Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
17 osób interesuje się tą książką
Każdy dzień jest jedyny. Drugi taki już się nie powtórzy.
Prokurator Paweł Wawro to mężczyzna do szpiku kości przekonany o tym, że na świecie nie ma miłości. Bo przecież gdyby było inaczej, gdyby ta miłość naprawdę istniała, matka nie zostawiłaby go zaraz po porodzie w szpitalu, a on nie trafiłby do domu dziecka.
Jego życie kręci się wokół pracy, zachwytów nad własną osobą i wieczorów spędzanych w towarzystwie kobiet. Uważa, że wie wszystko.
Otóż nie.
Otóż jest w błędzie.
Wyobraźcie sobie jego reakcję, kiedy dowie się o tym, że jest ojcem wcale nie takiej małej dziewczynki, gdyż jej matka postanowiła zachować tę informację dla siebie. Wyobraźcie sobie człowieka, który nie potrafi kochać, rozumieć i akceptować.
Wyobraźcie sobie to wszystko i zastanówcie się nad tym, czy zawsze trzeba postępować wedle utartych schematów i spełniać oczekiwania innych ludzi.
A na koniec, wyobraźcie sobie to, do czego mogą doprowadzić decyzje podejmowane w emocjach i strachu.
Na takiej „domówce” jeszcze nie byliście. Po lekturze książki „Dom pachnący tobą” spojrzycie inaczej na otaczający Was świat!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 338
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla mojej Mamy – gdy zaczynałam pisać tę książkę, jeszcze ze mną byłaś.
I dla wszystkich innych mam
Możesz sobie zaplanować wiele rzeczy.
Długą kąpiel, menu na przyjęcie weselne, podróż. Nawet poród możesz sobie zaplanować – ten, w którym wykorzystuje się narzędzia do cesarskiego cięcia, bo poród naturalny, wiadomo, od zarania dziejów rządzi się swoimi prawami. Tak też było w przypadku dziewczynki, która miała przyjść na świat w konkretnym, wyznaczonym przez lekarza terminie, ale uznała, że nikt nie będzie jej mówił, jak ma żyć. Daty narodzin tym bardziej nikt nie będzie jej ustalał. Chyba że ona sama.
Róża Amelia Medycka, córka Anny i prokuratora Pawła Wawro, przyszła na świat w maju. Piątego. Zrobiła to szybko i głośno. Jej mama do dnia porodu wmawiała sobie, że ojcem dziecka jest jej tragicznie zmarły mąż, Borys. Kiedy jednak ujrzała kudłate, czarnowłose maleństwo, nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, kto maczał swojego penisa w pojawieniu się na świecie tego okruszka: największy dupek, babiarz i arogant, jakiego znała. Niemniej nie mogła mu odmówić, że dawcą spermy był doskonałym, a ich wspólne dzieło było idealne.
Według Anny – dość mocno też podobne do ojca.
Oczywiście nie miała zamiaru z tego powodu fundować córce operacji plastycznej. Za to Bożenka, która – gdyby tylko wiedziała, kto przyczynił się do powołania Róży na ten świat – tak właśnie by zrobiła i sprezentowała jej na komunię voucher na taki zabieg. Bo skoro została matką chrzestną tego maluszka, czuła się w obowiązku.
A zobowiązana Bożenka to nie byle co.
Ania początkowo bardzo chciała, aby chrzestną Róży została Karolina, jej siostrzenica. Widząc jednak, jak z dnia na dzień Bożena popada w coraz gorszy nastrój z powodu braku własnego potomstwa, wspólnie z Karolą doszły do wniosku, że będzie to bardzo dobry wybór. I tak oto spełniło się marzenie Bożenki z czasów, kiedy polowała na Daniela. Miała z nim dziecko. Chrzestne, bo chrzestne, ale ich wspólne.
Kiedy Róża skończyła rok, Ania uznała, że musi wyjechać z Traszek. Potrzebowała zmienić otoczenie. Wszystko przypominało jej Borysa – jej jedyną prawdziwą miłość. Nawet dom nim pachniał. Jednak nie tylko to było powodem tych zmian.
Prokurator Paweł Wawro.
To był powód numer dwa.
Jeszcze za życia Borysa ten człowiek ubzdurał sobie, że zaciągnie ją do łóżka, i wcale nie przeszkadzało mu to, że była mężatką. Bardzo szczęśliwą, trzeba dodać. Anna nie uległa jego wdziękom, chociaż musiała przyznać, że było na czym oko zawiesić, oj, było. A potem na jej posesję podjechał jego biały ford mustang i Wawro poinformował ją o tym, że Borys zginął w wypadku samochodowym. Do momentu, kiedy w asyście Bożenki wykonała test ciążowy, miała jakieś mgliste przebłyski z tego dnia. Gdy ujrzała dwie kreski, jakby coś ją trafiło i nagle wszystko sobie przypomniała.
Zaraz po tym, kiedy dowiedziała się o śmierci swojego męża, pieprzyła się z prokuratorem Wawro.
Pod ścianą.
Ostro.
Bez zabezpieczenia.
Przepis na dziecko gotowy i zdecydowanie skuteczny.
Od chwili potwierdzenia ciąży biła się z myślami i decyzją o wyjeździe. Wawro nie mógł się dowiedzieć, że ma z nią dziecko! Nikt nie mógł tego wiedzieć, absolutnie nikt. Dla wszystkich Róża była córką Borysa. Chociaż w taki sposób Anna mogła wynagrodzić zmarłemu mężowi swój czyn. Dlatego kiedy mała skończyła roczek, spakowała siebie i ją w kilka walizek i pojechała do Krakowa. Nieopodal Wawelu czekało na nią wynajęte mieszkanie. Klucze od swojego domu zostawiła Danielowi i Karolinie.
Ucieczka miała ją uwolnić od problemów.
Rok później
– Wszyscy mają dzieci. Wszyscy, tylko nie ja. Zaraz się okaże, że nawet Zbyszek będzie miał dziecko. – Bożena przechyliła butelkę. Uznała, że jej problem jest tak wielki, ale to tak wielki, że może go rozwiązać tylko półwytrawne wino pite z gwinta.
– Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze. Moim zdaniem za bardzo się tym przejmujesz. – Ania, z racji tego, że była matką dwuletniej, wyjątkowo ruchliwej istoty, ledwo zamoczyła usta w kieliszku. Jednym uchem słuchała Bożenki, częstotliwość drugiego nastawiła na piętro, drugie drzwi po lewej. Tam spała Róża. Od kiedy Anna została matką, jej wyobraźnia bardzo skutecznie utwierdzała ją w przekonaniu, że musi mieć oczy i uszy dookoła głowy. I w razie gdyby doszło do jakiegokolwiek pożaru, trzęsienia ziemi, katastrofy nuklearnej czy innej pożogi, nie powinna być pod wpływem alkoholu. Opieka społeczna mogłaby tego nie pochwalić.
– Łatwo ci mówić, masz dziecko kwiatka, a ja co? Co jest ze mną nie tak? Jestem zdrowa jak krowa, wyniki mam rewelacyjne, żrę suplementy, a ciąży jak nie było, tak nie ma. Czuję się przeklęta. To pewnie dlatego, że za mało dawałam w sklepie na kreskę – żachnęła się, podpierając brodę pięścią.
– A czy to przypadkiem nie twój lekarz powiedział, że zacytuję i nieco parafrazą polecę: „Miej wyjebane, a będzie ci dane”? – Do rozmowy wtrąciła się Hania, była żona Sebastiana Wilczyńskiego, brata Daniela. Kiedy Anna zamieszkała w Krakowie, Daniel poznał je ze sobą. Zaprzyjaźniły się od razu. Dziś natomiast całą trójką, a właściwie piątką, przebywały w domku letniskowym należącym do Hani i jej eks-męża. Zgodnie z sądowymi ustaleniami w lipcu dom był do jej dyspozycji.
– Mam wywalone. Mam tak bardzo wywalone, że ustanowiłam Zbyszka kierownikiem sklepu. A wiecie, czym jest dla mnie mój sklep? Świątynią! To miejsce jest dla mnie nic niewarte. Znaczy się bezwartościowe. Znaczy się bezcenne. – Język Bożenki plątał się w sposób mało poprawny. – Idę spać. Sama. Wy pójdziecie do swoich dzieci, a ja mam tylko to. – Pomachała pluszową maskotką należącą do Poli, pięcioletniej córki Hani.
– Ja ci mówię, Bożenka, będziesz w tej ciąży, tylko musisz ciut wyluzować i przestać się tak napinać. Skoro oboje jesteście zdrowi, to się uda. Możliwe, że to nie jest jeszcze wasz czas. – Anna pogłaskała ją po ramieniu.
– Wyluzowałam przecież. Nawet oddałam łóżeczko i wózek do sklepu.
– Przepraszam, co zrobiłaś? – Hania miała wrażenie, że się przesłyszała. Co prawda zdążyła już nieco poznać Bożenę i jej zdaniem była to osoba wyjątkowo oryginalna, ale żeby kupować wyprawkę, nim zajdzie się w ciążę? Patrząc na smutną twarz kobiety siedzącej naprzeciwko, uznała, że to musiał być krzyk rozpaczy.
Albo zaklinanie rzeczywistości.
– Oddałam wszystko. – Bożena ziewnęła i nie bacząc na nic, ani na nikogo, położyła się na kanapie i kilka minut później odpłynęła w objęcia Morfeusza. Nie miała pojęcia, że jej towarzyszki od wina udały się do swoich pokoi na piętrze i obie praktycznie w tym samym momencie nachyliły nad śpiącymi córeczkami i pocałowały je w główki, myśląc o tym, jak niebywałe mają szczęście, mogąc nazywać się ich matkami. Hania uznała, że mimo iż jej były mąż jest rozpustnym dupkiem, to córka wyszła im pierwszorzędna. Anna natomiast pomyślała, że gdyby nie pewien zadufany w sobie prokurator, nie miałaby Róży. Obie patrzyły z czułością na swoje śpiące królewny.
Pół godziny później cały dom pogrążył się w ciszy.
Bożena, która spała na dole, co rusz przekręcała się na kanapie.
Miała sen.
Była w ciąży, a jej brzuch okazał się być sklepem. Tym samym ona musiała wykupić z niego własne dziecko. Kosztowało milion nakrętek od coca-coli. Poszła do banku po swoje zaoszczędzone korki, ale niestety chwilę wcześniej okradli go Kowalik z Cichym, dwaj lokalni koneserzy tanich win.
Obudziła się bardzo spocona.
I bardzo skacowana.
Wyciągnęła dłoń po telefon. Godzina pierwsza trzydzieści. Z niemałym trudem wyplątała się spod koca, którym musiała ją przykryć któraś z dziewczyn. Poszła do kuchni po wodę. Ledwo upiła kilka łyków, usłyszała jakieś odgłosy.
Jakby ktoś trzasnął drzwiami od samochodu.
Jakby ktoś się zaśmiał.
Jakby ktoś zaczął grzebać przy zamku od drzwi.
Bożena prawie krzyknęła. Prawie, bo zdążyła zakryć usta dłonią. Była to reakcja na niewyraźne cienie widoczne na tarasie. I, o mój Boże, ktoś naprawdę próbował dostać się do domu!
Położyła dłonie na blacie kuchennym, chcąc się go przytrzymać, aby przypadkiem ze strachu nie zemdleć. Nie mogła sobie pozwolić na tego typu zachowania. Musiała walczyć, musiała się bronić, musiała być dzielna, groźna i gotowa na wszystko! Śmierci nie uwzględniała w tym wszystkim. Traf – można przyjąć, że bardzo szczęśliwy – chciał, iż natrafiła na deskę do krojenia. Solidną. Drewnianą. Ciężką. Idealny środek przymusu bezpośredniego. Chwyciła za trzon tego przedmiotu i zrobiła coś, czego nie robiła od dobrych piętnastu lat.
Padła na podłogę i zaczęła się czołgać.
Odległość z kuchni do drzwi wejściowych była tak długa, że czołgając się, zdążyła pomyśleć o tym, kto próbuje dostać się do domu. Wariantów miała kilka, a bezdomny kot był jednym z nich. Szybko jednak przekwalifikowała kota na bezwzględnego trójgłowego mordercę, który za chwilę ją zamorduje, a potem okradnie i może jeszcze sprzeda na części zamienne. W momencie, w którym drzwi się otworzyły i ktoś zapalił światło, stały się dwie rzeczy.
Po pierwsze, Bożenka zerwała się na równe nogi i zaczęła wrzeszczeć tak głośno, no tak głośno, że po chwili jej przyjaciółki zbiegały z piętra, żeby sprawdzić, co się stało. Po drugie, ta drewniana, solidna i bardzo trudna do utrzymania deska wylądowała na czyjejś głowie. Była to głowa prokuratora Sebastiana Wilczyńskiego. Prokurator Paweł Wawro stał pół metra dalej, dlatego mógł czuć się bezpieczny.
I bardzo mocno zdziwiony tym, co zobaczył.
– Co tu się...? – Zszokowana Hania wlepiła wzrok w swojego byłego już męża. Leżał jak długi na podłodze. – Sebastian! – Niewiele myśląc, a już na pewno nie zastanawiając się nad tym, że zaledwie tydzień temu z pełną premedytacją nadepnęła go dziesięciocentymetrową szpilką w bosą stopę, uklęknęła obok niego i sprawdzała, czy żyje.
– Boże… ja… ja… zabiłam go… – Dało się słyszeć jąkanie Bożenki. A potem coś z głuchym łoskotem upadło na podłogę. Muszę pozbyć się narzędzia zbrodni, myślała rozgorączkowana, ale na tyle świadoma swego niecnego czynu, że zaczęła stopą wsuwać leżącą na parkiecie deskę pod kanapę. Chwilę później uświadomiła sobie, że zapomniała zetrzeć z niej swoje odciski palców. I teraz deska musiała zostać wysunięta. W międzyczasie zdążyła jeszcze pomyśleć o zmianie nazwiska i płci, i o najważniejszym – kolor włosów też będzie musiał zostać zmieniony.
– Żyje. – Hania odetchnęła z ulgą i odchrząknęła, odsuwając się szybko od leżącego i jęczącego z bólu eks-męża. Wstała i pomaszerowała w kierunku lodówki. Wyjęła z zamrażalnika woreczek z lodem, owinęła go w ręcznik i łaskawie wręczyła Sebastianowi. – Co ty tutaj robisz? – zapytała mało przyjaznym tonem. Minęła chwila, nim usłyszała odpowiedź.
– Mieszkam. Mamy sierpień, więc to chyba ja powinienem zapytać o to samo ciebie. – Pokrzywdzony przez deskę kuchenną Sebastian przyciskał lód do czoła. Wstając, musiał się oprzeć o ścianę, żeby ponownie nie upaść. Gdyby miał powiedzieć, jak się czuje, określiłby to jednym słowem. Bardzo chujowym w wydźwięku.
– Mamy lipiec. W lipcu ja tutaj mieszkam.
– Jaki lipiec? Sierpień jest przecież. – Posłał jej nieprzytomne spojrzenie, z którego można było wyczytać, że on jest święcie przekonany o tym, że to drugi miesiąc wakacji, i niech ona przestanie pieprzyć głupoty.
– Nie, mój drogi. Mamy pierwszy lipca. – Popatrzyła na niego z dziwnym błyskiem w oku. – Nie masz prawa teraz tutaj przebywać.
– Złóż zawiadomienie do prokuratury. – Najwidoczniej jej słowa nie zrobiły na nim większego wrażenia, bo zamiast się zawstydzić, przeprosić i zrobić w tył zwrot, usiadł przy kuchennym stole, cały czas przyciskając zimny okład do czoła.
– Jasne, złożę zawiadomienie do ciebie na ciebie – sarknęła poirytowana.
– Pomogę ci wypełnić dokumenty. – Posłał jej wymuszony uśmiech. – Chyba że pomoże ci ten twój facet, Artur. Nudny jak flaki z olejem księgowy. Ze mną to przynajmniej jakichś atrakcji uświadczyłaś.
– Tak, Seba, zaserwowałeś mi niezapomniane atrakcje. Jedna miała rude włosy, druga blond. Aha, i dzięki tobie wiem, jak się pisze „rzeżączka”. Dla twojej wiadomości, ten mój nudny księgowy ma coś, czego ty nie masz. I nigdy nie będziesz miał.
– Małego fiuta?
– Kulturę.
– Od kiedy ty na kulturę lecisz?
– Od czasu, kiedy zrozumiałam, że ty jej nie masz. Co, swoją drogą, udowadniasz na każdym kroku. A teraz bardzo cię proszę, znikaj, zanim wezwę policję. W lipcu domek jest mój, a ty jesteś tutaj bardzo niemile widziany. Ty i twój kolega od wódki i dziwek też.
Wspomnianego kolegę tak naprawdę mało co obeszła kłótnia byłych małżonków, choć w sumie bardzo dobrze, że w starciu Seba kontra deska do krojenia obyło się bez ofiar śmiertelnych. Od momentu, kiedy ujrzał Annę Medycką, jakby stracił zdolności lingwistyczne. Ostatnim razem widział ją ponad dwa i pół roku temu, na pogrzebie jej męża. A może i trzy lata minęły od tego czasu. Nie wiedział, ile dokładnie, nie liczył przecież, ale ta kobieta nie mogła mu wyjść z głowy od chwili, kiedy ją poznał. Kilka razy nawet, tuż po śmierci Medyckiego, chciał ją odwiedzić, tyle tylko, że ilekroć mijał tabliczkę z napisem „Traszki”, wciskał hamulec i zawracał. Wróć. Raz podjechał pod sklep Bożeny Gmyrek, tej samej, która przed chwilą zdzieliła Sebastiana po łbie i wyglądała teraz tak, jakby za moment miała mieć planowany udar albo zabieg lobotomii bez znieczulenia.
Anna Medycka natomiast… właśnie przed nim stała.
Wyglądała tak świeżo. Tak ponętnie. Tak dobrze. Tak seksownie. Bardzo seksownie nawet. Jej koszulka nocna, na którą składała się króciutka czarna haleczka, rozbudziła jego fantazję do tego stopnia, że oczyma wyobraźni ujrzał jej nagie piersi w swoich dłoniach. A potem nawiązał kontakt z rzeczywistością, ponieważ zobaczył dziecko. Na schodach, za plecami wszystkich zgromadzonych, pojawiła się dziewczynka. Na oko dwuletnia. Miała burzę czarnych, gęstych włosów i bose stópki. Pod pachą trzymała pluszowego misia, a jej małe piąstki pocierały zaspane oczka.
– Mama. – Dało się słyszeć jej głosik. Jak na komendę wszyscy na nią spojrzeli.
Hania posłała Sebastianowi wkurzone spojrzenie i wysyczała, że w drugim pokoju śpi Pola i jeśli też się obudzi, to on będzie ją usypiał. Czerwonowłosa Bożena usiadła na kanapie, okryła się kocem i przytuliła leżącą obok maskotkę. Chwilę później sięgnęła po szklankę z wodą, która stała na ławie, i wlała w siebie całą zawartość. Była to duża szklanka. Anna natomiast gapiła się z przerażeniem na swoją córkę, myśląc intensywnie o tym, co ma teraz zrobić.
– Mama. – Dziewczynka wyciągnęła swoje rączki w jej kierunku, co zobligowało ją do bardzo szybkiego działania. Jakiegokolwiek w sumie, byleby w efekcie dobrego dla niej.
– Chodź. – Wzięła małą na ręce. – Zaprowadzę cię do mamy. – Wiedziała, że jedyną osobą, która w tym momencie może pełnić chwilową funkcję matki jej dziecka, jest Bożenka. Ufała, co swoją drogą było bardzo ryzykowne, że Bożena nie palnie żadnego głupstwa. Z szybko bijącym sercem odkleiła od siebie małe rączki i posadziła zdziwioną Różę na kolanach jej jeszcze bardziej zdziwionej matki chrzestnej. Zdążyła tylko szepnąć, aby tamta siedziała cicho. Sama natomiast odwróciła się w kierunku dwóch nieproszonych gości, złapała pod boki i poprosiła ich o opuszczenie domu. Prośba ta nie zachęcała do jakichkolwiek dyskusji. Tym bardziej odmowy. Miała oczywiście świadomość, że zarówno Hania, jak i Bożena zachodzą teraz w głowę, o co tutaj chodzi, a jeszcze bardziej pewna była tego, że jak tylko zamkną się drzwi za panami z prokuratury, ona będzie musiała wyjawić przyjaciółkom swój sekret.
Z dwojga złego wolała to niż konfrontację z Pawłem Wawro.
O dziwo, i Wawro, i Wilczyński bardzo sprawnie opuścili pomieszczenie. Ten pierwszy nawet jakby bardziej się spieszył, nad czym Anna wcale a wcale nie miała zamiaru się zastanawiać. Najważniejsze, że sobie poszedł. Gdy usłyszała silnik samochodu, odwróciła się w stronę przyjaciółek, które patrzyły na nią ni to pytająco, ni wyczekująco, ni nagląco. Róża natomiast zasnęła w ramionach swojej matki chrzestnej.
– Bardzo potrzebuję wsparcia. – Anna opadła na fotel.
– Znaczy się co? – zapytała Bożenka. – Mam przynieść wino?
– Przynieś dwa – powiedziała Hanka.
– Możesz tego nie komentować? – Sebastian cierpiał bardzo po męsku, czyli z co chwilę wypowiadanym głośnym „Kurwa mać, ja pierdolę, co to za baba była?!”. Guz, który wykwitł na jego czole, bardzo go bolał. Głupkowaty uśmieszek Pawła wcale nie pomagał w dojściu do siebie. Ale na co on, do cholery, liczył? Na współczucie? Na przytulenie? No cóż, siedzący obok niego Wawro daleki był od tego, aby z kimkolwiek łączyć się w bólu.
Kumpel po fachu nie był wyjątkiem.
– Stary, do momentu, aż się za tobą wieko trumny nie zamknie, będę ci o tym przypominał. Dawno nikt mi takich atrakcji nie zaserwował. Te giętkie Ukrainki sprzed tygodnia się nie liczą. – Wawro parsknął, zachowując się w tym momencie jak typowy „przyjaciel”, dla którego nieszczęście bliźniego jest niezłym dowcipem.
– Uważaj, żeby to wieko się wcześniej za tobą nie zamknęło – odburknął Sebastian. Wiedział jednak doskonale, że gdyby podobna sytuacja zdarzyła się Pawłowi, on sam zachowałby się dokładnie tak samo, czyli robił z tego wszystkiego podśmiechujki.
– Wysoki sądzie, zgłaszam sprzeciw. Pragnę też poinformować, że prokurator Wilczyński ma problemy z pamięcią i nie brałbym na poważnie jego argumentów. Nie mieszczą się one w ramach czasowych. – Paweł nie mógł sobie odmówić małych złośliwości.
– Pierdol się.
– Mocne słowa. Nie wiem, czy potrzebne. – Wawro nawet nie powstrzymywał śmiechu.
– Ja naprawdę byłem pewien, że jest sierpień. Za dużo pracuję, za dużo.
– Ty się lepiej módl, żeby twoja była nie zrobiła z tego afery. Ma podstawy. I ma świadków.
– Mam gdzieś ją i jej świadków. – Nie do końca była to prawda, ale przecież Paweł nie musiał tego wiedzieć.
– To dobrze. Co robimy? Zawieźć cię do domu czy jednak skoczymy na drinka?
– Ja to sobie zapodam drinka ze środkiem przeciwbólowym, więc odstaw mnie do domu. Swoją drogą, niezłymi kumpelami otacza się ta moja była żona. Ta czerwonowłosa to chyba ma problemy z agresją i leczy je za pomocą szklanki wody. Ta druga jest znowu jakaś przewrażliwiona. Ale ma fajne cycki.
– Faktycznie, niezłe. – Paweł nie miał zamiaru informować Sebastiana, że zna obie koleżanki jego byłej żony dość dobrze. A jedną z nich to nawet dogłębnie. To znaczy, na pewno mu o tym kiedyś powie, jednak nie zrobi tego dziś.
Odstawił Sebę i pojechał do siebie.
W Krakowie mieszkał od niecałych dwóch lat.
W końcu usiadł przy stole ze swoją żoną Dorotą i raz na zawsze postanowili zakończyć farsę zwaną małżeństwem. Zrobili to w sposób bardzo cywilizowany, przyjacielski nawet. Po rozprawie poszli na pożegnalny obiad. Paweł jeszcze przez jakiś czas mieszkał w Rzeszowie, ale coraz częściej pracowe zobowiązania ciągnęły go do stolicy Małopolski, dlatego bez żadnych sentymentów przeniósł się pod Wawel.
Lubił Kraków.
Lubił siadać w przytulnej restauracji usytuowanej w podcieniach rynku. Zamawiał lampkę koniaku i obserwował ludzi. Tutaj mieszało się ze sobą wiele języków, wiele kultur, statusów społecznych i jeszcze więcej emocji. Paweł widział rzeczy, których inni nie dostrzegali.
Bo nie mieli na to czasu.
Widział bezdomnych, którzy w reklamówkach znanego dyskontu nieśli cały dobytek swojego życia, co jakiś czas zatrzymując się obok tego czy tamtego kosza na śmieci w celu uzupełnienia zapasów. Widział, jak siadają na ławeczce, opierają się o siebie nawzajem i zasypiają.
Mijały go rodziny z marudnymi dziećmi. Rozwrzeszczane latorośle, znudzone zwiedzaniem, w ramach zabicia czasu wpadały na przechodniów, kopały gołębie i miały w głębokim poważaniu napominania ojca czy matki. Nie interesowała ich wieża Mariacka, a na hejnał mieli wyjebane. Ileż to razy Paweł słyszał, że jeśli się gówniarze jeden z drugim nie uspokoją i nie zaczną zachowywać, to będą mieli zabrane telefony. Zazwyczaj przez kilkanaście minut po strofowaniu „zachowywali się” jak należy.
Widział pokłócone pary, bo ten czy tamten mężczyzna raczył zaszczycić swoim wzrokiem inną kobietę. Paweł zdawał sobie sprawę z tego, że istnieją niewiasty, które uważają, że ich partnerzy nie mają prawa spojrzeć na przedstawicielkę płci pięknej w sposób inny niż obojętny, a nawet mała odraza byłaby tutaj wskazana. Fochy w wykonaniu tych kobiet były bardzo do siebie podobne. Wysoko uniesiona broda, mocno zaciśnięte usta, a czasem, gdy pozwoliła na to odległość, mógł nawet zobaczyć szybko poruszające się nozdrza. Na szczęście bez buchającej z nich pary. Nieodłącznym atrybutem było również splecenie ramion na piersi. Bywało też, że słyszał, o czym takie zwaśnione pary rozmawiają, i tutaj także powtarzał się pewien schemat. Ona mówiła, że jej towarzysz chciał przelecieć jakąś kobietę. Towarzysz ów zaprzeczał. Ona wymuszała wręcz, aby potwierdził, zapewniając go przy okazji, że i tak wszystko wie najlepiej i cokolwiek on powie, ona… wie lepiej. Wiadomo. Po kilku minutach wściekły facet krzyczał, że owszem, miałby ochotę na seks z tą czy też tamtą panną, a jej chuj do tego. Potem wkładał ręce do kieszeni, przybierał wkurwiony wyraz twarzy i parł do przodu. Do pierwszego monopolowego. Jego obrażona na cały świat partnerka szła w innym kierunku. Po pięciu, czasem dziecięciu sekundach zmieniała trasę i go goniła. Jak dogoniła, pluła do ucha swoje mądrości.
Były też pary, które emanowały światłem, pozytywną energią i radością. Ci ludzie patrzyli na siebie z miłością i zrozumieniem. Im Paweł poświęcał najmniej uwagi i czasu.
Kiedy tylko wysadził Sebastiana i został w samochodzie sam, jego myśli poszybowały w stronę czarnowłosej kobiety, o której ostatnimi czasy myślał bardzo dużo. Mało tego, kiedyś nawet miał wrażenie, że widział ją w jednym z krakowskich parków. Z dziecięcym wózkiem. Wtedy uznał, że musiało mu się to tylko wydawać. Teraz natomiast byłby skłonny założyć się sam ze sobą, że to była ona.
Stawiał swojego mustanga.
I właśnie wtedy pedał gazu w tym postawionym w zakład aucie wpadł w podłogę, bo w jego głowie pojawiła się bardzo dziwna myśl. Myśl, która nie chciała dać mu spokoju i motywowała go do zastanowienia się nad kilkoma ważnymi kwestiami.
– Ona skłamała. – Wypowiadając te słowa na głos, poczuł przeraźliwe zimno, które rozprzestrzeniło się po całym jego ciele. Czuł je wszędzie, a najbardziej w żołądku. Po chwili jego dłonie zrobiły się mokre, a koszula zaczęła się lepić do ciała. Serce łomotało w piersi, oddech przyśpieszył, w gardle mu zaschło, a przed oczyma pojawił się obraz małej dziewczynki. – Nie, kurwa, ja to sobie wmawiam. To nie jest możliwe. To jest wręcz niemożliwe. Nieprawdopodobne. Absurdalne. – Przetarł twarz dłońmi, nieco uspokoił targające nim emocje i zaczął liczyć, kiedy doszło do zbliżenia z Anną Medycką.
Dwa lata i jedenaście miesięcy temu.
Po odliczeniu od tego dziewięciu miesięcy ciąży, wychodziło dwa lata i dwa miesiące. Ta dziewczynka wyglądała na jakieś dwa latka. Plus minus.
– Odpierdala ci, człowieku. Weź się w garść. – Wawro wypuścił nadmiar powietrza zgromadzonego w płucach i kilka minut później wchodził do domu. Bardzo się starał, aby jego myśli dalekie były od analizowania i rozkładania wszystkiego na czynniki pierwsze. W staraniach tych miała mu pomóc butelka single malta.
Efekt był odwrotny, bo gdzieś tak przy trzeciej szklaneczce, z nogami opartymi na blacie ławy i co rusz pocierającą skronie lub czoło dłonią, doszedł do wniosku, że istnieje prawdopodobieństwo, iż dziecko, które widział, może być jego. Przez kilkadziesiąt minut prowadził wewnętrzny monolog, próbując przekonać siebie samego, że to jednak nie jest możliwe, żeby miał córkę. Tyle tylko, że kiedy uprawiał seks z Medycką, zrobili to bez prezerwatywy, czyli teoretycznie mógł być ojcem. Nie miał przecież pojęcia, czy ona się zabezpieczała w inny sposób.
Na samo wspomnienie tego dzikiego zbliżenia krew w nim zawrzała.
Miał wrażenie, że od momentu, kiedy ujrzał ją po raz pierwszy, gdy towarzyszyła swojej roztrzęsionej siostrzenicy, a on na prośbę Sebastiana Wilczyńskiego udzielał tej młodziutkiej dziewczynie pomocy, jej ciotka wpadła mu nie tylko w oko. Wpadła w jego myśli i nie mogła ich opuścić. Nie przeszkadzało mu to oczywiście w uprawianiu seksu z innymi przedstawicielkami płci pięknej. Jednak za każdym razem, kiedy pomyślał o tym, jak pieprzył ją pod ścianą, mając w poważaniu to, że nazywała go wtedy imieniem swego zmarłego męża, działo się z nim coś nieprawdopodobnego.
Czuł błogość, jakiej nie doświadczył przy żadnej innej kobiecie. Czuł lekkość, która sprawiała, że na jego ustach błąkał się tak rzadko spotykany uśmiech. Czuł ekscytację, kiedy w wyobraźni ponownie się z nią pieprzył. Bo na żywo nie było już okazji.
A teraz?
Teraz się okazuje, że mogą mieć razem dziecko, o którym on nie miał pojęcia.
Pusta szklaneczka uderzyła z impetem o stół, a zataczający się Paweł udał się do swojej sypialni. Nim zasnął, obiecał sobie, że on się z tą Medycką rozmówi raz a porządnie. W tym momencie w jego żyłach, poza alkoholem, krążyła złość przeplatana z niezaspokojoną ciekawością. Jego intuicja, na której bardzo często polegał i która mało kiedy go zawodziła, podpowiadała mu, że ta mała istotka jest jego córką. Potrzebował tylko dowodów, a że był prokuratorem, i nieważne, że w tym momencie nawalonym jak szpadel, wiedział, że będzie potrafił je zdobyć.
Zasnął, przenosząc się do krainy wyuzdanej fantazji.
Znalazł się w swojej kuchni. Była z nim Anna. Miała na sobie czarne pończochy, kuse koronkowe majteczki i szpilki.
– Odwróć się do mnie tyłem – wydał polecenie, które wykonała powoli. Okrasiła to szelmowskim uśmiechem.
Stanął za nią, położył swoją ogromną dłoń na jej plecach i niejako przymusił do tego, aby oparła się tułowiem o blat stołu. Chwycił za krzesło i ustawił je tuż za nią.
– Jestem bardzo głodny. – Zaczął całować i równocześnie masować okrągłe niczym brzoskwinie pośladki.
Wypięła tyłek, dając mu nieograniczony dostęp do swojej kobiecości. Odchylił skrawek bielizny i wsunął w nią palec. Zrobił to powoli. Wysunął go jeszcze wolniej. Jej ciało zaczęło drżeć, co sprawiło, że powtórzył tę czynność kilka razy. Po chwili do pieszczot dołożył swój język.
– Jesteś taka soczysta. – Z trudem powstrzymywał się przed tym, aby nie zakończyć penetracji mokrej cipki, rozpiąć rozporek i się w nią wbić.
– Nie przestawaj mnie lizać. – Usłyszał jej błagalne jęki. Były to bardzo podniecające dźwięki, mobilizujące go do jeszcze wydajniejszej pracy językiem. Robiąc dobrze jej, robił też dobrze sobie. Świadomość tego, jak ona reaguje na jego pieszczoty, sprawiała mu mnóstwo rozkoszy. Bardzo szybko wyczuł, jak ma ją pieścić, żeby szalała z pożądania. Koniuszkiem języka wodził po nabrzmiałej cipce. Masował delikatnie opuszkami palców, ściskał za pośladki. Gdyby miał trzecią rękę, zrobiłby w tym momencie dobrze sam sobie.
Bardzo chciał dojść razem z nią. A najlepiej w niej.
Poczuł na języku wilgoć. Spuściła się w jego usta. Jej ciało zaczęło się trząść. Zaprzestał pieszczot, zerwał się z krzesła, przy okazji je przewracając. Rozpiął rozporek, zsunął spodnie i bokserki do połowy ud. Nim się w niej zanurzył, przejechał palcem po spojeniu pośladków. Chwycił penisa i naprowadził go na jej mokre wnętrze.
Z chwilą, kiedy w nią wszedł, wytrysnął.
Otworzył oczy. Trzymał w dłoni penisa. Po palcach ciekła mu sperma. Czuł się tak, jakby coś zostało mu zabrane.
Nie bardzo tylko wiedział co.