Dzieci upadłych bogów - Carissa Broadbent - ebook + audiobook

Dzieci upadłych bogów ebook

Broadbent Carissa

0,0
69,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Każda wojna pociąga za sobą ofiary. Nawet ta wywołana w właściwych pobudek. Nawet ta wygrana.

Tisaanah przehandlowała swoją wolność w zamian za bezpieczeństwo tych, których wcześniej porzuciła. W tym momencie zgodnie z zawartym paktem krwi musi walczyć w wojnie prowadzonej przez Zakony, a Max nie zważając na koszty, usilnie stara się ją ocalić.

Kiedy w Arze dochodzi do zdrady, bohaterowie zostają wciągnięci w jeszcze krwawszy konflikt. Tisaanah, jeśli chce wygrać, musi zaryzykować i poddać się mocy Reshaye, a Max zmuszony do objęcia dowodzenia, mierzy się ze wszystkim, o czym pragnął zapomnieć – swoją przeszłością, jak również z własną tajemniczą magią.

Cały czas zagrażają im mroczne siły – straszliwsze niż knowania Zakonów.

Tisaanah i Max zostają wciągnięci do świata starożytnej magii i wypaczonych tajemnic. Co poświęcą, aby zwyciężyć? Co oddadzą dla władzy, a co dla miłości?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 660

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Ciebie.

Fakt, że czytasz w tej chwili tę książkę, to najcudowniejsza rzecz na świecie. Dziękuję. Mam nadzieję, że Ci się spodoba.

 

 

 

 

 

PROLOG

 

 

Zaczęło się od szeptu, a skończy się krzykiem. Wszystko, co pomiędzy to tylko poplątane nici losu.

Niegdyś wierzyłam w przeznaczenie i inne takie. Wierzyłam w bogów, bóstwa i myśl przewodnią wielkiego planu. Dlaczego odnajdywałam ukojenie w tym, że jestem jedynie małym elementem czegoś ogromnego? Dlaczego cieszyła mnie własna nieistotność? Być może przez tę moją rozpaczliwą samotność tak bardzo ceniłam połączenie z wszechświatem – nie możesz mnie porzucić, ponieważ jesteśmy częścią tego samego dzieła.

Jednak już w to nie wierzę. Gdyby istnieli jacyś bogowie, z pewnością zwróciliby się do mnie do tej pory. Tkwię wystarczająco blisko śmierci, by czuć jej woń. Na tyle, by przytknąć dłoń do matowego szkła, które oddziela mnie od ich świata. Spoglądam przez nie, ale zauważam tylko kurz i kości.

Nauczyłam się już, że zarówno z życiem, jak i ze śmiercią wiąże się niewiele pewników, ale wiem doskonale, że kości nie mówią. Kurz nie opowiada historii.

Zamiast tego fałszując, nucę sobie zapomnianą ludową pieśń, pragnąc ciepła bijącego serca.

Zaczęło się od szeptu, a skończy się krzykiem. Wszystko, co pomiędzy, nadal pozostaje niewiadome.

Zatem czekam.

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

TISAANAH

 

 

 

Odetchnęłam głęboko i otworzyłam oczy, ale zobaczyłam jedynie mrok. Pot sprawił, że włosy przykleiły mi się do szyi, a szorstka pościel do skóry. Tętent krwi w uszach zagłuszał dźwięki statku – skrzypienie drewna, szum wzburzonych fal, miarowe oddechy śpiących współpasażerów.

{Coś się zbliża.}

Szept odbił się echem w mojej głowie, zalewając mój umysł bezsensowną paniką. Ilekroć zamykałam oczy, napływały wspomnienia Reshaye – blask złotych włosów, biały, biały, biały pokój, a także przytłaczające poczucie czegoś nieokreślonego, co majaczyło za horyzontem, wyciągając po mnie ręce.

Po nas.

Usiadłam powoli, a potem wstałam, przesyłając Reshaye swój spokój, a przynajmniej tyle, ile zdołałam w sobie odnaleźć. Musiałam przejść bardzo ostrożnie, żeby nikogo nie obudzić. Statek nie był mały, lecz mieliśmy tylu pasażerów, że zrezygnowaliśmy z koi na rzecz posłań ułożonych na podłodze niemal jedno przy drugim. Mimo wszystko „posiadłość” Esmarisa Mikova była tak naprawdę miastem, w którym mieszkało prawie tysiąc niewolników – żołnierzy, służących, pokojówek, treserów koni, rzemieślników, rolników i kucharzy. I oczywiście tancerek, którą niegdyś byłam.

Niektórzy z nich postanowili pozostać w Threll, aby powrócić później na łono rodzin albo po prostu mieszkać w mieście, którym obecnie rządziły Zakony. Jednak większość postanowiła zabrać się z nami do Ary – kraju, w którym wszyscy mogli być wolni. Chociaż nie do końca, ponieważ w tej chwili znajdą się pod wpływem jego władców.

Na tę myśl pobudziło się żyjące w mojej głowie stworzenie. Nawet niewielki jego ruch potrafił sprawić, że się spinałam.

Patrzyłam pod nogi, szukając miejsca, w którym mogłabym postawić stopę. Tuż obok smacznie spał Serel. Choć minął już tydzień, kiedy na niego spoglądałam, w mojej piersi rodziło się dziwaczne niedowierzanie. Co jakiś czas musiałam opierać się chęci, aby go przytulić i upewnić się, że przyjaciel jest tu ze mną.

Dawno temu przestałam wierzyć w bogów. Żyłam już kontrolowana przez tylu ludzi, że nie cieszyła mnie myśl o pociągających za sznurki nieśmiertelnych. Mimo to jeśli coś nosiło znamiona boskiej interwencji, to właśnie to, że znów miałam przy sobie najlepszego przyjaciela.

Posłanie po mojej drugiej stronie było puste.

Przemknęłam pomiędzy śpiącymi i wspięłam się ostrożnie po skrzypiących drewnianych schodach. Kiedy znalazłam się na pokładzie, powitało mnie zimne powietrze i niebo otwarte nad moją głową niczym aksamitny koc. Musiałam się pochylić, by nie wyrżnąć głową o reling. Zimny podmuch schłodził moją spoconą skórę, a mimo to serce nadal waliło mi jak młotem.

To był tylko sen, zapewniłam Reshaye. Wszystko w porządku. To nie jest prawda.

W moim umyśle rozległ się syk.

{To zawsze jest prawda w ten czy inny sposób. Na tym świecie lub innym. Tutaj lub pod spodem.} – Przerwa na oddech wywołała u mnie gęsią skórkę. Czułam niepokój Reshaye, strach, gdy spojrzałam na horyzont. – {Coś…}

Zatrzymałam spojrzenie na szwie spajającym wodę z niebem. Skupiło się też na nim stworzenie w moim wnętrzu, sięgając w dal, tęskniąc za czymś, szukając czegoś.

Wychyliłam się za reling.

Nawet nie wiedziałam, czego poszukuję, ale coś ciągnęło mnie do przodu, coś, co znajdowało się bardzo daleko, ale jeśli się zbliżę, może zdołam zobaczyć…

Ktoś mnie odciągnął. Zatoczyłam się, cicho jęcząc, gdy uderzyłam plecami w znajomą postać, która mnie objęła.

– Za zimno na pływanie – mruknął przy moim uchu, a na moim ciele pojawiła się gęsia skórka, choć z zupełnie innego powodu. Musnął mnie ustami.

Reshaye bez słowa ukryło się w głębi mojego umysłu.

– Nie chciałam skakać.

– Wolałem nie ryzykować. Jeśli dobrze pamiętam, niezbyt dobrze pływasz.

– Pff… – Powiodłam palcem po boku tego, który więził mnie w swoich objęciach i zgodnie z moimi oczekiwaniami, zaśmiał się i mnie puścił.

Obróciłam się i zobaczyłam, że Max ma na twarzy coś pomiędzy grymasem a uśmiechem, jakby próbował okazać irytację, ale mu nie wyszło. Oczywiście jego usta uniosły się najpierw po lewej stronie, a dopiero później dołączyła prawa.

Wyraz ten odwzajemniłam bez zastanowienia.

– Nadużywasz powierzonej ci władzy, wykorzystując moje słabości – stwierdził.

Wzruszyłam ramionami.

– Nie możesz oczekiwać, że oprę się wszystkim pokusom.

Ostatni tydzień spędziliśmy w nieprzerwanej, bolesnej bliskości, choć ledwie się dotykaliśmy. Mimo wszystko na statku nie mieliśmy żadnej prywatności, chociaż chyba nigdy nie przyznam na głos, ile czasu poświęciłam na myślenie o wszystkich rzeczach, które zrobimy, gdy już zostaniemy naprawdę sami.

Nadal czułam na uchu ciepło jego oddechu. Uśmiechnęłam się do niego cwaniacko, gotowa rzucić kolejną ripostę, ale nagle spoważniał, a w jego oczach odmalował się niepokój.

– Koszmary? – zapytał cicho.

– Wydają się bardzo realne.

– To prawda.

Oczywiście Max, jako jeden z nielicznych, doskonale o tym wiedział.

Wyciągnął rękę, na widok czego zmarszczyłam brwi.

– Co?

Prychnął.

– Proszę, Tisaanah.

Częściowo wcale nie chciałam mu pokazać – nie zamierzałam dawać mu kolejnego powodu do zmartwień, zwłaszcza skoro wiedziałam, ile poświęca, żeby być tu ze mną. Podałam mu jednak rękę wnętrzem do góry i razem na nią spojrzeliśmy.

Żyły na moim przedramieniu, które wcześniej były ledwie widoczne pod moją białą skórą, teraz ściemniały i zrobiły się prawie czarne.

Max zmarszczył brwi.

– Tak wielu aspektów Reshaye nie rozumiemy – mruknęłam. – Być może to kolejna dziwna niewiadoma.

– Nie lubię nie wiedzieć.

Niemal parsknęłam śmiechem. Szkoda, bo otacza nas samo nieznane.

Uniósł wzrok i popatrzył mi w oczy, a słowa zamarły mi na ustach. W poświacie księżyca tęczówki Maxa wydawały się jasne i wyraziste. Stanowiły ostateczne przypomnienie o tym, do czego zdolne było stworzenie we mnie. Nadal widziałam, jak jego przezroczyste powieki się cofają, odsłaniając mroczne, niezgłębione spojrzenie, a jego ciało bucha płomieniami.

Piękne i przerażające.

Raz jeszcze zerknęłam na swoją dłoń, a potem wzruszyłam ramionami i postanowiłam odpuścić temat.

– Nie powinniśmy się tym zbytnio przejmować – stwierdziłam, znów patrząc na ocean. W kierunku Ary.

Nie wiedziałam, co nas tam czeka. Przez kilka dni po opuszczeniu posiadłości Mikova przepełniała nas błoga euforia zwycięstwa, która zagłuszała wszystko inne. Jednak później moje koszmary stały się wyraźniejsze, a w miarę zbliżania się do brzegów Ary, czułam, że zaciskają się na mnie okowy Zakonów.

Mimo wszystko zawarłam z nimi układ. Zakony dały mi moc potrzebną do pokonania threllskich lordów i ocalenia tych, których uprzednio porzuciłam. Ale w zamian za to ponownie sprzedałam się w niewolę. Jedyna różnica polegała teraz na tym, że miałam władać śmiercią, a nie kuszącymi ruchami bioder i ładnymi słówkami.

Na samą myśl o tym mocno kurczył mi się żołądek. Wciąż dręczyły mnie wspomnienia Maxa dotyczące zagłady w Sarlazai. Nie zamierzałam dopuścić do powtórki takiego zniszczenia.

– Chyba możemy martwić się wszystkim po równo – wymamrotał.

Wzięłam go za rękę. Instynktownie zacisnął ciepłe, znajome palce.

– Co według ciebie tam zastaniemy? Po powrocie?

Milczał przez dłuższą chwilę.

– Zastanawianie się nad tym nie ma najmniejszego sensu – wyznał w końcu. – Na razie uważam, że Nura jest zbyt cicha. Myślę, że Zakony muszą podjąć decyzję w sprawie panowania Sesri. I wydaje mi się, że są zdesperowane, a to chyba najbardziej mnie przeraża, bo nie wiem z jakiego powodu. Nie mam pojęcia, co zastaniemy po powrocie do domu, ale myślę, że nic, co by mi się podobało.

Nura powiedziała do mnie wcześniej: „Mam nadzieję, że po powrocie będziesz gotowa do zażartej walki”.

Nie mam wyjścia, muszę brać tę ewentualność pod uwagę. Zaczęłam wspominać. Osiem lat temu matka pocałowała mnie w czoło i wysłała w niepewną, okropną przyszłość. Jednak zrobiła to, aby zapewnić mi jakąkolwiek szansę na przetrwanie. Na życie. To była jedyna okazja, aby moje życie stało się godne żywotów tych wszystkich poległych. Nie chciałam, aby kiedykolwiek istniało więcej córek odrywanych nocą od matek, które aż do śmierci będą musiały tyrać w kopalniach.

Nie można złożyć za coś takiego zbyt wielkiej ofiary.

Spojrzałam na zamyślonego Maxa. W mojej piersi splatały się wyrzuty sumienia i pociąg do niego. Jedno karmiło się drugim.

Max tak bardzo się dla mnie poświęcił, wycierpiał więcej, niż powinien.

– Zrozumiałabym – przyznałam cicho.

Zerknął na mnie.

– Hm?

– Zrozumiałabym, gdybyś nie był w stanie tego zrobić. Gdybyś nie mógł brać udziału w kolejnej wojnie.

Przez jego twarz przemknął jakiś cień, jakby Maxa coś rozdzierało od środka, a potem jego mina wyraźnie złagodniała.

– Jeśli ty możesz walczyć, to ja również. – Musnął palcami mój policzek i dodał: – Mam gdzieś to, w co się pakujemy. Nie zostawię cię w tym samej.

Na bogów. Spojrzałam na ocean, bo patrzenie na Maxa i to, w jaki sposób mi się przyglądał, stało się nagle zbyt przytłaczające.

W tej samej chwili głos Reshaye poniósł się w moim umyśle niczym wydobywający się z mroku dym.

{Ma rację} – szepnęło stworzenie. – {Nigdy nie jesteś sama.}

 

***

 

Następnego ranka razem z Serelem pochylaliśmy się ponad relingiem na pokładzie. Wczorajszej nocy zasnęłam z trudem, ale dziś nie byłam zmęczona, jedynie trochę piekły mnie oczy. Właściwie czułam, że jestem pełna nerwowej energii.

Serel uniósł głowę i zamrugał pod wpływem słonego wiatru.

– Zawiniemy dziś do portu, prawda?

– Syrizenki mówią, że jesteśmy już blisko brzegu. Gdyby się nieco przejaśniło, być może bylibyśmy w stanie dostrzec wieże.

Serel gwizdnął pod nosem.

– Wieże. Co to musi być za widok.

– Jest naprawdę wspaniały. – Nie można było temu zaprzeczyć. Kiedy przybyłam do Ary, miałam tak wysoką gorączkę, że ledwie pamiętałam podróż. W głowie pozostał mi jedynie obraz dwóch wież majaczących ponad imponującymi arańskimi klifami. Były tak wspaniałe, że wszystko dookoła przestało się liczyć.

I po raz pierwszy od tygodni poczułam nadzieję.

Reshaye poruszyło się na to wspomnienie i zaśmiało gorzko.

{Ależ byłaś głupia. Jakże naiwna.}

– Nigdy nie sądziłem, że dożyję chwili, w której je zobaczę. – Serel uśmiechał się swobodnie, ale głos mu się załamał, więc domyślałam się głębi tego stwierdzenia. Emocje chwyciły mnie za gardło.

– Spodoba ci się tam – powiedziałam.

Powtarzałam sobie, że to prawda. To musiała być prawda. Serelowi podobało się prawie wszystko. Był wiecznym optymistą, który nie szukał dziury w całym. Nie było powodu, aby o Arze myślał inaczej. Mimo to… nie wiedział o tak wielu rzeczach. Ja również nie zdawałam sobie sprawy z licznych kwestii.

Obróciłam się i rozejrzałam po pokładzie. W tej chwili przebywali na nim niemal wszyscy pasażerowie, co oznaczało, że panował tu wyjątkowy tłok. Jednak wszyscy zdawali sobie sprawę, że niebawem przybijemy do brzegu, a nikt nie chciał przegapić pierwszego widoku wyspy.

Emocje uchodźców były zupełnie inne niż te dotychczasowych mieszkańców Ary. Atmosfera była tak przeładowana ekscytacją, że czułam się, jakbym nią oddychała. Wyczuwałam jednak też to, co znajdowało się pod nią. Nerwowość. Obawy. Niepewność.

Spojrzałam na drugi koniec statku, gdzie grupa uchodźców zgromadziła się wokół dwóch postaci. Jedną z nich był młody – niewiele starszy od Serela – Filias. Miał krótkie włosy i brodę, a także głęboko osadzone oczy, które niemal zawsze mrużył, gdy z wrodzoną sobie podejrzliwością oceniał świat. Obok niego znajdowała się kobieta po pięćdziesiątce, z burzą rudo-siwych włosów na głowie oraz z wypisaną na twarzy łagodnością – Riasha.

Para ta wydawała się nierozłączna i zawsze otoczona innymi. Oboje byli niewolnikami w posiadłości Esmarisa, ale słabo ich znałam. Mnie przeważnie zamykano w willi, a oni chodzili po obrzeżach terenu, bo pracowali w polu. Serel spotkał się kilkakrotnie z Filiasem, gdy tego awansowano na strażnika. Jednak nie widziałam ich wcześniej, dopóki nie weszli na pokład. Pierwszą rzeczą, którą w nich zauważyłam, była bijąca od nich determinacja.

Większość ludzi znalazła się na pokładzie tego statku, aby stworzyć sobie lepsze życie, ale Filias i Riasha pragnęli zbudować coś o wiele większego.

Oczywiście w pełni ich popierałam. Mimo to oboje – a właściwie głównie młody mężczyzna – patrzyli na mnie z wielką dozą ostrożności.

Nie obrażało mnie to. Nawet nie dziwiło.

Byłam pewna, że słyszeli już o mnie i mojej straszliwej mocy. I chociaż wszyscy byliśmy niewolnikami tego samego pana, ludzie na tym statku bardzo się od siebie różnili. Pochodziliśmy z przeróżnych podbitych krajów, w niektórych wojny toczyły się długimi latami, nim wkroczyli Threllianie i stali się jeszcze większym zagrożeniem. Dla niektórych z nich byłam wybawczynią, dla innych natomiast nyzereńską wiedźmą, która zaprzedała duszę jakiemuś mrocznemu bogu – kimś, kto im pomógł, ale komu nie można było ufać.

I może nawet mieli rację. Może wyrwałam ich z jednego ogarniętego wojną kraju, żeby wysłać do kolejnego. Być może nie zdołam ich ochronić, skoro nie byłam pewna, czy zapewnię bezpieczeństwo samej sobie – bo przecież własną krwią przypieczętowałam kontrakt z Zakonem, po czym w moim umyśle znalazło się Reshaye.

Mimowolnie ponownie rozejrzałam się po zgromadzonych na pokładzie, aż znalazłam Maxa, który opierał się o reling tuż obok Sammerina. Wyglądał, jakby żywo o czymś dyskutował. Zastanawiałam się, czy zdawał sobie w ogóle sprawę, jak łatwo było go odczytać. Stałam od niego dość daleko, a mimo to czułam się, jakbym praktycznie go słyszała.

– A jak tam seks?

Uniosłam brwi i spojrzałam na Serela, który cwaniacko szczerzył zęby w uśmiechu.

– Że co?

– Słyszałaś.

– Nie ma żadnego seksu.

– Och, przepraszam. Chodziło mi o uprawianie miłości.

– Serel! – Czułam, że się czerwienię, nawet jeśli starałam się wyglądać na poważną i przekonującą. – Ani seksu, ani uprawiania miłości.

– Gdyby to była prawda, a wiem, że nie jest, byłaby to wielka szkoda.

– Dlaczego myślisz…

– Patrzy na ciebie, jakby chciał cię pożreć. Powoli. Degustować – wytknął. Musiałam być czerwona jak burak, a mimo to poświęciłam chwilę, aby wyobrazić sobie to, o czym mówił. – Widzisz? – Wskazał Maxa, a ja obróciłam się i zobaczyłam, że naprawdę mi się przygląda. Kiedy spotkały się nasze spojrzenia, pomachał zupełnie zwyczajnie i odwrócił głowę.

Na bogów. Naprawdę był prosty do odczytania.

– Ja…

Wciąż się zastanawiałam, jak odpowiedzieć przyjacielowi, gdy nagle wybałuszył oczy, gapiąc się na coś ponad moim ramieniem. Threllianie zaczęli pokrzykiwać, wśród zgromadzonych na pokładzie uniosła się fala podziwu.

Zdumiony Serel zaklął pod nosem.

Odwróciłam się.

Mgła się rozstąpiła i mieliśmy przed sobą panoramę Ary.

Nareszcie pojawiły się przed nami wieże.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

MAX

 

 

 

Niegdyś widok wież był dla mnie pocieszający. Właściwie nawet coś więcej – inspirował mnie. Byłem zdumiony wyniosłością, pięknem i stabilnością, które reprezentowały. Zakładałem, że to stosowne, by widać je było z odległości tak wielu kilometrów. Lśniły jak latarnie morskie wyznaczające kierunek na lądzie i oceanie, powiadamiające o niezmiennej prawdzie. Tak jak same Zakony.

Obdarzałem je niezachwianym zaufaniem, jak nic innego na świecie.

Ale z tym już koniec.

W tej chwili zmarszczyłem brwi, patrząc na wyłaniające się z mgły dwie wieże. Mieliśmy do brzegu jeszcze kilka godzin, ale to one pojawiły się na horyzoncie jako pierwsze, niczym dwie kolumny światła bijące w niebo i znikające w chmurach. Threllianie gwałtownie wciągali powietrze, uśmiechali się szeroko i wskazywali na nie palcami.

Niemal widziałem inny obraz nałożony na ten widok. Tisaanah sprzed chwili, gdy ją poznałem, kiedy kurczowo trzymała się podobnego do tego relingu, stojąc samotnie z rozoranymi plecami i trawiącą ją gorączką. Najprawdopodobniej dostrzegła ten widok i poczuła ulgę, ponieważ była wtedy pewna, że Zakony uratują nas wszystkich. Zamiast tego rozczłonkowały nas, aż nic już nie zostało.

Tam, gdzie kiedyś widziałem siłę i pewność, teraz stały dwa groteskowe pomniki niespełnionych obietnic, niczym dwa środkowe palce wyprostowane do nieba. A pieprzyć i je.

Tisaanah stała obok Serela, który wpatrywał się w horyzont z tą samą nadzieją, co pozostali. Jednak jej spojrzenie wydawało się nieco twardsze i zimniejsze. Lekko wykrzywiała usta.

Zastanawiałem się, czy tworzy jakiś plan. Kochała plany.

A ja? Pragnąłem stałości i pewności, a mimo to działałem prawie wyłącznie pod wpływem impulsu. Instynkt krzyczał również w tym momencie, chociaż nie miałem pojęcia, co zrobić.

– Nie mogę się doczekać, aż zejdę z pokładu tego statku – mruknął Sammerin. Opierał się o reling z elegancką nonszalancją, chociaż byłem pewien, że starał się nie zwymiotować. – Postawienie stopy na stałym lądzie będzie… przyjemne.

– Nie wiem, czy na tyle, aby wynagrodzić nam to, cokolwiek tam zastaniemy.

– Mhm – mruknął, a potem odetchnął głęboko, zaciągając się dymem z fajki, który wypuścił później przez zęby. Palił tylko wtedy, gdy się denerwował. Tym oddechem powiedział więcej, niż kiedykolwiek zdołałby słowami.

Chciałbym umieć równie dobrze ukrywać swoje lęki. I choć nienawidziłem pływania po oceanie, czas spędzony na tym statku miał w sobie pewien urok. Nie musiałem rozumieć języka threllskiego, by zrozumieć nadzieję i ekscytację uchodźców. Przez te kilka dni łatwo się było w tym zatracić – zwłaszcza gdy obserwowałem Tisaanah, która patrzyła na przyjaciela i wydawała się nie dowierzać, że jest prawdziwy. Ich relację przepełniała euforia, jakby oboje ogromnie się cieszyli, że znów są razem.

To miłe. Sprawiało, że cały wcześniejszy wysiłek wart był tej chwili. Wszystko bym zrobił, by móc oglądać ją szczęśliwą.

Nawet jeśli wyczuwałem zbliżający się mrok.

Zerknąłem na Nurę, która stała nieopodal Eslyn i Ariadnei, które z kolei wyglądały na niezbyt zadowolone. Syrizeni z natury byli niepokojący – przerażało to ich bezoczne spojrzenie – jednak milczenie Nury zdawało się o wiele bardziej złowieszcze. Podczas całej podróży bardzo rzadko się odzywała. A jednak znałem ją na tyle dobrze, by wyczytać z niej zdenerwowanie, gdy codziennie wyglądała Ary na horyzoncie.

– Będziesz walczył? – zapytał Sammerin. – U boku Tisaanah w wojnie Sesri?

– Na pewno nie pozwolę jej walczyć samej – odparłem niemal natychmiast. Jednak skłamałbym, gdybym odrzekł, że na tę myśl nie spociły mi się dłonie. Wyciąć siatkę handlarzy niewolników to jedno, ale co innego podnieść broń na ludzi, którzy podążają za rozkazami innego przywódcy. Ostatnia wojna pozostawiła we mnie swoje żniwo. Aż za dobrze znałem jej wysoką cenę, a to i tak za mało. – Zostanę z nią – powiedziałem stanowczo, ale chyba bardziej do siebie. – Ale to wszystko. Zrobię to dla niej, nie dla nich.

Sammerin wydmuchał kolejną chmurę dymu. Wojna w Ryvenai również go poraniła, nawet jeśli znacznie lepiej ukrywał blizny. Przez ostatnie kilka dni niewiele się udzielał. Jednak cisza ta zdawała się inna niż jego zwyczajowe milczenie i wynikała nie z zamyślenia, a z nerwowości.

– Wiesz – zacząłem – na pewno zdołamy znaleźć kogoś innego, jeśli zechcesz teraz wrócić do swojego gabinetu.

Powiedziałem to od niechcenia, ale przyjaciel przebił się spojrzeniem przez moją fałszywą nonszalancję.

– Nie znajdziesz nikogo tak dobrego. – Spojrzał na Tisaanah na tyle intensywnie, że wiedziałem, iż nie patrzył na nią, a na to, co kryło się w jej wnętrzu. – I nie wierzę, żeby ktokolwiek inny zapanował nad tym stworzeniem. Chociaż mam nadzieję, że nie będzie trzeba.

Ścisnęło mnie w gardle. Nie spodobało mi się poczucie ulgi, bo nie wiedziałem, czy zaufałbym komukolwiek innemu niż Sammerinowi. Siła jego magii – mistrzostwo we władaniu tkankami – sprawiła, że był jedną z nielicznych osób, które mogły zatrzymać Tisaanah, gdyby Reshaye wyrwało jej się spod kontroli. A charakter Sammerina czynił go jedyną osobą na świecie, której mogłem zawierzyć, że to zrobi.

Nie było go przy mnie, gdy Nura otworzyła mój umysł i sprowadziła zagładę na całe miasto. Nie było go, kiedy Reshaye za pomocą moich rąk wybiło moją rodzinę.

Nie pozostało nic do dodania, więc poklepałem go po ramieniu i obróciłem się w stronę oceanu. Obserwując powiększające się wieże, czułem, że ich cienie stają się coraz zimniejsze.

***

 

– Nie wygląda to za dobrze – mruknąłem.

Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że powiedziałem to na głos. Jednak zgodził się ze mną siedzący obok Sammerin.

– Tak.

Tisaanah dołączyła do nas na dziobie. Milczała, ale słyszałem niepewność, której nie ujawniła.

Znajdowaliśmy się na tyle blisko wyspy, że widzieliśmy port, ale chociaż Threllianie krzątali się podekscytowani, reszta z nas zgromadziła się na dziobie i nerwowo obserwowała.

Coś było nie w porządku.

Znajdowaliśmy się jeszcze za daleko, aby móc obserwować ludzkie twarze, ale widziałem wiele złotych płaszczy – mundury gwardii królewskiej. Wieże, które nad nimi górowały, wydawały się ciemniejsze niż zwykle. Cichsze. I chociaż doki zazwyczaj wypełnione były dziesiątkami, jak nie setkami łodzi rybackich, w tej chwili stało w nich pełno lśniących, wypolerowanych statków.

– To okręty wojenne – napomknąłem.

Tisaanah rzuciła mi zaniepokojone spojrzenie.

– Okręty wojenne? – powtórzyła, jakby chciała powiedzieć: Już?

Musiałem się z nią zgodzić. Przygotowywałem się przecież do wojny, ale nie sądziłem, że będzie na nas czekać, gdy dobijemy do brzegu.

Oboje spojrzeliśmy na Nurę, która prawie na pewno wiedziała więcej, niż zdradzała. Jednak patrzyła na brzeg z wyrazem głębokiego zaniepokojenia oraz nutą dezorientacji.

– Nie możemy tam wpłynąć – powiedziała Tisaanah, kręcąc głową. – Nie z tymi wszystkimi uchodźcami na pokładzie. Nie zamierzam ryzykować.

– Nie zacumujemy w porcie. – Ruchem głowy wskazałem łódź wiosłową na burcie. – Najpierw sami się tam udamy i sprawdzimy, o co chodzi w tym zamieszaniu, a dopiero później będziemy mogli wprowadzić statek do doków.

Nikt się nie sprzeciwił. Przygotowaliśmy łódkę, usiedliśmy w niej. Podano nam broń. Kiedy zamknąłem palce na włóczni i podałem Tisaanah Il’Sahaja, na chwilę skrzyżowały się nasze spojrzenia. Wiedziałem, że myślimy o tym samym. Skoro dostaliśmy broń, tydzień spokoju się skończył i czas wracać do rzeczywistości. Łódź opuszczono na wodę. Znajdowałem się w niej wraz z Tisaanah, Sammerinem, Nurą i Eslyn. Ariadnea została na statku, patrząc na nas bezocznym wzrokiem, gdy chwyciłem za wiosła.

Płynęliśmy w milczeniu. Zbliżaliśmy się do doków. Zerknąłem przez ramię na postacie w złotych płaszczach, które zbierały się na lądzie, czekając na nas. Dopiero gdy byliśmy już blisko portu, zdałem sobie sprawę, że coś jest nie tak z ich mundurami. Osoby te wyglądały jak gwardia królewska, ale podobieństwo nie zostało oddane idealnie. Na ich piersiach malowała się czerwona plama, emblemat, którego nie umiałem do nikogo przypasować.

To niewłaściwe. Gwardziści nie nosili emblematu ani żadnego rodu, ani nawet samej królowej.

Kiedy łódź uderzyła o dok, naliczyłem ponad dwudziestu żołnierzy, a zbliżali się kolejni. Stojący z przodu kapitan miał na ramionach czerwoną pelerynę. Obserwował nas, gdy dwóch z jego żołnierzy pomogło nam się wdrapać na pomost.

Nie miałem czasu, żeby docenić stały ląd pod stopami. Spojrzałem na kapitana, a moja dezorientacja się pogłębiła.

– Witaj, Maxantariusie – przywitał się i uśmiechnął sztywno. – Długo się nie widzieliśmy. Ledwie mogłem uwierzyć w to, że wróciłeś.

– Eliasie, rzeczywiście minęło… trochę czasu. – Kiedy ostatnio się widzieliśmy, miał około trzydziestu lat i był jednym z najlepszych wojowników, jakich znałem. Nie wątpiłem, że nadal był groźny, chociaż posiwiały mu skronie, a twarz znaczyły zmarszczki.

Nie umknęło mi, jak przeniósł wzrok na Tisaanah, Sammerina i Nurę, oceniając nas, jak żołnierz swój cel. Widziałem również, że jego ludzie trzymają dłonie na rękojeściach mieczy, a pod ich udawaną uprzejmością krył się wyraz oczekiwania.

Uniosłem głowę i spojrzałem na prowadzące do miasta schody za plecami kapitana. Stłumiłem cisnące mi się na usta przekleństwo.

Miasto zostało zabarykadowane.

Ze statku, który stał w sporej odległości od portu, nie byliśmy w stanie tego dostrzec. Jednak przed schodami ustawiono drewniane konstrukcje. Pilnowali ich żołnierze. Dlatego nic się tu nie działo – doki zamknięto.

To pułapka, a po sposobie, w jaki Elias na nas patrzył, wiedziałem, na kogo została zastawiona.

Kapitan skinął głową Nurze.

– Jak zwykle miło mi cię widzieć.

– Możesz wyjaśnić, dlaczego nas otoczyliście? – zapytała chłodno.

Roześmiał się, jakby wcale nie zaskoczyły go jej słowa.

– Nie zamierzaliśmy was otaczać. Chętnie wyjaśnię, dlaczego tu jesteśmy, ale najpierw musicie odłożyć broń.

Z ciekawością przyglądał się Tisaanah, przez co moje palce samoistnie zacisnęły się na włóczni.

– Wolałbym odwrócić kolejność – powiedziałem.

– Nie chcemy, żeby ta sytuacja przybrała brzydki obrót.

Kątem oka dostrzegłem, że Eslyn uniosła swoją włócznię i przyjęła pozycję jak kot szykujący się do skoku na kanarka.

– Jesteśmy żołnierzami królowej Ary – poinformowała ich. – Atakując nas, dopuszczacie się zdrady. Przepuśćcie nas.

Elias zmarszczył brwi, jakby jej słowa go zdezorientowały.

– Jesteście żołnierzami Zerytha Aldrisa – powiedział. – Zdrajcami prawowitego króla Ary, Atricka Avinessa, i oczywiście nie możemy pozwolić wam przejść. Wasz związek z Aldrisem czyni was zdrajcami Ary i tronu. Rzućcie broń.

Że co?

Żadne z nas się nie ruszyło, wszyscy byliśmy tak samo skonsternowani.

Atrick Aviness? Przecież to wuj Sesri, szwagier jej ojca. I co Zeryth miał z tym wszystkim wspólnego?

– Zeryth? – powtórzyłem.

– Król? – zapytała Tisaanah. – My tylko…

Gdybym był życiowym optymistą, być może zobaczyłbym w tej chwili szansę na pokojowe rozwiązanie całej tej sytuacji. Jednak Eslyn jednym ruchem zniszczyła wszelką nadzieję.

Skoczyła i przytknęła włócznię do szyi Eliasa, magia trzeszczała na końcu jej ostrza.

– Nie groź nam – warknęła.

W tym samym momencie kapitan spojrzał na nas złowrogo.

– Rzucić broń! – powtórzył.

Wszyscy jego żołnierze wyjęli miecze z pochew.

– Nie ważcie się podnieść na nas ręki – syknęła Nura.

Czas zwolnił. Spojrzałem na gotowych do walki żołnierzy. Wiedziałem, że patrzą na nas, jak na oznaczone cele. Nie zamierzali pozwolić nam ujść z życiem.

– Nie mam w zwyczaju trzykrotnie prosić o to samo – oświadczył Elias.

To prawda. Kiedy to powiedział, zobaczyłem, że jego ludzie zaczęli na nas nacierać. Bez zastanowienia pozwoliłem, aby przepłynęła przeze mnie magia i ożywiła moją włócznię, która wysunęła oba ostrza.

W ułamku sekundy skoczyłem i zacząłem blokować ciosy. W moją broń uderzyło kilka mieczy, a potem znalazłem się twarzą w twarz z Eliasem. Mięśnie drżały, gdy powstrzymałem jego cios.

– Poddaj się – rozkazał przez zaciśnięte zęby.

– Nigdy nie zamierzałeś puścić nas wolno.

Skrzywił się. Słyszałem zbliżających się zbrojnych, nim we mnie uderzyli. Jeden cios zablokowałem, ale drugim mnie trafiono. Kolana ugięły się pode mną.

Obróciłem się i zobaczyłem, że kolejny żołnierz uniósł ostrze nad moją głowę…

Zachwiał się jednak i jęknął z bólu. Złapał się za brzuch. Między palcami jego dłoni zobaczyłem czarną zgniliznę. A gdy się zatoczył i upadł, odsłonił stojącą za nim Tisaanah z zakrwawionym Il’Sahajem w dłoni.

– Nie dotykaj go – wydusiła, gdy się podnosiłem.

Nie miałem czasu, aby jej podziękować, zadać pytanie, czy odetchnąć.

Wszystkie słowa, które mógłbym wypowiedzieć, zagłuszył brzęk stali.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 3

 

TISAANAH

 

 

 

Przemoc rozgorzała w błyskawicznym tempie. Napięcie naprężyło się niczym naciągnięta nić, a potem pękło i nas otoczyło.

Z trudem utrzymywałam kontrolę. Reshaye szarpało za moje mięśnie, karmiąc mnie mocą, wręcz nią upajając. Narastał wrzący we mnie gniew, gdy zobaczyłam, jak żołnierze atakują Maxa… Zbyt łatwo mogłam porzucić panowanie nad istotą w moim wnętrzu.

Magia ryczała w moich żyłach, przemknęła przez ręce i spłynęła na Il’Sahaja.

{To takie powitanie nam zgotowali?} – warknęło Reshaye. – {Zdrajcy. Pokażmy im, kogo tak naprawdę zdradzają. Pokażmy, do czego jesteśmy zdolni.}

Poczułam ból w ręce. Zrobiłam unik, jednak ktoś drasnął mnie mieczem. Zbyt szybko kolejny żołnierz rzucił się na mnie z uniesionym orężem, ale zaraz znieruchomiał. Kątem oka dostrzegłam, że Sammerin stał z ostrzem w jednej ręce, drugą natomiast zacisnął w pięść, a mężczyzna przede mną dosłownie zwinął się w kłębek.

Chciałam podziękować, ale brakowało mi tchu. W okamgnieniu obróciłam się i zablokowałam kolejny cios, a potem następne. Il’Sahaj rozsiewał zgniliznę w ciałach napastników. Udało mi się przedrzeć do Maxa. Przywarłam do niego plecami, pilnując jego słabych punktów, gdy on pilnował moich. Był pięknym wojownikiem, poruszał się zręcznie i z gracją. Jednak wykańczając ciosy, lekko się chwiał, więc jego ostrze nie trafiało w szyje czy kończyny. Raniło, ale nie zabijało.

Usłyszałam syk niezadowolonego Reshaye.

{Tchórz.}

Odtrąciłam wyciągnięte ku mnie palce stworzenia, które domagało się większej kontroli i zapłaciłam za to kolejnym sapnięciem, gdy ktoś zranił mnie w udo.

Zatoczyłam się. W chwili bezbronności zobaczyłam przed sobą błysk bieli. Nura wślizgnęła się w lukę po moim niecelnym ciosie, następnie wbiła ostrze pod żebra mojego napastnika. Magia koncentrowała się wokół niej jak cieniste smugi. Nawet muśnięcie jej obecności sprawiło, że rozdarł mnie strach.

Mrugnęłam, a pod powiekami zobaczyłam zakrwawioną twarz Esmarisa.

Widziałam złote włosy, zakrwawione paznokcie i pokój pełen bieli, bieli, bieli…

Niemal przytłoczyło mnie przerażenie Reshaye. Musiałam zebrać wszystkie swoje siły, żeby wyrzucić stworzenie z głowy. Udało mi się wykonać kolejny unik. Zadałam mocniejszy cios, niż faktycznie zamierzałam, a na piersi żołnierza wykwitła zgnilizna. Zbliżyłam się do niego niesiona własnym pędem i zobaczyłam kędzierzawy zarost, szeroko otwarte z przerażenia oczy oraz blizny potrądzikowe na policzkach. Twarz była młoda.

Nie miałam jednak czasu na wątpliwości czy pytania. W ciągu kilku następnych sekund rzucili się na mnie kolejni żołnierze. Z wściekłością istoty w moich żyłach siekałam mieczem jednego po drugim, a moja mroczna magia mieszała się z płomieniami Maxa.

Odwróciłam się i spojrzałam ponad walczącymi na ocean, na którym czekał nasz statek – wciąż pełen niewinnych pasażerów. Dwa okręty wojenne opuszczały dok. Ogarnęła mnie panika.

Odpływajcie, chciałam krzyczeć, jakby mój głos miał ponieść się po falach. Odpłyńcie najszybciej jak zdołacie!

Ktoś powalił mnie na ziemię, wyciskając powietrze z moich płuc, gdy upadłam na plecy. Elias pochylił się nade mną, złapał mnie za nadgarstki, ale w zbroi był zbyt ciężki, abym skutecznie go odepchnęła. Mrużąc z zaciekawieniem oczy, omiatał wzrokiem moją twarz.

– Kim jesteś?

Odpowiedziałam mu, przyzywając więcej magii do rąk. Stęknął i gwałtownie zabrał dłonie, które w tej chwili były czarne od zgnilizny.

Z trudem się podniosłam i rozejrzałam. Max walczył z czterema naraz i ledwie stał na nogach, a Nurę powalono. Sammerin trzymał siedmiu swoją magią, ale każdy z żołnierzy powoli wyrywał się spod jego kontroli. Wokół Eslyn trup słał się gęsto, a Syrizenka wyrywała włócznię z jakiegoś ciała, ledwo unikając ciosu w plecy.

Żołnierzy było za dużo.

Zacisnęłam palce.

{Możemy to zakończyć} – szepnęło Reshaye. Jednak nie chciałam takiego wsparcia. – {Mamy na tyle mocy, by to zakończyć.}

Nie.

{Dlaczego?}

Nie.

Wciąż się hamowałam…

Ziemią wstrząsnęła eksplozja.

Upadłam na kolana. W uszach mi dzwoniło. Ktoś mnie podniósł i odciągał od wybuchu. Już zaczynałam się wyrywać, gdy do ucha syknął mi kobiecy głos:

– Pomagam ci.

Dym wreszcie rozwiał się na tyle, że zorientowałam się w sytuacji.

Syrizeni. Kilkanaścioro z nich wyłoniło się z ciemności, jakby otworzono w pobliżu jakieś niewidzialne drzwi. Jeden chwycił Maxa i odciągnął go od napastników, a inni stanęli przy Sammerinie, Nurze i Eslyn. Pojawiło się ich jeszcze więcej. Na pomoście rozlano już tyle krwi, że ślizgałam się na drewnie.

– Spokojnie – powiedziała mi kobieta do ucha.

– Statek… – zaczęłam.

Nie zdołałam dokończyć. Świat się rozpadł, a my przepadliśmy.

 

***

 

Nagła cisza wydawała się ogłuszająca. Zorientowałam się, że klęczę, ale moje kolana nie były mokre od krwi, a od rosy na trawie. Trzymałam dłonie na ziemi.

– Cholera, poparzyła mnie! – skarżył się jakiś poirytowany głos.

– Nie zrobiłaby tego, gdybyś nas ostrzegła – burknęła Eslyn. – Dwie sekundy i sama skróciłabym Vivian o głowę.

Obróciłam się. Zauważyłam, że Max leżał obok mnie w trawie. Podniósł się na czworaki i spojrzał w moją stronę.

– Wszystko w porządku? – wydyszał.

Przytaknęłam. Wstałam i obróciłam się do Syrizenki, która mnie ocaliła. Miała blond włosy, piegi na policzkach i narzekała na ranę na nadgarstku. Najwyraźniej to ja ją zadałam.

– Statek – powiedziałam. – Przypłynęli z nami uchodźcy.

– Mamy statek – odparła trochę niecierpliwie. – Posłaliśmy po niego naszych. Eskortują go właśnie wzdłuż wybrzeża. Czy to naprawdę było konieczne? To…

– Dlaczego tu jesteśmy?

Max powiedział to w taki sposób, że się do niego obróciłam. Stał zupełnie nieruchomo. Krew odpłynęła mu z twarzy, gdy się rozglądał.

Po raz pierwszy zwróciłam uwagę na otoczenie.

Mieliśmy przed sobą rezydencję. Piękną, z fasadą z gładkiego, białego kamienia, a także ze złoconymi dodatkami i rzeźbami. Z przodu stały kolumny podtrzymujące balkon z balustradą z kutego żelaza, który ciągnął się po całej długości budynku, a nad nim znajdowało się wiele łukowatych drzwi. Staliśmy za masywną, bogato zdobioną bramą do posiadłości, a brązowy lew przyglądał nam się z ciekawością.

Za eleganckim domem majaczyły góry. Ledwie mogłam dostrzec w oddali mur i kwadratowe budynki. Być może forty.

Znałam to miejsce.

Znałam, choć nigdy w nim nie byłam. Znałam, ale nie miałam pojęcia skąd.

Poczułam, że w mojej głowie poruszyło się zdenerwowane Reshaye.

{Minęło tak wiele dni} – szepnęło – {odkąd tu byliśmy.}

Syrizenka stała przed wejściem. Miała na sobie czerwony pas, owinięty wokół talii i na ramionach, a materiał spływał jej aż na plecy. Była starsza niż reszta, siwe włosy związała ciasno przy głowie.

– Chodźcie – poleciła. – Król was oczekuje.

Król?

– Król? – powtórzył Sammerin.

Nawet on wydawał się zdenerwowany, gdy szeroko otwartymi oczami patrzył na budynek.

Max wyglądał, jakby wcale nie oddychał.

– Dlaczego tu jesteśmy? – powtórzył.

– Król wam wszystko wyjaśni – odparła beztrosko Syrizenka. – Chodźcie.

– Nie wejdę tam.

Max spojrzał na mnie, zaciskając zęby, a w jego oczach wrzała wściekłość. Wtedy zalały mnie wspomnienia…

Wspomnienia Maxa.

Zobaczyłam ciemnowłose rodzeństwo, które biegło mu na spotkanie przy bramie. Uśmiech ojca, uścisk matki.

A potem furię Reshaye i trupy.

Tutaj, w tym domu.

Byliśmy w Korvius. Domu rodzinnym Maxa.

Anserra wskazała ruchem głowy na byłego mieszkańca tej posiadłości.

– Mówił, że nie będziesz chciał tu przebywać – wyznała. – Stwierdził też, że im szybciej do niego przyjdziesz, żeby porozmawiać, tym szybciej będziesz mógł stąd odejść.

Max patrzył przed siebie z tak zaciśniętymi ustami, że aż drżał mięsień na jego policzku.

– On? – syknął.

Odpowiedziała mu przechodząca obok nas Nura:

– A któżby inny – mruknęła – jak nie sam pieprzony Zeryth Aldris?

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

Tytuł oryginału: Children of Fallen Gods

 

Copyright © 2021 by Carissa Broadbent

All rights reserved

 

Translation copyright © 2025 by Grupa Wydawnicza FILIA

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2025

 

Ilustracja na okładce: Ina Wong: artstation.com/inawong

 

Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio

 

PR & marketing: Karolina Nowak

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8402-111-8

 

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

SERIA: HYPE