożył skargę i szukał u niego sprawiedliwości. Powiedziane bowiem zostało w Księdze Grzmotów i Błyskawic, że „władca nigdy nie może być zły i nieczuły na krzywdy swoich poddanych, a niesprawiedliwi i źli bywają wyłącznie jego urzędnicy i możni”. Tedy karał Piastun srożej lub łagodniej swych urzędników i możnych za to, że lud jego ciemiężą, a także karał jeśli nie dosyć skarbiec jego napełniali. Albowiem w Księdze Grzmotów i Błyskawic zapisano także, że „władca winien mieć uszy na krzywdy swego ludu jak odrzwia do swego skarbca: raz zawarte na głucho, a innym razem uchylone. Nigdy bowiem nie wiadomo, czy skarga ubogiego nie napełni złotem skrzyń władcy”.

Lubił też Dago Pan i Piastun od czasu do czasu odwiedzać odległe grody, o których mówiono, że posiadają skarbiec zasobny we wszelkie dobra. Zwykł wtedy zasiadać pod starym dębem lub ogromną sosną i z twarzą pełną łaskawości wysłuchiwał skarg prostych ludzi. Opowiada się, że ukarał Łabędzia Rudego w Sieradzy, gdyż jakiemuś kmieciowi zniewolił żonę i córkę. Za tę winę utracił część mienia ze swojego skarbca, które miało być ofiarowane skrzywdzonemu kmieciowi. Owego kmiecia nikt jednak potem więcej nie widział, ponieważ — jak mówiono — utonął w rzece objuczony dobrem pańskim. Nigdy zresztą nie widywano obdarzonych łaską Piastuna, gdyż zapewne obdarowani tak szczodrze woleli ukryć się przed gniewem możnych. To tylko jest pewne, że z powodu skargi żołnierza, któremu nie wypłacono żołdu, musiał Pałuka do połowy opróżnić swoją komorę z dobrami. Dwie skrzynie złota oddali Awdańce za to, że podobno bez zgody Piastuna w końcu zajęli Czestram. Wielu starostów i grododzierżców ze smutkiem oglądało swe puste komory, gdyż — ktoś tam i kiedyś — dotarł aż przed oblicze Piastuna i złożył skargę. Za sprawiedliwego go jednak mieli, gdyż rzadko karał możnych chłostą albo utratą głowy, a jedynie utratą mienia. Skarbiec bowiem można napełnić na nowo, jeśli zachowało się głowę na karku. Był więc Piastun prawdziwym ojcem dla ludu i niejeden zbyt uciemiężony podatkiem wzdychał i szeptał innym, że gdyby tak zdołał dostać się przed oblicze Piastuna — wynagrodzono by mu krzywdę. Tylko że uszy władcy bywają raz zawarte na głucho a raz uchylone, nigdy nie wiadomo kiedy i dlaczego.

Opowiada się, że pewnego razu, za zgodą Herima i Spicimira, przed tronem Piastuna w Gnieździe pojawił się szesnastoletni młodzieniec, o rosłej postaci, białych włosach, w białym płaszczu i ze złotym łańcuchem na piersi.

— Jestem Dabóg Awdaniec, mój panie i władco — powiedział młodzieniec, klękając przed Piastunem i nisko opuszczając głowę. — Mówiono mi, że gdy byłem dzieckiem, dałeś mi tytuł wojewody, ale nie mam wojska ani władzy wojewody. Mówiono mi, że kiedy byłem bardzo mały, mojemu dziadowi ofiarowałeś dla mnie gród Giecz i ziemie aż po Obrę a później Baryczę. Ale na dworze mych stryjów, Awdańców, jestem za pachołka, gdyż stryjowie moi twierdzą, że żyję za mało lat, aby władać tym, co mi dałeś. Mają oni swych synów i dla nich chcą podzielić całą ziemię Awdańców. Trzy razy próbował mnie ktoś zabić, to podczas snu, to podczas polowania. Mówiono mi, że płynie we mnie krew olbrzymów i choć mam tylko szesnaście lat pozabijam swoich stryjów, ich synów, ich pociotków. Nie wiem jednak, czy tym łaskę twoją sobie zjednam, czy też będę uchodził za buntownika. Chcę więc wiedzieć: dałeś mi ziemie Awdańców, czy też nie dałeś?

Patrzył długo Dago Piastun na młodego Awdańca i zdało mu się, że widzi sam siebie, gdy Estowie zabijali Zely i wyruszył samotnie aż do Druzo, mszcząc się za wyrządzoną mu krzywdę. Czuł, jak jakaś ciepła ręka ujęła jego serce, pokochał tego młodzieńca od pierwszego wejrzenia, ale nie okazał tego na twarzy, gdyż twarz władcy bywa nieodgadniona.

— Nie powiem ci „tak”, nie powiem ci „nie” — rzekł Piastun. — Nie pamiętam też, czy dałem ci ziemię aż po rzekę Baryczę, ani też nie pragnę sobie tego przypominać. Ale jeśli prawdą jest, że płynie w tobie krew olbrzymów, jutro rano pojedziesz ze mną do puszczy i na moich oczach wyrwiesz z ziemi trzy młode sosny. A teraz odejdź i niechaj Spicimir da ci komnatę godną olbrzyma.

Opuścił salę tronową młody Dabóg Awdaniec i wtedy odezwała się do Piastuna jego żona Lubusza, która siedziała obok na drugim tronie i jak zwykle milczała, gdyż nie było w jej zwyczaju wtrącać się w sprawy państwa. Tym razem jednak rzekła:

— To twój syn, panie mój i mężu. Od dawna wiem, że Awdańce chcą go zabić, aby objąć dane mu przez ciebie grody i ziemie. Przyjmij go na swój dwór i otocz opieką.

Odpowiedział jej Dago:

— Moim dziedzicem jest Lestek, zrodzony z prawego łoża, to jest z Gedanii. Jeśli i ty urodzisz mi olbrzyma, kraj swój podzielę między Lestka i twego syna. Kilku mam synów, ale nie są mi oni potrzebni, bo przez nich tylko mogą być waśnie. Dlatego dałem pozwolenie Awdańcom, aby podczas snu albo na polowaniu zabili Daboga. Źle się stało, że tego nie dokonali.

Wieczorem dziwne uczucie opanowało Dago Pana. Nie mógł jeść ani nie kazał przywołać do siebie dziewki, nie poszedł też do własnej żony. Cichaczem, jak jakiś sługa czy pachołek, udał się do komnaty zajmowanej przez Daboga Awdańca, otworzył drzwi i stanął twarzą w twarz ze swoim synem. Położył mu palec na ustach, aby milczał, a potem długo głaskał jego białe włosy, dotykał jego ramion. Zaglądał w niebieskie oczy, aby poznać ich mowę. A wszystko co widział i czego dotykał mówiło mu, że oto ma przed sobą młodego olbrzyma, krew z jego krwi, starodawnego Spala.

— Nie dałeś się stryjom zabić — oświadczył, a w głowie jego pobrzmiewała ciekawość.

— Nie, panie i władco.

— Olbrzyma nie jest łatwo zabić — rzekł Dago. — Myślisz, że dam ci wojsko, sługi, oręż, abyś mógł dochodzić swoich praw do ziemi aż po Baryczę?

— Nie, władco. Chcę tylko twego potwierdzenia moich praw. Nie miałeś wielkiego wojska, kiedy stałeś się panem i władcą tego kraju.

Jeszcze przez chwilę dotykał Dago białych włosów Daboga, macał twardość jego mięśni, przyglądał mu się. A to, co w nich ujrzał — poraziło go. Raptem uświadomił sobie, że od dwóch lat nie widział Lestka ani Siemowita, ani Wszechsława Pałuki, w których także płynęła krew olbrzymów.

Dlatego szybkim krokiem opuścił Daboga Awdańca i udał się do swej komnaty, gdzie wezwał Spicimira i Herima.

Powiedział Spicimir:

— Awdańce już wiedzą, że Dabóg uciekł do Gniazda. Zbierają wojska i czeka cię z nimi bitwa, jeśli okażesz Dabogowi pomoc. Twój nie wypowiedziany rozkaz brzmi, że mam go zabić. Ale ty, panie, tylko raz splamiłeś się dzieciobójstwem, karząc Kira, syna Zyfiki.

— A może Dabóg Awdaniec nie jest olbrzymem? — zastanawiał się Piastun.

— Wyrwie, panie, te trzy sosny — rzekł Herim. — Wybrałem takie sosny, które on wyrwie z korzeniami.

Zrozumiał Dago Piastun, że tak Spicimir, jak i Herim, pragną Daboga Awdańca zachować przy życiu. Dlatego zapytał:

— Gdzie jest prawda i słuszność?

Odezwał się Spicimir:

— Czy jest dobrze, panie, jeśli żyje w kraju ród tak potężny, że gotów zebrać armię przeciw swemu władcy tylko dlatego, że on przyjął przed swoje oblicze prawowitego dziedzica ich ziem?

— Nic tak nie osłabia państwa jak walki wewnętrzne — odparł Dago. — Nie chcę, aby było za mnie jak za Popiołowłosych. Nie będzie Daboga, nie będzie walki z Awdańcami.

— Dzisiaj jeszcze nie będzie. Ale jutro? — zapytał Spicimir.

Zabrał głos Herim:

— Źle się dzieje u Franków, mój panie i władco. Nieudolnym cesarzem jest Karol Gruby, który wziął cesarską koronę zamiast Karlomana. Normanowie zaatakowali całe wybrzeże frankijskie, łupią i grabią, aż w górę Renu popłynęli bezkarnie. A kiedy zaatakowani przez Franków schronili się w obozie w Elsoo nad Mozą, cesarz, zamiast ich pobić i na zawsze zniweczyć, wszedł z nimi w układy i puścił wolno, biorąc fałszywe zapewnienie, że odtąd nigdy nie będą napadać na Franków. Coraz więcej możnych, panie, spogląda na Arnulfa Karyntyjskiego, bo ten już dwa razy rozgromił Normanów. Szesnaście lat ma twój olbrzym. To głupi wiek. Co może zdziałać szesnastolatek jeśli nie posiadł, jak ty, panie, sztuki rządzenia ludźmi? Daj mu, panie, stu Lestków oraz starego Zdziecha i wyślij do Arnulfa, gdyż być może, iż znaczniejsi Frankowie myślą, że ożeniony z Lubuszą, już o nich zapomniałeś i zacząłeś ich lekceważyć.

— Arnulf to bastard a nie syn prawdziwy — powiedział Dago.

— Nie zabijaj swego syna — powtórzył Spicimir.

A wtedy Dago Pan i Piastun ukrył twarz w dłoniach i zapłakał:

— Pokochałem go. Pokochałem go od pierwszego wejrzenia. Czy nie wolno mi nikogo kochać?

Odeszli, kłaniając mu się w pokorze. A następnego dnia Dabóg Awdaniec chwycił trzy młode sosny, których korzenie zostały umiejętnie i w sposób zamaskowany podcięte przez Herima i wyrwał je jednym silnym ruchem.

— Zaiste, on jest olbrzymem! — zawołał Dago Piastun.

I tak oto wkrótce stu dobrze uzbrojonych Lestków na czele ze starym Zdziechem, który z Karlomanem wędrował do Italii, ruszyło do Karyntii, omijając ziemie Awdańców. A ci — dowiedziawszy się, że Dago Piastun pozbył się Daboga — przestali zbroić armię przeciw Dabogowi, jak mówili. Od tego dnia jednak tak Piastun jak i Herim ze Spicimirem zaczęli sobie uświadamiać, jak potężne armie mają Pałuki ze Żnina, Powała z Łęczyc, Awdańce z Giecza, Łabędź w Sieradzy i wielu innych, jak choćby Częstoch. Wówczas to Dago Pan, pod wpływem Arne, wyznaczył małoletniego Siemowita władcą Kruszwic, a małoletniego Lestka władcą Poznanii, choć w jego imieniu miał rządzić Nałęcz, syn Spicimira, Lestka bowiem nad wyraz ukochała sobie niewidoma żona Spicimira.

Wkrótce niemal zapomniał o Dabogu Awdańcu. Lubusza znowu urodziła córkę. Rozgniewało to strasznie Piastuna, bo nie córki mu były potrzebne, ale drugi syn z prawego łoża, aby w przypadku choroby lub śmierci Lestka miał kto dziedziczyć tron. Lecz okazało się, że nie może z Lubuszą postąpić tak jak z Zyfiką. Wygnana Lubusza powróciłaby na dwór Svatopluka, a to oznaczało wojnę z Wielką Morawą, której się Piastun bał, ponieważ był słabszy.

Tak oto nagle uświadomił sobie Dago Pan i Piastun, że Svatopluk trzyma go jak potężnego niedźwiedzia w niewidzialnej klatce. To prawda, że Państwo Polan było zbrojne i bogate jak nigdy dotąd dzięki wieloletniemu pokojowi. Ale tak samo potężniało z każdym rokiem państwo Wielkiej Morawy i Svatopluka, który zdawał się kontrolować każdy krok Dagona. Wciąż nęciły Piastuna ziemie i kraje na południu poza Górami Wenedyjskimi i Łysogórami, lecz pozostawały pod wasalną opieką Wielkiej Morawy i wojna z którymś z nich oznaczała wojnę ze Svatoplukiem. Na zachodzie zaś żyli Wieleci, czyli plemiona Wilków. Nie lękał się ich Dago i był przekonany, że zdolny jest je pokonać. Tylko że pokonawszy ich — stanąłby twarzą w twarz z jeszcze groźniejszymi Teutończykami. Plemiona Wilków odgradzały go od Teutończyków i tym samym zapewniały mu pokój. Lud Kaszebe płacił trybut. Ziemie Estów — groźnych z powodu swej mnogości i nieprzebytych puszcz i jezior nie nęciły Dagona, gdyż próba wkroczenia na nie wiązała się z wieloletnimi zmaganiami, korzyści zaś z takiej wojny nie mogły być wielkie, nawet gdyby udało mu się dotrzeć do Kurów, opanować całe wybrzeże Morza Sarmackiego i dotrzeć tam, skąd dobywano bezcenny gintaras zwany bursztynem. Zresztą Svatopluk nie pozostawał bezczynny i wiele razy udawało się Herimowi schwytać i zmusić torturami do zeznań tajnych wysłanników Wielkiej Morawy, którzy namawiali wodzów estyjskich do napaści na Dagona. Wiedząc o tym trzymał Dago na Mazowii silną armię. Wiadomo też Dagonowi, że co roku na górze Ślęzy, za namową Svatopluka odbywają się wiece i narady śląskich plemion, gdzie radzi się nad tym, czy nie naruszyć granic Polan na Baryczy. I tylko potężna armia Awdańców odstraszała plemiona Ślęzan. Dlatego wolał Dago wysłać Daboga Awdańca aż do dalekiej Karyntii niż wdać się w walkę z jego stryjami i osłabić swoją granicę na południowym zachodzie.

Aż pewnego dnia powiedział Dago do Herima i Spicimira:

— Potężne jest Gniazdo i moje państwo, ale w Gnieździe siedzi nie orzeł, który sam swoim lotem kieruje, ale niewolnik. Moja żona rodzi same córki, a ja nawet wygnać jej nie mogę. Stałem się niewolnikiem Svatopluka, choć mu trybutu nie płacę.

Oświadczył Spicimir:

— Jeszcze nigdy, jak pamięć ludzka wstecz sięga, nie władał w Gnieździe władca, który by zapewnił tyle lat pokoju swemu ludowi. Twój kraj jest zbrojny, panuje w nim porządek, ludzie są syci i bogaci, a każdy skrawek ziemi bywa zaorany i plony zebrane. Nikt nie głoduje i puszcza coraz nowe ziemie oddaje pod uprawę. Rodzi się u nas mnóstwo dzieci, mamy piękne kobiety, mężczyźni przypominają olbrzymów.

— Moja żona rodzi córki — odparł z pogardą Dago.

— Cóż więc mamy czynić, panie? — zapytał Herim.

— Czas rozpalić ogień na granicy Wielkiej Morawy — odparł Dago.

— Arpad ci nie pomoże — rzekł Herim. — Jak się słyszy, jest atakowany przez Pieczyngów. W Etelkuzie myśli się o wycofaniu Madziarów w kotlinę rzeki Ister, zwanej też Dunaj albo Dunantul. Chcą Madziarzy ujść przed Pieczyngami doliną rzeki Ister i Aluty oraz przez przełęcz w górach Karpatos.

— To oznacza wojnę ze Svatoplukiem — ucieszył się Dago.

— Nie, panie. Obiecali pozostawić w spokoju tereny lesiste i górzyste, nie atakować księstwa Pribiny i Kocela. Jeśli przegrają z Pieczyngami, zajmą stepy, a przez to nie będzie wojny ze Svatoplukiem.

Zdecydował się wtedy Dago Piastun:

— Jest tylko jedna potęga, która może zniszczyć Svatopluka. Myślę o cesarstwie Rhomajów. Svatopluk przepędza ze swego kraju ludzi Metodego i daje posłuch teutońskim biskupom. Wyruszysz, Herimie, do Bizantionu, wziąwszy ze sobą mego syna Siemowita. Być może będzie on musiał tam pozostać, jako zakładnik. Powiedz, że chcę od nich złota, wojska, za to zgodzę się przyjąć misję Chrystusa taką samą, jaką kiedyś otrzymał książę Rostislav. Pozwolę Rhomajom budować tutaj ich kościoły. Niechaj Rhomajowie zachęcą Bułgarów, aby uderzyli na Wielką Morawę, a my to uczynimy w podobny sposób. Taka jest cena za moją wolność.

Przerazili się tych słów, bo oznaczało to, że wkrótce zaczną się ważyć losy państwa. Schorowany był Herim, dłonie i palce poskręcała mu bolesna choroba, a jednak wziął ze sobą Siemowita i wyruszył z misją. Nie było go prawie rok. Jedyną osobą, dla której ten czas wydawał się wiecznością, była szlachetna pani Arne, która wychowała Siemowita. Od dawna już nie prowadziła zamtuzów, a odkąd Dago uczynił Siemowita władcą Kruszwic, to tak naprawdę Arne, przy boku swego wychowanka, rządziła w tej warowni. Zbrzydła i postarzała się, przestał się nią zupełnie interesować Dago, to jej jednak nie było potrzebne. Miała Siemowita. Najpierw dziecko, a potem pięknego młodzieńca. I pokochała go jakąś niezwykłą miłością. Gdyby ktoś jej rzekł: oddaj swoją krew i swoje życie za krew i życie Siemowita, uczyniłaby to bez wahania. To ją skrzywdził Dago, wysyłając Siemowita z Herimem do dalekiego Bizantionu, ba, zezwalając Herimowi, aby w razie potrzeby, jako syna Piastunowego, pozostawił go na dworze Rhomajów jako zakładnika. Tak w ciągu owego roku, kiedy zabrakło Siemowita, znienawidziła Dago Pana i niemal oszalała z rozpaczy. Otoczyła się wiedźmami, które w księżycowe noce lepiły z gliny postać Piastuna, nakłuwały go igłami, cięły jego postać na kawałki.

Z początkiem miesiąca Trawien powrócił do Gniazda umierający Herim, a razem z nim Siemowit oraz stu Sogdów z Zachodniego Turkiestanu, wraz ze swymi kobietami i dziećmi oraz wodzem, dziewiętnastoletnim Petronasem i jego siedemnastoletnią siostrą Zoe. Smagli Sogdowie, których ojcowie służyli kiedyś w osobistej Gwardii Pałacowej cesarzy Rhomajów, zanim nie zostali zastąpieni przez Warjagów i Normanów, byli uzbrojeni w miecze z damasceńskiej stali, potrójne kolczugi lub pancerze, zdobione szyszaki. Był to osobisty dar cesarza Bazylego I dla Dago Piastuna, aby go chronili — jak to przekazał wódz Petronas — przed wszelkimi spiskami Svatopluka. Otrzymał też Dago trzy skrzynie ze złotem na opłacanie wrogów Wielkiej Morawy. Ale nic więcej — żadnych obietnic przysłania misji czy rozpoczęcia działań wojennych przez Bułgarów. Całej prawdy o wynikach misji i rozmowach z Bazylim nie mógł przekazać Dagonowi jego kanclerz Herim, ponieważ już w drodze zaniemógł, a w dwa dni po przybyciu do Gniazda — zmarł nagle.

Tak stracił Dago Piastun jedynego swego przyjaciela i świadka swej wędrówki na tron w Gnieździe, człowieka, który go nigdy nie zdradził, choć mógł to uczynić wiele razy. Ciała Herima, jako chrześcijanina, nie spalono, ale pochowano go w ziemi nie opodal Gniazda, kurhan ogromny nad nim usypano, a Petronas kazał krzyż drewniany umieścić na jego mogile. Pozostała po Herimie jego żona, wiele nałożnic i czternaścioro dzieci z prawego i nieprawego łoża. Tydzień trwały uroczystości żałobne, przez trzy dni Dago nie dopuścił Petronasa przed swoje oblicze, a następnie przyjął w swej komnacie, a nie w sali tronowej, aby wiedziano, że po śmierci Herima znajduje się wciąż w rozpaczy.

Petronas był Makedończykiem, jak to oświadczył Dagonowi, dlatego znał mowę Sklavinów. Zdumiała Dagona jego rosła budowa i biała cera, niemal białe włosy, które mówiły, że nie miał w sobie czystej krwi makedońskiej. Inaczej niż jego siostra, Zoe, która miała długie włosy i śniadą cerę. Nie wiedział Dago, że oto ma przed sobą syna własnego, Kira, którego wypędził z Gniazda jako karła, a Zoe jest córką Zyfiki, poczętą z jakimś sauromackim wojownikiem.

W złoconym pancerzu był Petronas, z białym pasem i białą lancą, jak przystało na członka rhomajskiej pałacowej gwardii.

— Nie wiem, panie, jakie były rozmowy między cesarzem Bazylim i twoim kanclerzem, Herimem — oświadczył Petronas, klękając przed Dago Panem na jedno kolano. — Mnie tylko rozkazano, w dzień i w nocy strzec twego życia.

Polecił Dago, aby na trzecim podgrodziu Petronas i jego stu Sogdów wraz z rodzinami zbudowali sobie domy i osiedli w nich, pozostając na żołdzie Piastuna. Stu takich wojowników więcej było wartych niż pięciuset Lestków i ten fakt radował serce Piastuna. Potem rozmawiał z Siemowitem, ale ten także nie bywał u cesarza podczas rozmów Bazylego z Herimem i nie mógł mu ich treści przekazać. Tyle zdołał zauważyć Dago, że Siemowit przestał już być owym wesołym i rozhukanym młodzieńcem, któremu powierzył władzę na Kruszwic. Teraz po podróży do dalekiego Bizantionu, po pobycie na dworze cesarza Rhomajów, stał się mężczyzną poważnym i bardzo skrytym. Był rosły i piękny, z niemal białymi włosami, jak wszyscy jego synowie. Mowa ciała i oczu Siemowita wstrzymały Dago Pana, aby objąć ramionami syna i choć przez chwilę okazać mu swoją czułość. Oczy i ciało Siemowita mówiły Piastunowi, że nie stał on mu się wrogiem, ale nie jest także przyjacielem.

— Czy masz, panie, jakieś wieści od Daboga Awdańca? — zapytał na odchodnym Siemowit.

— A cóż cię obchodzi Dabóg? — wzruszył ramionami Piastun.

— Dabóg jest jako ja, bastardem, a nigdy żadnemu z nas nie dasz władzy. Wysłałeś go do Arnulfa, mnie zaś do Rhomajów. Lubisz się nas pozbywać, panie — powiedział Siemowit i dumnie odrzucił głowę do tyłu.

Jeszcze tego samego dnia, jak gdyby mu źle było w Gnieździe, wyruszył Siemowit do Kruszwic, gdzie czekała na niego stęskniona Arne.

Nie trapiła Dago Pana postawa Siemowita, jego urażona duma i żal, że władzę w kraju obejmie kiedyś Lestek. Ponad czterdzieści lat miał już Piastun i znał sztukę rządzenia ludźmi. Był jak doświadczony jeździec, który potrafił poskramiać rozhukane młode konie. „Poślę mu trochę złota i broni na powiększenie własnej drużyny, a zaraz poczuje do mnie wdzięczność” — zdecydował.

Później na długie godziny zamykał się sam na sam z Petronasem i wypytywał go o sprawy Rhomajów. Bo choć nie uczestniczył Petronas w rozmowach między Bazylim a Herimem, to przecież znał wiele dworskich tajemnic i orientował się w zamierzeniach władcy. A wedle tych zamierzeń pragnął Dago planować i własne poczynania. Lecz dopiero po latach, uświadomił sobie Dago jakże w tych dniach był ślepy na mowę ciała i mowę oczu tego człowieka. Nie zauważył jakiegoś dziwnego podobieństwa między młodym Dabogiem, który kiedyś klęczał u jego stóp, prosząc go o pomoc przeciw własnym stryjom, Siemowitem dumnie odrzucającym głowę i owym makedońskim dowódcą przysłanych mu Sogdów. Tych trzech ludzi łączyło wielkie podobieństwo w urodzie, postawie, sposobie zachowania się. Jasne włosy mogło mieć wielu, lecz nie każdego cechowała aż taka duma i wyniosłość oraz na przemian — to jakaś dziwna uległość wobec Piastuna, to znów jak gdyby uczucie niechęci, a nawet wrogości. I coś jeszcze — zadziwiający lęk i posłuch jaki budzili wśród swego otoczenia, podobny do tego, który i on, Piastun, narzucał. „Jak mogłem nie poznać własnej krwi?” — po latach dziwił się Dago, przeklinając swoją ślepotę.

Od Petronasa dowiedział się Dago, że polityka Bazylego, powiązania się ze Starą Romą nawet kosztem utraty wpływów w Wielkiej Morawie, przyniosła mu rozczarowanie. Planował Bazyli, że razem z cesarzem Ludwikiem i Starą Romą pokonają sycylijskich Saracenów, którzy utrudniali handel na morzu Interregnum. Nie tylko jednak nie odnieśli zwycięstwa, ale w ręce Saracenów wpadła wyspa Malta. Wkrótce stosunki między obydwoma władcami popsuły się do tego stopnia, że Bazyli, który zamierzał ożenić swego syna z córką Ludwika — zrezygnował z tych planów. Nie udało się także pojednać kościoła w Starej Romie z kościołem w Nowej Romie, mimo że na ofiarę rzucił Bazyli Focjusza i mianował patriarchą Ignacego, kastrata. Papieże w Starej Romie okazywali się niezaspokojeni w swym pragnieniu tworzenia Państwa Bożego na całej ziemi, chcieli naznaczać patriarchów w Bizantionie i koronować tam także cesarzy. Rozgniewany Bazyli przywrócił więc Focjusza na stanowisko patriarchy Bizantionu i wschodniego kościoła, pojął, że utracił wpływy w Wielkiej Morawie i znowu z wielkim trudem będzie musiał odbudowywać wokół gór Karpatos przedmurze przeciw wpływom Franków. Ale gdy przybył do niego Herim z prośbą o pomoc wojskową i misję chrześcijańską, okazało się, że nie jest tak łatwo zorganizować ją w krótkim czasie. Brakowało tak wspaniałych i odważnych ludzi jakimi byli Konstanty i Metody, zresztą, nawet w sprawach uwięzienia Metodego przez biskupów teutońskich niewiele mógł zdziałać Bazyli i Focjusz, którego papież Jan VIII nie chciał uznać za głowę kościoła na Wschodzie. Misję dla Państwa Polan należało przygotować szczególnie starannie i trzeba było na to czasu i uwagi. Szczególnie właśnie uwagi zabrakło Bazylemu, który po przedwczesnej śmierci swego syna, Konstantego, pogrążył się w żałobie i nie był zdolny do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Prawa do tronu w Bizantionie przeszły na syna Bazylego, Leona. Ale temu synowi okazywał Bazyli nieufność. W tej sytuacji posłano do Piastuna Petronasa i jego stu Sogdów oraz trzy skrzynie ze złotem, obiecując dać mu w nie określonej przyszłości misję chrześcijańską.

— To znaczy, Petronasie, że dalej muszę pozostać niewolnikiem Svatopluka i siedzieć w moim państwie jak w klatce — miotał się Piastun w swej komnacie. — Lękam się wygnać Lubuszę, która rodzi mi same córki. Zaś jeszcze bardziej się lękam, że jeśli spłodzę z nią syna, on może okazać się nie olbrzymem, lecz karłem.

Wówczas rzekł Petronas:

— Kto wie, panie, czy ci, których uważasz za olbrzymów nie okażą się kiedyś karłami. A ten, kogo uznałeś za karła będzie olbrzymem.

Mimo uszu puścił Piastun słowa Petronasa i potem tego pożałował. A przecież uczyła go Księga Grzmotów i Błyskawic, że „ważne jest to, co mówi władca, ale niekiedy o wiele bywa ważniejsze, co ktoś mówi do niego”.

Tymczasem nagle zachorował Spicimir i umarł nazajutrz. Mówiono, że został otruty. Tego samego dnia przyszła wiadomość, że cesarz Rhomajów, Bazyli I, uległ wypadkowi podczas polowania, a władzę po nim objął Leon VI, który nigdy nie uczestniczył w rozmowach o stworzeniu misji dla Polan. Pojął wówczas Dago, że nie może liczyć na żadnego sprzymierzeńca i nikt mu nie pomoże w uszczupleniu potęgi Svatopluka.

Na miejsce Wielkiego Kanclerza, Herima, mianował Dago syna Herima, Mikołę, ten jednak nie znał obcych języków i był mało zorientowany w sprawach otaczającego Polan świata.

Ale od pewnego czasu lubił Piastun otaczać się i mianować nawet na wysokie stanowiska ludzi nijakich i mało zorientowanych w sztuce rządzenia, gdyż w ten sposób, jak sądził, nikt nie mógł na dworze być mądrzejszy i bardziej wiedzący od niego. Często też zmieniał tych ludzi i mianował nowych, ponieważ jednak wszyscy byli nijacy — nikt nawet nie pytał dlaczego ich zamieniono na innych, czemu raz są w łaskach, a innym razem łaski zostają pozbawieni. Podobnie Wielkim Komornikiem uczynił niejakiego Niedomira z rodu Pałuków, który nawet dobrze rachować nie potrafił, tyle tylko, że czytać i pisać umiał w sklavińskich runach. To było jednak pewne, że Niedomir przerażony swoim wywyższeniem nigdy nic nie ukradnie z pańskiej komory i aby sobie zasłużyć na łaskę Piastuna będzie chętnie donosił na tych, którzy się bogacą.

Po śmierci Spicimira niewidoma piękna „ksieni” przeniosła się do Poznanii, do Lestka, którego ukochała jak własnego syna. Na miejsce Spicimira dowódcą Gniazda i Gwardii Gnieźnieńskiej postawił Dago Petronasa, choć wielu uważało, że hańbą jest otaczać się obcymi.

Dziwnie i przerażająco wyglądał w tym czasie dwór w Gnieździe. W kancelarii rządził nieudolnie Mikoła, syn Herima. Lubusza wraz z córkami zamknęła się w jednym ze skrzydeł dworu, bojąc się, że ona i jej córki zostaną otrute. Dago Pan i Piastun samotnie krążył po opustoszałych komnatach albo w towarzystwie Sogdów wyjeżdżał na polowania. Lecz kraj kwitł i ludzie się bogacili, gdyż jedyne czym, tak naprawdę, z największą przyjemnością, zajmował się Piastun było utrzymywanie wiary ludu, że jest Ojcem Sprawiedliwości. Wykorzystując rady Niedomira jeździł Dago po całym kraju i wysłuchiwał skarg poddanych, sprawował sądy i karał możnych, wzbogacających swój skarbiec.

Aż pewnego dnia na podwórcu ujrzał dziewczynę o urodzie, która przypominała mu kogoś dawno zapomnianego, a przecież kiedyś będącego bardzo blisko. Nie uświadomił sobie kogo mu przypomina i może dlatego tak gwałtowne budzi w nim uczucie. Miał czterdzieści cztery lata, gdy zobaczył Zoe i ogarnęła go miłość — jaka mu była dotąd nie znana. Nie wiedział, że patrząc na Zoe, zarazem patrzył na Zyfikę, bo były łudząco podobne. Jeśli tamtą kochał, to tę — pokochał stokroć mocniej. I po stokroć mocniej ją kochał, gdyż ostrzegał go Petronas, że Zoe nigdy nie będzie jego nałożnicą, ponieważ jest jej bratem, a ona z prastarego makedońskiego rodu pochodzi. Sogdowie pilnowali komnat Dago i jego pałacu. Zlekceważenie ostrzeżenia Petronasa mogło oznaczać szybką śmierć — sztylet wbity w plecy w sieni gnieźnieńskiego dworu lub truciznę podaną w jedzeniu, które mu Sogdowie przynosili.

— Nie dotknę jej — obiecał Dago Petronasowi. — Ale przecież wolno mi ją kochać i obsypywać łaskami.

— Tak, panie — skłonił się przed nim Petronas. — Ale czy nie uczyłeś innych, że władca nie powinien mieć żadnej innej miłości niż władza?

Zapomniał Dago Piastun, co zostało zapisane w Księdze Grzmotów i Błyskawic w rozdziale o sztuce miłości, że „dwudziestolatek kocha niekiedy jak szaleniec, ale czterdziestolatek kocha jak głupiec”.

Nie stał się jednak głupcem Dago Piastun. To jednak było pewne, że dziwnie szczęśliwy czuł się w obecności Zoe, a kiedy jej przy nim nie było — cierpiał. Dlatego nie mogąc jej mieć przy sobie w sali tronowej, bo na drugim tronie zawsze siedziała Lubusza, tracił Piastun zainteresowanie dla sprawy swego państwa, niechętnie przyjmował posłańców, nieuważnie słuchał możnych. Coraz rzadziej też bywał w komnacie Kanclerza i w skarbcu Wielkiego Komornika, albowiem nie mogła tam być z nim Zoe, aby go nie narazić na plotki i śmieszność. Tak naprawdę upodobał sobie jedynie polowania, gdyż mógł wtedy przez pola, łąki i puszczę cwałować na koniu obok Zoe i Petronasa. Jego oczy zdawały się być wciąż nie nasycone widokiem szczupłej Zoe, zgrabnie siedzącej w siodle i ubranej w męskie obcisłe spodnie z grubo przędzonej wełny. Kochał chwile, gdy wiatr lub pęd powietrza rozwiewał jej długie czarne włosy i podziwiał celność jej strzałów z łuku. Ktoś przy nim powiedział, że tak celnie jak Zoe strzelała tylko królowa Zyfika, lecz on nie zagłębiał się w te słowa i porównania. Przyjmował je jako wyraz hołdu dla Zoe, ponieważ zawsze podziwiał Zyfikę, choć kiedyś chwilami się jej bał i nienawidził jej. Kochał Zoe, nie nazywał jednak swego uczucia miłością, ponieważ nie budziła w nim męskiego pożądania. Pragnął tylko jej obecności obok siebie.

Bywało i tak, że podczas polowania wysyłał Petronasa, aby gonił sarnę lub dzika, sam zaś siadał obok Zoe na pniu przewróconego drzewa i w milczeniu po prostu patrzył na nią w zachwycie. Wtedy budziły się w nim uśpione dotąd wspomnienia, w jego pamięci odżywały najpiękniejsze chwile z całego dotychczasowego życia. Widział więc znowu Zely, jak nagiego podnosi go z ziemi i przytula do siebie, widział Zyfikę, gdy opatrywał jej ranę na plecach i poczuł w nozdrzach zapach dziewczęcego ciała. Spoglądał na Zoe, widział poprzez nią swoje marzenia, swoje sny o obudzonych do życia olbrzymach, o nieskończonej władzy nad ludźmi. Dziwował się, że siedząc w sali tronowej obok Lubuszy — czuje się stary, a przykucnąwszy na pniu drzewa obok Zoe — ma wrażenie, że jest młody jak wówczas, gdy usłyszał przeraźliwe chrapanie konia, tonącego w bagnie z młodym wojownikiem, który okazał się dziewczyną. Przy Zoe wydawało mu się, że pozostaje wciąż u początku swej wędrówki ku wielkości i sławie, a bez niej — uświadamiał sobie ciężar przeżytych lat i dokonanych zbrodni. Przy Zoe był młody i czysty; przy Lubuszy w sali tronowej — stary i zbrukany krwią. „Władca nie może mieć innej miłości niż miłość władzy” — powtarzał i wmawiał w siebie, że nie kocha Zoe.

Nienawidził jednak podejmowania decyzji, rozmawiania o sprawach państwa i ludu. Przy Zoe pierzchały gdzieś lęki przed Svatoplukiem i Wielką Morawą, a wszelkie sprawy, które przedstawiał mu Kanclerz lub Wielki Komornik — stawały się dalekie i mało ważne. Nie wiedział — bo któż to mógł powiedzieć — że tak naprawdę w swoim całym życiu kochał jedynie Zyfikę, a teraz to właśnie Zoe, stworzona na obraz i podobieństwo tamtej — budziła zmarłe już uczucia i wzruszenia. „Nie kocham jej, ponieważ nie chcę jej w swoim łożu” — uspokajał się. Zarazem ciągle — nie wiedzieć czemu — chciał ją mieć obok siebie, patrzeć na nią, oglądać ją, widzieć w pobliżu.

Czy Zoe zdawała sobie sprawę z uczuć, jakie wzbudzała w Piastunie? Postronni nie umieli odpowiedzieć na to pytanie. To było pewne, że nie zachowywała się wobec niego przymilnie, nie obdarzała go cieplejszym słowem czy gestem. Nie wykazywała niechęci, kiedy brał ją na polowanie i chciał być z nią albo przy niej. Ale i nie napraszała się, aby ją ze sobą zabierał. A kiedy podczas polowania niekiedy siadywali sam na sam na przewróconym drzewie, można było odnieść wrażenie, że nie dostrzega jego wlepionych w nią oczu i albo bawiła się zerwanym w lesie listkiem, albo jakąś ułamaną gałązką, zachowując się tak, jakby jego przy niej nie było. Być może takie zachowanie pozostawało z jej strony tylko kobiecą grą, która miała ją obronić przed zostaniem jego nałożnicą, albo chytrym postępowaniem, mającym na celu poprzez udaną obojętność jeszcze większe rozpalenie w nim uczuć, a nawet zmysłów, aby się pozbył Lubuszy i ją posadził na tronie obok siebie. Może też za swoją obojętnością skrywała wrogość — któż to mógł wiedzieć, oprócz jej brata, Petronasa?

„Jest dumna i nieprzystępna” — z zachwytem myślał o niej Dago i na próżno starał się wykorzystać całą swoją znajomość ludzkiej mowy oczu i mowy ciała, aby poznać prawdziwe uczucia Zoe.

Jest jednak prawdą, że niektóre kobiety potrafią najdoskonalej kłamać nie tylko ustami, lecz swymi oczyma i swym ciałem. Będąc na dworze Rhomajów od tamtejszych kobiet nauczyła się Zoe owej wielkiej kobiecej sztuki udawania i teraz z niej korzystała, gdyż tak czynić kazał jej brat, który z osobą Piastuna wiązał jakieś swoje własne tajemnicze plany. Mówił jej na osobności: „nie staraj się go nienawidzić, bo być może kiedyś staniesz się jego żoną”. Dusiła więc w sobie ową nienawiść i w najgłębsze warstwy pamięci spychała myśl, że oto ten człowiek, Dago Piastun, wygnał i zmusił do śmierci jej matkę, królową Zyfikę, a syna swego Kira i ją, Zoe, rozkazał udusić. Czyniła tak jak jej kazał Petronas i im dłużej w ten sposób postępowała, tym częściej odzywała się w niej myśl, że być może kiedyś zasiądzie na tym samym tronie co jej matka, męża swego uczyni zdanym na jej kaprysy i decyzje. Nie chciała być jak inne kobiety, co to z nienawiści lub zazdrości zabijają sztyletem. Pragnęła, aby Piastun żył, a zarazem był jak nieżywy, pozbawiony siły i woli. „Będę go zabijać stokrotnie” — myślała, pozwalając mu zabierać się na polowania, patrzeć na siebie, podziwiać jak celnie strzela z łuku do saren i danieli. I stało się tak, że Piastun myślał wyłącznie o Zoe i nawet sam czuł, że żyje tylko dla niej, a nie dla siebie i dla innych.

Aż zdarzyło się, że do Gniazda przybyło poselstwo od nowego wodza Wieletów, Madżaka. W sali tronowej posłowie padali na kolana przed Piastunem i Lubuszą, a potem jeden z nich, składając przed Piastunem skrzynkę z bogatymi darami, powiedział:

— Dago Panie i Piastunie! Kraj Wolnych Ludzi zwanych Lubuszanami oddał się w twoje piastowanie i płaci ci trybut za opiekę. Tak jednak jest, że po drugiej stronie Viaduy zwanej teraz Odrą znajduje się ich główny gród, Lubusz, którym włada starosta Pakosław. Nasz wódz, Madżak, nie czuje żalu, że Lubuszanie płacą ci trybut. Nie chcemy jednak widzieć twoich wojsk na Ziemi Wolnych Ludzi, a za wypowiedzenie wojny będziemy uważać chwilę, gdy twoje wojska przekroczą Odrę i wejdą do grodu Lubusz.

Piastun milczał. Poseł Wieletów uznał to za znak przyzwolenia, aby mówić dalej:

— Słyszy się, że starosta Pakosław namawia twego syna Lestka z Poznanii i twego bastarda, Pałukę ze Żnina, aby wkroczyli w twoim imieniu na ziemie Lubuszan i zajęli gród Lubusz po drugiej stronie Odry, w ten sposób poszerzając swoje i twoje władztwo. Nie pozwól na to, panie, gdyż to oznacza wojnę. Prosimy cię w imieniu wodza Madżaka, abyś powstrzymał swojego syna Lestka i swojego bastarda, Pałukę. Bo co innego, gdy Lubuszanie płacą wam trybut, a co innego, gdy zechcesz poszerzyć granice swego państwa aż za Odrę.

W sali paradnej nastała ogromna cisza. Od słów, które powinien teraz powiedzieć Piastun zależał pokój lub krwawa wojna z potężnym Związkiem Wieletów zwanych Wilkami.

Lecz Piastun zobaczył w tłumie swoich wojowników i ich kobiet smukłą sylwetkę Zoe, i jej twarz tak piękną i tak ukochaną, że jakaś niewidzialna ręka, zacisnęła mu się na gardle i nie pozwoliła przemówić.

Milczenie więc, coraz dłuższe i dłuższe, trwało w sali paradnej. A wszystkim, którzy w tej chwili patrzyli na twarz Piastuna, zdawało się, że widzą w niej oczy ślepego człowieka.

Nie wytrzymał Wielki Komornik, Niedomir, owego tak długiego milczenia, wyszedł przed tron Piastuna i zawołał:

— Czy nie widzicie, że Piastun stał się ślepy i głuchy?! Od dawna nie mogę od niego otrzymać żadnego rozkazu w sprawie podatków. On choruje na Brak Woli.

Głupcem był Niedomir. Zaledwie czytać i rachować potrafił, a ponieważ nijakością się odznaczał i nie potrafił się nad nikogo innego wywyższyć, został Wielkim Komornikiem. Zapomniał, pełniąc swój wysoki urząd, że tak naprawdę jest człowiekiem nijakim i nie powinien zabierać głosu, jeśli nie został zapytany.

Oto zza tronu Piastuna wyskoczył nagle Petronas, dowódca jego osobistej ochrony, przebił mieczem Niedomira i zakrzyknął na całą salę:

— Zabiłem człowieka, który nas zdradził, biorąc dary od Wieletów. Nie chce otwierać ust Dago Pan i Piastun, ponieważ nie warto otworzyć ich dla posłańców Madżaka. Powiem w jego imieniu: nie będzie wojny i pokoju między nami i Wieletami. Nie będą nam mówić Wieleci, dokąd mają sięgać nasze granice!

Odór krwi zabitego Niedomira obudził Piastuna z zachwycenia. Usłyszał słowa Petronasa i powiedział głośno i wyraźnie:

— Jestem olbrzymem z rodu Spalów. Z mojej to krwi i z mej kości wyrastają na olbrzymów moi synowie. Ja pragnę pokoju z Wieletami i nie wezmę w posiadanie grodu Lubusz po drugiej stronie Odry. Ale nie mogę tego obiecać w imieniu innych olbrzymów.

Tego wieczoru wydał Dago Piastun wielką ucztę dla posłańców Madżaka i zawarł z nimi wieczysty pokój. Był to jednak pokój z Piastunem, a nie z jego synami, o których mówiono, że wyrastają na jego obraz i podobieństwo.

O świtaniu, natychmiast po zakończeniu uczty dla posłów Madżaka, Piastun rozkazał Petronasowi zaprowadzić się do komnaty, gdzie leżało martwe ciało Niedomira.

— Czy wiesz, Petronasie, że powinienem cię skazać na śmierć, gdyż ośmieliłeś się przemówić w moim imieniu i moim głosem? — rzekł Dago.

— Niedomir oskarżył cię o chorobę zwaną Brakiem Woli. Nie mogłem tego znieść — odrzekł Petronas. — To bowiem jest pewne, że olbrzymi znają tylko jedną chorobę: Żądzę Czynów. Niedomir chciał powiedzieć, że stałeś się karłem, panie.

Gniew ogarnął Piastuna:

— Przebij go jeszcze raz swoim sztyletem. Nie ma większej obrazy dla mnie niż ta, że ktoś nazwie mnie karłem.

Petronas wyjął zza pasa swój krótki sztylet i przebił nim martwe ciało Niedomira.

Zastanowił się przez chwilę Dago Pan i wreszcie zapytał Petronasa:

— Niedomir był Wielkim Komornikiem. Potrzebuję człowieka, który będzie ciągle wzbogacać mój skarbiec. Czy znasz takiego człowieka, Petronasie?

— Jeśli chcesz człeka nijakiego, tedy pełno ich masz wokół siebie — odpowiedział Petronas — lecz skoro pragniesz pomnażać swoje bogactwo, wyznacz jednego z moich Sogdów, Koriolana, który poznał już mowę Polan, a dobrze zna się na rachunkach.

— Po cóż mam się stać bogatym? — rzucił słowa Dago, tak jak rzuca się kamyki, które nie mają żadnej wartości.

Odpowiedział mu Petronas:

— Wkrótce, panie, zbyt wielu będzie olbrzymów w tak małym jak nasz kraju. Bogactwo decyduje, który olbrzym zwycięży.

— A ty, Petronasie? Jaka płynie w tobie krew? Kto był twoim ojcem i kto był twoją matką?

— Nie wiem, panie — skłonił mu się Petronas.

— Dowiedz się tego. To ważne. Pragnę bowiem twojej siostry, Zoe. Ona mąci mój umysł i zabiera mi wolę. Chcę mieć pewność, że urodzi mi olbrzyma.

— Nie wiem tego, panie.

— A jednak w moim imieniu przemówiłeś jak olbrzym.

— Posiadłem u Rhomajów sztukę rządzenia ludźmi.

— Kto był u Rhomajów, ten wie, jak mały i nędzny jest nasz kraj — wyznał Dago.

— Nie rozumiem cię, panie. Stworzyłeś potężny wał przeciw Frankom. To dzieło na miarę olbrzyma. Pozwól mi, że będę przy tobie. Na dobre i na złe.

— Pozwalam — skinął głową Dago Piastun.

A jednak od tego dnia, tu i ówdzie, zaczęto szeptać, że Piastun choruje na Brak Woli.

Lecz to wydawało się dziwne, że kamień Świętej Andali wciąż świecił na jego czole niezwykle jasnym blaskiem.