10,99 zł
Podczas wystawy w londyńskiej galerii ulega zniszczeniu obraz Zakochana kobieta wart sto milionów funtów. Wówczas wychodzi na jaw, że jest to falsyfikat. Sia Keating, rzeczoznawczyni, która stwierdziła wcześniej autentyczność tego obrazu, zostaje zawieszona w prawach wykonywania zawodu. Jednak Sia jest przekonana, że obraz podmieniono, a oryginał skradziono. Postanawia na własną rękę przeprowadzić śledztwo. Jej pierwsze podejrzenie pada na hiszpańskiego księcia Sebastiana Rohana de Luena…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 268
Diane Gaston
Życiowa rola panny Claire
Tłumaczenie: Ewa Bobocińska
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2022
Tytuł oryginału: Shipwrecked with the Captain
Pierwsze wydanie: Mills & Boon Ltd., an imprint of HarperCollinsPublishers, 2019
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2019 by Diane Perkins
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2022
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-8213-0
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Dedykacja:
Dla Jane Austen,
która przez krótki czas mieszkała w Bath
i w której ślady mam zaszczyt iść.
Czerwiec 1816 r.
Lucien Roper stał przy relingu statku i obserwował znikający w oddali port w Dublinie. Wciągnął w płuca słone powietrze, na twarzy czuł orzeźwiającą bryzę. O uszy obijały mu się głosy marynarzy wypełniających swoje obowiązki.
Jeszcze tylko kilka dni, a potem, przy odrobinie szczęścia, znajdzie się na pokładzie własnego statku, ze swą dawną załogą i wróci do życia na morzu, które tak wiele mu dało. Ogromną gratyfikację finansową. Uznanie i szacunek. Własne miejsce pod słońcem.
Za jego plecami rozległ się kobiecy śmiech, tak cudowny, tak radosny, że Lucien odwrócił się, zaskoczony. Kobieta miała na sobie szary płaszcz z kapturem, który zakrywał jej twarz. Zastanawiał się, co ją tak rozbawiło.
Życie na morzu wymagało poświęceń. Nie miał na przykład prawa zabiegać o względy młodej damy, która śmiała się tak wesoło. Nie dla niego małżeństwo, bo musiałby porzucić żonę dla swej kochanki, morza. Widział dobrze, co się działo, gdy marynarz się żenił: lwią część życia małżonkowie spędzali osobno.
Jak jego rodzice.
Lucien od dawna już nie cierpiał z powodu nieobecności ojca. On sam był na morzu, odkąd skończył dwanaście lat, czyli prawie dwie dekady. To było jego prawdziwe życie, wszystko, co działo się przedtem, było zaledwie wspomnieniem.
I nie mógł się doczekać, by do tego życia powrócić. Jego ukochany okręt, Foxfire, został sprzedany na złom. Po zakończeniu wojny nie był już potrzebny, ale Admiralicja obiecała mu nowy statek. Oczywiście były dziesiątki takich kapitanów jak on, ale Lucien zasłużył na czołowe miejsce na liście oczekujących na nowy przydział. Przy sprzyjającym wietrze mogli dotrzeć do Holyhead następnego dnia, a w parę dni później Lucien będzie w Londynie.
Popatrzył na niebo i zmarszczył brwi. Ten rejs będzie ciężki, bardzo ciężki. .
Lucien podszedł do kapitana statku.
– Płyniemy w strefę fatalnej pogody – zauważył.
– Co? – Kapitan wyglądał na zaskoczonego, że Lucien odezwał się do niego. – Och. Zła pogoda. Tak. Musimy przez to przepłynąć.
Lucien przeżył już wiele sztormów. Przeżyje i ten. Wolałby jednak, żeby kapitan nie był tak zatopiony we własnych myślach i panował nad tym, co działo się na pokładzie.
Na przykład zauważył, że kobieta w szarym płaszczu, która wystawiła twarz na rozbryzgi słonej wody, właśnie się potknęła.
– Czy nie byłoby dobrze nakazać pasażerom zejść pod pokład? – odezwał się Lucien.
– Hm? – Kapitan był bystry jak kubeł na nieczystości.
– Pasażerowie – warknął Lucien, wskazując głową młodą kobietę. – Powinni siedzieć pod pokładem.
– O? – Kapitan uniósł brwi. – Oczywiście. Właśnie miałem wydać rozkaz. – Przywołał jednego ze swoich ludzi. – Każ pasażerom zejść pod pokład.
Lucien potrząsnął głową i odszedł szybkim krokiem. Z przyzwyczajenia zwrócił uwagę na pracę marynarzy przygotowujących statek do sztormu. Zerknął na żagle i olinowanie. Wszystko wydawało się w porządku. Obejrzał się na kapitana, który położył rękę na piersi i zdawał się kontemplować guziki swojego munduru.
Lucien westchnął z irytacją. Powinien szybko zejść pod pokład, zanim zacznie wydawać rozkazy.
Otworzył właz. U stóp schodów zobaczył dwie kobiety, obie w szarych płaszczach. Która z nich miała tak ujmujący śmiech? Twarzy jednej nie widział, druga była pięknością. Pięknością w kosztownym odzieniu. Najwyraźniej im przeszkodził, bo odeszły na bok.
Skłonił głowę, mijając je, ale po chwili odwrócił się.
– Powinny panie pozostać w kajutach, Morze jest bardzo wzburzone. Proszę się nie obawiać, marynarz przyniesie paniom posiłek.
Jeśli kapitanowi przyjdzie do głowy, żeby wydać taki rozkaz, pomyślał.
Claire Tilson odwróciła twarz, kiedy wysoki, ciemnowłosy, barczysty dżentelmen otworzył właz i zszedł po schodach. Jej serce już i tak biło zbyt szybko, bo spotkanie z tą damą było wystarczająco niepokojące. Jednak na pokładzie udało jej się rzucić okiem na tego dżentelmena i przekonała się, że był szalenie przystojny.
Chyba coś z nią nie w porządku? Zwracała uwagę na każdego mężczyznę, choć dopiero co uciekła z wiejskiej rezydencji, w której była guwernantką trzech uroczych małych dziewczynek, ponieważ ich ojciec próbował ją uwieść pod nosem swojej słodkiej żony. Przysięgał Claire dozgonną miłość. Jakby mogła uwierzyć mężczyźnie, który krzywdził swoją żonę.
Claire przywołała się do porządku. Nie powinna błądzić myślami Bóg wie gdzie. Powinna skoncentrować się na damie stojącej obok niej.
Damie, która wyglądała tak samo jak ona.
Miała takie same brązowe włosy. Takie same orzechowe oczy. Taką samą twarz.
Przedstawiła się jako lady Rebecca Pierce.
Claire czekała, aż przystojny nieznajomy zniknie w jednej z kajut, zastanawiając się, co powiedzieć obcej osobie, która wyglądała jak jej bliźniacza siostra.
– Powinnyśmy chyba posłuchać jego rady. – Otworzyła najbliższe drzwi. – To moja kajuta – powiedziała, choć chciała zawołać: Czekaj. Porozmawiaj ze mną. Dlaczego wyglądasz tak samo jak ja? Czy jesteśmy spokrewnione?
Claire bardzo chciała mieć jakichś krewnych.
Nie powinna jednak narzucać się tej damie. Przestąpiła przez próg.
Lady Rebecca zatrzymała ją.
– Chciałabym z panią dłużej porozmawiać. Nie mam żadnego towarzystwa. Moja służąca cierpi na chorobę morską i nie wychodzi ze swojej kajuty.
Claire spojrzała na swoją kajutę, w sam raz dla biednej guwernantki, ale nie dla wielkiej damy.
– Proszę wejść, ale jest tu bardzo mało miejsca.
– W takim razie przejdźmy do mojej – zaproponowała lady Rebecca. – Tam będzie nam wygodniej.
Gdy tam dotarły, lady Rebecca wskazała Claire krzesło. Usiadły naprzeciw siebie przy stole.
– Dokąd pani się wybiera, panno Tilson?
– Do pewnej rodziny w Krainie Jezior – odparła. – Właściwie nie do rodziny, a do dwóch małych dziewczynek, których rodzice zginęli w wypadku. Są obecnie pod opieką wuja, wicehrabiego Brookmore’a.
– Jakie to smutne – westchnęła dama ze współczuciem.
– A pani, lady Rebecco? Dokąd pani zmierza?
– Do Londynu.
– Londyn! – Claire uśmiechnęła się. Mnóstwo sklepów, pałaców, teatrów i eleganckich domów przy malowniczych skwerach. – Ekscytujące miasto! Byłam tam raz. To było takie… ważne przeżycie.
– Ważne, rzeczywiście. – Lady Rebecca zrobiła pogardliwą minę.
– Wygląda na to, że nie chce pani tam jechać.
– Bo nie chcę. Jadę tam, żeby wyjść za mąż.
Claire pytająco uniosła brwi.
– To zaaranżowane małżeństwo. – Lady Rebecca lekceważąco machnęła ręką. – Pomysł mojego brata.
– A nie chce pani wyjść za tego mężczyznę?
– Nie chcę. Czy możemy zmienić temat?
– Przepraszam. – Claire oprzytomniała. Zapomniała się i rozmawiała z tą kobietą tak, jakby były sobie równe. – Nie chciałam być wścibska.
Lady Rebecca wzruszyła ramionami.
– Może później opowiem pani całą tę historię. – Pochyliła się nad stołem. – Dlaczego wyglądamy tak samo? Jak to możliwe? Czy jesteśmy spokrewnione?
Przedyskutowały możliwe związki rodzinne, ale nie znalazły żadnych wspólnych krewnych.
Zresztą jakiekolwiek pokrewieństwo między nimi stanowiłoby sporą niespodziankę. Lady Rebecca była córką angielskiego hrabiego, którego posiadłości znajdowały się w Irlandii, a Claire córką angielskiego proboszcza, który prawie nie wyjeżdżał ze swojej parafii.
Obie kształciły się w angielskich szkołach z internatem, ale lady Rebecca pobierała nauki w postępowej placówce w Reading, podczas gdy bristolska szkoła Claire adresowała swoją ofertę do dziewcząt takich jak ona, które musiały same radzić sobie w życiu.
– Nie zbliżyłyśmy się do rozwiązania tej zagadki – westchnęła lady Rebecca z rozdrażnieniem. – Nie jesteśmy spokrewnione…
– A wyglądamy tak samo – dokończyła Claire. – Nadzwyczajny zbieg okoliczności?
Lady Rebecca wstała i pociągnęła Claire do lustra przymocowanego do ściany.
– Nie jesteśmy identyczne. – Claire niemal poczuła ulgę, kiedy znalazła różnice. – Proszę spojrzeć.
Jej przednie zęby nie były tak wystające, a łuki brwi tak idealnie zarysowane jak lady Rebecki, Claire miała też bliżej osadzone oczy.
– Ale nikt nie zauważyłby różnicy, gdybyśmy nie stały tuż obok siebie – przyznała.
– Różnią nas stroje. – Lady Rebecca odwróciła się od lustra i stanęła twarzą do Claire. – Gdyby pani włożyła moje ubranie, to mogę się założyć, że każdy wziąłby panią za mnie.
Claire popatrzyła z zachwytem na podróżną suknię lady Rebecki.
– Nie wyobrażam sobie, że mogłabym nosić tak piękne ubrania jak pani – westchnęła.
– W takim razie musi je pani włożyć! Zamienimy się ubraniami i w czasie podróży będziemy udawać jedna drugą. Zobaczymy, czy ktoś się zorientuje.
– Pani ubrania są zbyt piękne, żeby mogła je pani oddać – zawołała przerażona Claire. – Moje są takie skromne.
– Myślę, że ludzie bardziej zwracają uwagę na strój niż na inne szczegóły. – Lady Rebecca skrzyżowała ramiona. – Tak czy owak, nie widzę nic złego w noszeniu skromnych sukienek.
Sukienka Claire zdecydowanie była skromna. Ze zwyczajnej brązowej popeliny.
Elegancka suknia podróżna lady Rebecki została uszyta z najlepszej wełny. Claire dotknęła materiału z zachwytem.
– Przyznaję, że chciałabym włożyć taką suknię.
– W takim razie będzie pani ją nosiła!
Rozebrały się do bielizny i wymieniły się sukienkami.
– Proszę uczesać moje włosy jak swoje – poprosiła lady Rebecca.
Claire upięła jej włosy w prosty węzeł z tyłu głowy, choć odczuwała niezrozumiałą przykrość, zmieniając lady Rebeccę w taką pospolitą dziewczynę.
– A teraz ja uczeszę panią. – Lady Rebecca wyjęła spinki z włosów Claire, a kiedy opadły na ramiona, zaczesała je wysoko i przy pomocy odrobiny pomady zwinęła kosmyki w loki wijące się wokół twarzy.
Claire i jej sobowtór znowu spojrzały w lustro i wybuchły śmiechem.
Ktoś zapukał do drzwi.
– Proszę otworzyć jako ja. – Lady Rebecca uśmiechnęła się szeroko i usiadła przy stole.
Claire wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi.
– Drobny poczęstunek, milady. – Marynarz zręcznie balansował tacą.
Wziął ją za lady Rebeccę!
W pięknej sukni Claire naprawdę poczuła się jak dama. Ciekawe, czy marynarz weźmie lady Rebeccę za guwernantkę?
– Dziękuję. Panna Tilson dotrzymuje mi towarzystwa. Czy może pan przynieść tutaj jedzenie dla niej?
– Dobrze. – Marynarz postawił tacę na stole przed lady Rebeccą. Po chwili wrócił, niosąc dwie tace. – A co z porcją dla pani pokojówki?
Claire zerknęła na lady Rebeccę po wskazówki, ale dama odwróciła głowę.
– Moja… moja pokojówka odpoczywa – powiedziała niepewnie Claire. – Może zostawi pan jej tacę tutaj? My ją potem zaniesiemy.
Marynarz skłonił się i postawił obie tace na stole.
– Bałam się, że zauważy nasze podobieństwo – powiedziała lady Rebecca. – Mógł na mnie zerknąć, kiedy stawiał tace.
– Na guwernantkę nikt nie zwraca uwagi, milady, nie jest dość ważna.
Usiadła przy stole i kontynuowały rozmowę, racząc się chlebem, serem i piwem. Claire odprężyła się. Zapomniała o różnicy ich statusów i czuła się tak swobodnie, jakby były siostrami.
Lady Rebecca najwyraźniej czuła się podobnie.
– Myślę, że powinnyśmy mówić sobie po imieniu – stwierdziła. – Głupio zwracać się tak formalnie do swojego lustrzanego odbicia.
– Jeśli tego chcesz… Rebecco. W takim razie dla ciebie jestem Claire.
– Claire! – Rebecca uśmiechnęła się szeroko.
– Czy możesz mi teraz powiedzieć, dlaczego nie chcesz wyjść za mąż? – Przecież wszystkie kobiety marzą o małżeństwie, prawda?
– Kobieta, wychodząc za mąż, musi zrezygnować ze wszystkiego. Z całego swojego majątku, z wszelkiej własności. Z prawa do decydowania o sobie, o tym, co chciałaby robić. – Zacisnęła zęby. – Jeśli już mam zrezygnować ze wszystkiego, to dla mężczyzny, który mnie kocha, szanuje i nie będzie mnie ograniczał.
– A ten mężczyzna? – zapytała.
Rebecca skrzywiła się.
– Spotkałam go tylko raz. Chciał się jedynie upewnić, czy mogę urodzić jego dziedzica.
– To chyba oczywiste, że chciałby mieć spadkobiercę – odparła Claire. – Szczególnie jeśli posiada tytuł i ziemię.
– Posiada. – Rebecca postukiwała paznokciem w cynowy kufel.
– Czy jest dość bogaty, żeby cię utrzymać? – zapytała Claire.
– Podobno jest bardzo zamożny – odparła Rebecca. – Musi być bogaty, skoro jest gotów mnie wziąć z marnym posagiem.
– Powiesz mi, kto to jest? – zapytała Claire.
Rebecca wzruszyła ramionami.
– Lord Stonecroft.
Claire nigdy o nim nie słyszała, ale właściwie dlaczego miałaby słyszeć?
– Baron Stonecroft – Rebecca wymówiła nazwisko przyszłego męża z taką miną, jakby wzięła do ust zepsute mięso.
– A, baron. – Claire wreszcie zrozumiała. – Liczyłaś pewnie na lepszy tytuł. Mówiłaś, że jesteś córką hrabiego.
– Nie obchodzą mnie tytuły! – żachnęła się Rebecca.
Wydał ci się człowiekiem okrutnym? Czy tego dotyczą twoje obiekcje?
– Właściwie nie mam w stosunku do niego żadnych obiekcji. Po prostu nie chcę wyjść za niego za mąż.
– Więc odmów.
– Mój brat… mój przyrodni brat twierdzi, że jestem dla niego brzemieniem i nie chce dłużej czekać, aż znajdę męża, który mi się spodoba. Odrzuciłam wszystkie kandydatury, które mi przedstawił. Tym razem nie dał mi wyboru. Jeżeli nie wyjdę za lorda Stonecrofta, wyrzuci mnie z domu bez złamanego pensa. – Zaczerwieniła się. – Nie mam wątpliwości, że zrobi to, co zapowiada.
– Przykro mi. Brat powinien cię zrozumieć.
Rebecca popatrzyła na nią z zaciekawieniem.
– A ty masz braci albo siostry? Masz rodzinę?
– Jestem sama na świecie – powiedziała Claire ze ściśniętym gardłem. – Dalecy krewni nie przejmują się mną.
– Moi rodzice odeszli – mruknęła Rebecca takim samym tonem. – A brat równie dobrze mógłby także być martwy. Mówi, że nie chce mnie więcej widzieć. Nigdy. Nawet jeśli odwiedzi Anglię. Oświadczył to bez ogródek.
Lady Rebecca wyznała, że jej ojciec zmarł dwa lata temu, matka przed dziesięcioma laty.
Ale ona przynajmniej znała swoją matkę. Matka Claire zmarła przy porodzie, ojciec odszedł pięć lat temu.
Jednak Rebecca miała szansę, której Claire przypuszczalnie nigdy nie będzie miała. Szansę zawarcia dobrego małżeństwa.
– Moim zdaniem to prawdziwe szczęście, że możesz wyjść za mąż, Rebecco… Nie masz większego majątku ani posiadłości, prawda? A więc możesz tylko zyskać na małżeństwie. Będziesz miała własny dom. Dzieci. Wygodę i poczucie bezpieczeństwa. Status i szacunek społeczny.
W opinii Claire to była wspaniała perspektywa. Ona marzyła o tym, żeby poznać mężczyznę, który ją pokocha. Podejrzewała, że polubiłaby nawet rozkosze małżeńskiego łoża, ponieważ czasami na widok przystojnego mężczyzny – takiego jak ten dżentelmen, który odezwał się do nich na korytarzu – zastanawiała się, jak by to było, gdyby ją pocałował.
Może mężczyźni wyczuwali te jej pragnienia? Bo odnosiła wrażenie, że aż nazbyt często zwracali na nią uwagę niewłaściwi panowie.
O ile lepiej byłoby po prostu wyjść za mąż. Mieć zapewnione bezpieczeństwo.
Już otworzyła usta, żeby powiedzieć o tym lady Rebecce, ale spostrzegła na jej twarzy bezbrzeżny smutek i zapragnęła ją pocieszyć.
– Może życie lady Stonecroft nie będzie takie przykre.
– Może i nie – odparła Rebecca z wymuszonym uśmiechem.
Claire zmieniła temat, żeby oszczędzić jej skrępowania. Rozmawiały o swoich zainteresowaniach, o książkach, które czytały. O sztukach, które widziały. O ulubionych utworach muzycznych. Od czasu do czasu Rebecca prosiła Claire, żeby weszła w jej rolę i zaglądała do jej pokojówki, Nolan. Służąca za każdym razem akceptowała ją bez zastrzeżeń.
Gawędziły, aż zapadła noc i wzburzone morze pociemniało. Claire była szczęśliwa, bo od dawna nie miała przyjaciółki.
Ale w końcu oczy Rebecki zaczęły się zamykać, a Claire zaczęła mieć wyrzuty sumienia, że tak długo trzymała ją na nogach.
– Powinnam wrócić do swojej kajuty, żebyś mogła się przespać. Pomogę ci się rozebrać, tylko pomóż mi zdjąć tę piękną suknię.
To była niezwykła przyjemność, mieć na sobie coś choć odrobinę dekadenckiego, jeśli wełenkę można nazwać dekadencką. Panie, które często kupują nowe suknie, nie zdają sobie sprawy, jak czuje się kobieta zmuszona nosić te same bure kiecki dzień po dniu.
Rebecca wstała i odwróciła się plecami, żeby Claire mogła rozsznurować swoją sukienkę.
Kiedy Claire rozluźniła już troczki, Rebecca odwróciła się w jej stronę.
– Przekonajmy się, jak daleko możemy posunąć się w tej maskaradzie. Bądź mną tej nocy. Śpij w mojej koszuli, w moim łóżku. A ja nadal będę tobą.
– Nie mogę pozwolić, żebyś spała na wąskiej koi w klitce, którą mi przydzielono! – zaprotestowała Claire.
– Dlaczego? – Rebecca popatrzyła na nią wyzywająco. – Dla mnie to będzie przygoda. A ty w nagrodę dostaniesz wygodną kajutę. Kiedy Nolan przyjdzie tu rano, przekonamy się, czy nadal będzie uważała, że ty to ja. – Proszę. – Podała Claire swoją koszulę z mięciutkiego muślinu.
Claire dotknęła materiału.
– Jeśli naprawdę tego chcesz.
– Chcę – nalegało jej lustrzane odbicie.
Do rana pogoda jeszcze się pogorszyła, statek wznosił się na falach i opadał jeszcze gwałtowniej niż w nocy. Rebecca obudziła Claire pukaniem do swojej kajuty. Claire wstała i z trudem doszła do drzwi, żeby wpuścić nową przyjaciółkę. Obie w nocnych koszulach i z rozpuszczonymi, opadającymi na ramiona włosami wydawały się jeszcze bardziej podobne do siebie.
– Zajrzałam do Nolan – powiedziała Rebecca. – Dzisiaj czuje się jeszcze gorzej. Widziałam też marynarza, który przynosi nam jedzenie. Powiedział, że musimy zostać pod pokładem. Przyniosłam twoją torbę.
Claire zapakowała na podróż zmianę bielizny, szczotkę i grzebień oraz niewielką kostkę mydła. Niewielki kuferek z resztą odzieży oddała do przechowalni. Sukienka, którą miała dzisiaj włożyć, wisiała na krześle.
– Pomożemy sobie nawzajem przy ubieraniu się – powiedziała Rebecca.
Okazało się to nie lada wyzwaniem. Trudno im było utrzymać się na nogach, a woda do mycia wylądowała w większości na podłodze. Kiedy zdołały włożyć bieliznę i gorsety, Claire sięgnęła po swoją sukienkę.
Rebecca ją powstrzymała.
– Nie, kontynuujmy tę maskaradę. To była świetna zabawa.
Nie musiała jej długo przekonywać. Claire cieszyła się, że może znowu nosić śliczną suknię i mieć na głowie loki.
W miarę upływu czasu zapomniały jednak o zabawie w zamianę osobowości. Stało się jasne, że statek płynął po bardzo wzburzonych wodach. Na twarzy marynarza, który przyniósł im znowu posiłek, malowała się troska.
– Trafiliśmy na paskudny sztorm – powiedział.
Lucien większą część dnia spędził na pokładzie, ale nie interweniował, choć oburzał go brak decyzji kapitana statku. Przeklęta morska dyscyplina! Było oczywiste, że statek mógł w każdej chwili zatonąć.
W końcu podbiegł do kapitana.
– Proszę wydać rozkaz opuszczenia statku! Trzeba wsadzić pasażerów do łodzi ratunkowych. – Znajdowali się blisko wybrzeża. Łodzie miały szansę dotrzeć do brzegu.
– Tak, tak. – Twarz kapitana była szara jak popiół. Nagle złapał się za ramię i jego twarz wykrzywił ból. Upadł na pokład.
– Cholera! – krzyknął Lucien. Złapał jednego z marynarzy, żeby zajął się kapitanem, a drugiemu polecił przekazać wszystkim rozkaz opuszczenia statku. A sam ruszył do kajut, żeby wyprowadzić pasażerów.
Nagle rozległ się głośny trzask i Lucien zobaczył, jak piorun uderza w główny maszt i schodzi po nim na dół. Rozłupany na dwoje maszt runął na pokład.
Nie było czasu do stracenia. Lucien wpadł do kajuty, w której siedziała piękna dama i jej towarzyszka. Wiedział już, że ta dama to lady Rebecca Pierce, siostra hrabiego Keneagle’a. Co za niespodzianka! Druga kobieta była guwernantką.
– Wyjdźcie na pokład – rozkazał. – Musimy opuścić statek. Nie zabierajcie ze sobą niczego.
Lady Rebecca zerwała się natychmiast, ale guwernantka nie zastosowała się do jego polecenia i wyciągnęła z torby sakiewkę. Lucien nie widział jej twarzy.
– Chodźmy! – zawołał niecierpliwie.
Kiedy dotarli do schodów, guwernantka wcisnęła sakiewkę w ręce damy.
– Proszę, weź to – powiedziała. – Zaraz przyjdę. Wpadnę tylko po Nolan.
– Proszę pani! – krzyknął za nią Lucien. – Musimy natychmiast wyjść.
– Zaraz wracam – zawołała przez ramię.
– Cholera! – Lucien niemal wepchnął lady Rebeccę po schodach na pokład i złapał ją za ramię.
Pokład był zdemolowany. Wszędzie walały się poszarpane liny, żagle i kawałki drewna. Na środku tego pobojowiska leżał główny maszt.
– Do szalup! – rozkazał, nie puszczając ręki kobiety.
Ciągnął ją po tym śmietnisku do relingu, ale kiedy tam dotarli, statek przechylił się nagle. Ogromna, wysoka jak góra fala wypiętrzyła się nad nimi.
Boże, dopomóż!, pomyślał Lucien i otoczył kobietę ramionami.
Fala zmyła ich z pokładu we wzburzone morze.
Lucien trzymał ją mocno, woda wciągnęła ich w głąb wraz z kawałkami połamanego masztu, jakimiś beczkami i rozmaitym śmieciem.
Niech go diabli porwą, jeśli po niemal dwudziestu latach spędzonych na morzu, w czasie których stawiał czoła najrozmaitszej pogodzie i brał udział w wielu bitwach, zginie podczas przeprawy statkiem handlowym przez Morze Irlandzkie!
Potężna fala rzuciła w ich stronę duży kawał drewna, który trafił dziewczynę w głowę. Zrobiła się bezwładna, ale Lucien nie wypuścił jej z ramion. Nie walczył z morzem, pozwolił, by wciągnęło ich w głąb. Wiedział, że w końcu ich uwolni. Płuca pękały mu z bólu, ale czekał cierpliwie.
W końcu, po chwili długiej jak wieczność, morze odpuściło. Lucien wypłynął na powierzchnię i gwałtownie złapał powietrze. Lady Rebecca pozostała bezwładna.
Lucien opanował atak paniki. Życie ich obojga zależało od tego, czy zdoła zachować spokój.
Obok nich przepływał fragment masztu. Lucien położył na nim kobietę i wdmuchiwał powietrze w jej usta, czego nauczył go przed laty tego pewien stary marynarz. Lady Rebecca rozkaszlała się, wypluła wodę i wymamrotała coś niewyraźnie.
Odetchnął z ulgą. Żyła. Właściwie to dobrze, że straciła przytomność. W przeciwnym wypadku mogłaby walczyć z morzem, a Lucien nie zdołałby jej utrzymać.
W pobliżu przepływał kawałek liny. Lucien złapał go i przywiązał nim kobietę do masztu, starając się utrzymać jej twarz nad powierzchnią wody.
W świetle błyskawicy dostrzegł w oddali statek spychany w stronę skalistego wybrzeża. Natomiast ich prąd znosił coraz dalej od brzegu, ale za to na spokojniejsze wody. Lucien rozglądał się za czymś, co mogłoby być dla nich użyteczne. Niewielka baryłka. Duży kawał płótna żaglowego. Jeszcze jakaś lina. Wreszcie pojawiła się klapa włazu ze statku, wystarczająco duża, żeby utrzymać ich oboje. Lucien podpłynął do klapy włazu, potem udało mu się wciągnąć na nią nieprzytomną kobietę. Zabrał też z wody wszystkie przedmioty, które mogły się przydać i dopiero wtedy sam podciągnął się na klapę.
Sztorm ustał, ale linia wybrzeża zmieniła się w cienką linię na horyzoncie. Lucien owinął ich oboje płótnem żaglowym i przytulił kobietę. Podejrzewał, że przyjdzie im spędzić na morzu całą noc.
Powątpiewał, czy ktoś będzie ich szukał, ale istniała szansa, że znajdzie ich jakiś statek.
Spojrzał na kobietę, nadal była nieprzytomna, ale oddychała. Miała piękną, szlachetną twarz.
Co za ironia, że uratował akurat wnuczkę hrabiego Keneagle’a, który oszukał i pozbawił majątku rodzinę jego matki. Zniszczył życie jego matki.
A co z guwernantką? Czy przeżyła?
Lucien miał nadzieję, że tak.
O poranku wypogodziło się. Luciena bolały ramiona, bo przez całą noc trzymał w objęciach lady Rebeccę. Wyrywała się, ale ani na chwilę nie odzyskała przytomności. Teraz wydawało się, że po prostu spała. Była śliczna, kiedy zobaczył ją na korytarzu w eleganckim stroju podróżnym, ale teraz, przemoczona i bezbronna, wyglądała jeszcze piękniej.
Odwrócił wzrok. Nigdy nie pociągała go żadna z nielicznych arystokratek, jakie zdarzyło mu się spotkać. Wydawały mu się płytkie i głupie, goniły tylko za przyjemnościami i nie miały pojęcia, jak żyje reszta świata. A Lucien widział ubóstwo. W dzieciństwie wielokrotnie słyszał powtarzaną w kółko opowieść o tym, jak hrabia Keneagle doprowadził rodzinę jego matki do ubóstwa. Przez co matka straciła szansę na poślubienie utytułowanego mężczyzny. Musiała zadowolić się jego ojcem, zwyczajnym kapitanem statku. Nawet kiedy ojciec awansował i zarabiał wystarczająco dużo, by zapewnić jej utrzymanie na odpowiednim poziomie, matka wolała towarzystwo miejscowego wicehrabiego, którego obdarzała swoimi łaskami, gdy ojciec był na morzu.
Lucien dorastał w poczuciu odpowiedzialności za irlandzkich krewnych. To ze względu na nich przypłynął do Irlandii, aby udzielić pomocy finansowej krewnym, którzy z trudem wiązali koniec z końcem. Mógł sobie pozwolić na pomaganie im. Przez niemal dwadzieścia lat oszczędzał, a teraz doszła jeszcze sowita nagroda. Dzięki Bogu jego pieniądze były bezpieczne w Coutts Bank w Londynie, nie leżały na dnie Morza Irlandzkiego.
Powieki zaczęły mu ciążyć, kołysanie prowizorycznej łódki ratunkowej usypiało.
– Nie! – Lady Rebecca zaczęła go odpychać. – Nie! Co? Gdzie ja jestem?
– Jesteś bezpieczna, milady. – Niewątpliwie lady Rebecca wpadnie zaraz w panikę. Nie wypuszczał jej z objęć. – Ale znajdujemy się na otwartym morzu.
– Na otwartym morzu? – Podniosła głos i próbowała mu się wyrwać. – Nie! Proszę mnie puścić!
– Nie mogę. Dopóki pani się nie uspokoi. – Zachowanie spokoju nie było łatwe. – Jest pani bezpieczna, dopóki leży pani nieruchomo.
– Nie! Dlaczego tutaj jestem?
– Nie pamięta pani? – zapytał. – Byliśmy na statku zmierzającym z Dublina do Holyhead. Rozpętał się sztorm…
– Byłam na statku? Gdzie on teraz jest?
– Zostaliśmy zmyci z pokładu.
– Ale ktoś nas znajdzie, prawda? Ktoś będzie nas szukał?
Bardziej prawdopodobne, że zostaną uznani za zmarłych.
– Istnieje duża szansa, że zostaniemy odnalezieni. – Szansa podobna do znalezienia igły w stogu siana.
Lady Rebecca przesunęła spojrzeniem po linii horyzontu, jakby w jakiś magiczny sposób miał pojawić się na nim jakiś statek.
– Nie przypominam sobie, żebym była na statku – rzuciła oskarżycielsko.
– Lepiej tego nie pamiętać.
– Pan nie rozumie. Nie pamiętam statku. Nic nie pamiętam.
– Została pani uderzona w głowę. Czasami pojawiają się wtedy kłopoty z pamięcią. Proszę się tym nie przejmować, milady – powiedział, żeby dodać jej otuchy.
– Dlaczego ciągle mówi pan do mnie „milady”?
– Powiedziano mi, że jest pani lady Rebeccą Pierce. Czyżbym został źle poinformowany?
– Lady Rebecca Pierce – powtórzyła szeptem. – Naprawdę nią jestem?
– Nie pamięta pani swojego nazwiska?
– Ja nic nie pamiętam! – krzyknęła. – Ani nazwiska. Ani że byłam na statku. Ani dlaczego tu jestem. Ani dlaczego pan tu jest.
Chwilowo to wszystko nie miało znaczenia. Toczyli walkę z żywiołem. Jeżeli wiatr znowu wzburzy morze, mogą zostać zmyci z prowizorycznej tratwy. Ale nie podzielił się z nią tymi myślami. Mocniej ją przytrzymał.
– Proszę się nie przejmować. To w niczym nie pomoże. Najważniejsze, żeby leżeć spokojnie.
Oparła się o niego i znieruchomiała. Lucien wiedział, że musiało być jej zimno, więc przytulił ją.
– Czy ja pana znam? – odezwała się po chwili.
– Spotkaliśmy się na statku. Nazywam się Lucien Roper, jestem kapitanem. Nie ma powodu, by pani o mnie słyszała. Zmierzam do Londynu.
– Ciekawe, dokąd ja zmierzam?
Claire przytuliła policzek do ciepłego torsu mężczyzny. Było jej zimno, bolała ją głowa, a cała ta sytuacja ją przerażała.
Czy czekała ją śmierć w ramionach mężczyzny, którego nie znała? Nie znała nawet własnego nazwiska. Własnej przeszłości.
Czy naprawdę była lady Rebeccą Pierce, jak twierdził? To nazwisko nic jej nie mówiło. Realny był tylko ten mężczyzna. Jego pierś była mocna i ciepła, a zachowanie spokojne.
Czy inni ludzie zginęli? Czy na tym statku był ktoś, kogo znała? Ktoś bliski jej sercu?
– Czy byłam z kimś na tym statku?
– Widziałem panią z inną kobietą. Była z panią w kajucie.
– Kim ona była? – Matką? Siostrą? Kimś bliskim? Jeśli tak, to czy przeżyła?
– Nie poznałem jej nazwiska. – W jego głosie zabrzmiała nutka żalu.
– Czy była ze mną spokrewniona?
– Nie sądzę – odparł. – Była skromnie ubrana, powiedziano mi, że to guwernantka.
Guwernantka? Czy ktoś będzie jej szukał? Uniosła ręce, żeby przycisnąć palce do skroni. Na jednej wisiała ładna, choć przemoczona sakiewka z czerwonego aksamitu.
– To moje?
– Teraz sobie przypominam – powiedział kapitan Roper. – Ta kobieta wręczyła ją pani, kiedy opuszczaliśmy statek.
– Co się z nią stało?
– Nie wiem – odparł. – Pobiegła po kogoś i już więcej jej nie widziałem. My wyszliśmy na pokład. – Zamilkł na chwilę. – Zaraz potem zmyła nas fala.
Zadrżała i popatrzyła na wodę. Jak łatwo byłoby zsunąć się pod powierzchnię i pogrążyć się w otchłani tak bardzo przypominającej pustkę w jej głowie.
Lucien Roper znowu objął ją mocniej.
– Czy wie pan o mnie cokolwiek? – zapytała.
– Bardzo niewiele – odpowiedział po dłuższej chwili. – Wiem, że płynie pani z Dublina. Znam pani nazwisko. Wiem, że jest pani siostrą hrabiego Keneagle’a. – W jego głosie pojawiło się napięcie.
– Zna pan hrabiego Keneagle?
– To irlandzki arystokrata, nic więcej nie wiem.
– Więc ktoś będzie mnie szukał. – Rozluźniła się.
– Na tych wodach panuje duży ruch – powiedział.
Nie zabrzmiało to zbyt przekonująco.
– Niech pan opowie mi o sobie.
– Jestem marynarzem.
– Marynarzem? Co pan robi w marynarce?
– Jestem kapitanem.
– Ma pan statek? – Kapitanowie mają statki, nie wiadomo skąd o tym wiedziała.
– W tej chwili nie. Mam stawić się w Admiralicji, żeby otrzymać nowy okręt.
Jak to możliwe, że wiedziała, co to marynarka, a nie miała pojęcia, kim jest?
– A pana poprzedni statek? Co się z nim stało? – zapytała.
– Wojna się skończyła. Marynarka nie potrzebuje już tylu okrętów. Został sprzedany. – Nie mógł się zmusić, by jej powiedzieć, że Foxfire zostanie złomowany.
– To dla pana przykre. – W jej głosie zabrzmiało autentyczne współczucie. – Jak się nazywał pana statek?
– Foxfire.
– Ładna nazwa. Jaki to rodzaj okrętu?
– Transportowiec z działami typu banterer.
– Brzmi imponująco – stwierdziła. – Nie wiem nic o okrętach, a przynajmniej nic nie pamiętam, ale skądś wiem o wojnie. Wiem, że dobiegła końca. Czy to nie dziwne?
– Chyba tak.
– Ja… ja nie pamiętam niczego, co ma związek ze mną. – Powiedziała to spokojnym tonem, ale Lucien wyczuł w jej głosie ból. Poruszyła się nawet, żeby spojrzeć mu w twarz. – Mógłby pan powiedzieć mi coś więcej o sobie? Może o życiu w marynarce? Muszę wiedzieć, że istnieje coś jeszcze poza nami unoszącymi się na tej wodzie. Muszę wiedzieć, że ktoś ma jednak wspomnienia.
Serce Luciena zareagowało na jej ból. Może lady Rebecca była rozpieszczoną arystokratką, ale w tej chwili nie miała nawet o tym pojęcia. I choć jej o tym nie powiedział, z pewnością zorientowała się, że groziła im śmierć.
– Mój ojciec jest admirałem – powiedział. – Mój dziadek był admirałem. Moim przeznaczeniem była od zawsze służba w marynarce. Mam to we krwi. I byłem w tym dobry.
– Od dawna jest pan w marynarce?
– Dwadzieścia jeden lat. Od dwunastego roku życia. Kiedy miałem piętnaście lat, brałem udział w bitwie na Nilu. W wieku dwudziestu dwóch lat walczyłem pod Trafalgarem, potem uczestniczyłem w niezliczonych potyczkach z okrętami francuskimi, amerykańskimi i duńskimi. Przeważnie na Adriatyku i Morzu Śródziemnym.
– Odznaczył się pan więc na wojnie. Dostał pan za to nagrodę?
– Całkiem niezłą. – Wystarczającą, by mógł przejść w stan spoczynku, gdyby tylko zechciał… gdyby udało się im dopłynąć do brzegu. Wystarczającą, by mógł spłacić długi kuzynów i zapewnić im stabilizację finansową.
– I dostanie pan nowy okręt?
– Tak mnie poinformowano.
W miarę upływu dnia słońce ich rozgrzało i prawie całkiem wysuszyło ich odzież. Lucien wypatrywał na horyzoncie statków, lecz bez powodzenia. Lady Rebecca zachowywała spokój. Musiała być równie głodna i spragniona, jak on, ale – o dziwo – nie narzekała. Wypytywała go tylko nieustannie o jego życie, a Lucien, ku własnemu zaskoczeniu, opowiadał jej o sprawach, z których nikomu dotąd się nie zwierzał.
Na przykład o tym, że jako mały chłopiec został pozostawiony samemu sobie w wiosce pod Liverpoolem. O tym, że matka, osamotniona, kiedy ojciec był na morzu, szukała rozrywki gdzie indziej i nagabywała miejscowego wicehrabiego. Matka była zbyt zaabsorbowana swoim romansem, żeby przejmować się małym chłopcem, czy choćby pilnować, aby opiekunki dobrze o niego dbały. Wydawała się szczęśliwa, kiedy Lucien został wysłany na morze.
Opowiedział, jak od tego czasu zmieniło się jego życie. Kochał hierarchię służbową i dyscyplinę obowiązującą w marynarce wojennej. Tam każdy znał swoje miejsce i swoje obowiązki, wszyscy razem walczyli z wrogiem i z morzem.
Lucien dzielił się z tą kobietą przemyśleniami, o których nigdy dotąd z nikim nie rozmawiał. Wyznał jej, jak bardzo kocha morze.
Niebo pociemniało, słońce zbliżyło się do horyzontu. Lucien nie przestawał mówić, opowiadał o przygodach na morzu i o zwycięstwach. Pomijał straszliwe sztormy i bitewne rzezie.
Ona słuchała i zadawała pytania, które dowodziły pewnej wiedzy o sprawach marynarki.
Zastanawiał się, czy nie powiedzieć jej o związkach ich rodzin, o tym, jak jej dziadek oszukał jego dziadka, pozbawiając go posiadłości i fortuny, ale po co? I bez tego miała dość zmartwień.
Mówiąc, nie odrywał oczu od horyzontu. Lata spędzone na morzu wyostrzyły jego wzrok.
Nagle dostrzegł w oddali jakiś kształt. Obiekt zbliżał się do nich, ale ciągle jeszcze był zbyt daleko, żeby ich zauważyć. Lucien obserwował go, ale nic nie powiedział lady Rebecce. Po co budzić w niej nadzieję, która prawdopodobnie okaże się złudna?
W końcu był w stanie rozpoznać, że to dwumasztowy kecz, chyba kuter rybacki. Wyglądało na to, że płynął prosto na nich.
Lucien zaczekał, aż kuter podpłynie bliżej. Szybko przywiązał linę do klamki włazu, na którym dryfowali.
– Proszę się tego trzymać – nakazał. – I leżeć spokojnie. Widzę statek. Wstanę i spróbuję zasygnalizować naszą obecność.
– Statek? – podniosła głos.
– Przy odrobinie szczęścia zauważą nas.
Wstał ostrożnie i zaczął wymachiwać kawałkiem płótna, którym dotychczas ich osłaniał. Machał, aż rozbolały go ramiona. Kilkakrotnie fale o mało nie zwaliły go z nóg.
Kuter podpływał coraz bliżej.
– Ahoj! Ahoj! – zawołał Lucien, kiedy jego uszu dobiegły głosy z pokładu.
Wreszcie z kutra dobiegła odpowiedź:
– Ahoj! Ahoj! Przybywamy.
Lucien usiadł i ponownie objął lady Rebeccę.
– Widzą nas, milady. Jesteśmy uratowani.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej