Doppelgänger. Podróż do lustrzanego świata - Naomi Klein - ebook

Doppelgänger. Podróż do lustrzanego świata ebook

Naomi Klein

5,0
51,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Budzisz się rano i okazuje się, że masz dodatkową tożsamość – sobowtóra, który jest prawie tobą, a jednak wcale nie jest. A ten sobowtór zajmuje się tym, co jest twoją specjalnością, ale propaguje wszystko to, przeciw czemu przez całe życie walczyłaś.

Coś takiego spotkało uznaną aktywistkę i intelektualistkę Naomi Klein. Stanęła twarzą w twarz z sobowtórką, której poglądy są dla niej odstręczające, ale nosi identyczne imię, a jej publiczny wizerunek jest na tyle podobny do wizerunku Klein, że ludzie zaczęli je mylić.

W swojej najnowszej książce Naomi Klein wnikliwie analizuje, co zrobiły z naszymi społeczeństwami i duszami branding, programy oszczędnościowe i spekulacja kryzysem klimatycznym. Spogląda do wewnątrz, na krajobraz naszej psychiki, a także na zewnątrz, wypatrując możliwości, które dawałyby nadzieję w obliczu kryzysów w gospodarce, ochronie zdrowia i polityce. Przywołując na pomoc między innymi Zygmunta Freuda, Jordana Peele’a, Alfreda Hitchcocka i bell hooks, Klein nie stroni od kpiny i ukazywania śmieszności, gdy mierzy się z osobliwymi sobowtórami, które nas nawiedzają i stały się tak znajome i bliskie, jak zniekształcone odbicie w lustrze. Autorka stara się rozbić to lustro, by wytyczyć drogę wiodącą poza rozpacz.

Co takiego zaniedbaliśmy, zajęci polerowaniem i doskonaleniem naszego cyfrowego odbicia w lustrze? Czy możliwe jest pozbycie się sobowtórów i przezwyciężenie patologii kultury, która wszystko zwielokrotnia? Czy możemy opracować politykę zbiorowej troski i naprawdę rozliczyć się z historycznymi zbrodniami?

Intelektualna przygoda w sam raz na nasze czasy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 562

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Doppelganger

Projekt okładki: Charles Scott Richardson

Redakcja: Irma Iwaszko

Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Lilianna Mieszczańska, Kamil Kowalski

Copyright © 2023 by Naomi Klein

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2024

© for the Polish translation by Hanna Jankowska

ISBN 978-83-287-3269-8

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

PAMIĘCI

Mike’a Davisa

Barbary Ehrenreich

bell hooks

Lea Panitcha

Narodziło się okropne mnóstwo tych całkowicie podobnych.

F. DOSTOJEWSKI, SOBOWTÓR[1]

Ile będzie egzemplarzy każdego?

JORDAN PEELE, TO MY, 2019

WSTĘPNIEMARKOWA JA

Na swoją obronę powiem tylko tyle, że wcale nie miałam zamiaru napisać tej książki. Nikt mnie o to nie prosił. A byli i tacy, którzy mnie przed tym stanowczo ostrzegali. Nie teraz – mówili – nie w czasie, kiedy na naszej planecie szaleją rzeczywiste i metaforyczne płomienie. A już na pewno nie o czymś takim.

Nazywam ją teraz Drugą Naomi. To osoba, z którą od kilkunastu lat notorycznie mnie mylą. Mój długowłosy sobowtór. Ktoś, kogo tak wielu najwyraźniej nie odróżnia ode mnie. Ktoś, kto posuwa się do skrajności, za które obcy ludzie ganią mnie, dziękują mi albo się z ich powodu nade mną użalają.

Już samo to, że nadałam jej pseudonim, świadczy o absurdalności sytuacji, w jakiej się znajduję. Przez ćwierć wieku pisałam o potędze korporacji i sianych przez nie spustoszeniach. Wkradałam się do wyzyskujących siłę roboczą fabryk w dalekich krajach, przemykałam się przez granice na tereny pod okupacją wojskową. Relacjonowałam skutki wycieków ropy naftowej i huraganów piątej kategorii. Pisałam książki o Wielkich Ideach i Poważnych Sprawach. Tymczasem przez miesiące i lata, podczas których powstawał tekst niniejszej książki – a był to czas, kiedy zabrakło miejsca na cmentarzach, a miliarderzy wystrzeliwali się w rakietach w kosmos – pisanie na wszelkie inne tematy, jakie miałabym albo mogłabym poruszyć, wydawało mi się tylko niepożądaną stratą czasu. Czy wzięłabym udział w wydarzeniach będących przygotowaniem do tak ważnego szczytu klimatycznego Organizacji Narodów Zjednoczonych? Nie, przepraszam, mam za dużo innych obowiązków. Czy skomentuję wycofanie się Stanów Zjednoczonych z Afganistanu? Dwudziestą rocznicę 11 września? Rosyjską inwazję na Ukrainę? Nie, nie i jeszcze raz nie.

W czerwcu 2021 roku, kiedy ten projekt zaczął już naprawdę wymykać mi się spod kontroli, na południowe wybrzeże Kolumbii Brytyjskiej, rejon Kanady, gdzie mieszkam obecnie ze swoją rodziną, nasunęła się „kopuła ciepła”, nowe, osobliwe zjawisko atmosferyczne. Gęste powietrze było niczym groźny obcy stwór o złowrogich zamiarach. W wyniku fali upałów zmarło ponad sześćset osób, w większości w starszym wieku[2]. Blisko dziesięć miliardów morskich stworzeń ugotowało się żywcem u naszych wybrzeży, całe miasto stanęło w płomieniach. Ten położony na uboczu, rzadko zaludniony rejon nieczęsto trafia na nagłówki światowych mediów, ale za sprawą kopuły ciepła zyskaliśmy przelotną sławę. Pewien wydawca zapytał, czy jako osoba od piętnastu lat zaangażowana w walkę o klimat opiszę, co przeżyłam w trakcie tego bezprecedensowego wydarzenia mającego związek z jego zmianami.

– Pracuję nad czymś innym – odparłam.

Zapach śmierci wypełniał mi nozdrza.

– Mogę wiedzieć nad czym?

– Nie.

Kiedy robiłam te nerwowe uniki, zaniedbałam wiele innych ważnych rzeczy. Tamtego lata pozwoliłam swojemu dziewięcioletniemu synowi oglądać przez tyle godzin makabryczny serial przyrodniczy Walki zwierząt, aż doszło do tego, że atakował mnie przy biurku „jak żarłacz biały”. Stanowczo za mało czasu poświęcałam swoim ponadosiemdziesięcioletnim rodzicom mieszkającym zaledwie pół godziny drogi od nas, choć według wszelkich statystyk byli narażeni na skutki pustoszącej świat śmiercionośnej pandemii oraz fali upałów. Jesienią mój mąż wystartował w ogólnokrajowych wyborach. Towarzyszyłam mu co prawda w kilku rundach kampanii, ale wiem, że mogłam zrobić więcej.

Tak wiele zaniedbałam, żeby… No właśnie, co? Żeby śledzić konto tamtej kobiety na Twitterze, które nieustannie zawieszano? Analizować jej występy w transmitowanych na żywo programach Steve’a Bannona, by zrozumieć ich elektryzujące oddziaływanie? Czytać lub słuchać jej kolejnych ostrzeżeń, w myśl których podstawowe środki ochrony zdrowia to w rzeczywistości tajny spisek zorganizowany przez Komunistyczną Partię Chin, Billa Gatesa, Anthony’ego Fauciego i Światowe Forum Ekonomiczne, by doprowadzić do masowych zgonów na taką skalę, jaka mogłaby być tylko dziełem samego diabła?

Najbardziej wstydzę się tego, że chłonęłam jak narkotyk nie wiadomo ile podcastów, że zajęło mi to mnóstwo godzin, których nigdy nie odzyskam. Godzin, w czasie których można by napisać pracę magisterską. Wmawiałam sobie, że „zbieram materiały”. Że jeśli mam zrozumieć ją i jej zwolenników prowadzących otwartą wojnę przeciw obiektywnej rzeczywistości, muszę się zanurzyć w archiwum tak licznych i niepodlegających żadnej kontroli tygodniowych i dwutygodniowych programów o tytułach w rodzaju QAnon Anonymous czy Conspirituality, by rozwikłać i zdekonstruować skomplikowane światy teorii spiskowych, cwaniaków z branży wellness oraz ich związki z negowaniem COVID-19, z antyszczepionkową histerią i rosnącym w siłę faszyzmem. A do tego trzeba było śledzić na bieżąco codzienne produkcje Bannona i Tuckera Carlsona, w których to programach Druga Naomi była stałym gościem.

Słuchanie tego wszystkiego pochłaniało prawie cały mój czas w chwilach wolnych od pracy zawodowej: przy składaniu prania, rozładowywaniu zmywarki, wyprowadzaniu psa, powrotach ze szkoły po podwiezieniu do niej dziecka. W innym życiu podczas takich przerw słuchałam muzyki lub wiadomości albo dzwoniłam do bliskich osób. Pewnego wieczoru wypłakiwałam się na poczcie głosowej mojej najlepszej przyjaciółki: „Czuję, że prezenterzy Conspirituality stali mi się bliżsi od ciebie”.

Wmówiłam sobie, że nie mam wyboru. Że nie jest to niepoważna i narcystyczna strata czasu, jaki mam na pisanie, a jest go niewiele, czy też tego, który pozostał naszej przegrzewającej się planecie. Racjonalizowałam sobie, że Druga Naomi, należąca do najskuteczniejszych twórczyń i propagatorek błędnych informacji i dezinformacji dotyczących najważniejszych kryzysów, jakie nas dotykają, ktoś, kto zainspirował masy ludzi, by wylegli na ulice i wyrazili swój bunt przeciw w znacznej mierze urojonej „tyranii”, stanowi istotny element sił, z którymi, choć wydają się tak śmieszne, należy się poważnie liczyć. Zamęt, jaki sieją, i fakt, że tyle tlenu pochłaniają, stanowią bowiem coraz poważniejszą przeszkodę na drodze użytecznych i korzystnych dla zdrowia wysiłków, jakie ludzie mogliby w pewnym momencie wspólnie podjąć.

Takim staraniem byłoby na przykład sprowadzenie na ziemię tych wybierających się w kosmos miliarderów i wykorzystanie ich nieuczciwie zdobytego bogactwa w celu zapewnienia ludziom mieszkań i opieki zdrowotnej oraz wyeliminowania paliw kopalnych, zanim kopuła ciepła stanie się naszą przyszłością. Albo, skromniej, wysłanie dziecka utożsamiającego się z rekinem do szkoły bez obawy, że przyniesie do domu zaraźliwego i potencjalnie śmiercionośnego wirusa złapanego od kolegi, którego rodzice uwierzyli, że szczepionki to element spisku mającego na celu zagładę i zniewolenie ludzkości, co wmówiła im produkująca się w internecie pani o imieniu Naomi.

Słowo Doppelgänger – sobowtór – pochodzi z niemieckiego, jest połączeniem Doppel (dubler) i Gänger (idący). Mogę stwierdzić, że posiadanie sobowtóra to bardzo nieprzyjemne doznanie. Niesamowite, jak stwierdził Sigmund Freud, „jest rodzajem tego, co budzi trwogę, co zaś sprowadza się do tego, co od dawna znane, znajome”[3] – lecz niespodziewanie staje się obce, dziwne. Niesamowitość sobowtórów jest szczególnie dojmująca, ponieważ tym, co staje się obce, jesteś ty sama. W przypadku osoby posiadającej sobowtóra może dojść, jak pisze Freud, do utożsamienia „jednej osoby z drugą, tak że błądzimy w kwestii ich ‘ja’ lub przenosimy obce ‘ja’ na miejsce własnego”[4]. Nie we wszystkim miał rację, ale w tym wypadku akurat trafił w sedno.

A tu mamy jeszcze dodatkowy aspekt: moja sobowtórka uległa tak radykalnej przemianie politycznej i osobistej, że pojawiło się wiele opinii, jakoby wydawała się sobowtórem samej siebie z wcześniejszych czasów. W takiej sytuacji byłabym sobowtórem sobowtóra, a takiego niesamowitego stanu rzeczy nawet Freud nie przewidział.

Z pewnością nie jestem jedyną osobą, która zmaga się z poczuciem odkształcenia rzeczywistości. Prawie każdy, z kim rozmawiam, opowiada o ludziach, których utracił, którzy wpadli do „króliczej nory” – rodzicach, rodzeństwie, najlepszych przyjaciołach, a także intelektualistach i komentatorach, którym się przedtem ufało. O niegdyś dobrze znajomych osobach, które zmieniły się nie do poznania. Są inne. To tak, jakby siły, które zdestabilizowały mój świat, były częścią rozrastającej się sieci tych, co destabilizują świat wokół nas wszystkich. Chcąc znaleźć grunt pod nogami, należy je zrozumieć.

Od przeszło dwudziestu lat, od momentu, kiedy pasażerskie odrzutowce wbiły się w szkło i stal World Trade Center, interesowało mnie, jak to się dzieje, że potężne szoki przestawiają nam zbiorowe synapsy, co doprowadza do zbiorowej regresji i sprawia, że ludzie łatwo padają ofiarą demagogów. Kiedy zbierałam materiały, a potem pisałam poświęconą temu zagadnieniu książkę, Doktrynę szoku, która wyszła w 2007 roku, na kilka lat zanurzyłam się głęboko w tematykę wykorzystywania w różnych kontekstach takich posttraumatycznych stanów. Przykłady to 11 września, upadek Związku Radzieckiego, inwazja na Irak, huragan Katrina, a także znacznie dawniejsze wydarzenia. Gdy społeczeństwa były zastraszone i wytrącone z równowagi, wkraczali głodni władzy gracze i z pominięciem debat czy uzyskania zgody forsowali rozwiązania polityczne odpowiadające korporacyjnym elitom – podobnie jak kaci stosujący izolację i stres, by zmiękczyć i złamać więźniów. Zbierając materiały, śledząc przypadki naruszania praw politycznych i wyprzedaży publicznych terenów i usług, wyobrażałam sobie, że jestem odporna na taktykę szoku, ponieważ wiem, jak działa. Nie załamywały mnie nieprzewidziane wydarzenia, w czasie kryzysów miałam jasny ogląd sytuacji i pomagałam innym wyraźnie ją dostrzec. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Kiedy dziś oglądam się wstecz, czuję zażenowanie, że było mi tak łatwo. Jeśli uważałam, że jestem odporna na szok, to przede wszystkim dlatego, że znajdowałam się w bezpiecznej odległości od jego źródeł. To nie moja rodzina ginęła w nalotach. To nie moją dzielnicę miano wyburzyć, to nie nauczycieli moich dzieci zwalniano z pracy, żeby szkołę publiczną przemienić w prywatną.

Ale COVID-19 okazał się czymś innym. Rozwalił mój osobisty świat, jak to uczynił każdemu z nas. Przez pierwsze cztery miesiące pandemii, kiedy jeszcze mieszkałam w New Jersey, zamknięta byłam w domu razem z neuroatypowym synem, bezskutecznie próbując pomagać mu w nauce online, a także, co istotniejsze, starając się chronić jego wrażliwy umysł, który jak gąbka chłonął otaczającą nas grozę. Karetki pogotowia zabierały sąsiadów, wirus nie szczędził naszych bliskich znajomych. Choć miałam szczęście – nie znajdowałam się przecież na pierwszej linii frontu na oddziałach dla chorych na covid – reporterski dystans, jaki zwykle zachowuję, nie chronił mnie przed pandemią. Codziennie budziłam się wyczerpana i bezmyślnie wgapiałam w różne swoje monitory i ekrany. Po raz pierwszy nie był to cudzy szok. A potem przyszły następne.

Szok to coś, czego doznajemy – jako jednostki lub zbiorowość – kiedy mamy do czynienia z nagłym i bezprecedensowym wydarzeniem, dla którego nie znajdujemy adekwatnego wytłumaczenia. Szok jest w istocie przepaścią, jaka się otwiera między wydarzeniem a dostępnymi narracjami, które je wyjaśniają. Ludzie, jako istoty zależne od narracji, czują się na ogół nader nieswojo, gdy napotykają próżnię znaczeń. To dlatego graczom wykorzystującym takie okazje, tym, których nazwałam „kataklizmowymi kapitalistami”, udaje się upchnąć w taką próżnię swoje gotowe listy życzeń oraz uproszczone opowieści o dobru i złu. Same te opowieści mogą być karykaturalnie fałszywe („Albo popieracie nas, albo terrorystów” – powiedzieli nam po 11 września, dodając „Oni nienawidzą naszych swobód”). Ale przynajmniej istnieją i to jedno sprawia, że są lepsze od nicości wypełniającej przepaść.

„Zbierzcie się razem, odnajdźcie równowagę i własną opowieść” – takiej rady udzielałam przez dwadzieścia lat ludziom pragnącym wyjść z szoku w chwilach zbiorowej traumy. Razem metabolizujcie ten szok, razem twórzcie sens. Razem przeciwstawiajcie się operetkowym tyranom, którzy będą wam wmawiać, że świat stał się białą kartą, na której zapiszą swoje brutalne historie.

Była to konkretna rada, lecz COVID-19 bardzo utrudnił wprowadzenie jej w życie. Walka z wirusem postawiła niejednego z nas, w tym i mnie, w sytuacji, w jakiej stajemy się najbardziej podatni na szok – były to przedłużający się stres i izolacja. Ja sama znalazłam się w jeszcze ściślejszej izolacji, kiedy po czterech miesiącach pandemii wróciliśmy do Kanady. Mieliśmy tam pojechać tylko na jakiś czas, żeby być blisko moich rodziców, ale jak wielu innych utknęliśmy. Mieszkamy teraz na skale na końcu ślepej drogi trzy godziny od najbliższego miasta, a część tej drogi trzeba pokonać promem, na którym trudno polegać. Tylko od czasu do czasu żałuję, że zrezygnowałam z linii metra, dostaw posiłków z restauracji i prądu bez wyłączeń na korzyść wiejskiej szkoły, której raczej nie zamkną, leśnych szlaków i wątłej, choć realnej szansy, że wśród stalowych wód Salish Sea mignie czarna płetwa orki. Jest tutaj dobrze – kiedy nie dusi nas upał i ogień płonących lasów albo nie smagają burze, których nowych nazw musimy się wciąż uczyć („bomba niżowa”, „rzeka atmosferyczna”, „ekspres ananasowy” – a wszystko to nawiedziło nas jednej długiej, wilgotnej zimy). Ale miejsce jest izolowane od świata. Może właśnie to doprowadziło mnie na skraj wytrzymałości (albo i poza ten skraj). Całe miesiące bez ludzi, z którymi można byłoby wymienić myśli twarzą w twarz.

Kiedy próbowałam znaleźć w internecie jakąś namiastkę przyjaźni i wspólnot, których mi brakowało, trafiłam na jedno wielkie pomieszanie: mnóstwo ludzi dyskutujących na mój temat, o tym, co powiedziałam, co zrobiłam – tylko że to nie byłam ja. To była ona. Nasunęło się więc niepokojące pytanie: kim właściwie jestem?

Próbując zrozumieć swoje niezręczne położenie, zaczęłam czytać i oglądać wszystko, co udało mi się znaleźć na temat doppelgangerów i sobowtórów – od dzieł Carla Junga do Ursuli K. Le Guin, od Fiodora Dostojewskiego do Jordana Peele’a. Zafascynowała mnie postać sobowtóra – zarówno jej znaczenie w dawnej mitologii, jak i podczas narodzin psychoanalizy. To, jak podwojone ja wyraża nasze najważniejsze aspiracje – tęsknotę za duszą nieśmiertelną, tym efemerycznym bytem, który żyje po śmierci ciała. A także to, jak sobowtór reprezentuje najgłębiej wyparte, najbardziej zdeprawowane i odrzucane aspekty nas samych, których nie chcemy widzieć – złego bliźniaka, cień naszego ja, anty-Ja, Hyde’a naszego Jekylla. Dzięki tym opowieściom szybko zrozumiałam, że mój kryzys tożsamości był prawdopodobnie nieuchronny. Pojawieniu się sobowtóra prawie zawsze towarzyszą chaos, stres i paranoja, a osoba, która spotyka swoją kopię, zostaje wystawiona na ciężką próbę, takie jest to frustrujące i niesamowite.

Sobowtór jest jednak nie tylko powodem udręki. Od stuleci uważano go także za formę ostrzeżenia lub zapowiedzi przyszłych wydarzeń. Kiedy rzeczywistość zaczyna się rozdwajać, kiedy stwarza wrażenie własnego lustrzanego odbicia, bywa to często oznaką ignorowania lub negowania czegoś istotnego – części nas samych albo naszego świata, której nie chcemy widzieć, oraz niebezpieczeństwa, które nam grozi, jeśli zlekceważymy ostrzeżenie. Dotyczy to nie tylko jednostek, lecz także całych społeczeństw, które są podzielone, rozdwojone, spolaryzowane lub rozbite na różne zwalczające się, z pozoru niepoznawalne obozy. Społeczeństw takich jak nasze.

Alfred Hitchcock w swoim klasycznym filmie określił burzliwy stan życia w obecności sobowtórów mianem vertigo – zawrót głowy. Własne doświadczenie podpowiada mi jednak, że jeszcze trafniejszego terminu użył w 1952 roku meksykański filozof Emilio Uranga. Hiszpańskie słowo zozobra, oznaczające lęk egzystencjalny i głębokie przygnębienie, kojarzy się także z ogólnym rozchwianiem: „to stan, w którym bez przerwy oscylujemy między dwiema możliwościami, dwoma uczuciami, nie wiedząc, na które postawić” – absurdem i powagą, zagrożeniem i bezpieczeństwem, śmiercią i życiem. „W tej niepewności dusza cierpi, czuje się rozdarta i zraniona” – pisze Uranga[5].

Philip Roth w swojej powieści o sobowtórze Operacja Shylock. Wyznanie analizuje ten proces odpychania i przyciągania: „Jest to zbyt śmieszne, aby można było brać to poważnie, i zbyt poważne, aby mogło być śmieszne” – napisał o tym drugim Rocie, swojej kopii[6]. To zdanie stało się moją mantrą w tym niesamowitym okresie. Czy ruchy polityczne, którymi pomaga kierować Druga Naomi, są śmieszne, nie zasługują na uwagę – czy też stanowią część zachodzącej w naszym świecie istotnej przemiany, którą jak najszybciej powinniśmy rozpoznać? Powinnam śmiać się czy płakać? Nadal siedzę na skale czy też wszystko porusza się z ogromną szybkością?

Jeśli literatura i mitologia podejmujące temat sobowtóra mają być nam przewodnikami, to ktoś mający do czynienia z pojawieniem się własnego sobowtóra powinien wyruszyć w podróż, by odkryć i pojąć, z jakimi komunikatami, tajemnicami i przepowiedniami ma do czynienia. I to właśnie zrobiłam. Zamiast odseparować się od swojej sobowtórki, starałam się dowiedzieć wszystkiego, co się dało, o niej samej i o ruchach, w które się angażuje. Śledziłam ją, gdy coraz bardziej zagłębiała się w labirynt króliczych nor teorii spiskowych, miejsca, w których często można odnieść wrażenie, że moja Doktryna szoku znalazła się po drugiej stronie lustra i teraz spogląda na mnie, przybrawszy postać siatki fantastycznych spisków, prezentujących bardzo realne kryzysy, z którymi mamy do czynienia – od koronawirusa do zmian klimatu i rosyjskiej agresji – jako operacje pod fałszywą flagą, podsunięte przez chińskich komunistów/globalne korporacje/Żydów.

Śledziłam jej nowo zawarte sojusze z najbardziej złowrogimi osobnikami na naszej planecie, którzy na masową skalę sieją chaos informacyjny i skwapliwie podżegają do rebelii w kolejnych krajach. Badałam, jakie mają z tego korzyści – polityczne, emocjonalne i finansowe. Analizowałam głęboko zakorzenione lęki natury rasowej, kulturowej i historycznej, którymi się żywią. Przede wszystkim zaś próbowałam dociec, jak należałoby zareagować, by osłabić szybko rosnącą potęgę tych ciężkozbrojnych sił antydemokratycznych.

Uważałam, że to, co robię, jest usprawiedliwione. Tak długo i tak często mylono mnie z Drugą Naomi, aż nierzadko miałam poczucie, że to ona mnie śledzi. Rewanż z mojej strony wydawał się jak najbardziej właściwy.

Często się zdarza w opowieściach o sobowtórach, bliźniakach i uzurpatorach, że sobowtór odgrywa rolę niewygodnego zwierciadła ukazującego bohaterowi próżną i sprzedajną wersję jego osoby. Nie zdradzę zbyt wiele, jeśli stwierdzę, że obserwując swoją sobowtórkę, nieraz się wzdrygałam, rozpoznając w niej siebie, co nie było miłe. Do napisania tej książki, na przekór zdrowemu rozsądkowi, skłoniło mnie to, że im częściej przypatrywałam się Drugiej Naomi – jej fatalnym wyborom i temu, jak okrutnie bywała często traktowana – tym silniejsze miałam poczucie, że widzę nie tylko niepożądane elementy samej siebie, ale i wyolbrzymienie licznych niepożądanych aspektów naszej wspólnej kultury, takich jak wszechobecny głód coraz bardziej ulotnego zaznaczania swojej obecności, lekceważące traktowanie ludzi, którym się nie powiodło, trywializacja słów i wypieranie się odpowiedzialności oraz wielu innych. Ostatecznie stało się tak, że przyglądając się jej, wyraźniej zobaczyłam samą siebie, lecz także, co osobliwe, lepiej dostrzegłam niebezpieczne systemy i procesy, w których pułapce się znaleźliśmy.

Nie jest to więc biografia Drugiej Naomi ani psychoanalityczna diagnoza jej postępowania. Własne doświadczenie posiadania sobowtóra, które namieszało w moim życiu, ale nauczyłam się dzięki niemu czegoś o sobie samej, o niej i o nas, próbuję tu wykorzystać jako przewodnik po kulturze, której cechą, jak się przekonałam, jest występowanie sobowtórów. Pełno w niej różnych form podwojenia, a każdy z nas, kto kreuje w internecie swoją postać lub awatar, tworzy własnego doppelgangera – wirtualną wersję siebie, którą prezentuje innym. W tej kulturze doszło do tego, że wielu z nas uważa się za osobiste marki i kreuje podzieloną tożsamość, będącą nami, a zarazem nie nami, sobowtórem, którego bez ustanku odgrywamy w cyfrowym świecie, taka jest bowiem cena, jaką trzeba zapłacić, żeby odnaleźć się w gospodarce opartej na pazernym zabieganiu o uwagę. A tymczasem firmy technologiczne wykorzystują te skarbnice danych do trenowania maszyn, by tworzyć sztuczne symulacje ludzkiej inteligencji i funkcji człowieka, łudząco podobne do żywych sobowtóry mające własne programy, kierujące się własną logiką i stwarzające zagrożenia. Nieustannie zadawałam sobie pytanie: co nam robi cała ta duplikacja? Jak steruje nami, byśmy zwracali uwagę na określone rzeczy, a także – co istotniejsze – pomijali inne?

Podążając jak cień za swoją sobowtórką i zagłębiając się w jej świat – gdzie subtelne influencerki propagujące wellness sprzymierzają się z zionącymi ogniem propagandystami ze skrajnej prawicy, a wszystko w imię ratowania i ochrony „dzieci” – napotykałam jeszcze więcej odmian podwojenia i sobowtórstwa, znacznie bardziej brzemiennych w skutki. Dostrzegłam na przykład, że sfera polityki coraz bardziej przypomina lustrzany świat, gdzie społeczeństwo jest podzielone na dwa, a każda strona definiuje siebie jako przeciwieństwo tej drugiej – gdy jedna coś głosi i w coś wierzy, druga czuje się zobowiązana głosić coś przeciwnego i w coś przeciwnego wierzyć. Im dalej podążałam, tym widoczniejsze było to dla mnie wszędzie wokół: jednostki, które nie kierują się czytelnymi zasadami lub przekonaniami, lecz działają jako członkowie grupy, odgrywając yin w odpowiedzi na cudze yang – zdrowi kontra słabi, świadomi kontra bezmyślni, prawi kontra zdeprawowani. Binarne przeciwieństwa zastąpiły myślenie.

Wydawało mi się z początku, że w tym, co obserwuję w świecie mojego sobowtóra, chodzi głównie o bezkarne naciąganie. Z czasem jednak zaczęłam odnosić wrażenie, że jestem świadkiem powstawania nowej, niebezpiecznej formacji politycznej, która kształtuje się w czasie rzeczywistym. Obserwowałam jej sojusze, światopogląd, hasła, wrogów, słowa klucze i zakazane strefy, a przede wszystkim walkę o przejęcie władzy.

Szybko stało się jasne, że wszystko to ściśle się wiąże z jeszcze innym, bardziej złowieszczym rodzajem dublowania, mianowicie odwiecznym procesem tworzenia na podstawie rasy, przynależności etnicznej i płci niebezpiecznych sobowtórów-stereotypów, obejmujących całe kategorie ludzi, których zalicza się zbiorczo do dzikusów, terrorystów, złodziei, dziwek, własności. I to jest najbardziej przerażająca część mojej wyprawy w dziedzinę sobowtórów: nie tylko jednostka może mieć swoją złowieszczą kopię. Dotyczy to również narodów i kultur. Wielu z nas czuje, że może dojść do decydującego przeskoku, i się go obawia. Demokracji w autorytaryzm. Sekularyzmu w teokrację. Pluralizmu w faszyzm. Gdzieniegdzie to już nastąpiło, gdzie indziej wyczuwa się, że jest tak blisko, jak odbicie w krzywym zwierciadle.

Im dłużej trwało moje dochodzenie, tym bardziej intrygowała mnie ta właśnie odmiana sobowtóra: marionetkowe państwo faszystowskie będące kopią liberalnych demokracji Zachodu, które nieustannie zagraża, że pochłonie nas w swoim piekle selektywnej przynależności i bezwzględnej pogardy. Od wieków motyw sobowtóra miał nas ostrzegać przed tymi mrocznymi wersjami naszych zbiorowych ja, potwornymi wizjami możliwej przyszłości.

Czy już się tam znaleźliśmy? Nie wszyscy, przynajmniej jeszcze nie teraz. Pandemia, ten kolejny z wielu tak długo wypieranych stanów nadzwyczajnych, sprawiła jednak, że ludzkość znalazła się w miejscu, jakiego dotąd nie znała, bliskim, ale odmiennym. To właśnie ta odmienność odpowiada za dziwność, którą tak wielu z nas próbowało określić – wszystko jest niby znajome, a jednak niezupełnie takie, jak zwykle. Niesamowici ludzie, polityka wywrócona do góry nogami, a nawet, w miarę przyspieszonego rozwoju sztucznej inteligencji, coraz trudniej odróżnić, kto jest rzeczywisty i co jest rzeczywiste. Zwierzamy się sobie nawzajem z tego poczucia dezorientacji? Z tego, że nie wiemy, komu można ufać i w co wierzyć? Że przyjaciele i ukochane osoby zachowują się jak obcy? Jest tak, ponieważ nasz świat się zmienił, ale większość z nas, jakby dotknięta zbiorowym jetlagiem, pozostaje dopasowana do rytmów i zwyczajów miejsca, które opuściliśmy. Minął czas na odnalezienie się w tym nowym miejscu.

José Saramago zamieścił w swojej powieści Podwojenie następujący epigram jako motto: „Chaos jest jeszcze nieodgadnionym porządkiem”[7]. Próbuję w tej książce odszyfrować chaos kultury sobowtórów, z jej labiryntem symulowanych ja, cyfrowych awatarów, masowej inwigilacji, rasowych i etnicznych projekcji i faszystowskich dubletów oraz umyślnie wypieranych cieni, które wszystkie naraz wychodzą na powierzchnię. Będzie tu trochę niespodziewanych zwrotów, chcę jednak zapewnić czytelników, że robię to nie po to, żebyśmy pozostali uwięzieni w gabinecie krzywych luster, ale dokonali tego, za czym, jak wyczuwam, wielu z nas tęskni: wyrwali się z jego zniewalających ograniczeń i odnaleźli drogę ku jakiemuś rodzajowi zbiorowej mocy i wspólnego celu. Chodzi o to, żeby wspólnie przezwyciężyć ten zbiorowy zawrót głowy i razem znaleźć się w innym, znacznie lepszym miejscu.

CZĘŚĆ PIERWSZA

PODWÓJNE ŻYCIE

(Odgrywanie)

Znalazłam sposób na to, by żyć obok własnego imienia. Okazało się to bardzo pomocne.

Judith Butler, 2021[8]

1OKUPOWANA

Pierwszy raz mi się to zdarzyło w kabinie toalety publicznej na Manhattanie, nieopodal Wall Street. Właśnie otwierałam drzwi, żeby wyjść, kiedy usłyszałam, że dwie kobiety rozmawiają o mnie.

– Słyszałaś, co powiedziała Naomi Klein?

Zamarłam, wracając wspomnieniami do wrednych dziewuch ze szkoły średniej, do pierwszych zaznanych upokorzeń. Co takiego powiedziałam?

– Coś w tym sensie, że dzisiejszy przemarsz to zły pomysł.

– A kto ją pytał o zdanie? Sądzę, że nie rozumie naszych żądań.

Chwila. Nie wypowiadałam się na temat demonstracji ani żądań. A potem mnie olśniło. Już wiem, kto to powiedział. Jak gdyby nigdy nic podeszłam do umywalki, nawiązałam w lustrze kontakt wzrokowy z jedną z kobiet i powiedziałam słowa, które w następnych miesiącach i latach miałam powtarzać aż nazbyt często:

– Mówicie chyba o Naomi Wolf.

Był listopad 2011 roku, szczyt aktywności ruchu Occupy Wall Street, kiedy grupy młodych ludzi obozowały w parkach i na placach w amerykańskich, kanadyjskich, azjatyckich i brytyjskich miastach. Akcje te zainspirowały Arabska Wiosna oraz manifestacje młodzieży na placach południowej Europy – zbiorowy krzyk przeciw nierównościom ekonomicznym i przestępstwom finansowym, z którego to krzyku miała się zrodzić nowa praktyka polityczna młodych pokoleń. Tamtego dnia organizatorzy obozowiska na Manhattanie wezwali do masowego przemarszu przez dzielnicę finansistów, a czarne ubrania i mocno podkreślone oczy pań znajdujących się w toalecie wskazywały, że nie są to osoby zajmujące się handlem instrumentami pochodnymi, które zrobiły sobie przerwę w pracy.

Mogłam się domyślić, dlaczego współuczestniczki marszu, na który się wybierałam, pomyliły mnie z tamtą Naomi. Obie piszemy książki na poważne tematy ideologiczne (ja No logo, ona Mit urody, ja Doktrynę szoku, ona End of America [Koniec Ameryki], ja To zmienia wszystko, ona Waginę). Obie mamy brązowe włosy, które czasami rozjaśniamy, stając się blondynkami (jej są dłuższe i gęstsze od moich). Obie jesteśmy Żydówkami. Żeby sprawę dodatkowo skomplikować, kiedyś pisałyśmy o różnych, ściśle określonych sprawach (ona o kobiecych ciałach, seksualności i przywództwie, ja o zamachach korporacji na demokrację i o zmianach klimatu), ale zanim doszło do akcji Occupy Wall Street, wyraźna kiedyś linia ciągła rozdzielająca nasze pasy ruchu zaczęła się już zacierać.

Przed podsłuchaniem rozmowy w toalecie kilka razy odwiedziłam miejsce, gdzie zebrali się demonstranci spod znaku Occupy Wall Street, głównie po to, by przeprowadzić wywiady na temat związków między logiką rynku a katastrofą klimatyczną, które miały stać się materiałem do książki To zmienia wszystko. Podczas mojej bytności organizatorzy poprosili mnie jednak o wygłoszenie krótkiej prelekcji o szoku wywołanym przez kryzys finansowy 2008 roku. Doszło wówczas do jaskrawych aktów niesprawiedliwości: niemal wszystkich objęto morderczymi programami oszczędnościowymi, miliardy zaś wyasygnowano na ratowanie banków, których lekkomyślne decyzje spowodowały zapaść. Kryzys obnażył przy tym zalegalizowaną korupcję. Zasiano wtedy ziarna niezadowolenia, które prawicowi populiści w kilkudziesięciu krajach mieli wykorzystać w swoim skrajnie antyimigranckim i anty-„globalistycznym” projekcie politycznym. Do tych polityków zaliczał się m.in. Donald Trump będący pod wpływem swego głównego doradcy Stephena K. Bannona. Wtedy jednak wielu i wiele z nas wciąż żywiło nadzieję, że kryzys okaże się katalizatorem demokratycznego odrodzenia i zapoczątkuje nową epokę silnej lewicy, która zdyscyplinuje potęgę korporacji i doda siły osłabłym demokracjom, by mogły podjąć wiele aktualnych spraw niecierpiących zwłoki, włącznie z kwestią klimatu. O tym mówiłam na wiecu Occupy. Można sobie to wystąpienie odnaleźć i zapłakać nad moją ówczesną naiwnością[9].

Naomi Wolf, wznosząca niegdyś sztandar feminizmu typowego dla lat dziewięćdziesiątych, też nie pozostała obojętna na protesty i stąd, jak przypuszczam, wzięło się nieporozumienie. Napisała kilka artykułów, w których dowodziła, że represje wobec ruchu Occupy niezbicie potwierdzają, jakoby Stany Zjednoczone stawały się państwem policyjnym. Taki był temat jej książki The End of America, w której wymieniła „dziesięć kroków”, jakie jej zdaniem przedsiębierze każdy rząd będący na prostej drodze do jawnego faszyzmu. O tym, że czeka nas taka ponura przyszłość, miało świadczyć według Wolf brutalne ograniczenie swobód demonstrantów. Miasto zabroniło używania w parku megafonów i systemów nagłaśniających, doszło też do masowych aresztowań. Wolf dowodziła w swoich artykułach, że aktywiści powinni zignorować restrykcje ograniczające wolność słowa i zgromadzeń, by zapobiec zamachowi stanu przygotowywanemu jej zdaniem tuż pod ich nosem. Tymczasem organizatorzy, nie chcąc dawać policji pretekstu do rozpędzenia obozu, przyjęli inną taktykę i użyli tak zwanego ludzkiego mikrofonu (polega to na tym, że tłum powtarza słowa mówcy, tak że wszyscy mogą je usłyszeć).

Nie była to jedyna różnica zdań między Wolf a organizatorami. Manifestanci wyraźnie dali do zrozumienia, że ruch nie ma programu politycznego – zadowoli się spełnieniem kilku politycznych postulatów, które mogą załatwić prawodawcy. Wolf upierała się, że tak nie jest, że ruch wysuwa określone żądania, które ona, co nieprawdopodobne, poznała. „Ustaliłam, czego naprawdę domaga się ruch OWS” – napisała w „The Guardian”. „Zebrałam w internecie odpowiedzi na pytanie »Czego się domagacie?«”, skierowane do osób podających się za aktywistów ruchu[10]. Zignorowawszy podstawowe założenie ruchu, który podkreślał wierność zasadom radykalnej demokracji partycypacyjnej, Wolf na podstawie swojej wyrywkowej ankiety sporządziła krótką listę postulatów i postanowiła osobiście ją doręczyć gubernatorowi Nowego Jorku Andrew Cuomo podczas uroczystego przyjęcia zorganizowanego przez Huffington Post, na które i ona, i Cuomo zostali zaproszeni.

Sprawy potoczyły się jeszcze dziwniej. Wolf, której nie udało się dotrzeć do Cuomo, wyszła z przyjęcia i na chodniku przed budynkiem wygłosiła spontaniczną przemowę do demonstrantów z ruchu Occupy. Gdy odziana w wieczorową suknię koloru czerwonego wina informowała ich, czego się właściwie domagają, i pouczała, że robią to źle, ponieważ „pierwsza poprawka gwarantuje im prawo do używania megafonów”[11], udało się jej osiągnąć tyle, że została aresztowana, a incydent ten udokumentowały liczne kamery. Do tego właśnie nawiązywały panie spotkane w toalecie, mówiąc, że „Naomi Klein” nie rozumie ich postulatów.

Nie zwracałam szczególnej uwagi na kolejne wyskoki Naomi Wolf, tamtej pamiętnej jesieni wokół akcji Occupy bardzo wiele się bowiem działo. Pewnego dnia po obozowisku rozeszła się pogłoska, że Radiohead ma dać darmowy koncert dla demonstrantów. Okazało się jednak, że to perfidny kawał, a zespół wcale nie opuścił Anglii. Następnego dnia zjawili się natomiast Kanye West i Russell Simmons z całą swoją świtą i podarunkami dla obozowiczów. Potem przybył też Alec Baldwin. W tej iście cyrkowej atmosferze mało kto zauważył zakucie w kajdanki autorki, która najlepszy etap kariery miała za sobą, bezskutecznie wydającej polecenia o połowę młodszym demonstrantom.

Jednak po incydencie w toalecie zaczęłam zwracać baczniejszą uwagę na poczynania Wolf, uświadomiwszy sobie, że niektóre z nich mogą trafić we mnie rykoszetem. A były one coraz osobliwsze. Kiedy policja w całych Stanach Zjednoczonych oczyściła parki i place z obozowisk ruchu Occupy Wall Street, Wolf opublikowała artykuł, w którym bez żadnych dowodów stwierdziła, że rozkazy przyszły bezpośrednio z Kongresu i Białego Domu Baracka Obamy.

„Kiedy połączy się kropki” – pisała, to wszystko nabiera sensu[12]. Działania przeciw ruchowi Occupy były „pierwszą bitwą wojny domowej […]. W tej bitwie członkowie Kongresu w zmowie z prezydentem Stanów Zjednoczonych zarządzili zorganizowane represje przeciw narodowi, który mają przecież reprezentować”. To, zdaniem Wolf, stanowiło ostateczny krok ku wprowadzeniu rządów totalitarnych. Z takim twierdzeniem wystąpiła już wcześniej, za rządów George’a W. Busha, kiedy autorytatywnie przepowiedziała, że prezydent nie dopuści do wyborów w 2008 roku (dopuścił). W kolejnych latach wiele razy powtarzała to samo. „Niestety, Amerykanie przybliżyli się w tym tygodniu do tego, by stać się prawdziwymi braćmi i siostrami demonstrantów z placu Tahrir. […] Dzieje się tak jak tam, przywódcy naszego kraju […] wypowiadają nam wojnę”[13].

Te jej logiczne przeskoki były wystarczająco błędne. Dla mnie jeszcze gorsze było to, że gdy Wolf podjęła temat nadużyć władzy korporacyjnej i politycznej w sytuacjach nadzwyczajnych, do czego w The End of America tylko krótko nawiązała, odniosłam wrażenie, że czytam parodię Doktryny szoku, z której usunięto wszystkie fakty i materiał dowodowy, by wyciągnąć przerysowane, ogólnikowe konkluzje, pod którymi nigdy bym się nie podpisała. Choć moja sobowtórka nie wprawiała mnie jeszcze zbyt często w konsternację, zdałam sobie sprawę, że niektórzy przypiszą mi teorie głoszone przez Wolf. Było to jak uczucie przebywania poza własnym ciałem. Sięgnęłam znów po artykuły o jej aresztowaniu w sukni wieczorowej, dokładniej się z nimi zapoznałam, i oto rzuciło mi się w oczy zdanie z „The Guardian”: „Aresztowano również jej partnera, producenta filmowego Avrama Ludwiga”[14].

Przeczytałam je mojemu partnerowi, reżyserowi i producentowi Avramowi Lewisowi (znanemu jako Avi).

– Co to ma, kurwa, znaczyć? – zapytał.

– Wiem – odparłam. – To jakiś cholerny spisek.

Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

W dziesięcioleciu, które nastąpiło po akcjach ruchu Occupy, Naomi Wolf kojarzyła ze sobą wręcz niewyobrażalną liczbę rozmaitych faktów i wytworów fantazji. Puszczała w obieg niesłychane spekulacje na temat demaskatora Narodowej Agencji Bezpieczeństwa (NSA) Edwarda Snowdena („nie jest tym, za kogo się podaje”), sugerując, że jest aktywnym szpiegiem[15]. Wypowiedziała się na temat wysłania amerykańskich żołnierzy do Afryki Zachodniej, gdzie podczas epidemii eboli w 2014 roku zakładali szpitale polowe (według niej nie chodziło o powstrzymanie epidemii, tylko o zawleczenie choroby do Stanów Zjednoczonych, żeby uzasadnić „masowe lockdowny”)[16]. Wyraziła swoje zdanie o ścinaniu głów przez ISIS amerykańskim i brytyjskim zakładnikom (prawdopodobnie nie były to prawdziwe morderstwa, tylko zainscenizowane przez rząd Stanów Zjednoczonych operacje specjalne z udziałem aktorów kryzysowych)[17]. Miała też własną opinię na temat aresztowania Dominique’a Strauss-Kahna, byłego dyrektora zarządzającego Międzynarodowego Funduszu Walutowego, któremu zarzucono napaść seksualną na pokojówkę w nowojorskim hotelu (ostatecznie zarzuty zostały wycofane, a powództwo cywilne oddalone, ale Wolf zastanawiała się, czy cała ta sprawa nie była operacją służb wywiadowczych, mającą na celu niedopuszczenie Strauss-Kahna do udziału w wyborach prezydenckich, gdzie „miał wszelkie szanse, by pokonać Nicolasa Sarkozy’ego”)[18]. Nie pominęła wyników szkockiego referendum niepodległościowego z 2014 roku, w którym przeciw odłączeniu się od Zjednoczonego Królestwa wypowiedziało się ponad 10 procent mniej głosujących niż za pozostaniem (prawdopodobnie zostało sfałszowane, twierdziła Wolf, powołując się na przypadkowy zbiór świadectw, które zgromadziła, nie ruszając się z domu w Nowym Jorku)[19]. Zielony Nowy Ład nie jest według niej zbiorem postulatów oddolnych ruchów na rzecz sprawiedliwości klimatycznej, tylko kolejną inspirowaną przez elity przykrywką dla „faszyzmu”[20].

W naszych czasach, gdy następuje niebywała koncentracja bogactwa, a potężnym wszystko, zdawałoby się, uchodzi bezkarnie, analizowanie oficjalnych wersji i ich weryfikowanie jest praktyką jak najbardziej racjonalną, a nawet mądrą. Demaskowanie rzeczywistych spisków to podstawowa misja dziennikarstwa śledczego, do czego jeszcze dalej powrócę i bardziej zgłębię ten temat. Jednakże moja sobowtórka nie parała się rzetelnym researchem, kiedy puszczała w obieg swoje sensacyjne teorie o Snowdenie, ISIS i eboli. Nie tym się zajmowała, gdy wyobrażała sobie spiski, o których świadczyły chmury o dziwacznych kształtach (będące, jak dawała do zrozumienia, elementem tajnego programu NASA, który zakłada rozpylanie w niebie „aluminium na skalę globalną”, co może spowodować epidemię demencji)[21]. I jest od tego jak najdalsza, gdy dzieli się na Twitterze naprawdę osobliwymi przemyśleniami na temat sieci komórkowych 5G, na przykład takim: „Niezwykłym przeżyciem było znaleźć się w Belfaście, gdzie jeszcze nie ma 5G, i poczuć ziemię, niebo, powietrze, ludzkie doświadczenie, wszystko takie, jakim było w latach siedemdziesiątych. Ciche, spokojne, kojące, naturalne”[22]. To spostrzeżenie wywołało potężną falę szyderczych, typowych dla tej platformy komentarzy internautów z różnych krajów świata. Większość wskazywała, że, po pierwsze, w czasie, kiedy Wolf odwiedziła Belfast, sieć 5G już tam działała; po drugie, w latach siedemdziesiątych w Irlandii Północnej trwał tragiczny, krwawy konflikt zbrojny, którego ofiarą padły tysiące ludzi.

Trudno uwierzyć, że są to wypowiedzi tej samej osoby, która otrzymawszy prestiżowe stypendium Rhodesa na Oksfordzie, napisała Mit urody. „Dziewczynka nie uczy się pożądania kogoś innego, ale pożądania bycia pożądaną” – pisała wtedy Wolf. „Dziewczęta uczą się obserwować swoją płeć wraz z chłopcami, co zajmuje czas, który powinien być poświęcony na odkrycie tego, czego one same chcą, na czytanie i pisanie o tym, na poszukiwanie tego i odnajdywanie. Seks jest zakładnikiem urody, warunki okupu zaś są wyryte w umyśle dziewczynki bardzo wcześnie i głęboko za pomocą narzędzi znacznie piękniejszych od tych używanych przez reklamodawców i twórców pornografii, są to: literatura, poezja, malarstwo i film”[23]. W książce są poważne błędy statystyczne – zapowiedź późniejszej metodologii autorki – lecz także dowody na staranną pracę w archiwach[24]. To, co Wolf publikuje dziś w internecie, jest utrzymane w tak histerycznym tonie i tak wydumane, że czytając jej wczesne prace, trudno uwierzyć, że to ta sama osoba, która kochała język, miała głębokie przemyślenia na temat życia wewnętrznego dziewcząt i kobiet oraz wizję ich wyzwolenia.

Na początku lat dziewięćdziesiątych Germaine Greer uznała Mit urody za „najważniejszą publikację feministyczną od czasu ukazania się Kobiecego eunucha” (bestsellerowej książki samej Greer wydanej w 1970 roku)[25]. W pewnym sensie była to kwestia momentu, w którym książka wyszła. Po zmarnowanej dekadzie lat osiemdziesiątych, kiedy feminizm okazał się nagle zbyt przyziemny i zasadniczy, by brylować w prime timie, korporacyjne media gotowe były oznajmić pojawienie się trzeciej fali ruchu kobiecego, a Mit urody wypromował Wolf na jego telegeniczną twarz. Nie była pierwszą feministyczną autorką, która demaskowała niemożliwe do osiągnięcia standardy urody narzucone kobietom, ale przyjęła specyficzny punkt widzenia. Dowodziła, że w latach osiemdziesiątych, po tym, gdy feminizm drugiej fali zdołał wywalczyć dla kobiet większą równość na uczelniach i w miejscu pracy, nasiliła się znacznie presja na spełnianie przez nie niemożliwych do osiągnięcia standardów szczupłości i urody, co osłabiało ich szanse w konkurowaniu z mężczyznami w opanowanych przez nich dziedzinach. Zdaniem Wolf nie był to przypadek. „Rządząca elita” – pisała Wolf – wiedziała, że jej stanowiska pracy zostaną zagrożone, jeśli kobiety będą mogły bez przeszkód awansować. Musi to więc zostać zablokowane, „w przeciwnym razie tradycyjna elita władzy będzie na pozycji straconej”[26]. Wynaleziono więc „mit” urody, by odciągnąć uwagę kobiet od innych spraw i wyczerpać ich siły. Zamiast wspinać się po zawodowej drabinie i przewyższać męskich konkurentów, miały się zająć tuszowaniem rzęs i dietami odchudzającymi. Krótko mówiąc, wygórowane standardy urody typowe dla lat osiemdziesiątych były zdaniem Wolf reakcją na feminizm lat siedemdziesiątych.

Proponowany przez nią feminizm nie oznaczał jednak powrotu do radykalnych postulatów lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy ruch kobiecy łączono z antyimperializmem, antyrasizmem i socjalizmem, a aktywistki tworzyły własne wspólnoty, wydawały publikacje i wyłaniały spośród siebie buntownicze kandydatki do stanowisk politycznych, by rzucić wyzwanie dominującym systemom władzy i przekształcać je od zewnątrz. Przeciwnie, kiedy Bill Clinton i Tony Blair doprowadzili do tego, że ich partie zarzuciły politykę wspierającą powszechne usługi publiczne i redystrybucję bogactwa, obierając prorynkową i promilitarystyczną „Trzecią Drogę”, feminizm trzeciej fali w wydaniu Wolf wytyczył drogę ku centrum, które niewiele miało do zaoferowania kobietom z klas pracujących, ale obiecywało cały świat podobnym do niej białym, wykształconym paniom z klasy średniej. Dwadzieścia lat przed ukazaniem się Włącz się do gry autorstwa Sheryl Sandberg Wolf opublikowała swoją drugą książkę, Fire with Fire [Ogień zwalczać ogniem], która wzywała feministki do porzucenia dogmatów i przyjęcia hasła „woli mocy”[27].

Sama zastosowała się do własnej rady. Zamiast, jak jej feministyczne przodkinie, umacniać ruch kobiecy od wewnątrz, wstrzeliła się jak rakieta w samo serce liberalnego establishmentu Nowego Jorku i Waszyngtonu. Poślubiła dziennikarza, który później pisał przemówienia Billowi Clintonowi i został redaktorem „New York Timesa”, konsultowała się z komentatorem i doradcą politycznym Dickiem Morrisem, który odegrał kluczową rolę w zwrocie Clintona ku prawicy, pomagała założyć instytut dla kobiet liderek. Okazało się, że Wolf nie chce rozbijać struktur elity władzy, tylko się do nich dostać.

Prasa nigdy nie miała dość Naomi Wolf, która w pierwszej dekadzie występów publicznych bardzo przypominała Valerie Bertinelli z sitcomu One Day at a Time, który tak bardzo lubiłam jako dziecko. Była nie tylko wytworna i piękna (roznosząc jednocześnie na strzępy przemysł urody), lecz także dosadnie i śmiało pisała o seksie i prawie młodych kobiet do przyjemności.

Wiele wybitnych teoretyczek feministycznych działających przed Wolf i po niej dopatrywało się ścisłych związków między doświadczeniami ze sfery prywatnej – w tym gwałtem, aborcją, przemocą domową, urasowionym fetyszyzmem seksualnym, chorobą i dysforią płciową – a strukturami społecznymi, z których wynikają te doświadczenia. W latach osiemdziesiątych ukazało się mnóstwo książek na te tematy, w tym wiele prac czarnych feministek: Ain’t I a Woman [Czy nie jestem kobietą] bell hooks, Kobiety, rasa, klasa Angeli Davis, Siostra outsiderka Audre Lordei inne. Monologi waginy Eve Ensler (obecnie V) wystawiono po raz pierwszy na scenie cztery lata po ukazaniu się Mitu urody. W dziełach tych zawarte były osobiste zwierzenia, które pomogły zewrzeć szeregi masowych ruchów na rzecz zbiorowej sprawiedliwości zakładającej, że to, co osobiste, staje się polityczne. Tym, co odróżniało Wolf od wspomnianych intelektualistek ruchu, było nikłe zainteresowanie życiem kobiet niebędących nią, tak odmiennym od jej życia. Wyszło to na jaw w jej pierwszej książce, która okazała się analizą wpływu białego, europejskiego ideału urody. Autorka nie zajęła się szczególnym, istotnym wpływem tego ideału na kobiety czarne, Azjatki i inne niebiałe (nie mówiąc o osobach queerowych i transpłciowych).

Choć sceptyków i sceptyczek nigdy nie brakowało – Camille Paglia, rywalka Wolf, określiła ją pogardliwie „myślicielką na poziomie magazynu »Seventeen«”[28] – krytyka jej prac rzadko wychodziła poza wydziały studiów kobiecych. Pod koniec dekady Wolf uchodziła za taki autorytet w dziedzinie wszystkiego, co kobiece, że podczas wyborów prezydenckich 2000 roku Al Gore, kandydat Partii Demokratycznej, zatrudnił ją, by go instruowała, jak dotrzeć do kobiecego elektoratu. Szerokim echem odbiła się rada, jakiej mu udzieliła: powinien wyjść z cienia Billa Clintona i z „samca beta” zmienić się w „samca alfa”, co miało między innymi polegać na noszeniu garniturów w barwach ziemi, żeby nie sprawiał wrażenia robota[29]. Wolf wyparła się udzielania modowych porad, ale wieść się rozeszła i ściągnęła na nią potok szyderstw. Między innymi Maureen Dowd napisała w „New York Timesie”, że „pani Wolf jest moralnym odpowiednikiem T-shirtu od Armaniego. Pan Gore nieprzyzwoicie przepłacił za artykuł pierwszej potrzeby”[30].

W nowym tysiącleciu w Wolf zaszła pewna zmiana. Może powodem była przegrana Gore’a w wyborach (albo ich sfałszowanie przez George’a W. Busha) i powyborcze zarzuty, z których część skupiła się na jej kontrowersyjnej roli w kampanii wyborczej. A może coś bardziej osobistego – rozpadające się małżeństwo z dwojgiem małych dzieci (Wolf napomknęła o „roku chaosu, który nastąpił, gdy skończyłam czterdzieści lat”)[31]. Bez względu na przyczynę błyskawicznie rozwijająca się kariera Wolf znacznie przyhamowała na początku lat dwutysięcznych. W 2005 roku Wolf opublikowała niewielką książkę pod tytułem The Treehouse. Eccentric Wisdom from My Father on How to Live, Love, and See [Domek na drzewie: ekscentryczne mądrości mojego ojca o tym, jak żyć, kochać i patrzeć]. W tym odpowiedniku Wtorków z Morriem, opisującym stosunki między córką a ojcem, Wolf przedstawia się jako córa marnotrawna, która po kilkudziesięciu latach buntu powraca do ojcowskiej zagrody. Ojciec, Leonard Wolf, uczy ją, jak skonstruować dla córki kunsztowny domek na drzewie i jak prowadzić dobre życie.

Jako feministyczna intelektualistka, Wolf, jak sama o sobie pisze, ceniła twarde fakty i materialną zmianę. Było to sprzeczne z wartościami, które wpajał jej ojciec, poeta i literaturoznawca specjalizujący się w literaturze grozy: „Ojciec wychowywał mnie tak, bym nade wszystko ceniła potęgę wyobraźni”[32]. Leonard rozumiał, że „serce” ważniejsze jest „od faktów, liczb i praw”[33]. Większość recenzentów uznała to wtedy za nieszkodliwą, choć pretensjonalną radę dotyczącą twórczości. Z perspektywy czasu, gdy uwzględnimy, w jak „twórczy” sposób Wolf miała manipulować faktami, liczbami i prawami dotyczącymi COVID-19, zakrawa ona raczej na ponurą przepowiednię, jakby wyjętą z którejś z ulubionych książek Leonarda Wolfa należących do gatunku gotyckiego horroru[34].

Czytając The Treehouse,zwróciłam większą uwagę na jedną z głównych życiowych maksym Leonarda, mianowicie nakaz „zniszczenia tego, co nas ogranicza”[35]. Wolf przytacza słowa ojca: „Zanim pomyślisz o tym, by przemówić swym prawdziwym głosem, musisz odrzucić wszelkie ramy […] Rozbić je”. To właśnie podkreśliła: „Przyjrzyj się ramom, w jakich się znajdujesz, i bądź gotowa je zniszczyć”[36].

Do tej pory, jak sama przyznaje, znajdowała się w feministycznej bańce, ale dwa lata później się z niej wyrwała, publikując w 2007 roku książkę The End of America, będącą wyrazem patriotycznej paranoi. Nie było w niej mowy o sprawach kobiet, a autorka zwróciła się przeciw elitarnym instytucjom, do których kiedyś tak usilnie starała się dostać. Teraz skupiła się na nowych motywach: metodach, jakimi autorytaryzm opanowuje wolne niegdyś społeczeństwa, oraz zagrożeniach ze strony tajnych akcji rządu.

Gdy spojrzeć z perspektywy czasu, to właśnie wtedy zaczęły się moje problemy. Wolf przestała być dawną sobą, tą Naomi, która pisała książki o bataliach staczanych w walce o kobiece ciała, i zaczęła przypominać mnie – Naomi piszącą o wykorzystywaniu stanów szoku przez korporacje. Czy twierdzę, że było to z jej strony zamierzone? Bynajmniej. Tylko bardzo niefortunne.

I nie chodziło o tę jedną książkę. Około 2018 roku zaczęłam pisać o Nowym Zielonym Ładzie. Ona zajęła się tym niedługo potem, ale z typowym dla siebie odchyleniem w stronę teorii spiskowych. Pisałam o niebezpieczeństwach geoinżynierii jako odpowiedzi na kryzys klimatyczny. Szczególną uwagę poświęciłam symulacjom wybuchów wulkanów, których pył unoszący się na dużych wysokościach miał przygaszać promienie słoneczne. Odbiło się to na opadach deszczu na półkuli południowej. Wolf aktywnie działała w mediach społecznościowych, snując spekulacje na temat zasiewania chmur za pomocą substancji chemicznych oraz potajemnego masowego trucia. Opierałam się na dziesiątkach recenzowanych artykułów naukowych, udało mi się dostać na dwie konferencje za zamkniętymi drzwiami poświęcone geoinżynierii, gdzie przeprowadziłam wywiady z czołowymi naukowcami badającymi w laboratoriach możliwości wysyłania do górnych warstw atmosfery cząstek pochłaniających promieniowanie słoneczne. Wolf zaczęła od fotografowania przypadkowych chmur w północnej części Nowego Jorku i Londynu, przez co ekologiczne czasopismo „Grist” zaliczyło ją w 2018 roku do foliarzy z obsesją na punkcie chmur[37].

Zawsze wiedziałam o jej aktywności w sieci, ponieważ od razu rosła wtedy liczba wzmianek na mój temat. Były wśród nich oskarżenia i przekleństwa („Nie wierzę, że kiedyś szanowałem Naomi Klein. Co się z nią, do cholery, stało??”), a także zdawkowe wyrazy współczucia („Prawdziwą ofiarą tego wszystkiego jest Naomi Klein” czy „Myślimy o Naomi Klein i modlimy się za nią”).

Jak daleko zaszło to pomieszanie tożsamości? Wystarczyło, by ktoś ułożył wierszyk wiral, który pierwszy raz pojawił się w październiku 2019 roku i zawsze w takich momentach powraca, udostępniany przez tysiące internautów:

If the Naomi be Klein

you’re doing just fine

If the Naomi be Wolf

Oh, buddy. Oooof[38].

Jeśli Naomi to Klein –

spokojny bądź, wszystko gra.

Jeśli Naomi to Wolf –

Oj, kiepsko, stary, tfu.

Jak w każdej historii o sobowtórze, pomieszanie działa w obie strony. Wolf ma na różnych platformach wielkie i lojalne grono followersów. Od czasu do czasu mogłam zauważyć, że prostuje ich komentarze, stwierdzając, że czuje się zaszczycona, ale to nie ona napisała Doktrynę szoku.

Przez większą część pierwszej dekady, w której zaczęto nas notorycznie mylić, przyjmowałam strategię umyślnego wypierania. Oczywiście w prywatnych rozmowach skarżyłam się przyjaciołom i Aviemu, ale publicznie się przeważnie nie wypowiadałam. Nawet kiedy w 2019 roku Wolf zaczęła mnie codziennie tagować w swoich tweetach na temat Zielonego Nowego Ładu, wyraźnie próbując wciągnąć mnie w dyskusję o jej bezpodstawnej teorii, że mamy do czynienia z zieloną doktryną szoku – niecnym planem bankierów i inwestorów kapitału ryzyka, zamierzających przejąć władzę nad światem pod płaszczykiem pilnych działań na rzecz klimatu – nie podjęłam rękawicy. Nie próbowałam niczego prostować. Nie dołączałam do szyderców nabijających się z Wolf.

Myślałam o tym, ale taki ruch nie wydawał mi się mądrym posunięciem. Gdy cię nieustannie z kimś mylą, jest w tym coś z upokorzenia, potwierdza to bowiem, że możesz łatwo zostać przez kogoś zastąpiona i/albo zapomniana. Na tym polega problem z sobowtórami: wszystko, co robisz, żeby sprostować pomyłkę, tylko zwraca na nią uwagę i powstaje ryzyko, że niepożądane skojarzenie jeszcze bardziej się utrwali w ludzkich umysłach.

Dlatego konfrontacje z naszymi sobowtórami nieuchronnie rodzą egzystencjalnie niebezpieczne pytania. Czy jestem tym, za kogo się uważam, czy też osobą, za którą uważają mnie inni? A jeśli odpowiednio wielu innych ludzi zacznie widzieć kogoś odmiennego ode mnie, to kim właściwie będę? Kontrolę nad sobą możemy oczywiście stracić nie tylko za sprawą sobowtórów. Pieczołowicie skonstruowane ja może w jednej chwili zostać zniweczone na wiele sposobów. Wystarczy wypadek, który odbierze nam sprawność, epizod psychotyczny, a w dzisiejszych czasach zhakowanie konta czy deepfake[39]. Odwieczna atrakcyjność sobowtórów przedstawianych w książkach i filmach polega na tym, że wyobrażenie, jakoby dwoje obcych mogło być od siebie nieodróżnialnych, ukazuje, jak niepewne jest przekonanie o naszej tożsamości, ujawnia bolesną prawdę, że bez względu na to, jak bardzo troszczymy się o swoje życie osobiste i publiczny wizerunek, osoba, za którą się uważamy, może łatwo paść ofiarą sił będących poza naszą kontrolą.

François Brunelle, artysta z Montrealu, który w ramach projektu I’m Not a Look-Alike! od kilkudziesięciu lat fotografuje setki par sobowtórów, tak to ujął: „Ktoś gdzieś na tym świecie patrzy na swoje odbicie w lustrze i widzi mniej więcej to samo, co ja w swoim lustrze. I tu nasuwa się pytanie: kim właściwie jestem? Czy tym, co widzę w swoim odbiciu, czy też czymś innym, czego nie da się zdefiniować i co jest niewidoczne dla oczu, nawet moich własnych?”[40].

W dziesiątkach książek o ludziach, którzy spotykają swoje sobowtóry, pojawienie się tych ostatnich zapowiada radykalną zmianę w życiu bohatera. Sobowtór sprawi, że przyjaciele i znajomi zwrócą się przeciwko niemu, przekreśli jego karierę zawodową, wrobi w przestępstwo oraz bardzo często będzie uprawiał seks z jego żoną lub ukochaną. Typowym motywem w tego rodzaju literaturze jest dręcząca bohatera niepewność, czy sobowtór to ktoś realny. Czy jest rzeczywiście kimś obcym, wyglądającym tak samo, czy dawno zaginionym bliźniakiem? Albo, co gorsza, wytworem wyobraźni bohatera, zrodzonym w rozstrojonej podświadomości.

Na przykład czytelnik noweli Edgara Allana Poe William Wilson jest z początku przekonany, że obecność osoby o tym samym imieniu i nazwisku, urodzonej tego samego dnia i podobnej do pompatycznego narratora to kwestia „wstrętnej, przypadkowej okoliczności”[41]. Szybko nabiera on jednak podejrzeń, ponieważ przypadkowe okoliczności są trochę za bardzo idealne. Pod koniec staje się jasne, że sobowtór, który „nie mógł podnieść głosu ponad miarę bardzo głuchego szeptu”, istniał wyłącznie w paranoicznej podświadomości narratora nienawidzącego samego siebie i że mordując swojego „arcywroga i złego ducha”, William Wilson sam się zabił[42]. Taki sam los spotyka bohatera powieści Oscara Wilde’a Portret Doriana Graya. Jest to historia próżniaka i rozpustnika, który zamówiwszy i otrzymawszy swój portret, zawiera złowrogi pakt z losem, by pozostać na zawsze młodym i pięknym. Gray istotnie zachowuje młodość, podczas gdy twarz na portrecie, swego rodzaju wirtualny sobowtór, starzeje się i brzydnie. Kiedy bohater próbuje zniszczyć swoją przerażającą kopię, pada na ziemię bez życia, postarzały i pomarszczony.

Wszystko to przywodzi mi na myśl moją sukę Smoke, która codziennie o zachodzie słońca zaczyna ujadać na widok swojego odbicia w szklanych drzwiach wejściowych. Najwyraźniej jest przekonana, że jakiś sobowtór (psobowtór?) ślicznego białego cockapoo zamierza dostać się do jej domu, wyjeść karmę z jej miski i zawłaszczyć względy jej ludzkiej rodziny.

„To przecież ty” – mówię do Smoke najbardziej uspokajającym tonem, na jaki potrafię się zdobyć, lecz ona zawsze zapomina. Do tego właśnie sprowadza się sytuacja bez wyjścia, w jakiej się znajdujemy, kiedy mamy do czynienia ze swoim sobowtórem: można sobie szczekać, ile się chce, ale nieuchronnie kończy się to konfrontacją z samym sobą.

NIE JA

Z jeszcze innego powodu przez kilka pierwszych lat swoich perypetii z sobowtórem nie zawracałam sobie głowy prostowaniem pomyłek. Jeśli nie liczyć incydentu w toalecie na Manhattanie, mylenie mnie z Naomi Wolf ograniczało się do mediów społecznościowych. Przyjaciele i koledzy po fachu wiedzieli, kim jestem, a kiedy w świecie rzeczywistym miałam do czynienia z nieznajomymi, jej imię się nie pojawiało, nie mylono nas też w artykułach czy recenzjach. Zaliczyłam więc utożsamianie mnie z Drugą Naomi do kategorii „niezupełnie realnych sytuacji, które zdarzają się w internecie” (wtedy jeszcze byliśmy na tyle naiwni, żeby wiele spraw tak klasyfikować). Wmówiłam sobie, że nie mylą mnie z Wolf, ale że błędnie zamienia się nasze cyfrowe awatary – miniaturki naszych zdjęć i rubryczki z naszymi wypowiedziami na tych platformach. Wiadomo, że w internecie tyle rzeczy się spłaszcza i rozmazuje.

Uważałam wtedy, że jest to problem natury strukturalnej, a nie osobistej. Grupka młodych mężczyzn niewyobrażalnie się wzbogaciła na projektowaniu platform, które, mając nas „łączyć”, umożliwiły nie tylko podsłuchiwanie rozmów obcych ludzi, ale i zachęcały do szukania tych komentarzy, w których wymieniano nas po nazwisku (czyli „wzmianek” o nas). Pod pewnym względem miałam szczęście, że o pomyleniu mnie z Wolf usłyszałam po raz pierwszy w rozmowie podsłuchanej w publicznej toalecie. Kiedy założyłam konto na Twitterze i kliknęłam w ikonę dzwoneczka, by zobaczyć powiadomienia o wzmiankach o mnie, pomyślałam z początku, że czytam napisy na swój temat na przewijającej się bez końca ścianie ubikacji.

Ponieważ w szkole średniej często bywałam tematem takich napisów, było to dla mnie zarówno znajome, jak i przerażające. Od razu uświadomiłam sobie, że Twitter to dla mnie niedobre środowisko – a mimo to, jak wielu z nas, nie mogłam się powstrzymać od czytania. Jeśli powinnam była wyciągnąć jakąś naukę z pojawienia się mojego sobowtóra, które zdestabilizowało mi życie, to brzmi ona: raz na zawsze przestań podsłuchiwać obcych ludzi, którzy rozmawiają o tobie w tej zatłoczonej i brudnej globalnej ubikacji, jaką są media społecznościowe.

Mogłabym się do tego zastosować. Gdyby nie COVID-19.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

 PRZYPISY

WSTĘP

[1] F. Dostojewski, Sobowtór, przeł. S. Polak, w: tegoż, Dzieła wybrane, t. III, Warszawa 1984, PIW, s. 884. [Na stronie autorki: naomiklein.org znajdują się bardziej rozbudowane przypisy wraz z bezpośrednimi linkami do źródeł internetowych].

[2] Extreme Heat and Human Mortality. A Review of Heat-Related Deaths in B.C. in Summer 2021, Report to the Chief Coroner of British Columbia, 7 czerwca 2022, s. 4; S. Labbé, Heat Dome Primed B.C. Coastlines to Resemble Subtropical East Asia, Says Researcher, „North Shore News” 29.4.2022.

[3] S. Freud, Niesamowite,w: tegoż, Pisma psychologiczne, przeł. R. Reszke, Wydawnictwo KR, Warszawa 1997, s. 236. Freud opublikował swoją rozprawę w 1919 r.

[4] Tamże, s. 247.

[5] Emilio Uranga’sAnalysis of Mexican Being. A Translation and Critical Introduction, trans. C.A. Sánchez, 1952; repr. London 2021, Bloomsbury Academic, s. 180.

[6] P. Roth, Operacja Shylock. Wyznanie, przeł. L. Czyżewski, Warszawa 2009, Czytelnik, s. 63.

[7] J. Saramago, Podwojenie, przeł. W. Charchalis, Poznań 2005, Dom Wydawniczy Rebis, s. 7.

ROZDZIAŁ 1

[8] J. Gleeson, Judith Butler. ‘We Need to Rethink the Category of Woman’, „The Guardian” 7.9.2021.

[9] N. Klein, Occupy Wall Street. The Most Important Thing in the World Now, „The Nation” 6.10.2011.

[10] N. Wolf, The Shocking Truth About the Crackdown on Occupy, „The Guardian” 25.11.2011.

[11] N. Wolf, Naomi Wolf. How I Was Arrested at Occupy Wall Street, „The Guardian” 19.10.2011.

[12] N. Wolf, The Shocking Truth About the Crackdown on Occupy, „The Guardian” 25.11.2011.

[13] Tamże.

[14] M. Wells, Occupy Wall St Naomi Wolf Condemns ‘Stalinist’ Erosion of Protest Rights, „The Guardian” 19.10.2011.

[15] J. Coscarelli, Naomi Wolf Thinks Edward Snowden and His Sexy Girlfriend Might Be Government Plants, „New York Magazine” 14.6.2013; N. Wolf, My Creeping Concern That the NSA Leaker Is Not Who He Purports to Be…, Facebook Notes, wpis z 15.6.2013, zaktualizowany 14.3.2021.

[16] N. Wolf, wpis na Facebooku, 30.9.2014.

[17] M. Fisher, The Insane Conspiracy Theories of Naomi Wolf, „Vox” 5.10.2014.

[18] N. Wolf, A Tale of Two Rape Charges, The Great Debate (blog), Reuters, 23.5.2011.

[19] Naomi Wolf Compiles Ballot Paper Complaints, „The (Glasgow) Herald” 27.9.2014.

[20] Progressive Feminist Naomi Wolf Rips the Green New Deal as ‘Fascism’ –‘I WANT a Green New Deal’ but ‘This One Is a Straight Up Power Grab’, Climate Depot, 21.2.2021.

[21] Tim Skillet @Gurdur, tweet, 24.3.2018, Twitter.

[22] Naomi Wolf @naomirwolf, tweet, 5.7.2019, godz. 1.13, w: Séamas O’Reilly @shockproofbeats, tweet, 5.4.2020, godz. 4.27, Twitter.

[23] N. Wolf, Mit urody, przeł. M. Rogowska-Stangret, Warszawa 2014, Czarna Owca, wydanie elektroniczne.

[24] C. Schoemaker, A Critical Appraisal of the Anorexia Statistics in the Beauty Myth. Introducing Wolf’s Overdo and Lie Factor (WOLF), „Eating Disorders” 2004, 12, nr 2, s. 97–102.

[25] A. Steinbach, WOLF VS. ‘BEAUTY MYTH’ Feminist Sees Conspiracy in Stress on Appearance, „Baltimore Sun” 23.6.1991.

[26] N. Wolf, Mit urody, dz. cyt.

[27] N. Wolf, Fire with Fire. The New Female Power and How to Use It, London 1993, Chatto & Windus, s. xviii.

[28] C. Paglia, Hillary, Naomi, Susan and Rush. Sheesh!, „Salon” 17.11.1999.

[29] M. Duffy, K. Tumulty, Campaign 2000. Gore’s Secret Guru, „Time” 8.11.1999.

[30] M. Dowd, Liberties. The Alpha-Beta Macarena, „New York Times” 3.11.1999.

[31] N. Wolf, The Treehouse. Eccentric Wisdom from My Father on How to Live, Love, and See, New York 2005, Simon & Schuster, s. 13.

[32] Tamże, s. 25.

[33] Tamże, s. 27.

[34] N. Wolf, Dr. Naomi Wolf Confronts Yale for Crimes Against Students, DailyClout (wideo), 5.12.2022.

[35] N. Wolf, The Treehouse, dz. cyt., s. 9.

[36] Tamże, s. 72.

[37] E. Andrews, The Real Fear Behind Climate Conspiracy Theories, „Grist” 6.4.2018.

[38] Zob. na przykład tweet @markpopham z 23.10.2019, godz. 6.18, Twitter. Pochodzenie wierszyka jest nieznane, ma on wiele wersji, niekoniecznie więc autorem miałby być wyżej wspomniany internauta.

[39] Deepfake – technika manipulacji treściami multimedialnymi, głównie wideo lub audio, przy użyciu sztucznej inteligencji (AI). Umożliwia tworzenie realistycznych i trudnych do zidentyfikowania jako fałszywe materiałów, w których wydaje się, że osoba na nagraniu mówi lub zachowuje się w sposób, który nie jest zgodny z rzeczywistością [przyp. tłum.].

[40] G. Ebert, I’m Not a Look-Alike. Hundreds of Unrelated Doppelgängers Sit for François Brunelle’s Uncanny Portraits, „Colossal” 9.2.2022.

[41] E.A. Poe, William Wilson, przeł. S. Wyrzykowski, w: tegoż, Opowiadania, t. 1, Warszawa 1986, Czytelnik, s. 160.

[42] Tamże, s. 160, 172.

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz