Pod krzewami bzu - Louisa May Alcott - ebook

Pod krzewami bzu ebook

Louisa May Alcott

4,0

Opis

Urocza opowieść autorstwa ukochanej amerykańskiej pisarki Louisy May Alcott, twórczyni niezapomnianych Małych kobietek. Tym razem snuta przez nią historia opowiada o przygodach sióstr Bab i Betty Moss, ich nowego przyjaciela Bena, który uciekł z cyrku, jego niezwykłego psa Sancho i ich sąsiadki, panny Celii. Ben powoli odnajduje swoje miejsce w życiu dzięki nowym przyjaciołom, ale także wiernemu psu i cudownej klaczy Licie. 

 

Świat, w który wchodzimy razem z bohaterami kreowanymi przez Alcott, ma swoje wzloty i upadki, ale życzliwość i serdeczność najczęściej potrafią rozwiać czarne chmury, które niekiedy zbierają się przecież nad każdym z nas.  

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 355

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (9 ocen)
3
3
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dragon_library73

Dobrze spędzony czas

• gorąca czekolada w wersji papierowej • 🌼 To moje pierwsze spotkanie z twórczością Alcott ale muszę przyznać, że było bardzo udane. Liczyłam na ciepłą, ogrzewająca serduszko historię i właśnie to dostałam. 🌼 Moje serce podbiło wiele rzeczy; przede wszystkim jednak to wychodząca z kart życzliwość i dobro rozczulały mnie. Ponadto w książce bardzo dużo uwagi autorka poświęciła cyrkowemu psu Sancho co totalnie mnie kupiło - moja szczekająca dusza była po prostu w niebie. Dodatkowo cała opowieść jest przyprawiona cudownym, dziecięcym humorem, który przyznaję, niejeden raz mnie rozbawił. 🌼 Podczas czytania naszła też mnie pewna refleksja - miałam bardzo silne wrażenie, że w tej historii świat dziecka (pełen dobroci, kolorów) poniekąd konfrontuje się z "prawdziwym" światem dorosłych. Tych intryg i wyrządzonego zła nie było jakoś dużo, jednak było one bardzo istotne dla bohaterów i dodawało odrobinę pikanterii do tej (prze)słodkiej opowieści. 🌼 I tak przyznaję: nie mogłam się ...
20
kamilaaa524

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo przyjemna do czytania książka, sielska, urocza i zabawna. Bardzo polubiłam Bena oraz Betty i Bab. Pozostali bohaterowie także byli ciekawi. Naprawdę polecam, myślę że obecnie brakuje tak ciepłych i mądrych książek.
00

Popularność




Em­mie, Idzie, Car­lowi oraz Li­nie zza mo­rza.

Ksią­żeczka ta zo­stała z czu­ło­ścią spi­sana

przez ich nową przy­ja­ciółkę i sio­strę, L.M.A.

ROZ­DZIAŁ I

TA­JEM­NI­CZY PIES

.

Alejka była po­ro­śnięta wią­zem, wiel­kich wrót nie otwie­rano ni­gdy, a stary dom stał za­mknięty już od kilku lat.

Jed­nak głosy roz­brzmie­wały w tym miej­scu w naj­lep­sze, a oparte o ścianę krzewy bzu ki­wały się ze zro­zu­mie­niem, jakby chciały po­wie­dzieć: „Mamy tyle se­kre­tów do zdra­dze­nia”.

Dzie­wanna po dru­giej stro­nie wrót nie­cier­pli­wie wy­gi­nała ło­dygę w stronę dziurki od klu­cza, pra­gnąc spraw­dzić, co też może się tam dziać. Gdyby tylko mo­gła wy­ro­snąć ni­czym ma­giczna fa­sola, gdyby tylko zaj­rzała przez wrota pew­nego czerw­co­wego dnia – jej oczom uka­załby się po­cieszny wi­dok: ktoś wła­śnie urzą­dzał tam przy­ję­cie.

Od wrót do we­randy pro­wa­dziła sze­roka droga, wy­ło­żona ciem­nymi ka­mie­niami i osło­nięta wy­so­kimi krze­wami, które spo­ty­kały się na gó­rze, two­rząc nad nią zie­lony dach. Mię­dzy zie­lo­nymi krze­wami wy­ro­sły nieco za­nie­dbane kwiaty i chwa­sty, które two­rzyły na ich ścia­nach naj­cu­dow­niej­szy z go­be­li­nów. Po­środku owej drogi roz­sta­wiony zo­stał przy­kryty zno­szo­nym ple­dem sto­lik, na nim z ko­lei usta­wiono ele­gancki ser­wis do her­baty. Czaj­ni­czek wpraw­dzie miał utrą­cony le­jek, dzba­nek na śmie­tankę – ucho, a cu­kier­niczka zgu­biła po­krywkę. Na­to­miast kubki oraz ta­le­rzyki były mniej lub bar­dziej po­tłu­czone. Jed­nak osoba do­brze wy­cho­wana nie zwró­ci­łaby uwagi na te drobne uszczerbki, a na her­batkę zo­stały za­pro­szone tylko i wy­łącz­nie osoby do­brze wy­cho­wane.

Sie­dzi­ska zo­stały roz­sta­wione po obu stro­nach we­randy, a pe­wien za­pa­da­jący w pa­mięć wi­dok uka­załby się oczom za­glą­da­ją­cym wła­śnie przez dziurkę od klu­cza we wro­tach. Na sie­dzi­sku po le­wej uło­żo­nych zo­stało sie­dem la­lek, po pra­wej na­to­miast było ich sześć. Ich twa­rze róż­niły się od sie­bie ogrom­nie; nie tylko eks­pre­sją, lecz także uszczerb­kami, przy­bru­dze­niem i sfa­ty­go­wa­niem. Z ła­two­ścią można było od­nieść wra­że­nie, iż to pa­cjentki szpi­tala dla la­lek cze­kają wła­śnie na her­batę.

Jed­nak trudno o więk­szą po­myłkę. Gdyby bo­wiem tylko wiatr uniósł na­kry­cie, pod któ­rym sie­działy, od­sło­niłby od­świętne suk­nie. Lalki od­po­czy­wały więc je­dy­nie przed uro­czy­stym przy­ję­ciem.

Ob­ra­zek ten za­wie­rał jesz­cze je­den szcze­gół, który zdzi­wiłby każ­dego nie­obe­zna­nego ze zwy­cza­jami la­lek. Oto czter­na­sta lalka, szma­ciana, z por­ce­la­nową głową, zwi­sała za­wie­szona na za­rdze­wia­łej ko­łatce drzwi. Biały i fio­le­towy bez na­chy­lał się w jej stronę. Lalka miała na so­bie żół­ciutką su­kienkę w czer­wone mu­szelki, a gir­landy kwia­tów przy­kry­wały jej lśniące loki. Nie­bie­skie bu­ciki sty­kały się z gra­cją. Na ten wi­dok za­pewne za­sko­cze­nie i smu­tek zmie­sza­łyby się w sercu mło­dej osoby. Dla­czego, ach, dla­czego ta olśnie­wa­jąca la­leczka zwi­sała tak smęt­nie, wy­sta­wiona na spoj­rze­nia trzy­na­stu in­nych lal­ko­wych oczu? Czyżby po­peł­niła ja­kąś zbrod­nię, a bu­dzące grozę po­wie­sze­nie było karą za nią? Może była naj­po­pu­lar­niej­szą wśród to­wa­rzy­szek i przy­brała tę skromną pozę w ocze­ki­wa­niu na po­chwały? Ani jedno, ani dru­gie, dro­dzy przy­ja­ciele. Blon­d­włosa lalka miała na imię Be­linda, a usta­wiono (czy ra­czej za­wie­szono) ją tak wy­soko, na za­szczyt­nym miej­scu, gdyż wła­śnie skoń­czyła sie­dem lat. Z tej oka­zji zor­ga­ni­zo­wano uro­czy­sty bal. Wszyst­kie lalki z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kały na we­zwa­nie do od­święt­nie na­kry­tego sto­lika. Jed­nakże były na tyle do­brze wy­cho­wane, iż żadne z dwu­dzie­stu sied­miu oczu (Książę Hans stra­cił je­den z ko­ra­li­ków ze swo­jej włócz­ko­wej twa­rzy) na­wet na mo­ment nie spoj­rzało w kie­runku stołu, na­wet nie mru­gnęło. Wszyst­kie po­zo­stały w rów­nym rzę­dzie, wciąż pa­trząc w nie­mym po­dzi­wie na Be­lindę. Sama so­le­ni­zantka nie mo­gła po­wstrzy­mać ra­do­ści, która prze­peł­niała jej wy­pchaną tro­ci­nami pierś tak bar­dzo, że aż pę­kały szwy. Be­linda od czasu do czasu pod­ska­ki­wała, gdy wiatr po­ru­szał jej żółtą su­kienką, a nie­bie­skie bu­ciki tań­czyły i od­bi­jały się od drzwi. Ta­kie zwi­sa­nie na ko­łatce nie spra­wiało naj­mniej­szego bólu, a sama Be­linda uśmie­chała się ra­do­śnie, jakby czer­wona wstążka za­wią­zana wo­kół jej szyi nie była ani tro­chę za cia­sna. Je­śli więc po­wolne du­sze­nie się nie prze­szka­dzało so­le­ni­zantce, czy ktoś inny miał prawo do skarg? Wśród la­lek pa­no­wało przy­jemne mil­cze­nie, nie­prze­rwane na­wet po­chra­py­wa­niem Di­nah, któ­rej spod okry­cia wy­sta­wał je­dy­nie tur­ban, ani pła­czem ma­łej Jane, cho­ciaż jej stopy wy­śli­znęły się spod koł­dry w spo­sób, który wy­wo­łałby kop­niaki u go­rzej wy­cho­wa­nego dziecka.

Nie­ba­wem w po­wie­trzu roz­brzmiały głosy, a boczną ścieżką na­de­szły dwie dziew­czynki – jedna dzier­żyła mały dzba­nek, druga na­to­miast na­kryty ser­wetką ko­szyk. Wy­glą­dały jak bliź­niaczki, ale nimi nie były. Bab li­czyła so­bie rok wię­cej od Betty, cho­ciaż prze­wyż­szała ją je­dy­nie o cal. Obie ubrane były w brą­zowe ba­weł­niane su­kienki, nieco wy­mięte po ca­łym ty­go­dniu za­baw. Jed­nak wło­żone spe­cjal­nie na uro­czy­stość czy­ste, ró­żowe far­tuszki re­kom­pen­so­wały te drobne braki w stroju, po­dob­nie jak szare poń­czo­chy i po­rządne buty. Obie dziew­czynki miały okrą­głe, ró­żowe, nieco spie­czone słoń­cem twa­rzyczki, za­darte, pie­go­wate nosy i ra­do­sne nie­bie­skie oczy. Ich włosy zo­stały za­ple­cione w war­ko­cze, które za­rzu­ciły na plecy ni­czym małe Ken­wig­sówny.[1]

– Czyż nie wy­glą­dają cu­dow­nie? – za­krzyk­nęła Bab, spo­glą­da­jąc z mat­czyną dumą na rząd la­lek po le­wej stro­nie, które mo­gły w każ­dej chwili za­śpie­wać jed­no­gło­śnie, iż jest ich do­kład­nie sie­dem.

– Wy­glą­dają bar­dzo ład­nie, ale moja Be­linda wy­prze­dza je wszyst­kie. Jest naj­ład­niej­szym dziec­kiem, ja­kie kie­dy­kol­wiek ist­niało! – Betty od­sta­wiła ko­szyk i po­bie­gła uści­skać swoją ulu­bie­nicę, która, choć osa­mot­niona, w tym wła­śnie mo­men­cie ra­do­śnie ma­chała no­gami.

– Cia­sto tro­chę wy­sty­gnie, kiedy bę­dziemy przy­go­to­wy­wać dzieci. Pach­nie osza­ła­mia­jąco! – oświad­czyła Bab, pod­no­sząc ser­wetkę, i z czu­ło­ścią przyj­rzała się spo­czy­wa­ją­cym w ko­szyku sma­ko­ły­kowi.

– Zo­staw tro­chę za­pa­chu dla mnie! – za­wo­łała Betty, bie­gnąc z po­wro­tem, by do­paść nieco cu­dow­nej woni. Za­darte no­ski wdy­chały za­pach z za­do­wo­le­niem, a ja­sne oczy na­pa­wały się wi­do­kiem cia­sta, brą­zo­wego i lśnią­cego, z opa­da­jącą na jedną stronę li­terą „B”, która w za­mie­rze­niu miała po­zo­stać nie­za­chwiana po­środku.

– Mama po­zwo­liła mi je wło­żyć w ostat­niej chwili i spie­kło się tak bar­dzo, że nie mo­głam go po­tem wy­jąć. Ka­wa­łek z li­terką mo­żemy dać Be­lin­dzie i wszystko bę­dzie w po­rządku – za­rzą­dziła Betty, któ­rej có­reczka była kró­lową ca­łej tej bie­siady.

– Po­sadźmy je w kółku, żeby mo­gły wszystko zo­ba­czyć – za­pro­po­no­wała Bab i w pod­sko­kach po­bie­gła po swoją lal­kową ro­dzinkę.

Betty przy­stała na ten po­mysł i przez kilka mi­nut dziew­częta za­jęte były usa­dza­niem la­lek do­okoła sto­lika. Nie­które z nich były tak wiot­kie, że od razu się kła­dły, inne na­to­miast – tak sztywne, iż wo­lały stać. Mu­siały więc zo­stać przy­go­to­wane od­po­wied­nie sie­dzi­ska, które od­po­wia­da­łyby po­trze­bom go­ści i ich krę­go­słu­pom. Kiedy to żmudne za­da­nie zo­stało wy­ko­nane, dumne matki ode­szły na bok, by przyj­rzeć się re­zul­ta­towi, który (za­pew­niam was) był na­prawdę efek­towny. Be­linda z po­wagą za­jęła miej­sce u szczytu stołu, a na jej ko­la­nach spo­częła ele­gancka ba­ty­stowa chu­s­teczka w ko­lo­rze różu. Jej ku­zyn Jo­seph, który usa­do­wił się po prze­ciw­nej stro­nie, ubrany był w ele­gancki, fio­le­towo-zie­lony kra­cia­sty gar­ni­tur, na­to­miast twarz prze­sła­niał mu wielki sło­miany ka­pe­lusz. Do­okoła stołu za­sie­dli go­ście o róż­nych roz­mia­rach, bar­wach oraz w tak róż­no­rod­nych ko­stiu­mach, iż ra­zem sta­no­wili wy­jąt­kowo we­soły, barwny tłum. Ich stroje świad­czyły o szla­chet­nej po­gar­dzie dla naj­now­szej mody.

– Nie mogą się już do­cze­kać her­batki. Chyba nie za­po­mnia­łaś o droż­dżów­kach? – spy­tała Betty z obawą.

– Mam je w tor­bie – od­parła Bab i wy­cią­gnęła dwie, nieco czer­stwe i kru­szące się, droż­dżówki oca­lone z obiadu spe­cjal­nie na przy­ję­cie. Zo­stały te­raz po­kro­jone i zgrab­nie uło­żone na ta­le­rzy­kach do­okoła cia­sta, które wciąż spo­czy­wało w ko­szyku.

– Ma­mie nie udało się za­osz­czę­dzić za dużo mleka, więc mu­simy zmie­szać je z wodą. Po­wie­działa, że mocna her­bata nie jest do­bra dla dzieci. – Za­do­wo­lona Bab przyj­rzała się kwar­cie chu­dego mleka, które miało za­spo­koić pra­gnie­nie to­wa­rzy­stwa.

– Her­bata się pa­rzy, a cia­sto sty­gnie. Usiądźmy, je­stem taka zmę­czona! – wes­tchnęła Betty i roz­sia­dła się na scho­dach, roz­pro­sto­wu­jąc zmę­czone nogi, które swoje już prze­szły. So­bota ob­fi­to­wała bo­wiem nie tylko w przy­jem­no­ści, ale też przy­go­to­wa­nia, które były nie­zbędne przed taką uro­czy­sto­ścią. Bab po­de­szła i usia­dła obok; pa­trzyła na znaj­du­jące się nieco da­lej wrota, przy­stro­jone w po­ły­sku­jącą w po­po­łu­dnio­wym słońcu pa­ję­czynę.

– Mama mówi, że zaj­rzy do domu za dzień lub dwa, bo te­raz jest cie­pło i su­cho. I że mo­żemy iść ra­zem z nią. Je­sie­nią nie mo­gły­śmy, bo aku­rat wtedy zła­pa­ły­śmy krztu­siec i w du­żym domu było okrop­nie wil­gotno. A te­raz zo­ba­czymy te wszyst­kie cudne rze­czy! – ucie­szyła się Bab.

– Bę­dzie wspa­niale! Mama po­wie­działa, że w po­ko­jach jest mnó­stwo ksią­żek i mogę je obej­rzeć, kiedy ona bę­dzie wszystko spraw­dzać. Je­śli zdążę ja­kąś prze­czy­tać, to ci ją opo­wiem – od­parła Betty, która uwiel­biała książki, ale rzadko do­sta­wała nowe.

– Wolę zo­ba­czyć ko­ło­wro­tek na pod­da­szu i te wiel­kie ob­razy, i śmieszne ubra­nia w nie­bie­skim ku­frze. Strasz­nie mnie de­ner­wuje, że te wszyst­kie rze­czy są tam za­mknięte. Mia­ły­by­śmy z nimi przed­nią za­bawę. Cza­sem mam ochotę wy­wa­żyć te drzwi! – oświad­czyła Bab i od­wró­ciła się, żeby je kop­nąć. – Nie śmiej się, też chcia­ła­byś to zro­bić – po­wie­działa, wra­ca­jąc na miej­sce, nieco za­wsty­dzona wła­snym znie­cier­pli­wie­niem.

– Nie śmia­łam się.

– Wła­śnie że tak! My­ślisz, że nie wiem, kiedy ktoś się śmieje?

– Wiem, że się nie śmia­łam.

– Śmia­łaś się! Jak mo­żesz być taką kłam­czu­chą?

– Jak bę­dziesz mó­wić ta­kie rze­czy, za­biorę Be­lindę i pójdę do domu. Cie­kawe, co wtedy zro­bisz.

– Zjem całe cia­sto.

– Nie zjesz, jest moje! Mama tak po­wie­działa. A ty mi dziś tylko do­trzy­mu­jesz to­wa­rzy­stwa, więc le­piej się za­cho­wuj, bo od­wo­łam przy­ję­cie!

Ta straszna groźba w mig uspo­ko­iła Bab, która po­śpiesz­nie zmie­niła te­mat na bez­piecz­niej­szy.

– Nie­ważne, nie kłóćmy się przy dzie­ciach. Mama obie­cała, że jak na­stęp­nym ra­zem bę­dzie pa­dać, to po­zwoli nam się ba­wić w wo­zowni i na­wet bę­dziemy mo­gły za­trzy­mać klucz.

– Świet­nie! Pew­nie po­zwala nam dla­tego, że gdy ostat­nio zna­la­zły­śmy małe okienko za pną­czami, to po­wie­dzia­ły­śmy jej o tym i nie pró­bo­wa­ły­śmy przez nie wejść. Cho­ciaż mo­gły­śmy – oświad­czyła spo­koj­niej­sza już Betty, która po dzie­się­ciu la­tach prze­by­wa­nia ra­zem przy­wy­kła do gwał­tow­nego tem­pe­ra­mentu Bab.

– Po­wóz bę­dzie pew­nie za­ku­rzony, cały w pa­ją­kach i ze szczu­rami w środku, ale wcale mnie to nie ob­cho­dzi. Ty i lalki mo­że­cie być pa­sa­że­rami, a ja usiądę z przodu.

– Za­wsze sia­dasz z przodu. Tak czy ina­czej, wolę je­chać, niż uda­wać ko­nia, z tym drew­nia­nym wę­dzi­dłem w ustach i tobą wy­krę­ca­jącą mi ręce – po­wie­działa biedna Betty, zde­cy­do­wa­nie zmę­czona czę­stym uda­wa­niem ko­nia.

– Chyba czas już iść po wodę – od­parła Bab, która czuła, że dal­sze na­rze­ka­nia sio­stry nie wróżą do­brze na przy­szłość.

– Nie­wiele osób zde­cy­do­wa­łoby się zo­sta­wić dzieci same z tak pysz­nym cia­stem, bo ba­łyby się, że będą pod­ja­dać – oświad­czyła z dumą Betty, kiedy od­da­lały się w stronę źró­dełka, obie z bla­sza­nymi wia­der­kami w dło­niach.

Ach, owe biedne, zbyt ufne matki! Nie było ich może pięć mi­nut, a kiedy wró­ciły na miej­sce, za­stały wi­dok tak straszny, iż obie za­drżały. Czter­na­ście la­lek upa­dło na twa­rze, a cia­sto, wspa­niałe cia­sto, znik­nęło bez śladu!

Przez mo­ment dziew­czynki stały w bez­ru­chu, spo­glą­da­jąc na po­bo­jo­wi­sko. Wtem Bab od­rzu­ciła wia­derko z wodą, za­ci­snęła pię­ści i za­krzyk­nęła srogo:

– Sally to zro­biła! Po­wie­działa, że po­ża­łuję, kiedy ude­rzy­łam ją za szczy­pa­nie Mary Ann, i wi­dzisz. Sama te­raz po­ża­łuje! Ja po­bie­gnę tędy, a ty tam­tędy. Szybko!

Po­bie­gły więc, Bab po­śpie­szyła przed sie­bie, a oszo­ło­miona Betty po­słusz­nie udała się w prze­ciw­nym kie­runku. Bie­gła tak szybko, jak tylko mo­gła, a woda co chwilę wy­le­wała się na jej su­kienkę, po­nie­waż za­po­mniała od­sta­wić wia­derko. Okrą­żyły dom i zde­rzyły się ze sobą przed tyl­nymi drzwiami. Nie zna­la­zły jed­nak ani śladu zło­dzieja.

– Spraw­dzę w alejce! – za­wo­łała Bab.

– A ja koło źró­dełka – od­parła zdy­szana Betty i znowu po­bie­gły, jedna wspięła się na stertę ka­mieni, żeby przez mur zaj­rzeć na drogę, druga wró­ciła do miej­sca, które nie­dawno opu­ściły. Nie zna­la­zły ni­czego po­dej­rza­nego; nie­winne ob­li­cza mle­czy zer­kały na Bab, na­to­miast brą­zowy ptak mu­siał prze­rwać swą ką­piel, zde­ner­wo­wany po­śpiesz­nym na­dej­ściem Betty.

Wró­ciły więc, ale na­po­tkały nowe stra­szy­dło, na któ­rego wi­dok zgod­nie wy­krzyk­nęły „Aj!” i po­bie­gły schro­nić się na we­ran­dzie.

Na ru­inach uczty spo­koj­nie sie­dział dzi­waczny pies, który wła­śnie ob­li­zy­wał się po zje­dze­niu ostat­niego kęsa droż­dżówki. A można było od­nieść wra­że­nie, że po­łknął już cia­sto, ko­szyk oraz całą resztę.

– Och, co to za straszna be­stia?! – krzyk­nęła Bab, która go­towa była do walki, ale po­wstrzy­my­wała ją myśl, że pies jest rów­nie oso­bliwy, jak nie­ho­no­rowy.

– Wy­gląda chyba jak nasz pu­del, prawda? – szep­nęła Betty, kry­jąc się za ple­cami swo­jej wa­lecz­nej sio­stry.

I rze­czy­wi­ście tak wy­glą­dał. Cho­ciaż ten kon­kretny osob­nik był więk­szy i bar­dziej brudny niż za­dbany pu­del dziew­cząt, jed­nak miał taki sam frę­dzel na końcu ogona, po­kryte sier­ścią kostki, a jego fa­lo­wane fu­terko zo­stało ogo­lone z tyłu. Jed­nak jego oczy nie były lśniące i czarne, a żółte, na­to­miast ró­żowy nos pra­co­wał żwawo, kiedy pies wę­szył zu­chwale w po­szu­ki­wa­niu cia­sta. Poza tym – sto­jący już od trzech lat na gzym­sie ko­minka pu­del ni­gdy nie do­ko­nał wy­czynu, który tak jak te­raz zszo­ko­wałby sio­stry. Przy­bysz naj­pierw usiadł i wy­sta­wił pro­sząco przed­nie łapy, a na­stęp­nie uniósł tylne i cho­dził tak bez naj­mniej­szej trud­no­ści. Le­d­wie zdu­mione dziew­czynki otrzą­snęły się po tym wi­doku, już cze­kał je na­stępny: pies sta­nął na tyl­nych ła­pach, uniósł przed­nie i za­czął spa­ce­ro­wać tam i z po­wro­tem ni­czym straż­nik na war­cie. Ale naj­więk­szy po­pis dał, gdy chwy­cił ogon do py­ska i ta­necz­nym kro­kiem prze­ma­sze­ro­wał po znisz­czo­nych lal­kach, drogą w dół aż do wrót. Na­stęp­nie wró­cił na miej­sce w taki sam spo­sób, le­d­wie omi­ja­jąc spo­nie­wie­rany stół.

Bab i Betty przy­tu­liły się do sie­bie i pi­snęły z za­chwytu, po­nie­waż jesz­cze ni­gdy nie wi­działy cze­goś rów­nie za­baw­nego. Jed­nak przed­sta­wie­nie do­bie­gło końca, a oszo­ło­miony pies sta­nął na schodku przed dziew­czyn­kami, szcze­ka­jąc gło­śno. Jego nos ob­wą­chi­wał nogi sióstr, a oczy wpa­try­wały się w dziew­czynki prze­ni­kli­wie. Ra­dość na­tych­miast ustą­piła prze­ra­że­niu. Bab i Betty bały się wy­ko­nać naj­mniej­szy ruch.

– Wy­no­cha stąd! – na­ka­zała ostro Bab.

– Sio! – za­wtó­ro­wał jej słabo Betty.

Jaką ulgę od­czuły, gdy pu­del za­szcze­kał jesz­cze kilka razy, po czym znik­nął rów­nie nie­spo­dzie­wa­nie, jak się po­ja­wił. Wie­dzione cie­ka­wo­ścią dziew­czynki po­bie­gły zo­ba­czyć, co też się z nim stało, a po szyb­kiej prze­pra­wie przez sad uj­rzały kę­dzie­rzawy ogon zni­ka­jący pod pło­tem na sa­mym końcu.

– Jak my­ślisz, skąd on się wziął? – spy­tała zmę­czona Betty, sia­da­jąc na wiel­kim ka­mie­niu.

– Chcia­ła­bym się do­wie­dzieć, do­kąd po­szedł, żeby spra­wić mu la­nie, temu zło­dzie­jowi! – unio­sła się wciąż pa­mię­ta­jąca od­nie­sione straty Bab.

– O tak! Mam na­dzieję, że cia­sto mu za­szko­dzi, je­śli je zjadł – jęk­nęła Betty, przy­po­mi­na­jąc so­bie ze smut­kiem, ile ro­dzy­nek do niego po­sie­kała oraz ja­kie cu­dow­no­ści wło­żyła tam matka.

– Całe przy­ję­cie na nic, rów­nie do­brze mo­żemy już iść do domu. – Bab w ża­łob­nym na­stroju ru­szyła przo­dem. Betty po­sta­no­wiła so­bie po­pła­kać, ale mimo przy­tła­cza­ją­cej roz­pa­czy wy­bu­chła śmie­chem.

– To było ta­kie za­bawne, kiedy krę­cił się w kółko i cho­dził na przed­nich ła­pach! Chcia­ła­bym, żeby cią­gle to ro­bił, a ty?

– Też bym chciała, ale i tak go nie­na­wi­dzę. Cie­kawe, co po­wie mama, kiedy... Cze­kaj, cze­kaj! – Bab za­trzy­mała się w pół kroku, a jej oczy roz­sze­rzyły się ze zdu­mie­nia ni­czym spodki z ser­wisu her­ba­cia­nego.

– Co? Co?! – wy­krzyk­nęła Betty, go­towa do ucieczki w ra­zie no­wego za­gro­że­nia.

– Patrz! Jest na miej­scu – szep­nęła onie­miała Bab, wska­zu­jąc w stronę sto­lika. Betty spoj­rzała i jej oczy otwo­rzyły się tak sze­roko, jak tylko to było moż­liwe. Na sto­liku stało zu­peł­nie nie­na­ru­szone cia­sto. Je­dy­nie li­terka „B” zje­chała jesz­cze ni­żej niż wcze­śniej.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1] Na­wią­za­nie do The Lit­tle Ken­wigs Ch. Dic­kensa.
Ty­tuł ory­gi­nału: Un­der the li­lac
Co­py­ri­ght © 2023, wy­daw­nic­two MG Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych – rów­nież czę­ściowe – tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw.
ISBN 978-83-7779-881-2
Pro­jekt okładki, skład oraz wy­bór ilu­stra­cji: Zu­zanna Ma­li­now­ska Stu­dio
Opra­co­wa­nie: MG, Do­rota Ring
Au­tor ilu­stra­cji: Alice Bar­ber Ste­phens
Kon­wer­sja eLi­tera
www.wy­daw­nic­twomg.pl
kon­takt@wy­daw­nic­twomg.pl