Dwadzieścia spotkań - Alicja Masłowska-Burnos - ebook + książka

Dwadzieścia spotkań ebook

Masłowska-Burnos Alicja

0,0

Opis

Milena - młoda kobieta, która przeżyła osobistą tragedię - przyjeżdża do Gniewna. Tu, w domu Edyty, powoli odzyskuje spokój, ale przyjdzie jej się zmierzyć z realiami życia tej małej społeczności. Realiami, które znacznie odbiegają od ideału, a odpowiedzialni za to ludzie czują się bezkarni. W Gniewnie pojawia się też Alex Domański, pisarz z Warszawy przeżywający kryzys twórczy. Milena zastanawia się, co celebryta ze stolicy robi na prowincji, bo na pewno nie chodzi tylko o spotkania autorskie i szukanie inspiracji do kolejnej powieści. Czy kobieta ma rację? I co wyniknie z ich spotkania?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 279

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Co­py­ri­ght © Ali­cja Ma­słow­ska-Bur­nos Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Zdję­cie na okładce: Oksana, An­drey Ki­se­lev (stock.adobe.com)
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Ka­ta­rzyna Pa­stuszka
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67787-49-9
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Wszel­kie po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych po­staci i zda­rzeń jest wy­łącz­nie przy­pad­kowe.

.

Kła­mią nie­wol­nicy,

wolni mó­wią prawdę

Se­neka Młod­szy

I

Rok wcze­śniej, Gołdy

Nina

– Bę­dziesz umiała odłą­czyć klemy? Po­ra­dzisz so­bie? – W słu­chawce wy­brzmiał tro­skliwy głos mo­jego męża. – Dziwna sprawa z tym sa­mo­cho­dem, wszystko było w nim sprawne, a ostat­nio tak po ko­lei coś na­wala, a to na kie­row­nicy coś bije, a to felga wy­krzy­wiona, to znowu te­raz aku­mu­la­tor. – Wes­tchnął. – Za­mó­wi­łem ci już u chło­pa­ków taki, wiesz, z lep­szej półki, mu­sisz mieć sprawny i bez­pieczny sa­mo­chód, gdy do­jeż­dżasz na wieś do pracy.

– Klemy? Ja­kie znowu klemy? Nie za­wra­caj mi te­raz głowy, pro­szę, mu­szę jesz­cze włosy wy­su­szyć i do­szło mi kilka ma­ili po dro­dze, a o dzie­sią­tej mu­szę być w pracy – mó­wi­łam szybko do te­le­fonu, który przy­ci­ska­łam brodą do barku tak, by móc roz­ma­wiać. Jed­no­cze­śnie pró­bo­wa­łam prze­trzeć ręką za­pa­ro­wane lu­stro ła­zien­kowe.

– Co ty ro­bisz, Ninka? Pra­wie cię nie sły­szę? – nie­cier­pli­wił się.

– No prze­cież ci mó­wię, że mam kilka spraw do za­ła­twie­nia, i jesz­cze ten ko­mi­sa­riat mi do­szedł, mu­szę tam za­je­chać po dro­dze, nie wiem, o co cho­dzi i po co mnie wzy­wają. Mó­wi­łam ci już o tym, cho­dzi o ja­kąś li­stę obec­no­ści pod­pi­saną nie­pra­wi­dłowo w pracy czy coś, ja­kaś drob­nostka pew­nie. Szu­kają po­wo­dów do usu­nię­cia mnie ze sta­no­wi­ska, bo zbyt gło­śno mó­wię, że tak jak tam jest, być nie po­winno, i tyle. Ale nie martw się tym. Ja się tym nie mar­twię. Wiesz, że je­stem ty­pem, który prze­ciw­sta­wia się ukła­dom bez względu na koszty.

– Mar­twisz się, już po sa­mym to­nie głosu sły­szę, że jed­nak się tro­chę się przej­mu­jesz.

– Wcale się nie mar­twię, tylko kom­bi­nuję, jak to wszystko ogar­nąć, dzień do­piero co się za­czął, a ja już nie wiem, w jaki spo­sób wpa­ko­wać w niego wszystko, aby się po­mie­ściło. Zja­dłeś coś rano?

– Tak, spo­koj­nie, coś tam zja­dłem. Wie­czo­rem za­bie­ram cię do knajpy, do tej, gdzie jest ło­wi­sko pstrąga. I nie pro­te­stuj.

– Pstrągi w środku zimy – ro­ze­śmia­łam się. – No do­bra, co z tymi klam­rami mam zro­bić?

– Z kle­mami. Masz je odłą­czyć od tego, do czego są przy­cze­pione, tak ci naj­pro­ściej wy­ja­śnię.

– Okej, tyle to chyba będę umiała zro­bić. A po co mi je przy­pią­łeś?

– Pod­łą­czy­łem, je­śli już. Bo rano twój sa­mo­chód nie chciał od­pa­lić.

– O pią­tej rano go od­pa­li­łeś?

– Tak, chcia­łem, żeby się roz­grzał, dzięki czemu mia­ła­byś mniej ro­boty rano.

– Ko­chany je­steś, naj­uko­chań­szy na ca­łym świe­cie – sko­men­to­wa­łam roz­czu­lona jego tro­ską.

– No już do­brze, do­brze, nie słódź mi tak, słu­chaj, co masz zro­bić z sa­mo­cho­dem, tylko do­kład­nie słu­chaj.

– Okej, słu­cham, od­kła­dam wszystko inne i słu­cham. Cała za­mie­niam się w słuch.

– Naj­pierw mu­sisz wy­łą­czyć prze­dłu­żacz, który leży na ziemi, przez całe po­dwórko mu­sia­łem go roz­cią­gnąć, wtyczkę masz przy na­szym ga­rażu. Swoją drogą, trzeba po­my­śleć o dru­gim ga­rażu, niby nie ma te­raz ta­kich mroź­nych zim, ale za­wsze jedno auto musi pod blo­kiem stać.

– Okej, okej, ko­tek, stresz­czaj się, bo ja na­prawdę się dzi­siaj spie­szę. Wiesz, że ju­tro w pracy dzień dziadka i babci i wszystko szy­ku­jemy. Dzieci z przed­szkola mają przyjść na wy­stęp, póź­niej po­czę­stu­nek...

– Nie prze­ry­waj mi i to ty do­kład­nie słu­chaj. Skup się, Ninka. Odłącz naj­pierw prze­dłu­żacz, póź­niej odłącz klemy, a na­stęp­nie za­mknij ma­skę i mo­żesz je­chać. Tylko po­woli jedź, w mie­ście wszystko jest od­śnie­żone, ale tam na tym twoim za­du­piu to pew­nie nie. Opony masz do­bre, nic się nie bój, bo one do­brze się trzy­mają drogi. A w week­end zo­sta­wię jesz­cze auto u me­cha­nika, za­mó­wi­łem już nowy aku­mu­la­tor. Daj znać, co na tej po­li­cji usta­li­łaś. Okej?

– Co ja mogę tam usta­lić, pew­nie to ja­kaś po­myłka, bądź spo­kojny. O mnie się nie martw, o mnie się nie martw, ja so­bie radę dam – za­nu­ci­łam. – Ze wszyst­kim poza sa­mo­cho­dem so­bie radę dam. Pa, skar­bie, do wie­czora, bo mu­szę sie­bie ogar­nąć.

* * *

Klemy, sremy, kto wy­my­ślił ta­kie na­zwy, i jesz­cze ten pro­stow­nik cały i aku­mu­la­tor, nie można by ja­koś pro­ściej... Skup się, Nina, to pro­ste, ba­nal­nie pro­ste – mó­wi­łam do sie­bie w du­chu.

– Dzień do­bry pięk­nej są­siadce. Co tam? Co, nie wia­domo, jak pro­stow­nik odłą­czyć? A to się coś za czę­sto zda­rza pani zo­sta­wiać sa­mo­chód na świa­tłach. Co, głowa na­bita czymś? Za dużo na gło­wie się ma?

– Pa­nie An­drzeju, może mnie pan nie za­ga­dy­wać? Nie chcę być nie­miła, bo bar­dzo pana lu­bię, ale spie­szę się i tyle. A już jest przed dzie­wiątą. – Spoj­rza­łam na ze­ga­rek. – O fuck.

– Nie wie­cie wy mło­dzi, na ja­kim świe­cie ży­je­cie, tylko ten po­śpiech i po­śpiech. Daj to, dziew­czyno, bo to pro­ste, a wi­dzę, że coś masz głowę nie tym co trzeba na­bitą. Ostroż­nie jedź, śli­sko jest dzi­siaj. O, ładne opony, bież­niki nie­znisz­czone. Jak chłop dba o sa­mo­chód, to i dba o babę.

– Po co tak mó­wić: o babę? Pa­nie An­drzeju, nie można ład­niej po­wie­dzieć?

– No można. Fajni lu­dzie je­ste­ście, mło­dzi, za­radni, ale strasz­nie za­la­tani. Jak wy mło­dzi te­raz ży­je­cie? Zna pani ko­goś z na­szego bloku poza mną?

– Pa­nie An­drzeju, pro­szę, nie te­raz, spie­szę się, po­ga­damy kiedy in­dziej, do­brze? – Sta­wa­łam się co­raz bar­dziej nie­grzeczna, a ten jak za­wsze, kiedy tylko spo­tka ko­goś na dro­dze, pod blo­kiem, w skle­pie, w parku, to za­raz musi za­ga­dać. Co za fa­cet.

– Sa­mot­ność to jest naj­gor­sza rzecz, pro­szę o tym pa­mię­tać. Wszystko inne, poza zdro­wiem i ro­dziną, jest nie­ważne, to tylko do­da­tek. O, tak jak z tym sa­mo­cho­dem: co z tego, że ładny i za­dbany, jak zo­sta­wiła pani na świa­tłach i ma te­raz pro­blem. Nie sku­piła się pani na tym, co istotne. Ro­zu­mie pani, co chcę pani po­wie­dzieć, pani Ninko?

– Tak, to mą­dre, ale nie mogę te­raz. Prze­pra­szam. – Za­chciało mi się pła­kać z tej nie­mocy, no prze­cież za chwilę mu po­wiem, że mam gdzieś jego rady, że miesz­kam w tym bloku od dwóch lat i tylko on ze wszyst­kich są­sia­dów, któ­rych też do końca nie znam, ma czas prze­sia­dy­wać na ławce pod blo­kiem. Za chwilę mi jesz­cze opo­wie, ja­kie to miał cięż­kie ży­cie i że od­dał dzie­ciom wszystko, żona umarła, a on zo­stał sam je­den je­dyny na świe­cie jak pies. –Pa­nie An­drzeju, pro­szę mnie pu­ścić, mu­szę być za dwie mi­nuty na po­li­cji.

– Na po­li­cji? – za­cie­ka­wił się.

Zda­łam so­bie sprawę, że je­stem głu­pia. Prze­cież to było do prze­wi­dze­nia, że jak wy­mó­wię słowo „po­li­cja”, to się ode mnie nie od­czepi w po­szu­ki­wa­niu osie­dlo­wej sen­sa­cji.

– No już, już – schy­lił się i prze­szedł wzdłuż ściany od ga­rażu – no już nie trzy­mam pani, pro­szę się od­su­nąć. – Od­piął klemy i za­mknął ma­skę sa­mo­chodu, zro­bił to dość ener­gicz­nie, tak, że wy­dała bar­dzo mocny dźwięk. – O prze­pra­szam, za mocno tro­chę to zro­bi­łem. Może pani już je­chać na tę po­li­cję. A po co wzy­wają? Co pani prze­skro­bała? Coś w pracy? Tam u was w tej gmi­nie to ja­kieś dziwne rze­czy się dzieją, cała oko­lica o tym, wie pani, mówi, dziwne rze­czy się tam dzieją. Wiem, co mó­wię, jak znaj­dzie pani chwilę, to pro­szę do mnie po­dejść, opo­wiem co nieco, mam tam kil­koro zna­jo­mych. Po co pani tam pra­cuje? Młoda, ładna, wy­kształ­cona, po­ukła­dana... Mąż ko­cha­jący... Po co się pani tam wła­do­wała? Świata nie zba­wisz, pil­nuj sie­bie, dziecko, pil­nuj sie­bie.

– Po­roz­ma­wiamy na spo­koj­nie, wpadnę do pana któ­re­goś dnia, to mi pan opo­wie. A tym­cza­sem ucie­kam. Dzię­kuję ser­decz­nie za po­moc.

– Nie ma za co, to dla mnie przy­jem­ność, uwa­żaj na sie­bie, dziecko, i ukłony dla męża. Fajni z was lu­dzie są, lu­biani w oko­licy.

Spo­tka­nie pierw­sze

Spo­tka­ła­bym się z tobą chęt­nie...

Chęt­niej niż kie­dy­kol­wiek, jesz­cze chęt­niej niż ze­szłego lata, gdy wiatr wiał tak mocno, że aż włosy tar­gał mi zbyt na­chal­nie. Wpa­dały mi do ust, przy­gry­za­łam je mi­mo­wol­nie, a szminka na­ło­żona na wargi kle­iła je. Póź­niej, kiedy mu­sia­łam je roz­kle­jać, mo­głam przy­naj­mniej za­jąć czymś moją nie­spo­kojną głowę. De­ner­wo­wały mnie jak ja­sna cho­lera te po­skle­jane ko­smyki wło­sów. Z cza­sem je jed­nak po­lu­bi­łam. Przy­naj­mniej głowę zaj­mo­wały i my­śli ko­iły. Wiatr nie­spo­kojny, co lek­kość ko­ły­szą­cych się snów za­biera, na krótką chwilę po­skra­miały. Ecie pe­cie, sre­cie pe­cie – po­my­śla­łam jesz­cze szyb­ciej niż nar­ra­tor, dzi­wak je­den wy­rył mi to w gło­wie. Te­le­fon prze­rwał ecie pe­cie, sre­cie pe­cie.

– Dzień do­bry – wy­mam­ro­tał słodko-pier­dzą­cym gło­sem, póź­niej od­chrząk­nął, prze­łknął ślinę, za­kasz­lał.

– Dzień do­bry – od­po­wie­dzia­łam, nie przed­sta­wia­jąc się. W słu­chawce na­stała ci­sza, która nie była wcale nie­zręczna, bo mia­łam ją gdzieś, była nie­istotna. Kiedy jest istotna, może być nie­zręczna, a ta była zręczna i mo­gła so­bie trwać i trwać w nie­skoń­czo­ność prze­cież.

– Dzień do­bry raz jesz­cze. – Znów wy­mam­ro­tał, od­chrząk­nął, prze­łknął ślinę, za­kasz­lał. Gruź­lik je­den. Za­czy­nał mi dzia­łać na i tak zszar­gane już od da­wien dawna nerwy.

– Czło­wieku, po co dzwo­nisz? Ja so­bie roz­my­ślam. Po co dzwo­nisz? Idź wody się na­pij, nie chrzą­kaj, nie za­le­waj flegmą łą­czy te­le­fo­nicz­nych, bo nie­do­brze mi się robi od tego. Nie prze­szka­dzaj mi, czło­wieku. Pró­buję przy­po­mnieć so­bie te­raz smak tam­tego lata, kiedy włosy wpa­dały mi do ust. Sta­ram się roz­po­znać go, wpro­wa­dzić się w taki stan, aby prze­nieść się w tamto miej­sce, w tam­ten czas, aby po­czuć, aby zro­zu­mieć to, jak było wtedy, a jak jest te­raz. Ro­zu­miesz, za­fleg­miony czło­wieku? Ro­zu­miesz, gruź­liku je­den? Ro­zu­miesz, że roz­my­ślam! Po­pij, od­kaszl­nij, prze­łknij ślinę i do­piero wtedy do mnie dzwoń, do lu­dzi do­piero wtedy dzwoń. Ro­zu­miesz? Nie po­dej­muje się pracy w call cen­ter z wadą wy­mowy czy z taką chrypą nie­mi­ło­sier­nie nie­przy­jemną. Kto cie­bie, czło­wieku, re­kru­to­wał, kto do pracy przy­jął?!

– Dzień do­bry – za­czął jesz­cze raz.

– Nie wy­trzy­mam tego jesz­cze raz, trzeci raz już nie. – Od­su­nę­łam te­le­fon od ucha i drżą­cym pal­cem pró­bo­wa­łam tra­fić w ten czer­wony niby gu­zik. Od tylu lat mia­łam do czy­nie­nia z do­ty­ko­wymi ekra­nami, a one wciąż mnie draż­niły.

– Lalka, zlu­zuj majty. – Śmiał się w głos, przej­mu­jąc mój te­le­fon w mię­si­stą dłoń, che­ru­bi­nek je­den, ma­min­sy­nek pach­nący gumą ba­lo­nową jak za daw­nych lat.

– Co ta­kiego? Co mam zlu­zo­wać? – By­łam rów­nie za­sko­czona jego na­głym po­ja­wie­niem się co jego sło­wami.

– Uspo­kój się, ko­bieto, palce po­po­cone, w ekran do­ty­kowy nie mo­żesz tra­fić, to po­de­szłem ci po­móc. Lalka, już w po­rządku, już wy­łą­czy­łem. Kto tak ci na ner­wach za­grał, co? Co to za gość, ja­kiś twój eks?

– Gów­nia­rzu, po pierw­sze to nie lalka, tylko pro­szę pani, a po dru­gie to nie mówi się po­de­szłem, tylko pod­sze­dłem. Pani w szkole nie na­uczyła?

– Zlu­zuj majty, lalka, bo na za­wał wal­niesz, a fajna z twa­rzy je­steś i w ogóle z wy­glądu je­steś okej, tylko wredna coś. Nic tak ko­biety nie po­sta­rza jak wre­dota.

– Dzięki, mimo wszystko dzięki – wes­tchnę­łam, bo mi szcze­niak po­mógł z tym te­le­fo­nem.

– Spoks.

* * *
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki