Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Prawie dziesięć lat po eksplozji w Grocie – tajnej bazie badawczej, w której powstawało lekarstwo na śmierć – życie toczy się zgoła normalnie, ale to ma się niebawem zmienić. Próbując zapobiec kolejnemu nieszczęściu, Edwin sprowadza do przyszłości Adę, Maksa i Arinę. Podróż w czasie przynosi też ogromną nadzieję na zdobycie gadżetu, dzięki któremu Ada będzie mogła wrócić do swojego wymiaru, lecz wiąże się to z niebezpieczną eskapadą. Z chwilą jej rozpoczęcia czwórka osób – połączonych przez eksperyment naukowy i posiadających paranormalne zdolności oraz ponadprzeciętne umiejętności – odkrywa, że spotkały się nieprzypadkowo, a kluczem do poznania prawdy o tym, co im się przydarzyło, jest przeszłość ich rodzin.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 384
© Copyright by Kamil Kozieł & e-bookowo
Redakcja i korekta: e-bookowo
Skład i łamanie: e-bookowo
Projekt okładki: Halyna Ustymchuk
ISBN e-book: 978-83-8166-314-4
ISBN druk: 978-83-8166-315-1
Wydawca: Wydawnictwo Internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione.
Wydanie I, 2022
PATRONAT MEDIALNY
Dla syna Aleksandra, który uwielbia elektronikę.
prawa strona świata
Edwin
Siedział w cieniu kasztanowca. Pień drzewa przysłaniał jego przygarbioną sylwetkę. W ten sposób schował się przed pracownikami bazy. Zwiesił głowę między ramionami i oparł ją o kolana podsunięte ciasno do klatki piersiowej. Próbował stłumić emocje, które przybierały na sile, budząc głębokie cierpienie. Nie chciał tego uzewnętrzniać, zdradzać stanu, w jakim się znalazł. Najgorsze, że czuł odpowiedzialność za to, co się stało.
Odkąd Maks, Ada i Arina poszli do Błysku z zamiarem powrotu do Resna, Edwin nie potrafił spojrzeć Dianie w oczy. Dopiero co dowiedziała się o swojej ciąży, przez co śmierć jej męża – Radka i innych z kadry zeszła na dalszy plan. Ale tak naprawdę wszyscy, którzy przeżyli, pogrążyli się w swoich wizjach. Snuli się bez celu po polanie albo między drzewami. Nurtowały ich pytania i rozterki. Pojawił się strach.
– Kirk! – Złowieszczy ryk rozniósł się dookoła, siejąc grozę wśród ocalonych. – Tycjan, Rufus! Gdzie jesteście!
Edwin z przerażeniem wychylił głowę zza drzewa.
Na polanę wkroczył kapitan Sand – jeden ze zwierzchników. Kipiał ze złości i cierpienia. Powłóczył nogami i miał paskudnie rozdarte ramię. Sącząca się z rany krew wymalowała bordową plamę na pozostałości koszuli pod jego lewą pachą i rękawie aż po mankiet. Sprawną ręką kurczowo przysłaniał podbrzusze. Jakim cudem przeżył?
– Kapitan?! – zdziwił się przywódca zwiadowców Kirk, wychodząc mu naprzeciw, na początku niepewnie, jednak szybko się opamiętał. Podbiegł do zwierzchnika, ale gdy znalazł się niecały metr od niego, osłupiał.
– Co tu się stało do cholery! – wycedził przez zęby Sand. Patrzył na buty zwiadowcy. Z wysiłkiem wzniósł głowę, prezentując podwójną bruzdę wściekłości między brwiami, brudną od pyłu i potu. – Kto za to odpowiada. Gadaj!
Broda Kirka zadrżała, a usta się rozchyliły. Próbował odpowiedzieć, ale nie wydał żadnego dźwięku. Jego zdziwienie udzieliło się pracownikom bazy, którzy cichaczem skryli się za drzewami. Pozostali zwiadowcy stali w miejscu jak wryci lub, idąc za przykładem swojego przywódcy, zbliżali się niepewnie do zwierzchnika.
– Ona rozmawiała z intruzami! – powiedział donośnie jeden z nich, Tycjan, wskazując grubym palcem na Dianę. – Ona i Edwin! A Lari podłożył ładunki wybuchowe.
Kapitan przekręcił głową. Wbił wzrok w laborantkę i zrobił krok w jej stronę. Na twarzy zakwitł mu przerażający uśmiech.
– Kirk, przynieś exitium – wyrzęził przeciągle. – Potroję ci stawkę za służbę. Każdemu potroję, tylko zacznijcie współpracować.
– Nie! – krzyknął Edwin, wyłaniając się zza drzewa. Do tej pory siedział cicho, bo był oszołomiony zaistniałą sytuacją, ale gdy życie Diany wisiało na włosku, nie zwlekał. Wyszedł z kryjówki i raźnym krokiem do niej dołączył. Chciał ją objąć ramieniem, ale się odsunęła. Stojąca za nimi kucharka Greta przysłoniła swoim ciałem Annę i Ninę. Obie miały siedemnaście lat i były Obiektami Wiedzy – królikami doświadczalnymi eksperymentu, który powinien przynieść ludzkości lekarstwo na śmierć. Anna mieszkała w bazie prawie od urodzenia, a Nina przebywała w niej dopiero od kilku dni, ale nie pamiętała nic ze swojego życia, bo po porwaniu wyczyszczono jej wspomnienia za pomocą niezwykłego gadżetu – memoriala.
– Kirk, przynieś exitium – powtórzył Sand. Grymas uśmiechu ciągle tkwił na jego twarzy. Przypominał oblicze Jokera z filmów o Batmanie.
– Ale magazyn gadżetów ochrony znajduje się w eksperymentalnej części bazy, kapitanie – wymamrotał zwiadowca. – Nie wejdziemy tam, bo zwały głazów zagradzają przejście już od holu. Sprawdziliśmy to.
– A gdzie jest walizka z ekwipunkiem po spartaczonej misji w szkole?
– W aucie porucznika Lignuma.
– Wykonaj rozkaz!
Kirk westchnął głęboko, po czym kiwnął głową i pognał w kierunku wiaty samochodowej.
– Kim byli intruzi, o których wspomniał Tycjan? – zapytał dość łagodnym tonem Sand, łypiąc na Dianę.
Laborantka spoglądała w zamyśleniu na szczyt wzgórza, w którego wnętrzu znajdowały się pomieszczenia eksperymentalnej zony. Nie chciała odpowiedzieć. Chwila milczenia się przedłużała, więc Edwin przejął odpowiedzialność za słowa ich dwoje.
– To byli… ludzie z… Resna… – wydukał.
– Szybciej i z konkretami! – wydarł się Sand.
– Była tu Adriana Maj i… dziwna kobieta. Już sobie poszły – odparła Diana. Ciągle patrzyła w górę.
– Towarzyszył im jeszcze chłopak – odezwał się zwiadowca Tycjan.
Kolejny zwiadowca Rufus, o głowę wyższy od Tycjana i o atletycznej budowie ciała, dodał:
– Potwierdzam. Widzieliśmy ich w pobliżu kwater Obiektów tuż przed wybuchem. To pewnie ci sami, co uprowadzili porucznika Lignuma ze szkoły.
Obaj podeszli do Sanda. We trzech spoglądali ponuro na Dianę i Edwina, a inni zwiadowcy otoczyli polanę, uniemożliwiając ucieczkę. Prawdopodobnie obecność kapitana uświadomiła im, że żywy zwierzchnik nie oznaczał zakończenia eksperymentu i że ich kontrakty nadal były aktualne.
Edwin wiedział, że pozostali pracownicy bacznie ich obserwowali. Powietrze w odczuciu stało się cięższe, jakby atmosfera zgęstniała od emocji przeładowanych agresją i strachem. Spomiędzy drzew dochodziły szmery rozmów.
– Nic mu nie mówcie! – wypaliła hardo kucharka Greta.
– Coś ukrywacie – powiedział nadzwyczaj spokojnie Sand. – Zdradza was wiele, a najbardziej przemilczanie faktów.
Diana się wierciła. Pod jej butami trzeszczały suche źdźbła trawy. Edwin domyślał się, że próbowała uciec. Też to rozważał, ale z tej sytuacji nie było wyjścia.
Czas jakby się zatrzymał i dopiero wbiegający na polanę Kirk sprawił, że jego tempo nabrało rozpędu. Zwiadowca, nie czekając na rozkaz zwierzchnika, położył walizkę z ekwipunkiem i od razu wprowadził do niej kod dostępu. Po chwili trzymał w dłoni exitium.
– Podaj to Rufusowi – zarządził Sand. – Jest najstarszy z was i najbardziej doświadczony. Chyba że – wlepił wzrok w Dianę – w końcu czegoś się dowiemy.
Diana nie wytrzymała presji i wybuchła salwą żalu:
– Straciłam męża, idioci! Zginął generał Tajzner, porucznik Lignum, informatyk Hektor, główny medyk Eryk i pozostali z mojego sektora oraz niektóre Obiekty. Dokumentacja badawcza na zawsze utkwiła pod gruzami. Czego wy jeszcze chcecie?! To koniec!
– Masz rację… – powiedział Sand. Tym razem nie patrzył w jej oczy. – Rufus… Wykonaj!
– Co?! – odparł zdezorientowany zwiadowca.
– Już! – ryknął kapitan.
Rufus zbliżył się do Diany i wymierzył w nią exitium. Dłoń lekko mu drżała, ale mimo to stwarzał wrażenie opanowanego. Uniósł podbródek i…
Świat nagle zwariował.
Anna krzyknęła. Jednocześnie Sand ruszył do przodu, zachwiał się i runął na Rufusa, wydzierając się wniebogłosy. W tym samym momencie Greta minęła Edwina i przysłoniła Dianę niczym żywa tarcza. Z exitium wystrzelił jasnobłękitny strumień lasera i trafił kucharkę między oczy. Po ułamku sekundy już jej nie było.
– I kto teraz ugotuje najlepszą na świecie pomidorową? – rozległ się donośny męski głos.
Tuż przy wjeździe na dukt prowadzący do wiaty samochodowej stał generał Tajzner. Pojawił się jak duch, nie wiadomo skąd i jakby z zaświatów. Wydawało się, że unicestwienie Grety, poza troską o przygotowanie dobrego posiłku, obeszło go obojętnie. Bez emocji wpatrywał się w miejsce, gdzie zniknęła. Co najdziwniejsze, na jego ciemnogranatowym garniturze nie było nawet grama pyłu, który świadczyłby, że w chwili wybuchu znajdował się we wnętrzu bazy.
Pozostali pracownicy wybiegli z lasu na polanę. Edwin klepnął pocieszająco Dianę w ramię. Nie protestowała, ale też nie okazywała wdzięczności. Odwróciła się od niego, okazując przyprószone pyłem pukle rudych kręconych włosów. Anna i Nina podeszły bliżej. Z trwogą przyglądały się generałowi.
– Czy to główny zwierzchnik? – wyszeptała Anna. – On jest jeszcze gorszy od tego z raną. Zimny… bez serca. – Potem z przejęciem dodała: – Gdzie się podziała pani Greta?
Edwin chciał odpowiedzieć, ale jego uwagę przykuło zachowanie zwierzchników. Tajzner stał obok kapitana. Splótł dłonie za plecami, jakby był na spacerze z atrakcjami.
– Dlaczego do tego doszło? – zapytał.
– Próbuję to ustalić – odparł naburmuszony Sand, wpatrując się w Edwina i Dianę. – Exitium jest jeszcze ciepłe. Użyjemy go, jeśli nie wyznacie prawdy, więc ładnie proszę… Kim byli intruzi?
Zaczęła Diana. Jej opowieść o Adrianie jako osobie z innego wymiaru, na początku nie wywarła na zwierzchnikach wrażenia, jednak gdy połączyli niektóre fakty z raportem Edwina po nieudanej misji „Godzina 2.0”, coś się zmieniło. Szeptali do siebie, ale nie przerywali laborantce. Diana powiedziała o niezwykłych zdolnościach Ariny – kobiecie medium, która potrafiła otworzyć portal do innego świata. Edwin tylko potwierdzał jej słowa, potakując głową i posępnie spoglądając w trawę. Przy wspominaniu o chłopaku z przyszłości, Diana urwała. Dokończył Edwin, ale nie zdradził, czyim synem był ów chłopak i jak miał na imię. Oboje zeznawali w taki sposób, jakby poznali prawdę o intruzach dopiero podczas zamieszania po wybuchu.
Sand poczuł się gorzej. Diana, jedyna żywa osoba z sektora medycznego, nawet nie kiwnęła palcem, by mu pomóc. Jego raną zajęła się Inga – opiekunka Obiektu Empatii. Wykorzystała strzępy koszuli, którą kapitan miał na sobie.
Tymczasem generał Tajzner zarządził zbiórkę.
– Nie przerywamy eksperymentu! – przemówił kilka minut później.
Zdumienie wśród pracowników sięgnęło apogeum. Większość osób zaczęła się przekrzykiwać. Tajzner cierpliwie zniósł ogromną wrzawę, która nagle ucichła. Wyraz jego twarzy wywołał błyskawiczny stan posłuszeństwa.
Edwin dopiero teraz zrozumiał, co wcześniej Anna miała na myśli. Sand przejawiał złość, bo stracił kobietę, którą kochał, więc reagował w typowy sposób. Natomiast zachowanie generała nijak pasowało do rozgrywających się wydarzeń. Wydawał się wyzuty z emocji, jakby jego duszę opuścił ostatni pierwiastek empatii.
– Wszyscy musimy się otrząsnąć i wziąć do pracy! – powiedział stanowczo Tajzner. Przygładził dłonią czubek łysiejącej, siwej głowy i w zamyśleniu spojrzał na właz główny do bazy.
Jego zarządzenie natychmiast zostało zrealizowane. Zwiadowcy odseparowali Annę i Ninę od pozostałych ocalałych i objęli nad nimi wartę. Wtulone w siebie dziewczyny siedziały na trawie, czekając na kolejne decyzje w sprawie ich losu. Inga, po opatrzeniu rany kapitanowi, opiekowała się Zigim – głównym technicznym, który podczas przełomowej misji uprowadzenia Adriany – dziewczyny, która również miała zasilić grono Obiektów – mocno ucierpiał. Kobieta coś mu tłumaczyła, a jej słowa widocznie wywierały na nim wrażenie, bo jego usta drgały w przypływie nerwowych tików, jakby chciał odpowiedzieć. Obok nich Joachim – opiekun Obiektu Sztuki – uspokajał swojego wychowanka – Ksawerego. Chłopak dopiero co się ocknął, więc Joachim próbował mu wyjaśnić, co się dzieje. Diana i Edwin oddalili się nieco od pozostałych.
– Chciałam poinformować zwierzchników o planie Lariego, Ed. Dobrze o tym wiesz – wymamrotała Diana. Siedziała przy włazie głównym do bazy i przekładała z dłoni do dłoni kawałek skały, który oderwał się ze zbocza wzgórza podczas eksplozji. – Radek też chciał, gdy spiskowaliśmy na tarasie obserwacyjnym. Tylko ty się upierałeś, że zdołamy powstrzymać sprzątacza.
Edwin nie zaprzeczał. Diana wyznała bolesną prawdę, więc nie miał nic na usprawiedliwienie. Od rana tak bardzo zatracił się w wymyślaniu sposobu na powstrzymanie Lariego, że nie słuchał przyjaciół, choć wyjście z patowej sytuacji było proste. Wystarczyło wyjawić plan sprzątacza zwierzchnikom. Wtedy na pewno nie zginęłoby aż tyle osób i może zwierzchnicy oszczędziliby też Lariego.
Na polanie zrobiło się zamieszanie. Kapitan wydzierał się na zwiadowcę Kirka, żeby się pospieszył. Tamten gnał do niego z maską gazową w ręce.
– Jesteś pewny, że chcesz to zrobić? – zapytał półgłosem generał.
– Tak – odparł Sand, zakładając maskę, którą przekazał mu zwiadowca. – Pamiętam kod.
Kapitan odwrócił się od Tajznera. Po chwili wszedł do wnętrza bazy, którą wszyscy nazywali „Grota”, bo znajdowała się w starych powojennych bunkrach wyglądających jak jaskinie.
Krótka rozmowa między zwierzchnikami bardzo zaciekawiła Edwina. Spojrzał na Dianę. Miał nadzieję, że ją też to zainteresowało, ale ona dalej bawiła się kawałkiem skały. Wyraźnie jej nie obchodziło, co się dzieje wokół. Edwin uznał, że warto odpuścić. Spodziewał się, że później, gdy wszyscy ochłoną i przystosują się do nowych warunków, porozmawia z nią bez świadków.
Na polanie panował względny spokój. Gdzieś w lesie odezwała się nawet wrona, pierwszy żywy ptak, który zawitał w te strony po pęknięciu kopuły kamuflującej to miejsce przed wzrokiem niewtajemniczonych. Tamto zdarzenie odbyło się jakby przed wiekami, choć doszło do niego zaledwie trzy dni wcześniej.
Wydawało się, że świat wkroczył w inny wymiar. Nikt nie wiedział, co się może wydarzyć. Bez udokumentowanych wyników dotychczasowych badań kontynuowanie eksperymentu nie miało celu. Dlatego bieżące działania zwierzchników budziły niepokój. Trudno było przewidzieć, co wymyślą.
Edwin zostawił Dianę przy głównym włazie. Zrobił rundkę wokół polany, przyglądając się wszystkim ocalonym. Okazało się, że niektórych osób nie znał nawet z imienia. Zawsze mówił do nich służbowo: per informatyczny, zwiadowca, kucharka albo sprzątacz. Nagle poczuł się samotny, bo wszyscy ci ludzie byli dla niego obcy. Oprócz Diany, ale ona poddała się żałobie i nie chciał jej teraz przeszkadzać. Czuł się winny za wszystko, co przeżywała.
Gdy rozpoczął kolejną rundkę spaceru, minął leżącego na trawie Zigiego. Inga, która wcześniej mu towarzyszyła, rozmawiała kilka metrów dalej z Joachimem. Ksawery przysnął, więc opiekun mu nie przeszkadzał.
– Jest tu kto? – zapytał słabo Zigi. – Dlaczego wszyscy ucichli? Na słuch też mi padło?
Edwin westchnął i usiadł obok swojego mentora. Był odpowiedzialny za jego obecny stan. Najgorsze, że bez dostępu do narzędzi chirurgicznych Zigiego czekała ślepota.
– Inga jest niedaleko, jeżeli jej potrzebujesz – odparł z nutą troski.
– Ed? – powiedział niepewnie chudzielec i przekręcił głowę. – Jednak słyszę, więc nie jest tak źle. – Wpatrywał się w swojego pomocnika nieobecnym wzrokiem, który boleśnie przeszywał sumienie.
„Czy jego oczy mogą być odkryte?” – pomyślał Edwin.
– Inga powiedziała, że Bern rąbnął mnie na misji… To prawda? – zapytał Zigi.
Lont zranionego ego Edwina się dopalił. Przeszedł go dreszcz, pełen żalu i beznadziei, a łzy błyskawicznie wezbrały w piwnych oczach, jednak nie uronił ani jednej. Przełknął głośno ślinę, by stłumić rozpacz, która silnym spazmem przeszła po całym ciele.
– Tak – skłamał, choć wyrzut sumienia wydzierał się wniebogłosy.
Zigi był jedyną osobą w bazie, z którą mógł teraz porozmawiać. Właśnie sobie to uświadomił. Co prawda mentor wiele razy się wywyższał i ciągle go ośmieszał, ale kiedy było trzeba, wspierał doświadczeniem. Przykładem na to okazało się konstruowanie nowych chipów z funkcją kontroli rozmów. Wówczas mieli różne wizje, jednak chudzielec wytykał mu słuszne błędy.
– Bern… Fałszywy grubas! – wymamrotał Zigi i przekręcił się na bok.
Ten moment ukazał Edwinowi kolejną okrutną prawdę. Nigdy nie czuł czegoś takiego, nawet w sierocińcu. Może przez to, że był młodszy i jakoś sobie z tym radził? Wtedy zatracił się w świecie swojej pasji i nikogo nie potrzebował, by ją rozwijać. Osiągnął sukces, bo zauważył go profesor Gerhard – jeden ze zwierzchników. Z dnia na dzień wkroczył do eksperymentalnej bazy, która stała się jego domem, gdzie przez niecały rok kształtował swoje dorosłe życie. Tutaj też poznał ludzi, na których mu zależało. Teraz ich potrzebował, ale oni nie mogli, nie chcieli, nie wiedzieli, nic nie proponowali albo nie żyli. Edwin odczuwał porzucenie. Najgorsze, że sam to spowodował.
Sand wyszedł z Groty. Odwiedził swoją kwaterę mieszkalną, bo zmienił ubranie. Zranione ramię ukrył pod materiałem czystej koszuli, przez co lewy rękaw wisiał mu bezładnie wzdłuż tułowia.
– Powtórzę, bo nie wiem, jaki to ma sens. Czy jesteś pewny? – zapytał Tajzner, gdy kapitan zbliżył się do niego.
Sand wzruszył zdrowym ramieniem.
– To moja sprawa, generale.
Minutę później na polanę wjechał fiat 500X i zatrzymał się tuż przy Edwinie. Za kierownicą siedział zwiadowca Tycjan, a na miejscu pasażera, Rufus.
– Kirk! – zawołał Sand. – Pilnujesz tu porządku! Reszta wykonuje polecenia generała! Zrozumiano?! – Wśród pracowników rozległa się stłumiona fala pomruku, która potwierdzała rozkaz. Sand spojrzał na Edwina. – Ty jedziesz z nami. Wsiadaj!
– Ja?! – przeraził się. Zauważył, że Dianie wypadł z dłoni kawałek skały. Uniosła głowę, wlepiając w niego wzrok.
– Wcześniej chciałeś uczestniczyć w bliźniaczo podobnej misji. Już ci się odechciało?! – warknął Sand. – Bez dyskusji! Wsiadaj!
Edwin poczłapał do tylnych drzwi samochodu, otworzył je i bez entuzjazmu usiadł w środku pojazdu. Nie miał wyboru.
– Dobrze – powiedział Sand. Usadowił się wygodnie za kierowcą. – Jednak masz w sobie trochę rozwagi.
Przez całą drogę do Resna, Edwin ani razu się nie odezwał. Spoglądał przez szybę, ale nie był zainteresowany widokami. Stwarzał pozory nieobecnego. W rzeczywistości wsłuchiwał się w temat nawiązanej rozmowy. Kapitan wyjaśniał, w jaki sposób wyszedł z Groty po eksplozji.
Sand oprzytomniał po ciosie, który zadała mu Arina taboretem. Próbował się zorientować w bieżącej sytuacji i w chwili, gdy Lena – opiekunka Obiektu Wiedzy – chciała mu ją wytłumaczyć, nastąpił wybuch. Impet potężnej i niewidzialnej siły odrzucił jego ciało do wywietrzni. Tak powstała rana na ramieniu. Eksplozja nie oszczędziła Leny. Skały zwaliły się prosto na nią. Wybuch sprawił też, że w wywietrzni opadły stalowe płyty stropu, tworząc prześwit wątłego światła, który ukazał drogę na zewnątrz. Sand wspomniał, że nie miał pojęcia o istnieniu tamtego przejścia. Analogicznie domyślił się, którędy dwa dni wcześniej uciekł Alan – Obiekt Sportu.
– Po co mnie zabraliście? – zapytał Edwin, gdy zatrzymali się przed domem Adriany.
– Za krótko jesteś w Grocie, żeby bagatelizować nasze działania – odparł dobitnie Sand. – Nie toleruję buntu. Masz okazję, by się zrehabilitować.
Edwin nie potrafił tego zrozumieć. Grota utraciła warunki do przeprowadzenia kolejnych badań i dokumenty potwierdzające dotychczasowe wyniki. Chyba że istniały ich dostępne kopie. To było możliwe, bo jak inaczej wytłumaczyć decyzję zwierzchników o kontynuowaniu eksperymentu?
Edwin otrzymał memo – gadżet, który powodował chwilową utratę pamięci. Przyjmując je, wyraził przynależność do zespołu. Potwierdził, że zrobi z nim użytek w razie problemów. Rufus dostał exitium, ale stwierdził, że tego dnia już kogoś unicestwił, więc przekazał broń Tycjanowi, a sam zaproponował użycie siły fizycznej. Natomiast kapitan wsunął zdrową rękę do wypchanej czymś kieszeni spodni. Edwin był pewny, że po to coś właśnie zwierzchnik poszedł wcześniej do Groty.
Wyszli z samochodu. Osiedlowa aleja nie przejawiała oznak życia. Jedynie konary potężnego klonu, pod którym kilka dni wcześniej stała furgonetka Blue 8 – pojazd zwiadowczy bazy, poruszały się lekko pod wpływem delikatnego wiatru. Nigdzie nie kręcili się ludzie, choć popołudnie sprzyjało spacerom i zabawie na świeżym powietrzu. Ruszyli w stronę domu. Na wjeździe do garażu stał radiowóz. Gdy wkroczyli na schody, z wnętrza budynku rozległo się ujadanie psa. Serce Edwina zabiło mocniej, a kiedy Sand zaczął walić pięścią w drzwi, niemal wyskoczyło mu z piersi.
– Wiem, że jesteście w środku! – warknął kapitan. – Otwierać!
Edwin mimowolnie wysunął memo przed siebie. Pies zaczął szczekać jeszcze głośniej, ale nikt inny się nie odezwał.
Sand załomotał ponownie.
Brak reakcji.
– Wyważ je! – rozkazał kapitan i się przesunął. Patrzył na Rufusa.
Zwiadowca ruszył z natarciem. Rąbnął barkiem w drzwi, które oddzieliły się od futryny, tworząc wąską szparę. Wtargnięcie do domu uniemożliwiał jedynie zamknięty zamek.
Sand wyjął z kieszeni tajemniczy przedmiot. To był memorial.
Rufus wygiął kręgosłup do tyłu, po czym z całej siły kopnął w drzwi, które się rozwarły i z łoskotem uderzyły w ścianę wewnątrz pomieszczenia. Na końcu przedpokoju stał łysy mężczyzna. Jego ściśnięte z przejęciem wargi okalała kozia bródka. Celował przed siebie z pistoletu Glock. Za nim stała kobieta z chłopcem. Do Sanda podbiegł czarny pies, przywarł do nogawki jego spodni i zaczął ją agresywnie tarmosić, ale kapitan zadał mu mocny cios w zadek, przez co kundel, zawodząc z bólu, ukrył się pod schodami wiodącymi na piętro.
– Coście za jedni? – odezwał się łysy mężczyzna. Jego głos był opanowany, gotowy do negocjacji.
– Nie poznajesz mnie, prawda? – odparł równie spokojnie kapitan. – Zaraz to naprawię!
Sand odpalił memorial. W przedpokoju rozbłysło światło, oślepiając rodzinę, ale nie w bolesny sposób. Sprawiali wrażenie otumanionych i zafascynowanych. Mimo że Edwin stał na najwyższym stopniu schodów wejściowych do domu, widział, co się dzieje w środku, bo światło nie oddziaływało tak intensywnie do tyłu. Kapitan zrobił kilka kroków w przód do momentu, gdy najbardziej nasycony pierścień światła, bijący z gadżetu w kształcie miniaturowego efektu Halo, wchłonął głowę mężczyzny.
Jasność nagle ustąpiła.
– Pobudka, Kowalski – odezwał się dziwnie delikatnym tonem Sand i podał memorial Rufusowi.
Wszyscy członkowie rodziny zaczęli mrugać, jakby dopiero co wyszli z jaskini po wielu dniach przebywania w ciemności. Kowalski opuścił dłoń, w której trzymał broń. Wtedy Sand błyskawicznie ją przejął i nadał jej nowy kierunek.
– Sandacz? – zdziwił się Kowalski, robiąc wielkie oczy. Osłupienie mężczyzny się spotęgowało, gdy dostrzegł, że wylot lufy jego własnego pistoletu zagląda mu między brwi.
– Michał?! – zapytała z przerażeniem kobieta. – Ty go znasz?
– Tato? – wymamrotał słabo chłopiec, naśladując intonację głosu matki.
– Jakie to wzruszające – powiedział Sand, po czym hardo dodał: – Tycjan! Pozbądź się niepotrzebnych.
To trwało zaledwie chwilę. Dwa strumienie jasnobłękitnego lasera, jeden po drugim, w odstępie sekundy, może dwóch, sprawiły, że przedpokój zyskał więcej przestrzeni. Kobieta i chłopiec zostali unicestwieni.
– Sandacz! – zagrzmiał Kowalski, ale nie ruszył się z miejsca. – Coś ty zrobił?! – Po krótkim milczeniu zawołał: – Judyta? Jasiek?
Nikt się nie odezwał.
Kapitan opuścił pistolet.
– Gdzie jest Adriana? – wycedził.
Brak odpowiedzi.
Kowalski się rozejrzał. Zaczął rozpaczliwie przywoływać żonę i syna. Nie zwracając uwagi na nieproszonych gości, wbiegł do pomieszczenia po prawej stronie przedpokoju. Tycjan ruszył za nim, ale Sand go powstrzymał.
– Zostaw! Zaraz zrozumie, co się stało. Musi być żywy!
Edwin nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Ignorując nawoływanie Kowalskiego, wyrażające coraz więcej strachu i bezradności, stał jak kołek z nieobecnym wyrazem na twarzy. Tego dnia był świadkiem czterech unicestwień. Momentalnie przywołał wszystkie w pamięci i coś mu nie pasowało. Dlaczego strumień lasera przy unicestwieniu profesora Maggia – jednego ze zwierzchników – był pomarańczowy, a przy pozostałych jasnobłękitny? Dwa dni wcześniej Bern – opiekun Obiektu Sportu – też zniknął od ugodzenia pomarańczowym laserem. To miało znaczenie, ale Edwin nie potrafił tego wytłumaczyć.
Sand rozkazał sprawdzić sytuację przed domem. Edwin ocknął się z szoku, ponieważ wpadła mu do głowy myśl, że za zignorowanie polecenia, on również zniknie. Odwrócił się i spojrzał w stronę samochodu, którym przyjechali. Stała przy nim młoda kobieta. Drżącymi rękoma szperała w torebce.
– Szuka telefonu – odezwał się Rufus, kładąc ciężką dłoń na ramieniu Edwina. – Użyj memo, bo wezwie gliny. – Potem stanowczo dodał: – Zrób to! Ona tylko straci pamięć na dziesięć minut, nic więcej.
Słowa zwiadowcy obudziły w nim trzeźwość myślenia. Przekręcił regulator zasięgu memo na maksymalną odległość i odpalił go w chwili, gdy kobieta klikała w wyświetlacz komórki. Nagle światem zawładnął oślepiający blask. Wystarczył ułamek sekundy, by przy samochodzie legło bezwładne ciało. Z domu rozniósł się rozpaczliwy ryk. Do Kowalskiego dotarło, że stracił rodzinę.
Pięć minut później opuścili osiedle domów jednorodzinnych. Nikt się nie odzywał. Nie było wśród nich Adriany.
Gdy wrócili z Resna do Groty, niewiele się zmieniło. Pracownicy koczowali na polanie i czekali na decyzje zwierzchników, którzy w trybie natychmiastowym oddelegowali dwóch zwiadowców do miasteczka, by obserwowali dom Adriany w razie, gdyby do niego wróciła. Diana była zajęta rozmową z Anną i Niną. Czasami zerkała na Edwina, ale nic poza tym. Godzinę później Tycjan i Rufus przynieśli z kuchni kilka bochenków chleba i wodę w butelkach, jednak niewiele osób sięgnęło po posiłek.
We wnętrzu bazy ciągle krążył pył i niektórzy się obawiali, że tę noc spędzą pod gołym niebem. Z pomocą pospieszyła Inga, twierdząc, że w kwaterze Eryka – głównego medycznego – znajdował się karton z maseczkami chirurgicznymi. Później, gdy zwiadowcy weszli do bazy, by to sprawdzić, zauważyli, że szczelny właz uniemożliwia przedostanie się pyłu do środka pomieszczenia medyka. Zwiadowcy znaleźli maseczki, a kiedy wyszli z Groty i rozdali je pracownikom, poinformowali, że kwatery mieszkalne są czyste. Jednak wszyscy odczekali na polanie jeszcze kilka godzin i powrócili do bazy dopiero z nastaniem zmroku.
W korytarzu wejścia, po obu stronach granitowych ścian, migotały świetlówki, co znaczyło, że podczas wybuchu nie ucierpiał bazowy generator. Tunel miał około pięćdziesiąt metrów długości. Szli po jego topornie wyżłobionym podłożu, na którym osadziła się dość gruba warstwa pyłu. Nikt się nie odzywał. Kiedy znaleźli się na holu – głównym korytarzu bazy, łączącym część mieszkalną z eksperymentalną, Edwin spojrzał w lewo. W oddali zwały kamieni torowały przejście, uniemożliwiając dotarcie do serca zony eksperymentalnej, gdzie odbywały się wszystkie badania. Gdy skręcili w prawą stronę, bez problemu dotarli do stołówki – największego pomieszczenia w bazie, pełniącego funkcje miejsca spotkań służbowych i prywatnych. System instalacji elektrycznej był podzielony na sektory, więc awaria prądu nastąpiła tylko tam, gdzie zawaliły się skały, ale tutaj, w pomieszczeniu przypominającym odwróconą czaszę kieliszka do czerwonego wina światło działało tak, jak trzeba.
Zwierzchnicy stanęli przy długim i szerokim stole, po czym wydali rozkazy. Anna i Nina zostały zamknięte w kwaterze Leny – nieżyjącej opiekunki Obiektów Wiedzy. Od tej pory zwiadowcy pełnili całodobowe warty przy włazie do ich nowego lokum. Ksawery został współmieszkańcem Joachima, który się zarzekał, że zapewni nadzór nad wychowankiem. Natomiast Zigi wrócił do swojej kwatery mieszkalnej.
Ta noc była dla Edwina ciężkim przeżyciem. Co rusz przecierał pot ze swojego wysokiego czoła i karku. Ponad trzy godziny cierpiał w świecie swoich rozmyślań. Skulił się pod kocem, który szczelnie owinął wokół siebie, zakrywając nawet głowę. W końcu zasnął, ale nie przyniosło to spodziewanego spokoju. Często wyrywał się z wizji tego samego koszmaru.
Śnił o deszczu ogromnych skał, które raniły wszystkich dookoła, ale nie jego. Stał na tarasie obserwacyjnym przy antenie głównego nadajnika bazy, znajdującej się u szczytu wzgórza Groty i bezradnie przyglądał się temu tragicznemu widowisku. Za każdym razem, gdy skała trafiała w Dianę, natychmiast wracał do rzeczywistości, łaknąc każdego haustu powietrza. Momentalnie zaczynał głośno kaszleć, przez co z gardła wylatywały mu brudne krople śluzu. To świadczyło, że płuca jeszcze nie oczyściły się z pyłu.
Z nastaniem kolejnego dnia mieszkańcy bazy próbowali się dostosować do nowych warunków, które wcale nie były złe, biorąc pod uwagę zwykłe potrzeby. Mieli co jeść, spali w swoich łóżkach, a po dwóch dobach od eksplozji na dobre pozbyli się maseczek. Ten czas pokazał jednak, że psychicznie byli zmaltretowani. Tak czuł się Edwin, bo w dalszym ciągu nie rozmawiał z Dianą.
Zwierzchnicy prawie wcale nie opuszczali biura Tajznera. Edwin dowiedział się od Rufusa, że generał kilkakrotnie dzwonił do profesora Cowela – szefa innej tajnej bazy. Coś kombinował, tym bardziej że Adriana nie wróciła do domu, a to stanowiło istotny problem dla kontynuowania eksperymentu w Grocie.
Po następnych dwóch dniach wszyscy poznali niespodziewaną wieść. Wtedy żaden zwiadowca nie wyruszył na misję do Resna.
– Przenosimy się! – oznajmił Tajzner, rozpoczynając zebranie w kielichu.
Pracownicy nawet nie mieli siły i chęci, by okazać szok głośnymi komentarzami, choć wiadomość wywarła u nich niedowierzanie. Zdradzały to wyrazy ich zdziwionych twarzy. Edwin nie uzewnętrzniał większych emocji, poza tym że przywarł mocniej plecami do granitowej ściany, którą podpierał od początku tego spotkania. Stał z dala od wszystkich przy wejściu do kuchni i obserwował rozwój sytuacji.
– Niestety nie możemy kontynuować eksperymentu. – Tym razem odezwał się Sand. Jego lewe przedramię wspierał temblak. Wydawało się, że po wydarzeniach sprzed kilku dni wracał do pełni zdrowia i typowego dla siebie zachowania. Jednak coś się zmieniło. Ton jego głosu był rzeczowy i konkretny, ale brakowało w nim charakterystycznej nuty arogancji, do której wszyscy już przywykli. – Straciliśmy dostęp do głównych punktów badawczych i nie posiadamy kompletu materiału ludzkiego, a to czynnik niezbędny do osiągnięcia celu.
Po słowach kapitana Edwin nabrał pewności, że nie mają również kopii dokumentów potwierdzających osiągnięcie dotychczasowych rezultatów. Tak wiele lat pracy poszło na marne. Trudno było uwierzyć, że zwierzchnicy tak łatwo rezygnują z tego przedsięwzięcia, szczególnie generał Tajzner, który wspólnie z profesorem Gerhardem je zainicjował.
Po krótkim milczeniu kapitan ponownie przemówił:
– Ale jest nadzieja dla naszego naukowego potencjału, z tym że w innej dziedzinie. – Sand wnikliwie przebiegł wzrokiem po wszystkich zebranych. Panująca cisza potwierdzała przejaw zainteresowania. – Dwa lata temu powstała tajna baza badawcza, w której trwają prace nad stworzeniem portalu do innych wymiarów. Cel eksperymentu znacznie odbiega od naszego. Nie jest humanitarny, lecz ekonomiczny lokalnie, ale to nie ma większego znaczenia. Chodzi o możliwość uzyskania dodatkowych surowców naturalnych, dzięki czemu nasz kraj może się uniezależnić. Czy wszyscy rozumieją, o co chodzi? – Nikt się nie odezwał. – Posiadamy kogoś, kto przyda się w realizacji planów tamtej bazy. – Sand chrząknął. – Istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że w minioną sobotę podczas misji „Godzina 2.0” do naszego świata przedostała się osoba z innego wymiaru.
– To Adriana Maj? – zapytała Inga. Na jej pulchnych policzkach pojawiły się rumieńce, bo niemal wszyscy wlepili w nią oczy.
– Tak i nie – odparł nadzwyczaj łagodnie Sand. Co dziwne, nie zrugał opiekunki za przerwanie mu wypowiedzi. Jeszcze do niedawna, zawsze to robił.
– Przecież ona zniknęła – wypalił nieco piskliwie Joachim.
– Tak – powiedział kapitan. – I to nawet zabawne, bo Adriana wcale nie jest potrzebna. W bazie mamy Annę, która potwierdziła, że jej bliźniaczka pochodzi z innego wymiaru. Najcenniejszą informacją jest jednak inny, bardzo ważny fakt. Anna potrafi się kontaktować z tamtym wymiarem.
Tym razem w kielichu zapanowało ogromne poruszenie. Potok słów z różnych stron rozległ się dźwięcznie po pomieszczeniu. Mimo chaosu, jaki zapanował, Edwin analizował w myślach, co właśnie usłyszał. Domyślał się, że zwierzchnicy zagrozili dziewczynie, więc zaczęła zeznawać. Bardzo ważny fakt, o którym powiedział Sand, nie zdziwił go, bo usłyszał to tuż przed wybuchem, gdy razem z Maksem i Adrianą uwolnili Annę.
– A teraz najważniejsza informacja tego spotkania! – przemówił donośnie Tajzner, by uciszyć zebranych. – Macie wybór. Albo przenosicie się z nami, albo… zostajecie tutaj. Nikogo nie zmuszamy do podjęcia decyzji. Baza wspomniana przez kapitana ciągle się rozwija, więc jej szef zgodził się przyjąć każdego, gdyż podczas negocjacji dotyczących warunków zatrudnienia, ręczyliśmy za wasze doświadczenie. Kto się zdecyduje, otrzyma podwyżkę, podobno już obiecaną przez kapitana cztery dni temu.
– A jeśli ktoś zdradzi komuś, co się tu wyprawiało przez ponad trzydzieści lat? – zapytała Diana, łypiąc groźnie swoimi nieziemsko zielonymi oczami na Tajznera.
To były pierwsze słowa, które Edwin usłyszał z jej ust od kilku dni. Wcale go nie ucieszyły.
– Rozumiem, że zostajesz – odparł cierpliwie generał. Nie patrzył na Dianę. Z rozmarzeniem spoglądał w strop kielicha. – Cóż… Ten ktoś… tego nie zrobi, moja droga. Ten ktoś będzie tu siedział, bo nie ma się gdzie podziać. Ten ktoś nie odnajdzie też pozostałych, którzy się przeniosą, bo nikt nie powiedział, gdzie znajduje się druga baza.
Zaległa wymowna cisza. Zebranie dobiegło końca.
Przygotowania do wyjazdu trwały kolejne dwa dni. Z nastaniem trzeciej doby w bazie zrobiło się zamieszanie, bo o szesnastej po południu pracownicy mieli opuścić Grotę. Większość z nich chciała się przenieść. Niektórzy od samego rana biegali po korytarzach i szukali swoich rzeczy.
Edwin postanowił zostać. Każdego dnia wymyślał sobie zajęcia. Raz był w wiacie samochodowej, znajdującej się przy wschodnim stoku wzgórza, innym razem spacerował po lesie. Odnalazł nawet ujście kanału, przez które Maks i reszta weszli do Groty. Rankiem, w dniu wyjazdu pozostałych z kadry uznał, że przyszedł czas na eksplorację eksperymentalnej części bazy. Chciał sprawdzić, jak bardzo rozległe są zniszczenia i czy istnieje możliwość wydostania zwłok. Pomyślał też, że dzięki swojej małej misji ociepli relację z Dianą, bo zaraz po wybuchu wspomniała, że chce odzyskać ciało męża. W każdym razie dalej nie zamieniła z nim ani jednego słowa i coraz bardziej mu to doskwierało.
Kiedy szedł przez hol w kierunku schodów prowadzących na taras obserwacyjny, spotkał Rufusa.
– Spacerek? – zapytał zwiadowca, spoglądając na latarkę, którą Edwin trzymał w dłoni. – Idziesz gdzieś w podziemia? – Uśmiechnął się pogodnie z wyrazem zaciekawienia.
– Tak, do rumowiska – oznajmił Edwin i skręcił w prawą odnogę holu.
– Poczekaj – zawołał Rufus. – Już się spakowałem. Nie mam co robić, więc mogę ci towarzyszyć, tylko… skoczę do kwatery po latarkę. Okej?
– Czekam na tarasie – zgodził się Edwin, ale nie za bardzo spodobał mu się ten pomysł. Rozpoczął mozolną wspinaczkę po stromych schodach.
Spotkali się trzy minuty później.
– Skąd wiesz, że wylot szybu wywietrzni jest gdzieś tutaj? – zapytał Rufus, podchodząc do barierki.
Edwin nie zamierzał zdradzić, że to miejsce kilka dni wcześniej pokazał mu sprzątacz Lari, więc odparł logicznie i trochę uszczypliwie.
– Jesteś zwiadowcą i orientujesz się w kierunkach świata, prawda? Taras jest dość długi i szeroki, a jego najwyższe filary stoją tuż nad eksperymentalną częścią bazy. Zgadza się?
Rufus westchnął głucho.
– Zgadza się – potwierdził. – Ale… – Podrapał w zamyśleniu czubek swojej czarnej czupryny i spojrzał na Edwina. – Widzę, że bardzo się do mnie uprzedziłeś – dodał z nieukrywaną skruchą. – Tak, jestem zwiadowcą, ale… nie czuję dumy ze wszystkiego, co tutaj zrobiłem. Rozumiesz? Nie jestem taki jak reszta.
To było nie do pomyślenia. Jeden z najlepszych zwiadowców odkrywał przed nim swoje emocje i robił to zupełnie naturalnie i szczerze.
– Chodź – postanowił Edwin.
Przekroczyli barierkę, po czym zeszli po skałach i znaleźli się u podstawy tarasu wspieranego przez kilka potężnych, drewnianych filarów. Edwin nawet nie próbował stwarzać pozoru, że szuka wejścia do wywietrzni i od razu poszedł w jego kierunku. Wzbudził podejrzliwość zwiadowcy, ale nie miało to już większego znaczenia.
Gdy stanęli przy betonowej obręczy, odrzucili gałęzie, które ją przysłaniały. Ukazał się otwór szybu wentylacyjnego. Miał około metra średnicy, a jego wnętrze zionęło oddechem śmierci.
Pierwszy do środka wszedł Rufus. Kiedy Edwin postawił stopy na uchwycie przy wlocie do szybu, uświadomił sobie, że nie przytrzyma latarki podczas schodzenia, więc wsunął ją pod pasek spodni, kierując światło w czeluść wywietrzni i zaczął stąpać w dół. Metalowe uchwyty były wąskie i śliskie, niektórych brakowało. Latarka wbrew pozorom nie ułatwiała zadania, wręcz przeszkadzała, bo z każdym ruchem wbijała mu się boleśnie w biodro, a światło niekoniecznie padało tam, gdzie chciał. Bardziej przydawały się instrukcje Rufusa, który mówił, gdzie trzeba uważać.
Zeszli około trzydzieści metrów, co trwało dość długo, jednak zbliżali się do celu. Nagle światło wydobywające się z latarki Rufusa sięgnęło dna. W powietrzu unosił się coraz bardziej intensywny smród rozkładu. Zwiadowca stanął na ostatnim uchwycie i wnikliwie spojrzał w dół.
– Coś stoi w rogu wywietrzni – powiedział. – Widzę też spore kamienie, ale trudno. – Po chwili rozległ się dziwny metaliczny dźwięk, co wskazywało, że przygniótł swoim ciałem stalowe płyty, które opadły na podłoże podczas wybuchu. Gdy Edwin stanął na ostatnim uchwycie, Rufus odezwał się ponownie: – Opuść nogę.
Posłuchał. Nie miał zamiaru zeskoczyć. Ta eskapada okazała się dużo trudniejsza, niż przypuszczał. Przyznał w myślach, że sam nie dałby rady tutaj dotrzeć, więc na dobre zaakceptował, że zwiadowca mu pomagał.
W końcu stanął obok Rufusa i zaczął rozmasowywać nadgarstki, bo trochę go bolały po kurczowym przytrzymywaniu uchwytów. Spostrzegł taboret, który Sand wykorzystał w taki sam sposób jak on, gdy kilka dni wcześniej odkrył, którędy uciekł Alan. Smród rozkładu wdarł się w jego nozdrza ze zdwojoną siłą. Wyjął latarkę spod paska spodni i oświetlił nią otoczenie.
Ciało Leny leżało naprzeciwko włazu do wywietrzni, ale spod zwalonych skał wystawała tylko jej głowa. Była sina i jakby mniejsza, przez co wydawało się, że ciasny kok, który zawsze upinała bardzo wysoko, jest dwa razy większy niż zwykle. Nigdzie nie było widać jej charakterystycznych okularów z kanciastymi oprawkami.
Edwin odwrócił się i zwymiotował.
– Nie wiem czego się spodziewałeś – odezwał się posępnie Rufus. – Minął tydzień… To naturalne.
Ten moment był dla Edwina niezwykle bolesny. Do tej pory uznawał martwe ciało jedynie za powłokę, która stanowiła wyraźny dowód na ciąg przyczynowo-skutkowy: jest życie, musi nastąpić koniec. Jednak ta śmierć ujawniła przed nim druzgocącą prawdę, bo okazało się, że utrata życia miała różne oblicza. Edwin nie przygotował się psychicznie, żeby je teraz ujrzeć.
Gdy ostatnia torsja minęła, otarł usta wierzchem przybrudzonej dłoni. Starał się pozbierać, ale nie było to łatwe, bo widok Leny utrwalił się w myślach, a smród rozkładu nie ustępował. Skupił się więc na zadaniu tak, jak potrafił. Oświetlił latarką przestrzeń z prawej strony od wywietrzni. Korytarz, przez długość kilku metrów, był częściowo dostępny, łącznie z wejściem do schowka, gdzie miał urządzić swoje biuro. Druga strona korytarza wyglądała jeszcze lepiej. Przez ponad dwadzieścia metrów, wzdłuż lewej ściany, rozciągał się wąski drożny pas. Prowadził aż do uchylonego włazu kwatery, w której niedawno przebywała Nina – nowy Obiekt Wiedzy. Natomiast prawa ściana zmieniła się w rumowisko.
– Jeden ładunek tego nie spowodował – stwierdził Rufus. – Zwał kamieni powstał po eksplozji w kilku miejscach i to konkretnych. Kwatery laboratoryjne są odcięte, socjalna opiekunów też. Ciekawe, co jest za tamtym włazem. Chodźmy!
Edwin pognał za podekscytowanym zwiadowcą. Nie za bardzo rozumiał, o co mu chodziło, ale zdał się na jego doświadczenie.
Dobiegli do uchylonego wieka i od razu je przymknęli. Dalsza część korytarza również była drożna. Przebiegli kolejne kilkanaście metrów. Nagle Rufus się zatrzymał.
– Tu są następne ciała – oznajmił. – Czy to Radek?
Edwin nie chciał patrzeć na martwego męża Diany, ale właściwie po to tu przyszedł, więc spojrzał przez ramię zwiadowcy.
Ciało Radka przysłaniało drugie. Skały uwięziły je od pasa w dół.
– Oni żyli, Ed – powiedział z namysłem Rufus. – Spójrz na otoczenie w obrębie zasięgu ich rąk. Próbowali się wydostać.
To była prawda. Tam, gdzie mogli sięgnąć, nie znajdował się żaden kamień. Tuż obok prawej dłoni Radka leżał pęk kluczy, więc prawdopodobnie biegł, by otworzyć kolejny właz, ale eksplozja to udaremniła. Skały, niczym pazerne łapy drapieżnika, dopadły go wraz z chłopakiem o blond włosach i uwięziły obu w swoich objęciach aż do ostatniego tchnienia. Nigdzie nie było widać porucznika Lignuma, co wskazywało, że pewnie cały utknął pod rumowiskiem.
– To nie trwało długo, ale bolało. Mają zmiażdżone nogi i biodra – zauważył Rufus.
Edwin domyślił się, że drugie ciało należało do Oskara – nowego Obiektu Sportu. On i Radek byli zwróceni twarzami ku podłożu.
Nagle, gdzieś z dalszej części korytarza, który okazał się jeszcze bardziej drożny, dobiegł miarowy, ale słaby metaliczny pogłos. Ktoś uderzał w wieko włazu.
– Czy ty to słyszysz? – zapytał zdezorientowany zwiadowca.
Dźwięk wydobywał się z wnętrza kwatery, w której przebywała Weronika – Obiekt Empatii. Właz do pomieszczenia drugiego Obiektu z tej dziedziny przysłaniał zwał głazów, więc nie było możliwości, żeby uwięziona tam dziewczyna przeżyła.
Edwin sięgnął po pęk kluczy, który leżał obok Radka i pognał do kwatery – bastionu ocalenia.
Do zamka przy włazie pasował dopiero trzeci klucz. Przekręcił go z ulgą, bo przez chwilę myślał, że właściwy mógł być uszkodzony. Potem razem z Rufusem wykonali pełny obrót pokrętła od wieka. Wejście się rozwarło, a tuż za nim leżała dziewczyna. Ciągle wymachiwała metalową rurką. Nagle zorientowała się, że uderza w powietrze. Wzniosła wycieńczoną, chudą twarz, którą częściowo przysłaniały długie, potargane kasztanowe włosy, i mrużąc oczy, spojrzała w stronę źródła jasności.
– Inga… Simba zdechł – wymamrotała i zemdlała.
Weronika odzyskała przytomność dopiero godzinę po uwolnieniu, ale jej stan był stabilny. Zbadała ją Diana, oceniając, że dziewczyna mocno się odwodniła, lecz jej życiu nic nie zagrażało. Inga przejęła nad nią opiekę w swojej kwaterze mieszkalnej.
Po upłynięciu kolejnej godziny większość pracowników bazy stała na tarasie obserwacyjnym. Zwiadowcy przenosili przez barierkę ciało Leny, ostatnie wydobyte z rumowiska. Jej zwłoki owinęli w szary koc. Diana klęczała nad ciałem Radka, który leżał na wznak. Położyła dłoń na piersi męża i z zadziwiająco przejmującym skupieniem wpatrywała się w jego niemą, martwą twarz. Obok spoczywał, przykryty białym prześcieradłem, Oskar.
Sand skinął głową w stronę zwiadowców, którzy położyli ciało Leny na deskach tarasu. Stanął nad jej zwłokami i przymknął oczy. Ten moment pokazał wszystkim, że czuł coś więcej do tej kobiety i że na swój sposób potrafił jednak przejawić trochę empatii.
Dochodziła godzina jedenasta przed południem. Dzień zapowiadał się pogodnie. Ciepły wiatr delikatnie powiewał z zachodu, a promienie słońca muskały zebranych po odkrytych fragmentach ciała, przez co niektórych zaczęła szczypać blada skóra, bo nie byli przyzwyczajeni do takich warunków. Mimo to, wszyscy przyłączyli się do chwili refleksji kapitana Sanda i minutą ciszy uczcili pamięć po zmarłych, również tych, którzy utknęli w rumowisku na zawsze.
Z zadumy pierwszy ocknął się generał Tajzner. Podszedł do Diany.
– Z czasem ból będzie mniejszy – powiedział spokojnie. Wydawało się, że chce poklepać jej ramię na pocieszenie, ale nie. Schylił się niżej, sięgając po coś do kieszeni fartucha Radka. – A to co? – Wyjął jakąś kartkę i przeczytał: – Maks. – Spojrzał z namysłem w niebo. Potem ponownie przyjrzał się znalezisku i głośno powtórzył: – Maks.
– Co? – zapytał Sand, stając obok Tajznera.
– Czy ktoś w bazie ma na imię Maks? Zobacz. – Generał podał kartkę kapitanowi. – Tu są jeszcze współrzędne geograficzne.
Twarz Diany przybrała wyraz tłumionej paniki. Wlepiła wzrok w Edwina, który zaczął wyć w myślach: „Dlaczego dopisałem to imię… Dlaczego!”