Już cię nie opuszczę - Alison Roberts - ebook

Już cię nie opuszczę ebook

Roberts Alison

3,0

Opis

Po siedmioletniej włóczędze w poszukiwaniu adrenaliny i ekstremalnych wyzwań ratownik medyczny Jonno Morgan wraca do Bristolu, by pozamykać sprawy i zniknąć z kraju już na dobre. Los ma wobec niego inne plany – stawia na jego drodze Brie, z którą przeżył kiedyś niezapomnianą noc. Brie prędzej spodziewałaby się ujrzeć ducha, dla niej Jonno to zamknięty rozdział. Przynajmniej tak myślała…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 174

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Alison Roberts

Już cię nie opuszczę

Tłumaczenie:

Monika Krasucka

Rozdział pierwszy

To był najzwyklejszy adres: ulica jakich wiele na północnych przedmieściach Bristolu. I niczym nie wyróżniający się dom. Ostatni w rzędzie szeregowców, trzypokojowy. Brianna Henderson mieszkała w podobnym.

Pchnęła furtkę i stanęła na betonowej ścieżce. Po obu jej stronach rosły szpalery wypielęgnowanych róż. Wokół cisza i spokój. Absolutnie nic nie zdradzało, że w środku mogą dziać się dziwne rzeczy.

Żadnego znaku, który ostrzegłby, że w ułamku sekundy wszystko się zmieni…

A więc tak spełniają się marzenia. Właśnie przyjechała do wezwania podczas pierwszego dyżuru jako świeżo upieczona ratowniczka medyczna. Dopiero skończyła kurs i osiągnęła cel, który jeszcze niedawno wydawał się poza jej zasięgiem. A jednak się udało. Dopięła swego i oto tu jest, kroczy pośród kwitnących róż do drzwi, za którymi niecierpliwie czeka ktoś potrzebujący pomocy.

Okej, może niepotrzebnie tak się nakręciła. Alarm mógł być fałszywy. Seniorzy, niepełnosprawni, ciężko chorzy mają w domach urządzenie, dzięki któremu mogą aktywować alarm medyczny. Teoretycznie powinni robić to wyłącznie w sytuacji zagrożenia życia lub wypadku, jednak często wzywali pomoc z błahego powodu. Ratownicy znali mnóstwo takich przypadków, kiedy więc dyspozytor dawał im to zlecenie, jej starszy stażem kolega, Simon, wymownie wzniósł oczy do nieba.

- Tylko się nie napalaj! – studził jej emocje, gdy szli do karetki zaparkowanej na tyłach największej w Bristolu stacji pogotowia. – Pewnie jakaś babcia znów niechcący nacisnęła guzik. Albo przysnęła i spadła z krzesła, nie może wstać, więc wzywa pomoc.

- Chyba najpierw dzwoniłaby do rodziny albo do sąsiadów? – rzuciła przez ramię.

- Nie wiesz, jak to jest z babciami i dziadkami? A to gdzieś zapodzieją telefon, a to zapomną włożyć aparat słuchowy. Najpierw odpalają alarm, a potem nie słyszą, co do nich mówi dyspozytor przez zestaw głośnomówiący. A my musimy jechać często na próżno.

- Może i tak, ale dyspozytor mówił, że w tle było słychać jakieś hałasy i krzyki.

- Z ryczącego telewizora, który babcia nastawiła na cały regulator, bo przecież bez aparatu jest głucha jak pień – dowcipkował Simon, ale chyba się domyślał, że Brie traktuje wezwanie poważnie. – Ty prowadzisz – uśmiechnął się chytrze. – Będziesz mogła sobie poświecić i powyć.

I jako pierwsza ocenić sytuację. No dobrze. Wzięła głęboki oddech i zapukała do uchylonych drzwi.

- Pogotowie! – zawołała. – Halo?!

Simon szedł tuż za nią. Ręce miał zajęte, bo bez względu na to, czy alarm był fałszywy czy prawdziwy, musieli zabrać z sobą cały sprzęt. W jednej ręce niósł więc defibrylator, a w drugiej małą butlę z tlenem.

Brie przystanęła w progu i w napięciu wsłuchiwała się w ciszę, która była jedyną odpowiedzią na jej wołanie. I znakiem, że coś jest nie tak. Wzywająca pomocy samotna osoba na pewno by się odezwała, o ile byłaby w stanie. Gdyby pogotowie wezwał ktoś inny, czekałby na nich w drzwiach albo przy furtce, by pokazać drogę. Może faktycznie jest tak, jak mówi Simon?

Przed sobą mieli niewielki korytarz zakończony schodami na górę. Brie zakładała, że podobnie jak u niej drzwi po prawej prowadzą do salonu i kuchni połączonej z jadalnią. O tej porze mieszkańcy powinni być właśnie tam. Zerknęła na Simona. Skinął głową, więc powtórzyła:

- Pogotowie ratunkowe! Czy ktoś tu jest?

Wystarczył ułamek sekundy, by mózg zarejestrował obraz, który ukazał się jej oczom. Jednak chwilę trwało, zanim pojęła, co się dzieje. Na sofie ustawionej naprzeciw wykuszu siedziała starsza kobieta. Brie widziała przez okno karetkę przed domem. Zanim podjechali, wyłączyła syrenę, ale zostawiła migające światła.

Kobieta wyglądała na śmiertelnie wystraszoną. Sine palce zacisnęła na piersi, jak przy ataku serca. Musiała słyszeć Brie, ale nawet nie drgnęła. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w dużo młodszą kobietę, którą dusił mężczyzna. Ofiara napaści była purpurowa na twarzy, oczy wychodziły jej z orbit, lecz desperacko walczyła o życie. Napastnik jako jedyny zainteresował się Brie. Obejrzał się i struchlała. Jeszcze nigdy nie widziała w oczach człowieka takiej furii.

Podczas szkolenia mówiono, co robić w takich sytuacjach. Uciekać! Nie narażać się, bo bezpieczeństwo własne i kolegów z zespołu jest najważniejsze. Ranny ratownik staje się bezużyteczny. Postąpiłaby zgodnie z procedurą, ale za jej plecami stał Simon. Uczestnicy tej irracjonalnej sceny zastygli, jakby ktoś włączył stopklatkę.

I nagle ruszyła lawina. Napastnik puścił kobietę, obrzucił ją stekiem wyzwisk i pchnął z taką siłą, że runęła na podłogę. Starsza pani zaczęła przeraźliwie krzyczeć, ale agresor ją ignorował. Zamiast na nią, ruszył na Brie, która zeszła mu z drogi. Tak jak nauczono ją na kursie, zdjęła plecak i trzymała go przed sobą, gotowa w każdej chwili użyć go jak tarczy albo rzucić nim w mężczyznę.

On jednak był bardziej skłonny do ucieczki niż ataku. Dopadł drzwi i brutalnie odepchnął Simona, który stanął mu na drodze. Staranowany Simon stracił równowagę i upadł, uderzając głową o stopień schodów. Brie zdrętwiała, gdy tuż za jej plecami rozległ się głuchy odgłos. Skulona na podłodze kobieta uniosła się i spróbowała usiąść, a starsza pani zaczęła szlochać. Widząc, co się dzieje, Brie przeprowadziła w myślach błyskawiczny triaż. Simon. To jemu musi pomóc w pierwszej kolejności. Siedział na podłodze i jęcząc z bólu, trzymał się za głowę.

- Wezwij posiłki – wymamrotał. – I uciekaj stąd!

- Chyba żartujesz?! Przecież cię tu nie zostawię!

- A jak on… tu wróci?

Właśnie. Co wtedy? Z trudem przełknęła ślinę, próbując opanować rozbiegane myśli. Nigdy by nie pomyślała, że podczas pierwszego dyżuru przydarzy jej się taka historia. Przecież ten desperat mógł ją zabić. I co by wtedy zrobiła jej matka? Jak przeżyłaby tragedię? Wolała o tym nie myśleć. A tak na marginesie, co za diabeł ją podkusił, by pójść za głosem serca i zostać ratowniczką? Gdy pracowała jako dyspozytorka w stacji pogotowia, czuła się sfrustrowana, że nie może aktywnie włączyć się do udzielania pomocy. Mogła jedynie gadać do słuchawki i instruować przerażonych ludzi, co mają robić.

Jak na ironię nieraz zdarzyło jej się radzić rozmówcom, którzy znaleźli się w sytuacji zagrażającej życiu, by przede wszystkim zadbali o własne bezpieczeństwo. A sama co? Jeśli coś jej się tutaj stanie, nigdy sobie nie wybaczy, że goniąc za marzeniami, naraziła na cierpienie najbliższych. Mamę. I syna…

Z drugiej strony, gdyby teraz uciekła i zostawiła na pastwę losu tych ludzi, nie mogłaby spojrzeć w lustro. Co by nie mówić, sytuacja była beznadziejna. Ale zawsze mogła stać się jeszcze gorsza. Brie pobiegła więc do drzwi wejściowych, zatrzasnęła je i przekręciła zamek. Musiała jeszcze zabezpieczyć tylne drzwi, ale najpierw trzeba wezwać wsparcie. Sięgnęła po radiotelefon przypięty do kurtki i nacisnęła guzik:

- Zespół Cztery Zero Trzy do centrali. Kod czarny. Powtarzam…. Kod czarny.

Nie sądziła, że kiedykolwiek go użyje. Oznaczał bezpośrednie zagrożenie życia i stawiał na nogi wszystkie służby ratunkowe w pobliżu.

- Przyjąłem, Cztery Zero Trzy.

- Doszło do brutalnej napaści – wyjaśniła, kucnąwszy obok Simona. – Mam tu dwoje poszkodowanych, może troje. Ratownik jest ranny. Napastnik uciekł, ale może wrócić.

- Przyjąłem, Cztery Zero Trzy. Nie rozłączaj się. Zaraz dostaniecie wsparcie.

Simon próbował wstać, ale nie dał rady i sycząc z bólu, osunął się na podłogę.

- Kręci mi się w głowie…

- Nie ruszaj się, zaraz wrócę. Zobaczę, co z tymi kobietami i sprawdzę, czy tylne drzwi są zamknięte.

Nie myślała o własnym bezpieczeństwie. Potężny zastrzyk adrenaliny zadziałał jak tarcza ochronna. Wróciła do salonu. Starsza pani nie ruszyła się z sofy. Musiało minąć kilka sekund, zanim wyszeptała:

- Już go tu nie ma? Poszedł? I nie wróci?

- Zamknęłam drzwi na zamek – uspokoiła ją Brie. – Za moment będą tu służby. Zaraz sprawdzę tylne drzwi. Kim jest ten człowiek?

- Moim mężem – wykrztusiła młodsza z kobiet.

Brie zaniepokoił jej świszczący oddech i to, że ledwie mówiła. Uszkodził jej tchawicę? Jest ryzyko, że za chwilę spuchnie tak, że nie będzie mogła oddychać?

Nie miała chwili do stracenia. Pobiegła do kuchennych drzwi, które były uchylone. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch za oknem. Zrobiło jej się gorąco, na czole poczuła krople potu. Ręce jej drżały, ale zdążyła zatrzasnąć drzwi i przekręcić gałkę. Ukryty w niej zamek zaskoczył dosłownie w ostatniej chwili.

- Otwieraj! I tak cię dorwę! – wrzeszczał mężczyzna, szarpiąc za klamkę. – Czekaj, zaraz ci pokażę! – Jedna z małych szybek pękła. Brie odruchowo zakryła usta. Była pewna, że za sekundę furiat wedrze się do środka. On jednak przestał się dobijać, za to wyrzucił z siebie stek wyzwisk. – Skaleczyłem się! Przez ciebie!

Brie wstrzymała oddech. W ciszy, która nagle zapadła, usłyszała wycie syren. Oby to była policja. Powinni zjawić się pierwsi, by unieszkodliwić napastnika i zapewnić bezpieczeństwo ratownikom. Sytuacja stawała się krytyczna. Simon nie był w stanie nic zrobić, starsza pani albo już miała zawał, albo zaraz go dostanie, więc należy jak najszybciej ją zbadać. Jednak zgodnie z procedurą reanimacyjną zwaną ABC od A jak airway, czyli drogi oddechowe, B jak breathing czyli oddech i C jak circulation, czyli krążenie, najpierw trzeba zająć się jej córką. Brie nie mogła stać bezczynnie i wpatrywać się w rozjuszonego dusiciela jak królik w węża, czekając, aż ten się na nią rzuci. Musi działać.

- Mam na imię Brie. – Uklękła obok kobiety i z niepokojem popatrzyła na charakterystyczny sposób, w jaki ta pochylała się do przodu. Tak robią ludzie, którzy nie mogą złapać tchu. – Założę pani maskę tlenową.

Sięgnęła po butlę, którą upuścił Simon, i przy okazji zerknęła na niego. Nie wyglądał dobrze.

- Jest okej – rzekł niepytany, trzymając się za głowę. – Tylko nie mogę się ruszyć, bo zaraz chce mi się rzygać.

- Słyszałam syreny. Zaraz ktoś tu będzie.

Starsza pani przypatrywała jej się uważnie.

- Ona ma na imię Carla – odezwała się wątłym głosem. – To moja córka. Uciekła do mnie przed mężem. Dlatego nacisnęłam guzik, jak on nie widział…

- Dobrze pani zrobiła – pochwaliła ją Brie, przygotowując maskę tlenową. Właśnie miała ją założyć Carli, gdy ta zakołysała się i nieprzytomna opadła na podłogę. W tej samej chwili z kuchni dobiegł dźwięk tłuczonego szkła i otwieranych drzwi. – No nie! Tylko jego tu brakowało! – jęknęła, wstrzymując oddech.

Serce jej stanęło, ale nie mogła panikować. Podniosła wzrok, by ocenić sytuację. Wystarczył rzut oka na uniform mężczyzny. To nie był mąż Carli. Cudownym zrządzeniem losu jako pierwszy przybył z odsieczą członek elitarnego zespołu wysoko wyspecjalizowanych ratowników. Ludzie ci pracowali w pogotowiu lotniczym lub w centralnej stacji pogotowia jak ta, do której przyjęto Brie. Jeździli nowoczesnymi ambulansami wyposażonymi w zaawansowany sprzęt, dzięki któremu mogli zapewnić opiekę przedszpitalną na najwyższym poziomie.

Nie mogła wymarzyć sobie lepszego wsparcia. Z nieopisaną ulgą jeszcze raz spojrzała na ratownika i nagle dotarło do niej, kogo widzi. Poczuła dreszcz. Drugi raz w ciągu zaledwie paru minut jej serce zgubiło rytm.

To... on? Jonno? Mężczyzna, który w zaledwie jedną noc całkowicie odmienił jej życie?

I którego miała już nigdy nie zobaczyć?

- Co się dzieje? – rzucił kategorycznym tonem i zajął się nieprzytomną Carlą. – Czy pani mnie słyszy? – Delikatnie potrząsnął ją za ramię. – Niech pani otworzy oczy!

Nie reagowała. Odchylił jej głowę, by ułatwić oddychanie. Przy okazji dostrzegł czerwone ślady na jej szyi i zbadał je uważnie.

- Co tu się wydarzyło? – Zerknął na Brie kątem oka.

- Próba uduszenia.

Rozpoznał jej głos? Dlatego tak gwałtownie uniósł głowę? Walczyła z sobą, by zachować spokój. Wiedziała aż za dobrze, że niespodziewane spotkanie może być brzemienne w skutki i wpłynąć na jej życie w sposób, którego sobie nie życzyła. Jeszcze nie teraz.

- Ofiara była przytomna i w kontakcie, ale stan zaczął się pogarszać. Pojawił się świszczący oddech. Przed chwilą straciła przytomność.

- Podasz mi maskę tlenową? – poprosił. – Na nos i na usta. Dam jej tlen na ful, piętnaście litrów.

Gdy podawała mu sprzęt, zerknął na starszą panią.

- Czuje pani ból w klatce piersiowej? – zapytał.

Kobieta kiwnęła głową.

- A wcześniej miewała pani takie dolegliwości? Choruje pani na dławicę piersiową? – Kiwnięcie głową. – A teraz boli panią tak jak zawsze?

- Tak. Wziąć lek? Mam taki w spreju.

- Niech pani weźmie. – Jonno uśmiechnął się do kobiety, a Brie pozbyła się złudzeń, że ten, który przybył z odsieczą, nie jest mężczyzną, o którym nie potrafiła zapomnieć.

Rozmawiała z Jonathonem Morganem setki razy. Przez radio, gdy pracowała jako dyspozytorka. Przez lata tyle się nasłuchała o jego wyczynach i charyzmie, że nieświadomie uległa cichej fascynacji człowiekiem, którego nie widziała na oczy. Aż w końcu go zobaczyła na firmowej imprezie. Uśmiechnął się do niej jak teraz do matki Carli, i było po niej. Wpadła po uszy. Zadurzyła się. Bez pamięci. Ulotna chwila zapomnienia przerosła jej fantazje. To była jedna jedyna odlotowa noc, po której nigdy więcej nie zobaczyła Jonna. A to już prawie siedem lat…

- Zaraz się panią zajmiemy – obiecał. Spojrzał przy tym na Brie, a przebłysk w jego oczach zdradził, że ją rozpoznał. Zachował to jednak dla siebie, bo nie była to pora ani miejsca na załatwianie prywatnych spraw. Był przed wszystkim profesjonalistą. – Jesteś tu sama?

- Nie, z kolegą. Siedzi w przedpokoju, ale ma zawroty głowy. Staranował go ten bandytę i upadł tak pechowo, że uderzył głową o schody. – Jakby na potwierdzenie jej słów zza uchylonych drzwi dobiegł jęk Simona, a po chwili odgłosy wymiotów. – Ten bandyta może się tu kręcić. Dlatego uruchomiłam czarny kod. Zanim przyjechałeś, próbował dostać się do środka przez tylne drzwi.

Uniósł nieznacznie brwi. Domyśliła się, że analizuje informacje i ustala plan działania. Wydawało jej się, że dostrzegła w jego oczach uznanie. Dlatego że nie uciekła, choć facet był groźny? A może zdał sobie sprawę, jak bardzo ją wystraszył, wchodząc przez tylne drzwi?

- Policja zaraz będzie – uspokoił ją. – Nie myśl o tym, co się będzie działo na zewnątrz. Przez jakiś czas będziemy zdani tylko na siebie. Dasz radę?

Kiwnęła głową i z rozbrajającą szczerością przyznała:

- Cieszę się, że jesteś tu ze mną.

- Ja też. Simon! – zawołał. – Słyszysz mnie?

- Słyszę…

- Trzymaj się, chłopie! Zaraz się tobą zajmiemy! – odkrzyknął. – Nie ma dramatu – rzekł do Brie, zniżając głos. – Kontaktuje, mówi. Najpierw ogarniemy sytuację tutaj. – Ścisnął przytwierdzony do maski pojemnik i podał Carli kolejną porcję tlenu. – Kiepsko wyglądają te ślady na jej szyi. Boję się, że zaraz nam spuchnie i przestanie oddychać. – Zerknął na torbę, którą upuścił Simon. – Podasz mi pulsoksymetr i elektrody EKG? Trzeba zmierzyć ciśnienie. Założę jej wenflon, ale coś mi się zdaje, że nie obejdzie się bez intubacji.

Zajęła się tym, o co prosił. Czuła się pewnie, wykonując te czynności, gdy jednak zerknęła na zawartość torby medycznej Jonna, mina jej zrzedła. Zobaczyła tam narzędzia i leki, które były poza jej zasięgiem. Miną lata, nim zdobędzie uprawnienia do ich stosowania. Ogarnęły ją wątpliwości, czy będzie potrafiła asystować przy tak inwazyjnej procedurze jak intubacja.

Jonno chyba wyczuł jej stres. Spojrzał na nią ciepło, jakby chciał dodać jej otuchy.

- Zamieńmy się – zaproponował. – Podawaj tlen, a ja założę wenflon, dobrze, Brie?

Podtekst był oczywisty. Damy radę. Wiem, że się boisz, ale będzie dobrze. Będę ci mówił, co masz robić.

I... pamiętał jej imię. Nie zamierzała udawać, że jej to mile nie połechtało. I że nie czuła przyjemnego dreszczyku wędrującego przez ciało. Od ich spotkania minęły wieki, a on pamięta jej imię. Ciekawe, co jeszcze zapamiętał? Wspomnienia opadły ją niczym natrętne muchy. Odgoniła je, bo puszczone samopas, mogły zagnieździć się w jej głowie na dobre.

On na pewno nie myśli teraz o przeszłości. Działa szybko. Zrobił wkłucie i podał sól fizjologiczną. Co chwilę sprawdzał odczyt pulsoksymetru. Po jego minie domyśliła się, że nie jest dobrze. Pewnie tętno rośnie, a saturacja spada. Czyli podawanie tlenu nie wystarcza. Z ulicy dobiegł dźwięk syren. Musiał go słyszeć, ale nie zareagował. Był skupiony na tym, co robi.

- Przygotuję leki i wszystko, co potrzebne do intubacji – oznajmił, gdy wymienili się spojrzeniami. – Będę potrzebował pomocy, więc proszę, skup się i nie zwracaj uwagi na nic innego, dobrze?

Na przykład na krzyki na zewnątrz?

- Podnieś ręce do góry i wychodź! Jesteś otoczony!

- Jezu! – Starsza pani wstała z sofy i zbliżyła się do okna. – Są uzbrojeni, ci policjanci!

- Wróć na miejsce, kochana. – Prośba Jonna była w rzeczywistości poleceniem. – Lepiej im nie przeszkadzać, niech spokojnie robią swoje. Nie ma sensu się narażać. Wzięła pani ten lek w spreju?

- Tak.

- Mniej boli?

- Mniej. – Kobieta posłusznie wróciła na swoje miejsce. – Dlaczego Carla jest nieprzytomna? Co robicie?

- Wkładamy rurkę do gardła, żeby było jej łatwiej oddychać – wyjaśnił. – Gotowa? – zapytał, podchwyciwszy spojrzenie Brie.

Kiwnęła głową. Była tak skupiona na tym, co ją czeka, że rwetes za oknem odbierała jak nieistotny szum. Na moment zapomniała nawet o matce Carli i Simonie. Za sekundę razem z Jonnem wykonają zabieg, który może uratować życie. Jedno jego spojrzenie wystarczyło, by uwierzyła w siebie i swoje umiejętności.

- Zaczynamy. – Sięgnął po strzykawkę. – Naciśnij lekko krtań, tam gdzie chrząstka pierścieniowata.

Robiła to setki razy na szkoleniu, na fantomie. Na żywym człowieku wszystko wygląda inaczej. Wiedziała, gdzie ma szukać twardej pierścieniowatej chrząstki. I po co ma ją naciskać. Wsuwanie rurki do gardła powoduje odruch wymiotny, chodzi więc o to, by nieprzytomny człowiek nie zadławił się treścią żołądka, co może skończyć się fatalnie.

- Znalazłaś chrząstkę?

- Tak! – Miała ją między kciukiem a palcem wskazującym. Na znak Jonna ścisnęła mocno.

- Dobra, podaję lek zwiotczający mięśnie – mruknął, tłocząc płyn do wenflonu. – Odczekamy piętnaście sekund, a potem podamy ketaminę.

My. Tworzą zespół. Podobało jej się takie podejście. Wiedziała, że gdy leki zaczną działać, musi mocniej ścisnąć chrząstkę. Jonno pewnym ruchem wsunął do ust Carli laryngoskop, dzięki czemu miał kontrolować, co się dzieje w gardle podczas intubacji. Nie odrywając wzroku od narzędzia, położył dłoń na ręce Brie i zaczął nią sterować, pokazując, jak uciskać krtań.

- Dobra, mamy to. Trzymaj tak jak teraz. – Dział z wprawą; w zaledwie parę sekund Carla była zaintubowana i na powrót podłączona do maski tlenowej. – Teraz weź to ode mnie. – Przekazał Brie pojemnik z tlenem. – Daj jej parę wdechów, a ja posłucham, czy rurka jest dobrze założona – dodał, zakładając stetoskop. – Jak wszystko będzie dobrze, porządnie to zamocujemy. Oho, zaraz będziemy mieli towarzystwo.

Dopiero teraz dotarły do niej odgłosy z zewnątrz. Wokół panowało niezłe zamieszanie. Ktoś walił w drzwi i krzyczał, by otwierać. Simon wołał, że nie jest w stanie tego zrobić, ale jego zdaniem ratownikom nic nie grozi i mogą wejść. W tym samym czasie policjanci dostali się do środka przez tylne drzwi i wrzeszczeli, że są z policji i by się nie bać.

W progu salonu pojawili się ratownicy ze sprzętem. Jonno rzucił im szybkie cześć, ale dalej robił swoje.

- Cały czas ma zaburzony rytm serca i za niskie ciśnienie – rzekł do Brie, sprawdziwszy odczyt z defibrylatora. – Ale saturacja lepsza. Zrobiliśmy dobrą robotę. – Uśmiechnął się i dopiero wtedy zainteresował się kolegami.

W domu zaroiło się od ludzi. Przyjechał jeszcze jeden zespół pogotowia i dodatkowi policjanci. Ratownicy natychmiast zajęli się matką Carli i Simonem, który na szczęście wyglądał już nieco lepiej.

- Twój kolega zdrowo przydzwonił o te schodki – stwierdził jeden z ratowników, gdy Brie pomagała mu położyć Carlę na nosze. – Ma wstrząśnienie mózgu. Poleży parę dni na obserwacji. Odprowadzisz karetkę do bazy?

- Jasne, bez problemu. A co z tą starszą panią?

- W porządku. Wykluczyliśmy zawał. Mówi, że ból w piersi minął, ale i tak trzeba zrobić badania. Jonno, pojedziesz za nami? Zabieramy ją do Centralnego.

- Dobra – rzucił Jonno, pakując sprzęt. – Gdzie masz bazę? – zapytał Brie.

- Niedaleko. Stacja pogotowia w Westwood.

- Nie gadaj! Też tam pracuję. Jak to możliwe, że cię nigdy nie widziałem?

- Może dlatego, że to jest mój pierwszy dyżur?

- Ale numer! – mruknął rozbawiony. – Od razu skoczyłaś na głęboką wodę, co? – Zamknął torbę i wstał. – Ale kiedyś pracowałaś w dyspozytorni, prawda? Wieki temu, przed moim wyjazdem za granicę.

- Mhm… – bąknęła. Ciekawe, jak głęboko będzie musiał grzebać w pamięci, by dokopać się do wspomnień, które do niej wracały na pstryknięcie palców? Prześladowały ją echa tamtych zdarzeń, powracały w snach i wcale nie było to nieprzyjemne. Jonno też musiał mieć dobrą pamięć.

- Pamiętam cię – powiedział miękko.

Błysk w jego oczach był ledwie mgnieniem, lecz jej wystarczył. Pojęła, że oszałamiające pożądanie, którego skutkiem była niezapomniana noc, jeszcze się w nim tliło. Podobnie jak w niej. Fakt, że mimo upływu lat wciąż pamiętał jej imię, zadziałał jak podmuch, który z wątłej iskierki rozniecił płomień. Próbowała go studzić, tłumaczyła sobie, że w jego oczach nie było błysku, że jej się przywidziało. Ale ugięły się pod nią kolana.

- Posłuchaj, muszę jechać. – Próbował ukryć uśmiech. – Jak wrócę do bazy, znajdę cię i wtedy pogadamy. Pasuje?

Nim zdążyła wykrztusić słowo, już go nie było. Swoją drogą, co miałaby mu powiedzieć? Jasne, pogadajmy, za długo się nie widzieliśmy? Czy może: wiesz, to chyba kiepski pomysł. Nie widzieliśmy się tyle lat, myślałam, że więcej cię nie zobaczę. Sama nie wiem, czy chcę, żebyś się dowiedział, że jesteś ojcem mojego syna…

Rozdział drugi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: Secret Son to Change His Life

Pierwsze wydanie: Harlequin Medical Romance, 2023

Redaktor serii: Ewa Godycka

© 2023 by Alison Roberts

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-861-1

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek