Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Im Hae-su popełnia fatalny błąd – odczytuje na antenie skrypt, który zawiera nieprawdziwe informacje. Po tym wydarzeniu na bohatera programu, pewnego aktora średniego kalibru spada potężna fala krytyki, która doprowadza go do samobójstwa. Zaczyna się szukanie winnych. Im Hae-su z dnia na dzień z szanowanej ekspertki staje się wrogiem publicznym numer jeden. Reszta dzieje się już lawinowo – utrata autorytetu, wizerunku, pracy, ukochanego… Starając się odzyskać dawną pozycję, kobieta każdej nocy pisze listy z przeprosinami. Gdy czuje, że znalazła się już na dnie rozpaczy, do jej życia niespodziewanie wkracza bezdomny kotek oraz mała dziewczynka z sąsiedztwa.
Sięgnijcie po tę opowieść o tym, że tak łatwo jest kogoś skreślić, a tak trudno chcieć zrozumieć. Że to co było, może doszczętnie wyniszczać jednego, drugiego pozostawiając obojętnym. O nienawiści, która nigdy nie szepcze dobrych rozwiązań, współczesnej sile przekazu medialnego i różnych obliczach prawdy. O tym, że słowa mogą pogrążać, ale i ocalać, a czasem to cisza mówi więcej niż one. Wreszcie o tym, że ostatecznie wystarczy prosty stolik, by znowu zacząć układać siebie, złociste zwierzę z czerwoną plamą na czole, różowym noskiem i główką wielkości pięści może scalić najbardziej potłuczony sens, a po żadnej burzy nie jest za późno na nowy początek.
Daje do myślenia. Porusza i budzi pytania. A z oddali dochodzi płacz cykad. Świat toczy się dalej, na nikogo nie czekając…
Blog Żyj Bardziej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 222
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kim Hye-jin
Dobre ucho
Z języka koreańskiego przełożyła
Dominika Chybowska-Jang
Szanowny Panie Lee Seong-moku,
dzień dobry, z tej strony Im Hae-su.
Zapewne nie spodziewał się Pan tego listu. Kto wie, może zdążył Pan zupełnie wymazać z pamięci moje nazwisko. A to dlatego, że coś, co dla jednej osoby okazuje się wydarzeniem za żadne skarby niemożliwym do zapomnienia, dla drugiej będzie tylko nic nieznaczącym epizodem. Jak to możliwe, że wspomnienia doszczętnie wyniszczają tego, który wciąż nimi żyje, kiedy druga strona idzie dalej przed siebie, jak gdyby to wszystko nigdy się nie odbyło?
Cóż, być może tak to już w życiu jest, że czasem przychodzi nam doświadczyć jeszcze gorszych rzeczy.
Można na przykład udawać, że wciąż jest się żywym, a tak naprawdę przeć dalej martwym w środku. Niby żyć, lecz w rzeczywistości trwać w stanie niczym nieróżniącym się od śmierci. Ja sama mogę być obecnie dowodem, jak wiele da się wycierpieć. Zapewne domyśla się Pan, co jest tego przyczyną.
Do dziś można znaleźć w sieci napisane przez Pana artykuły. Te, które popełnił Pan na mój temat. Nie potrafię zrozumieć, jak mógł Pan to wszystko opublikować, nie zweryfikowawszy nawet najbardziej podstawowych informacji.
Dlaczego za każdym razem ignorował Pan moje prośby o usunięcie tekstów będących jedynie zlepkiem krążących plotek i pomówień? Naprawdę nie potrafię pojąć rozumem, czemu tak po prostu odrzucał Pan me jak najbardziej uzasadnione żądania…
W tym momencie przerywa i na moment odkłada długopis. Atrament, którym ubrudzona jest wierzchnia strona jej dłoni, zostawia ślad na niezapisanym fragmencie u dołu kartki. Wszystko na marne. Musi zacząć od nowa. Dobrze jednak wie, że przyczyną wcale nie jest powstała przez jej nieuwagę plama. Tyle nie wystarczy. Ten język, te grzeczne i dopieszczone zdania nie oddadzą tego, co czuje.
Spogląda na wybrane przez siebie słowa. Zaraz potem chwyta długopis i zakreśla wyrażenia takie jak „może”, „za żadne skarby” czy „doszczętnie wyniszczają”. Wydarzenie „niemożliwe do zapomnienia” staje się takim, którego „nie sposób zapomnieć”, a pojawiające się we wcześniejszym zdaniu „nazwisko” zamienia na „istnienie”. Te poprawki nie sprawiają jednak, że kryjące się w jej słowach ostrożność i wahanie zupełnie znikają.
Coś ostrego i palącego. Coś, co nieustannie podnieca ten wewnętrzny żar i sprawia, że wściekle płonie. Za pomocą tych pospolitych wyrazów i zdań nie jest w stanie oddać uczuć, które tak często ją przytłaczają. Nie są one wystarczające.
Długo żyła, tłumiąc w sobie emocje. Oczywiście zdarzały się chwile, kiedy nie mogła tego zdzierżyć, ale jakoś wytrzymywała i z łatwością puszczała je w niepamięć. Wierzyła, że ma swoje uczucia pod kontrolą. Myślała, że jest to możliwe dzięki woli i wkładanemu wysiłkowi. A teraz, kiedy już sobie z tym nie radzi, nie ma innego wyjścia, niż przyznać, że to życie, które wcześniej zbudowała, pozwalało jej wszystko kontrolować. Sama wola i starania nie mają tu nic do rzeczy.
Składa list na pół, potem jeszcze raz, a następnie wsuwa do kieszeni i wychodzi na zewnątrz. O tej godzinie nawet wieczorni spacerowicze zdążyli już wrócić do domów. Kilku podpitych stoi przed oświetlonym lokalem i pali wspólnie papierosy. Za każdym razem, kiedy obok przejeżdża samochód, ich zaczerwienione twarze stają się wyraźne w blasku reflektorów.
Hae-su wyłania się z wąskiej alejki, mija czteropasmową ulicę i kieruje się w stronę parku. Zieleniec skąpany jest w ciemności, spowija go cisza. Jeszcze kilka lat temu pełno tu było obskurnych spelun. Lokale oświetlone nocą dzięki różnokolorowym żarówkom czekały na klientów do rana z nieznacznie rozsuniętymi drzwiami oklejonymi folią. Widziane przez szparę wnętrza takich przybytków były zaniedbane, wyuzdane i w pewien sposób przygnębiające. Niczym więc nie różniły się od zapuszczonych portów, w których cumowało wszystko, co tylko wypchnęło w ich stronę morze.
Teraz nie pozostał po nich nawet najmniejszy ślad.
Wzniesione w równych odstępach bloki oraz sklepy, których przeszklone witryny pozwalają zajrzeć do środka. Szerokie jezdnie i czyste chodniki. Ludzie przemykają tymi ulicami jak gdyby nigdy nic, jakby wyrzucili z pamięci wcześniejsze oblicze tej okolicy. Choć w sumie nie ostało się już wielu, którzy w ogóle je znali.
Kroczy przed siebie ciągnącym się wzdłuż parkiem. Stara się ponownie odnaleźć spokój pośród nieprzytłaczającej ciszy i delikatnego światła. Wiosna czeka tuż za rogiem. Skupia się na otaczających ją porach roku. Cienie rosnących przy ulicy drzew kołyszą się delikatnie wraz z każdym podmuchem wiatru. Ich sylwetki, które przez całą zimę były zaledwie cienkimi liniami, powoli nabierają kształtów. W ciągu kilku najbliższych miesięcy niewyobrażalnie się rozrosną.
Nocne spacery są korzystne i bezpieczne z wielu powodów.
Światło dzienne z łatwością bowiem wszystko obnaża, a ludzie lubią rozmawiać o tym, co na widoku. Kto wie, może ta wstrętna ludzka ciekawość chodzi spać przynajmniej nocą, gdy pole widzenia się zawęża. Kobieta wybiera skąpaną w ciemności ścieżkę i robi jeszcze jedno okrążenie wokół parku, po czym zatrzymuje się naprzeciw ustawionego przy wejściu śmietnika. Po chwili wyciąga starannie złożony list, drze go na strzępy i wyrzuca. Jakby zamierzała w ten sposób pozbyć się przepełniających ją uczuć. Na znak, że drugi raz nie pozwoli im sobą zawładnąć.
Gdy dociera na uliczkę prowadzącą do jej mieszkania, dostrzega kłócące się sąsiadki.
– Czemu ciągle zostawiasz to jedzenie pod moim domem?! – rzuca wysokim głosem przygarbiona postać stojąca tyłem.
– Proszę pani, przecież nie kładę tego pod żadnym domem, tylko na ulicy. A z niej mogą korzystać wszyscy – odpowiada wyższa z kobiet.
– No właśnie! Należy do wszystkich, więc czemu dokarmiasz na niej jakieś kocury? Jak tak bardzo je lubisz, to stawiaj im miski pod własnym domem. Dlaczego uprzykrzasz życie całemu sąsiedztwu?
– W czym niby komukolwiek przeszkadzam? Przecież te zwierzaki też muszą coś jeść. W jaki niby sposób uprzykrzam tym komuś życie? W tej chwili to właśnie pani naprzykrza się mnie.
Jeden głos atakuje, drugi próbuje się bronić. Jeden wypuszcza strzały, drugi jest tarczą. Nic nie wskazuje, żeby którykolwiek miał dać za wygraną.
Uliczką przejeżdża auto, z którego sączą się dźwięki popularnej piosenki. Rzewna, przygnębiająca melodia stopniowo się oddala. Hae-su ostrożnie przylega ciałem do porzuconej ciężarówki. Żeby dotrzeć do domu, musi przejść obok sprzeczających się kobiet. Któraś z nich na pewno ją zauważy. Być może nawet zagada bez ostrzeżenia. Może będzie oczekiwała od niej poparcia, zada jakieś pytanie lub powie coś, czego Hae-su wcale nie musi słyszeć.
Kilka dni wcześniej spotkał ją taki właśnie atak.
Kręciła się akurat przy stoisku ze świeżymi produktami, otoczonym tabliczkami z hasłami takimi jak „przy zakupie jednej druga sztuka gratis”, „najniższa cena” czy „wyprzedaż asortymentu”. Ktoś, kto przyglądał się Hae-su kątem oka, podszedł do niej i zagadał, gdy akurat przystanęła przy stoisku z selerem i sałatą rzymską.
– Pani nie jest przypadkiem doktor Im Hae-su? To pani, prawda? Kto by pomyślał, że spotkam panią w takim miejscu. Mieszka pani w okolicy?
Kobieta miała na sobie niebieski kardigan oraz żółtą torbę na zakupy zawieszoną na ramieniu. Znajdująca się na jej głowie para okularów przeciwsłonecznych wyglądała tak, jakby zaraz miała się z niej zsunąć.
Hae-su nie odpowiedziała, a mimo to rozmówczyni, patrząc jej prosto w oczy, kontynuowała:
– Nie mam pojęcia, jak to pani odbierze, ale uważam, że nie jest pani całkowicie winna tego, co się stało. Ludzie, którzy wygadują te wszystkie rzeczy, tak naprawdę nic nie wiedzą. Tacy jak oni po prostu lubią plotki. Nie musi się pani nimi przejmować.
Obdarzyła kobietę delikatnym uśmiechem. A przynajmniej próbowała. Poczuła jednak wyraźnie, że mięśnie jej twarzy sztywnieją, jakby doznała paraliżu.
– Tak naprawdę sądzę, że powinna była pani zareagować bardziej stanowczo, kiedy te wszystkie artykuły zaczęły się mnożyć. Takim jak oni trzeba ostro się przeciwstawić, żeby jakoś ich uciszyć. Gdy widzą, że człowiek się miota i nie wie, co robić, zaczynają kąsać jeszcze mocniej. Na nich nie ma innej rady.
Hae-su przeniosła wzrok na wieżę ze spiętrzonej sałaty; musiała jakoś znieść tę chwilę. Gdyby leżąca niepewnie na szczycie piramidy główka nie stoczyła się, gdyby nie pociągnęła za sobą kilku następnych, zapoczątkowawszy rozpad całej budowli, i gdyby nie wybuchło drobne zamieszanie wywołane przez nadbiegającą pracownicę sklepu, musiałaby tam stać i wysłuchiwać niegrzecznych uwag kobiety, póki ta sama nie postanowiłaby przestać.
– Nie jestem taka jak oni. Ja jestem zupełnie inna.
Słowa oddzielające człowieka od innych grubą linią. Zdania dystansujące go od reszty. Koniec końców padają po to, by napompować własne poczucie prawości i sprawiedliwości. Ale dla Hae-su wszystkie te wypowiedzi sprowadzają się do jednego. Przypominają o tym, co ją spotkało. Dowodzą, że nic nie zostało zapomniane. Są ostrzeżeniem, że jej nazwisko już zawsze pozostanie na językach i będzie przywoływane w tego typu rozmowach. Możliwe, że wynika to z poczucia winy i mentalności ofiary. W każdym razie nie chce dać się w to wciągnąć. O cokolwiek chodzi, nie ma ochoty się mieszać.
A kiedy odwraca głowę, dostrzega stworzenie o rudej sierści prędko chowające się pod ciężarówką.
*
Hae-su prowadzi regularny tryb życia.
Budzi się o ósmej. Wciąż leżąc, delikatnie się rozciąga, po czym idzie umyć zęby i wypija szklankę wody. Następnie otwiera okno i sącząc kawę, słucha radia. Zazwyczaj są to audycje opowiadające trywialne anegdoty z życia słuchaczy. Przed dziesiątą zjada późne śniadanie i do południa wykonuje różne prace domowe. Po dwunastej czas zaczyna pędzić jak szalony. Nagle wybija druga, zaraz trzecia, a potem nastaje wieczór.
Do kolacji zwykle pisze listy. Robi to odręcznie, choć zdarza jej się również pisać maile. To najważniejszy z jej codziennych rytuałów. Zaczyna od przywitania odbiorcy, po czym starannie dobiera słowa, które niczym układane na wodzie kamienie tworzą ścieżkę, by ostatecznie zgubić się wśród tych wszystkich niezliczonych wyrazów. Gdy zapada noc, wychodzi na spacer wraz z niedokończonym listem. Przez nieco ponad godzinę krąży po parku i pozbywa się spisanych z trudem przemyśleń, a kiedy wraca do domu, w końcu może poczuć ulgę, że ten dzień upłynął jej bez żadnych problemów.
Kolejne również mijają w ciszy i spokoju.
A przynajmniej tak to wygląda z boku. W rzeczywistości jej wnętrze przypomina kruche szkło. Roztrzaskuje się wskutek lekkiego nawet uderzenia i potrzebuje dużo czasu, by ponownie dojść do siebie. Raz uszkodzony element nie jest w stanie wrócić do swego pierwotnego stanu. Mimo że Hae-su dobrze o tym wie, nie traci nadziei, że uda jej się odzyskać tę twardą, niezłomną formę z przeszłości.
Nieosiągalne pragnienie. Niemożliwe do spełnienia życzenie.
Być może właśnie ta niezłomna wiara pozwala jej żyć tak jak teraz.
Pewnej nocy, wracając ze spaceru, ponownie je dostrzega. Złociste stworzenie, które kilka dni wcześniej skryło się pod ciężarówką. Kot. Hae-su przykuca przed zaparkowanym pojazdem. Skulony pod autem zwierzak unosi na nią wzrok. W jego ślepiach pojawia się wyrazisty błysk.
– A więc to ty. Bohater tego zamieszania w sąsiedztwie – mamrocze i wyciąga przed siebie dłoń. Kot rozchyla lekko pyszczek i przybiera obronną pozę. Jest drobny. Nie jest to co prawda ledwo urodzone kocię, ale nie wydaje się też dorosłe.
– No chodź.
Pochyla się i wkłada rękę trochę głębiej. Słyszy głosy zbliżającej się grupy ludzi, ale zaraz znikają za rogiem. Dwa motocykle przemykają alejką w zastraszającym tempie, jakby się ścigały. Kociak z oklapniętymi uszami się rozgląda; wygląda na przerażonego, lecz wciąż nie traci czujności.
– Ale jesteś płochliwy.
Kiedy już zamierza się podnieść, futrzak zaczyna miauczeć. Hae-su schyla się i zagląda pod ciężarówkę. Kot ponownie wydaje z siebie jęk.
Na jego czole znajduje się czerwona plama. Zaschnięta krew. Hae-su przekręca twarz niemalże równolegle do ziemi i dokładnie przygląda się ranie. Strup wielkości monety sczerniał, a wzdłuż jego krawędzi zaczęła się formować biała ropna otoczka. To nie jedyny problem. Przednia łapa kota jest spuchnięta, wygląda, jakby miał na niej grubą rękawicę. Gdy tylko się zbliża, by lepiej przyjrzeć się kończynie, zwierzę chowa ją za siebie.
Idzie do pobliskiego sklepu całodobowego i kupuje mleko oraz paczkę gotowanej piersi z kurczaka. Robi to, by zaspokoić głód tego małego stworzenia. By uchronić je od niedopałków, folii i innych śmieci kryjących się w ciemnościach. Nie, tak naprawdę ten kot jest dla niej jedynie wymówką, by znów użalać się nad sobą.
Skulony pod ciężarówką zwierzak przypomina jej o okrutnej rzeczywistości, z którą przyszło jej się mierzyć, i sprawia, że zaczyna rozmyślać o swojej żałosnej sytuacji. Jak łatwo dostrzec własny smutek, rozpacz, żałość i kłębiący się w sercu gniew w bezdomnym kocie, który nie ma z nią zupełnie nic wspólnego. Jak łatwo całkowicie utożsamić się z ofiarą. Rozczulanie się nad sobą nie ma końca.
Gdy wraca na miejsce, kota już nie ma. Czeka przez dłuższą chwilę, ale się nie pojawia – zupełnie jakby przejrzał jej zamiary. Hae-su idzie do domu i wkłada mleko oraz pierś kurczaka do lodówki.
*
Nie ma żadnych zastrzeżeń do rutyny, która towarzyszy jej już od przeszło roku.
Nie może mieć jednak pewności, jak długo uda jej się tak żyć. Dobrze wie, że ta monotonia wcale do niej nie pasuje. Lepiej niż ktokolwiek inny zdaje sobie sprawę, że nie odnajdzie spełnienia w stagnacji. Nigdy nawet nie podejrzewała, że jej istnienie zostanie pozbawione jakiejkolwiek głębi, że stanie się tak nijakie. Że zniknie wszystko to, czego oczekiwała od życia. Że odejdą niezliczone marzenia.
Jej życie stało się po prostu życiem. Równie dobrze mogłoby należeć do kogoś innego. Wcale nie jest już jego panią.
Kolejnej nocy znów dostrzega tamtego kota. Gdy zwierzak wystawiający głowę spod ciężarówki zauważa zbliżającą się Hae-su, szybko chowa się z powrotem. Kobieta przykuca ostrożnie naprzeciw pojazdu i wyciąga mleko oraz pierś z kurczaka. Przelewa płyn do papierowego kubeczka i kładzie na ziemi kawał mięsa.
– Masz, jedz. Chodź tu i wcinaj – próbuje czule zachęcić go do wyjścia, lecz kot ani drgnie. Jedynie jego błyszczące ślepia uważnie śledzą ruchy kobiety. Czy ta uparta wręcz ostrożność względem świata zewnętrznego jest cechą wrodzoną? A może została mimowolnie nabyta wskutek doświadczeń? Jakkolwiek by było, nie zmienia to faktu, że czyni ona życie samotnym i ciężkim. Hae-su ponownie bierze na użalanie się nad sobą. Zdusza w sercu tę chęć i robi krok w tył.
Kot wystawia nos, wyraźnie zainteresowany.
– Przepraszam – mówi ktoś do niej.
Hae-su odwraca głowę, by ujrzeć małą dziewczynkę stojącą w pobliżu. Cóż, może „mała” nie jest zbyt trafnym określeniem, biorąc pod uwagę jej wzrost. Chodzi do podstawówki? A może do gimnazjum? Ich oczy się spotykają, kiedy Hae-su próbuje odgadnąć jej wiek.
– On nie da rady zjeść takiego wielkiego kawałka. Koty mają przecież małe pyszczki. To pierś z kurczaka, prawda? Chwilę temu jadł karmę.
– Znasz go?
Gdy wstaje, dziewczynka wydaje jej się jednak stosunkowo mała. Dziecko przewiesza sporych rozmiarów torbę na drugie ramię i delikatnie podskakuje w miejscu.
– Tego kota? Pewnie. A właśnie, czy to nie jest przypadkiem przetworzona pierś, taka dla ludzi? Nie można im dawać naszego jedzenia. Jest przyprawianie, a to podobno szkodzi im na nerki.
– Tak? – rzuca Hae-su, spuszczając wzrok na blady kawałek mięsa leżący na ulicy. Pierś, która na talerzu wyglądałaby dość apetycznie, teraz zdaje się nie na miejscu, niczym ciało obce. Waha się, nie mogąc podjąć decyzji, czy powinna ją podnieść, czy po prostu zostawić.
Dziewczynka niespodziewanie schyla się i zagląda pod pojazd. Jej wielka torba leci do przodu, znajdujące się wewnątrz przedmioty obijają się o siebie z brzdękiem.
– Ach, taka może być. To wersja bez przypraw. Też ją czasem jem. Jest naprawdę obrzydliwa. – Po tych słowach dziecko kuca i zaczyna szperać w torbie. Ruchy ma niezgrabne i gwałtowne. Zachowuje się naturalnie, jakby w ogóle nie zwracała uwagi na obecność drugiej osoby. To wszystko usypia na moment czujność Hae-su.
– Czy może pani dać mu tę saszetkę następnym razem, kiedy go zobaczy? Bardzo to lubi.
– A co to takiego?
– Churu, przekąska dla kotów. Strasznie śmierdzi, jeśli pobrudzi się tym ręce.
Średniej wielkości auto przejeżdżające uliczką trąbi. Obie przywierają ciałami do ciężarówki. Twarz dziewczynki lśni od spływającego potu. Czuć od niej jego kwaśną woń. Zapach zmęczenia przywodzący na myśl osoby spędzające całe dnie na pracy fizycznej. Hae-su podąża ostrożnie wzrokiem od sportowych skarpet przez znajdującą się na jednym z nadgarstków opaskę aż do porządnie związanych w kucyk włosów.
– Wystarczy delikatnie oderwać końcówkę i wycisnąć jej zawartość. Nie zbliża się do ludzi, więc będzie pani musiała wycisnąć wszystko na ziemię.
Hae-su bierze od dziecka saszetkę. Jeszcze nigdy nie rozmawiała tak długo z nikim z sąsiedztwa. To nie tak, że w ogóle nie zna tutejszych mieszkańców, ale tych kilku, z którymi ma do czynienia, już dawno zapomniało, jak z nią rozmawiać. Teraz tylko oceniają i wyrażają opinie. Dają rady i próbują pouczać. Zdaje się, że czerpią satysfakcję z więzienia jej w przeszłości, w objęciach tamtego wydarzenia.
– A więc takie rzeczy lubią koty… Ile to kosztuje?
Gdy tylko wkłada dłoń do kieszeni, dziewczynka odpowiada spokojnie:
– Nie musi mi pani za to oddawać. Sama dostałam te smaczki od takiej jednej kobiety. Niech pani pamięta, żeby go tym nakarmić.
Po tych słowach niespodziewanie wskazuje palcem pod ciężarówkę. Kociak, który wyszedł z ukrycia, przebiera językiem i pochłania przelane do papierowego kubeczka mleko. Unosi niezdarnie spuchniętą przednią łapę. Mimo że stoi tylko na trzech, bez żadnych problemów zachowuje równowagę. Sąsiadki na moment zawieszają wzrok na zwierzaku.
– Widzi pani jego przednią łapkę? Teraz już i tak jest o wiele lepiej, ale jeszcze kilka tygodni temu była strasznie spuchnięta. Nie mógł właściwie chodzić – mówi dziewczynka.
Kot dostrzega ich zainteresowanie i ponownie znika pod ciężarówką. Hae-su nie ma pojęcia, dlaczego dziecko mówi jej o tym wszystkim. Nie rozumie też, czemu sama wdaje się w taką rozmowę z nowo napotkaną dziewczynką. Mimo to nie odchodzi.
– Ale najgorsze już za nim. Tak mówi kobieta, która przychodzi go dokarmiać. Twierdzi, że jest silniejszy, niż ludzie myślą, i właśnie dlatego udało mu się przezwyciężyć infekcję. Podobno koty żyjące na ulicy różnią się od naszych wyobrażeń. Są naprawdę mądre i odważne.
Spodobały jej się te słowa. Gdy tylko zagląda pod pojazd, zauważa wychylającego lekko główkę kota. Teraz patrzy na niego nieco inaczej. Zadaje dziewczynce jeszcze kilka pytań: kiedy zwierzak zazwyczaj się pojawia, gdzie jada, kto go dokarmia, ile może mieć lat, kiedy się skaleczył i tym podobne. Dziecko odpowiada szczerze. Nagle jednak dzwoni mu telefon, dając tym samym znać, że pora się żegnać.
– Muszę już iść.
– Zdradzisz mi imię?
– Nazywa się Rzepek. Ja je wymyśliłam – oznajmia dziewczynka i wstaje.
Hae-su wcale nie pytała o kota, a o nią. Kiwa jednak głową i nie dopytuje o nic więcej. A kiedy dziecko jest już dość daleko, kobieta woła, jakby coś sobie przypomniała:
– Wiesz może, co mu się stało?
– Ludzie nie chcą wierzyć, kiedy mówię, że jestem w trzeciej klasie. Ale naprawdę jestem! – odpowiada zupełnie nie na temat. Najwyraźniej uliczny hałas i dźwięki samochodów sprawiły, że nie dosłyszała pytania. Przechodzi przez ulicę, którą przejeżdżają auta, i w pewnym momencie zupełnie znika z pola widzenia.
*
Droga Ju-hyeon,
kilkukrotnie próbowałam się z Tobą skontaktować, ale wygląda na to, że ciężko się do Ciebie dodzwonić. Jak się masz? Ja jakoś sobie radzę. A przynajmniej się staram. Zdaję sobie sprawę, że już samo to się liczy. Chociaż tyle dobrego, prawda?
Doskonale wiesz, że byłam w rozsypce, kiedy widziałyśmy się po raz ostatni. Nie ma co się dziwić, zważywszy na całą tę sytuację. Nie byłam sobą. Pamiętam, jak mówiłaś, że to wkrótce minie, że muszę przeczekać, że nie ma sensu jeszcze bardziej wszystkiego komplikować.
Byłam świadoma, że mówisz to dla mojego dobra, ale w tamtej chwili nie mogłam zdzierżyć tych słów. Miałam wrażenie, jakbyś sugerowała, że wkrótce zwali się na mnie jeszcze większe nieszczęście. Drżałam ze strachu. Nie chciałam, by ktokolwiek to dostrzegł, dlatego wydzierałam się na innych i zachowywałam jak despotka. Traktowałam tak najbliższe mi osoby.
Nie miałam prawa tak się do Ciebie odezwać. Nie wiem, dlaczego tak nagle z tym wyskoczyłam. Spytałam, czy cieszy Cię moja niedola. Robiłam uszczypliwe docinki, chcąc wiedzieć, jak Ci się podoba obserwowanie mojego upadku. A wtedy wywlekłam na wierzch nieszczęście, które spotkało Cię dawno temu. Tak, to idealne określenie. Wywlekłam to z powrotem na wierzch. Jak mogłam upaść tak nisko?
Przez chwilę przyglądałaś mi się, jakbym była jakąś bredzącą wariatką, po czym oznajmiłaś, że na Ciebie już pora. Co musiałaś sobie wtedy myśleć? Czy to przypadkiem nie w tamtym momencie łącząca nas relacja dobiegła końca? Zamilkłam dopiero, gdy usłyszałam, jak zamykasz za sobą drzwi. Niespodziewanie zalałam się łzami i nie potrafiłam wydobyć już z siebie ani słowa. Pamiętam, że przez dłuższy czas ryczałam, myśląc o wszystkim tym, co straciłam i co miałam jeszcze utracić; użalając się nad nieustannym rozpadem mojego życia.
Wtedy nie byłam świadoma, że najważniejszym spośród tego, co przyjdzie mi stracić, będziesz właśnie Ty. W tamtej chwili nawet nie przeszło mi to przez myśl.
W tym momencie przerywa i zaczyna czytać list od początku. Zapoznaje się z treścią w kółko, od nowa, póki nie przyzna, że bez końca próbuje oszukać samą siebie.
Czy stara się przekonać Ju-hyeon do zmiany zdania? A może chce ją przeprosić? Nie, dobrze wie, że na niczym takim jej nie zależy. Hae-su pragnie usprawiedliwić tamto zachowanie. Udowodnić, że wówczas nie miała innego wyjścia. Tak więc kolejny list okazuje się porażką.
Jednej z nocy, w drodze powrotnej ze spaceru, podczas którego pozbyła się kartki, zaczyna krążyć w okolicy ciężarówki. To tam z reguły pojawia się Rzepek. Po tym, jak podała mu otrzymany od dziewczynki przysmak, kupiła jeszcze kilka takich samych saszetek. Teraz ma w kieszeni trzy opakowania różniące się nieco składem i smakiem.
Do tej pory w ogóle nie interesowała się zwierzętami.
Przez lata była kompetentną terapeutką. Całą swoją karierę miała do czynienia wyłącznie z ludźmi. Z odczuwanymi przez nich emocjami i kierującymi nimi nastrojami. Wierzyła, że sama potrafi je kontrolować. To przekonanie pozwalało jej udzielać stanowczych rad pacjentom rozchwianym przez własne uczucia. W życiu Hae-su nie było miejsca dla zwierząt, roślin czy innych form życia niebędących człowiekiem. Przepełniały je wyłącznie ludzkie sprawy. Było idealnie wręcz ludzkie. Chociaż… czy jest to aby na pewno właściwe określenie w przypadku takiej egzystencji?
Kobieta zdusza te kotłujące się w jej głowie myśli i rozgląda się po okolicy. Po dłuższej chwili dostrzega Rzepka. Nie siedzi pod nielegalnie porzuconą ciężarówką, tylko zerka na nią ze szczytu muru.
Główka wielkości pięści, uroczy różowy nosek, nieproporcjonalnie duże i spiczaste uszy oraz ostre pazury skryte pod skórą jego drobnych łapek. Pas złotawej sierści, który zaczyna się na jego czole i niczym wyrysowana na ciele mapa ciągnie wzdłuż pleców, by ostatecznie owinąć cały ogon.
To nie wszystko, czego Hae-su udało się dowiedzieć o Rzepku. Wciąż coraz lepiej go poznaje.
Wyciąga z kieszeni saszetkę z przysmakiem i ostrożnie rusza w jego stronę. Kot rozgląda się wokół, jakby nie mógł zdecydować, czy powinien uciekać, czy jednak nic złego się nie wydarzy, jeśli zostanie na swoim miejscu. To, że się waha, jest dobrym znakiem. Wciąż siedzi spokojnie, nawet gdy Hae-su jest już dość blisko.
– Masz ochotę na przekąskę? Zobacz, to twoja ulubiona.
Odrywa końcówkę i wyciska całość na chodnik. Rzepek wygląda komicznie z ciałem wyciągniętym do tyłu najdalej, jak się da, i z dwiema łapkami wysuniętymi przed siebie. Tuż za nim niespodziewanie pojawia się okrągła istotka. Kolejny kot. Na imię ma Czarna – od koloru sierści pokrywającej całe jej ciało. Hae-su wyciąga jeszcze jedną saszetkę. Ciemne zwierzę podchodzi do niej bez wahania i łapczywie zlizuje przysmak, po czym unosi ślepia w stronę kobiety i wydaje z siebie miauknięcie.
– Chcesz więcej?
Czarna w ogóle się nie boi. W przeciwieństwie do Rzepka wygląda na naiwną i łatwowierną. Czy takie cechy okazują się pomocne dla tego drobnego, żyjącego na ulicy stworzenia, czy raczej stanowią przekleństwo? Czy te dwa koty się przyjaźnią, są spokrewnione, a może nie mają ze sobą zupełnie nic wspólnego?
Hae-su przegania te bezsensowne myśli i wyciąga kolejną saszetkę. Czarna ponownie pochłania ją w pośpiechu. Rzepek trzyma się na dystans i uważnie obserwuje kobietę oraz ciemną kocicę. Jego poza mówi, że bez wahania zaatakuje, jeśli dostrzeże najmniejszy podejrzany ruch. Oczy sugerują, że nie odpuści kobiecie nawet drobnego błędu.
Czarna podchodzi do niej z wysuniętym z pyszczka miniaturowym różowym językiem. Zbliża się tak bardzo, że Hae-su mogłaby ją pogłaskać, gdyby wyciągnęła dłoń. W jednej chwili Rzepek zagradza jej drogę. Niewątpliwie jest to gest mający na celu ją chronić. A może kobiecie tak się po prostu wydaje. Kot karci towarzyszkę kilkoma miauknięciami i znika za ogrodzeniem. Czarna zerka na Hae-su, po czym podąża za nim.
Zamiast wrócić do domu, kobieta spaceruje jeszcze chwilę wzdłuż muru.
*
Posłowie
W czasie pracy nad tą powieścią bardzo często oglądałam film pod tytułem Nomadland.
Postanowiłam przemycić w swojej książce sceny bazujące na motywach tego obrazu, ale jakimś dziwnym trafem podczas każdego seansu odbierałam go inaczej. Z początku byłam przekonana, że jest to typowa opowieść o nieudaczniku wypchniętym poza nawias bezwzględnego kapitalistycznego porządku, lecz któregoś dnia odnalazłam w niej metaforę samotności. Innym razem dostrzegłam uzasadnienie dla milczenia, kolejnym zaś żal względem tego, co nieodwracalne. Zdarzyło mi się myśleć, że jest to jedynie historia oparta na autorefleksji, użalaniu się nad sobą i szukaniu wymówek, choć zdołałam też uwierzyć, że bohaterka odzwierciedla kogoś, kto z całych sił chwyta się życia, które przypadło mu w udziale.
Sądziłam, że musi istnieć jakiś powód, dla którego ów film za każdym razem wywołuje we mnie inne emocje, ale nie udało mi się go odnaleźć. A to dlatego, że obraz ten był soczewką, przez którą zaglądałam w głąb siebie.
Mam nadzieję, że i wśród was znajdzie się ktoś, dla kogo ta powieść okaże się historią, którą można odczytywać na wiele sposobów.
Kłaniam się nisko redaktorom wydawnictwa Minumsa, którzy razem ze mną ciężko pracowali nad tym pełnym niedociągnięć manuskryptem i wnikliwie się w niego wczytywali. Równocześnie chciałabym z całego serca podziękować za wszystko, w czym mogłam znaleźć oparcie podczas pisania tej powieści.
Tytuł oryginału: 경청
Copyright © Kim Hye-jin, 2022
All rights reserved.
Originally published in Korea by Minumsa Publishing Co., Ltd. Published in arrangement with Kim Hye-jin c/o Minumsa Publishing Co., Ltd, Casanovas & Lynch Literary Agency, and BookLab A.M.
© Copyright for the Polish translation by Dominika Chybowska-Jang 2024
Tłumaczenie
Dominika Chybowska-Jang
Projekt okładki
Tomasz Majewski
Redakcja
Adrian Kyć
Korekta
Marzena Stefańska-Adams
Skład i przygotowanie do druku
Wojciech Ciągło Studio DTP / www.dtp-studio.pl
Publikacja została dofinansowana przez Literature Translation Institute of Korea (LTI Korea)
ISBN 978-83-66658-43-1
Wydawnictwo Kwiaty Orientu
ul. Konopnickiej 12/42, 26-110 Skarżysko-Kamienna
Telefon: 41 252 48 70
E-mail: [email protected]
Strona internetowa i sklep: www.kwiatyorientu.com