Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Constantin Noica jest jednym z najwybitniejszych rumuńskich filozofów oraz przedstawicielem pokolenia myślicieli i pisarzy rumuńskich, urodzonych około roku 1910, do którego należą, między innymi, Mircea Eliade, Emil Cioran, Eugen Ionesco. Mniej od nich znany za granicą, gdyż nie opuścił Rumunii po II wojnie, stał się w swym kraju postacią wręcz legendarną, zarówno jako opresjonowany dysydent, niezależny i wybitny myśliciel, jak i jako „Sokrates” Rumunii, wychowawca pokolenia intelektualistów, którzy odegrali w Rumunii po roku 1989 znaczącą rolę nie tylko w życiu intelektualnym, ale też politycznym i publicznym tego kraju.
W „Dzienniku filozoficznym” autor objawia się jako żywy umysł poszukujący swej intelektualnej drogi pośród sensów kultury. Przyczynkiem do refleksji filozoficznych staje się literatura, muzyka, rozmowa z przyjacielem, ale też konkretne zdarzenie. Do powracających często motywów należą te biblijne i dotyczące Szkoły - pomyślanej jako miejsce spotkania inspirujących się wzajemnie osób. Książka napisana pięknym językiem, zbudowana jest z minirozprawek, komentarzy, a nawet aforyzmów - stanowi świadectwo niezależności ducha, niezwykłej przenikliwości i wręcz czułej wrażliwości autora.
Przekładu podjął się Ireneusz Kania, najwybitniejszy polski znawca twórczości Noiki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 127
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Jurnal filozofic
Redaktor prowadząca: Elżbieta Brzozowska
Projekt okładki i stron tytułowych: Mimi Wasilewska
Redakcja: Anna Witek
Korekta: Maria Danuta Krajewska
© Copyright by Humanitas, 1990
© Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2023
© Copyright for the Polish translation by Ireneusz Kania
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
Księgarnia internetowa www.piw.pl
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
Wydanie pierwsze, Warszawa 2023
ISBN 978-83-8196-461-6
Znikła mi jedna kartka z tego dziennika. Co na niej powiedziałem? Może coś głębokiego, rozstrzygającego. Raptem ogarnia mnie niepokój, czy nie jestem obcy samemu sobie i temu, co we mnie najlepsze; i rozumiem tę dziwną wypowiedź Augustyna: jest w nas coś głębszego od nas samych.
*
Ludzie. Nie rzeczy, nie krajobrazy – ludzie. Masz być spragniony nowego człowieka, tak jak pragniesz nowych światów. Gdyż każdy człowiek jest formą uporu, to znaczy ideą. A ty chciałbyś zaznać smaku idei, usłyszeć jej głos. I zobaczyć jej uśmiech.
*
Filozofia możliwa jest tylko w mieście, pośród ludzi, na placach, z którymi nie rozstawał się Sokrates. Dać ci ją może jedynie spotkanie z innym. Stawiacie jedno piętro na drugim, likwidujecie ogrody (pozostawiając co najwyżej owe konwencjonalne parki publiczne) – a tu gdzieś koło kuchennych schodów wnet narodzi się filozof.
Zbyt dużo jest jeszcze natury w Rumunii.
*
Od jakiegoś czasu mieszkałem w bloku. Nade mną odbywało się wesele. Tańczono, ale jakby bez rytmu. Niekiedy ponad rozgwar wybijał się ochrypły głos; chyba śpiewano refren. Pękła jakaś szyba, głośno. Ta zabawa – cóż za chaos, jakiż absurd!
Ale czy tak też to wygląda od wewnątrz? Tam, od środka, wszystko się ładzi, taniec ma przecież swój rytm, głosy łączą się w jeden; ba, nawet ta pękająca szyba włącza się w tok zabawy. A zabawa rozwija się podług jakiegoś prawa, które rządzi wewnętrznym jej nabrzmiewaniem, dokładnie tak jak nabrzmiewają elementy owej sceny z Idioty Dostojewskiego, gdy pęka – bo pęknąć musi – wazon. Ci w środku znają to prawo nabrzmiewania, więc dla nich wszystko, nawet ekscesy, trzyma się kupy, podczas gdy dla kogoś z zewnątrz wszystko jest chaosem. I tak jest chyba ze wszystkimi, którzy z zewnątrz osądzają wszelkie działanie i wszelki fakt życia: są na innym piętrze.
I uświadamiam sobie, nie śpiąc w nocy, jaką głębię kryje ten życiowy fakt – zabawa. Kto to mówił, że nie można opowiedzieć balu? To prawie cud, jak wszelki zresztą fakt życia. Jakże piękne jest życie z tym swoim rośnięciem ku nie wiadomo czemu! Rygorystycznym, geometrycznym, ścisłym jak u Bacha – ku nie wiadomo czemu.
Nazajutrz spotykam znajomego z bloku. „Jak piękne jest życie!” – wykrzykuję dość nieoczekiwanie.
„Byłeś wczoraj na weselu?” – pyta.
*
My, Rumuni, nie mamy określenia na „stawanie się”. Mamy ich parę na byt, nie mamy na stawanie się. Moglibyśmy tu użyć, przykładowo, sformułowania „dzianie się” (coś się dzieje, a znaczy to więcej niż „się zdarza”, ma miejsce; odbywa się). Ale wywłaszczyli je birbanci. Nasza jedyna forma stawania się to ubaw, rozrywka, wyobcowanie.
*
Marzy mi się szkoła, w której niczego, prawdę mówiąc, się nie naucza. Żyjesz sobie spokojnie i statecznie gdzieś na przedmieściu, a młodzi, garść przyzwoitych młodych ludzi, przychodzą, by uwolnić się od belferskiej tyranii. Albowiem wszystko i wszyscy udzielają im lekcji. Wszystko trzeba wykuć z zewnątrz i na blachę; jedyne, co im wolno, to zadać parę pytań od czasu do czasu. Nie widzicie, że oni też chcą coś powiedzieć, coś wyznać? I że my nigdy nie mamy im nic do powiedzenia?
Jesteśmy tylko pośrednikami między nimi samymi. (Ale nawet tego nie można im powiedzieć).
*
Uczeń przychodzi do ciebie po coś. Ty zaś masz go nauczyć, że nie dostanie nic, ma tylko wzrastać. Uczeń chce stać się bluszczem. Musisz pozwolić mu być tym, czym być powinien – choćby nawet chwastem. A twój najpiękniejszy koniec – płodność! – to być osaczonym przez bujne chwasty.
*
…Był człowiekiem tak młodym i harmonijnym, że wyobraziłem sobie teologa wykrzykującego: „To właśnie wy utrzymujecie ten świat na miejscu! To dla was trzeba ten świat utrwalać i przedłużać. Bóg zbawiłby go, gdyby nie istniały nadal istoty zdolne się nim cieszyć i siłą tego, co w nich pogańskie, opóźniać jego odkupienie”.
Utrzymywać świat na miejscu. Czy to śmierć? A może życie?
*
Całe nasze życie moralne mieści się tu – między synem marnotrawnym i jego bratem. Zatracamy się i żałujemy, albo też trwamy bez zmian i zatwardzamy własne serca. To źle, że nie słuchasz. Ale tak samo źle, gdy umiesz słuchać – lecz pamiętasz.
*
Obsesyjnie myślę o Szkole – takiej, w której niczego się nie naucza. Stany ducha – oto co trzeba dawać innym; nie żadne treści ani rady, ani nauki. Dlatego niepotrzebne są lekcje; nawet wtedy, gdy ktoś cię o coś pyta, nie musisz udzielać mu „lekcji”. Książka z biblioteki, preludium Bacha, które nastawiasz sobie wieczorem, w spokoju, albo czyjś przykładnie uładzony, pogodny umysł – mogą nauczyć znacznie więcej niż lekcja. Ci młodzi ludzie widzą, że chcesz przyoblec w ciało jakąś myśl i sami zaczynają wcielać swoją. (Może „tę jedyną myśl”, o jakiej mówił Pârvan).
Myślę, że taką szkołę trzeba stworzyć.
*
Tout est vrai là-dedans, rien n’y est exact1, jak mówił Barrès, krytyczny wobec inżynierów w rodzaju Charlesa Martina, wobec filologów, profesorów i braci syna marnotrawnego.
*
Ponurak jako brat syna marnotrawnego.
*
Maria i Marta: Maria u stóp Zbawiciela, Marta zapracowana, krzątająca się po domu, ponura – to w gruncie rzeczy syn marnotrawny i jego brat. Jednak synowi pisane jest zatracać się w działaniu, Marii – zatracać się w kontemplacji. Oto i cały dystans między duchem męskim i kobiecym. Mężczyznę określa sposób, w jaki się zatraca.
*
Co ma do zaofiarowania duch kobiety? Jeden tylko rodzaj szczęścia, jedną ekstazę. Cała zaś kobieca technika sprowadza się do rozdrobnienia tego szczęścia na mnogość szczęść, mniejszych, dziejących się jedno po drugim. Otóż kobiecość za punkt wyjścia ma byt (Simmel!), więc sztukę stawania się w różnorodności, tymczasem mężczyzna wychodzi od stawania się – bo jest spragniony bytu, jedności.
Jednia pragnie się zatracić. Wielość pragnie na powrót stać się Jednią.
*
Tamtego wieczoru wyszedłem, powtarzając sobie ów jedyny temat z Passacaglii Bacha i czując, że jeśli go zapomnę, pozostanę w pustce. Tę trwogę przed opuszczeniem może rozniecić w nas naprawdę tylko muzyka.
*
Nie znam w muzyce nic okropniejszego od finału VSymfonii Beethovena. Już na kwadrans przed jej końcem czujesz, że się skończy, że już się skończyła.
Bach skończyć się nie może. Dlatego finały są u niego tak piękne. Żadnych powtórzeń, żadnych wdzięcznie zaokrąglonych domknięć, jak u Mozarta czy Beethovena. Tylko rozdarcie: daremny wysiłek odnowy, trudność oddzielenia się od materii, sen, magia muzyki – jeśli, przez cudowną zmianę tonu, nie dostąpił przemienienia.
*
W niezwykłej książce Anny Magdaleny Bach o mężu (kiepsko napisanej, irytująco dytyrambicznej, a jednak nadzwyczajnej) odnajduję, tym razem w rejestrze biograficznym Bacha, ten sam kłopot z zakończeniem. Są końce w jego własnym końcu, jak w muzyce. Mógł skonać, gdy ostatniej nocy podyktował swemu zięciowi Altnikolowi słowa „Oto jestem, Panie, przed Twoim Tronem”. Ale to jeszcze nie był koniec. Niedługo przed śmiercią powraca do niego na parę chwil wizja od jakiegoś czasu zapomniana: znów widzi wszystkich swoich, a kiedy Magdalena pokazuje mu czerwoną różę, on mówi: „Lecz tam, gdzie idę, kolory są piękniejsze!”; to też mogłoby być końcem. Jednak dopiero gdy prosi Magdalenę, by coś mu zaśpiewała, i ona zaczyna (jaki też mogła mieć głos?) chorał, który podejmą wszyscy razem, Bach kona naprawdę.
Tak trudno rozstać się ze snem życia.
*
Jeśli kochacie muzykę – jej meandry, przepływ, narastanie; jeśli lubicie geometrię i rygory, od których nie kamienieje wam serce ani umysł; jeśli macie w sobie szczyptę szaleństwa i całą górę umiaru – kiedyś spotkacie się z filozofią.
Wczoraj szukałem lokalu na Szkołę – w jakimś domu na obrzeżach miasta, dla siebie i jednego czy dwóch przyjaciół. Na rogatkach, koło kiosku, pytam kogoś o drogę w stronę lasu Ştefăneşti. „A kogo pan tu szuka?” – pyta jegomość pragnący sobie pogadać.
Zadrżałem. W gruncie rzeczy szukałem samego siebie. Poszedłem tam, by spotkać się z ową dziwną zjawą, którą jesteś ty sam, rzutowany w przyszłość. Brak mi jednak odwagi, by uprawiać filozofię z kioskarzem. Więc opowiadam mu tylko o kimś w rodzaju profesora bez uczniów, w szkole, w której, prawdę mówiąc, niczego się nie naucza. „Nie słyszał pan o nim?” – pytam. „Owszem, chyba słyszałem. To taki…”
Wiedział. Ja jeszcze nie wiedziałem, ale on wiedział – wszystko, co tamci powinni wiedzieć.
*
Bądź samotny jak dziecko pośród dorosłych. (Rilke)
*
Dorośli uszczęśliwiają dzieci, mądrzy – wariatów, królowie – biedaków, a brat syna marnotrawnego – syna. Jakie to przeznaczenie odsyła nas zawsze do kogoś innego? Nie do czegoś – co mogłoby stać się nasze – lecz do kogoś innego.
I syn, i brat są nieszczęśliwi. Tak mógłby się zaczynać traktat o etyce.
*
Podoba mi się początek Biblii. Bóg stwarza światło i następnie widzi, że jest dobre. (Nie widzi tylko tego, co dotyczy człowieka. Czy miało to być samo przez się zrozumiałe?). Tak czy owak, najpierw tworzy, potem osądza. Niezwykła to replika na Teodyceę Leibniza, w której świat zostaje stworzony, bo jest najlepszy z możliwych.
Tylko my, ludzie, leibnizjańscy z urodzenia, żądamy, by program poprzedzał fakt.
Jakże niedorzecznymi jesteśmy istotami, odwróconymi od życia, teoretycznymi!
Napisać Anty-Mathesis2. (Chociaż… chociaż… Czyżby taka tam była gorączka idei? Albo może raczej gorączka idei?).
*
Abel jest pasterzem. Kain – rolnikiem. Abel wałęsa się jako Syn, a Kain obrabia pole – jako Brat.
Myślę na przykład o dwoistości rumuńskiej duszy – pasterskiej i rolniczej. Wszystko, co jest tęsknotą i wolnością, zmysłem artystycznym, pragnieniem nowych horyzontów – jak mówią niektórzy – wiąże się u nas z duszą pasterską. Ale przeszła po niej stateczna dusza rolnika i spustoszyła ją; musi ją pustoszyć.
Jesteśmy krajem Kaina, w którym Abel nie całkiem jeszcze umarł. Ale przyjdzie kara od Boga, maszyna, i zmiecie obu, po to, by wzrastało, po biblijnemu, jego plemię – aż poza horyzonty kraju.
*
Jakże ciekawa jest rola „wału” w rumuńskiej historii: wał Trajana i inne. W zasadzie „wał” jest symbolem ruchu3, u nas jednak zastygł on i stał się murem obronnym. Rumuńskie początki to zatem znieruchomienie fal.
Tu przychodzi mi na myśl Russo4: „Biblijna melancholia unosi się nad plemieniem; kraj szamoce się między biadaniami kronikarzy i pełnymi bólu piosnkami ludu”.
Pragnął „głośnego krzyku”. Ale się go nie doczekał.
*
Z jakiegoś mohaczowskiego5 tekstu Hasdeu o tych, co siedzą w piekle: „Powstaną w dzień sądu, nadzy i czarni, posępni, zgarbieni, straszni, nieczyści i żwawi”.
Dlaczego żwawi? Może ma to związek z wizją piekła w naszym kościele. Ale jest też w wyobrażeniach naszego ludu ciekawy lęk przed ruchem. W rumuńskiej świadomości znajdujemy obsesję duchowego spokoju, którą wyraził kiedyś Neagoe Basarab, może idąc za jakimś orientalnym ascetą: „Boga ogląda tylko ten, w kim nie ma zawziętości”.
Rację ma mój przyjaciel V.: ludowa rumuńska wizja to jakiś orszak cesarski. Obyśmy tylko nie ustali w drodze! – jak powiada C.
*
„Czy nie wiecie, że będziemy sądzili także aniołów? O ileż przeto więcej sprawy doczesne!” (św. Paweł, 1 Kor 6,36). Nae Ionescu próbuje gdzieś komentować ten zdumiewający ustęp: „[…] ponieważ pierwszy (anioł) jest tylko ideałem sublimacji wszelkiej rzeczy, to ten drugi (człowiek) jest szczeblem w dostępie do Boga”.
Tak więc ty, jako człowiek, stoisz – w ramach pewnej hierarchii – ponad aniołami. Które nie są ideałem doskonałości dla człowieka, lecz dla rzeczy natury. Może również dla kobiet, skoro czują się one tak mocno z nią związane. Rozglądam się jednak wokół siebie za kimś, kto mógłby sądzić anioły – i kogo widzę? Nikogo. Zresztą nie ma to żadnego znaczenia. Chrześcijaństwo mówi ci nie tylko, kim się stałeś, ale również, kim jesteś.
*
Bach, wygrywający prawą ręką fugę na klawesynie, lewą obejmuje kibić Anny Magdaleny. „Może właśnie o tym pomyślę w mojej ostatniej godzinie” – notuje ona.
Gdzieś tam, ponad zastępami anielskimi, przelatuje wiew zazdrości.
*
Genesis mówi, że pośród zwierząt nie znalazł się żaden pomocnik człowieka. Dlatego Bóg usypia Adama i z jego boku wydobywa kobietę.
Gdyby tak znaleźć coś, co by mogło ją zastąpić…
*
Smutek, że się nie zgrzeszyło. Smutek dopadający niekiedy aniołów i prawie zawsze ludzi tuzinkowych. Na czele z bratem syna marnotrawnego.
Zapamiętałem porzekadło: „Grzechy czepiają się człowieka, nie kłody”. Oto istota rzeczy, choć wyrażona nieco topornie.
*
„Przyszedł do mnie – opowiada mi pewien duchowny – i zażądał rozgrzeszenia:
– A cóżeś to uczynił?
– Uświadomiłem sobie, że popełnię grzech. Czuję, że w obecnych okolicznościach, nawet tych, z którymi dziś się spotkam, nie ustrzegę się grzechu. Przyszedłem, żeby to wyznać i prosić o rozgrzeszenie.
– Ale jakże mam ci go udzielić?
– Gdybym przyszedł i ci powiedział: «Jestem słaby, zgrzeszyłem» – tobyś mi je dał. Dlaczego więc nie masz go dać, kiedy mówię: «Jestem słaby, nie ustrzegę się grzechu»? Czy oczekiwanie jest gorsze niż uczynek?
– Może i gorsze, bo wtenczas knuje się zło.
– A więc i wszyscy, którzy knują zło, lecz w nim nie uczestniczą, ponoszą większą winę niż ci, którzy je czynią?
– W każdym razie też ponoszą winę.
– Więc są dwa grzechy: knucie zła i jego spełnienie. Przychodzę wyspowiadać się z tego pierwszego.
– Nie, nie są dwa; to jeden i ten sam grzech. Nie możesz się spowiadać z tego, co właśnie się dokonuje.
– Coś jednak już się dokonało: postanowiłem zgrzeszyć. Dlaczego żąda się ode mnie spełnienia grzechu?”.
***
„I co mu odpowiedziałeś?” – pytam duchownego.
„Jeszcze nie odpowiedziałem” – odrzekł.
*
Odpowiada ktoś Inny. Odpowiada na wszystko, o co pytamy i o co nie pytamy. Ktoś Inny.
*
Są dwie hipotezy: albo brat jest duchownym syna, albo syn jest duchownym brata.
Nie; źle zacząłem. To jest tak, jak gdybym w Szkole postawił problem: Co powie każdy [z was]? W ten sposób problemy obumierają.
*
Pewnego przyjaciela zaprowadziłem na rogatki Bukaresztu, żeby mu pokazać lokal na Szkołę, o której rozwodziłem się na poprzednich stronicach. Okolica podmiejska: jakieś chałupiny, błoto, wszystko to go rozzłościło. „Nie widzisz, jak tu brzydko?” – mówi. Nie, nie widziałem. Upatrzony dom spodobał mu się bardziej. „Ale ten krajobraz – równinny, monotonny”.
Ach, ci ludzie dostrzegający w rzeczach tylko urodę. A przecież pejzaż może się przekształcać. Człowiek przeżywający jakieś doświadczenie tworzy własną przestrzeń, własny pejzaż. „No, to nie tylko równina – mówię. – Są tu też pagórki, jeśli spojrzysz życzliwym okiem”. – „Oczywiście – replikuje bezlitośnie. – Dla Don Kichota Dulcynea jest pięknością, a wiatraki…”
Znów więc te komunały! Ale on ma rację: doświadczenie Don Kichota jest całkowicie, doskonale prawomocne. Tak trzeba je przeżywać: w ramach własnego świata. Tyle tylko, że ja wolę myśleć – dlaczego nie?…, zresztą, czy ma tu sens jakieś porównanie? – o innym Hiszpanie, o El Grecu, którego przyjaciel zastał w pokoju z zaciągniętymi storami, w pełni dnia, i któremu malarz wyjaśnił: „Chcę lepiej widzieć moje kolory”.
*
Nie, to nie jest żaden tani idealizm: sami tworzymy sobie dookolny świat. Jednak, na Boga, żaden świat nie pouczy nas, co mamy robić, gdy chodzi o nas samych, nie o świat. To wręcz bez sensu, żyć sobie w otoczeniu tak pięknym, że samo dla siebie jest wartością. Jakże mało filozoficzny jest ów zakątek w Ermenonville, wybrany przez Rousseau na filozofowanie! Nadawał się on tylko na świątynię, w której nie sprawowano by kultu. Lepiej każdemu żyć na własną miarę – w błocie, pośród chałup, ale za to szczerze. A przede wszystkim bez rousseauizmu.
*
Owi intrygujący święci, tak niebywale ekspresyjni, a przecież umieszczeni tak wysoko na katedralnych filarach, że nikt tej ich ekspresji nie może oglądać. Ale któregoś dnia filar runie i wówczas zobaczymy, że i oni byli zamyśleni. Jakaż to wspaniałomyślność przyświeca samoofierze artysty, który tworzy, lecz nie pokazuje? Jaka wiara?
*
Współcześni nie mają nic do wyznania, do opowiedzenia. Dlatego ich architektura pozbawiona jest gęstości; tylko generalizuje, niczego nie uszczególnia. Na zewnętrznym parapecie mostu Henryka IV w Paryżu, Pont-Neuf, umieszczono maski, których zazwyczaj nikt nie widzi. Otóż każda z nich jest inna. Tymczasem na moście Aleksandra III, z XIX wieku, maski się powtarzają – co druga albo co trzecia.
*
Witruwiusz powiada, że architekt powinien się znać na pisaniu, rysowaniu, geometrii, trochę na optyce, rachunkach, historii, filozofii, trochę na muzyce, medycynie, prawie i astronomii.
Dziś musi się znać tylko na architekturze. Szkoda!
*
Czy w tej Francji, gdzie tyle się mówi o kochaniu, nie brakuje aby miłości?
*
W co wierzą ludzie świętujący jednocześnie i oficjalnie rocznicę francuskiej rewolucji i Joanny d’Arc? W jedną czy w drugą? Nie; oni już nie wybierają. Smutną stroną nagiej inteligencji jest to, że nie jest już zdolna wybierać.
*
Czym był rozum w czasach rewolucji francuskiej i czym jest dzisiaj? Czym była wolność w niemieckim romantyzmie i czym jest dzisiaj? W sferze terminologii nie popadamy w sprzeczność – ale w sferze ducha? Wprawdzie zarówno dziś, jak i wówczas, wierzono w rozum, ale dziś rozum to po prostu rozum, czyli rozsądek, tymczasem wtedy był on szaleństwem (Rozum – pisany majuskułą). Dziś jest siłą zachowawczą, wtedy był siłą wywrotową. Apologeci rozumu przejęli tylko słownik rewolucyjny, nie zaś specyficzną treść ówczesnej rewolucji. Co prawda trudno by im było sławić szaleństwo, które poczyniło takie spustoszenia. Jednakże to właśnie szaleństwo zrobiło z rozumu twórczą zasadę historii. Więc czemu nie zostawią rewolucji francuskiej w spokoju?
*
To ciekawe, że w ustrojach wolnościowych ludzie popadają w tyranię komunału. I zastanawiam się, czy nie jest ona smutniejsza niż wszystkie inne.
*