Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Urocza opowieść autorstwa ukochanej amerykańskiej pisarki Louisy May Alcott, twórczyni niezapomnianych Małych kobietek. Tym razem snuta przez nią historia opowiada o przygodach sióstr Bab i Betty Moss, ich nowego przyjaciela Bena, który uciekł z cyrku, jego niezwykłego psa Sancho i ich sąsiadki, panny Celii. Ben powoli odnajduje swoje miejsce w życiu dzięki nowym przyjaciołom, ale także wiernemu psu i cudownej klaczy Licie.
Świat, w który wchodzimy razem z bohaterami kreowanymi przez Alcott, ma swoje wzloty i upadki, ale życzliwość i serdeczność najczęściej potrafią rozwiać czarne chmury, które niekiedy zbierają się przecież nad każdym z nas.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 355
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Emmie, Idzie, Carlowi oraz Linie zza morza.
Książeczka ta została z czułością spisana
przez ich nową przyjaciółkę i siostrę, L.M.A.
ROZDZIAŁ I
–
TAJEMNICZY PIES
Alejka była porośnięta wiązem, wielkich wrót nie otwierano nigdy, a stary dom stał zamknięty już od kilku lat.
Jednak głosy rozbrzmiewały w tym miejscu w najlepsze, a oparte o ścianę krzewy bzu kiwały się ze zrozumieniem, jakby chciały powiedzieć: „Mamy tyle sekretów do zdradzenia”.
Dziewanna po drugiej stronie wrót niecierpliwie wyginała łodygę w stronę dziurki od klucza, pragnąc sprawdzić, co też może się tam dziać. Gdyby tylko mogła wyrosnąć niczym magiczna fasola, gdyby tylko zajrzała przez wrota pewnego czerwcowego dnia – jej oczom ukazałby się pocieszny widok: ktoś właśnie urządzał tam przyjęcie.
Od wrót do werandy prowadziła szeroka droga, wyłożona ciemnymi kamieniami i osłonięta wysokimi krzewami, które spotykały się na górze, tworząc nad nią zielony dach. Między zielonymi krzewami wyrosły nieco zaniedbane kwiaty i chwasty, które tworzyły na ich ścianach najcudowniejszy z gobelinów. Pośrodku owej drogi rozstawiony został przykryty znoszonym pledem stolik, na nim z kolei ustawiono elegancki serwis do herbaty. Czajniczek wprawdzie miał utrącony lejek, dzbanek na śmietankę – ucho, a cukierniczka zgubiła pokrywkę. Natomiast kubki oraz talerzyki były mniej lub bardziej potłuczone. Jednak osoba dobrze wychowana nie zwróciłaby uwagi na te drobne uszczerbki, a na herbatkę zostały zaproszone tylko i wyłącznie osoby dobrze wychowane.
Siedziska zostały rozstawione po obu stronach werandy, a pewien zapadający w pamięć widok ukazałby się oczom zaglądającym właśnie przez dziurkę od klucza we wrotach. Na siedzisku po lewej ułożonych zostało siedem lalek, po prawej natomiast było ich sześć. Ich twarze różniły się od siebie ogromnie; nie tylko ekspresją, lecz także uszczerbkami, przybrudzeniem i sfatygowaniem. Z łatwością można było odnieść wrażenie, iż to pacjentki szpitala dla lalek czekają właśnie na herbatę.
Jednak trudno o większą pomyłkę. Gdyby bowiem tylko wiatr uniósł nakrycie, pod którym siedziały, odsłoniłby odświętne suknie. Lalki odpoczywały więc jedynie przed uroczystym przyjęciem.
Obrazek ten zawierał jeszcze jeden szczegół, który zdziwiłby każdego nieobeznanego ze zwyczajami lalek. Oto czternasta lalka, szmaciana, z porcelanową głową, zwisała zawieszona na zardzewiałej kołatce drzwi. Biały i fioletowy bez nachylał się w jej stronę. Lalka miała na sobie żółciutką sukienkę w czerwone muszelki, a girlandy kwiatów przykrywały jej lśniące loki. Niebieskie buciki stykały się z gracją. Na ten widok zapewne zaskoczenie i smutek zmieszałyby się w sercu młodej osoby. Dlaczego, ach, dlaczego ta olśniewająca laleczka zwisała tak smętnie, wystawiona na spojrzenia trzynastu innych lalkowych oczu? Czyżby popełniła jakąś zbrodnię, a budzące grozę powieszenie było karą za nią? Może była najpopularniejszą wśród towarzyszek i przybrała tę skromną pozę w oczekiwaniu na pochwały? Ani jedno, ani drugie, drodzy przyjaciele. Blondwłosa lalka miała na imię Belinda, a ustawiono (czy raczej zawieszono) ją tak wysoko, na zaszczytnym miejscu, gdyż właśnie skończyła siedem lat. Z tej okazji zorganizowano uroczysty bal. Wszystkie lalki z niecierpliwością czekały na wezwanie do odświętnie nakrytego stolika. Jednakże były na tyle dobrze wychowane, iż żadne z dwudziestu siedmiu oczu (Książę Hans stracił jeden z koralików ze swojej włóczkowej twarzy) nawet na moment nie spojrzało w kierunku stołu, nawet nie mrugnęło. Wszystkie pozostały w równym rzędzie, wciąż patrząc w niemym podziwie na Belindę. Sama solenizantka nie mogła powstrzymać radości, która przepełniała jej wypchaną trocinami pierś tak bardzo, że aż pękały szwy. Belinda od czasu do czasu podskakiwała, gdy wiatr poruszał jej żółtą sukienką, a niebieskie buciki tańczyły i odbijały się od drzwi. Takie zwisanie na kołatce nie sprawiało najmniejszego bólu, a sama Belinda uśmiechała się radośnie, jakby czerwona wstążka zawiązana wokół jej szyi nie była ani trochę za ciasna. Jeśli więc powolne duszenie się nie przeszkadzało solenizantce, czy ktoś inny miał prawo do skarg? Wśród lalek panowało przyjemne milczenie, nieprzerwane nawet pochrapywaniem Dinah, której spod okrycia wystawał jedynie turban, ani płaczem małej Jane, chociaż jej stopy wyśliznęły się spod kołdry w sposób, który wywołałby kopniaki u gorzej wychowanego dziecka.
Niebawem w powietrzu rozbrzmiały głosy, a boczną ścieżką nadeszły dwie dziewczynki – jedna dzierżyła mały dzbanek, druga natomiast nakryty serwetką koszyk. Wyglądały jak bliźniaczki, ale nimi nie były. Bab liczyła sobie rok więcej od Betty, chociaż przewyższała ją jedynie o cal. Obie ubrane były w brązowe bawełniane sukienki, nieco wymięte po całym tygodniu zabaw. Jednak włożone specjalnie na uroczystość czyste, różowe fartuszki rekompensowały te drobne braki w stroju, podobnie jak szare pończochy i porządne buty. Obie dziewczynki miały okrągłe, różowe, nieco spieczone słońcem twarzyczki, zadarte, piegowate nosy i radosne niebieskie oczy. Ich włosy zostały zaplecione w warkocze, które zarzuciły na plecy niczym małe Kenwigsówny.[1]
– Czyż nie wyglądają cudownie? – zakrzyknęła Bab, spoglądając z matczyną dumą na rząd lalek po lewej stronie, które mogły w każdej chwili zaśpiewać jednogłośnie, iż jest ich dokładnie siedem.
– Wyglądają bardzo ładnie, ale moja Belinda wyprzedza je wszystkie. Jest najładniejszym dzieckiem, jakie kiedykolwiek istniało! – Betty odstawiła koszyk i pobiegła uściskać swoją ulubienicę, która, choć osamotniona, w tym właśnie momencie radośnie machała nogami.
– Ciasto trochę wystygnie, kiedy będziemy przygotowywać dzieci. Pachnie oszałamiająco! – oświadczyła Bab, podnosząc serwetkę, i z czułością przyjrzała się spoczywającym w koszyku smakołykowi.
– Zostaw trochę zapachu dla mnie! – zawołała Betty, biegnąc z powrotem, by dopaść nieco cudownej woni. Zadarte noski wdychały zapach z zadowoleniem, a jasne oczy napawały się widokiem ciasta, brązowego i lśniącego, z opadającą na jedną stronę literą „B”, która w zamierzeniu miała pozostać niezachwiana pośrodku.
– Mama pozwoliła mi je włożyć w ostatniej chwili i spiekło się tak bardzo, że nie mogłam go potem wyjąć. Kawałek z literką możemy dać Belindzie i wszystko będzie w porządku – zarządziła Betty, której córeczka była królową całej tej biesiady.
– Posadźmy je w kółku, żeby mogły wszystko zobaczyć – zaproponowała Bab i w podskokach pobiegła po swoją lalkową rodzinkę.
Betty przystała na ten pomysł i przez kilka minut dziewczęta zajęte były usadzaniem lalek dookoła stolika. Niektóre z nich były tak wiotkie, że od razu się kładły, inne natomiast – tak sztywne, iż wolały stać. Musiały więc zostać przygotowane odpowiednie siedziska, które odpowiadałyby potrzebom gości i ich kręgosłupom. Kiedy to żmudne zadanie zostało wykonane, dumne matki odeszły na bok, by przyjrzeć się rezultatowi, który (zapewniam was) był naprawdę efektowny. Belinda z powagą zajęła miejsce u szczytu stołu, a na jej kolanach spoczęła elegancka batystowa chusteczka w kolorze różu. Jej kuzyn Joseph, który usadowił się po przeciwnej stronie, ubrany był w elegancki, fioletowo-zielony kraciasty garnitur, natomiast twarz przesłaniał mu wielki słomiany kapelusz. Dookoła stołu zasiedli goście o różnych rozmiarach, barwach oraz w tak różnorodnych kostiumach, iż razem stanowili wyjątkowo wesoły, barwny tłum. Ich stroje świadczyły o szlachetnej pogardzie dla najnowszej mody.
– Nie mogą się już doczekać herbatki. Chyba nie zapomniałaś o drożdżówkach? – spytała Betty z obawą.
– Mam je w torbie – odparła Bab i wyciągnęła dwie, nieco czerstwe i kruszące się, drożdżówki ocalone z obiadu specjalnie na przyjęcie. Zostały teraz pokrojone i zgrabnie ułożone na talerzykach dookoła ciasta, które wciąż spoczywało w koszyku.
– Mamie nie udało się zaoszczędzić za dużo mleka, więc musimy zmieszać je z wodą. Powiedziała, że mocna herbata nie jest dobra dla dzieci. – Zadowolona Bab przyjrzała się kwarcie chudego mleka, które miało zaspokoić pragnienie towarzystwa.
– Herbata się parzy, a ciasto stygnie. Usiądźmy, jestem taka zmęczona! – westchnęła Betty i rozsiadła się na schodach, rozprostowując zmęczone nogi, które swoje już przeszły. Sobota obfitowała bowiem nie tylko w przyjemności, ale też przygotowania, które były niezbędne przed taką uroczystością. Bab podeszła i usiadła obok; patrzyła na znajdujące się nieco dalej wrota, przystrojone w połyskującą w popołudniowym słońcu pajęczynę.
– Mama mówi, że zajrzy do domu za dzień lub dwa, bo teraz jest ciepło i sucho. I że możemy iść razem z nią. Jesienią nie mogłyśmy, bo akurat wtedy złapałyśmy krztusiec i w dużym domu było okropnie wilgotno. A teraz zobaczymy te wszystkie cudne rzeczy! – ucieszyła się Bab.
– Będzie wspaniale! Mama powiedziała, że w pokojach jest mnóstwo książek i mogę je obejrzeć, kiedy ona będzie wszystko sprawdzać. Jeśli zdążę jakąś przeczytać, to ci ją opowiem – odparła Betty, która uwielbiała książki, ale rzadko dostawała nowe.
– Wolę zobaczyć kołowrotek na poddaszu i te wielkie obrazy, i śmieszne ubrania w niebieskim kufrze. Strasznie mnie denerwuje, że te wszystkie rzeczy są tam zamknięte. Miałybyśmy z nimi przednią zabawę. Czasem mam ochotę wyważyć te drzwi! – oświadczyła Bab i odwróciła się, żeby je kopnąć. – Nie śmiej się, też chciałabyś to zrobić – powiedziała, wracając na miejsce, nieco zawstydzona własnym zniecierpliwieniem.
– Nie śmiałam się.
– Właśnie że tak! Myślisz, że nie wiem, kiedy ktoś się śmieje?
– Wiem, że się nie śmiałam.
– Śmiałaś się! Jak możesz być taką kłamczuchą?
– Jak będziesz mówić takie rzeczy, zabiorę Belindę i pójdę do domu. Ciekawe, co wtedy zrobisz.
– Zjem całe ciasto.
– Nie zjesz, jest moje! Mama tak powiedziała. A ty mi dziś tylko dotrzymujesz towarzystwa, więc lepiej się zachowuj, bo odwołam przyjęcie!
Ta straszna groźba w mig uspokoiła Bab, która pośpiesznie zmieniła temat na bezpieczniejszy.
– Nieważne, nie kłóćmy się przy dzieciach. Mama obiecała, że jak następnym razem będzie padać, to pozwoli nam się bawić w wozowni i nawet będziemy mogły zatrzymać klucz.
– Świetnie! Pewnie pozwala nam dlatego, że gdy ostatnio znalazłyśmy małe okienko za pnączami, to powiedziałyśmy jej o tym i nie próbowałyśmy przez nie wejść. Chociaż mogłyśmy – oświadczyła spokojniejsza już Betty, która po dziesięciu latach przebywania razem przywykła do gwałtownego temperamentu Bab.
– Powóz będzie pewnie zakurzony, cały w pająkach i ze szczurami w środku, ale wcale mnie to nie obchodzi. Ty i lalki możecie być pasażerami, a ja usiądę z przodu.
– Zawsze siadasz z przodu. Tak czy inaczej, wolę jechać, niż udawać konia, z tym drewnianym wędzidłem w ustach i tobą wykręcającą mi ręce – powiedziała biedna Betty, zdecydowanie zmęczona częstym udawaniem konia.
– Chyba czas już iść po wodę – odparła Bab, która czuła, że dalsze narzekania siostry nie wróżą dobrze na przyszłość.
– Niewiele osób zdecydowałoby się zostawić dzieci same z tak pysznym ciastem, bo bałyby się, że będą podjadać – oświadczyła z dumą Betty, kiedy oddalały się w stronę źródełka, obie z blaszanymi wiaderkami w dłoniach.
Ach, owe biedne, zbyt ufne matki! Nie było ich może pięć minut, a kiedy wróciły na miejsce, zastały widok tak straszny, iż obie zadrżały. Czternaście lalek upadło na twarze, a ciasto, wspaniałe ciasto, zniknęło bez śladu!
Przez moment dziewczynki stały w bezruchu, spoglądając na pobojowisko. Wtem Bab odrzuciła wiaderko z wodą, zacisnęła pięści i zakrzyknęła srogo:
– Sally to zrobiła! Powiedziała, że pożałuję, kiedy uderzyłam ją za szczypanie Mary Ann, i widzisz. Sama teraz pożałuje! Ja pobiegnę tędy, a ty tamtędy. Szybko!
Pobiegły więc, Bab pośpieszyła przed siebie, a oszołomiona Betty posłusznie udała się w przeciwnym kierunku. Biegła tak szybko, jak tylko mogła, a woda co chwilę wylewała się na jej sukienkę, ponieważ zapomniała odstawić wiaderko. Okrążyły dom i zderzyły się ze sobą przed tylnymi drzwiami. Nie znalazły jednak ani śladu złodzieja.
– Sprawdzę w alejce! – zawołała Bab.
– A ja koło źródełka – odparła zdyszana Betty i znowu pobiegły, jedna wspięła się na stertę kamieni, żeby przez mur zajrzeć na drogę, druga wróciła do miejsca, które niedawno opuściły. Nie znalazły niczego podejrzanego; niewinne oblicza mleczy zerkały na Bab, natomiast brązowy ptak musiał przerwać swą kąpiel, zdenerwowany pośpiesznym nadejściem Betty.
Wróciły więc, ale napotkały nowe straszydło, na którego widok zgodnie wykrzyknęły „Aj!” i pobiegły schronić się na werandzie.
Na ruinach uczty spokojnie siedział dziwaczny pies, który właśnie oblizywał się po zjedzeniu ostatniego kęsa drożdżówki. A można było odnieść wrażenie, że połknął już ciasto, koszyk oraz całą resztę.
– Och, co to za straszna bestia?! – krzyknęła Bab, która gotowa była do walki, ale powstrzymywała ją myśl, że pies jest równie osobliwy, jak niehonorowy.
– Wygląda chyba jak nasz pudel, prawda? – szepnęła Betty, kryjąc się za plecami swojej walecznej siostry.
I rzeczywiście tak wyglądał. Chociaż ten konkretny osobnik był większy i bardziej brudny niż zadbany pudel dziewcząt, jednak miał taki sam frędzel na końcu ogona, pokryte sierścią kostki, a jego falowane futerko zostało ogolone z tyłu. Jednak jego oczy nie były lśniące i czarne, a żółte, natomiast różowy nos pracował żwawo, kiedy pies węszył zuchwale w poszukiwaniu ciasta. Poza tym – stojący już od trzech lat na gzymsie kominka pudel nigdy nie dokonał wyczynu, który tak jak teraz zszokowałby siostry. Przybysz najpierw usiadł i wystawił prosząco przednie łapy, a następnie uniósł tylne i chodził tak bez najmniejszej trudności. Ledwie zdumione dziewczynki otrząsnęły się po tym widoku, już czekał je następny: pies stanął na tylnych łapach, uniósł przednie i zaczął spacerować tam i z powrotem niczym strażnik na warcie. Ale największy popis dał, gdy chwycił ogon do pyska i tanecznym krokiem przemaszerował po zniszczonych lalkach, drogą w dół aż do wrót. Następnie wrócił na miejsce w taki sam sposób, ledwie omijając sponiewierany stół.
Bab i Betty przytuliły się do siebie i pisnęły z zachwytu, ponieważ jeszcze nigdy nie widziały czegoś równie zabawnego. Jednak przedstawienie dobiegło końca, a oszołomiony pies stanął na schodku przed dziewczynkami, szczekając głośno. Jego nos obwąchiwał nogi sióstr, a oczy wpatrywały się w dziewczynki przenikliwie. Radość natychmiast ustąpiła przerażeniu. Bab i Betty bały się wykonać najmniejszy ruch.
– Wynocha stąd! – nakazała ostro Bab.
– Sio! – zawtórował jej słabo Betty.
Jaką ulgę odczuły, gdy pudel zaszczekał jeszcze kilka razy, po czym zniknął równie niespodziewanie, jak się pojawił. Wiedzione ciekawością dziewczynki pobiegły zobaczyć, co też się z nim stało, a po szybkiej przeprawie przez sad ujrzały kędzierzawy ogon znikający pod płotem na samym końcu.
– Jak myślisz, skąd on się wziął? – spytała zmęczona Betty, siadając na wielkim kamieniu.
– Chciałabym się dowiedzieć, dokąd poszedł, żeby sprawić mu lanie, temu złodziejowi! – uniosła się wciąż pamiętająca odniesione straty Bab.
– O tak! Mam nadzieję, że ciasto mu zaszkodzi, jeśli je zjadł – jęknęła Betty, przypominając sobie ze smutkiem, ile rodzynek do niego posiekała oraz jakie cudowności włożyła tam matka.
– Całe przyjęcie na nic, równie dobrze możemy już iść do domu. – Bab w żałobnym nastroju ruszyła przodem. Betty postanowiła sobie popłakać, ale mimo przytłaczającej rozpaczy wybuchła śmiechem.
– To było takie zabawne, kiedy kręcił się w kółko i chodził na przednich łapach! Chciałabym, żeby ciągle to robił, a ty?
– Też bym chciała, ale i tak go nienawidzę. Ciekawe, co powie mama, kiedy... Czekaj, czekaj! – Bab zatrzymała się w pół kroku, a jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia niczym spodki z serwisu herbacianego.
– Co? Co?! – wykrzyknęła Betty, gotowa do ucieczki w razie nowego zagrożenia.
– Patrz! Jest na miejscu – szepnęła oniemiała Bab, wskazując w stronę stolika. Betty spojrzała i jej oczy otworzyły się tak szeroko, jak tylko to było możliwe. Na stoliku stało zupełnie nienaruszone ciasto. Jedynie literka „B” zjechała jeszcze niżej niż wcześniej.
PRZYPISY