Dokąd po śmierci - O. Piotr Różański SP - ebook

Dokąd po śmierci ebook

O. Piotr Różański SP

4,8

Opis

Znakomicie napisany przewodnik po życiu po śmierci, łączący perspektywę wiary, świadectwa i odkryć współczesnej nauki

 

Mówi się, że tylko jedno w życiu jest pewne. To, że to życie kiedyś się skończy. Dlatego odpowiedź na pytanie, co czeka nas po drugiej stronie, jest dla nas niesłychanie istotna. 

Ojciec Piotr Różański pisze o sprawach ostatecznych jak nikt inny dotąd. Będąc księdzem i zakonnikiem, ale także psychoterapeutą, wnikliwie objaśnia prawdy wiary dotyczące wieczności, sięga po świadectwa mistyków i świętych, tłumaczy kluczowe dla tego zagadnienia fragmenty Biblii i katechizmu, ale także konfrontuje naukę Kościoła z osiągnięciami współczesnej medycyny i psychologii. Autor dzieli się przy tym osobistym i poruszającym świadectwem dotyczącym życia po śmierci. 

Czy sąd ma miejsce zaraz po śmierci człowieka czy dopiero na końcu czasów? Czy los człowieka, który umiera w stanie grzechu ciężkiego, jest definitywnie przesądzony? Czy w niebie zachowamy wspomnienia z ziemskiej egzystencji? Czy męża i żonę po drugiej stronie życia nadal będą łączyć więzi rodzinne? To tylko niektóre z wielu pytań, z którymi mierzy się autor.

 

Książka ojca Piotra Różańskiego jest niezwykłym kompendium na temat tego, co czeka nas po śmierci. Autor z bardzo dużą uważnością i wrażliwością dotyka problemu umierania i strachu przed nim. Myślę, że osoby, które z obawą i niepewnością spoglądają na „tamten świat”, znajdą w niniejszej książce odpowiedzi na swoje pytania, a co za tym idzie – ukojenie i spokój.

Wojciech Szychowski – psycholog, psychoterapeuta, rekolekcjonista

 


Piotr Różański SP – prezbiter w Zakonie Szkół Pobożnych (Zakon Pijarów). Absolwent Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie oraz Ogólnopolskiej Szkoły Ewangelizatorów powołanej przez Zespół KEP ds. Nowej Ewangelizacji. Katecheta, rekolekcjonista, duszpasterz. Socjoterapeuta oraz psychoterapeuta dzieci i młodzieży. Autor książek: Żyć Bożą Miłością; Jezus chce Cię uzdrowić; Żyć jak Jezus. Jak doświadczyć uzdrowienia i odnaleźć sens życia; Ksiądz też ma dwie nogi. Dylematy posługi kapłańskiej; Miłość zwycięża, zawsze!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 134

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Nabrue

Nie oderwiesz się od lektury

Lektura obowiązkowa dla każdego chrześcijanina. Polecam.
00

Popularność




Karta tytułowa

Śmierć

W chwilach kiedy jestem pomiędzy niebem a ziemią, milczę… […]

Wieczność odsłoni wiele rzeczy, o których teraz milczę…

− ŚW. FAUSTYNA KOWALSKA

Kiedyś wszyscy umrzemy. To pewne. Myśl o śmierci jest czymś bardzo przykrym, bo uświadamia nam, że stracimy coś bardzo ważnego – nasze dotychczasowe życie – a zasadniczo nie lubimy tracić niczego, co jest nam drogie. O śmierci myślimy zazwyczaj jako o utracie kogoś bliskiego. Tymczasem nasza śmierć jest utratą siebie samego.

Na różnych etapach mojego życia różnie postrzegałem tajemnicę śmierci. W okresach, kiedy miałem dobre relacje z Panem Bogiem, nie bałem się jej w ogóle – myślałem o odejściu z tego świata jako o niesamowitym wydarzeniu, które przeniesie mnie do lepszej rzeczywistości. Wtedy nie bałem się śmierci. Kiedy jednak odeszła bliska mi osoba, doświadczyłem śmierci egzystencjalnie. Długo nie mogłem się pogodzić, że takie rzeczy się zdarzają. I przekonałem się, że czym innym jest teoretyzowanie o końcu życia, a czym innym realne doświadczenie kryzysu wynikającego z faktu, że ktoś bliski naprawdę umiera i tej osoby po prostu już nie ma. A kiedy przeżywałem kryzys wiary, wówczas myśl o śmierci budziła we mnie lęk i grozę. Dzisiaj się to zmieniło. Pan Bóg przeprowadził mnie przez wszystkie te etapy, co dziś – z perspektywy czasu – jest dla mnie cennym doświadczeniem pozwalającym zrozumieć osoby, którym posługuję jako kapłan i jako psychoterapeuta.

Śmierć powinna nas trochę przerażać. Lęk powinien być obecny, gdy myślimy o końcu tego życia. To zupełnie naturalne uczucie – jego brak mógłby świadczyć o jakiejś blokadzie emocjonalnej. Naturalny lęk wynika z faktu, że śmierć jest nieuchronna, a poza tym boimy się tego, czego nie znamy. Z drugiej strony jeżeli trwamy w silnej więzi z Panem Bogiem, a słowa Pisma Świętego i obietnice dotyczące życia po śmierci czytamy jako słowo Boże, wówczas – z takiej perspektywy – możemy powiedzieć: „Nie ma się czego bać”.

Gdy 9 lat temu zmarł mój dziadek, jego śmierć przyniosła mi i mojej rodzinie poczucie niezwykłego pokoju. Wiedzieliśmy, że życie dziadka naturalnie się dopełniło. Wszystko było tak, jak miało być, mimo że dziadek zmarł nagle i to poza domem – w szpitalu. Pojechał na jakieś rutynowe badanie. Tylko na chwilę. I odszedł nagle, ale tak spokojnie i tak cicho, że brak mi słów, by to opisać. Bardzo go kochaliśmy, ale nikt z nas nie przeżywał traumy, bo jego odejście było tak oczywiste i tak naturalne – jakby wpisane w kontekst naturalnego biegu spraw. Pomyślałem wtedy – i dziś w zasadzie też tak myślę – że gdy życie człowieka jest szczęśliwe i zintegrowane, wtedy śmierć jawi się jako naturalny koniec, a nie jako tragedia. Ma się wtedy jakiś niewypowiedziany pokój i przeczucie, że człowiek – jak ten statek żeglowny – szczęśliwie dobił do portu przeznaczenia.

Natomiast wcześniej, w 2000 roku, zmarł nagle Grzegorz, mój najbliższy przyjaciel. Ta śmierć była dla mnie traumą. To był taki kompan od dzieciństwa – miał wtedy szesnaście lat, ja miałem dziewiętnaście. Widzieliśmy się w środę przed Bożym Ciałem popołudniu, a rano następnego dnia jego mama powiedziała mi, że Grzegorz nie żyje. Jego ciało znaleziono na działce, miał rozedmę płuc, był alergikiem, pomoc nie dotarła na czas… Jego śmierć była dla mnie tak niespodziewana i zrodziła tak ogromy ból, że popadłem w silną depresję. Przyczyną depresji była śmierć mojego przyjaciela, ale on sam pomógł mi ją pokonać.

Jak to często się zdarza w takich sytuacjach, nie miałem wtedy nikogo, kto by mi pomógł i wytłumaczył, co się ze mną dzieje. Przez pół roku nie przespałem prawie ani jednej nocy. Dzisiaj wiem, że to była depresja, wtedy tego nie wiedziałem. Ruch Światło-Życie zorganizował w tamtym czasie rekolekcje w Rzepczynie, w ośrodku prowadzonym przez salezjanów. Nie miałem siły, by uczestniczyć w evencie, ale ostatecznie za namową znajomych pojechałem…

I tam wydarzyło się coś, co zupełnie zmieniło moje życie. Jednej nocy doświadczyłem tzw. snu na jawie. To był jesienny późny wieczór… Leżałem na łóżku. Miałem pełną świadomość tego, że jestem w pokoju i śpię, a jednocześnie widziałem, co dzieje się na korytarzu tego ośrodka. Tam pojawił się nieznajomy ksiądz i powiedział mi: „Kogoś ci przyprowadziłem”. I wtedy z pomieszczenia obok wyszedł Grzegorz, mój zmarły przyjaciel. Był uśmiechnięty, zadowolony, szczęśliwy. A ten ksiądz mówi mi: „Jeszcze tylko kilka dni i wszystko będzie dobrze”.

Wtedy obudziłem się i zobaczyłem, że leżę na łóżku w pokoju. Nie ukrywam, byłem przerażony. Od razu poszedłem do kaplicy, a później bałem się wrócić do pokoju, bo nie wiedziałem, kogo spotkam na korytarzu. Okazało się, że to był ostatni dzień zmagań z depresją. Od tego momentu przestały mnie nachodzić lęki, spałem spokojnie, życie wróciło do normy. Tylko do dzisiaj nie wiem, o co dokładnie chodziło temu kapłanowi – czy to „kilka dni” dotyczyło mnie i mojej choroby, czy Grzegorza… To do dziś pozostaje tajemnicą.

Cały następny dzień chodziłem jak struty i nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Ale to, co się wydarzyło wieczorem, okazało się jeszcze większym zaskoczeniem i uzmysłowiło mi realizm całej tej sytuacji. Otóż w tym ośrodku były z nami siostry zakonne – one także uczestniczyły w rekolekcjach. I one wyczuły, że coś jest ze mną nie tak. Zapytały mnie, czy wszystko u mnie w porządku, więc odpowiedziałem, że miałem bardzo dziwny sen, i zacząłem o wszystkim opowiadać… A naprzeciwko mnie siedziała pani Zofia, opiekunka tego budynku. Gdy usłyszała moją opowieść, aż pobladła i mówi do mnie: „Wiesz, że śpisz w pokoju kapłana, który trzy miesiące temu zginął w wypadku samochodowym?”. Nagle zapadła wymowna cisza… To był ten moment, kiedy puzzle połączyły się w całość.

Te wydarzenia – śmierć mojego przyjaciela i depresja – później otworzyły mnie na Pana Boga i doprowadziły do nawrócenia. Na tamtym etapie życia nie tylko nie myślałem o zakonie, ale w ogóle byłem niepraktykujący. Dopiero po śmierci Grześka wszystko zaczęło się zmieniać. I faktycznie trzy lata po jego śmierci wstąpiłem do zakonu. Dzisiaj jestem księdzem i psychoterapeutą, sam pomagam osobom, które przechodzą podobną drogę. Czas po raz kolejny pokazał, że Pan Bóg nawet z tragedii wyprowadza dobro.

Słysząc tego typu historie od kogoś innego, można mieć wiele wątpliwości, ale gdy się czegoś takiego doświadczy na własnej skórze, nie sposób zanegować tego, co naprawdę się wydarzyło. Jestem przekonany, że otrzymałem od Boga łaskę spotkania zmarłych. To utwierdza mnie w wierze, że obecne życie jest chwilowe, ale nie śmierć jest ostatnim słowem. Ostatnim słowem jest życie w wieczności z Bogiem.

Dziś od śmierci Grześka minęło 22 lata, a ja wiem, że choć nie ma go tu z nami, nasza przyjaźń trwa nadal. Wiem, że on czuwa nade mną i za mnie się modli.

Jako ksiądz i psychoterapeuta spotkałem wiele starszych osób, które przygotowywały się do śmierci.

To są zawsze niesamowite spotkania. Na przykład 93-lenia pani, do której idę z Najświętszym Sakramentem. Pani choruje na raka… Jest całkiem świadoma sytuacji, ma silną więź z Bogiem. Oboje zdajemy sobie sprawę, że to jej ostanie godziny. W takich sytuacjach nieświadomie można popełnić dwa błędy. Pierwszy – unikamy tematu i nie chcemy rozmawiać z seniorami o zbliżającej się śmierci. Boimy się lub nie wiemy, jak taką rozmowę poprowadzić. Ludzie starsi bardzo potrzebują rozmów na te tematy. To jest ich realne doświadczenie. Gdy seniorzy nie mają możliwości podzielenia z kimś drugim tym, co przeżywają, pozostają w tym doświadczeniu samotni. A drugi błąd to druga skrajność – czasem mówimy zbyt wiele i przegadujemy temat.

Jaka jest właściwa reakcja? Wystarczy wyrazić zainteresowanie, gotowość słuchania i z całą empatią pozwolić osobie mówić. Osoby starsze u kresu życia zawsze mają coś ważnego do powiedzenia – mają ogromną potrzebę podzielenia się tym, przez co przechodzą. I tu nawet nie o słowa chodzi, ale o obecność – o doświadczenie bycia wysłuchanym. Trzeba więc słuchać, słuchać, słuchać… i po prostu być. Nie ciągnąć za język, nie negować tego, co starsza osoba mówi, bo słowa wypowiadane przed śmiercią są świadectwem tego, jak człowiek postrzega siebie u kresu drogi i jak widzi znaczenie całego swego życia. A jeżeli w pewniej chwili taka osoba przestanie mówić i zechce pomilczeć, to należy towarzyszyć jej także w milczeniu i ciszy.

Czy ludzie wierzący łatwiej przechodzą ostatni etap życia? Tego nie wiem, bo ja towarzyszę zazwyczaj wierzącym, a z niewierzącymi nie mam większego doświadczenia. Poza tym sądzę, że taka generalizacja – wierzący i niewierzący – to zbytnie uproszczenie. Natomiast jednego jestem absolutnie pewien: wiara w chwili śmierci jest błogosławieństwem i pomocą. I mówię to jako świadek wielu odejść, które widziałem na własne oczy. To jest niebywałe, ale większości osób, którym towarzyszyłem jako kapłan w ostatnich ich chwilach, Pan Bóg dawał szczególną łaskę uprzedzającą – ci ludzie niekiedy w ogóle nie bali się śmierci. Przez 11 lat mojej posługi kapłańskiej odwiedzałem mnóstwo chorych – wielu z nich już nie ma na tym świecie – a nie spotkałem ani jednej osoby wierzącej, która przeżywałaby paraliżujący strach czy trwogę przed śmiercią. Normalny lęk – owszem. Ale pewność wiary zawsze była ponad lękiem. Mam wręcz przed oczami konkretne osoby, które mi mówiły: „Już nie mogę się doczekać… Ja już jedną nogą jestem tam… Tu już mnie nic nie trzyma”. I dla mnie, z perspektywy młodego kapłana, to były słowa niepojęte. Dopiero dziś – z perspektywy lat – wiem, że Pan Bóg przygotowuje serce człowieka wierzącego na spotkanie. W odpowiednim momencie zasiewa w sercu tęsknotę za spotkaniem z Panem Bogiem. Przywołam dwa przykłady…

Moja babcia kończy w tym roku 92 lata. Gdy rozmawiamy o końcu życia, ona zwykle jest radosna i zadowolona. Czasem stawia mnie w bardzo nietypowej sytuacji, gdy mówi mi z uśmiechem: „Pieniądze są tutaj, stypę trzeba robić tak i tak, nie zapomnijcie zaprosić tych i tych…”. W zeszłym roku babcia wybrała się na tournée pociągiem dookoła Polski. Jej zacny wiek nie był dla niej przeszkodą, choć upały szalały. Gdy usłyszałem o tym pomyśle, zapytałem wprost: „Nie boisz się, że umrzesz?”. Na to babcia: „Ale to będzie wasze zmartwienie, nie moje”. Cóż, to prawda. Wiara daje łaskę odpowiedniego dystansu wobec śmierci, czasem nawet łaskę humoru. Pan Bóg przygotowuje człowieka do odejścia.

Inna ciekawa historia pochodzi z okresu mojej pracy w Łowiczu. Pewnego dnia zostałem wezwany do umierającego człowieka. Ten pan miał potężny guz mózgu i w zasadzie był już w śpiączce. Któregoś dnia przebudził się rano i powiedział, że dzisiaj umrze, więc rodzina – skonsternowana, bo wiele dni był nieprzytomny – wezwała księdza. Przyszedłem do niego z Panem Jezusem, udzieliłem sakramentu namaszczenia, udzieliłem spowiedzi i Komunii… Pamiętam, że spowiadał się w bardzo nietypowy sposób – cały czas trzymał mnie za rękę i mówił do mnie: „Panie Jezu, przepraszam Cię za…”. Zwracał się do mnie jak do Jezusa. Akurat zbliżała się godzina piętnasta, więc zapytałem, czy nie zechciałby odmówić ze mną koronki do Bożego Miłosierdzia. Po wspólnej modlitwie mówię mu: „Panie Władysławie, to ja już pójdę… Jeśli za tydzień w piątek będzie chciał Pan przyjąć Pana Jezusa, proszę dać mi znać, a przyjdę”. A on mnie wziął za rękę i mówi: „Proszę księdza, dzisiaj w nocy był u mnie Jezus i mi powiedział, że ja dzisiaj umrę, dlatego właśnie teraz wezwałem kapłana”. Trochę mnie to postawiło do pionu. Pożegnałem się, wyszedłem… Mieszkanie było na czwartym piętrze. Gdy byłem na parterze, zawołano mnie ponownie – pan Władysław odszedł.

Historie takie jak ta to fakty. Nie dowody, ale fakty potwierdzające, że wiara i Boża łaska przygotowują nas na moment śmierci.

Że boimy się śmierci, to sprawa jasna. Ale czy ten lęk można jakoś oswoić? Czy religia lub psychologia oferują nam jakieś narzędzia pozwalające oswoić śmierć? Wydaje mi się, że kluczowa jest tutaj pozytywna racjonalizacja. Żeby cokolwiek oswoić, najpierw to coś musi zaistnieć w naszej świadomości. Oswoić myśl, że kiedyś umrę i już mnie nie będzie, to nic innego jak pozytywne zracjonalizowanie sobie tej prawdy. Przy wielu problemach terapeutycznych pomagamy pacjentom przejść przez taki proces racjonalizacji – poznanie problemu i zaakceptowanie takiego a nie innego stanu rzeczy. Dopiero wtedy możemy iść dalej, rozmawiać i próbować pokonać trudności. Przy oswajaniu myśli o śmierci rzecz wygląda podobnie. Trzeba uświadomić sobie i głęboko zaakceptować fakt, że śmierć jest realną rzeczywistością i – co więcej – ta rzeczywistość dotyczy i mnie, i moich bliskich. Muszę wypracować wewnętrzną zgodę na to, że tak po prostu jest – że kiedyś umrę. Jeśli nie pogodzę się z faktem mojej śmierci, to będę się kopał z życiem jak z koniem, tak naprawdę tracąc życie – ono zawsze będzie mi jakoś umykało. Natomiast jeśli przejdę w tym temacie przez proces pozytywnej racjonalizacji, adaptacji i przyswojenia tego, co nieuniknione, wówczas moja percepcja śmierci będzie zupełnie inna. Myśl o końcu życia nie będzie mnie wyniszczać. Oczywiście na cały ten problem trzeba popatrzeć także z punktu widzenia psychologii rozwojowej. Bo – rzecz jasna – sposób postrzegania własnej śmierci zmienia się w kolejnych etapach naszego życia. Trudno sobie wyobrazić, żeby licealista czy student robił bilans życia. Ale gdy mówimy o osobach, które przeszły już wiek średni, to myśli podsumowujące życie pojawiają się coraz częściej. Z kolei na końcowym etapie życia człowiek wewnętrznie zintegrowany jest już zwykle oswojony z myślą o śmierci i poniekąd wyczekuje tego momentu.

Gdy piszę o rozwoju człowieka, biorę pod uwagę różne koncepcje psychologii rozwojowej. Ale w życiu duchowym sprawa wygląda podobnie. Życie duchowe jest dynamiczne i ma swoje etapy, bo my się zmieniamy i dojrzewamy. W zależności od tego, jak się rozwijamy – czy to na płaszczyźnie psychiki, czy duchowości – taka będzie percepcja naszej świadomości co do konieczności śmierci. Ktoś kiedyś powiedział, że my postrzegamy śmierć jako mur i ciemność, a Bóg – jako bramę. Dojrzewanie na poziomie duchowości to przejście od metafory muru do metafory bramy.

Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji

Sąd ostateczny

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Niebo

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Czyściec

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Piekło

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Przypisy

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Copyright © 2022 by Wydawnictwo eSPe

REDAKTOR PROWADZĄCY: Michał Wilk

KOREKTA: Wojciech Frankiewicz

PROJEKT OKŁADKI: Paweł Kremer

ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Fra Angelico, Sąd Ostateczny The Yorck Project „10.000 Meisterwerke der Malerei” (2002) Domaine public, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=147477

ZA ZEZWOLENIEM

Prowincjała Polskiej Prowincji Zakonu Pijarów

L.dz. 145/P/2022 z dnia 14 września 2022 r.

Wydanie I | Kraków 2022

ISBN: 978-83-8201-223-1

Zamawiaj nasze książki przez internet: boskieksiążki.pl lub bezpośrednio w wydawnictwie:603 957 111,[email protected]

Katalog w pliku pdf dostępny jest do pobrania na stronie boskieksiążki.pl.

Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik