Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Do Wilczej Doliny zawitała sroga zima.
Wielkimi krokami zbliżają się Szczodre Gody. Radosna atmosfera jednak pryska, kiedy jeden z synów kowala znika w tajemniczych okolicznościach. Na poszukiwania wyruszają najlepsi myśliwi, ale największą szansę na ocalenie chłopca ma opiekunka i pomagający jej Bratmił.
Dorastającym Miłkiem targają młodzieńcze uczucia i trudno mu odnaleźć się w roli posłusznego ucznia Chaberki. Co raz lepiej rozumie, że bycie Opiekunem będzie zawsze miało pierwszeństwo przed byciem Bratmiłem. Ponieważ jednak obwinia się za zniknięcie kowalczyka, podejmuje ryzyko, którego nie powinien podejmować.
Czy jedna zła decyzja będzie kosztować go wszystko co kochał? A może szalę przeważą wcześniejsze dobre uczynki i mądre wybory?
Marta Krajewska zabiera nas ponownie do Wilczej Doliny, gdzie bohaterowie poprzednich tomów zmieniają się z dzieci w nastolatków. Rozterki młodzieńczych serc, potrzeba buntu, potrzeba miłości i akceptacji sprawiają, że tej zimy w Wilczej Dolinie zrobi się bardzo gorąco.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 124
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ogień wśród śniegu
Bratmił wbijał wzrok w zamarzniętejezioro.
Zimowy krajobraz był senny i cichy. W lesie za plecami chłopaka nie krzyczał ani jeden ptak. Najlżejszy wiatr nie poruszał suchą trzciną porastającą brzeg, lecz nawet bez pomocy wichru mróz szczypał chłopca boleśnie w nos i policzki. Resztę ciała miał dobrze osłoniętą ciepłymi portkami, owijaczami na łydkach i długą kapotą z baraniej skóry, wywiniętej włosem do środka. Wydziergane na igle przez matkę wełniane rękawice z jednym palcem odbierały zręczność dłoniom, ale za to cudownie je grzały, a czapka chroniła głowę i nawet szło się przyzwyczaić do tego, że nieprzyjemnie gryzła wczoło.
Jednak Bratmił w ogóle nie zwracał na to uwagi, w skupieniu patrząc na taflę lodu pokrytą cienką warstwąśniegu.
Nie podobało mu się to, cowidział.
Uczył się u opiekunki już piątą zimę i zdążył się naoglądać nie tylko ludzi chorych, ale też połamanych i poranionych przez bestie. Samych potworów jeszcze nie spotkał, Chaberka robiła wszystko, by trzymać je z daleka od ucznia i od całej wsi. Miłek nie raz jednak widział, co potrafiły zrobić ofiarom, opatrywał też rany opiekunce i za każdym razem musiał tłumić narastający w sercuniepokój.
Kiedyś Chaberki zabraknie. A wtedy to on będzie stawał naprzeciw złu zagrażającemu WilczejDolinie.
Z wolna przyzwyczajał się do tej myśli, choć nie znaczyło to, że był gotowy, by zostać opiekunem.
Ostatniego roku sporo podrósł i wzrostem zrównał się z matką, ale do ojca było mu jeszcze daleko. Jego ciało wciąż pozostawało chude, nogi i ręce sprawiały wrażenie nazbyt długich, a Miłek, jakby nie nadążając za zmianami, stał się niezdarny i pokraczny w ruchach. I choć w tym samym czasie jego głowę wypełniało coraz więcej przydatnej wiedzy, wcale nie czuł się pewny siebie.
Zmrużył jasne oczy i odetchnął głęboko. Jego oddech zmienił się w kłębek pary i rozpłynął wpowietrzu.
Wtem śnieżna kulka trafiła go w tyłgłowy.
Bratmił stęknął zaskoczony. Gruba czapka zmniejszyła ból uderzenia, ale zaraz poczuł śnieg wpadający za kołnierz. Próbował go wygarnąć grubą rękawicą, ale zimna, nieprzyjemna strużka stopionego śniegu już spływała mu po kręgosłupie.
– Nie śpij, bo cię ukradną! – usłyszał wesoły, skrzekliwygłos.
Miłek odwrócił się spokojnie, tłumiąc zdenerwowanie.
– Okradną – mruknął ponuro, wciąż walcząc ze śniegiem za kołnierzem. – Mówi się „okradną”, nie „ukradną”, tłumoku.
Munek wzruszył kościstymi ramionami, szczerząc radośnie dwa rzędy spiczastychzębów.
– No już nie ukradną, bo cię obudziłem! – stwierdził. – Nie ma zaco.
Miłek zdjął rękawiczkę i zniesmaczony wyciągnął zza kołnierza wyjątkowo duży kawałek śniegu. Tymczasem mamun podszedł raźno, najwyraźniej bardzo zadowolony z siebie. Ruszał się trochę śmiesznie, jakby jego kolana uginały się za mocno, bujając Munkiem w górę i w dół przy każdym kroku. Na czubku wielkiej głowy o szpiczastych, odstających uszach, czapka walczyła o utrzymanie się na sterczących we wszystkie strony włosach. Była to stara czapka Bratmiła, którą chłopak podarował przyjacielowi w poprzednie Szczodre Gody. Podobnie reszta odzienia - połatane na kolanach lniane portki i dziurawe łapcie z łyka - też należała wcześniej do niego.
Bratmił wiedział, że mamun nie odczuwał zimna i nosił odzienie jedynie z sentymentu lub by wydawać się bardziej ludzkim. Mimo to Miłek miał wrażenie, że nigdy nie przywyknie do widoku chudej postaci o wzdętym brzuchu, łażącej po śniegu bez koszuli, w samych tylko portkach i łapciach. Jedynym dowodem na to, że mamun odnotowuje obecność zimy, była nieszczęsna czapka usiłująca nie spaść ze strzechy sztywnych, ciemnychwłosów.
– Czego po mrozie łazisz? – zagadnął Munek wciąż w świetnymhumorze.
Kiedy stanęli obok siebie, łypnął uważnie na ludzkiegochłopca.
– Ty urosłeś, czy to taczapka?
Bratmił, czując jak mokre palce drętwieją od mrozu, szybko wsunął dłoń na powrót w rękawicę.
– Czapka – odparł obojętnymtonem.
Munek rósł niczym zwierzę. Po dwóch wiosnach od narodzin był już tak duży jak obecnie, co napełniło go dumą i stało się źródłem uszczypliwości wobec Bratmiła. Ale potem zatrzymał się i Miłek, choć powoli, zaczął go doganiać. Gdzieś na jesieni zrównali się wzrostem i mamunowi przestało się to podobać. Bratmił nie wiedział, jakie fochy przyjdzie mu znosić, gdy przerośnie przyjaciela o głowę albowięcej.
– Chyba będą kłopoty – rzucił niechętnie, choć wcale nie chodziło mu o ich wzrost. – Zobacz.
Ruchem głowy wskazał na jezioro, w które jeszcze niedawno tak intensywnie sięwpatrywał.
Munek powiódł spojrzeniem wyłupiastych ślepi po ścieżce między suchym sitowiem i odciśniętymi w śniegu śladami stóp, uciekającymi w głąb przyprószonej śniegiem taflilodu.
Po chwili zmarszczył wypukłości nad oczami, ledwie porosłe cienkimibrwiami.
– Ooo… – mruknął przeciągle, nagle zaciekawiony. – Bose.
Bratmił westchnąłcicho.
– Ano właśnie. Idą od lasu, znalazłem je, jak wracałem ze świętegogaju.
– Od lasu… – powtórzył mamun w zamyśleniu. – Todziwne.
Co do tego obaj nie mieli wątpliwości. Ślady bosych stóp w środku zimy wyglądałyniepokojąco.
– Muszę powiedzieć opiekunce – uznał Bratmił. – Nie dalej jak kilka dni temu Falibor, ten dzieciak od rybaków, też mówił o śladach na jeziorze, ale mu nikt nie uwierzył. Dobrawka mi mówiła, bo śmiali się z niego trochę – dodał w drodzewyjaśnień.
– Aha – mruknąłMunek.
Myślami był jednak wlesie.
– Nie wiem, kto z naszych mógłby tu łazić – przyznał po chwili zastanowienia. – Ale mogępopytać.
– Dzięki. – Bratmił skinął mu głową. – Jezioro zimą zawsze zdawało mi się takiespokojne…
Munek wzruszył ramionami, nie mając pojęcia, coodpowiedzieć.
– Idziemy po śladach? – zaproponował w końcu, ale Miłek pokręciłgłową.
– Nikt jeszcze nie wchodzi na lód. Mróz niby ostry, ale woda od niedawna zamarznięta. Nie ma co kusićzłego.
– To corobimy?
– Nie wiem – odparł z ociąganiem uczeń opiekunki. – Tak po prawdzie, to wybierałem się na ruiny na ognisko, ale teraz nie wiem, czy nie powinienem biec do wsi i powiedzieć, cowidziałem.
Munkowi aż się ślepia zaświeciły, gdy usłyszał o ognisku. Młodzież ze wsi często spotykała się na zamkowych ruinach, sterczących na skale nad doliną. Odkąd Bratmił dorósł na tyle, że i jego dopuszczano do tych zabaw, mamun uwielbiał podglądać, jak spotyka się z innymi. A jeśli Munek nie mógł się gapić niezauważony, zawsze potem wypytywał Bratmiła o wszystkie plotki i opowieści, któreprzegapił.
Dlatego właśnie teraz parsknął lekceważąco i pokręcił dużągłową.
– Sam mówisz, że słyszeli już o śladach i nijak się nie przejęli. Nic się nie stanie, jak powiesz opiekunce wieczorem. Albojutro.
Bratmił rozważał jego słowa przezchwilę.
– No… Jutro i tak będę u opiekunki, bo do Dzisławyidziemy.
– No widzisz! – Munek klepnął przyjaciela w plecy. – Ślady nie zając, nieociekną.
Delikatnie popchnął Bratmiła ku ścieżce w stronę ruin.
– Uciekną – poprawił odruchowo Milek, dając się prowadzić. – Zające uciekają, nie ociekają. Nopomyśl.
– Uciekają szybciej, kiedy już ociekną! – Munek wyszczerzył zęby zadowolony i już po chwili obaj sunęli ku skale nadwioską.
Śnieg skrzypiał im podbutami.
Wciąż rozprawiając o śladach bosych stóp, wspięli się zboczem przez las. Gdy drzewa się skończyły, odsłaniając ośnieżoną łąkę na szczycie wzgórza i tkwiące na jej czubku ruiny, Munek zatrzymał się zżalem.
– Nie możesz iść dalej – przypomniał Bratmił. – Zobaczą twoje ślady naśniegu.
Mamun zgodził sięniechętnie.
– Opowiesz mi wszystkojutro?
– Pewnie, jeśli tylko uda nam się spotkać. Nie wiem, co mi każe zrobić opiekunka, kiedy jej opowiem otropach.
Munek zwiesił smętnie wielką głowę, westchnął, pożegnał się pełnym poczucia niesprawiedliwości burknięciem i odszedł wlas.
Bratmił zaś przemierzył okrytą białym puchem łąkę i niską kamienną bramą wszedł na dziedziniec twierdzy. Na środku niewielkiego, otoczonego osypującymi się murami placu
płonęło ognisko, a bijący od niego żar topił zalegający najbliżej śnieg. Wokół ognia na kamieniach i pieńkach siedziało pięć młodych osób. Wśród nich Bratmił natychmiast dostrzegł wysoką, misiowatą postać Gniewka i odruchowo skierował się kuniemu.
Przywitał się, dając znać o swym przybyciu, ale poza Gniewkiem nikt nie zwrócił na niego uwagi, bo przy ognisku toczyła się zażarta dyskusja o rzeczach ważnych istrasznych.
– Nie zjadali ludzi! – Kręcił głową Krzesąd, syn bartnika, młodzieniec niemalże już dorosły, a na pewno najstarszy zzebranych.
Jego dziewczyna, pulchna Cedonka o oczach ciepłych i bystrych, poklepała go uspokajająco po ramieniu i przytuliła sięśmiało.
– Właśnie zjadali! – darł się Narad, serdeczny przyjaciel Krzesąda, prawie podrywając się ze swojegopieńka.
Bratmił usiadł naprzeciwko nich, tuż przy Gniewku, i szybko próbował się zorientować, o co idziestarszym.
– Co zimę kazali sobie posyłać kogoś ze wsi – ciągnął zapalczywie Narad. – A jak ktoś już do zamku poszedł, to nie wracał. Dlatego przed Szczodrymi Godami obchodzimy wilcze święta! Bo dawniej to było pożegnanie ofiary, która szła do wilkarów, tu do tej twierdzy. I bogowie tylko wiedzą, co z nią dalejrobili.
– Wilcze święta są po to, żeby wilki nie podchodziły do wsi – wtrącił się twardoKrzesąd.
– Teraz tak – zgodził się Narad, błyskając oczami. – Ale dawno, dawno temu tutaj mieszkali i stąd rządzili nami wilkarzy. I zjadali nas. To nie legenda. Toprawda.
Płomień gniewu
– Straszysz Sójkę – Krzesąd spochmurniał, posyłając przyjacielowi karcącespojrzenie.
Narad zawahał się. Niepewnie zerknął na siedzącą między nim a bartnikiem dziewczynkę. Miała może dziesięć wiosen i była za mała, żeby przychodzić na ogniska, ale że jej brat był tu najstarszy, właściwie niemal dorosły, miał dziewczynę, a niedługo może nawet i żonę, toteż nikt nie odganiał jego siostry zespotkań.
– Nie boję się – wypaliła zresztą mała, pyskata jak zawsze. – Przecie wilkarów już i tak nie ma – dodałaprzytomnie.
Narad prychnąłlekceważąco.
– Są, są! Czasem któryś wraca, tylko dorośli nie mówią tego takim małym słodkim dziewczynkom jakty.
Zielone oczy Sójki roziskrzyły się ze zdziwienia i ciekawości, lecz nim zdążyła o cokolwiek zapytać, jej bratwarknął:
– A ucisz się wreszcie, Narad!
Miłek i Gniewko w milczeniu obserwowali, jak starsi mierzą się wrogimi spojrzeniami. Przyjaźnili się, ale w tamtej chwili wyglądali, jakby mieli zaraz skoczyć sobie dogardeł.
– Nie uciszaj go! – zganiła brata Sójka. – Chyba lepiej, żebyśmy wiedzieli, jeśli toprawda!
A potem niespodziewanie przeniosła spojrzenie naBratmiła.
– Ty wiesz, no nie? – zapytałapodekscytowana.
Oczy wszystkich zwróciły się na młodego ucznia opiekunki.
Miłek całą siłą woli opanował się, żeby nie drgnąć i nie przełknąć nerwowo śliny. Oczywiście mógł się spodziewać, że w końcu komuś przyjdzie do głowy, że kto jak kto, ale przyszły opiekun z pewnością wie o potworach więcej, niż pozostali razemwzięci.
Postarał się zdusić niepewność, w jaką wprawiły go wyczekujące spojrzenia starszych chłopaków, i zmusił się do lekkiegotonu.
– Tak, wiem – powiedział spokojnie. A że najwyraźniej czekali, aż rozwinie myśl, dodał: – Wilcze święta obchodzimy, żeby obłaskawić wilki, bo zimą ich apetyty są większe, a noce stają się długie i niebezpieczne dlaludzi.
Narad prychnął, bez słów dając do zrozumienia, co sądzi o słowachBratmiła.
– Ale! – Miłek spojrzał na niego dobitnie. – Kiedy jeszcze władali nami wilkarzy, obrzęd wilczych świąt miał nas chronić głównie przednimi.
– Bo nas zjadali – doprecyzował Narad i wszyscy wpatrzyli się w Bratmiła dwa razy bardziej intensywnie, oczekując jegoodpowiedzi.
Chłopak spokojnie skinąłgłową.
– Tak, czasem tak – przyznał. – Ale to nie takie proste, oni niebyli…
– I wcale nie wszyscy przepadli, prawda? – Narad wszedł mu w słowo z wyraźnym triumfem. – Czasem jeszcze pojawiają się w okolicy, tak mówi mójdziadek.
Teraz już Bratmiłowi nie udało się powstrzymać nerwowego przełknięciaśliny.
– Tak – przyznał niechętnie. – Podobno od czasu do czasu zjawiają się, ale niewiadomo…
– No i kto miał rację?! – Narad znów puścił mimo uszu dalsze słowa Bratmiła, szczerząc dumnie zęby doKrzesąda.
Ten obrzucił przyjaciela ponurym spojrzeniem, choć w jego ruchach pojawiła się lekka niepewność.
Boisz się?, pomyślał Bratmił. Witaj w moimświecie.
Miny Gniewka i Cedonki również zrzedły i całkiem możliwe, że woleliby wcale nie wiedzieć o pewnych dziejących się wokół rzeczach. Wyglądali, jakby chcieli być zupełnie gdzieś indziej, w ciepłej i bezpiecznej chacie na przykład. A nie w ruinach dawnej wilkarskiej siedziby, otoczeni śniegiem, mrozem i zapadającym zmrokiem. Młody kowal pochylił głowę, udając, że skupia się w całości na przełamaniu patyka, który chciał wrzucić do ogniska. Dziewczyna zaś mocniej przylgnęła do ramienia Krzesąda, poszukując w nim poczuciabezpieczeństwa.
Nawet Sójka, tak dotąd zaciekawiona, wydawała się żałować, że drążyła temat. Narad dostrzegł jej minę i najwyraźniej zrobiło mu się głupio.
– I dlatego właśnie musimy się przyłożyć do tego świętowania – oświadczył, jakby cały czas chodziło mu właśnie o taką konkluzję. – Za parę dni wilcze święta. Opiekunka odprawi rytuał jak zawsze i cała zła moczniknie!
Krzesąd gestem dłoni powstrzymał Gniewka przed dołożeniem drew doognia.
– Lepiej się zbierajmy – powiedziała Cedonka, puszczając ramię chłopaka i podnosząc się z pniaka. – Dni są bardzo krótkie, a po tej całej gadce jakoś nie spieszy mi się wracać pociemku.
Wszyscy zgodzili się z nią, i choć żaden z chłopców nie chciał wyjść na tchórza, to każdy w duchu cieszył się, że Cedonka wypowiedziała na głos to, o czymmyśleli.
– Oj tam! – Narad jako jedyny wciąż zgrywał bohatera. – Przecież wilkar tak od razu nie wyskoczy na nas z lasu. A poza tym – tu błysnął uśmiechem ku Bratmiłowi i puścił doń żartobliwie oczko – jeśli nawet, to najpierw zje naszego PrawieOpiekuna.
Miłka ścisnęło w brzuchu na te słowa. Odwzajemnił uśmiech chłopaka bardzo surowym spojrzeniem.
– Narad! – warknął tymczasem Krzesąd i walnął kumpla w tył głowy. – Zamknij sięwreszcie!
*
Zeszli ze wzgórza, gdy słabe, zimowe słońce chowało się za szczytami gór. Już niedługo światło miało się odrodzić i zacząć odzyskiwać władzę nad światem, ale na razie tarcza Swaroga zdawała się ledwie wlec po niebie. Z dnia na dzień słabła i coraz szybciej opadała za góry dla odpoczynku, a mrok deptał jej po ognistychpiętach.
Gdy grupka młodych ludzi wyłoniła się z lasu i ruszyła prostą drogą ku wsi, śnieg nabierał już niebieskawego, wieczornego odcienia. Do zapadnięcia ciemności był tylko krok. Mimo to na pagórku między lasem i wsią zabawa trwała w najlepsze. Idąca młodzież z daleka usłyszała pisk, śmiechy i ogólną wrzawę towarzyszącą zjeżdżaniu na sankach, bitwie na śnieżki i gonitwach w berka. Bawiły się głównie małe dzieciaki, ale wśród nich były i te starsze, które przychodziły po to, by mieć oko na młodsze rodzeństwo, a tak naprawdę czerpały z zabawy tyle samo radości, comalcy.
– Co oni tu jeszcze robią? – mruknął pod nosem Krzesąd.
Bratmił odruchowo poszukał wzrokiem siostry. Dostrzegł ją wśród dzieci u szczytu pagórka. Wraz z przyjaciółką turlała się po zboczu, zanosząc się śmiechem. Jednocześnie wykrzykiwała wyliczankę, a dotarłszy na dół, otrzepała się i biegiem ruszyła z powrotem na górę. Miłek nie miał pojęcia, na czym polegała zabawa, ale najwyraźniej przynosiła dziewczynkom dużouciechy.
Przyspieszyłkroku.
– Hej, koniec zabawy! – krzyknął, gdy był już dostatecznie blisko, ale jego głos zniknął w ogólnej wrzawie. – No już! Ściemnia się, wracajcie do chat! Paprotka!
Jego mała, roześmiana, jasnooka siostrzyczka akurat docierała na szczyt pagórka i nie zwróciła na brata uwagi. W jasnych włosach miała pełno śniegu, a długi warkocz wyglądał jak sopel. Bratmił już słyszał połajania matki, gdy mała zjawi się w chacie w takimstanie.
– Ej, dzieciarnia! – Krzesąd stanął obok Miłka i wrzasnął na całe gardło. – Koniec zabawy! Do domów, bo was potwory tuzastaną!
Jego niski, dorosły głos huknął donośnie, odbijając się echem odwzgórza.
Rozbawiona grupa nie ucichła od razu, ale przynajmniej zauważyła, że coś się dzieje. Zaczęli się więc rozglądać, jakby dopiero teraz zauważyli, że słońca nie ma już na niebie. Zaś Krzesąd, Bratmił i reszta przystanęli, by dopilnować, żeby każdy dotarł bezpiecznie dorodziców.
– Paprotka, chodźże już! – darł się Bratmił. – Nie możesz zostać z Mirą, Mira też musi iść do domu! Chodź, bo nas matkazbeszta!
– O, a ten gdzie lezie, jak się ściemnia? – Gniewko zmarszczył brwi, obserwując nadchodzącą od strony wsipostać.
W przeciwieństwie do pozostałych on w mig rozpoznał brata. Reszcie zajęło kilka chwil, nim dostrzegli, że okutana od stóp do głów postać, nerwowo maszerująca udeptaną dróżką od chat, to młodszy syn kowala Niemój, od postrzyżyn przemianowany naRostka.
– Pewnie ciebie szuka – stwierdziłNarad.
Gniewko skinął głową, bo sam też o tym pomyślał, dlatego też zamachał szeroko ramionami w stronęnadchodzącego.
– Hej, Rostek!
Brat zwolnił, a po chwili wahania skręcił, najwyraźniej chcąc ominąćznajomych.
– A temu co? – Gniewko uniósł brwi z zaskoczenia. – Ej, brat! Gdzie leziesz? Przecie zaraz będzieciemno!
Pobiegł ku chłopakowi.
Krzesąd, Cedonka i Narad obserwowali, jak dogania go, brnąc przez śnieg. W tym czasie Sójka, spuszczona z oka, wdała się w bitkę na śnieżki z innymi dzieciakami, a Bratmił wciąż nawoływał niesfornąPaprotkę.
Odwrócił się, dopiero gdy dotarło do niego, że pozostali starsi coś krzyczą. Odruchowo zerknął, o co chodzi, i zobaczył, że Krzesąd i Narad biegną ku dwóm szamoczącym się w śniegukowalom.
Oczywiście też ruszył zobaczyć, co się dzieje i o co tabitka.
Gdy dopadł reszty, Gniewko siedział okrakiem na młodszym bracie i usiłował pochwycić go za nadgarstki. Rostek wrzeszczał i tłukł starszego szybko, na oślep, bez opamiętania isensu.
– Spokój! Szaleju się nażarłeś?! – darł się Gniewko, po równi zaskoczony co rozzłoszczony niezrozumiałym atakiem.
– Wiedziałeś! – wył Rostek. – Wiedziałeś, ty wielki… głupi… baranie!
Z wściekłości nie mógł nawet znaleźć należycie obelżywychsłów.
Narad i Krzesąd śmiali się z boku, dolewając oliwy doognia.
– Tak jest, młody! Przywal mu! – zagrzewał Rostka bartnik, klepiąc się z rozbawienia po udach.
Było jasne, że młodszy kowal nie ma szans. Dzięki pracy w kuźni ojca, Gniewko był silniejszy i bardziej wytrzymały niż niejeden mężczyzna, co dopiero mówić omłodziku.
Rostek wygrywał przez chwilę zwinnością i szybkością, dodatkowo wzmaganą przez wściekłość, ale nie trwało to długo, aż bratu udało się unieruchomić jegoramiona.
– Uspokój się już! – wycedził przez zaciśnięte zęby, bo młodemu udało się kilka razy boleśnie trafić go w ucho itwarz.
W odpowiedzi Rostek ryknął niczym zwierz w potrzasku i ani myślał przestać sięszarpać.
– Oszalał – skwitował Narad i pokręcił głową zniedowierzaniem.
Bratmił zaczynał się martwić, że naprawdę coś jest z Rostkiem nietak.
– Hej, co się stało? – Miłek przykucnął przy przyjacielu.
– Co niby wiedziałem?! – warknąłGniewko.
Rostek przestał się szarpać. Wciąż jednak fuczał wściekle, rozpalony nerwami ibitką.
– O Dobrawce – wysyczał na skraju bezsilnegopłaczu.
– A co z nią? – Gniewko potrząsnął głową, nierozumiejąc.
Bratmiłowi serce zatłukło się wpiersi.
Jakieś złe przeczucie ukłuło go wtrzewia.
– Że niby nie wiesz? – burknął Rostek. – Akurat!
– Ale o czym?! – Gniewko i Bratmił wyrzucili pytanierównocześnie.
Rostek wbijał w twarz brata pełne złości spojrzenie. Wokół szarzało, kolory znikały, nastawałmrok.
– Nie udawaj, bo nie uwierzę. – Rostek uspokajał się powoli.
Gdy wypowiadał kolejne zdanie, jego głos był już zimny jak otaczający ichwieczór.
– Ojciec chce wysłać swata do rybaków – wyrzucił. – Ożeni cię z Dobrawką. Nie kłam, że niewiedziałeś.
Dzień między żarem i lodem
Copyright © Marta Krajewska
Copyright © Wydawnictwo Genius Creations
Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak
Copyright © for the cover art by Bernadeta Leśniowska-Gustyn
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.
Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2022r.
książka ISBN 978-83-7995-589-3
ebook ISBN 978-83-7995-590-9
Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski
Redakcja: Bożena Kurzydłowska
Korekta: Bożena Walewska
Adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski
Ilustracja na okładce: Bernadeta Leśniowska-Gustyn
Ilustracje w tekście: Bernadeta Leśniowska-Gustyn
Skład i typografia: www.proAutor.pl
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.
MORGANA Katarzyna Wolszczak
ul. Kormoranów 126/31
85-432 Bydgoszcz
www.geniuscreations.pl
Książka najtaniej dostępna w księgarniach
www.MadBooks.pl
www.eBook.MadBooks.pl