Dymy na przedpolach. Żółty tygrys - Janusz Figura, Andrzej Wesołowski - ebook

Dymy na przedpolach. Żółty tygrys ebook

Janusz Figura, Andrzej Wesołowski

4,6
14,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Historia 41 Samodzielnej Kompani Czołgów, pancernego pododdziału rozpoznawczego Wojska Polskiego w czasie walk z Niemcami we wrześniu 1939 roku. Kompania została sformowana w sierpniu 1939 roku w Zgierzu wchodziła w skład 30 dywizji Piechoty Armii "Łódź". Na wyposażeniu posiadała 13 TK-3, polskich tankietek, które obok czołgu 7TP była podstawową bronią polskich sił pancernych. Po zaciętych walkach 41 kompania tak jak i inne rozdziały rozpoznawcze straciła zdolność bojową, jej żołnierze albo polegli, albo trafili do niewoli.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 119

Oceny
4,6 (5 ocen)
4
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Mobilizacja

Noc z 25 na 26 sierp­nia 1939 roku była duszna i upalna. Fiat-508 pro­wa­dzony wprawną ręką kpr. Józefa Sadłec­kiego mknął pustą szosą w stronę Szczer­cowa. Jego pasa­żer, kapi­tan broni pan­cer­nej Tade­usz Wita­now­ski, od nie­dawna dowódca 41 kom­pa­nii czoł­gów roz­po­znaw­czych, spie­szył, ażeby zamel­do­wać się u dowódcy 30 dywi­zji pie­choty, do któ­rej jego oddział został przy­dzie­lony. Po dro­dze w myślach reka­pi­tu­lo­wał ostat­nie wyda­rze­nia…

Około godziny czwar­tej nad ranem 24 sierp­nia ofi­cer służ­bowy 10 bata­lionu pan­cer­nego w Łodzi ode­brał pilny tele­fon. Dzwo­nił ofi­cer ze sztabu Dowódz­twa Okręgu Kor­pusu IV. Chciał roz­ma­wiać z dowódcą bata­lionu. Ppłk Michał Piwosz­czuk, który od czasu zarzą­dzo­nego przed dwoma dniami stanu czu­wa­nia noco­wał na miej­scu w kosza­rach, pod­cho­dzi do tele­fonu. Po krót­kiej wymia­nie zdań odkłada słu­chawkę. Poleca ofi­cerowi służ­bo­wemu ogło­sić alarm w bata­lio­nie oraz wezwać całą kadrę do koszar. Do dalej miesz­ka­ją­cych wyjeż­dżają samo­chody i gońcy na moto­cy­klach.

W kan­ce­la­rii ofi­cera mobi­li­za­cyj­nego zarzą­dzona zostaje krótka odprawa. Dowódca bata­lionu infor­muje zebra­nych o ogło­sze­niu mobi­li­za­cji, jesz­cze nie powszech­nej, lecz tylko alar­mo­wej na imienne karty powo­ła­nia.

– Nasz bata­lion – mówi ppłk Piwosz­czuk – wysta­wia dla armii „Łódź” dwie kom­pa­nie czoł­gów roz­po­znaw­czych, czter­dzie­stą pierw­szą i czter­dzie­stą drugą, ponadto czter­dzie­sty pierw­szy stały park broni pan­cer­nej, kolumnę samo­cho­dów oso­bo­wych o tym samym nume­rze, cztery kolumny samo­cho­dów cię­ża­ro­wych i dwie sani­tar­nych. W dal­szej kolej­no­ści for­mo­wane będą kra­jowe kolumny samo­cho­dowe dla potrzeb naszego DOK. Począ­tek mobi­li­za­cji, czyli godzinę „A”, usta­lam na szó­stą zero zero. Po odpra­wie każdy z panów otrzyma teczkę „mob” z dokład­nym roz­pi­sa­niem czyn­no­ści. Pyta­nia są?

Nikt z obec­nych nie zabrał głosu.

– A zatem wszystko jasne – skwi­to­wał tę ciszę dowódca bata­lionu. – Ze swej strony chciał­bym jesz­cze dodać, że pod nie­obec­ność kapi­tana Wita­now­skiego, który lada chwila powi­nien wró­cić z kursu w Rem­ber­to­wie, pan porucz­nik Her­mi­czek zaj­mie się mobi­li­za­cją czter­dzie­stej pierw­szej kom­pa­nii. W ciągu jed­nej doby musi być zor­ga­ni­zo­wana.

Już po chwili por. Zyg­munt Her­mi­czek, prze­wi­dziany na dowódcę plu­tonu tech­niczno-gospo­dar­czego, pokwi­to­wał odbiór teczki z napi­sem: „41 kom­pa­nia czoł­gów roz­po­znaw­czych TK”. Na kilku pierw­szych stro­nach zawarty był etat tego nie­wiel­kiego oddziału. W jego skład miał wcho­dzić poczet dowódcy z goń­cami moto­cy­klo­wymi, dru­żyną łącz­no­ści i sek­cją pio­nie­rów. Razem: 1 ofi­cer, 7 podofi­cerów i 21 sze­re­go­wych, 1 czołg (dowódcy kom­pa­nii), 1 samo­chód oso­bowo-tere­nowy, 2 samo­chody z radio­sta­cjami N2, fur­go­netka i 4 moto­cy­kle. W czło­nie bojo­wym kom­pa­nii znaj­do­wały się dwa plu­tony czoł­gów TK, w każ­dym: 1 ofi­cer, 7 podofi­cerów i 7 sze­re­go­wych oraz 6 tan­kie­tek, 1 moto­cykl i 1 przy­czepa towa­rzy­sząca. Ostat­nim pod­od­dzia­łem był plu­ton tech­niczno-gospo­dar­czy, zło­żony z dru­żyny tech­nicz­nej, dru­żyny gospo­dar­czej, załóg zapa­so­wych i taboru. Łącz­nie: 1 ofi­cer, 13 podofi­cerów, 18 sze­re­go­wych, 5 samo­cho­dów cię­ża­ro­wych, warsz­tat samo­cho­dowy, cysterna, moto­cykl, trans­por­ter czoł­gów, 2 przy­czepy pali­wowe i kuch­nia połowa. Razem w zmo­bi­li­zo­wa­nej kom­pa­nii miało być: 4 ofi­cerów, 34 podofi­cerów, 53 sze­re­go­wych, 13 czoł­gów TK, 12 samo­cho­dów róż­nego prze­zna­cze­nia i 7 moto­cy­kli. Oddział był zatem nie­wielki, ale o nie­źle roz­wi­nię­tej struk­tu­rze wewnętrz­nej, dosto­so­wa­nej do jego przy­szłych zadań w polu.

Z zawar­tych w teczce zesta­wień wyni­kało, że czołgi TK-3 dostar­czy kom­pa­nia szkolna, część samo­cho­dów i moto­cy­kli pocho­dzić będzie z zapasu mobi­li­za­cyj­nego, reszta z bie­żą­cego użytku. Skład oso­bowy oddziału miał być wysta­wiony przez kom­pa­nię szkolną i star­szy rocz­nik kom­pa­nii pan­cer­nej, liczba powo­ły­wa­nych rezer­wi­stów była nie­wielka i wyzna­czono im miej­sce w rzu­cie koło­wym. Sta­no­wi­ska dowód­ców czoł­gów i kie­row­ców mieli objąć pod­ofi­ce­ro­wie i sze­re­gowi służby czyn­nej, nie licząc kilku pod­cho­rą­żych rezerwy.

Zarzą­dzona mobi­li­za­cja prze­bie­gała spraw­nie, bez pona­gleń i ner­wo­wego pośpie­chu. Tabela czyn­no­ści dokład­nie pre­cy­zo­wała, co i w jakiej kolej­no­ści należy robić, toteż wszystko poto­czyło się gładko. Gdy pod koniec dnia przy­je­chał z War­szawy kpt. Wita­now­ski, kom­pa­nia osią­gnęła prze­wi­dziany eta­tem stan ludzi, uzbro­je­nia i sprzętu, o czym zamel­do­wał mu por. Her­mi­czek.

Obaj udali się do kasyna na późną kola­cję. O tej porze pano­wały tam zwy­kle pustki, ale tego dnia sala huczała. Ofi­ce­ro­wie dzie­lili się spo­strze­że­niami z prze­pro­wa­dzo­nej wła­śnie mobi­li­za­cji, zada­nia odpo­wie­dzial­nego, i gło­śno snuli roz­wa­ża­nia na jeden w isto­cie temat: wojna czy pokój? Zda­nia były podzie­lone, pole­miki gorące, nikt jed­nak nie mógł być pewny, czy jego racje są słuszne.

Inny pro­blem tra­pił ppor. rez. inż. Sta­ni­sława Tro­ja­now­skiego, w cywilu pra­cow­nika Sze­fo­stwa Budow­nic­twa DOK IV w Łodzi, a od kilku zale­d­wie godzin nowo mia­no­wa­nego dowódcę 2 plu­tonu 41 kom­pa­nii. Przez kilka lat z przy­działu mobi­li­za­cyj­nego figu­ro­wał na eta­cie 2 bata­lionu pan­cer­nego w Żura­wicy i tam, powo­ły­wany paro­krot­nie na ćwi­cze­nia, zapo­znał się z lek­kimi czoł­gami Vic­kers, a także pol­skimi 7 TP, które były ich zmo­der­ni­zo­wa­nym odpo­wied­ni­kiem. Gdy z kartą powo­ła­nia mel­do­wał się u por. Her­mi­czeka, nie ocze­ki­wał wpraw­dzie, że jego plu­ton otrzyma takie wozy, ale liczył przy­naj­mniej na sprzęt pod każ­dym wzglę­dem sprawny, może nawet pro­sto ze skład­nicy, z zapa­sem czę­ści zamien­nych. W Żura­wicy mówiło się po cichu o jakichś pro­to­ty­pach czoł­gów, spo­łe­czeń­stwo nie szczę­dziło daro­wizn na Fun­dusz Obrony Naro­do­wej, wytwór­nie pra­co­wały ponoć na peł­nych obro­tach. Wszystko razem wzięte zda­wało się wska­zy­wać, że nie będzie tak źle i mobi­li­za­cja ujawni nie­jedną tajem­nicę, a tym­cza­sem…

Tym­cza­sem ku swemu zasko­cze­niu musiał pokwi­to­wać odbiór sze­ściu ćwi­czeb­nych tan­kie­tek, mocno już wyeks­plo­ato­wa­nych po kilku latach służby. Od biedy kwa­li­fi­ko­wały się jesz­cze do szko­le­nia, ale wojna to nie manewry z umow­nym nie­przy­ja­cie­lem. Jaka rola przy­pad­nie tym lili­pu­tom, słabo opan­ce­rzo­nym i uzbro­jo­nym w jeden tylko kara­bin maszy­nowy? Kto i jak zapewni im spraw­ność mar­szową, skoro są po prze­biegu mię­dzy­na­praw­czym?

– No cóż, chwyta pan byka za rogi – odpo­wie­dział Her­mi­czek, gdy Tro­ja­now­ski zadał mu te kło­po­tliwe pyta­nia. – Nasze wozy po let­nich manew­rach fak­tycz­nie nie są w naj­lep­szym sta­nie, w kom­pa­nii szkol­nej ni­gdy zresztą nie były oszczę­dzane. Odczu­wamy brak czę­ści i pod­ze­spo­łów, bo ten typ od kilku lat nie jest już pro­du­ko­wany, podob­nie jak czołgi TKS. Nowego sprzętu jakoś nie widać, więc w tej sytu­acji musimy radzić sobie sami. Warsz­ta­towcy zro­bią na pewno wszystko, co będzie moż­liwe.

Do roz­mowy wtrą­cił się sie­dzący obok kpt. Maciej Gra­bow­ski, dowódca 42 kom­pa­nii:

– U mnie też nie jest za dobrze, mam takie same kło­poty. Nie budzą obaw samo­chody i moto­cy­kle, ale nie mogę tego powie­dzieć o czoł­gach. Ich sil­niki i skrzy­nie bie­gów są już w takim sta­nie, że powinny być wymie­nione. Nowych nikt mi jed­nak nie obie­cuje. Wszyst­kie załogi pra­cują przy regu­la­cji zawie­sze­nia i cała nadzieja w tym, że zdążą przed wymar­szem. Porucz­nik Makiełko w pierw­szym plu­to­nie ma nie­kom­pletną przy­czepę towa­rzy­szącą, w dru­gim plu­to­nie jest ona na razie pusta. Nie otrzy­mał peł­nego wypo­sa­że­nia plu­ton tech­niczno-gospo­dar­czy…

– Pora chyba skoń­czyć tę dys­ku­sję – prze­rwał mu kpt. Wita­now­ski. – Mobi­li­za­cja to jesz­cze nie wojna. Zro­bi­li­śmy swoje, a co będzie dalej, tego nikt nie wie. Trzeba mieć mocne nerwy i wie­rzyć, że nasze dowódz­two trzyma rękę na pul­sie. Wiem o wszyst­kich bra­kach kom­pa­nii, nie mamy pod dostat­kiem spraw­nego sprzętu, ale pierw­szy trans­port fran­cu­skich czoł­gów lek­kich jest już w Łucku. Nadejdą nie­wąt­pli­wie następne w naj­bliż­szym cza­sie, więc nie traćmy nadziei, że wszystko się jakoś ułoży. Sami nie będziemy wal­czyć, mamy potęż­nych sojusz­ni­ków, któ­rzy pomogą. Niem­ców czeka wojna na dwa fronty.

Następ­nego dnia o 4.30 dwie zmo­bi­li­zo­wane kom­pa­nie sta­nęły na placu kosza­ro­wym do zło­że­nia przy­sięgi. Dobrze pre­zen­to­wali się strzelcy pan­cerni w sta­lo­wych heł­mach wzoru fran­cu­skiego ze skó­rza­nym amor­ty­za­to­rem zamiast daszka, dre­li­cho­wych kom­bi­ne­zo­nach koloru khaki i brą­zo­wych ręka­wi­cach z dłu­gimi man­kie­tami. Po przy­się­dze zło­żo­nej przed sztan­da­rem 10 bata­lionu pan­cer­nego, w obec­no­ści duchow­nych trzech wyznań, krótko prze­mó­wił ppłk Piwosz­czuk:

– Żoł­nie­rze pan­cerni – powie­dział na zakoń­cze­nie – wie­rzę, że w razie potrzeby wszy­scy męż­nie sta­nie­cie w obro­nie ojczy­zny i speł­ni­cie swój obo­wią­zek z hono­rem.

Słowa te głę­boko zapa­dły w umy­sły i serca zebra­nych. Reszta dnia minęła na gorącz­ko­wej krzą­ta­ni­nie. Dwu­krot­nie prze­pro­wa­dzono wymianę załóg w 42 kom­pa­nii. Ostat­nia odbyła się o 22.00.

W pół godziny póź­niej 41 kom­pa­nia opu­ściła gar­ni­zon. Z głu­chym war­ko­tem sil­ni­ków sunęły przez ulice tan­kietki i samo­chody poma­lo­wane ochron­nie w jasno­zie­lone, pia­sko­wo­żółte i brą­zowe nie­re­gu­larne plamy. Dowódcy czoł­gów wysu­nięci do połowy w otwar­tych wła­zach po raz ostatni spo­glą­dali na usy­pia­jącą Łódź. Mimo póź­nej pory marsz został zauwa­żony. Tu i ówdzie nie­liczni miesz­kańcy zatrzy­my­wali się i przy­ja­znym gestem pozdra­wiali jadą­cych.

Gdy mia­sto zostało za nimi, kie­rowcy zwięk­szyli odstępy mię­dzy czoł­gami i samo­cho­dami. Kom­pa­nia całą mocą sil­ni­ków jechała do miej­sca prze­zna­cze­nia. Pro­wa­dził dowódca 1 plu­tonu ppor. Jerzy Rędzie­jow­ski.

Zanim padły strzały

Zadumę Wita­now­skiego prze­rwał kie­rowca. Wska­zu­jąc na dro­go­wskaz z napi­sem „Szczer­ców”, powie­dział:

– Panie kapi­ta­nie, dojeż­dżamy!

W maleń­kim mia­steczku mimo póź­nej pory pano­wał duży ruch. Wąskimi ulicz­kami prze­wa­lał się potok tabo­rów kon­nych, masze­ro­wały kom­pa­nie strze­lec­kie, dud­niły na kocich łbach biedki amu­ni­cyjne. Łazik z tru­dem manew­ro­wał mię­dzy tymi kolum­nami, ale jakoś odna­leźli sie­dzibę dowódz­twa 30 DP, strze­żoną przez żan­dar­mów.

W pokoju na par­te­rze dyżur peł­nił ofi­cer infor­ma­cyjny sztabu dywi­zji kpt. Wło­dzi­mierz Janiga. Przy­by­cie Wita­now­skiego spra­wiło mu widoczną ulgę.

– Cie­szę się, że pana tu widzę – powie­dział, gdy po wza­jem­nej pre­zen­ta­cji wymie­nili uści­ski dłoni. – Zosta­li­śmy poin­for­mo­wani przez Inspek­to­rat Armii, że czter­dzie­sta pierw­sza kom­pa­nia czoł­gów wej­dzie w skład dywi­zji na miej­sce dzie­więć­dzie­sią­tej dru­giej kapi­tana Iwa­now­skiego, którą gene­rał Róm­mel oddał puł­kow­ni­kowi Gro­bic­kiemu na pozy­cję wysu­niętą „Wie­luń”. Szcze­rze mówiąc, zży­li­śmy się ze sobą od wio­sny tego roku, kiedy ta kom­pa­nia, zmo­bi­li­zo­wana w czwar­tym bata­lio­nie pan­cer­nym, zna­la­zła się w naszej dywi­zji. No cóż, takie prze­su­nię­cia to rzecz nor­malna, zwłasz­cza teraz. Gdzie pan zatrzy­mał swoje wozy?

– W majątku Lubiec pod Szczer­co­wem, zgod­nie z roz­ka­zem – odpo­wie­dział Wita­now­ski.

– W porządku, tam jest tym­cza­sowe miej­sce postoju czter­dzie­stej pierw­szej kom­pa­nii – potwier­dził Janiga.

Roz­mowę prze­rwał przy­jazd dowódcy 30 DP, gen. bryg. Leopolda Cehaka, który wra­cał z inspek­cji oddzia­łów. Wita­now­ski pode­rwał się na bacz­ność, mel­du­jąc swoje przy­by­cie.

Gene­rał, z pocho­dze­nia Chor­wat, były ofi­cer armii austriac­kiej, znany był z dosyć rubasz­nego trak­to­wa­nia pod­wład­nych, ale tym razem zacho­wał powagę. Spoj­rzał na kapi­tana prze­ni­kli­wym wzro­kiem i tubal­nym gło­sem wyra­ził swoje zado­wo­le­nie:

– Bar­dzo dobrze, że dołą­czył pan do dywi­zji. Kom­pa­nia nie będzie bez­czynna. Janiga zorien­tuje pana w sytu­acji, roz­po­zna­nie to jego spe­cjal­ność. Spo­koju tutaj nie mamy – dorzu­cił, opusz­cza­jąc pomiesz­cze­nie.

Wró­cili więc do roz­mowy. Wita­now­ski dowie­dział się, że 30 DP składa się z 82 sybe­ryj­skiego pułku strzel­ców im. Tade­usza Kościuszki, 83 pułku strzel­ców pole­skich im. Romu­alda Trau­gutta, 84 pułku strzel­ców pole­skich i 30 pułku arty­le­rii lek­kiej, które do nie­dawna sta­cjo­no­wały w Brze­ściu, Kobry­niu i Piń­sku. Dywi­zję zmo­bi­li­zo­wano w alar­mie 23 marca 1939 roku, dołą­cza­jąc do niej zgod­nie z eta­tem: 30 dywi­zjon arty­le­rii cięż­kiej, 30 bata­lion sape­rów, 30 kom­pa­nię łącz­no­ści, samo­dzielną kom­pa­nię ceka­emów na taczan­kach, kom­pa­nię kola­rzy, szwa­dron kawa­le­rii dywi­zyj­nej i służby, razem ponad 16 tysięcy ludzi. Po peł­nym roz­wi­nię­ciu masę tych wojsk prze­miesz­czono do rejonu na połu­dniowy zachód od Piotr­kowa, do obszaru ope­ra­cyj­nego przy­szłej armii „Łódź”. W ten spo­sób 30 DP stała się jej pierw­szym w cało­ści skom­ple­to­wa­nym związ­kiem tak­tycz­nym, wzmoc­nio­nym wła­śnie 41 kom­pa­nią czoł­gów roz­po­znaw­czych.

– Od kwiet­nia przy­stą­pi­li­śmy do prac for­ty­fi­ka­cyj­nych – cią­gnął Janiga. – Naj­pierw na prze­wi­dy­wa­nej pozy­cji głów­nej „Kaniów”, a potem, od połowy czerwca, w pasie sąsied­niej dywi­zji, na którą dopiero cze­kamy. To tak z grub­sza, bo roboty pro­wa­dzi­li­śmy także w innych miej­scach, a docho­dziło do tego jesz­cze zgry­wa­nie oddzia­łów, połą­czone z ćwi­cze­niami w polu i ostrym strze­la­niem. Sło­wem, harówka od świtu do zmierz­chu z nie­dziel­nym tylko odpo­czyn­kiem. Ogól­nie rzecz bio­rąc, nasza dywi­zja wyko­nała umoc­nie­nia w trzech czwar­tych pasa obrony armii, wysi­łek bez prze­sady ogromny.

– A jakie są nastroje wśród zmo­bi­li­zo­wa­nych? – zain­te­re­so­wał się Wita­now­ski. – Nie spo­dzie­wali się chyba takiej roboty?

– Bar­dzo dobre, choć pod koniec lipca i z począt­kiem sierp­nia, gdy zaczęły się żniwa, posy­pały się raporty. Wielu pro­siło o cza­sowe zwol­nie­nie, rwali się do swo­ich gospo­darstw i kosy. Nic w końcu dziw­nego, wieś w takim okre­sie potrze­buje rąk do pracy. Musie­li­śmy wyra­zić zgodę na rota­cyjne urlopy, choć nie wszy­scy chętni mogli z nich sko­rzy­stać. A wra­ca­jąc do naszych zajęć – Janiga zmie­nił wątek – to chciał­bym pod­kre­ślić, że duszą tutej­szych robót jest gene­rał Cehak, dowódca surowy i wyma­ga­jący, ale zara­zem wraż­liwy na tro­ski i potrzeby swo­ich żoł­nie­rzy bez względu na sto­pień.

– Pamię­tam, że był sze­fem Depar­ta­mentu Arty­le­rii – wtrą­cił jego roz­mówca.

– Tak, fak­tycz­nie był, ale trzy lata temu prze­jął trzy­dzie­stą dywi­zję i przez ten czas dobrze poznał pie­chotę. Od wio­sny tego roku czę­ściej prze­bywa w tere­nie niż w szta­bie, pomaga radą i wska­zów­kami, zachęca do pracy, wyróż­nia naj­lep­szych i jak trzeba, potrafi uka­rać, ale to są sprawy wyjąt­kowe. Dys­cy­plinę w naszej dywi­zji należy oce­niać wysoko.

Janiga posłu­żył się kil­koma przy­kła­dami dla pod­kre­śle­nia postawy oddzia­łów, po czym prze­szedł do kwe­stii naj­waż­niej­szych:

– Roz­ka­zem dowódcy armii „Łódź” wczo­raj prze­rwa­li­śmy prace for­ty­fi­ka­cyjne i jutro od rana, godzina ósma zero zero, dywi­zja w cało­ści ma być skon­cen­tro­wana w rejo­nie Szczer­cowa…

– Widzia­łem po dro­dze ten ruch – powie­dział Wita­now­ski. – Masa pie­choty i tabo­rów.

– I tak będzie do świtu – pod­chwy­cił Janiga. – Musimy zdą­żyć i na pewno zdą­żymy, bo sytu­acja jest już poważna. Bez­po­śred­nio na przed­polu naszej dywi­zji, a wła­ści­wie całej armii „Łódź”, Niemcy zaczęli pod­cią­gać swoje woj­ska. Już nawet nie trosz­czą się o masko­wa­nie, nie­które oddziały masze­rują w dzień, w zwar­tych kolum­nach, wręcz demon­stra­cyj­nie. Sygna­li­zują o tym nasi obser­wa­to­rzy z poste­run­ków Straży Gra­nicz­nej. Wnio­sek stąd aż nadto oczy­wi­sty: wojna jest nie­unik­niona. Niemcy ude­rzą w naj­bliż­szych dniach.

– Czyli koniec gry ner­wów?

– Nie­stety, tak – przy­znał ofi­cer infor­ma­cyjny. – Zaczęło się wszystko w marcu, teraz mamy koniec sierp­nia, tem­pe­ra­tura rosła przez pół roku. Lada moment doj­dzie do punktu kry­tycz­nego.

– Tak przy­pusz­cza­łem, cho­ciaż w naszym bata­lio­nie nawet po mobi­li­za­cji zasta­na­wiano się, czy fak­tycz­nie wybuch wojny nastąpi. Nie bra­ko­wało opty­mi­stów, któ­rzy szli o zakład, że wszystko rozej­dzie się po kościach…

***

W tym samym cza­sie, gdy kpt. Wita­now­ski zapo­zna­wał się z poło­że­niem dywi­zji i sytu­acją na jej przed­polu, 41 kom­pa­nia po dłu­gim mar­szu sta­nęła w majątku Lubiec. Czołgi i samo­chody usta­wiono wzdłuż drogi, bie­gną­cej wokół wiel­kich sta­wów hodow­la­nych. Drzewa i wyso­kie krzewy zapew­niały nie­złą osłonę, zapa­dał zresztą pół­mrok, dzięki czemu nawet z nie­wiel­kiej odle­gło­ści wozy były nie­wi­doczne. Nie­któ­rzy, bar­dziej obrotni żoł­nie­rze, korzy­sta­jąc z postoju, zaczęli roz­glą­dać się za rybami. Kapral Wilk, kie­rowca cię­ża­ro­wego Fiata, zdą­żył już nawet wycią­gnąć z wody kilka dorod­nych karpi, obie­cu­jąc sobie i kole­gom dodat­kową kola­cję. Przy polo­wej kuchni zebrała się gro­madka takich jak on „ryba­ków”, ale przy­jazd dowódcy kom­pa­nii nie zda­wał się zapo­wia­dać wycza­ro­wa­nej uczty. Roze­szli się do swo­ich wozów, prze­ko­nani, że zaraz sil­niki pójdą w ruch.

Wita­now­ski zebrał ofi­ce­rów i poin­for­mo­wał ich o prze­biegu roz­mowy w szta­bie dywi­zji i zada­niach kom­pa­nii.

– Pano­wie, sytu­acja jest napięta – oznaj­mił. – Wojna wisi na wło­sku. Czas, jaki pozo­stał do jej wybu­chu, musimy wyko­rzy­stać do mak­si­mum. Zada­nie naj­waż­niej­sze to prze­gląd sprzętu. Pan – zwró­cił się do por. Her­mi­czeka – zaj­mie się od rana dopro­wa­dze­niem wszyst­kich wozów do peł­nej spraw­no­ści tech­nicz­nej. Pro­szę też przy­go­to­wać wykaz bra­ku­ją­cych czę­ści zamien­nych, może coś nam jesz­cze pod­rzucą z Łodzi. Panu nato­miast – spoj­rzał na ppor. Sta­ni­sława Tro­ja­now­skiego – powie­rzam zada­nie w polu. Zaraz po pobudce pro­szę zebrać dowód­ców czoł­gów i na dwóch samo­cho­dach cię­ża­ro­wych poje­dzie­cie roz­po­znać teren w pasie dzia­ła­nia dywi­zji. Szcze­gólną uwagę należy zwró­cić na drogi w lasach i odcinki pofał­do­wane, skąd Niemcy mogą podejść skry­cie. Rano dam panu kom­plet map. Nie wiem, jak długo będziemy tutaj stali. Musimy się jed­nak liczyć z każdą ewen­tu­al­no­ścią, nawet natych­mia­sto­wym wymar­szem, jeśli taki roz­kaz otrzy­mam.

Pra­wie cały następny dzień, 27 sierp­nia, prze­bie­gał pod zna­kiem inten­syw­nej pracy. Spraw­ność samo­cho­dów i moto­cy­kli nie wzbu­dzała zastrze­żeń, wszyst­kie były „na cho­dzie”, dotarte, z nowym ogu­mie­niem. Czołgi jak dotąd też spra­wo­wały się dobrze, ale jeden marsz po szo­sie, z kil­koma posto­jami, nic pocie­sza­ją­cego jesz­cze nie wró­żył. Kie­rowcy i mecha­nicy z dru­żyny tech­nicz­nej od rana dobrali się do sil­ni­ków, dobrze pamię­ta­jąc słowa Her­mi­czeka, który wie­lo­krot­nie ostrze­gał przed awa­rią wozu w warun­kach bojo­wych. Unie­ru­cho­miony czołg na polu walki to łatwy do znisz­cze­nia cel. Dla usu­nię­cia defektu załoga musiała wyjść na zewnątrz, nara­ża­jąc się na ogień nie­przy­ja­ciela. Nie były to zatem prze­strogi goło­słowne, lecz podyk­to­wane tro­ską o ich życie. Nie żało­wali więc trudu, żeby dopro­wa­dzić „teki” do peł­nej spraw­no­ści. Z roz­kazu Her­mi­czeka zama­lo­wali też znaki roz­po­znaw­cze dowód­ców na bur­tach pan­ce­rzy, żeby nie uła­twiać Niem­com iden­ty­fi­ka­cji tych wozów.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki