Dobre żony - Louisa May Alcott - ebook

Dobre żony ebook

Louisa May Alcott

3,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Druga część amerykańskiej powieści obyczajowej „Małe kobietki". Akcja rozpoczyna się kilka lat po wydarzeniach opisanych w inicjującym serię utworze. Małgosia, Ludka, Elżbietka i Amelka dorastają, a dziecięce radości oraz smutki zostają zastąpione wzruszeniami, szczęściem, tragediami i wyzwaniami pojawiającymi się u progu dorosłości. Siostry March, tak bardzo od siebie różne, a równocześnie dzielące wspólne ideały, wciąż pozostają dla siebie nawzajem niezwykle ważne.

Na podstawie "Małych kobietek" powstał hit kinowy z Emmą Watson i Timothée Chalamet w rolach głównych. Dostępny na Netflixie!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 382

Oceny
3,0 (2 oceny)
0
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Louisa May Alcott

Dobre żony

POWIEŚĆ AUTORKI „MAŁYCH KOBIETEK.“

Przekład z angielskiego ZOFII GRABOWSKIEJ.

Saga

Dobre żony

Tłumaczenie Zofia Grabowska

Tytuł oryginału Good Wives

Język oryginału angielski

Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów, z których pochodzi.

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright © 1869, 2021 SAGA Egmont

Wszystkie prawa zastrzeżone

ISBN: 9788728109878

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

ROZDZIAŁ I.

Ploteczki.

Zanim wyruszymy na wesele Małgosi, zacznijmy od ploteczek o domu państwa March. Niech mi tu wolno będzie nadmienić, że jeśli starszyznie wyda się ta powieść zbyt obfita w „kochanie,“ (bo od młodzieży nie spodziewam się tego zarzutu), odpowiem słowami pani March: „Czy można się temu dziwić, kiedy mam w domu cztery miłe córeczki, a w sąsiedztwie raźnego młodziana“?

W ciągu upłynionych trzech lat nie zaszło wiele zmian w tej spokojnej rodzinie; wojna się już skończyła i pan March poświęca się książkom i szczupłej parafii, której jest duchowym przewodnikiem. Jestto człowiek cichy, oddany pracy, uposażony w ową mądrość, która jest wyższą od nauki, w miłosierdzie zowiące każdego człowieka „bratem,“ w pobożność objawiającą się szlachetnością i słodyczą.

Ubóstwo i surowa uczciwość, zamiast, jak to zwykle bywa, odstręczać od niego ludzi, pociągały ich tak naturalnie, jak słodkie zioła zwabiają pszczoły; i on niemniej naturalnie oddawał im miód, nie zatruty nawet kroplą goryczy pomimo twardego doświadczenia lat pięćdziesięciu. Gruntowna młodzież znajdowała w siwowłosym uczonym obok powagi, pokrewną sobie młodzieńczość serca; myślące lub strapione kobiety zwierzały mu wątpliwości i troski, przekonane że je wesprze najtkliwszem współczuciem, najmędrszą radą. Grzesznicy wyznawszy winy czystemu starcowi, odchodzili zgromieni lecz i zbawieni zarazem. Dla światłych ludzi był on towarzyszem, ambitnym otwierał oczy na wyższe dążności, i nawet światowcom pojęcia jego wydawały się trafne i piękne, chociaż,—„niepopłatne“.

Z pozoru zdawało się że w domu tym rządzi tylko pięć energicznych kobiet, i tak było w wielu rzeczach;—ale pan March choć cichy i zamknięty w pracowni, był jednak głową, sumieniem, kotwicą i pocieszycielem rodzinnego kółka. Te czynne i ruchliwe kobiety zwracały się do niego w kłopotliwych chwilach, i znajdowały małżonka i ojca w prawdziwem znaczeniu tych świętych słów.

Dziewczęta matce oddawały w opiekę serca, ojcu zaś dusze; a dla obojga rodziców którzy dla nich żyli i pracowali nad niemi tak gorliwie, miłość ich wzrastała wraz z wiekiem, łącząc tę rodzinę najsłodszemi węzły które są błogosławieństwem za życia, i nie ustają nawet po śmierci.

Pani March jest jeszcze żwawą i wesołą, chociaż trochę osiwiała od czasu kiedyśmy ją widzieli po raz ostatni. Tak ją zajmują obecnie sprawy Małgosi, że szpitale ciągle jeszcze przepełnione ranną młodzieżą, i przytułki dla wdów po wojakach, zupełnie zostały pozbawione jej macierzyńsko-missyjnych odwiedzin.

Jan Brooke spełniał walecznie obowiązki na polu bitwy przez rok cały, a potem zostawszy rannym, otrzymał zupełne uwolnienie. Wprawdzie nie dano mu gwiazdy, ani buławy, ale na nie zasłużył, bo mężnie poświęcił wszystko—a życie i miłość wielką mają cenę, gdy są w pełnym rozkwicie. Wróciwszy z dymisyą, pielęgnował nadwątlone zdrowie, sposobił się do późniejszego zawodu, i pracował na urządzenie domu dla Małgosi. Wiedziony zdrowym rozsądkiem i poczuciem niezależności, zamiast przyjąć pomoc od pana Laurence, wolał pełnić skromne obowiązki buchaltera i zacząć zawód od uczciwie zapracowanego grosza, nie od zaciągnionej pożyczki.

Małgosia nabrała przez ten czas dojrzałości, nauczyła się skrzętnie gospodarować, i wypiękniała jeszcze, bo miłość zawsze podnosi krasę. Jak każda panna, oddawała się i ona pewnym marzeniom i nadziejom; dlatego też doznała nieco zawodu, widząc jak skromnie będą musieli żyć z początku. Ned Moffat był się właśnie ożenił z Salusią Gardiner—mimowoli porównywała zatem ich piękny dom, powozy, śliczne podarki i wspaniałą wyprawę, z własnym losem. Potajemnie pragnęła mieć to samo, ale zazdrość i niezadowolenie prędko mijały, gdy pomyślała z jak cierpliwą miłością, z jakim trudem, Jan przysposabia dla niej gniazdeczko. Gdy o zmroku układali plany, przyszłość ukazywała jej się zawsze tak piękną i jasną, że zapominając o blasku Salusi, uznawała się za najbogatszą i najszczęśliwszą dziewczynę na świecie.

Ludka nie wróciła do ciotki March, gdyż stara jejmość polubiwszy bardzo Amelkę, starała się zjednać ją sobie obietnicą lekcyj rysunku od jednego z najlepszych nauczycieli—a mając to na widoku, byłaby ona chętnie służyła jeszcze dokuczliwszej pani. Ranek poświęcała zatem przyjętym obowiązkom, a popołudnie zajmującej pracy, i było jej doskonale. Ludka oddawała się piśmiennictwu i Elizie, która długi czas nie mogła przyjść do siebie po szkarlatynie; zupełnie chorą nie była, lecz nigdy już nie odzyskała dawnych rumieńców i zdrowia. Mimo to nieprzestając być ufną, pogodną, szczęśliwą, pełniła ciche obowiązki, każdemu starała się dopomódz i była aniołem całego domu.

Dopóki płacono Ludce dollara za kolumnę „ramot,“ tak bowiem nazywała swe utwory, uważając się za osobę wysoce uposażoną, nie ustawała w pisaniu drobnych powiastek; lecz szerokie plany gotowały się w jej ruchliwym mózgu i ambitnej duszy, a skrzynka na poddaszu zawierała coraz większy stos rękopismów które kiedyś miały wsławić nazwisko March.

Artur, który wszedł do kollegium tylko przez posłuszeństwo i przywiązanie do dziadka, z czasem zaczął pracować z własnego popędu. Majątek, koleżeńskie obejście, zdolności, i najlepsze serce, uczyniły go ulubieńcem ogółu, i pewnie byłby się zepsuł, jak wielu obiecujących chłopców, gdyby nie miał talizmanu od złego w zacnym starcu którego obchodził jego los, w macierzyńskiej przyjaciółce czuwającej nad nim jak nad własnym synem, i w czterech niewinnych dziewczętach które kochały go i wielbiły.

Wielki był z niego „pustak;“ to się trzpiotał i zalecał, to odgrywał dandego, to był melancholicznym, to sentymentalnym, to się zapamiętale gimnastykował,—stosownie do mody panującej w kollegium. Wszczynał bójki, swary,—jednem słowem, tak dokazywał, że nieraz groziło mu zawieszenie w naukach, lub nawet zupełne wydalenie; jednakże, ponieważ przyczyną, tych wybryków był tylko nadmiar życia, zawsze umiał wyjść cało, przez szczere wyznanie winy, lub honorowe zadosyć uczynienie. Prawdę mówiąc chlubił się tem wszystkiem, i z przyjemnością opowiadał dziewczętom że każdy musi mu uledz, tak gniewliwy guwerner, poważny profesor, jak i zaczepny wróg. „Chłopcy z mojej klasy“ byli bohaterami dla tych panienek; nigdy nie mogły się dosyć nasłuchać o ich wielkich czynach, i gdy przychodzili odwiedzać Artura, wolno im było napawać się widokiem tak znakomitych mężów.

Amelka najwięcej korzystała z tego wysokiego zaszczytu, i wyszła wśród nich na „zalotnisię,“ zawczasu bowiem nauczyła się olśniewać. Małgosię zbyt pochłaniały własne sprawy, a głównie Jan, żeby ją obchodzili inni mężczyźni. Eliza przyglądała się tylko zdaleka, nieśmiało, dziwiąc się Amelce że jest tak odważna z nimi. Ludka czuła się wśród tych młodzieńców w swoim żywiole, i bardzo jej trudno było nie naśladować ich ruchów, wyrażeń i figli, które zdawały się dla niej odpowiedniejsze, jak przyzwoitość wymagana od panienki. Wszyscy niezmiernie ją lubili, ale żaden się nie zakochał; tymczasem na ołtarzu Amelki prawie każdy składał hołd czułych westchnień. Wzmianka o czułościach prowadzi nas bardzo naturalną drogą do „Gołębiego gniazdka.“

Oto jakie nosił miano ciemny domek przygotowany przez Brooke’a dla Małgosi; Artur dał mu tę nazwę mówiąc że jest bardzo stosowna dla kochanków, którzy jak gołąbki będą się tam pieścić i gruchać. Ten domeczek miał z tyłu niewielki ogródek, a z przodu trawnik wielkości chustki od nosa. Na samym jego środku, Małgosia zamierzała mieć fontannę, gaik, i mnóstwo ładnych kwiatów; dotąd jednak fontannę przedstawiała urna potrzaskana przez burzę, i bardzo podobna do rozbitego szaflika od pomyj; gaj składał się z kilku modrzewi młodych, i jakby niepewnych czy żyć będą,—a mnóstwo kwiatów zastępowały kołki wskazujące gdzie nasiona wrzucono. Za to wewnątrz było ślicznie, i uszczęśliwiona oblubienica nie upatrywała żadnego braku od piwnicy aż do poddasza. Prawdę mówiąc, salonik był tak ciasny, że dobrze się stało iż nie mieli fortepianu, bo nie możnaby go postawić; jadalny pokój mieścił tylko sześć osób, a kuchenne schody zdawały się umyślnie zbudowane w ten sposób, żeby służba i naczynia wpadały do skrzyni z węglami. Ale prócz tych drobnych usterek z któremi się można oswoić, wszystko było doskonałe, bo zdrowy rozsadek i dobry smak przewodniczyły urządzeniu. W saloniku nie było marmurowych stołów, wielkich zwierciadeł, koronkowych firanek, tylko skromne mebelki, książki, kilka pięknych obrazów, kosz z kwiatami przy oknie, i dużo ładnych podarków od życzliwych osób.

Nie sądzę żeby Psyche z paryjskiego marmuru ofiarowana przez Artura, straciła na wartości dla tego, że sam Brooke wbił podtrzymujący ją hak; żeby tapicer ułożył piękniej fałdy prostych muszlinowych firanek, aniżeli artystyczna rączka Amelki; żeby ktoś weselej i z większą otuchą na przyszłość, ustawiał w śpiżarni baryłki, pudełka i paczki, jak matka z Ludką. Nowa kuchenka nie mogłaby wyglądać tak składnie i czysto, gdyby Anna nie przestawiła ze dwanaście razy każdego garczka, każdej rynki, i nie przygotowała drzewa na kominie by rozpalić ogień jak tylko „pani Brooke wejdzie do domu.“ Wątpię także czy która z młodych mężatek zaczęła gospodarować z tak wielką ilością ścierek, bo Eliza narobiła ich tyle, że wystarczyłyby do srebrnego wesela, i wymyśliła nawet trzy rozmaite gatunki do obcierania weselnego serwisu.

Osoby kupujące powyższe przedmioty nie wiedzą ile na tem tracą, bo najprostsze zajęcia nabywają uroku w kochających rękach; dla tego w gniazdku Małgosi wszystko przemawiało do niej o przywiązaniu i tkliwej przezorności: od wałka kuchennego, do srebrnej urny postawionej na stole w saloniku.

Jakież wesołe zabawy układano tam na przyszłość, jakie uroczyste wycieczki odbywano razem do sklepów, jakie wybuchy śmiechu wywoływały komiczne sprawunki Artura! Zachował on bowiem upodobanie do figli nawet po skończeniu kollegium, i ostatnią fantazyę miał taką, by przychodząc do domu raz w tydzień, przynosić jakiś nowy, pożyteczny i mozolnie obmyślany przedmiot, dla młodej gospodyni. Raz ofiarował pudełko osobliwych szpilek, potem do muszkatołowej gałki tartkę, która się rozpadła przy pierwszej próbie; to znów maszynkę do czyszczenia noży, od której popsuły się wszystkie; to miotełkę która wyrywała do szczętu sierć z dywanu, zostawiając plamy; to mydło od którego skóra schodziła z rąk; to nieomylne cementy mocno zlepiające, ale tylko palce oszukanego nabywcy; to różne cynowe naczynia, od maleńkiej puszki na osobliwą monetę, aż do cudownej maszynki mającej czyścić przedmioty za pomocą pary, która groziła eksplozyą w czasie tej czynności.

Daremnie Małgosia prosiła żeby dał pokój, daremnie Jan wyśmiewał się, a Ludka gromiła—wpadł w maniję obdarzania przyjaciół, i co tydzień przynosił jaką, niedorzeczną fraszkę.

Nareszcie wszystko było gotowe; nawet Amelka ułożyła różnobarwne mydła do czyszczenia pokoi zaprawionych rozmaitymi kolorami, a Eliza nakryła stół do pierwszej uczty.

„Zadowolona jesteś? Czy ci się tu podoba? Jak ci się zdaje, czy będzie ci dobrze w tym domku?“ pytała pani March, gdy tkliwiej złączone jak kiedykolwiek, trzymając się pod rękę, obchodziły nowe królestwo.

„Dzięki wam wszystkim, jestem zupełnie zadowolona i tak szczęśliwa, że nie mogę o tem mówić,“ odrzekła Małgosia ze spojrzeniem więcej jeszcze znaczącem jak słowa.

„Wszystko byłoby dobrze, gdyby miała choć jedną lub dwie służące,“ odezwała się Amelka, wychodząc z saloniku, gdzie rozmyślała czy lepiej postawić Merkurego z bronzu na półce, czy na kominku.

„Mówiłyśmy o tem z mamą, i postanowiłam przedewszystkiem wypróbować jej radę; tak mało będzie do roboty, że mając Lotchen na posyłki i do pomocy, tyle tylko pozostanie mi zajęcia żeby nie próżnować, i nie nudzić się,“ odparła spokojnie Małgosia.

„Salusia Moffat ma ich cztery,“ odezwała się Amelka.

„Gdyby Małgosia miała cztery służące, nie zmieściliby się wszyscy w tym domu, i przyszłoby jej z Janem obozować w ogrodzie,“ rzekła Ludka, która kończyła czyścić klamki u drzwi, przepasana wielkim niebieskim fartuchem.

„Salusia nie wyszła ubogo za mąż, i potrzebuje licznej służby do utrzymania tak wykwintnych pokoi,“ odrzekła matka. „Prawda, że Małgosia i Jan zaczynają skromnie, ale jestem pewna, że w tym małym domku zagości tyle szczęścia co w tamtym wielkim apartamencie. To straszny błąd skoro tak młode istoty jak Małgosia, cały dzień stroją się tylko, wydają rozkazy, i zajmują się plotkami. Co do mnie, po wyjściu zamąż, wyglądałam chwili kiedy rozedrę którą z nowych sukien, żeby mieć przyjemność naprawić ją, bo mi się serdecznie znudziły fantazyjne robótki, i trzymanie w ręku chustki do nosa.“

„Trzeba ci było dla rozrywki babrać się w kuchni? Salusia tak robi, chociaż tak dalece nic nie umie, że się służące z niej śmieją,“ rzekła Małgosia.

„Po niejakim czasie zaczęłam nie „babrać się,“ ale pobierać nauki od Anny, chcąe się tak brać do rzeczy aby się służące nie śmiały. Wówczas było to zabawką, ale później byłam szczerze zadowoloną że nietylko mam dobre chęci, ale potrafię gotować zdrowe potrawy dla moich córęczek, i radzić sobie, niemogąc najmować pomocnicy. Ty Małgosiu droga, zaczynasz swobodniej życie, ale ci się przyda doświadczenie, gdy się Jan z bogać—bo gospodyni, chociażby miała wystawny dom, powinna wiedzieć jak się każda rzecz robi, jeśli chce być dobrze i uczciwie usłużoną.“

„Prawda mamo, słusznie mówisz,“ powiedziała Małgosia, słuchając z przejęciem, bo każdą kobietę zajmuje kwestya prowadzenia domu. „Czy wiesz, że najlepiej lubię ten gabinecik,“ dodała po chwili, gdy poszły na górę, gdzie były szafy z bielizną.

Eliza układała tam śnieżne stosy na półkach, ciesząc się pięknym porządkiem,—i wszystkie trzy roześmiały się po tych słowach, bo te garnitury były ofiarowane w komiczny sposób. Ciotka March zagroziwszy Małgosi że nie dostanie ani grosza, jeżeli pójdzie za „tego Brooke’a,“ znalazła się w kłopocie, gdy czas ukoił gniew i obudził skruchę. Dotrzymując zawsze słowa, bardzo sobie suszyła głowę jakby tę rzecz obejść; nareszcie ułożyła pożądany plan: oto pani Carrol, mama Florencyi, miała dać do uszycia i znaczenia duży zapas bielizny stołowej i innej, i posłać ją jako podarek od siebie. Wszystko to zostało wiernie wykonane, ale się tajemnica wydała i wielce zabawiła całą rodzinę. Ciotka March udawała ciągle że o niczem nie wie, powtarzając że może tylko darować staroświeckie perły, oddawna obiecane pierwszej pannie młodej.

„To upodobanie twoje cechuje dobrą gospodynię, i dlatego mię cieszy,“ rzekła pani March z lubością gładząc wzorzyste obrusy.

„Anna powiada, że te garnitury powinny mi wystarczyć na całe życie,“ odezwała się Małgosia z zadowoleniem.

„Artur idzie,“ zawołała Ludka z dołu, i wszystkie zeszły na spotkanie, gdyż odwiedziny jego powtarzane co tydzień, stanowiły ważny wypadek w ich spokojnem życiu.

Wysoki, barczysty młodzieniec, z krótko ostrzyżoną głową, w filcowym kapeluszu, i fruwającym tużurku, zbliżał się wielkim krokiem; przeskoczył nizki płot żeby nietracić czasu na otwieranie bramy, i z wyciągniętemi rękami, prosto podążył do pani March, mówiąc serdecznie:

„Oto jestem, matko! wszystko dobrze!“ Te ostatnie słowa odpowiadały na jej spojrzenie życzliwe i badawcze, z którem tak szczerze spotkały się jego piękne oczy, że się skończyło jak zwykle na macierzyńskim pocałunku.

„To jest dar dla pani Janowej Brooke, wraz z ukłonem od ofiarującego. Bóg z tobą Elizo! Jak miło na ciebie spojrzeć Ludko! Ty Amelko, robisz się załadna.“ Mówiąc to wszystko, Małgosi oddał ciemną, papierową paczkę, Elizę pociągnął za wstążkę od włosów, na Ludki fartuch spojrzał wielkiemi oczami, przed Amelką stanął w żartobliwym zachwycie, potem uścisnął wszystkie za ręce, i cała gromadka zaczęła naraz mówić:

„Gdzie Jan?“ spytała niespokojnie Małgosia.

„Poszedł do biura po urlop na jutro, moja pani.“

„Która strona wygrała na ostatnich wyścigach, Teodorku?“ Zapytała Ludka, którą, pomimo dziewiętnastu lat, nie przestały zajmować męzkie rozrywki.

„Ma się rozumieć że nasza; byłbym chciał żebyś to widziała.“

„Co się dzieje z piękną panną Randal?“ spytała Amelka ze znaczącym uśmiechem.

„Okrutniejsza niż kiedykolwiek; czy nie widzisz że niknę?“ odrzekł bijąc się głośno w szeroką pierś, i westchnął melodramatycznie.

„Ciekawam dzisiejszego pomysłu; rozwiąż paczkę Małgosiu i zobacz co w niej jest,“ powiedziała Eliza.

„Ten przedmiot przyda się na wypadek ognia lub złodziei,“ rzekł Artur, gdy pośród śmiechu dziewcząt, ukazała się grzechotka używana przez stróży.

„Jak kiedy Jana nie będzie w domu, i będziesz niespokojna mościa Małgorzato, zagrzechocz tylko z frontowego okna, to w oka mgnieniu poruszy się cała okolica. Ładna rzecz, prawda?“ Mówiąc to, dał taką próbkę swej umiejętności, że wszystkie pozatykały sobie uszy.

„To mi wdzięczność! Ale kiedy mowa o tem Szczytnem uczuciu, przypominam sobie że się Annie należą dzięki za ocalenie tortu weselnego. Zobaczyłem go przechodząc, i gdyby nie jej mężna obrona, byłbym napoczął, bo ma szczególnie ponętną minę.“

„Ciekawam kiedy będziesz dorosłym, Artuturze?“ odezwała się Małgosia tonem matrony.

„Robię wszystko co jest w mojej mocy, ale podobno już nie będę wcale doroślejszym, bo w tej epoce wyradzania się, ludzie nie trzymają więcej jak sześć stóp,“ odpowiedział młodzieniec sięgający głową małego żyrandola. „Zapewne byłoby to zniewagą jeść w tym czyściutkim domku, więc ponieważ jestem okropnie głodny, robię wniosek, by odłożyć posiedzenie,“ dodał po chwili.

„My z mamą pójdziemy czekać na Jana; jest też jeszcze trochę roboty,“ rzekła krzątając się Małgosia.

„Ja pójdę z Elizą do Kasi Bryant, by przynieść więcej kwiatów na jutro,“ dodała Amelka, i włożyła malowniczy kapelusik na śliczne loki, w czem jej było tak do twarzy, że się sama-wraz z innymi cieszyła świetnym efektem.

„Ludko, ty mię przynajmniej nie opuszczaj. Jestem tak znużony że nie zdołam zajść do domu bez pomocy. Tylko nie odpasuj fartucha, bo ci z nim bardzo ładnie,“ powiedział, gdy chowała ten wstrętny dla niego przedmiot do przestronej kieszeni.

Chcąc podpierać jego chwiejne kroki, podała mu rękę i rzekła:

„Chciałabym się z tobą na seryo rozmówić o jutrze, Teodorku; musisz mi przyrzec że się dobrze zachowasz, że nie popsujesz nam planów, i nie spłatasz żadnego figla.“

„Ani jednego.“

„Nie mów też śmiesznych rzeczy, gdyśmy się powinni poważnie zachować.“

„Nigdy tego nie robię, to raczej twoja rzecz.

„Błagam cię także abyś nie patrzył na mnie w czasie obrzędu, bo się roześmieję z pewnością.“

„Będziesz tak zawzięcie płakała, że gęsta mgła zaćmi wszystko do koła, i nie dostrzeżesz mię.“

„Ja płaczę tylko w wielkiem strapieniu.“

„Naprzykład jak przyjaciel wstępuje do kollegium, prawda?“

Mówiąc to Artur wybuchnął śmiechem, który się udzielił Ludce.

„Nie pysznij się tem jak paw’, bom tylko dla tego płakała, żeby się nie odróżniać od sióstr.“

„Tak, tak; ale powiedz mi jakie usposobienie okazywał mój dziadek w tym tygodniu? Czy był bardzo miły?“

„Niezmiernie; możeś znowu co zbroił, i chcesz się dowiedzieć jak to przyjmuje?“ spytała trochę ostro.

„Myślisz że spojrzałbym twojej matce w oczy, zapewniając że „wszystko dobrze,“ gdyby tak nie było?“ rzekł Artur z obrażoną miną.

„Wcale tego nie myślę.“

„To nie bądź podejrzliwa. Potrzebowałem tylko trochę pieniędzy,“ dodał uspokojony jej serdecznym tonem.

„Bardzo dużo wydajesz pieniędzy Teodorku.“

„Ależ ja ich nie wydaję, one się same rozchodzą, i nikną zanim się obejrzę.“

„Taki jesteś szczodry i litościwy, że je rozpożyczasz nieumiejąc nikomu odmówić. Słyszeliśmy o twojem znalezieniu się względem kolegi, i gdybyś zawsze przeznaczał grosz na takie cele, toby ci nikt nie czynił wyrzutów.“ rzekła Ludka z zapałem.

„Ach! widzę że zrobił wielkie rzeczy z tego. Czyżbyś ty sama pozwoliła żebym dał zapracować się biedakowi, który stokroć więcej wart od dziesięciu takich leniuchów jakim ja jestem?“

„Broń Boże! ale nie widzę potrzeby żebyś miał siedmnaście kamizelek, całe tuziny krawatów, i nowy kapelusz za każdem przyjściem do domu. Myślałam żeś się już wyleczył z dandyzmu, lecz się odzywa od czasu do czasu, a coraz w czem innem. Teraz nastała moda być szkaradnym: robisz z głowy ostrą szczotkę, nosisz kaftan w jaki sznurują waryatów, do tego kładziesz pomarańczowe rękawiczki, i ogromne buty, jak gdybyś cierpiał na podagrę. Milczałabym gdyby te rzeczy były tańsze od ładnych, ale tyleż kosztują, a ja nie osiągam żadnej przyjemności.“

Śmiejąc się serdecznie z tej napaści, przechylił Artur głowę w tył, i spadł mu filcowy kapelusz, który Ludka czemprędzej podeptała. Skorzystał z tej poniewierki, i dowodził jej, że jest bezpieczniej ubierać się niewykwintnie, i zwinąwszy pomięty kapelusz, włożył go do kieszeni.

„Bądź dobrą dziewczyną, i przestań już prawić morały; mam ich dosyć przez cały tydzień, a jak przychodzę do domu, wolałbym się bawić. Od jutra zacznę być oszczędnym, i będę się starał zadawalniać życzliwe mi osoby.“

„Dałabym ci pokój, gdybyś przynajmniej pozwolił odrosnąć włosom. Nie jestem arystokratką, ale mi przykro pokazywać się z indywiduum, wyglądającem na boksera,“ rzekła Ludka surowo.

„Skromny ubiór nie odkrada czasu naukom, i dla tegośmy go przyjęli,“ odparł Artur, którego z pewnością nie można było oskarżać o próżność, kiedy poświęcił piękną, falującą czuprynę dla drobnego meszku.

„A propos Ludko, zdaje mi się że młody Parker nieżartem szaleje za Amelką; ciągle o niej mówi, pisuje wiersze, i rozmarza się coraz bardziej. Lepiej zniweczyć tę pasyjkę w pączku, nieprawdaż?“ dodał po chwili milczenia, poufnym tonem starszego brata.

„Ma się rozumieć; broń nas Boże od nowego wesela! Ach o czem te dzieci nie myślą!“ zawołałała z takiem oburzeniem, jak gdyby Amelka i młody Parker byli jeszcze niedorostkami.

„W tym wieku zachodzą szybkie zmiany; któż wie co z nami będzie, moja pani? Dziś jesteś dzieckiem, ale niedługo opuścisz nas droga Ludko i pogrążysz w rozpaczy.“ rzekł kręcąc głową na ogólne zepsucie.“

„Bądź spokojny, nie należę do rzędu podobających się istot; nikt mię nie zechce, i to wielkie szczęście, bo w każdej rodzinie powinna być stara panna.“

„Nie dopuścisz do tego by cię kto zechciał.“ rzekł Artur patrząc z pod oka z żywszym nieco rumieńcem na ogorzałej twarzy.

„Nikomu nie pokazujesz miłej strony swego charakteru, a jeżeli ją kto przypadkiem dostrzeże, i mimowoli zdradzi że mu się podoba, oblewasz go zimną, wodą i robisz się tak cierpką, że się nie nie śmie ani zbliżyć ani spojrzeć.“

Nie lubię tych niedorzeczności i nie mam na nie czasu; przytem rozrywanie rodzin wydaje mi się okrucieństwem. Wesele Małgosi tak pozawracało głowy, że wszyscy prawią tylko o kochaniu i tym podobnych głupstwach; nudzi mię to, więc mówmy o czem innem.“ Takim tonem powiedziała te słowa, jak gdyby gotową była zlać towarzysza zimną wodą za najmniejszym powodem do rozdrażnienia.

Nie wiemy jakie wrażenie sprawiła ta mowa na Arturze, ale się pocieszał długiem gwizdaniem, a gdy się rozstawali przy bramie, rzekł groźnie:

„Pomnij moje słowa Ludko, ty niedługo wyjdziesz za mąż.“

___________

ROZDZIAŁ II.

Pierwsze wesele.

Czerwcowe róże z nad portyku rzeźko i wcześnie obudziły się owego ranka, i złączone węzłem przyjaźni rozkoszowały się z całego serca słonkiem bez chmury. Ich lica były rumiane i ożywione, gdy kołysane wiaterkiem opowiadały sobie cichym szeptem co im wpadło w oczy; niektóre zaglądały do okien jadalnego pokoju, gdzie zastawiano stół do uczty, inne skłaniały główki witając z uśmiechem dziewczęta ubierające pannę młodą; inne skinieniem pozdrawiały osoby przechodzące przez ogród, portyk i sień, a wszystkie, od najróżowszego kwiatu w pełnym rozkwicie, do najbledszego pączka, oddawały hołd krasą i wonią swej milutkiej pani, która je tak długo pielęgnowała z miłością,

Małgosia także była podobną do róży, bo wszystko co miała najlepszego w sercu i w duszy odbijało się w twarzyczce, nadając jej wdzięk daleko wyższy od piękności.

Nie przywdziała jedwabi, ani koronek, nie przystroiła się nawet pomarańczowym kwiatem, i mówiła:

„Nie chcę dziś wyglądać urzędowo i sztywno; zamiast głośnego wesela, pragnę mieć w koło siebie tylko te osoby które kocham, i taką im się przedstawić, jaką codzień jestem.“

Sama szyła ślubną suknię, oddana błogim nadziejom, i niewinnym myślom; za całą ozdobę wetknęła w piękne warkocze uplecione przez siostry, białe lilje, jako ulubione kwiaty „jej Jana.“

„Wyglądasz jak zazwyczaj, aleś tak słodka i miła, że uściskałabym cię chętnie, gdyby nie obawa żeby ci nie pognieść sukni,“ zawołała Amelka, z lubością przyglądając się siostrze gdy już była gotowa.

„Mniejsza o suknię, całujcie mnie i ściskajcie,“ rzekła, i roztworzyła ramiona, a dziewczęta uwiesiły się jej z kwietniowemi twarzyczkami, czując że nowa miłość nie wyrugowała z jej serca starej.

„Teraz pójdę zawiązać krawat Janowi i cichutko posiedzę chwilę z ojcem w pracowni.“ Zbiegła na dół by dopełnić tego, a potem chodziła krok w krok za panią March, wiedząc że chociaż jej macierzyńska twarz uśmiecha się, serce skrycie nad tem boleje, że pierwsze pisklę wymyka się z gniazdka.

Ponieważ młodsze panienki stoją razem wykończając skromne stroje, i wszystkie wyglądają jak najkorzystniej, opowiem przy tej sposobności jakie w nich zaszły zmiany przez trzyletni przeciąg czasu.

Ludce zaokrągliły się ostre kąty, ruchy jej wprawdzie nie odznaczały się wdziękiem, ale nabrały swobody, a zamiast kędzierzawej czupryny wyrósł gruby warkocz, odpowiedniejszy do małej głowy na wysokim korpusie. Na smagłem jej licu odbijają się żywe kolory, oczy mają miły blask, ostry język wypowiada dziś tylko łagodne słowa.

Eliza urosła i zeszczuplała; bledsza jest i cichsza jak dawniej. Jej piękne, zacne oczy powiększyły się, i mają wyraz zasmucający chociaż nie smutny. Cierpienie odbija się na jej młodej twarzyczce, mimo to że się rzadko uskarża, i zawsze mówi z otuchą: „wkrótce będzie mi lepiej.“

Amelka jest słusznie uważaną za „kwiat rodziny,“ bo w szesnastym roku ma wzrost i postawę dojrzałej kobiety. Nie jest piękna, lecz ma gracyę w twarzy, w poruszeniu rąk, w układzie sukni, w upięciu włosów. Ten nieokreślony i bezwiedny wdzięk czyni ją niemniej pociągającą od doskonałych piękności. Ciągle się martwi o nos, bo w żaden sposób nicchciał przybrać greckiego kształtu; trapią ją też szerokie usta, i niższa warga zbyt wydatna. Te chybione rysy nadawały charakter całej twarzy, lecz Amelka nie widziała tego, i pocieszała się tylko szczególnie świeżą cerą, żywem niebieskiem okiem, i główką zdobną w loki jeszcze złocistsze i gęstsze jak przedtem.

Wszystkie trzy ubrane były w lekkie jedwabne suknie szarego koloru, najlepsze jakie miały na lato; włosy i staniki przyozdobiły w ponsowe róże, z czem wyglądały bardzo ładnie.

Wesele to odbyło się w jak najprostszy i najzwyczajniejszy sposób. Ciotka March zgorszyła się przyjechawszy, — panna młoda wybiegła bowiem żeby ją powitać i wprowadzić do mieszkania, pan młody przybijał do ściany wieniec który odpadł, a szanowny pleban szedł po wschodach niosąc pod każdą pachą butelkę wina.

„Słowo daję, tu się dzieją dziwne rzeczy!“ wykrzyknęła stara jejmość, gdy siadała na honorowem miejscu rozpościerając z wielkim szelestem morowe fałdy lawendowej sukni. „Tyś się nie powinna ukazywać do ostatniej chwili, moje dziecię.“

„Ależ ciociu, nie jestem żadnem widowiskiem, i nikt nie przyjdzie po to żeby mię oglądać, wyszydzać strój, albo obliczać koszta śniadania. Jestem wreszcie zbyt szczęśliwa, żeby dbać o to co ktoś powie lub pomyśli, i urządziłam sobie wesele odpowiednio do upodobania. Masz tu młotek drogi Janie,“ rzekła, i poszła pomódz „temu człowiekowi“ w jego niestosownem zajęciu.

Pan Brooke nie powiędnął nawet „dziękuję,“ ale skończywszy nieromantyczną robotę, z takim wyrazem twarzy pocałował maleńką oblubienicę za skrzydłem od drzwi, że ciotka March była zmuszona wydobyć chustkę, bo rosa powstała niespodzianie w jej bystrych, starych oczach.

Nagły łoskot, śmiech, okrzyk Artura „Na Jowisza, Ludka znowu przewróciła tort!“ Wszystko to spowodowało chwilowy zamęt; zaledwie się ten że uciszył, przybyło grono krewnych.

„Niedopuszczaj tego młodego olbrzyma do mnie, bo się gorzej uprzykrza jak mustyki.“ szepnęła stara jejmość do Amelki, gdy się pokoje zapełniły, i czarna głowa Artura górowała nad wszystkimi.

„Obiecał być bardzo grzecznym, a jak chce, to się umie zachować zupełnie elegancko,“ odrzekła Amelka, i wymknęła się chcąc go ostrzedz żeby unikał starej jejmości; lecz właśnie skutkiem tej przestrogi, tak ją prześladował, że z niecierpliwości odchodziła od rozumu.

Gdy pan March z młodą parą zajął miejsce pod łukiem z zieloności, zapanowała w pokoju nagła cisza. Matka i siostry skupiły się blizko, jak gdyby niechętnie oddawały Małgosię. Ojcu głos zachwiał się kilka razy, czyniąc ten obrządek jeszcze piękniejszym i uroczystszym. Oblubieńcowi ręka drżała widocznie, i nie można było dosłyszeć jego odpowiedzi; ale Małgosia patrzyła mu prosto w oczy, i złożyła przysięgę z takiem tkliwem zaufaniem w twarzy i w głosie, że się serce matki rozradowało, a ciotka March zaszlochała.

Ludka nie płakała; chociaż z początku brała ją chęć, wstrzymał ją Artur wpatrując się z komiczną mięszaniną wesołości i wzruszenia, w figlarnych czarnych oczach. Eliza ukryła twarz na ramieniu matki; Amelka stała jak piękny posąg, i najjaskrawszy promień słońca złocił jej białe czoło i kwiat we włosach.

Może to było niestosowne, że natychmiast po odbytym ślubie Małgosia zawołała: „pierwszy pocałunek dla mamy!“ i obróciwszy się, ucałowała ją serdecznie. Przez kilkanaście minut była jeszcze podobniejszą do róży, bo ją wszyscy ściskali: od pana Laurence aż do starej Anny, która w jakimś cudaku na głowie rzuciła się na nią w sieni, wołając wśród łkań:

„Niech cię Bóg stokrotnie błogosławi moja droga! Tort wcale niezepsuty, i wszystko ma dobrą minę.“

Po niejakim czasie rozjaśniło się towarzystwo, i każdy powiedział coś wesołego, lub silił się na na to,—co na jedno wyszło, bo nietrudno o śmiech, gdy jest lekko na sercu. Nie popisywano się podarkami, gdyż były przeniesione do małego domku; nie było też wystawnego śniadania, tylko ciasta i owoce przybrane kwiatami. Pan Laurence i ciotka March wzruszając ramionami, uśmiechali się do siebie, gdy trzy Hebe roznosiły tylko wodę, limonadę, i kawę. Nikt się jednak nie odezwał, dopiero Artur który gorliwie służył pannie młodej, wszedłszy z pełną tacą szepnął zakłopotany:

„Czy przypadkiem Ludka nie potłukła wszystkieh butelek? Może mi się śniło żem dziś rano widział kilka od pieczętowanych?“

„Bynajmniej; twój dziadek łaskawie ofiarował co miał najlepszego, i ciotka March przysłała kilka butelek, ale ojciec zostawił część dla Elizy, a resztę wyprawił do szpitala rannych. Jak wiesz utrzymuje on, że wino powinni pić tylko chorzy, a mama mówi, że pod jej dachem żaden młody człowiek nie będzie częstowany winem, ani przez nią, ani przez jej córki.“

Chociaż Małgosia mówiła z powagą, była jednak pewna, że się Artur roześmieje lub zmarszczy; tymczasem rzuciwszy na nią bystre spojrzenie, rzekł ze zwykłą sobie żywością:

„Podoba mi się twój sposób myślenia, bom się napatrzył ile złego wyrządza wino; dla tego też pragnąłbym aby wszystkie kobiety miały taki pogląd.“

„Mam nadzieję że nie nabyłeś tego rozumu kosztem własnego doświadczenia,“ rzekła Małgosia niespokojnie.

— Daję ci słowo że nie; ale nie miej ztąd o mnie zbyt wysokiego wyobrażenia, bo mię wino nie kusi. Będąc wychowany w kraju gdzie jest pospolite jak woda, i nie wiele szkodliwsze, nie dbam o nie wcale, chyba gdy je ładna panienka poda, bo w takim razie trudno odmówić.“

„Ale będziesz odtąd odmawiał przez wzgląd na innych, jeżeli nie na siebie. Przyrzeknij mi Arturku, i przyczyń się do tego, abym dzisiejszy dzień nazwała najpiękniejszym w życiu.“

Zawahał się chwilę, słysząc tę prośbę tak niespodziewaną i ważną, bo często trudniej nam narazić się na śmieszność, jak się wyrzec siebie. Małgosia wiedziała, że jeśli jej da słowo, to go bądź co bądź dotrzyma. Ufna w swą potęgę, skorzystała z niej, co jest obowiązkiem kobiety gdy idzie o dobro przyjaciela. Patrzyła mu w oczy nic niemówiąc; szczęście dodało jeszcze więcej wyrazu jej twarzy, a uśmiech znaczył: „nie można mi dziś odmawiać.“ Artur nie zdobył się też na to, i podawszy rękę z uśmiechem, rzekł serdecznie „przyrzekam ci, pani Brooke.“

„Dziękuję bardzo, bardzo, bardzo!“

„A ja wnoszę taki toast: oby postanowienie Teodorka było długotrwałe!“ odezwała się Ludka, i gdy wznosiła w górę kieliszek spoglądając mile na przyjaciela, ochrzciła go mimowolnie limonadą. Toast został wypity, obietnica wyrzéczona i pomimo licznych pokus, wiernie dotrzymana, bo dziewczęta z instynktownym rozumem uchwyciły szczęśliwą chwilę, by oddać Arturowi przysługę, za którą im dziękował do końca życia.

Po śniadaniu rozproszyło się całe towarzystwo po domu i ogrodzie, chcąc korzystać z promieni słońca wewnętrznego i zewnętrznego. Jan z Małgosią stali na środku trawnika, kiedy w głowie Artura zrodził się pomysł, który uczynił to wesele jeszcze mniej „fashionable.“

„Teraz niech żonaci mężczyzni i zamężne kobiety wezmą się za ręce, i tańczą w koło nowożeńców, według niemieckiego zwyczaju, a młodzież będzie się obracać zewnątrz koła, parami!“ zawołał galopując po ścieżce z Amelką tak zręcznie, i z tak udzielającem się życiem, że wszyscy ochoczo poszli za jego przykładem. Gdy państwo March i wujostwo Carrol dali początek, inni po chwilce poszli w ich ślady. Nawet Salusia Moffat po niejakiem wahaniu, zarzuciwszy ogon od sukni na rękę, wciągnęła Neda do koła. Uwieńczeniem tej komicznej sceny byli pan Laurence i ciotka March; poważny gentleman, zaczął wykonywać z uroczystą miną chassé przed starą jejmością, ona zas wsunąwszy laskę pod pachę, żywo się przyłączyła do całego grona, by tańczyć w koło państwa młodych. Tymczasem młodzież rozbiegła się po ogrodzie jak motylki w letni dzień; zaimprowizowany bal wkrótce się skończył bo tancerzom zabrakło tchu, i zaczęto się rozjeżdzać.

„Życzę ci wszystkiego dobrego moja droga, serdecznie ci życzę; ale pewnie tego pożałujesz.“ odezwała się ciotka March do Małgosi; a gdy ją pan młody odprowadził do powozu, powiedziała mu:

„Dostałeś skarb młodzieńcze, pamiętaj żebyś go był godzien.“

„Jak żyję nie byłam na tak miłem weselu, Nedzie; ale nie wiem dla czego mi się podobało, bo nie widziałam najmniejszej elegancyi.“ zauważyła pani Moffat, wracając do domu.

„Arturze, mój chłopcze, gdybyś kiedy zapragnął czegoś podobnego, poproś którą z tych dziewczątek aby ci oddała rękę, a będę zupełnie zadowolony!“ powiedział pan Laurence, rozkładając się w fotelu, by wypocząć po rannem podnieceniu.

„Będę ci się starał dogodzić dziadku.“ odrzekł Artur z niezwykłem posłuszeństwem, wyjmując ostrożnie bukiet który mu Ludka włożyła w dziurkę od guzika.

„Gołębie gniazdko“ było niedaleko, i jedyną podróż poszlubną odbyła Małgosia idąc spokojnie z mężem ze starego domu do nowego. Gdy zeszła na dół, podobna do ładnej kwakierki, w sukni błękitnej i w słomianym kapeluszu z białą przepaską, wszyscy się zgromadzili żeby ją pożegnać tak czule, jak gdyby się wybierała w daleką drogę.

„Nie sądź luba mateczko że się od ciebie odsuwam, albo że cię mniej kocham, dla tego żem tak bardzo przywiązana do męża.“ powiedziała tuląc się do matki ze łzami w oczach. „Będę tu codzień przychodziła, ojcze; mam nadzieję, że zachowam dawne miejsce w sercach was wszystkich, „chociaż wyszłam, już zamąż“. Eliza będzie u mnie często przesiadywać, a inne dziewczęta niech wpadają niekiedy żeby się uśmiać z moich gospodarskich kłopotów. Dziękuję wam wszystkim za ten błogi dzień szlubu. Bądźcie zdrowi, bądźcie zdrowi!“

Stali patrząc na nią z miłością, nadzieją i tkliwą dumą, gdy odchodziła wsparta na ramieniu męża, z kwiatami w ręku, z twarzą oblaną promieniami czerwcowego słońca. Oto jak się zaczęło poszlubne życie Małgosi.

___________

ROZDZIAŁ III.

Artystyczne próby.

Nie mało trzeba czasu żeby zmiarkował ktoś czy jest obdarzony talentem czy genijuszem, zwłaszcza też ambitna osoba. Amelkę dużo trudu kosztowało rozpoznanie tego, biorąc bowiem zapał za natchnienie, próbowała każdej gałęzi sztuki z młodzieńczą zuchwałością. Przez kilka miesięcy zaniedbywała, „paszteciki z gliny“ aby się poświęcać pięknym rysunkom atramentem i piórem, w których okazała tyle smaku i zręczności, że te prace stały się nietylko przyjemne, ale i korzystne. Wkrótce jednak porzuciła je z powodu zbytniego natężania oczu, a wzięła się do wypalanych robót. Póki trwał ten paroksyzm, rodzina jej żyła w ciągłej obawie ognia, bo dym wychodzący z facyatki zapełniał dom bez ustanku. Rozpalone tygle leżały w nieładzie, i Anna kładąc się spać, zawsze stawiała przy drzwiach na wypadek pożaru konewkę wody, i dzwonek wzywający zazwyczaj do obiadu. Podlegając swej manii, wykonała Amelka na kredensie twarz Rafaela, na baryłce z piwem Bachusa, a na cukierniczce śpiewającego cherubinka.

Aby uniknąć parzenia sobie palcy, zaczęła malować z równymże zapałem. Pewien znajomy artysta zaopatrzył ją w odrzucone już palety, pędzle i farby, bazgrała więc sielskie i morskie widoki, jakich nigdy nie bywało na lądzie ni na wodzie.

Bydło jej było tak olbrzymie, że mogłoby dostawać nagrody na wystawach rolniczych. Niebezpieczne kołysanie się okrętów przyprawiłoby o morską chorobę najbardziej zahartowanego widza, gdyby ich budowa nie pobudzała go odrazu do konwulsyjnego śmiechu. Smagłe chłopaki, i czarnookie madonny wpatrujące się w ciebie z kąta pracowni, nie przypominały Murilla. Oliwkowe twarze z ciemną smugą znaczyć miały Rembrandta, a wesołe panie i dzieci chore na wodną puchlinę,—Rubensa. Turnera przedstawiały burze pełne błękitnych grzmotów, pomarańczowych błyskawic, brunatnego deszczu, i purpurowych chmur, z pomidorową w środku plamą, która mogła być słońcem, lub kawałkiem drzewa, koszulą marynarza, lub królewską szatą, stosownie do woli patrzącego. Potem nastąpiły potrety robione węglem, i cała rodzina rzędem wisiała, a wszyscy byli tak straszni i posmoleni jakby ich wydobyto ze skrzyni z węglami. Te wizerunki zyskały wiele gdy je przerobiła ołówkiem, chwytała bowiem podobieństwo, i jej samej włosy, Ludki nos, Małgosi usta, Artura oczy, ogólnie uznawano za „cudownie piękne.“ Po niejakim czasie wróciła do gipsu i gliny; przerażające widma znajomych wyglądały z kątów, lub z półek spadały ludziom na głowy. Przez pewien czas sprowadzała sobie dzieci jako modele, ale opowiadając o jej tajemniczych robotach, rozgłosiły ją za młodą ludożerczynię. Przykry wypadek położył wreszcie koniec tym pracom. Oto z braku modeli które się od niej odstręczyły, postanowiła urobić swoją ładną nóżkę, i pewnego dnia cały dom przestraszył się jakiemś tupaniem i nienaturalnym krzykiem. Kto żył pobiegł na pomoc, i zastano młodą entuzyastkę skaczącą rozpaczliwie w koło pracowni, z nogą mocno ściśniętą okładem z gipsu, który stwardniał nadspodziewanie prędko. Z wielką trudnością, a nawet z pewnem niebezpieczeństwem uwolniła jej nóżkę Ludka, bo ją opanował taki śmiech, że nóż zbytecznie się zagłębiwszy, skaleczył biedną Amelkę, i zostawił przykrą pamiątkę po tej artystycznej próbie.

W krótce ogarnęła ją manija szkicowania z natury; błąkała się więc po rzekach, polach i lasach, szukając malowniczych studyi, i wzdychała do ruin. Nieustający prześladował ją katar, bo siadała na wilgotnej trawie by odrysować „roskoszny kawałek“ mianowicie: kamień, pień, grzyb, złamaną gałąź, lub ciężką massę chmur, podobnych do rozciągniętej pierzyny. Z narażeniem delikatnej płci pływała w czasie palącego słońca, dla studyowania świateł i cieni, i dostała zmarszczki nad nosem szukając „points de vue,“ czy jak tam się to nazywa.

Jeżeli „geniusz jest wieczną cierpliwością“ jak dowodził Michał Anioł, to Amelka z niejakiem prawem mogła sobie przyznawać ten boski dar, była bowiem wytrwałą pomimo wszelkich przeszkód, porażek i zniechęceń, silnie wierząc że z czasem dokona rzeczy wartej miana „wysokiej sztuki.“

Obok tych artystycznych studyi, oddawała się też nauce, chcąc być ukształconą i zajmującą kobietą, nawet gdyby jej nie było dane zostać wielką artystką. W tym względzie powiodło jej się lepiej, bo należała do rzędu szczęśliwych istot które się podobają bez wysilenia, łatwo jednają sobie przyjaciół, i żyją z takim wdziękiem i swobodą, że mniej udarowana dusza podejrzywa iż są zrodzone pod szczęśliwszą gwiazdą. Wszyscy ją kochali, gdyż prócz innych zalet posiadała takt, instynktowne poczucie tego co się podoba, i co jest w miejscu. Zawsze mówiła właściwą rzecz do właściwej osoby, czyniła to co było odpowiednie do czasu i miejsca, i tak była rozważna że siostry zwykły mówić: „Amelka umiałaby się znalezć nawet na królewskim dworze, chociażby jej tego nie uczono.“ Jedną z jej słabych stron była chęć obracania się w „najlepszem towarzystwie,“ mimo to że nie była zupełnie pewną co przez „najlepsze“ rozumieć. Pieniądz, stanowisko, świetna edukacya i eleganckie maniery, były to w jej oczach najpożądańsze rzeczy; lubiła obcować z osobami które posiadały to wszystko, — biorąc często szych za złoto, i wielbiąc to co niewarte uwielbienia. Przez pamięć na szlacheckie urodzenie, pielęgnowała w sobie arystokratyczne upodobania i skłonności, aby gdy się zdarzy sposobność, mogła zająć miejsce, do jakiego ubóstwo stawało jej na przeszkodzie.

Znajomi nazywali ją „mylady,“ gdyż gorąco pragnęła być wielką damą, i była nią w głębi duszy, ale jeszcze nie wiedziała tego, że niemożna kupić za pieniądze delikatnej natury, że wysoka pozycya niezawsze dowodzi szlachectwa i że prawdziwie dobre wychowanie przebija się mimo nieprzyjaznych okoliczności.

„Muszę cię prosić mamo o jedną łaskę,“ rzekła pewnego dnia, wchodząc z poważną minką.

„O cóżto córeczko?“ zapytała matka, dla której ta dorosła panna była jeszcze dziewczynką.

„W przyszłym tygodniu kończymy lekcye rysunku, więc zanim się rozjadą moje koleżanki, chciałabym je zaprosić do siebie. Bardzo pragną zobaczyć rzekę, i przerysować most zerwany, oprócz innych rzeczy które im się podobały w moim albumie. Okazywały mi wiele dobroci i wdzięczna za to jestem, bo chociaż są bogate a jam uboga, nie robiły żadnej różnicy.“

„Dla czegóż miałyby ją robić?“ zapytała pani March z miną „Maryi-Teressy,“ jak ją dziewczęta nazywały.

„Dobrze wiesz moja mamo zarówno jak i ja, że bogactwo stanowi różnicę prawie dla wszystkich, więc nie bądź nasrożona jak poczciwa kokosz kiedy większe ptastwo dziobie jej kurczątka. Zresztą wszakże z lichego pisklęcia robi się i łabędź,“ powiedziała Amelka uśmiechając się bez goryczy, gdyż łagodny miała temperament i pogodne usposobienie.

Pani March roześmiała się, i poskramiając w sobie macierzyńską dumę, zapytała:

„Czegóż sobie życzysz, mój łabędziu?“

„Chciałabym zaprosić koleżanki w przyszłym tygodniu na śniadanie, zawieźć je do miejsc których są ciekawe, a potem pływać trochę po rzece i obmyślić jaką artystyczna przyjemność.“

„Nie widzę w tem niepodobieństwa. Cóżbyś im podała? Ciastka, butersznity, owoce i kawę, — wszakże to dosyć?“

„O nie; musi być ozór na zimno, kura, francuzka czekolada i prócz tego lody. Te panienki są przyzwyczajone do podobnych rzeczy, więc pragnęłabym je przyjąć dostatnio i elegancko, chociaż zarabiam na chleb.“

„Ile ich jest?“ zapytała matka z surowszą już twarzą.

„Dwanaście czy też czternaście w naszej klasie; ale wątpię żeby wszystkie przyjechały.“

„Moje dziecko, musiałabyś chyba nająć cały omnibus żeby je przy wieźć.“

„Ależ mamo, jak możesz myśleć takie rzeczy! Pewno ich się wybierze najwięcej sześć lub ośm, więc najmę powóz, i pożyczę od pana Laurence char-à-bancs.“

„To wszystko będzie kosztowne.“

„Niebardzo; obliczyłam koszta i sama je poniosę.“

„Zauważ moja droga, że te panny są oswojone z takiemi przysmakami, więc pomimo największych wysiłków, nie wymyślimy nic nowego. Prostsze przyjęcie sprawi im więcej przyjemności, chociażby dla samej odmiany; a i nam byłoby z tem lepiej, bo nie trzebaby kupować, ani pożyczać zbytecznych przedmiotów, i silić się na elegancyę nieodpowiednią środkom.“

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.