50,00 zł
WSZYSTKO, CO WIESZ O KAPITALIZMIE, TO KŁAMSTWA Wolne rynki nie mają nic wspólnego z wolnością. Rekordowe zyski korporacji nie przekładają się na zyski zwykłych ludzi. A my wcale nie mamy prawa wyboru – to ktoś inny codziennie dokonuje wyborów za nas. Grace Blakeley zabiera czytelnika na szczegółowo rozpisaną wycieczkę przez ponad wiek neoliberalnego planowania i subwencji przyznawanych spod stołu. Pokazuje, dlaczego współczesne kryzysy są zamierzone i prowokowane przez system kapitalistyczny. Wiedzie przez zbrodnie korporacji, polityczne uniki oraz ekonomiczne manipulacje, dzięki którym elity wyniosły na ołtarze globalny system „drapieżnego kapitalizmu” – planowe gospodarki kapitalistyczne przynoszące zyski korporacjom i skrajnym bogaczom kosztem pozostałych. Blakeley pokazuje jak demokratyzować gospodarkę, a nie tylko politykę, aby zapewnić wszystkim prawdziwą wolność. Wnikliwa, powalająca i niezwykle aktualna. Drapieżny kapitalizm to książka, której potrzebujesz, aby zrozumieć, co dzieje się na świecie i dookoła ciebie, a także co możesz zrobić, aby to zmienić.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 612
Elektryzująca, obala zakorzenione na równi w dziejach, co w bieżących wydarzeniach przekonanie, że neoliberalizm oznacza „wolny rynek”. Klarowny, druzgocący wywód Blakeley opiera się na wnikliwych badaniach. Lecz co najważniejsze, autorka wytycza ścieżkę, którą można ruszyć naprzód, ścieżkę w duchu nadziei, demokracji i wyzwolenia.
NAOMI KLEIN, autorka książek Doktryna szoku i Doppelganger
Uznana w świecie dziennikarka Grace Blakeley w książce Drapieżny kapitalizmrozprawia się z najpotężniejszymi korporacjami. Pokazuje, dlaczego współczesne kryzysy są zamierzonym rezultatem prowokowanym przez system kapitalistyczny. To nie błąd systemu, on działa zgodnie z planem. Od JPMorgan do Boeinga, od Henry’ego Forda do Richarda Nixona, Blakeley precyzyjnie określa, gdzie właśnie kapitalizm odpowiada za kłopoty.
Kapituła nagrody Women’s Prize for Non-Fiction
Aneurin Bevan zażartował kiedyś, że największym osiągnięciem bogaczy było przekonanie biednych, by wykorzystywali swe swobody polityczne do utrzymywania bogaczy u władzy. Znakomita książka Grace Blakeley uaktualnia spostrzeżenia Bevana. Pokazuje, że kapitalizm jest śmiertelnym wrogiem wolności i demokracji. Lektura obowiązkowa dla każdego, kto pragnie przywrócić demos demokracji.
JANIS WARUFAKIS, autor bestsellera Talking to My Daughter
Niezbędny głos w naglących kwestiach. Drapieżny kapitalizmbłyskotliwie obnaża kłamstwo leżące w sercu kapitalizmu – że nie ma wobec niego alternatywy – i systematycznie burzy mity, które je wzmacniają. Przypominająca śledztwo książka ostatecznie daje nam nadzieję i narzędzia do przeprojektowania własnego przeznaczenia. Inny świat jest możliwy, a Grace Blakeley fachowo wytycza szlak pozwalający do niego dotrzeć.
CAROLINE LUCAS, brytyjska polityczka
W swojej wnikliwej książce Grace Blakeley pokazuje, że u postaw naszych socjoekonomicznych problemów leży logika kapitalizmu zdominowanego przez monopole, a nie chciwość elit czy polityka monetarna. Posługując się precyzyjną argumentacją i pouczającymi przykładami z życia, autorka przekonuje, że tylko większy kolektywizm i demokracja wykraczająca poza urnę wyborczą pozwolą stworzyć system, który przeciwstawi się tej logice i odmieni społeczeństwo. Jeżeli chcesz wprowadzać w świecie fundamentalne zmiany, przeczytaj tę książkę.
HA-JOON CHANG, profesor ekonomii, autor książki Ekonomia na talerzu
Drapieżny kapitalizmprzeprowadza nas przez zasłonę dymną z neoliberalnych teorii. Grace demaskuje fikcję automatycznych mechanizmów rynkowych i ujawnia, że w gospodarce przez cały czas mamy do czynienia z planowaniem.
MALCOLM HARRIS, autor książki Palo Alto
Jeśli pragniesz zrozumieć ewolucję korporacyjnych struktur władzy kierujących naszymi rządami i światem, ta książka jest dla Ciebie. Obala powszechnie nadużywane polityczne i finansowe stereotypy i pozwala zagłębić się w samo serce problemu, pokazując, dlaczego pieniądze, władza i kontrola płyną w górę, a na ich gruncie rodzą się agresywne działania, śmiertelne ryzyko, protekcja wybrańców i samonapędzanie się zwycięzców.
MIKE GALSWORTHY, współzałożyciel Scientists for EU i Healthier IN the EU, przewodniczący European Movement UK
Wyjątkowa książka Blakeley jest przerażająca, lecz też błyskotliwie zadaje kłam teorii, że (nałożonych przez ludzi) ograniczeń nie można znieść. (…) To książka, która pomaga nam tworzyć lepszy świat.
ROB DELANEY, autor bestsellera A Heart That Works
Vulture Capitalism
Corporate Crimes, Backdoor Bailouts, and the Death of Freedom
Copyright: © Grace Blakeley, 2024
Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2024 for the Polish translation by Urszula Ruzik-Kulińska
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Grafika na okładce: © jozefmicic/Adobe Stock
Redakcja: Grzegorz Sowula
Korekta: Iwona Wyrwisz, Aneta Iwan
ISBN: 978-83-8230-801-3
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail: [email protected]
www.soniadraga.pl
www.postfactum.com.pl
www.facebook.com/PostFactumSoniaDraga
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2024
Zapewne prawdą jest, iż ogromna większość ludzi rzadko wykazuje zdolność do niezależnego myślenia i w większości kwestii akceptuje poglądy gotowe, będzie też równie zadowolona bez względu na to, czy będzie wzrastać w tym czy innym systemie przekonań, czy zostanie do nich przekonana. W każdym społeczeństwie wolność myśli będzie prawdopodobnie miała bezpośrednie znaczenie tylko dla niewielkiej mniejszości.
Friedrich A. von Hayek, Droga do zniewolenia
Pająk dokonuje czynności podobnych do czynności tkacza, a pszczoła budową swych komórek woskowych mogłaby zawstydzić niejednego budowniczego-człowieka. Ale nawet najlichszy budowniczy tym z góry już różni się od najzręczniejszej pszczoły, że zanim zbuduje komórkę w wosku, musi ją przedtem zbudować w swojej głowie.
Karol Marks,Kapitał. Tom I
Kiedy budzisz się rano, zapewne najpierw sięgasz po telefon. Telefon wykonany z metali ziem rzadkich, prawdopodobnie pozyskanych w takim kraju jak Demokratyczna Republika Konga, gdzie grupy rebeliantów zakupują broń dzięki dochodom z wydobycia tych minerałów1. Lecz ten fakt umknie twojej uwadze, gdy będziesz zerkać w media społecznościowe, kradnąc z rana nieco „czasu dla siebie”, nim dzień nabierze tempa. Postępując w ten sposób, kapitulujesz i przekazujesz informacje o najbardziej intymnych aspektach swojego życia takim firmom jak Facebook oskarżony o promowanie skrajnie prawicowego ekstremizmu, ułatwianie wykorzystywania seksualnego dzieci oraz ingerowanie w wyniki demokratycznych wyborów, czy Twitter, zakupiony przez niszczącego związki zawodowe miliardera o rozbuchanym ego, który wyrzuca pracowników platformy, gdy jego tweety nie osiągają wystarczającej liczby polubień2.
Zwlekasz się z łóżka i zakładasz ubrania wyprodukowane przez międzynarodową korporację, która zleca ich szycie firmom z Bangladeszu. Po tym, jak setki zatrudnionych zginęły pod gruzami, gdy zawaliła się fabryka odzieży w Dhace, tamtejsi pracownicy przemysłu odzieżowego zrzeszyli się w związku zawodowym, nadal jednak otrzymują głodowe pensje3. Patrzysz na ciśnięte na podłogę stare ciuchy, które już ci się nie podobają, i przypominasz sobie, że miałeś je wrzucić do kontenera wystawionego przez firmę zajmującą się działalnością charytatywną. Odzież ta wyruszy w dalszą podróż, być może na gigantyczne wysypisko śmieci w Kenii, gdzie biedne dzieci przeszukują odpadki, aby znaleźć choć kilka przedmiotów nadających się jeszcze do odsprzedania4.
Wybiegasz prosto w zimne, rześkie powietrze, na szczęście jest nieco cieplej niż w twoim mieszkaniu. Rząd ani nie radzi sobie z kryzysem mieszkaniowym, który zmusza cię do oddawania dwóch trzecich zarobków za czynsz, ani nie chroni ludności przed rosnącymi kosztami energii5. Z poczuciem winy wskakujesz do samochodu, wiedząc, że decyzja, by samemu pojechać autem do pracy, przyczynia się do wzrostu globalnych temperatur, i tak rosnących w niespotykanym dotąd tempie. Lecz pocieszasz się myślą, że przynajmniej jeździsz autem na benzynę, podczas gdy Volkswagen łże w żywe oczy w kwestii wpływu silników diesla na środowisko i twoje płuca6.
Nim skończy się dzień, jesteś wyczerpany – fizycznie i emocjonalnie. Otwierasz aplikację, zamawiasz przez nią posiłek, a gdy przyjeżdża dostawca, wręczasz mu mały napiwek. Jest za ten dodatkowy przychód bardzo wdzięczny, ponieważ jego motocykl ledwo tutaj dotarł i właśnie stoi przed wyborem, czy zaciągnąć wysoko oprocentowaną pożyczkę, aby go naprawić, czy przesiąść się na rower, co oznacza więcej wysiłku i znacznie mniej zamówień7. Gdy odpływasz w sen, podłączasz telefon komórkowy wyprodukowany w chińskich montowniach, w których zainstalowano sieci dla ratowania pracowników próbujących rzucić się z okna8.
Może tak właśnie wygląda twoje życie, a może inaczej. Może czytasz tę książkę w domu, który w całości należy do ciebie, a dni trudu i znoju masz już za sobą. Lecz pewnie towarzyszy ci mroczna świadomość, że twoje dzieci wydają się patologicznie niezdolne do zaoszczędzenia kwoty potrzebnej na zakup własnego mieszkania, o zapewnieniu sobie równie komfortowej co twoja emerytury nie wspominając. A może należysz do tych szczęśliwców, którzy naprawdę szczerze lubią swoją pracę, uwielbiają współpracowników i wierzą, że wnoszą realny wkład w społeczeństwo. Lecz czy nietrudno jest ci zagłuszyć wrażenie, że w świecie dokoła coś jest nie do końca tak, jak być powinno, nawet jeśli czujesz, że nie masz na to wpływu – co najwyżej możesz kupować produkty oznaczone jako „ekologiczne” bądź „etyczne”.
Każdy znajdzie w tym tekście fragmenty, które do niego przemówią, ponieważ opisuje on interakcje z systemami rządzącymi społeczeństwem, w którym wszyscy żyjemy, a nad którym większość z nas ma niewielką kontrolę. Najwięksi szczęśliwcy potrafią się odgrodzić od wybranych systemów, lecz nikt nie zdoła całkowicie uwolnić się od sieci powiązań z pracą, produkcją i konsumpcjonizmem, ponieważ stanowią one fundamenty współczesnego kapitalizmu. Dlatego większość z nas w pewnym momencie życia poczuje się dość bezsilna. Niemało spędzi niemal każdą świadomą chwilę pod kontrolą tych systemów. A niektórych poczucie wyalienowania doprowadzi do głębokiej desperacji.
Przeważnie staramy się robić to, co uznajemy za najlepsze, lecz wiele podejmowanych decyzji w ogóle nie przekłada się na poczucie, że cokolwiek od nas zależy. Pomiędzy przekonaniem, że mamy wolną wolę, a rzeczywistością życia w kapitalizmie – systemie powszechnego braku wolności – istnieje głęboka sprzeczność.
Poczucie, że w kapitalistycznych społeczeństwach brak nam wolności, wynika z głębokich dysproporcji w dostępie do władzy – choć wiele z nich naprawdę trudno dostrzec. Ludziom przeważnie odmawia się autonomii w decydowaniu o własnym życiu, ale zarazem nieustannie się nam wmawia, że jesteśmy wolni i że to my decydujemy o własnej egzystencji. Tymczasem kapitalistyczna codzienność to życie w systemie, w którym decyzje, jak pracujemy, gdzie mieszkamy i co kupujemy, zostały wcześniej podjęte przez kogoś innego. Kapitalizm narzuca nam funkcjonowanie w gospodarce planowej, choć wmawia nam, że jesteśmy wolni.
Długo uważano, że planowanie jest sprzeczne z kapitalizmem. Albo żyje się w wolnorynkowym społeczeństwie kapitalistycznym, w którym żaden pojedynczy podmiot nie kontroluje produkcji ani alokacji zasobów, albo też w gospodarce centralnie planowanej, w której jedna instytucja – zazwyczaj państwo – decyduje o wszystkim. Wiele osób czytających tę książkę dorastało w czasach zimnej wojny, kiedy cud wolnorynkowego kapitalizmu rozwijającego się w USA przeciwstawiano sklerotycznemu, opresyjnemu scentralizowanemu planowaniu, praktykowanemu w ZSRR. Lecz choć te dwa systemy różniły się na wiele sposobów, pewną cechę miały wspólną: oba zawierały elementy centralnego planowania.
Nieporozumienie wynika ze sposobu myślenia większości ludzi, zakładających, że „wolne rynki” i „kapitalizm” to wyrażenia synonimiczne9. Lecz tak naprawdę współczesne gospodarki kapitalistyczne to systemy hybrydowe, oparte na delikatnej równowadze pomiędzy siłami rynków a planowaniem. I nie jest to chwilowa usterka, rezultat niedokładnego wprowadzenia zasad kapitalizmu bądź zepsucia go przez złe, wszechmocne elity. Kapitalizm tak po prostu działa.
Rynki mogą stanowić integralną część każdego kapitalistycznego społeczeństwa, niemniej wolny rynek niedefiniuje kapitalizmu. Definiuje go podział klasowy na właścicieli i pracowników; na tych, którzy posiadają wszystko, czego potrzebujemy, aby produkować towary, oraz tych, którzy produkują te towary zmuszani do pracy10. Przy czym właściciele całości zasobów w mniejszym lub większym zakresie podejmują decyzje, które mają ogromny wpływ na pozostałych członków społeczeństwa. Mogą też planować.
We wszystkich kapitalistycznych społeczeństwach pojawiają się instytucje zdolne do planowania – od wielkich korporacji przez instytucje finansowe po struktury państwa. Także na poziomie globalnym większość silnych państw i kontrolowanych przez nie instytucji posiada pewną zdolność do planowania. Lecz nigdy nie jest to władza całkowita. Społeczeństwa kapitalistyczne i światowa gospodarka, których część stanowią, są niezwykle złożonymi systemami, więc nigdy nie zdoła ich kontrolować jeden podmiot ani nawet grupa podmiotów. Jednak niektóre jednostki oraz instytucje decydują o tym, co kto otrzyma, w większym stopniu niż inne. Obserwacja ta, choć w skromniejszym zakresie, dotyczy nawet najbardziej konkurencyjnych gospodarek kapitalistycznych.
W takim razie powinniśmy zadać sobie pytanie nie o to, czy w kapitalistycznej gospodarce jest możliwe planowanie, lecz gdzie się pojawia, jak jest realizowane i czyim interesom służy.
Niektórzy w odpowiedzi sugerują, że tylko państwa są zdolne do planowania – i że czynią to raczej z korzyścią dla polityków i krajowych władz, a nie w powszechnym interesie. Przekonują, że choć rynkom daleko do doskonałości, to w dłuższej perspektywie gwarantują, że żaden prywatny podmiot nie dominuje na nich zbyt długo. Z kolei państwo z jego monopolem na stosowanie siły w majestacie prawa może nakłaniać innych do działania zgodnie ze swoją wolą. Tyle że, jak wskazują niektórzy, ta władza bywa bardzo niebezpieczna, jeśli pozostawiamy ją bez kontroli.
Austriacki ekonomista Friedrich August von Hayek, jeden z ojców koncepcji dziś nazywanej „neoliberalizmem”, bardzo podejrzliwie odnosił się do jawnego wykonywania władzy państwowej w społeczeństwach kapitalistycznych. Podobni mu myśliciele przewidywali, że bez interwencji ograniczających władzę państwa „polityka socjalistyczna”, w tym publiczna opieka zdrowotna, budownictwo socjalne i nacjonalizacja, przemieniłaby każdą, nawet najbardziej liberalną gospodarkę w totalitarny koszmar11.
Hayek sformułował swoje poglądy w opozycji do przekonań innego ekonomisty, którego prace zdominowały globalną ekonomię po II wojnie światowej. Opus magnum Johna Maynarda Keynesa z 1936 roku – zatytułowane nieco mniej zwięźle: Ogólna teoria zatrudnienia, procentu i pieniądza – za życia tych naukowców wywierało zdecydowanie większy wpływ niż praca Hayeka12.
Keynes uważał, że planowanie państwowe do pewnego stopnia było konieczne we wszystkich gospodarkach wolnorynkowych, ponieważ typowe funkcjonowanie systemu rynkowego czasem opierało się na irracjonalnych mechanizmach. Na przykład, gdy wielu inwestorów pesymistycznie patrzyło w przyszłość, przestawali oni inwestować, a tym samym tworzyli warunki, których najbardziej się obawiali. Wówczas mogłoby wkraczać państwo, działając jak siatka asekuracyjna, odciążając prywatne podmioty, inwestując i zatrudniając pracowników tam, gdzie inni by tego nie zrobili.
Po II wojnie światowej rządy na całym świecie realizowały idee Keynesa, sądząc, że pozwoli to okiełznać irracjonalne zachowania wolnego rynku – zachowania, które w 1929 roku w obliczu krachu na Wall Street widać było jak na dłoni. Związkowcy i socjaliści również chętnie przyswoili jego teorie, gdyż kładły one intelektualne podwaliny pod masowe świadczenie usług mogących poprawić życie ludzi pracy na świecie.
Jak to ujęli neoliberalni ekonomiści podczas niesławnych spotkań, które odbywały się w szwajcarskim mieście Mont-Pèlerin w połowie XX wieku, ich celem było zatamowanie fali „marksistowskiego i keynesowskiego planowania, która szła na cały świat”13. Podobni do Hayeka liberałowie spędzali wczesne powojenne lata na rozwijaniu ciętej krytyki takiego rodzaju planowania, jakie można było obserwować na świecie w następstwie II wojny światowej. Utrzymywali, że toksyczne połączenie władzy państwowej i siły pracownika stanowi zagrożenie dla ludzkiej wolności i zawiedzie nas – jak ujął to Hayek – drogą do zniewolenia14.
W historii tej, zapewne dobrze już znanej, neoliberałowie wygrali. Wspierali w wyborach polityków, którzy zdławili niegdyś potężny ruch robotniczy, sprywatyzowali przedsiębiorstwa państwowe i urynkowili państwo opiekuńcze15. A wszystko to uczynili w imię „wolności”.
Lecz nie wszystko poszło zgodnie z obietnicami neoliberałów. Żyjemy w społeczeństwach równie ściśle regulowanych, nadzorowanych i kontrolowanych, co kilkadziesiąt lat temu16. Wydatki publiczne nie zmniejszyły się, są tylko inaczej dystrybuowane. Zamiast przeznaczać pieniądze na opiekę społeczną i usługi publiczne – co neoliberałowie uważają za nieefektywne wykorzystywanie środków – państwa wspierają miliardami wielkie biznesy i bogaczy poprzez dotacje, ulgi podatkowe i subwencje17. Niekontrolowane korporacje poszerzają strefy wpływów, zdobywając bezprecedensową władzę nad wieloma obszarami naszego życia18. Co się stało z marzeniem Hayeka o wolności?
Austriak miał nieco racji, gdy twierdził, że społeczeństwa są zbyt złożone, by nie wywoływać niezamierzonych konsekwencji, gdy poddają się scentralizowanej władzy. Problem nie w tym, że teza ta była błędna, ale w tym, że ekonomista nie wysnuł z niej logicznych końcowych wniosków. Skoro scentralizowane planowanie wiedzie ku tyranii, to dlaczego nie mielibyśmy się niepokoić planowaniem korporacyjnym tak samo jak państwowym? Każda instytucja bez kontroli sprawująca władzę w rzekomo demokratycznym społeczeństwie powinna przynajmniej zostać poddana krytycznemu osądowi.
Wówczas centralną osią tej książki moglibyśmy uczynić tak sformułowane pytanie: „A gdyby tak potraktować twierdzenia Hayeka poważnie?”. Wówczas trzeba poddać analizie współczesny kapitalizm i wrócić do już zadanych pytań: Gdzie się pojawia planowanie? W jaki sposób jest realizowane? Czyim interesom służy?
W nominalnie wolnorynkowych społeczeństwach państwo kapitalistyczne jest jednym ze źródeł – z pewnością nie jedynym – częściowo kontrolowanej władzy i scentralizowanego planowania. Korporacje, na przykład, kreują plany inwestycji i zatrudnienia – a więc podejmują decyzje, które znacząco wpływają nie tylko na życie większości ludzi, ale także na strukturę społeczeństwa19. A jednak nie odpowiadają one za swoje działania przed ludźmi, na których te decyzje mają największy wpływ.
Neoliberałowie twierdzą, że władzę firmy z natury ograniczają mechanizmy szerzej pojmowanego rynku. Menedżer – owszem – może planować, lecz tylko w obrębie pewnych parametrów, narzucanych mu przez zmuszające do rywalizacji środowisko. A jeśli się pomyli, firma upadnie. Lecz te siły rynkowe nie ograniczają w podobnym stopniu państwa. Rządy, w odróżnieniu od większości firm, często zajmują dominującą pozycję względem rynków. Dlatego przedstawiciele państwa mogą swobodnie podejmować decyzje – tworzyć i wdrażać plany – niedostępne dla korporacyjnych menedżerów.
Lecz taka wizja jest prawdziwa tylko wtedy, kiedy rynek funkcjonuje zgodnie z założeniami przedstawionymi w podręcznikach do ekonomii. Gdy opuszczamy świat niewielkich firm walczących między sobą o udziały w rynku i wkraczamy w prawdziwą kapitalistyczną rzeczywistość – taką, w której kilka ogromnych, rozrośniętych przedsiębiorstw współpracuje ze sobą wzajemnie i z państwem w takim samym stopniu, w jakim ze sobą konkurują – to wkraczamy do świata wszechobecnych prywatnych planów.
Wielkie firmy mogą w znacznym stopniu ignorować presję wywieraną na nie przez rynek i samodzielnie kształtować warunki, w jakich funkcjonują. Jak ujęła to pewna autorka: „wolny rynek to zasłona dymna, która skrywa brutalną, despotyczną władzę korporacji”20. Ogromny pracodawca może ustalać płace i warunki zatrudnienia, abstrahując od działań konkurencji. Względnie duży producent może narzucać ceny, jakie płaci poddostawcom, oraz te, które zapłaci konsument, a rynek nie wywiera na niego zbyt wielkiej presji. Wystarczająco duża instytucja finansowa ma możliwość przekierowania inwestycji w obszar takich, a nie innych technologii, a zatem decyduje, jakie kontrakty terminowe są dostępne, a jakie nie. Wszystkie zaś te podmioty mogą konsolidować swoją władzę, podkupując konkurencję, tworząc bariery utrudniające jej wejście na rynek i uniemożliwiając pracownikom zrzeszanie się. Dzięki temu stają się jeszcze mniej podatne na presję konkurencji, umacniając swoją władzę zarówno w obszarze własnej działalności, jak i nad całym społeczeństwem.
Lecz czy między planowaniem w skali państwa a planowaniem w skali przedsiębiorstwa nie ma fundamentalnej różnicy? Wracając do pierwotnego pytania, czy prywatne planowanie nie jest czymś całkiem innym niż plany centralnie wdrażane przez państwo?
Można by pomyśleć, że państwa planują tylko w interesie nierozliczalnych urzędników i chciwych polityków, korporacje tymczasem muszą planować w interesie akcjonariuszy. Próbuje się nas przekonać, że to, co przynosi korzyści akcjonariuszom, przynosi korzyści nam wszystkim. Że celem korporacji jest maksymalizacja zysków – a kiedy korporacje maksymalizują zyski, tworzą miejsca pracy i produkty, to przynoszą korzyści wszystkim. Państwa natomiast mają ponoć skłonności do przeszkadzania korporacjom w ustalaniu planów poprzez podatki, regulacje i inne nieuzasadnione ingerencje w działania wolnego rynku.
Argumentacja ta jest problematyczna przede wszystkim dlatego, że na rynkach wszystkich współczesnych społeczeństw kapitalistycznych, które przeważnie nie są wolne,maksymalizacja zysków nie wiedzie do rozwiązań korzystnych dla wszystkich. Gdy znika presja ze strony konkurencji, aby inwestować bądź oferować godne płace, zyski po prostu są dystrybuowane wśród bogaczy, podczas gdy pracownicy muszą się mierzyć z niższymi wynagrodzeniami i wyższymi cenami. Świat wszechobecnej władzy korporacyjnej cechują niski poziom inwestycji, niska produktywność, niskie płace i duże nierówności21.
Nawet bardzo ograniczony pogląd neoliberałów na to, czym jest wolność, nie broni się w obliczu kapitalistycznego potwora, którego stworzyli. Neoliberalizm miał zagwarantować konsumentom wolność wyboru, lecz jak wytknął pewien bystry obserwator: „Zamiast nieskończonych możliwości wyboru, na które liczyliśmy, stanęliśmy przed ścianą zgodnych ze standardami puszek i torebek, różniących się między sobą tylko słowami i barwami na etykietach. Sekretny składnik amerykańskiego kapitalizmu (…) równie dobrze mógłby powstać w Związku Radzieckim”.
Lecz, co może nawet ważniejsze, pomysł, że planowanie korporacyjne i państwowe służą fundamentalnie różnym interesom, opiera się na prostym podziale na władzę polityczną i gospodarczą, którego w praktyce nie da się przeprowadzić. Korporacje to instytucje nie tylko ekonomiczne, lecz i polityczne22. Wiele z nich nad krótkoterminowe zyski przedkłada umacnianie swoich wpływów politycznych – a więc korporacyjnej niezależności (konceptem suwerenności korporacyjnej zajmiemy się w rozdziale 4)23.
Podobnie, państwo nie jest neutralnym bytem unoszącym się nad społeczeństwem, istniejącym wyłącznie w celu wzmacniania pozycji tych, którzy mają szczęście nim rządzić. Politycy i urzędnicy ulegają presji i wdrażają regulacje w interesie tych, którzy najskuteczniej na nich wpływają – a potężne korporacje i zarządzający nimi bogacze poświęcają mnóstwo czasu i wysiłku na wywieranie tego wpływu, co może potwierdzić każdy, kto choć trochę poznał wydarzenia prowadzące do kryzysu finansowego 2008 roku. Oznacza to, że prawo często bywa tworzone w interesie potężnych prywatnych podmiotów24. Innymi słowy, politykę państwa kształtuje układ sił w społeczeństwie.
W rezultacie interesy polityków i dyrektorów korporacji nie są tak różne, jak można by się spodziewać. Co pokazuje, że wbrew powszechnym przekonaniom, firmy i państwa nie są w „wolnorynkowej” grze wrogami – znacznie częściej bywają potężnymi sojusznikami.
A jak to się ma do demokracji? Czy nie powinna ona kontrolować władzy sprawowanej swobodnie przez prywatne podmioty – zarówno w strukturach państwa, jak i poza nimi?
Kapitalistyczne demokracje zapewniają elektoratowi ograniczoną swobodę w zakresie kształtowania władzy państwowej i zerowy wpływ na instytucje ekonomiczne. To nie przypadek. Bez demokracji w dziedzinie produkcji gospodarczej silne korporacje oraz instytucje finansowe mogą swobodnie sprawować władzę w zakresie, jakiego pozazdrościłoby im nawet najbardziej autorytarne państwo. Powstaje zatem środowisko „braku wolności”, aczkolwiek nominalnie są to demokratyczne społeczeństwa. Choć zakłada się, że ich obywatele są zdolni do głosowania w demokratycznych wyborach, to po przyjęciu do pracy stają się „poddanymi despotycznego rządu korporacji”25 – a jedyną alternatywą dla posłuszeństwa jest skrajne ubóstwo.
Chociaż niektórzy mogą twierdzić, że demokratyczne procesy pozwalają ograniczyć współczesne megakorporacje, to w rzeczywistości cieszą się one silną pozycją, dzięki której radzą sobie z presją i wpływają na politykę państw, kształtując ją w zgodzie z własnymi interesami. Jak zauważył kilkadziesiąt lat temu Thorstein Veblen, związane z konkurencją procesy w naturalny sposób motywują do prób zmiany reguł na własną korzyść26. Dlatego z czasem zasady gry rynkowej zaczynają faworyzować interesy najsilniejszych. Konkurencja nieuchronnie wiedzie do wzmocnienia władzy korporacji27.
Następnym pytaniem, które może ci się cisnąć na usta, jest „No i co z tego?”. Dlaczego w ogóle ktokolwiek powinien zawracać sobie głowę abstrakcyjnymi sporami o planowanie i rynki, politykę i gospodarkę? Jaki właściwie realny wpływ mają te debaty na prawdziwy świat?
Nasza niezdolność do zrozumienia, w jaki sposób funkcjonuje kapitalistyczne planowanie, stanowi problem, ponieważ zamykamy się na możliwe alternatywy wobec obecnego systemu. Gdy politycy narobią bałaganu, mówi się nam, że aparat państwowy rozrósł się za bardzo, więc powinniśmy ciąć publiczne wydatki i przekazać więcej władzy pozostającym poza naszą kontrolą korporacjom. A kiedy to korporacje nadużywają władzy, mówi się nam, że rozwiązaniem jest przekazanie większej władzy politykom, których te właśnie korporacje finansują. Tak czy inaczej, władza pozostaje na szczytach tych samych instytucji, nawet jeśli politycy przegrają wybory albo zmieni się zarząd korporacji.
Ta karuzela elit sprawia, że wielu ludzi ogarnia głębokie zwątpienie. Wydaje się, że nic nie ma znaczenia – ani to, na kogo głosujesz, ani jakie produkty kupujesz, ani gdzie pracujesz. A przecież teoretycznie powinniśmy cieszyć się z wolnorynkowej demokracji. Powinniśmy być wolni.
Tymczasem żyjemy w epoce naznaczonej toksyczną fuzją władzy korporacji i politycznej demobilizacji; w erze „odwróconego totalitaryzmu”. Władzę sprawowaną przez państwo wspierają inne formy władzy prywatnych podmiotów – przede wszystkim „system »prywatnego« zarządzania, reprezentowany przez współczesne biznesowe korporacje” – a powstały system jest tak wszechobecny, że trudno go nawet rozpoznać i krytykować, a co dopiero mówić o występowaniu przeciwko niemu.
Neoliberałowie w rodzaju Hayeka obiecywali, że polityka deregulacji i prywatyzacji wzmocni wolność jednostki. Usunięcie barier dla przedsiębiorczości i porzucenie toksycznej obsesji na punkcie równości miałoby pozwolić na rozwój najbardziej obrotnym osobom, które wytworzą wówczas bogactwo i dobrobyt dla wszystkich. Lecz jak pokazuje motto tego wstępu, Hayek nie wierzył, aby zdecydowana większość ludzi skorzystała na tej wolności. Wierzył, że „możliwości umysłowe mas były (…) trywialne w porównaniu do wpływu intelektualnego elit”28. Masy miały spędzić resztę swojego życia, wykonując czyjeś rozkazy.
Jedyna alternatywa, jaką nam przedstawiono – regulowany rynek Keynesa – również ma ogromne wady. W dziełach Keynesa widać ambiwalencję autora w kwestii wolności i autonomii mas. Wierzył, że ograniczanie rynku jest niezbędne, a rolę tę powinna odgrywać oświecona klasa polityków i urzędników, która mogłaby ratować ludzi przed konsekwencjami ich własnych działań. W ten sposób ratowaliby również kapitalizm przed nim samym – aby ocalić zachodnią cywilizację i wolności, które rzekomo gwarantował29.
Bitwa, która od tak dawna toczy się w naszej polityce, to starcie między Hayekiem a Keynesem – między bardzo ograniczonym poglądem na wolność jako osobistą suwerenność a konserwatywną wizją wolności jako poddania się rządom oświeconych urzędników. Obaj podzielali natomiast przekonanie, że większości ludzi nie można ufać w kwestii podejmowania rzeczywistych decyzji dotyczących natury społeczeństwa.
Z braku jakiejkolwiek realnej alternatywy wobec status quo wiele osób pada ofiarą teorii spiskowych, które sugerują, że cała światowa gospodarka jest zarządzana za zamkniętymi drzwiami przez tajną, wszechmocną – często rasistowską – elitę. Taka perspektywa nie uwzględnia natury kapitalistycznego planowania, które balansuje na ostrzu noża pomiędzy konkurencją a kontrolą. Kapitalistyczne planowanie nigdy nie jest totalne; żadna instytucja nie może stać się na tyle potężna, by całkowicie zdominować konkurentów. Niezależnie od tego, czy jesteś prezesem, czy dyrektorem generalnym, zawsze będziesz musiał odnosić się do interesów konkurentów i mierzyć się z niespodziewanymi wyzwaniami. Dzięki posiadanej władzy możesz zaplanować, jak odpowiadać na wyzwania, ale nie masz kontroli nad tym, jakie wyzwania się pojawią.
Jak zauważył Hayek, gospodarki są złożonymi systemami, które nigdy nie poddają się całkowicie scentralizowanej kontroli30. Społeczeństwa kapitalistyczne opierają się na dialektyce – twórczym napięciu – między planowaniem a konkurencją, między kontrolą a anarchią. To właśnie napięcie sprawia, że jednocześnie potrafią się dostosować do warunków i pozostają niezmienne – instytucje bywają reorganizowane, elity przetasowywane, a ideologie zmieniane, lecz nie następuje fundamentalna zmiana struktury społecznej. Centralizacja władzy w naszym świecie nie wynika z realizacji planów kilku jednostek – wynika ze struktury klas w kapitalizmie.
Na długo przed Keynesem i Hayekiem Karol Marks zauważył, że społeczeństwa kapitalistyczne z czasem się coraz bardziej centralizują. Korzyści skali w połączeniu ze współpracą, jaka zachodzi pomiędzy kapitalistami, finansistami i państwami, sprawiają, że dochodzi do większej koncentracji kapitalistycznego przemysłu i coraz mniejsza liczba osób decyduje, co produkujemy i jak to wpływa na społeczeństwa. Innymi słowy, centralizacja idzie w parze z rozwojem kapitalizmu.
Niektórzy twierdzili, że proces ten zapewni na świecie pokój i gospodarczą stabilność, ponieważ prywatne korporacje i urzędy państwowe połączyły się w jedną nadrzędną instytucję, zdolną do planowania na skalę globalną. Marks od samego początku dostrzegał jednak, że wraz z centralizacją w kapitalistycznym społeczeństwie „wzrasta masa nędzy, ucisku, niewoli, zwyrodnienia, wyzysku”, a konsekwencje te dotykają ludzi pracy31.
Więcej planowania nie oznacza więc mniej kapitalizmu. Jedynym sposobem na zmniejszenie roli kapitalizmu jest ograniczenie władzy kapitału – czyli właścicieli wszystkich potrzebnych zasobów. Nie osiągniemy tego, przekazując więcej władzy politykom, ponieważ jeśli nie ma prawdziwej gospodarczej demokracji, bogacze po prostu wykorzystają swoje wpływy, aby kupić ich przychylność. Nie możemy też zakładać, że gigantyczne prywatne korporacje są życzliwie do nas nastawione i dlatego będą działały w powszechnym interesie. Wyjściem z sytuacji jest demokratyzacja naszego społeczeństwa – redystrybucja politycznej i ekonomicznej władzy, a nie przekazywanie jej różnym grupom i oczekiwanie, że będą podejmować dobre decyzje w imieniu wszystkich. Nie musimy sprowadzać polityki do zagadnienia „więcej państwa czy mniej”, bo wówczas choć wszystko się zmienia, jednocześnie nie zmienia się nic. Nie musimy akceptować rozkwitu skrajnych, ekstremistycznych grup, które żerują na ludziach słusznie odczuwających beznadzieję swojego położenia i zwątpienie. Nie musimy żyć w społeczeństwie, w którym tylko niektórzy mogą być wolni. Jest inne rozwiązanie.
Dla Hayeka robotnik był pszczołą: jego rolą było wytwarzanie miodu, a nie projektowanie ula. Lecz dla Marksa robotnik był w istocie architektem. W swoich głowach robotnicy tęsknili za tworzeniem nowych światów i chcieli powoływać je do życia własnymi rękami. Taka forma wolności – jej socjalistyczna wizja – zakłada, że każdy z nas zasługuje na prawdziwą autonomię i władzę nie tylko nad własnym życiem, ale także nad rozwojem społeczeństw, w których żyjemy. Jest to koncepcja wolności, która uznaje naszą wzajemną niezależność i zarazem szanuje wybory jednostki. To idea wolności, która zakłada naszą zdolność do budowania i utrzymywania demokratycznychstruktur, rządzących światem.
W obecnym systemie pracownicy nie wykorzystują swojej twórczej mocy, funkcjonując w społeczeństwie, w którym wyobraźnia jest prerogatywą kapitału. Szefowie decydują o planach biznesowych, a menedżerowie je wdrażają – biorąc pod uwagę jedynie własne prerogatywy i zyski korporacji. Politycy ustanawiają zasady, a urzędnicy je wdrażają – biorąc pod uwagę jedynie władzę swoją i państwa. Pracownicy zaś muszą wzajemnie ze sobą konkurować w grze, którą zaprojektowano tak, że na pewno ostatecznie przegrają.
Teoretyczka marksizmu Ellen Meiksins Wood twierdziła, że jedną z charakterystycznych cech ideologii kapitalistycznej jest „oddzielenie gospodarki od polityki”32. O ile w sferze politycznej – w formalnych instytucjach państwowych – pozwala się na demokrację, to w gospodarce – w korporacjach i w rynkowej rzeczywistości – jest ona mocno ograniczana. Jednak nazywanie korporacji instytucją „gospodarczą” wprowadza w błąd, bo nie wspomina o tym, że decyzyjność firmy to de facto „prywatna władza”33. Z kolei uznawanie państwowych urzędów za odizolowane od „gospodarki” instytucje polityczne pomija wpływy ruchów społecznych w środowisku zdominowanym przez kapitał na decyzje urzędników34. Fuzja władzy politycznej i gospodarczej w społeczeństwach kapitalistycznych oznacza, jak twierdzi Meiksins Wood, że demokracja „stała się synonimem socjalizmu”35.
W tym kontekście, aby zrozumieć socjalizm, musimy przyjąć, że różnica między kapitalizmem a socjalizmem nie sprowadza się do kwestii technicznych, takich jak działanie mechanizmu ustanawiania cen, zakres planowania czy rynki, ani nawet nie chodzi tu o równowagę pomiędzy sektorem publicznym a prywatnym. Wszystkie te czynniki są ważne, ponieważ kształtują sposób funkcjonowania społeczeństw socjalistycznych i kapitalistycznych, lecz różnica między tymi dwoma systemami jest znacznie prostsza. Społeczeństwo kapitalistyczne to społeczeństwo podzielone na klasy, w którym władza została zmonopolizowana przez kapitalistów oraz ich sojuszników. Społeczeństwo socjalistyczne to społeczeństwo pozbawione klas, w którym władza jest współdzielona, a decyzje podejmuje się kolektywnie. A w takim razie to społeczeństwo socjalistyczne jest prawdziwą demokracją.
Większość ludzi reaguje na ten pomysł podobnie: „W teorii brzmi nieźle, ale co z praktyką?”. Jednak, jak pokażę, historia już dostarczyła nam wielu przykładów, co się dzieje, gdy ludzie pracy rzeczywiście przejmują w społeczeństwie kontrolę nad politycznymi i gospodarczymi instytucjami. Eksperymenty z demokratycznym planowaniem i kontrolą robotniczą pokazują ponad wszelką wątpliwość ludzką zdolność do współpracy, zbiorowego podejmowania decyzji, a przede wszystkim wyobraźnię. Od planu Lucas Aerospace, zawierającego propozycje robotników w kwestii przekształcenia międzynarodowego producenta uzbrojenia w przedsiębiorstwo społeczne, stanowiące własność pracowników, po ruch promujący budżety partycypacyjne, dzięki którym obywatele przejmują kontrolę nad wydatkami urzędów, co przynosi zdumiewające rezultaty, dowody nie pozostawiają wątpliwości: kiedy dajesz ludziom władzę, wykorzystują ją do budowania socjalizmu.
Hayek słusznie rozpoczął swoją analizę od kwestii wolności. Wolność dowolnego kształtowania własnego życia jest przecież istotną częścią tego, co czyni nas ludźmi. Lecz, co przyznał Hayek, w kapitalizmie z wolności tej korzysta jedynie „niewielka mniejszość”.
Wolność oferowana wszystkim w socjalizmie to wolność architekta – moc tworzenia światów. Oczywiście nie jest to moc, którą można przekazać jakiejś jednej osobie. To wolność, którą znajdujemy na styku jednostki z kolektywem – czyli, innymi słowy, wolność społeczna; wolność, która uznaje współzależność ludzi i natury.
W tej książce postaram się pokazać, jak działa kapitalistyczne planowanie i jak możemy zacząć się mu przeciwstawiać. Omówię, czym właściwie jest kapitalizm, jak zmieniał się w czasie i dlaczego scentralizowane planowanie jest jedną z cech, które pozostały niezmienne. Następnie przyjrzę się najważniejszym podmiotom zdolnym do planowania w społeczeństwach kapitalistycznych – firmom, instytucjom finansowym, urzędom i organizacjom międzynarodowym. Na koniec nakreślę, w jaki sposób możemy zacząć zastępować obecny system oligarchicznego planowania kapitalistycznego demokratycznym planowaniem socjalistycznym.
Większość omawianych w tej książce idei to nic nowego. Moja argumentacja opiera się na analizie prac znanych ekonomistów politycznych, z którymi czytelnicy akademiccy będą już zaznajomieni. Niemniej jednak uznałam, że trzeba połączyć te idee w przekonujący i prosty wywód, który miejmy nadzieję, zainteresuje większość ludzi – ponieważ choć naukowcy spędzili mnóstwo czasu, debatując nad tymi ideami, to dyskusja nie przeniknęła do masowej polityki. W rezultacie większość dostępnego dyskursu politycznego na świecie wciąż opiera się na hermetycznym keynesowsko-hayekowskim podziale, dominującym od II wojny światowej.
Uważam, że to niezwykle frustrujące, ponieważ moja praca polega na angażowaniu się w te debaty. Kiedy w obliczu rosnącej liczby ofiar śmiertelnych pandemia COVID-19 skłoniła rządy na całym świecie do zwiększenia wydatków w celu ochrony kapitału i wzmocnienia legitymizacji władzy, komentatorzy z całego politycznego spektrum szybko zaczęli twierdzić, że lawina przekazywanych publicznych środków pieniężnych to „socjalizm”. Miałam wtedy wrażenie, że wszystko, co robi kapitalistyczne państwo, można opisać jako „socjalistyczne” – nawet jeśli rozdaje miliardy korporacjom i właścicielom ziemskim. Na początku 2020 roku zauważyłam, że większość energii poświęcam na wyjaśnianie ludziom, czym jest socjalizm, a czym nie jest36.
Wkrótce zdałam sobie sprawę, że te pytania o naturę socjalizmu wiązały się ze znacznie głębszym niezrozumieniem natury kapitalizmu. Być może ze względu na dziedzictwo zimnej wojny wielu ludzi wierzyło, że scentralizowane planowanie jest przeciwieństwem kapitalizmu. Wolne rynki wydawały się tak anarchiczne i chaotyczne, że absurdem byłoby sugerowanie, iż ktokolwiek planuje to, co się na nich dzieje. Uważano, że to politycy planują, a korporacje na to odpowiadają.
Jak jednak pokażę w kolejnych rozdziałach, korporacje i instytucje finansowe też są w stanie planować we własnym zakresie. Co więcej, podmioty publiczne i prywatne często współpracują ze sobą przy uzgadnianiu polityki państwa. Kapitalistyczne planowanie żyje i ma się dobrze, mimo rzekomego triumfu „wolnego rynku”.
Mam nadzieję, że zanim skończycie czytać tę książkę, zdołam was przekonać, że rynki i państwa nie są oddzielnymi domenami władzy; że kapitalizmu nie definiuje obecność wolnych rynków, ale rządy kapitału; socjalizmu zaś nie definiuje zwierzchność państwa nad wszystkimi obszarami życia, lecz prawdziwa demokracja. A najbardziej liczę na to, że lektura tej książki przekona was, że macie moc – możecie zmieniać sposób funkcjonowania świata. Mimo że gdzieś na tym świecie jest mnóstwo bardzo wpływowych osób, które chcą, abyście wierzyli, że jej nie macie.
Dwudziestego dziewiątego października 2018 roku w trakcie lotu 610 należący do linii Lion Air samolot Boeing-737 MAX zniknął z nieba. Po trzynastu minutach od startu z lotniska międzynarodowego w Dżakarcie centrum kontroli lotów straciło kontakt z pilotem1. O godzinie 7.30 władze ogłosiły, że samolot runął do morza parę kilometrów od wybrzeży Indonezji2. Minęły dwa dni, zanim zidentyfikowano pierwszą ofiarę, a ekipa poszukiwawczo-ratownicza ustaliła, że wszyscy, którzy znajdowali się na pokładzie, czyli 189 pasażerów, w tym sześciu członków personelu pokładowego i dwóch pilotów, zginęli w katastrofie3. Kiedy samolot zaczął spadać, był w nienaruszonym stanie. Roztrzaskał się dopiero, uderzając w taflę oceanu, a wskutek niezwykłej siły uderzenia nawet najtrwalsze części samolotu zostały kompletnie zniszczone.
Prowadzący śledztwo odkryli później, że źle działał czujnik kąta natarcia (AoA). Z jakiegoś powodu w trakcie poprzedniego lotu, wskutek nieprawidłowego działania czujnika, samolot czterokrotnie zaczynał gwałtownie tracić wysokość, która to sytuacja powtarzała się podczas kolejnego lotu, wiodąc w końcu do tragicznej katastrofy z 29 października4. Za każdym razem, gdy samolot nurkował, pilot starał się go poderwać z powrotem do góry, lecz nie był w stanie przeciwstawić się mocy maszyny. Boeing próbował obwiniać załogę, twierdząc, że nie rozumiała ona systemów, które pozwoliłyby skorygować błąd5.
Tymczasem podobny los, co lot 610 linii Lion Air, spotkał inny samolot – lot 302 linii Ethiopian Airlines, obsługiwany również Boeingiem-737 MAX. Lot 302 rozpoczął się startem z lotniska Bole International Airport w Addis Abebie 10 marca 2019 roku o godzinie 8.38 rano. Nie minęły nawet dwie minuty, a pilot skontaktował się z wieżą kontrolną, zgłaszając „błąd lotu”6. Dziób samolotu opadał, sprawiając, że statek gwałtownie nurkował7. Piloci usiłowali zapanować nad maszyną, ponawiając próby dźwignięcia nosa poprzez ręczne sterowanie8. O godzinie 8.44 kontrola lotów straciła kontakt z załogą9. Samolot etiopskich linii lotniczych, odbywający lot 302, runął na ziemię z prędkością ponad tysiąca stu kilometrów na godzinę10. Wrak wbił się w ziemię na głębokość ponad dziewięciu metrów, a krater, jaki powstał wskutek uderzenia, miał ponad 27 metrów szerokości i ponad 36 metrów długości11. Wszyscy przebywający na pokładzie ludzie – 157 osób – zginęli natychmiast.
Rok po katastrofie Etiopski Urząd Lotnictwa Cywilnego opublikował wstępny raport, szczegółowo przedstawiając wyniki śledztwa. Stwierdził w nim, że czujniki kąta natarcia samolotu nie działały prawidłowo, podając inne odczyty, a jako że system stabilizacji lotu MCAS był połączony tylko z jednym z nich, to uruchamiał się automatycznie, zmuszając samolot do obniżenia dziobu12. Raport stwierdzał, że załoga i piloci wykonywali wszystkie zalecane procedury, lecz nie byli w stanie zapobiec katastrofie.
Katastrofy modelu 737 MAX wydarzyły się w złym dla Boeinga czasie. Firma musiała wówczas gasić pożary dosłownie na wszystkich frontach. Jej poprzedni samolot, 787 Dreamliner, nie tylko powstał z ogromnym opóźnieniem, przy znacznym przekroczeniu budżetu, ale również był obarczony wadami technicznymi i źle zaprojektowany. Jedna z usterek doprowadziła do zapalenia się akumulatora, co spowodowało konieczność uziemienia całej floty13.
Źródeł wad Dreamlinera można upatrywać w kulturze cięcia kosztów i wybierania dróg na skróty, która na dobre rozpanoszyła się w Boeingu w ostatnich dekadach14. Harry Stonecipher, były dyrektor generalny upadłej firmy lotniczej McDonnell Douglas (bankruta, który – jak później zobaczymy – dzięki pomocy amerykańskiego państwa połączył się z Boeingiem), w 2003 roku został dyrektorem generalnym Boeinga. Stonecipher był protegowanym Jacka Welcha, byłego prezesa General Electric, który ufinansowił firmę, zmieniając ją nie do poznania i wprowadzając praktykę wybierania dróg na skróty, czego kulminację stanowiły takie skandale jak afera związana z wyrzucaniem przez GE toksycznych odpadów do rzeki Hudson15. Kiedy na jaw wyszedł romans Stoneciphera z wiceprezeską firmy, on został zmuszony do odejścia z Boeinga – a żona odeszła od niego16.
Strategia Stoneciphera dla Boeinga, opracowana wraz z Welchem, była prosta. Pozwalał na narastanie problemów, a następnie wykorzystywał chaos, aby wdrożyć coś, co nazwał „rewolucją kulturową”17. Próbował deprecjonować ekspertyzy inżynierów, do tej pory tak cenionych w przedsiębiorstwie, za to management wyższego szczebla traktował jak autorytet i pozwalał mu wdrażać plan radykalnego cięcia kosztów18. Wcześniej związki zawodowe zrzeszały w Boeingu osoby z wielu stanowisk, lecz Stonecipher uznał, że należy je osłabić, więc zaczął w miejsce związkowców zatrudniać zewnętrznych podwykonawców19. Gdy opracowywano model 787 Dreamliner, postawił ultimatum: „zaprojektujcie samolot za mniej niż 40 procent kosztów opracowania 13 lat wcześniej modelu 777, a następnie tak go budujcie, aby jego koszt, gdy opuści hale fabryczne, nie przekroczył 60 procent kosztu jednostki 777 z 2003 roku”20.
Ten trend zwiększania zysków legł u podstaw katastrof samolotów 737 MAX. Skoro Federal Aviation Authority (Federalny Urząd Lotnictwa) nie naciskał, „kadra zarządzająca Boeinga przedkładała zyski przedsiębiorstwa i ceny akcji nad wszystko inne, również nad bezpieczeństwo pasażerów”21.
Jednym z najpewniejszych sposobów obniżenia kosztów operatorów samolotu i doprowadzenia do sprzedaży większej liczby samolotów, a co za tym idzie zwiększenia zysków, jest zmniejszenie „kosztu miejsca na milęI” – kosztu przelotu jednego pasażera na dystansie jednej mili22. A jednym z najprostszych sposobów obniżenia kosztu przelotu osoby na milę jest zaprojektowanie większych silników, które umożliwią przelot na dłuższych dystansach większej liczbie pasażerów.
Jedyny problem, jaki stwarzają większe silniki, polega na tym, że pomiędzy samolotem a ziemią pozostaje mniej przestrzeni; silniki modelu 737 MAX były ogromne, co sprawiało, że podczas startów i lądowań problem ten był bardzo realny23. Aby mu zaradzić, przesunięto je na przód skrzydeł. Lecz wtedy powstał inny kłopot: „kiedy piloci dodawali mocy, maszyna w istotny sposób »wychylała się w górę«, unosiła nos”. A gdy dziób samolotu unosił się w ten sposób, zakłócało to przepływ powietrza nad skrzydłami oraz dopływ powietrza do silników, co nieustannie powodowało utratę sterowności24.
I tak Boeing stworzył „dynamicznie niestabilny” samolot: gdy tylko nos samolotu zaczynał się odchylać w górę, cechy konstrukcji samolotu powodowały, że odchylał się jeszcze bardziej25. Jak wyjaśnia ekspert lotniczy Gregory Travis, jedynymi innymi dynamicznie niestabilnymi samolotami są myśliwce, „lecz one są wyposażone w fotele katapultowe”26.
Zamiast rozwiązać problem, przeprojektowując samolot, co wiązałoby się z dużymi kosztami, Boeing stworzył poprawkę do oprogramowania. Firma pragnęła, aby model 737 MAX był jak najbardziej podobny do 737, bo wówczas spełniał wymogi wcześniej zawartych z liniami lotniczymi umów27. Klienci Boeinga chcieli ograniczyć modyfikacje w samolocie, aby mieć pewność, że nie będą musieli od nowa szkolić swoich pilotów. Boeing z radością się do tego zobowiązał. Firma zgodziła się zwrócić Southwest Airlines milion dolarów za każdy zakupiony samolot, jeśli linie lotnicze będą musiały przekwalifikować swoich pilotów28.
Zaprojektowanym przez inżynierów fortelem było oprogramowanie MCAS (Maneuvering Characteristics Augmentation System), czyli system stabilizacji lotu. MCAS współpracuje z czujnikami kąta natarcia samolotu i automatycznie obniża nos samolotu za każdym razem, gdy czujnik wykrywa przeciągnięcie – co miało rozwiązać problem „dynamicznej niestabilności” wywołanej rozmieszczeniem silników29. Był to system w pełni automatyczny, choć wcześniej wyznawana w Boeingu filozofia, kolejna ofiara rządów Stoneciphera, kładła nacisk na zapewnienie pilotom jak największej kontroli nad maszyną30. To oznaczało, że pilot nie miał możliwości ręcznego skorygowania błędu – gdy MCAS uznawał, że samolot powinien zostać przekierowany w dół, to rozpoczynał manewr i ktoś musiałby użyć nadludzkiej siły, aby ręcznie podciągnąć go z powrotem do góry31.
Co gorsza, MCAS został połączony tylko z jednym z dwóch czujników kąta natarcia. Gdyby podłączono oba, odczyty mogłyby się czasem między sobą różnić, a to wymagałoby ludzkiej interwencji i decyzji, a więc też dodatkowych szkoleń dla pilotów32. Problem rozwiązano, podłączając MCAS tylko do jednego z dwóch czujników AoA, ale oznaczało to, że jeśli jeden z nich uległ uszkodzeniu, samolot gwałtownie leciał w dół z nieba. Piloci nie zostali poinformowani o „łacie” w nowym oprogramowaniu, a wyjaśnienie, jak działa MCAS, zostało usunięte z instrukcji obsługi nowej maszyny33.
I tak Boeingowi udało się stworzyć „pierwszy na świecie samouprowadzający się samolot”34. Wystarczyło, że wystąpił błąd odczytu jednego z czujników kąta natarcia, a samolot nurkował ku ziemi z taką siłą, że piloci nie byli w stanie szarpnięciem odzyskać kontroli i zwrócić go znów ku górze. W wyniku zaniedbań Boeinga w dwóch przerażających katastrofach lotniczych zginęło 346 osób. W latach 2010–2020, gdy z wolna nadciągał krach, Boeing wypłacił akcjonariuszom 24,6 miliarda dolarów dywidend. Wielu z nich to członkowie kierownictwa firmy. A przy tym odkupił akcje za 43,4 miliarda dolarów, stając się ulubieńcem Wall Street35.
Pracownicy Boeinga mieli świadomość problemów z modelem 737 MAX. Peter Robison, autor książki Flying Blind, ze szczegółami opisuje wiele wnikliwych ostrzeżeń, jakie pojawiały się w związku z projektowaniem i certyfikacją samolotu, przy czym inżynierowie winili za problemy kadry zarządzające wysokiego szczebla, kulturę korporacyjną oraz niedokładne wytyczne FAAII. Świadomość, że jeden z menedżerów podobno stwierdził w obecności pracownika, że „ludzie będą musieli zginąć, żeby Boeing zmienił, [co trzeba]”36, dziś mrozi krew w żyłach.
Gdzie był urząd regulacji, gdy zbliżała się katastrofa? FAA zatwierdziła samolot w niecały rok, co pozwoliło Boeingowi na wcześniejsze dostarczanie modelu 737 MAX37. Lecz dziś jest dla nas oczywiste, że organ nadzorujący certyfikował samolot mimo uznania, że nie spełniał on ówczesnych standardów bezpieczeństwa (jak się okazuje, nie z powodu MCAS, lecz innej wątpliwej konstrukcji)38. Właściwie „nikt w FAA nie chciał się zajmować certyfikacją modelu MAX”39. Nikt nie chciał sprzeciwiać się Boeingowi. Dlaczego?
Przez ostatnie dziesięciolecia zespoły FAA zostały ograniczone do absolutnego minimum; pensje drastycznie ścięto, a większość inżynierów ekspertów skończyła, pracując dla producentów samolotów. Do czasu katastrof FAA – podobnie jak wiele innych agencji, w tym oczywiście organy nadzoru finansowego – polegała na filozofii „samoregulacji”III. Od 2005 roku znaczna część prac związanych ze sprawdzaniem przestrzegania norm i przepisów odbywała się „w dziale samego Boeinga”, a pracownicy tego działu byli opłacani przez firmę40. Jeden z raportów stwierdzał, że struktura procesów regulacji, którym podlegał Boeing, „w oczywisty sposób powodowała konflikty interesów, co zagrażało bezpieczeństwu publicznych lotów”41.
Zaledwie cztery tygodnie przed katastrofą samolotu linii Lion Air, po wydaniu przez Boeinga 15 milionów dolarów na lobbing w Kongresie, wdrożono w tej dziedzinie kolejny etap deregulacji. Jak wyjaśniał pewien republikański kongresmen, deregulacja to krok uzasadniony, ponieważ „dostrzega zbędne obciążenie przepisami, które właściwie nie służą poprawie bezpieczeństwa w lotnictwie”. Jego zdaniem regulacje te zmuszały firmy do „przeprowadzania pewnych procedur dla samego przeprowadzania procedur”42. Poza tym, jak argumentował inny republikański kongresmen, przecież żaden producent samolotów nie chciałby budować niebezpiecznych jednostek – bo czyniąc tak, szkodziłby własnej reputacji43. Według niego rynek sam miał rozwiązać ten problem.
Tyle że nie rozwiązał. Dziś wiemy, że firma była świadoma problemów z systemem MCAS, zanim doszło dokatastrof44. Kiedy tuszowanie problemów wyszło na jaw, Boeing został oskarżony o udział w spisku przestępczym, mającym na celu oszukanie Stanów Zjednoczonych. Przedsiębiorstwo zapłaciło 2,5 miliarda dolarów grzywny, z czego tylko 500 milionów trafiło do rodzin ofiar katastrof45. Nowy dyrektor generalny Boeinga, Dennis Muilenburg, w momencie odejścia otrzymał odprawę o wartości 62 milionów dolarów46.
Jednak nie jest to tylko kolejna historia o tragicznych w skutkach ekscesach nieuregulowanego rynku. Zarówno w okresie wzlotów, jak i upadku Boeinga wspierało amerykańskie państwo, które wyrzuciło miliardy, aby utrzymać firmę na powierzchni. Badanie z 2015 roku wykazało, że Boeing był jednym z największych beneficjentów państwowej pomocy dla przedsiębiorstw w USA, tylko w tym roku otrzymując 14 miliardów dolarów47. W 2013 roku stan Waszyngton przyznał tej firmie ulgę podatkową w wysokości 8,7 miliarda dolarów – była to wówczas największa ulga podatkowa przyznana przez jakikolwiek stan jakiejkolwiek korporacji w historii48. Wydatki te uzasadniano koniecznością ochrony i rozwoju przemysłu lotniczego w stanie Waszyngton. Tymczasem w ciągu kilku lat Boeing zwolnił ponad 12 tysięcy pracowników – czyli ponad 15 procent swojej siły roboczej w tym stanie49.
W rzeczywistości powiązania między Boeingiem a amerykańskim państwem sięgają jeszcze głębiej. Patricka Shanahana, który pracował dla Boeinga przez trzydzieści jeden lat i nadzorował rozwój feralnego samolotu 787 Dreamliner, Donald Trump mianował sekretarzem obrony USA50. Bardzo szybko odnalazł się on w nowej roli, ledwie kilka tygodni po przyjęciu stanowiska odbywając niezapowiedziane podróże do Afganistanu i na meksykańsko-amerykańską granicę. Parę tygodni później objęto go dochodzeniem w związku z zarzutami o „niewłaściwe wspieranie swojego byłego pracodawcy, firmy Boeing Co”51. I choć ostatecznie został oczyszczony z zarzutów, to podobno pełniąc obowiązki sekretarza obrony, faworyzował Boeinga; naciskał, aby właśnie ta firma wygrywała lukratywne kontrakty wojskowe, a nie konkurenci, oraz zachęcał rząd do zakupu większej liczby produkowanych przez Boeinga samolotów.
Oczywiście relacje pomiędzy Boeingiem a amerykańskim państwem nie służyły tylko jednej ze stron. Wkrótce koncern odwzajemnił przysługę, krótko po nominacji Shanahana mianując Nikki Haley, byłą ambasadorkę Trumpa przy ONZ, członkinią zarządu52. Trump wygłosił nawet przemówienie podczas wizyty w fabryce Boeinga w St. Louis, w którym przechwalał się, jak obniża korporacjom podatki i rzekomo „wywiera presję na sojuszników Stanów Zjednoczonych, aby kupowali produkty Boeinga”53. W latach 2014–2018 firma zarobiła „104 miliardy dolarów na jawnych kontraktach związanych z obronnością”54.
Takie powiązania cechują nie tylko administrację Trumpa. Już w latach dziewięćdziesiątych XX wieku Departament Obrony ułatwił fuzję firm Boeing i McDonnell Douglas, których były dyrektor generalny Stonecipher w dużym stopniu ponosi winę za katastrofy samolotów 737 MAX55. Państwo chciało, by firma McDonnell Douglas przetrwała, ponieważ dostarczała kluczowe komponenty amerykańskim siłom powietrznym.
Zarazem funkcjonowała ona tak źle, że fuzja okazała się katastrofą, a pracownicy Boeinga opierali się jej na każdym kroku – posuwając się nawet do czterdziestodniowego strajku. Tak czy inaczej, fuzję przeprowadzono, a kultura korporacyjna McDonnell Douglas – cięcie kosztów, outsourcing i wybieranie dróg na skróty – zakorzeniła się w przedsiębiorstwie, do którego został przyłączony56. To właśnie zmiana kultury firmowej stworzyła przestrzeń do powstania środowiska, które doprowadziło do katastrof samolotów 737 MAX – przemawiają za tym mocne argumenty – a tę zmianę narzuciło amerykańskie państwo57.
Wskutek katastrof modeli 737 MAX oraz globalnej pandemii, która poważnie zaszkodziła całej branży lotniczej, w 2020 roku Boeing stanął na skraju bankructwa. Lecz amerykańskie państwo znów wpłynęło na ostateczny wynik. CARES ActIV zaoferował „kluczowym” dla narodowego bezpieczeństwa firmom, w tym Boeingowi, pożyczki o łącznej wartości 17 miliardów dolarów. Według „Washington Post” klauzula wskazująca na konieczność zapewnienia bezpieczeństwa narodowego została „w dużej mierze tak skrojona, aby przynieść korzyści temu przedsiębiorstwu”. Znalazło się ono na szczycie listy beneficjentów reprezentujących przemysł lotniczy, dla których przeznaczono niemal 58 miliardów dolarów pożyczek – kwota uderzająco przypomina 60 miliardów dolarów, jakich domagało się kierownictwo Boeinga dla przemysłu lotniczego w marcu 2020 roku58.
Był jednak pewien haczyk. Administracja Trumpa zażądała, aby w zamian za pożyczki firma przekazała część swoich udziałów – co nowy dyrektor generalny Boeinga David Calhoun uznał za całkowicie niedopuszczalne. Poza tym musiałaby ograniczyć zwolnienia i wykup akcji, ulubioną taktykę wierchuszki Boeinga.
Firma zdołała obejść ten problem, po cichu zwracając się o subwencję do banków Rezerwy Federalnej59. Gdy w marcu rynki obligacji zaczęły się chwiać, Rezerwa Federalna wkroczyła, by ogłosić, że wykupi do 20 miliardów długu korporacyjnego – co właściwie oznaczało, że zgodziła się zostać gwarantem pożyczek udzielanych najpotężniejszym firmom na świecie. Boeing zrozumiał, że może sobie pozwolić na nową emisję długu, bo inwestorzy chętnie nabędą papiery dłużne, których wykup gwarantuje najsilniejsze państwo świata. Ostatecznie firma wyemitowała nowe obligacje o wartości 25 miliardów dolarów, co było największą transzą obligacji sprzedaną w 2020 roku, a szóstą co do wielkości w ogóle w tym okresie60.
Bezużyteczny, pospiesznie sklecony fundusz o wartości 17 miliardów dolarów, stworzony dla Boeinga przez Ministerstwo Skarbu, natychmiast rozdysponowano wśród innych wątpliwych firm, wprowadzając je na orbitę i tak już sporego amerykańskiego kompleksu wojskowo-przemysłowego61. Zainwestowano wtedy w: przedsiębiorstwo, które miało nadzieję, że uda mu się stworzyć oprogramowanie do rozpoznawania twarzy, umożliwiające śledzenie imigrantów; firmę, która polegała na pracy więźniów za minimalne wynagrodzenie przy wytwarzaniu produktów na potrzeby wojska; oraz „firmę od eksperymentalnej technologii lotów kosmicznych”, i tak już wspieraną przez bogatych kapitalistycznych inwestorów62. Kto zadecydował o takim wyborze? Oczywiście prywatna firma. Departament Skarbu zatrudnił ją do oceny nadsyłanych do funduszu wniosków i zapłacił za wykonanie tego zadania 650 tysięcy dolarów63.
Wzmacnianie takich gigantów jak Boeing, przedsiębiorstwo o głębokich powiązaniach z najbardziej wpływowym państwem świata, zdecydowanie komplikuje forsowanie twierdzenia, że „kapitalizm” jest synonimem „wolnych rynków”. Stany Zjednoczone mają przecież zdecydowanie najbardziej kapitalistyczną gospodarkę świata, a jednak trudno ją uznać za wolnorynkowy raj. Często to nie presja ze strony konkurencji zaprząta głowy dyrektorów zarządzających największymi amerykańskimi korporacjami. Tak jak w Boeingu, znacznie bardziej interesuje ich windowanie cen swoich akcji, lobbowanie wśród polityków i ukrywanie najświeższych korporacyjnych skandali.
Boeing nie działa w warunkach braku konkurencji: jego rywalizacja z Airbusem, który sam otrzymuje ogromną pomoc publiczną z Unii Europejskiej, często przybiera brutalne formy. Ale te przedsiębiorstwa nie zmagają się ze sobą na konkurencyjnym rynku, nie muszą rywalizować ceną. Muszą raczej odnaleźć się na duopolistycznym rynku, sponsorowanym przez państwa, które w dominacji „swojego” producenta mają żywotny interes. Zamiast więc konkurować ceną, konkurują, obniżając koszty – przez co tworzą tandetne samoloty – a zabiegając o dobre relacje, wikłają się w korupcyjne skandale. Zawieranie po kryjomu umów z przewoźnikami lotniczymi – takich jak zobowiązanie Boeinga wobec Southwest Airlines – i wywieranie presji na dostawców również bywają pomocne. Nawet jeśli rynek (lub wścibski dziennikarz) w końcu dopadnie takiego Boeinga, może on polegać na swoich bliskich relacjach z państwem, które chroni go wówczas i wspiera.
Jak widzimy na przykładzie światowego lotnictwa, rynkom funkcjonującym w społeczeństwach kapitalistycznych często daleko jest do wolności: dominuje na nich kilka ogromnych korporacji, pozostających w zdecydowanie bliskich relacjach z państwem. A państwa nie są przecież autonomicznymi jednostkami unoszącymi się ponad społeczeństwem, interweniującymi na rynkach w celu maksymalizacji wydajności. Relacje organów państwowych z innymi podmiotami, takimi jak korporacje czy instytucje finansowe, mają wpływ na ich działania. Potężne przedsiębiorstwa i instytucje finansowe mogą więc działać w ramach państwa na rzecz ochrony i promowania własnych interesów, czego nie da się powiedzieć o wszystkich innych podmiotach; nie każdy dysponuje taką władzą. I nie jest to wyjątek od kapitalizmu. To kapitalizm.
W kolejnym rozdziale przyjrzymy się, jak naprawdę działa kapitalizm. Większość ludzi uważa, że jest ściśle powiązany z „wolnymi rynkami”. To błędne przekonanie sprzyja najsilniejszym, ponieważ wolne rynki brzmią jak coś dobrego albo przynajmniej w miarę obiecującego. Bo czy sprzeciwianie się wolnym rynkom to nie sprzeciwianie się samej wolności?
W rzeczywistości kapitalizmu wcale nie definiują wolne rynki. Definiuje go dominacja kapitału nad społeczeństwem. Ludzie zwykle zakładają, że kapitał oznacza pieniądze lub zasoby, w ten sposób często używamy tego terminu w życiu codziennym. Ale w rzeczywistości kapitał odnosi się do relacji społecznych oraz wszystkiego, co te relacje określa. Społeczeństwa kapitalistyczne dzielą się na klasę ludzi, którzy są właścicielami wszystkich rzeczy (kapitalistami) oraz klasę tych, którzy muszą pracować, aby przeżyć (pracowników). Kapitaliści osiągają zyski kosztem pracowników. A społeczeństwo zdominowane przez kapitał to społeczeństwo zorganizowane wokół interesów szefów – a nie wolnorynkowa utopia.
Kapitalizm nie jest tym, za co go uważasz
Gdyby zapytać przeciętnego człowieka, czym według niego jest kapitalizm, prawdopodobnie rzuciłby coś o wolnym rynku i konkurencji. W społeczeństwach kapitalistycznych opowiada się nam historie o bohaterskich przedsiębiorcach, którzy wpadają na genialne nowe pomysły, dzięki czemu rozwijają rentowne firmy, odpierając zaciekłe ataki konkurencji, czyli obecnie będących na szczycie przedsiębiorstw, aby zapewniać nam fantastyczne, nowatorskie towary i usługi, często osiągając przy tym znaczne zyski. Wizja ta nie różni się bardzo od poglądów ekonomistów głównego nurtu, którzy postrzegają gospodarki kapitalistyczne jako rynki, na których firmy kierowane przez goniących za zyskiem przedsiębiorców konkurują ze sobą, aby produkować towary i usługi po najniższych kosztach, a następnie sprzedawać je konsumentom po cenie odzwierciedlającej siły rynkowe podaży i popytu.
Wydaje się więc, że to wolne rynki i konkurencja wyróżniają kapitalizm. Ale chociaż rynki, ceny i konkurencja stały się bardziej widoczne w światowej gospodarce od czasu pojawienia się kapitalizmu, to wszystkie one istniały wcześniej. Rynki funkcjonują, od kiedy ludzie handlują towarami i usługami, a pieniądze to konstrukt polityczny, którego historia sięga tysięcy lat wstecz. W konkurencję zaś istoty ludzkie i tworzone przez nie organizacje angażowały się niemal zawsze.
Wmawia się nam, że to wolny rynek i konkurencja definiują kapitalizm, po prostu dlatego, że to brzmi dobrze – lub przynajmniej w miarę nieszkodliwie. Jak ktoś mógłby sprzeciwiać się wolnemu rynkowi? Czy taka postawa nie oznaczałaby zarazem sprzeciwu wobec samej wolności? Konkurencja zaś bez cienia wątpliwości jest dla ludzkości tak ważna, że ewidentnie konieczna, a zaprzeczanie temu wydaje się irracjonalne.
Wolne rynki i konkurencja stanowią po części fundament kapitalizmu, ale go nie definiują. Tym, co definiuje kapitalizm, jest kapitał.
Czym więc właściwie jest kapitał?
Wiele osób myśli o kapitale jako o czymś stałym – zasobach gotówki lub zgromadzonych urządzeniach. Gdy czytamy zapisane drobnym drukiem w reklamie nowego produktu inwestycyjnego ostrzeżenie, że „ulokowanie kapitału wiąże się z ryzykiem”, wszyscy wiemy, co to znaczy – możesz stracić pieniądze. Ekonomiści postrzegają kapitał w sposób nieco bardziej złożony, czasem używają tego określenia, gdy odnoszą się do pieniędzy, innym razem, gdy mówią o posiadanych przez firmę aktywach, a jeszcze kiedy indziej, gdy opisują kapitał własny banku. Niektórzy posunęli się nawet do twierdzenia, że ekonomia głównego nurtu nie ma spójnego poglądu na to, czym w ogóle jest kapitał64.
Ale „kapitał” w kapitalizmie znaczy coś innego niż w życiu codziennym czy w ekonomii głównego nurtu. „Kapitał” w kapitalizmie odnosi się do relacji pomiędzy różnymi grupami, jak i do fizycznych przedmiotów, które są z tą relacją związane. Aby zrozumieć, co to dokładnie oznacza, porównaj wyraz kapitalizm z wyrazem feudalizm – nazwą społecznego systemu, który w wielu rejonach świata występował przed kapitalizmem. Cechą definiującą feudalizm była relacja pomiędzy chłopami a arystokracją, w której ta druga posiadała całą ziemię, a ci pierwsi pracowali na niej w zamian za rzeczy, których potrzebowali, aby przetrwać. Chłopi nie mieli żadnych realnych praw, a kierunek polityce nadawali właściciele ziemscy. W tym systemie społecznym ziemia była najcenniejszym dobrem, a termin feudalizm odnosi się zarówno do jej znaczenia, jak i do dominacji posiadaczy ziemskich w społeczeństwach feudalnych.
W kapitalizmie bogactwo społeczeństwa wyraża się nie w majątkach ziemskich, ale przez „olbrzymie zbiorowisko towarów”65. Sam termin kapitał odnosi się do wszelkiego rodzaju zasobów potrzebnych, aby wytwarzać towary (co Marks nazywał produkcją), a kapitaliści to ludzie, którzy są właścicielami tych wszystkich środków produkcji. Robotnicy z kolei to ci, których zmusza się do sprzedawania ich siły roboczej kapitalistom, aby mogli zarobić na życie, właśnie dlatego, że nie są właścicielami żadnego z tych środków. Wynagrodzenie płacone robotnikom jest niższe niż wartość towarów, które wytworzą w ciągu dnia pracy – a nadwyżka stanowi źródło zysku kapitalisty i wyzysku pracownika.
I to właśnie ten podział definiuje istotę kapitalizmu: podział na ludzi, którzy posiadają wszystkie narzędzia potrzebne do produkcji towarów, oraz tych, którzy muszą sprzedawać swoją siłę roboczą kapitalistom, aby te towary nabywać66. Zysk kapitalisty pochodzi z wyzysku pracownika – ich interesy są więc diametralnie sprzeczne.
„Kapitalizm”, podobnie jak „feudalizm”, podkreśla zarówno znaczenie towarów, jak i dominację klasy kapitalistycznej. To właśnie oznacza stwierdzenie, że kapitał jest powiązany z „relacjami społecznymi”67. Znaczenie tego terminu odnosi się nie tylko do środków produkcji, ale także do relacji, które leżą u podstaw tego, w jaki sposób zasoby te są produkowane i wykorzystywane, podobnie jak feudalizm odnosi się nie tylko do znaczenia ziemi w ogóle, lecz też do sposobu, w jaki klasa arystokratów sprawowała nad nią kontrolę.
Ludzie i instytucje, które kontrolują wszystkie zasoby potrzebne do produkcji towarów oraz uzyskiwane z ich sprzedaży pieniądze, to ci, którzy rządzą w tym układzie. To właśnie czyni kapitalizm kapitalizmem; nie centralna rola mechanizmu rynkowego, ale dominacja nad społeczeństwem za pośrednictwem kapitału.
Licząca się na rynku korporacja może podejmować decyzje, które mają daleko idące konsekwencje dla życia jej pracowników, wpływ na wybory konsumentów, a nawet na takie czynniki jak rodzaj i tempo wprowadzania innowacji czy zdrowie planety. Wszystkie te decyzje zapadają oczywiście poza demokratyczną kontrolą lub przy niewielkim jej udziale.
Kontrola szefów nad pracownikami jest formą władzy politycznej, która często prowokuje gwałtowne konflikty. Szefowie mają władzę nad pracownikami – czasem rzeczywiście znaczną – a jedyną groźbą, do jakiej może sięgnąć pracownik w odpowiedzi, jest wstrzymanie się od pracy, co w wielu regionach świata jest nielegalne lub podlega ścisłym regulacjom68. Ogromne korporacje chcą również w znacznym stopniu sprawować władzę w państwie. Potrafią lobbować za przyjęciem określonej polityki, przekazywać datki na wybrane partie polityczne, by wpłynąć na wyniki wyborów, a nawet opracowywać i upowszechniać własne, prywatne systemy przepisów i regulacji prawnych69.
Co więcej, jak zauważył ekonomista i socjolog Thorstein Veblen, konkurencja sama w sobie zachęca do zawierania „sojuszy” i „konspirowania” z innymi kapitalistami70. I to właśnie presja konkurencji skłania tych, którzy ją odczuwają, do tworzenia wspólnych frontów w celu wzmocnienia własnej pozycji względem konkurentów. Te bloki sojuszy mają większe możliwości pokonania rywali i zdominowania rynków, na których działają. A wówczas mogą zmieniać zasady opartej na konkurencji gry, w którą wszyscy muszą grać.
Zamiast uznawać, że kapitalizm to wolnorynkowa wymiana między prywatnymi podmiotami, przeplatana okresami państwowego planowania, dostrzeżmy wszystkie aspekty tego systemu, w którym potężne firmy, instytucje finansowe, urzędy państwowe i mocarstwa współpracują ze sobą, aby określić, co się komu należy w gospodarce w skali globalnej. Z tej perspektywy znacznie łatwiej dostrzec, że kapitalizm jest systemem wszechobecnego centralnego planowania.
Więc – czym właściwie jest planowanie?
Planowanie oznacza celowe projektowanie systemu – plan może mieć każdy, kto dostrzega obraz świata i wie, w jaki sposób chciałby go przeorganizować. Ale tym, co sprawia, że plany przeobrażają świat, jest władza.
Jak ujął to Adam Smith w swych Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, istoty ludzkie zawsze miały naturalne skłonności do „wymiany, handlu i zamiany jednej rzeczy na drugą”, lecz zawsze również usiłowały planować produkcję i alokację zasobów. Leigh Phillips i Michal Rozworski zauważyli w swojej książce, że „planowanie towarzyszyło ludzkim społecznościom, od kiedy tylko istniały”71. Autorzy powołują się na przykład starożytnej Mezopotamii, w której „powszechne, stałe prowadzenie rejestrów” w pewnym stopniu ułatwiało scentralizowane planowanie w rodzącym się państwie72. Rynki i planowanie zawsze szły ze sobą w parze.
Ale kapitalistyczne planowanie wyróżnia się, ponieważ władza egzekwuje plany na wiele – często niewidocznych – sposobów. Władza kapitału wyraża się nie tylko poprzez użycie brutalnej siły (choć dość często i taką formę przyjmuje), ale również poprzez swego rodzaju presję ekonomiczną73. Klasowy podział społeczeństwa sprawia, że część ludzi musi poszukiwać pracy pod groźbą śmierci głodowej. Ci zaś, którzy decydują o zatrudnianiu, dysponują z tego względu ogromną władzą nad pozostałymi. Nie chodzi tu o władzę sprawowaną przez jedną, konkretną osobę – w końcu robotnicy mogą szukać innej pracy, jeśli nie podoba im się szef. Chodzi o siłę, której działanie jest wplecione w samą strukturę społeczeństwa: jedni ludzie muszą pracować na życie pod groźbą nędzy, a inni nie.
Ekonomiczna władza kapitału to nie tylko panowanie szefów nad pracownikami. Duże korporacje, które jak zobaczymy, pojawiają się nieuchronnie w procesie rozwoju kapitalizmu, potrafią wpływać na warunki ekonomiczne, w których funkcjonują wszystkie inne podmioty. Firmy, które zdominują całą branżę, mogą narzucać wynagrodzenia, ceny i decydować o charakterze zmian technologicznych, nie ponosząc przy tym żadnej odpowiedzialności przed całym społeczeństwem. Dziś widzimy również, że władza kapitału nad gospodarką to zarazem władza nad ekologią. Duże firmy, odpowiedzialne za 71 procent światowej emisji dwutlenku węgla, mają moc kształtowania przyszłości życia na Ziemi74.
Bywa również, że kapitał działa w ramach państwa w celu zapewnienia sobie korzyści z działalności wpływowych urzędów państwowych. Kiedy osoby ubiegające się o zasiłek zmusza się do wykazania, że aktywnie poszukują pracy, bo inaczej nie otrzymają od państwa wsparcia, to kapitalistom łatwiej jest wywierać ekonomiczną presję na pracowników. Kiedy państwa przymykają oko na praktyki ograniczające konkurencję, to sprzyjają monopolizacji. Kiedy banki centralne organizują akcje ratunkowe poprzez subwencje albo pompują gotówkę w rynki finansowe, to chronią wybrane, potężne firmy kosztem innych. Co więcej, państwo potrafi również brutalnie egzekwować władzę w imieniu kapitału za pośrednictwem policji i wojska. W przeszłości bardzo często wykorzystywano te uprawnienia, aby zwracać się przeciwko związkowcom i protestującym – od brutalnych represji Margaret Thatcher wobec strajkujących górników po zamykanie w więzieniach osób protestujących przeciwko zmianom klimatycznym.
Poza tym, jak zobaczymy, ideologia może służyć usprawiedliwianiu brutalnych form sprawowania władzy i presji ekonomicznej, stosowanych w społeczeństwach kapitalistycznych. Najbogatsi i najpotężniejsi kształtują idee, którymi się posługujemy, aby nadać światu sens, gdyż wpływają na wiedzę upowszechnianą w szkołach, na uniwersytetach, w mediach i innych miejscach, w których powstaje kultura. Potrafią nawet zmieniać to, jak postrzegamy samych siebie, wzajemne zobowiązania i nasze relacje z państwem.
Ekonomiści głównego nurtu niechętnie odnoszą się do zwracania uwagi na formy dominacji występujące w społeczeństwach kapitalistycznych. W końcu nie powinno się definiować gospodarek wolnorynkowych przez ogromne nierówności w dostępie do władzy. Mechanizmy rynkowe powinny ograniczać korporacje – gdy tylko przestają one optymalizować wydajność, konkurencja w postaci nowszych, sprawniejszych firm powinna je wyprzeć. Zakładamy, że menedżerowie nie mają tak naprawdę żadnej władzy nad ustalaniem konkretnych płac ani warunków zatrudnienia swoich pracowników – przecież o tych rzeczach decyduje rynek. To, co dzieje się w gospodarce wolnorynkowej, powinny kształtować abstrakcyjne, bezosobowe siły, związane z podażą i popytem – a nie decyzje jakiejkolwiek jednostki.
Lecz w kapitalizmie wiele podmiotów ma tak dużą moc, że opierają się one dyktatowi mechanizmów rynkowych75. Światowa gospodarka została zdominowana przez kilku ogromnych monopolistów, nad którymi rynek ma niewielką kontrolę. Firmy te dyscyplinują swoich pracowników, grożąc im, że jeśli nie spełnią oczekiwań przedsiębiorstwa, to po prostu zostaną zastąpieni na rynku pracy przez inne osoby. Mogą one również próbować zmiażdżyć konkurencję lub ją podkupić, zanim zacznie stanowić dla nich zagrożenie. „Wolny rynek” wywiera ogromną presję tylko na niektórych – tych o mniejszych wpływach – natomiast podmioty, które znajdują się na szczycie, kontrolują go i manipulują rynkiem, by samemu osiągać korzyści. Jak to ujął marksistowski teoretyk Fredric Jameson, „rynek jest więc Lewiatanem w owczej skórze: jego funkcją nie jest wyzwalanie i utrwalanie wolności (…), tylko jej tłumienie”76.
Lecz kapitał nigdy nie dysponuje pełnią władzy. Kapitalistyczne społeczeństwa i światowa gospodarka, której są częścią, to niezwykle złożone systemy, które nigdy nie bywają w pełni kontrolowane przez jeden podmiot bądź ich grupę. Niektóre jednostki i instytucje są jednak w większym stopniu predysponowane do określania, kto co dostaje. Obserwacja ta, choć w mniejszym stopniu, dotyczy nawet najbardziej konkurencyjnych gospodarek kapitalistycznych. Kapitalizm jest zatem hybrydowym systemem balansującym między rynkową presją a scentralizowaną kontrolą – między konkurencją a planowaniem.
Spójrzmy tylko na opisany przykład Boeinga. Ta kolosalna firma działa na bardzo jednorodnym, niektórzy powiedzieliby nawet, że oligopolistycznym rynku. Proponowane ceny i stosowane przez Boeinga praktyki są w większym stopniu efektem świadomie podejmowanych decyzji – planów – zarządu firmy niż skutkiem oddziaływania bezosobowych sił wolnego rynku. Umowy Boeinga z Southwest Airlines oraz innymi liniami lotniczymi, a także jego bliskie relacje z różnymi gigantycznymi korporacjami czy instytucjami finansowymi w znacznie większym stopniu odpowiadają za sukces firmy niż ceny sprzedawanych przez nią produktów. Presja konkurencji natomiast zachęca ogromne firmy, takie jak Boeing, do naginania zasad dla własnych korzyści77