14,99 zł
Rhys jest nieślubnym dzieckiem lorda Westleigh. Odrzucony przez całe życie zabiega o akceptację ojca. Kiedy więc może pomóc w naprawie rodzinnych finansów, nie waha się. Aby zdobyć odpowiednią kwotę, otwiera dom gier dla dam z towarzystwa. Jego najczęstszym gościem staje się Madame Fortune, a Rhys wkrótce wdaje się z nią w romans. Nie wie, że Madame Fortune naprawdę nazywa się Celia Gale, a jej ojciec został zabity przez Westleigha w pojedynku…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 267
Tłumaczenie:
Londyn, czerwiec 1819 roku
Rhys zauważył ją, gdy tylko przekroczyła próg kasyna. Była wysoka. Górną połowę twarzy osłaniała jej czarna maska ozdobiona piórami i złoceniami, przypominająca karnawałowe maski weneckie. Pośrodku, między otworami na oczy, pysznił się wielki granat. Widoczne poniżej maski zmysłowe, pełne usta były uszminkowane. Zlustrowała wzrokiem wnętrze.
Jej suknia w odcieniu głębokiej czerwieni harmonizowała z czerwono-zielono-złotym wystrojem sali. Mogło się zdawać, że wybrała ją specjalnie na tę okazję. Poruszała się z gracją, lecz nie bez obawy, czy miejsce, w którym się znalazła, jest dla niej odpowiednie. Czyżby zamierzała zagrać? – z nadzieją pomyślał Rhys. Chciał, aby spodobały się jej zmiany, jakich dokonał, i dobrze się w tym wnętrzu poczuła. Zależało mu na tym, by wracała.
Miał wysokie aspiracje i konsekwentnie dążył do celu. Jego dom gry miał się stać najchętniej odwiedzanym tego rodzaju przybytkiem w Londynie i to nie tylko przez dżentelmenów, lecz również przez damy. Nie ze względu na spodziewane dochody – zamierzał udowodnić, że osiąga powodzenie we wszystkim czegokolwiek się dotknie.
Wyzwanie podniecało go. Czuł się zdeterminowany jak przed bitwą, ale tym razem nie będzie ofiar zaścielających zbroczone krwią pole walki. Miał za zadanie postarać się, aby ta piękna kobieta dobrze się zabawiła, więc kiedy zauważył, że zatrzymała się pośrodku pokoju, ruszył jej naprzeciw.
– Dobry wieczór, pani. – Ukłonił się. – Nazywam się Rhysdale; jestem właścicielem domu gry i z przyjemnością usłużę pomocą. Którą z gier jesteś zainteresowana, pani?
Widział jej intrygująco zielone oczy. Jasnobrązowe, połyskujące złotem włosy miała upięte luźno na czubku głowy. Zastanawiał się, kim była.
– Dobry wieczór, panie Rhysdale – skłoniła głowę. Jej głos brzmiał zadziwiająco miękko i słodko. – Chciałabym zagrać w wista, ale nie mam partnera.
Chętnie sam zostałby jej partnerem, lecz z zasady nie grał we własnym domu gry. Rozejrzał się po sali, szukając dżentelmena, i nie czynił tego z entuzjazmem. Mógł oczywiście poprosić swojego przyjaciela, Xaviera, ale wolał nie ryzykować, że piękna nieznajoma ulegnie jego urokowi.
Londyn, maj 1819 roku – miesiąc wcześniej
Rhys i Xavier siedzieli przy stole w hotelowej restauracji. Właśnie przyniesiono im zamówione potrawy. Rhys rzucił okiem w stronę wejścia. W drzwiach stali dwaj dżentelmeni i rozglądali się po sali.
Znał ich od dzieciństwa. To wicehrabia Neddington, czyli William Westleigh, i jego młodszy brat Hugh, prawowici synowie hrabiego Westleigh. Jego przyrodni bracia.
– Do diabła! – Xavier ze szczękiem odłożył widelec. – Patrz, kto tam stoi.
– Widzę. Ciekawe, po co tu przyszli – odpowiedział Rhys.
Stephen’s Hotel, w którym się znajdowali, zapewniał lokum wojskowym lub byłym wojskowym jak Rhys i Xavier. Nie zaliczał się do miejsc odwiedzanych przez ludzi ze sfery Westleighów.
Rhys spodziewał się, że na jego widok Westleighowie odwrócą wzrok, jakby niczego nie zauważyli. Tak było zawsze, jeśli kiedykolwiek krzyżowały się ich drogi. Neddington i Hugh zachowywali się tak, jak gdyby nie istniał. Zapewne teraz też tak będzie, pomyślał i w tym samym momencie Ned, starszy i wyższy spośród braci, spojrzał w stronę Rhysa, trącił brata łokciem i obydwaj ruszyli w jego stronę.
– Idą tutaj – powiedział Rhys do Xaviera.
– Niech mnie diabli! – wykrzyknął przyjaciel.
Rhys nie odwracał spojrzenia utkwionego w Nedzie, nie miał zwyczaju ustępować pola Westleighom.
Bracia zatrzymali się przy jego stole.
– Rhys. – Ned schylił głowę w geście, który można było od biedy uznać za przyjacielskie powitanie.
– Panowie. – Rhys prędzej połknąłby język, niżby zwrócił się do przyrodnich braci po imieniu i udawał zażyłość, jakiej nigdy między nimi nie było. – Mój przyjaciel, pan Campion. – Wskazał dłonią Xaviera.
– Już mieliśmy okazję się poznać. – Skłonił się Ned.
– Rzeczywiście – potwierdził Xavier sarkastycznym tonem.
– Podeszliście, by się tylko przywitać, czy chcecie ze mną porozmawiać? – Rhys odkroił i nadział na widelec kawałek befsztyka.
– Chcemy porozmawiać – odpowiedział głosem pełnym napięcia Hugh.
Rhys nie drgnął. Lata spędzone przy stoliku karcianym nauczyły go tajenia myśli i emocji. Z całą pewnością nie zamierzał odkrywać się przed którymkolwiek z Westleighów. Uniósł do ust widelec.
– Wybacz, że przeszkadzamy w kolacji – odezwał się pojednawczo, chociaż nieco sztywno Ned. – Chcielibyśmy prosić cię na słowo.
Oni chcą go prosić na słowo. Niesłychane. Rhys wskazał przybyłym krzesła.
– Proszę, usiądźcie.
– Wolelibyśmy porozmawiać na osobności – powiedział Ned, któremu w widoczny sposób zależało na tym, by nie urazić Rhysa.
Rhys patrzył na obu braci. Byli bardzo do niego podobni – te same kruczoczarne włosy i ciemno oprawione oczy. Nikt nie mógłby zaprzeczyć, że są braćmi.
– Zaczekajcie, panowie, w salonie obok holu. Przyjdę, kiedy skończę jeść – powiedział.
Ned skłonił się uprzejmie, Hugh rzucił chmurne spojrzenie, ale obaj odwrócili się i odeszli.
– Nie ufam im. Chcesz, bym poszedł z tobą? – zapytał Xavier.
– Zawsze radziłem sobie z Westleighami – odmownie pokręcił głową Rhys.
– Mimo wszystko, byłbym ostrożny. Oni coś knują.
– Prawda. Odniosłem takie samo wrażenie. Oni nigdy nie odsłaniają wszystkich kart – przyznał rację przyjacielowi. – Ale spotkam się z nimi sam.
Rhys nie spieszył się z zakończeniem posiłku, chociaż opuścił go już apetyt. Wiedział, że rozmowa nie będzie miła.
– Trzymaj się, Rhys – poklepał go na pożegnanie w holu Xavier. Rhys wszedł do salonu. Ned i Hugh odwrócili się w jego stronę.
– Zapraszam do moich pokojów – powiedział Rhys.
Zaprowadził ich na drugie piętro i otworzył drzwi do bawialni. Gdy znaleźli się w środku, pojawił się jego służący.
– Podaj brandy, MacEvoy.
MacEvoy, człowiek o jeszcze bardziej pogmatwanym życiorysie niż Rhys, był jego ordynansem na wojnie. Dobrze pamiętał Hugh Westleigha z pola bitwy.
– Siadajcie, proszę – wskazał gościom fotele Rhys. Odczuwał przewrotną satysfakcję z faktu, że umeblowanie jego bawialni było dziełem najwykwintniejszych stolarzy w mieście i wcale nie krępował go fakt, że wszedł w jego posiadanie, grając w karty. Od dłuższego czasu los był mu przychylny i dobrze mu się powodziło.
MacEvoy podał brandy i zniknął.
– Co panów sprowadza? Przez lata starannie mnie unikaliście.
Ned spojrzał w bok, jakby z zakłopotania.
– Może nie rozmawialiśmy… ale zawsze staraliśmy się wiedzieć, w jakich kręgach się obracasz i co robisz.
Ned mijał się z prawdą. Rhys był gotowy założyć się o całą swoją niemałą już fortunę, że przyrodnich braci nigdy nie obchodziło, co się z nim dzieje od czasu, gdy umarła jego matka, a ojciec odmówił mu dalszego wsparcia. Hrabia zostawił go bez grosza i ojcowskiej opieki, nie bacząc na to, że miał zaledwie czternaście lat. Rhys uznał jednak, że nie warto się spierać.
– Wasze zainteresowanie pochlebia mi – powiedział krótko.
– Twoja kariera w wojsku miała doskonały przebieg – dodał Ned.
– Przeżyłem – skwitował pochwałę Rhys.
Hugh także był na wojnie. Jako oficerowie spotykali się od czasu do czasu w Hiszpanii i we Francji, aż w końcu natknęli się na siebie pod Waterloo. Hugh walczył w elitarnym pułku kawalerii, w dragonach królewskich. Rhys dosłużył się stopnia majora w czterdziestym czwartym Pułku Piechoty. Po katastrofalnej szarży kawalerii Rhys wyciągnął Hugh z błota i ocalił od ciosu francuskiej szabli. Nie usłyszał wówczas słowa podzięki, tym bardziej nie zamierzał nawiązywać do tego wydarzenia teraz. Był to jeden z wielu tragicznych momentów owego strasznego dnia.
– Czy to prawda, że zarabiasz na życie grą w karty? – zapytał Ned.
– Tak, w pewnym sensie – przyznał Rhys.
Z kartami zetknął się już w szkole, jak wszyscy normalni chłopcy, lecz hazard zaczął uprawiać dopiero na ulicach Londynu. Dzięki hazardowi przeżył. Biegłość w kartach nie tylko uratowała go od nędzy, lecz także umożliwiła awans społeczny, bowiem zgromadził dość pieniędzy, żeby kupić patent oficerski. Wojna skończyła się, a on zdążył zbić na kartach całkiem sporą fortunę. Nigdy już nie będzie chodził z pustymi kieszeniami i bolącym z głodu brzuchem.
Hugh prychnął zirytowany. Zawsze był tym, który pierwszy unosił pięści.
– Daj spokój, Ned. Nie owijaj w bawełnę.
– Potrzebujemy twojej pomocy, Rhys. Twoich umiejętności. – Spojrzał przyrodniemu bratu prosto w oczy.
– Umiejętności gry w karty? – dopytał i pomyślał, że to całkiem nieprawdopodobne.
– Można by tak rzec. – Ned otarł twarz. – Mamy dla ciebie propozycję stricte biznesową i w naszym przekonaniu, bardzo korzystną.
Czyżby mieli go za głupca? Nie zamierza wchodzić w żadne interesy z żadnym z Westleighów.
– Nie potrzebuję waszych propozycji. Radzę sobie nieźle… od kiedy pozostawiono mnie własnemu losowi.
– Wystarczy, Ned… – Hugh poczerwieniał z emocji. – Nasza rodzina tonie w długach – zwrócił się do Rhysa.
– Ojciec – wtrącił Ned spokojniejszym, bardziej opanowanym głosem – okazał się… lekkomyślny… wydawał bez umiarkowania… grał w karty…
– Roztrwonił prawie cały majątek! – wybuchnął Hugh. – Siedzimy w długach po uszy.
Hrabia Westleigh ma długi? Co za nieoczekiwany obrót koła fortuny. Z drugiej strony, los zadłużonych arystokratów i tak był o niebo lepszy niż los biedaków z ulicy. Ned i Hugh nigdy nie doświadczą głodu, osamotnienia i poniżenia, jakie były udziałem Rhysa…
Pokręcił głową i odpędził wspomnienia. Nigdy nikomu, a zwłaszcza im, nie przyzna się, jak bliski był śmierci.
– A co to ma wspólnego ze mną? – zapytał grzecznym tonem.
– Potrzebujemy pieniędzy, dużo pieniędzy i to szybko, tak szybko, jak to możliwe – powiedział Hugh.
– Hrabia Westleigh życzy sobie ode mnie pożyczyć? – zaśmiał się Rhys, rozbawionym głosem.
– Nie chcemy pożyczki – wyjaśnił Ned. – Chcemy, żebyś nam pomógł zarobić pieniądze.
– Chcemy – gorączkowo podchwycił Hugh – abyś w naszym imieniu otworzył dom gry, poprowadził go i pomógł nam szybko osiągnąć zyski.
Spokojny ton Neda działał Rhysowi na nerwy. Hugh najwidoczniej też, jak dało się zauważyć.
– Tak widzielibyśmy całą tę sytuację – ciągnął niezrażony Ned. – Skoro nasz ojciec był w stanie utracić majątek w domach gry, my moglibyśmy odzyskać go w taki sam sposób. Szkopuł w tym, że nam nie wypada prowadzić takiego interesu, nawet żebyśmy wiedzieli, jak to się robi. Chyba rozumiesz, że gdyby nasi wierzyciele zorientowali się, w jak rozpaczliwej znajdujemy się sytuacji, zaczęliby się niecierpliwić. Ty – uśmiechnął się do Rhysa – mógłbyś się tym zająć bez wzbudzania podejrzeń. Masz doświadczenie i… i tobie nie groziłyby żadne negatywne konsekwencje… towarzyskie.
Z wyjątkiem ryzyka aresztowania, pomyślał Rhys. Co prawda, wystarczy wprowadzić opłatę członkowską i nazwać przybytek klubem, aby interes stał się w zupełności legalny…
Rhys zreflektował się. Przecież nie zamierzał prowadzić domu gry dla Westleighów.
– Potrzebujemy ciebie – nalegał Hugh.
Czyżby oszaleli? Pogardzali nim całe życie, a teraz spodziewali się, że im pomoże? Dopił zawartość kieliszka i spojrzał na jednego, a potem na drugiego z Westleighów.
– Otóż to. Wy potrzebujecie mnie, a nie ja was.
Hugh urósł w fotelu.
– Przecież nasz ojciec wspierał ciebie i twoją matkę. Jesteś mu coś winien. Posłał cię do szkoły. Pomyśl, co by było, gdyby tego nie zrobił!
Rhys usadził go w miejscu twardym spojrzeniem. Hugh był tylko o rok od niego młodszy, miał dwadzieścia dziewięć lat.
– Pomyśl, jakie życie mogłaby prowadzić moja matka, gdyby hrabia jej nie uwiódł.
Mogłaby być kobietą szanowaną i szczęśliwą, a nie uginać się pod brzemieniem niesławy z powodu nieślubnego dziecka. I mogłaby wciąż żyć. Rhys zdusił rozgoryczenie. Nigdy nie wybaczy ojcu.
– Rhys, nie mam ci za złe, że gardzisz naszym ojcem lub nami – nalegał Ned. – Weź jednak pod uwagę, że chodzi nie tylko o nasze dobro. Los wielu ludzi, niektórych ci znanych, zależy od naszej rodziny. Służących, farmerów gospodarujących na naszej ziemi, stajennych. Pomyślność całej wioski i jej mieszkańców jest w jakimś stopniu związana ze stanem gospodarki w dobrach Westleighów. Bardzo szybko nie będzie nas stać na obsianie ziemi. Wszystko zawali się jak domek z kart, a najwyższą cenę za bankructwo zapłacą ludzie zamieszkujący nasze dobra.
– Nie zwalaj na moje barki odpowiedzialności za lekkomyślność i nieudolność hrabiego. Ja nie mam z tym nic wspólnego. – Rhys zacisnął pięści.
– Jesteś naszą ostatnią deską ratunku – powiedział błagalnym głosem Hugh. – Próbowaliśmy oddać majątek w dzierżawę, ale w tych trudnych czasach nie znalazł się nikt chętny.
Istotnie, rolnictwo przeżywało kryzys. Wojna wydrenowała finansowo właścicieli ziemskich. W kraju mnożyły się protesty i rosło niezadowolenie z powodu wysokich cen żywności, do której doprowadziły wysokie cła na import zbóż nałożone przez tzw. ustawy zbożowe, jednak bez tych regulacji krajowe farmy musiałyby zbankrutować. Ale to był jeszcze jeden powód, by hrabia oszczędzał, a nie szastał pieniędzmi.
– Nie wciągajcie mnie w to!
– Nie możemy inaczej! – Hugh skoczył na nogi i zaczął przemierzać tam i z powrotem pokój. – Potrzebujemy ciebie. Nie słuchasz, co mówię? Musisz to dla nas zrobić!
– Hugh, nie tędy droga. – Ned również wstał.
Rhys podniósł się, żeby spojrzeć braciom w oczy.
– Słowa „nasz ojciec” kiedyś coś dla mnie znaczyły. Teraz nie znaczą nic. Nie mam żadnego obowiązku wam pomagać. – Podszedł do stolika, na którym stała karafka z brandy, i napełnił kieliszek. – Naszą rozmowę uważam za zakończoną.
Ned i Hugh bynajmniej nie zamierzali wychodzić. Rhys odwrócił się.
– Proszę mnie opuścić, panowie. Wyjdźcie teraz albo, wierzcie mi, wyrzucę was obu za drzwi.
– Chciałbym zobaczyć, jak to robisz! – Hugh wykonał krok w jego stronę.
– Wychodzimy. – Ned powstrzymał brata. – Już wychodzimy, ale, proszę, przemyśl naszą propozycję. Możesz dorobić się wielkiej fortuny. Mamy dość na start. Potrzebujemy tylko…
– Idźcie już – zniżył głos Rhys.
Obserwował, jak zbierają kapelusze, rękawiczki i wychodzą. Dopił brandy, ponownie napełnił kieliszek. Oddychał ciężko, jakby po przebiegnięciu mili. Nieomal sobie życzył, by Hugh się na niego rzucił. Z ulgą poczęstowałby go ciosem w twarz – tak niepokojąco podobną do jego własnej.
Usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył.
– Mówiłem, żebyś się nie wtrącał – powiedział do Xaviera.
– Widzę, że sobie poszli.
– Czaiłeś się w przedpokoju?
– Właśnie. Nie mogę się doczekać, żeby się dowiedzieć, czego chcieli.
– Siadaj. – Rhys podał przyjacielowi kieliszek brandy. – Nie uwierzysz…
Odesłanie Westleighów z kwitkiem powinno zakończyć sprawę, a Rhys powinien skoncentrować się na swoich kartach zamiast rozglądać się po sali swojego domu gry. Mieścił się w okolicy St. James Street jak większość tego typu przybytków w Londynie.
Po wizycie braci od kilku dni odwiedzał londyńskie jaskinie hazardu. Grał w karty, ale i przyglądał się, jak są urządzone, jakie dania serwuje się w ich restauracjach. Zastanawiał się, jakie dochody mogą przynosić poszczególne rodzaje gier.
– Po co ta runda po kasynach? – dopytywał się Xavier, kiedy wchodzili do kolejnego miejsca. – Co wieczór gramy gdzie indziej. Nigdy czegoś takiego nie robiłeś. Zazwyczaj polowałeś w jednym miejscu na gości gotowych grać o wysokie stawki.
– Nie ma szczególnego powodu. Ot, taka zachcianka – odparł Rhys, nie chcąc przyznać się nawet przed samym sobą, że rozważa propozycję braci.
Przed oczami stanęli mu ludzie w wiosce, którzy okazywali serce jego matce, gdy potrzebowała pomocy. Potrafił sobie wyobrazić cierpienie, na jakie naraziłaby ich ruina Westleigh Hall. A on rozumiał, co znaczy głód.
Poza tym doszedł do wniosku, że przy okazji sam również mógłby nieźle zarobić. Jedyne, co mu przeszkadzało, to partnerstwo Westleighów.
Rhys zastukał kołatką do drzwi niepozornie wyglądającego domu. Otworzył silnie zbudowany mężczyzna w jaskrawej liberii.
– Jak się masz, Cummings? – powitał odźwiernego. – Dawno mnie tu nie było.
– Dobry wieczór, panie Rhysdale – odpowiedział głębokim głosem sługa. – Witam, panie Campion – skłonił głowę Xavierowi.
Cummings był nie tylko odźwiernym, lecz także kimś w rodzaju wykidajły, który miał czuwać nad tym, by w lokalu nie dochodziło do awantur. Odebrał kapelusze i rękawiczki gości.
– Nic się u nas nie zmieniło z wyjątkiem paru dziewczyn. One przychodzą i odchodzą. Kasyno jest na piętrze, jak dawniej.
Rhysa nie interesowały dziewczyny, które sprzedawały dyskretnie w tym lokalu swoje wdzięki. Trzy lata temu bywał tu częstym gościem. Intrygowała go, tak jak i innych dżentelmenów, pewna zamaskowana kobieta, która przychodziła grać w karty i całkiem nieźle sobie radziła. Stanowiła zagadkę, co wzmagało jej popularność. Wkrótce panowie zaczęli zakładać się o to, który pierwszy zwabi ją do łóżka. Zakłady były wpisywane do księgi zakładów, jak należy. Rhys nie był zainteresowany uwodzeniem kobiety tylko po to, żeby wygrać zakład, i o zamaskowanej damie dawno zapomniał. Ciekawe, czy komuś się udało – nasunęło mu się mimowolnie pytanie.
– Madame Bisou jest obecna? – zapytał Cummingsa. Madame Bisou była właścicielką lokalu.
– Tak, proszę pana.
Rhys z Xavierem weszli na piętro. W kasynie było rojno, jako że zbliżała się północ. Środek pokoju zajmowały otoczone wianuszkiem graczy stoły, przy których toczyły się gry hazardowe. Rhys złowił uchem znajomy grzechot kości w kubku. Jakiś głos krzyknął „siedem!”, kości potoczyły się po pokrytym suknem stole. Wybuchła wrzawa. Uczestnik gry mógł oczywiście wygrać sporo pieniędzy, ale wygrana była najczęściej po stronie kasyna, tak samo jak w faraonie, czy w rouge et noir, w które grano przy stołach pod ścianami. Rhys unikał tego rodzaju gier. Ich wynik zależał wyłącznie od szczęścia. On oddawał się grom, w których liczyły się umiejętności.
– Myślałem, że przyszliśmy zagrać w karty. – Xavier trącił go.
– Tak, tak. Chciałem tylko zorientować się, co mamy do wyboru.
Dostrzegli zbliżającą się ku nim kobietę o obfitych kształtach i płomiennorudych włosach.
– Monsieur Rhysdale! Monsieur Campion! Cieszę się, że panów widzę. Ile to już czasu minęło?
Rhys uśmiechnął się. Cieszył go jej widok i niezmiennie rozśmieszał silny francuski akcent.
– Madame Bisou! – Pocałował ją w policzek. – Jak się masz, Penny? – szepnął do ucha.
– Très bien, mon cher – odpowiedziała.
W trudnych czasach, kiedy Rhys walczył w Londynie o przetrwanie, Madame Bisou była zwykłą Penny Jones, dziesięć lat od niego starszą ulicznicą, i tak samo jak on zdeterminowaną, by wyrwać się z oków nędzy. Oboje wykorzystywali to, w co Bóg ich wyposażył najhojniej: Rhys ze smykałki do kart, Penny z wdzięków ciała. Nie wydawała wszystkiego, co zarobiła, jak wiele jej podobnych. Oszczędzała i inwestowała, i w końcu kupiła lokal, do którego Rhys i Xavier teraz przyszli. Prowadziła go od prawie dziesięciu lat.
– Dlaczego od tak dawna panowie nas nie odwiedzali? – Uścisnęła dłoń Rhysa.
– Sam sobie zadaję to pytanie – odpowiedział. Był szczerze uradowany widokiem dawnej przyjaciółki.
– Czym sprawię panom dzisiaj przyjemność? – Madame Bisou zapytała oficjalnym tonem. – Życzycie sobie towarzystwa? A może zagracie?
– Chcielibyśmy zagrać w wista, jeśli to możliwe – odpowiedział Xavier.
Rhys wolałby po prostu rozejrzeć się po pokoju, ale Penny znalazła im partnerów gotowych zagrać o wysokie stawki. Po zakończeniu gry przyjaciele wstali od stolika, zgarniając skromniejszą niż zazwyczaj wygraną z winy Rhysa, który nie mógł skoncentrować się na kartach. Przeszli do jadalni, gdzie zastali Penny siedzącą samotnie przy stoliku w głębi pokoju. Xavier zainteresował się jedną z dziewczyn. Rhys podszedł do Penny.
– Samotność przy stole nie jest w twoim stylu, Penny – zauważył. – Coś nie w porządku? Mógłbym ci pomóc?
Westchnęła ciężko. Wyglądała starzej niż na swoje czterdzieści lat.
– Straciłam serce do tego interesu, Rhys. Chciałabym po prostu wstać i wyjść…
– Myślisz o sprzedaży? – Serce Rhysa zabiło żywiej.
– Jak? Nie mogę nawet dać ogłoszenia do gazet! – Interes był nielegalny. – Głowa mi pęka od myślenia, jak to zrobić.
Rhys zwietrzył okazję. Sam los wskazał mu drogę. Za jednym razem rozwiąże problem Penny, uratuje rodzinną wioskę, a sam zarobi fortunę… Chcąc nie chcąc, pomoże też własnemu zepsutemu ojcu.
Następnego dnia Rhys stawił się w miejskiej rezydencji Westleighów. Nie przyznał się Xavierowi, co zamierza. Nie chciał, by przyjaciel próbował odwieść go od tego pomysłu, tym bardziej że sam Rhys nie zyskał jeszcze przekonania.
Godzina była o wiele za wczesna na towarzyskie wizyty w wielkim świecie. Możliwe, że Ned i Hugh nawet jeszcze nie wstali. Było wpół do dziesiątej – stawił się u braci tak wcześnie, bo bał się, że zmieni zdanie.
Lokaj wprowadził go do salonu. Pokój zdobił wielki portret pana domu. Hrabia Westleigh stał na nim ze skrzyżowanymi ramionami i patrzył z poważną miną wyrażającą w odczuciu Rhysa niezadowolenie.
Mimo wszystko świadomość, że w domu obecny jest stary hrabia, sprawiała, że czuł narastającą irytację. Miał nadzieję, że ojciec do nich dołączy. Chciałby z pozycji wyższości stanąć oko w oko z człowiekiem, który kiedyś miał decydujące słowo o jego życiu. Spodziewał się jednak, że hrabia zrobi wszystko, aby uniknąć spotkania z nieślubnym synem.
Bracia nie kazali długo na siebie czekać, co Rhys odnotował na ich korzyść. Ned wszedł do pokoju z ręką wyciągniętą na powitanie, ale rozmyślił się i wskazał nią gościowi fotel.
– Usiądziemy?
Hugh trzymał się na uboczu. Miał uroczystą minę.
– Dziękuję, postoję – powiedział Rhys. Odpowiedź wywołała spodziewany efekt. Obaj Westleighowie poruszyli się niespokojnie.
– Czy możemy przyjąć, że twoja obecność świadczy o tym, że przemyślałeś naszą ofertę? – zapytał Ned.
Rhys wzdrygnął się w myślach. Ned nazywa to ofertą?
– Przyszedłem się upewnić, czy zasługujecie na to, by wyciągać was i waszego ojca z nędzy.
– Dlaczego? Co sprawiło, że zmieniłeś zdanie? – zawołał zapalczywie Hugh.
Rhys zmierzył go zimnym wzrokiem.
– Nazwij to przypływem uczuć rodzinnych, jeśli chcesz. Nie powiedziałem jednak, że zmieniłem zdanie.
Ned położył uspokajająco dłoń na ramieniu brata i zwrócił się do Rhysa.
– O czym chcesz porozmawiać?
– Po pierwsze, trzeba dużych pieniędzy, żeby otworzyć dom gry. Czy spodziewacie się, że zainwestuję własne środki? Bo ja nie zamierzam angażować majątku w coś tak ryzykownego.
– Skąd ryzyko? – zapytał Hugh. – Domy gry to zyskowne przedsięwzięcie. Dobrze o tym wiesz.
– Wcale nie tak trudno zbankrutować – zauważył Rhys. – Zawsze jest to możliwe.
– Ale mało prawdopodobne.
Ned uciszył wzrokiem Hugh, po czym odezwał się znowu do Rhysa.
– Zainwestujemy nasze pieniądze. To dla nas być albo nie być. Wyskrobaliśmy wszystko, co nam pozostało. Od ciebie chcemy tylko jednego, to znaczy oczekujemy tylko jednego – żebyś poprowadził ów przybytek.
Rhys pomyślał, że są w głębokiej desperacji, skoro do niego się zwrócili. Zdesperowani albo szaleni.
– Dom gry nie zacznie przynosić zysków od razu, chyba że szybko zdobędzie dobrą reputację. Musi odróżniać się od innych tego rodzaju miejsc. Ludzie muszą mieć powód, żeby go odwiedzać. Należałoby przyciągnąć graczy gotowych wysoko stawiać i mających dużo pieniędzy do przegrania.
– To musi być uczciwy interes – rzuci Hugh. – Żadnych ważonych kości czy znaczonych kart.
– Próbujesz mnie obrazić, Hugh? Jeśli wątpisz w moją uczciwość, dlaczego prosisz mnie o prowadzenie interesu? Nie ma mowy o oszukiwaniu ani o prostytucji. Nie będę jej tolerował.
– Z całym przekonaniem podzielamy twoje podejście – odpowiedział Ned.
– Zakładając, że będę działał uczciwie, muszę dostać wolną rękę w sprawach zarządzania interesem.
– To oczywiste – zgodził się Ned.
– Chwileczkę – wtrącił Hugh. – Co właściwie rozumiesz przez wolną rękę?
– To, że ja będę decydował, jak go prowadzić – odpowiedział Rhys. – Nie będziecie kwestionować moich decyzji.
– A jakie decyzje masz na myśli?
– Sprawię, że ten dom gry będzie tak atrakcyjnym miejscem, że każdy bogaty arystokrata czy kupiec będzie chciał się w nim pokazywać. Zamierzam przyciągnąć nie tylko bogatych panów, lecz również damy.
– Damy?! – powtórzył Hugh, wyraźnie przerażony.
– Wiemy, że panie lubią oddawać się hazardowi na równi z dżentelmenami, lecz boją się potępienia, dlatego też proponuję, by do naszego domu można było przychodzić w kostiumach jak na maskaradę. Dzięki temu nasi klienci będą mogli być spokojni o swoją reputację.
Rhys miał wszystko przemyślane w najdrobniejszych szczegółach. Zainspirowany wspomnieniem owej damy, która przed laty wywoływała wielkie poruszenie u Madame Bisou i nikt nigdy nie poznał jej tożsamości, od pierwszego dnia, w którym Ned i Hugh przedstawili mu swoją propozycję, nie przestawał myśleć o tym, jak urządzi swój dom gry. Nazwie go Maskarada i nada mu formę klubu, i wprowadzi konieczność wpłat członkowskich. Gościom będzie wolno zachować anonimowość pod maską pod warunkiem, że żetony wykupią za gotówkę. Gdyby jednak chcieli korzystać z kredytu lub byli zmuszeni wystawić weksel, muszą ujawnić tożsamość.
– Tak wygląda, jak na razie, mój plan i nie podlega on dyskusji. Gdybym w przyszłości miał lepszy pomysł, wcielę go w życie i nie będę go z wami uzgadniać.
– Ale… – Hugh zdawał się mieć wątpliwości.
– Daj spokój, Hugh – powstrzymał brata Ned. – Dopóki dom gry będzie przynosił uczciwe i odpowiednio wysokie zyski, nie obchodzi nas, jak jest prowadzony. Coś jeszcze? – zwrócił się do Rhysa.
– Chcę połowę zysków.
– Połowę!? – wykrzyknął Hugh.
– Wy ryzykujecie pieniądze, ale to ja włożę w ten interes ciężką pracę i to na mnie spocznie cała odpowiedzialność, o bezpieczeństwie nie wspominając. Zamierzam pobierać opłatę członkowską i nazywać nasz dom gry klubem. To jednak nie oznacza, że ryzyko znika. Za to właśnie należy mi się rekompensata.
Rhys planował dzielić się zyskiem z Penny oraz z Xavierem, który będzie pomagał mu w prowadzeniu domu.
– Sądzę, że twoje warunki są do przyjęcia – odpowiedział Ned. – Przejdźmy do kolejnej kwestii: ile potrzebujesz, żeby otworzyć ów „klub”?
– Za chwilę o tym. Najpierw odpowiedzcie na jedno pytanie…
– Jakie? – Ned spojrzał podejrzliwie na przyrodniego brata.
– Czy hrabia wie, że wchodzicie ze mną w tę spółkę?
Bracia wymienili spojrzenia.
– Wie – odpowiedział Ned.
I nie jest zachwycony, domyślił się Rhys. Na to liczył. Oprócz zysków chciał utrzeć nosa wyniosłemu i bezwzględnemu arystokracie. Niech wie, że to jego nieślubny syn ratuje go przed ruiną.
– Bardzo dobrze, moi braciszkowie, poprowadzę wasz dom gry – powiedział sarkastycznie i dodał: – ale mam jeszcze jeden warunek.
Hugh wzniósł niecierpliwie oczy w górę, Ned lekko się zaniepokoił.
– Nasz ojciec – Rhys wymówił to słowo z jeszcze wyraźniejszym sarkazmem – to znaczy hrabia Westleigh, musi mnie publicznie uznać za syna. Mam zyskać prawo, aby uczestniczyć we wszystkich uroczystościach rodzinnych i wydarzeniach towarzyskich organizowanych przez „naszą” rodzinę. Mam być traktowany jak każdy inny członek rodziny.
Czy można sobie wyobrazić lepszy rewanż niż to? – pomyślał z satysfakcją.
Ned i Hugh patrzyli na Rhysa z oburzeniem.
– Taki jest mój warunek – powtórzył Rhys.
Zapanowało długie milczenie, po czym niespodziewanie odezwał się Ned:
– Witaj w rodzinie, bracie.
Tytuł oryginału
A Reputation for Notoriety
Pierwsze wydanie
Harlequin Mills & Boon Ltd, 2013
Redaktor serii
Dominik Osuch
Opracowanie redakcyjne
Dominik Osuch
Korekta
Lilianna Mieszczańska
© 2013 by Diane Perkins
© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2016
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżone.
Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Harlequin Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-1847-4
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.