Drań, lekarz, mąż? - Roberts Alison - ebook

Drań, lekarz, mąż? ebook

Roberts Alison

3,5
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Summer jest przekonana, że Zac, nowy lekarz w lotniczym pogotowiu ratunkowym, to drań, który podobno brutalnie potraktował swą kochankę. Jednak po kilku wspólnych akcjach ratunkowych Summer ogarniają wątpliwości. Wydaje się jej, że Zac, znakomity profesjonalista, nie jest człowiekiem zdolnym do przemocy. A to, że jest przystojny i czarujący, wydłuża listę jego zalet. Summer zaczyna ulegać jego czarowi, on także szuka jej towarzystwa...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 156

Oceny
3,5 (41 ocen)
13
5
14
8
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Alison Roberts

Drań, lekarz, mąż?

Tłumaczenie

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Wyglądał zupełnie inaczej, niż się spodziewała.

Chociaż to, że jest wysoki i obłędnie przystojny, nie powinno jej zaskoczyć. Dwa lata temu wszystkie dziewczyny w szpitalu szalały za nim i usiłowały zwrócić na siebie jego uwagę.

Summer Pearson miała jednak solidne powody, aby uważać go za skończonego drania. A nawet potwora.

Tylko że po potworach nie należy oczekiwać ciepłego spojrzenia ani uśmiechu rozświetlającego cały pokój. Może niepotrzebnie się do niego uprzedziła?

– Doktor Mitchell?

– Tak, to ja.

– Zac Mitchell?

– Owszem, chociaż moja babcia używa pełnego imienia, Isaac.

Kurczę, co ją obchodzi jego babcia?

– Pracował pan kiedyś w szpitalu ogólnym w Auckland? Na oddziale ratunkowym?

– Tak, ale ostatnie dwa lata spędziłem w Wielkiej Brytanii.

Do dyżurki wszedł Graham, kierownik bazy. Niósł pomarańczowy kombinezon.

– Udało mi się znaleźć twój rozmiar – zwrócił się do Zaca. – I bawełniany podkoszulek. Widzę, że zdążyłeś już poznać Summer.

– Eee… Oficjalnie jeszcze nie zostaliśmy sobie przedstawieni.

Summer zaczerwieniła się. Popełniła gafę, sprawdzając jego tożsamość niczym policjant.

– Przepraszam – wybąkała. – Summer Pearson, ratownik medyczny. W pogotowiu lotniczym od trzech lat.

– Wiele o tobie słyszałem. – Zac od razu przeszedł na ty. Uniósł brwi i o ton zniżył głos. – Same dobre rzeczy.

Czyżby z nią flirtował?

Ja też dużo o tobie słyszałam, ale same złe rzeczy, chciała odpowiedzieć, lecz w porę ugryzła się w język. Zignorowała komplement i zwróciła się do Grahama:

– Skorzystam z chwili spokoju i wprowadzę Zaca w…

– Czy mnie słuch nie myli? Ktoś powiedział słowo na literę s? – Do pokoju wszedł jeszcze jeden mężczyzna.

– Owszem – przyznał Graham. – Twój typ?

– Osiem minut.

– Ja daję sześć. – Graham puścił do Zaca oko. – Zawsze kiedy któreś z nas wypowie słowo „spokój”, zakładamy się, po jakim czasie przyjdzie wezwanie. Ten, kto w danym tygodniu przegra, uzupełnia zapas piwa w lodówce. Zac, poznaj Monty’ego, naszego pilota.

Wszyscy trzej spojrzeli teraz na Summer.

– Trzy minuty – rzuciła.

– Pokaż tylko Zacowi, gdzie co leży – polecił Graham. – Masz przed sobą najlepiej wyszkolonego lekarza medycyny ratunkowej, jaki do nas dołącza, i eksperta od obsługiwania wciągarki. Zac przeszedł ponadto szkolenie z ewakuacji z zatopionego śmigłowca i rozpoczął kurs na pilota.

Summer udała, że nie robi to na niej wrażenia, chociaż w duchu czuła respekt i podziw. Szkolenie z ewakuacji z zatopionego śmigłowca nie jest dla mięczaków.

Zac wzruszył ramionami.

– Medycyna ratunkowa to moja pasja. Lubię ekstremalne wyzwania. Wolę pracować na pierwszej linii niż w czterech ścianach szpitalnego oddziału ratunkowego. Może jeszcze nie dorosłem i wciąż mam w sobie żyłkę poszukiwacza przygód?

Niedojrzałość niczego nie usprawiedliwia, pomyślała Summer. A na pewno nie tłumaczy zrujnowania komuś życia. Spojrzała na Grahama. Czy może mu powiedzieć, że nie najlepiej się czuje w jednym zespole z Zakiem?

Nie miała jednak szansy tego zrobić, gdyż w tej samej chwili rozległ się przeraźliwy sygnał.

Monty spojrzał na zegarek.

– Dwie minuty, dziesięć sekund. Wygrałaś.

Summer chwyciła kask i nałożyła go na głowę. Wcale nie czuła, aby cokolwiek wygrała.

Wyglądała zupełnie inaczej, niż się spodziewał.

Po pierwsze była naprawdę drobnej postury. Głową, razem z krótko obciętymi blond włosami sterczącymi na jeża, sięgała mu ramienia. Koledzy z oddziału ratunkowego przestrzegali go jednak, aby nie dał się zwieść pozorom. „Twarda sztuka i jedna z najlepszych wśród ratowników”, mówili.

Powiedzieli mu również, że ma na imię Summer, jak najpiękniejsza pora roku, lato, jest pogodna i zabawna i że świetnie się z nią pracuje. Nazwali go nawet szczęściarzem, bo trafił do jednego zespołu z nią.

Oczekiwał więc ciepłego przyjęcia, a powiało arktycznym chłodem. Szczęściarz? To chyba były kpiny.

Gdy znalazł się w kabinie śmigłowca, humor od razu mu się poprawił. Nareszcie znowu w powietrzu, znowu leci w nieznane. Na dodatek pod nimi jest błękitny ocean i jego rodzinne miasto, a celem półwysep Coromandel, jedno z jego ulubionych miejsc na kuli ziemskiej.

– Samochód spadł z nasypu – usłyszał w słuchawkach zamontowanych w kasku. – Droga numer 309, na odcinku między lasem Kauri i wodospadem Waiau. Pogotowie i straż pożarna dotarli już na miejsce.

– 309-tka nadal jest nieutwardzona? – zapytał.

– Znasz tę drogę? – zdziwił się Monty.

– Większość wakacji spędziłem na półwyspie. Uprawiam sporty wodne.

– Porozmawiaj z Summer. – Monty zachichotał. – Jest mistrzynią paddleboardingu.

Zac zrobiłby to z przyjemnością, lecz jedno spojrzenie na Summer wystarczyło, aby ostudzić jego zapał. Siedziała odwrócona do okna, zapatrzona w dal i nie zdradzała najmniejszej ochoty do rozmowy.

Była naprawdę filigranowa. Szerokie szelki uprzęży asekuracyjnej krzyżowały się na jej plecach, kask sprawiał wrażenie zbyt dużego. Wyglądała jak dziecko bawiące się w przebierańców, lecz wystarczyło zobaczyć jej profil, aby się przekonać, że to tylko złudzenie.

Za każdym razem, kiedy na niego patrzyła, czuł się jak na cenzurowanym.

Dlaczego? Przecież w życiu się nie widzieli. Co takiego zrobił, że go osądza, i to na dodatek negatywnie?

Może nie lubi pracować z nikim, kto ma wyższe kwalifikacje od niej? Może czeka na potwierdzenie tych kwalifikacji w praktyce?

Jeśli tak, to w porządku.

Natomiast nie w porządku jest danie nowemu koledze do zrozumienia, że jest osobą niepożądaną w zespole. Bardzo nie w porządku.

Jak gdyby odgadując, że o niej myśli, Summer obejrzała się. Dostrzegła jego spojrzenie i zatrzymała na nim swój wzrok odrobinę dłużej, niż wymaga grzeczność.

Taak… jest gwałtowna. Nieustraszona.

Które z nich pierwsze się odwróci? Zac był mistrzem w rozładowywaniu napięcia i robił to niejako automatycznie. Może nauczył się tej sztuki w zbyt młodym wieku i z niezbyt chwalebnych powodów, lecz czasami ta umiejętność bardzo mu się przydawała. Wystarczyło posłużyć się wrodzonym urokiem osobistym. Uśmiechnął się więc najbardziej czarująco, jak potrafił, i przez jedno mgnienie wydawało mu się, że sztuczka zadziałała, że Summer odwzajemni uśmiech, lecz się pomylił. Summer odwróciła głowę i kontakt wzrokowy się urwał.

Zrobiła to z premedytacją? Zdusił w sobie rozczarowanie, może nawet złość. Wiedział, że ani jedno, ani drugie nie pomoże mu nawiązać dobrej współpracy z tą drażliwą partnerką.

– Z twojej strony za chwilę będzie wspaniały widok na pustynię Pinnacles – odezwała się Summer.

– Nad górami może nami trochę zatrząść – uprzedził Monty. – Jak tylko miniemy szczyty, dostanę najnowsze informacje o akcji ratunkowej.

Na początku kariery zawodowej Zac zacząłby teraz rozpracowywać w głowie najrozmaitsze scenariusze wydarzeń i dopasowywać do nich procedury medyczne, jakie ewentualnie należy wdrożyć. Lista możliwych urazów była jednak tak długa, że już dawno doszedł do wniosku, że szkoda na to czasu i energii.

Doświadczenie nauczyło go również, że lepiej przystępować do akcji ratunkowej bez z góry założonego planu, bo wtedy ratownik jest otwarty na wszelkie niespodzianki. Należy więc się wyluzować i zadbać o wewnętrzny spokój.

Widok porośniętych bujną roślinnością górskich zboczy, nad którymi przelatywali, sprzyjał temu znacznie bardziej niż próby nawiązania rozmowy z kimś, kto wyraźnie nie miał zamiaru uprzyjemniać mu życia.

– Przewidywany czas lądowania dwie minuty.

Summer zbliżyła twarz do szyby, aby lepiej widzieć, co się dzieje na ziemi.

– Na godzinie jedenastej samochody. Wóz strażacki i karetka.

– Rozumiem – odparł Monty. – Baza? Tu jedynka. Dotarliśmy na miejsce.

Wylądowali na drodze i jeszcze zanim opadł kurz, otworzyli drzwi. Zac odpiął klamrę uprzęży, przerzucił jeden z plecaków ze sprzętem przez ramię i wysiadł jako pierwszy. Summer chwyciła drugi plecak oraz przenośny aparat tlenowy i wyskoczyła za nim. Miała dziwne uczucie, że tworzą zgrany tandem. Może dlatego, że Zac sam doskonale wiedział, co robić, nie czekał na wskazówki. Jednak kiedy dołączyli do zespołu ratowników, cofnął się i pozwolił jej pierwszej rozmawiać ze strażakiem dowodzącym akcją.

– Zabezpieczyliśmy samochód, ale kierowcy nie udało się wydobyć. Straszna stromizna.

– Jedna osoba?

– Tak. Osiemdziesięciotrzyletnia kobieta. Frances.

– Stan?

W tej chwili dołączył do nich ratownik z karetki.

– Poziom świadomości obniżony – powiedział. – Szok i stres, słaba orientacja. Drogi oddechowe drożne, ale z powodu utrudnionego dostępu trudno przeprowadzić dokładniejsze badanie. Biorąc pod uwagę siłę bezwładności i wiek poszkodowanej, można przypuszczać, że ofiara doznała znacznych obrażeń.

– Jak można się do niej dostać?

– Po drabinie. Niestety kilku metrów brakuje, więc dalej trzeba chwytać się gałęzi.

– Idziemy.

Summer spojrzała na Zaca. Od razu pomyślała, że z jego wzrostem i posturą będzie mu trudniej niż jej. Rozsądniej będzie, jak zostanie na górze, a ona zejdzie, zbada ofiarę wypadku i ustabilizuje na tyle, aby strażacy mogli przystąpić do wyciągnięcia jej z wraku samochodu.

– Chcesz, żebym zszedł pierwszy? – zapytał Zac. – Sprawdzę, na ile bezpieczna jest ta drabina.

Summer wręczyła plecak strażakowi, który przywiązał go do liny i opuścił na dół. Potem spojrzała w przepaść. Wąska drabina wisiała prawie pionowo na ścianie porośniętej krzakami i paprociami. Wtedy doceniła propozycję Zaca i jego dbałość o jej bezpieczeństwo.

– Eee… Rzeczywiście tak będzie lepiej – mruknęła. – Mniejsza szkoda, jeśli ja wyląduję na tobie niż odwrotnie – zażartowała.

Teraz Zac również oddał swój plecak strażakowi, odwrócił się i pewnie postawił nogę na pierwszym szczeblu drabiny przywiązanej liną do wozu strażackiego. Druga lina zabezpieczała wrak małego samochodu zaklinowanego między drzewami około piętnastu metrów niżej.

– Miała szczęście, że tu rosną drzewa – stwierdził strażak. – Inaczej już by nie żyła.

Gdy Zac dotarł do połowy drabiny, Summer weszła na pierwszy szczebel. Uwielbiała tego rodzaju wyzwania. Asekurowana przez Zaca i strażaków szybko dotarła do samochodu. Szyba w oknie od strony pasażera była stłuczona, więc mogła wetknąć głowę do środka.

– Wyjmijcie mnie, błagam! – drżącym głosem prosiła Frances.

– Po to przyszliśmy. Ja nazywam się Summer, a to mój kolega Zac – odparła Summer. – Czy może pani oddychać swobodnie, Frances? – zapytała.

– Nie… nie bardzo.

– Czuje pani ból? Jeśli tak, to gdzie?

– Nie… nie wiem. Boję się.

Summer pilnie przyglądała się kobiecie, usiłując na oko ocenić jej stan. Blada, na czole krwawiący guz… Oddech szybki, płytki. Okno od strony kierowcy również miało stłuczoną szybę i nagle w otworze pokazała się głowa Zaca. Jak, do diabła, zdołał się tam dostać?

Zac wyciągnął rękę i dotknął czoła Frances. Był to gest dodający otuchy, a jednocześnie stabilizujący głowę, gdyby kobieta zechciała się obejrzeć. Istniało ryzyko, że miała uszkodzone kręgi szyjne.

– W porządku, kochana – odezwał się Zac. – Zajmiemy się tobą.

Kochana?! Czy to właściwy sposób zwracania się do osiemdziesięciotrzyletniej kobiety?

– Och – westchnęła Frances nieurażona. – Kim pan jest?

– Lekarzem. Mam na imię Zac.

– Znamy się?

– Teraz już tak – odparł z uśmiechem i puścił do niej oko.

– Och! – Frances znowu westchnęła. – Dziękuję ci, chłopcze. Tak się boję…

– Wiem. – Ton głosu Zaca był pełen zrozumienia. Summer zauważyła również, że wziął Frances za rękę. Chce jej dodać otuchy czy zmierzyć puls? – Summer – Zac zwrócił się teraz do niej – możesz otworzyć drzwi od swojej strony? Te są zablokowane.

Z pomocą strażaka z łomem udało się otworzyć drzwi od strony pasażera. Summer wsunęła się do środka. Samochodem niebezpiecznie zahuśtało.

– Nie! – krzyknęła przerażona Frances. – Pomocy!

– Lina jest mocna, a na górze trzyma ją wielki samochód strażacki. Jesteście bezpieczne, kochana – łagodnym tonem tłumaczył Zac.

Summer musiała w duchu przyznać, że i jej te słowa były potrzebne. Włożyła słuchawki stetoskopu do uszu, końcówkę przyłożyła do piersi Frances.

– Głęboki oddech, proszę…

Płuca kobiety funkcjonowały prawie normalnie, jednak puls był przyspieszony i nierówny, co mogło sugerować kłopoty z sercem. Summer opatrzyła najgorsze skaleczenia na cienkiej jak pergamin skórze Frances i z pomocą Zaca założyła jej kołnierz ortopedyczny.

– Wiem, że to jest niewygodne, ale musimy zabezpieczyć kark i szyję – tłumaczyła. – Teraz strażacy będą mogli panią stąd wydobyć, a na górze czeka karetka. Tam lekarz dokładnie panią zbada.

Frances nie puszczała dłoni Zaca. Skarżyła się na ból w klatce piersiowej i w ręce.

– Możemy dać pani środek przeciwbólowy – uznał.

– Nie, nie. Wytrzymam.

Wspólnie z Summer uzgodnili, że teraz nie podadzą Frances kroplówki, bo to bardzo utrudniłoby jej transport na górę, zdecydowali się natomiast założyć jej maseczkę tlenową. Potem wyjaśnili, w jaki sposób strażacy wyjmą ją z samochodu za pomocą deski unieruchamiającej i ułożą na noszach.

– Będzie pani całkowicie bezpieczna – zapewniła Summer. – Jest pani w rękach silnych młodych strażaków.

– Narobiłam wszystkim tyle kłopotu…

– Nie szkodzi. Od tego jesteśmy, żeby pomagać. Gdyby ludzie nie mieli wypadków albo nie chorowali, bylibyśmy bezrobotni – żartem odpowiedział Zac. – Kochamy naszą pracę, prawda, Summer? – zapytał z uśmiechem.

Tym razem nie mogła nie odwzajemnić uśmiechu. Nachyliła się nad Frances i rzekła:

– Naprawdę kochamy to, co robimy. Gotowa?

Z największą ostrożnością wydobyli starszą panią z wraku. Frances, nawet jeśli cierpiała, znosiła to bez skargi. Potem w koszu ratowniczym przetransportowali ją na górę.

W karetce Zac przystąpił do badania, a w tym czasie pielęgniarz wypełniał dokumenty.

– Ma pani rodzinę, krewnych?

– Nie. Już nie.

– Kogo chciałaby pani zawiadomić?

– Może sąsiadkę? Zaopiekuje się kotami, jeśli nie wrócę na noc. Właśnie… To dlatego wybrałam się do miasta. W supermarkecie w Whitiandze jest promocja kociej karmy.

Tymczasem Zac założył Frances wenflon, a Summer podłączyła kroplówkę. Z podziwem patrzyła, z jaką pewnością i wprawą Zac bada pacjentkę, potem robi EKG, sprawdza cieśnienie krwi i nasycenie tlenem. W pewnej chwili Frances spojrzał na nią porozumiewawczo. Summer kiwnęła głową. Zaburzenie rytmu serca nie stanowiło zagrożenia życia, ale na pewno będzie wymagało leczenia.

– Miewa pani zawroty głowy? – zapytał Zac. – Czy przed samym wypadkiem nie czuła się pani jakoś niewyraźnie?

– Raczej nie, ale nie pamiętam…

– Jakie leki pani przyjmuje?

– Żadnych z wyjątkiem wapna. Jestem zdrowa jak koń. Od wielu lat nie muszę odwiedzać lekarza.

– W takim razie dobrze, że w szpitalu przejdzie pani badania kontrolne.

– Nie lubię niepotrzebnie zawracać głowy lekarzom.

– Wiem. Moja babcia Ivy uważa dokładnie tak samo.

– W jakim jest wieku?

– Skończyła dziewięćdziesiąt dwa lata.

Zajęta szykowaniem opatrunku Summer rzuciła mu lekko zdziwione spojrzenie. Nigdy w życiu nie opowiadałaby nikomu, a już na pewno nie pacjentce, o swojej rodzinie. Musi go łączyć z babcią jakaś specjalna więź, pomyślała. I mówi o niej z wyraźną dumą. Ale facet z jego reputacją i uczucia rodzinne? Niemożliwe.

– I codziennie pływa – dodał Zac. – Boli, jak tu dotykam?

– Och… tak, tak…

– Proszę spróbować poruszyć palcami dłoni.

– Boli. Coś sobie złamałam?

– Całkiem możliwe. Teraz tylko unieruchomimy rękę, a jak dotrzemy do szpitala, zrobią prześwietlenie. Możemy dać pani środek przeciwbólowy. Nie musi pani być taka dzielna i cierpieć. Czasami miło pozwolić, aby inni się nami zajęli.

– Zasnęła, biedactwo. Morfina zadziałała. – Głos Zaca w słuchawkach brzmiał nienaturalnie głośno. – Stan stabilny. Możemy podziwiać widoki.

Summer jednak widoki nie kusiły. Czuła się, jak gdyby powietrze z niej uleciało. A gdyby to ona uległa wypadkowi na takim odludziu? Kogo mogłaby zawiadomić, gdyby zabrano ją do odległego szpitala?

W podobnych chwilach boleśnie odczuwała brak partnera, a odkąd przekroczyła trzydziestkę i wszyscy znajomi w jej wieku albo już pozakładali rodziny, albo mieli taki zamiar, swoją samotność coraz częściej traktowała jak życiową porażkę. Nie było przy niej nikogo, kto mówiłby jej czułe słówka, otaczał troską, dawał poczucie bezpieczeństwa. I nie dlatego, że nie próbowała kogoś takiego znaleźć, ale dlatego, że związki z mężczyznami jej nie wychodziły.

Gdyby jednak miała być absolutnie z sobą szczera, musiałaby przyznać, że zbytnio się nie starała, aby je ratować. Tłumaczyła sobie, że jeszcze ma czas, że teraz kariera zawodowa jest ważniejsza, ale przyczyna tkwiła głębiej. Zmarła piętnaście lat temu matka zawsze jej powtarzała, że mężczyznom nie należy ufać.

Czy jako najbliższego krewnego wskazałaby ojca? Raczej nie. Od pogrzebu mamy go nie widziała, a zresztą wciąż krew się w niej gotowała na myśl, że miał czelność zjawić się na uroczystości.

Najprawdopodobniej zrobiłaby to, co Frances, poprosiłaby o zawiadomienie sąsiada, by zajął się zwierzakiem.

Nie, nie. Jej życie wcale nie jest aż takie smutne. Ma wielu dobrych znajomych. Przede wszystkim ludzi, z którymi pracuje. A najstarsza stażem przyjaciółka, Kate, zrobiłaby wszystko, aby pomóc. Szkoda tylko, że mieszka w Hamilton, dobrą godzinę jazdy samochodem. Chociaż to wcale nie usprawiedliwia, dlaczego tak dawno się nie widziały ani z sobą nie rozmawiały.

Może teraz właśnie jest okazja? Postanowiła, że skorzysta, że Zac czuwa nad Frances, i wyśle jej esemesa.

„Cześć, jak leci? Wieczorem będziesz w domu?”.

Odpowiedź przyszła natychmiast:

„Kończę późno, ale o 10 już będę. Zadzwoń, to pogadamy”.

„Nie zgadniesz, kto tu się znowu pojawił!”.

Tytuł oryginału: Daredevil, Doctor…Husband?

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2015

Redaktor serii: Ewa Godycka

Korekta: Urszula Gołębiewska

© 2015 by Alison Roberts

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2016

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-2212-9

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.