Dziadów części III Ustęp - Adam Mickiewicz - ebook

Dziadów części III Ustęp ebook

Adam Mickiewicz

0,0
20,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Dziadów części III Ustęp to lektura szkolna.

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Adam Mickiewicz
Dziadów części III Ustęp
Epoka: Romantyzm Rodzaj: Epika Gatunek: Poemat

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 44

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Adam Mickiewicz

Dziadów części III Ustęp

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury.

ISBN-978-83-288-7453-4

Dziadów części III Ustęp

Książka, którą czytasz, pochodzi z Wolnych Lektur. Naszą misją jest wspieranie dzieciaków w dostępie do lektur szkolnych oraz zachęcanie ich do czytania. Miło Cię poznać!

Droga do Rosji

Po śniegu, coraz ku dzikszej krainie 
Leci kibitka jako wiatr w pustynie; 
I oczy moje jako dwa sokoły 
Nad oceanem nieprzejrzanym krążą, 
Porwane burzą, do lądu nie zdążą, 
A widzą obce pod sobą żywioły, 
Nie mają kędy spocząć, skrzydła zwinąć, 
W dół patrzą, czując, że tam muszą zginąć. 
Oko nie spotka ni miasta, ni góry, 
Żadnych pomników ludzi ni natury; 
Ziemia tak pusta, tak niezaludniona, 
Jak gdyby wczora wieczorem stworzona. 
A przecież nieraz mamut z tych ziem wstaje, 
Żeglarz przybyły z falami potopu, 
I mową obcą moskiewskiemu chłopu 
Głosi, że dawno stworzone te kraje 
I w czasach wielkiej Noego żeglugi 
Ląd ten handlował z azyjskimi smugi — 
A przecież nieraz książka ukradziona 
Lub gwałtem wzięta, przybywszy z zachodu 
Mówi, że ziemia ta niezaludniona 
Już niejednego jest matką narodu. 
Lecz nurt potopu szedł przez te płaszczyzny, 
Nie zostawiwszy dróg swojego rycia, 
I hordy ludów wyszły z tej ojczyzny, 
Nie zostawiwszy śladów swego życia; 
I gdzieś daleko na alpejskiej skale 
Ślad zostawiły stąd przybyłe fale, 
I jeszcze dalej, na Rzymu pomnikach, 
O stąd przybyłych mówią rozbójnikach. 
Kraina pusta, biała i otwarta 
Jak zgotowana do pisania karta — 
Czyż na niej pisać będzie palec boski, 
I ludzi dobrych używszy za głoski, 
Czyliż tu skreśli prawdę świętej wiary, 
Że miłość rządzi plemieniem człewieczem, 
Że trofeami świata są: ofiary? 
Czyli też Boga nieprzyjaciel stary 
Przyjdzie i w księdze tej wyryje mieczem, 
Że ród człowieczy ma być w więzy kuty, 
Że trofeami ludzkości są: knuty? 
Po polach białych, pustych, wiatr szaleje, 
Bryły zamieci odrywa i ciska, 
Lecz morze śniegów wzdęte nie czernieje, 
Wyzwane wichrem powstaje z łożyska 
I znowu, jakby nagle skamieniałe, 
Pada ogromne, jednostajne, białe. 
Czasem ogromny huragan wylata 
Prosto z biegunów; niewstrzymany w biegu, 
Aż do Euxinu1 równinę zamiata, 
Po całej drodze miecąc chmury śniegu; 
Często podróżne kibitki zakopie, 
Jak symum błędnych Libów przy Kanopie. 
Powierzchnie białych, jednostajnych śniegów 
Gdzieniegdzie ściany czarniawe przebodły 
I sterczą na kształt wysp i lądu brzegów: 
To są północne świerki, sosny, jodły. 
Gdzieniegdzie drzewa siekierą zrąbane: 
Odarte i w stos złożone poziomy, 
Tworzą kształt dziwny, jakby dach i ścianę, 
I ludzi kryją, i zowią się: domy. 
Dalej tych stosów rzucone tysiące 
Na wielkim polu, wszystkie jednej miary: 
Jak kitki czapek, dmą z kominów pary, 
Jak ładownice, okienka błyszczące; 
Tam domy rzędem szykowane w pary, 
Tam czworobokiem, tam kształtnym obwodem; 
I taki domów pułk zowie się: grodem. 
Spotykam ludzi — z rozrosłymi barki, 
Z piersią szeroką, z otyłymi karki; 
Jako zwierzęta i drzewa północy, 
Pełni czerstwości i zdrowia, i mocy. 
Lecz twarz każdego jest jak ich kraina, 
Pusta, otwarta i dzika równina; 
I z ich serc, jako z wulkanów podziemnych, 
Jeszcze nie przeszedł ogień aż do twarzy, 
Ani się w ustach rozognionych żarzy, 
Ani zastyga w czoła zmarszczkach ciemnych — 
Jak w twarzach ludzi wschodu i zachodu, 
Przez które przeszło tyle po kolei 
Podań i zdarzeń, żalów i nadziei, 
Że każda twarz jest pomnikiem narodu. 
Tu oczy ludzi, jak miasta tej ziemi, 
Wielkie i czyste — i nigdy zgiełk duszy 
Niezwykłym rzutem źrenic nie poruszy: 
Nigdy ich długa żałość nie zaciemi; 
Z daleka patrząc, — wspaniałe, przecudne; 
Wszedłszy do środka, — puste i bezludne. 
Ciało tych ludzi, jak gruba tkanica2, 
W której zimuje dusza gąsienica, 
Nim sobie piersi do lotu wyrobi, 
Skrzydła wyprzędzie, wytcze3 i ozdobi; 
Ale gdy słońce wolności zaświeci, 
Jakiż z powłoki tej owad wyleci? 
Czy motyl jasny wzniesie się nad ziemię, 
Czy ćma wypadnie, brudne nocy plemię? 
Na wskroś pustyni krzyżują się drogi, 
Nie przemysł kupców ich ciągi wymyślił, 
Nie wydeptały ich karawan nogi; 
Car ze stolicy palcem je nakryślił. 
Gdy z polską wioską spotkał się ubogą, 
Jeżeli trafił w polskich zamków ściany, 
Wioska i zamek wnet z ziemią zrównany. 
I car ruiny ich zasypał — drogą. 
Dróg tych nie dojrzeć w polu między śniegi, 
Ale śród puszczy dośledzi je oko: 
Proste i długie na północ się wloką; 
Świecą się w lesie, jak w skałach rzek biegi. 
I po tych drogach któż jeździ? — Tu cwałem 
Konnica wali przyprószona śniegiem, 
A stamtąd czarnym piechota szeregiem 
Między dział, wozów i kibitek wałem. 
Te pułki podług carskiego ukazu 
Ciągną ze wschodu, by walczyć z północą; 
Tamte z północy idą do Kaukazu; 
Żaden z nich nie wie, gdzie idzie i po co? 
Żaden nie pyta. Tu widzisz Mogoła 
Z nabrzmiałym licem, małym, krzywym okiem; 
A tam chłop biedny z litewskiego sioła, 
Wybladły, tęskny, idzie chorym krokiem. 
Tu błyszczą strzelby angielskie, tam łuki 
I zmarzłą niosą cięciwę Kałmuki. 
Ich oficery? — Tu Niemiec w karecie, 
Nucąc Szyllera pieśń sentymentalną, 
Wali spotkanych żołnierzy po grzbiecie. 
Tam Francuz gwiżdżąc w nos pieśń liberalną, 
Błędny filozof, karyjery szuka 
I gada teraz z dowódcą Kałmuka, 
Jakby najtaniej wojsku żywność kupić. 
Cóż, że połowę wymorzą tej zgrai? 
Kasy połowę będą mogli złupić; 
I jeśli zręcznie dzieło się utai, 
Minister wzniesie ich do wyższej klasy, 
A car da order za oszczędność kasy. 
A wtem kibitka leci — przednie straże 
I dział lawety, i chorych obozy 
Pryskają z drogi, kędy się ukaże, 
Nawet dowódców ustępują wozy. 
Leci kibitka; żandarm powoźnika 
Wali kułakiem, powoźnik żołnierzy 
Wali biczyskiem, wszystko z drogi zmyka, 
Kto się nie umknął, kibitka nań wbieży. 
Gdzie? — Kto w niej jedzie? — Nikt nie śmie zapytać. 
Żandarm tam jechał, pędzi do stolicy,