Dziennik sprzeciwu. Tajne zapiski obywatela III Rzeszy 1939–1942 - Friedrich Kellner - ebook

Dziennik sprzeciwu. Tajne zapiski obywatela III Rzeszy 1939–1942 ebook

Friedrich Kellner

4,5

Opis

Dziennik sprzeciwu Friedricha Kellnera (tytuł oryginalny: Vernebelt, verdunkelt sind alle Hirne) to zapiski z lat 1939–42, które ukazały się w Niemczech w 2011 roku. Książka ta stała się bardzo szybko bestsellerem, ponieważ nieznany nikomu przedtem autor dziennika okazał się nie tylko ciekawym świadkiem epoki, ale także wyjątkowo przenikliwym obserwatorem. Przewidział on klęskę narodowego socjalizmu, w okresie kiedy Hitler odnosił swoje największe triumfy oraz zachowanie niemieckiego społeczeństwa po wojnie, kiedy dojdzie do rozliczeń. Nikt, jak pisał w swoim dzienniku, antycypując przyszłą porażkę własnego kraju, nie będzie chciał się przyznać do wiary w Hitlera, nikt nie przyzna się także do wojennych podłości. Jeśli więc stawiać na denazyfikację i reedukację całego niemieckiego społeczeństwa, to musi być to dłuższy proces wymuszony z zewnątrz przez aliantów. Sami Niemcy nigdy się z takim zadaniem nie uporają.

Propagandowe odurzenie, jakie Kellner odkrywa w otaczającym go środowisku (jest pracownikiem sądowej administracji w małej miejscowości koło Gießen), jest tak powszechne, że jedyną skuteczną odtrutką na taki stan rzeczy wydaje mu się przegrana wojna i bezwarunkowa kapitulacja.

Śledząc pierwsze oznaki niemieckich klęsk na froncie, Kellner stara się wyobrazić sobie proces przyszłych rozliczeń, uważając zresztą, że od nich trzeba będzie zacząć odbudowę kraju. Jako zwykły urzędnik, pracujący na odległej prowincji, nie miał w zasadzie dostępu do żadnych tajnych informacji. Przekonał się jednak, że można było dowiedzieć się bardzo wiele na temat zbrodniczej działalności reżimu, korzystając z oficjalnej prasy oraz relacji żołnierzy powracających z frontu wschodniego. Kellner nie znał oczywiście dokładnych rozmiarów Holokaustu ani też wszystkich szczegółów zbrodni popełnianych przez SS i Wehrmacht. Jednak sam fakt ich popełniania był dla niego oczywisty, dlatego też starał się dokonane przez siebie ustalenia wspierać materiałami będącymi w publicznym obiegu, aby podważyć w ten sposób późniejszy argument – myśmy o niczym nie wiedzieli, zostaliśmy wykorzystani przez reżim.

Dla polskiego czytelnika interesujące mogą być także „polskie wątki” w dzienniku, których jest zaskakująco wiele, a także wątki europejskie, pokazujące, zainteresowanie autora federalizmem i przyszłą współpracą między narodami.

 

BIOGRAM

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 436

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (11 ocen)
7
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Abu-Dalzim

Dobrze spędzony czas

Warto sięgnąć choć dość szybko staje się monotonna. Autor całkiem słusznie krytykuje system stworzony przez Adolfa Hitlera i nazistów w III Rzeszy.
00

Popularność




First published in Germany under the title Vernebelt, verdunkelt sind alle Hirne. Tagebücher 1939–1945 © 2011 Wallstein Verlag, Göttingen

© Copyright for this edition by Ośrodek KARTA, 2015

© Copyright for the Polish translation by Andrzej Kopacki, 2015

TŁUMACZENIE dr hab. Andrzej Kopacki

REDAKCJA I KOORDYNACJA PROJEKTU Maria Krawczyk

KONSULTACJA, WSTĘP I POSŁOWIE prof. dr hab. Eugeniusz Cezary Król

OPRACOWANIE GRAFICZNE SERIIrzeczyobrazkowe.pl

SKŁAD KOMPUTEROWY TANDEM STUDIO

ZDJĘCIE NA OKŁADCEBerlin, 1 maja 1933. Parada z okazji święta 1 Maja. W samochodzie prezydent Republiki Weimarskiej Paul von Hindenburg oraz kanclerz Rzeszy Adolf Hitler. Fot. Getty Images

PARTNER WYDANIA

Instytut Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW

Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

The translation of this work was supported by a grant from the Goethe-Institut which is funded by the German Ministry of Foreign Affairs

Ośrodek KARTAul. Narbutta 29, 02-536 Warszawatel. (48) 22 848-07-12, faks (48) 22 646-65-11e-mail: [email protected], www.karta org.pl

Wydanie I

Warszawa 2015

ISBN 978-83-64476-32-7

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

OD WYDAWCY

W serii „Świadectwa. Niemcy XX wiek” przedstawiamy zapis, który dowodzi, że nie wszyscy obywatele Trzeciej Rzeszy poddawali się jej totalitarnemu porządkowi. Bo jeśli w tym oszalałym państwie zdołał się uchować sprawiedliwy, jeżeli ocalił swój akt oskarżenia wobec bezwzględnej, tropiącej wszelki opór machiny zbrodni – w fasadzie nazistowskich Niemiec widać pęknięcie, przez które jednak przebija światło. Terrorowi można było przeciwstawić słowo.

To nie była łatwa misja, także po upadku Trzeciej Rzeszy. Gdy Autor umierał w 1970 roku, nie było nadal jasne, czy powojenne Niemcy uczciwie zmierzą się ze swą totalitarną przeszłością. Dziennik mógł się tam ukazać dopiero w 2011 roku, w czym można by zobaczyć niewykorzenienie postaw, którym się przeciwstawił, ale też dostrzec finalne, choć pośmiertne zwycięstwo. Ówczesny sprzeciw okazał się silniejszy niż paraliżujący system, mający wynieść ponad inne „najlepszą z ras”. Warto zauważyć, że był to – świadczony życiem – spór niemiecko-niemiecki.

W Polsce, siedem dekad po upadku nazizmu, może nie być w pełni jasny kontekst polityczny i społeczny działalności Friedricha Kellnera. Komentarz tamtej rzeczywistości powierzamy prof. Eugeniuszowi Cezaremu Królowi, badaczowi Trzeciej Rzeszy, który dopełnia to zaskakujące świadectwo buntu.

Prezentujemy postawę wyjątkową, dzięki której i powojenni Niemcy, i my wszyscy możemy z większą ufnością spojrzeć w przyszłość. Skoro nawet tamta tyrania nie pokonała tak kruchej wolności.

Redakcja

WSTĘP

Friedrich Kellner (1885–1970) urodził się w Vaihingen an der Enz – miasteczku nieopodal Stuttgartu, ale jeszcze we wczesnym dzieciństwie zamieszkał z rodzicami w Moguncji. W tym pięknym nadreńskim mieście jego ojciec znalazł zajęcie w zawodzie piekarza, matka natomiast, przedtem zatrudniająca się jako służąca, poświęciła się wychowywaniu swojego jedynego dziecka.

Młody Friedrich uczęszczał do gimnazjum, a po jego ukończeniu, odbyciu rocznej służby wojskowej i zaliczeniu trzyletniego okresu przygotowawczego, rozpoczął pracę w mogunckim sądzie. Od 1903 do 1933 roku wspinał się po kolejnych szczeblach kariery urzędniczej, dochodząc do stanowiska inspektora sprawiedliwości. Tymczasem walczył w pierwszej wojnie światowej i wziął udział w kilku potyczkach na froncie francuskim. W grudniu 1914 został ranny pod Reims, potem leczył się w szpitalu w Moguncji i szczęśliwie trafił na tyły, gdzie aż do końca wojny służył w oddziale zaopatrzeniowym.

Kellner, mimo niewątpliwego sentymentu do armii cesarskiej, z zadowoleniem przyjął ustanowienie w 1919 roku systemu demokratycznego w Niemczech pod postacią Republiki Weimarskiej. Zaangażował się w działalność partii socjaldemokratycznej (SPD) i w trakcie nasilającej się walki politycznej występował zdecydowanie przeciwko ruchom skrajnym i na lewicy – komunistom, i na prawicy – narodowym socjalistom. Za publiczne piętnowanie przeciwników politycznych kilka razy został pobity przez nazistowskich bojówkarzy.

Na skutek jego starań, na dwa tygodnie przed powołaniem Adolfa Hitlera na urząd kanclerza Rzeszy, Ministerstwo Sprawiedliwości przeniosło go do sądu w heskim miasteczku Laubach. Trudno było to uznać za awans, ale w zamieszaniu, towarzyszącym przejęciu władzy, Kellnerowi udało się przy zmianie miejsca zamieszkania ukryć socjaldemokratyczną przeszłość. Uniknął w ten sposób czystek, które przetoczyły się przez niemieckie życie publiczne, w tym przez wymiar sprawiedliwości, w początkowej fazie rządów nazistowskich.

NSDAP miała w Hesji w 1933 roku silną organizację partyjną i wiele do powiedzenia w miejscowych władzach. Nic więc dziwnego, że na fali entuzjazmu dla pierwszych sukcesów na polu ekonomicznym i społecznym, liczba zwolenników nowego porządku i chętnych do zasilenia szeregów rządzącej partii nieustannie rosła. Mimo namów i gróźb, Kellner opierał się przed przystąpieniem do NSDAP. Jedyne, na co się zdecydował, to członkostwo w organizacji afiliowanej ruchu nazistowskiego – Narodowosocjalistycznej Ludowej Opiece Społecznej, nie przejawiał tam jednak żadnej aktywności. Równie bezskutecznie domagano się od jego żony Pauliny, aby wstąpiła przynajmniej do Narodowosocjalistycznego Związku Kobiet.

Niedający się ukryć dystans Kellnera do otaczającej go rzeczywistości szybko zwrócił uwagę zarówno przełożonych w sądzie, jak i funkcjonariuszy partii. Dodatkowy powód do niepokoju mógł dla władz stanowić fakt, że jedyny syn Kellnerów – Karl Friedrich Wilhelm, wyemigrował w 1935 roku do USA. Nie było wielką tajemnicą, że uchylał się on w ten sposób od właśnie wprowadzonej w Niemczech obowiązkowej służby wojskowej.

Niebawem Kellner senior poważył się na bardzo ryzykowne posunięcie. Wystosował dwa listy do sekretarza stanu USA Cordella Hulla – najpierw w 1937, a następnie w 1938 roku. Przedstawił w nich dramatyczną sytuację panującą w Niemczech i prosił o zaalarmowanie światowej opinii publicznej. Dla ostrożności nadawca pojechał do Francji, aby stamtąd dokonać wysyłki. Oczekiwanego skutku jednak nie osiągnął, a wkrótce po powrocie stanął wraz z żoną przed kolejnym wyzwaniem. W listopadzie 1938 doszło w Niemczech – z inspiracji partii nazistowskiej i bojówek SA – do pogromu Żydów, zwanego Nocą Kryształową. Kellnerowie pospieszyli z pomocą swoim żydowskim sąsiadom. W konsekwencji doszło do rewizji w ich mieszkaniu, a Friedrich Kellner musiał kilkakrotnie składać wyjaśnienia na okoliczność swoich poglądów. Kiedy podczas jednego z przesłuchań zarzucono mu „niepatriotyczną” postawę, podciągnął nogawkę spodni i pokazał rozległe blizny po ranach z okresu pierwszej wojny światowej.

Kellner nieostrożnymi wypowiedziami naraził się też swojemu zwierzchnikowi w miejscu pracy, dr. Wolfgangowi Schmittowi. Ten doniósł na podwładnego do wyższej instancji. W lutym 1940 Kellner został wezwany przed oblicze przewodniczącego sądu okręgowego w Gießen Hermanna Colnota, który zobowiązał inspektora z Laubach do większej powściągliwości w wyrażaniu opinii politycznych. Równolegle okręgowy szef władz NSDAP Hermann Engst rozważał w liście z marca 1940 do szefa lokalnych władz partyjnych Otto Potta ewentualność deportacji Kellnera do obozu koncentracyjnego. Również burmistrz Laubach Otto Högy postraszył małżonków Kellner perspektywą zesłania do obozu koncentracyjnego, o ile nie zaprzestaną wywierania szkodliwego wpływu na ludność miasteczka. Paradoksalnie pomógł Kellnerowi wyjść z opresji… jeden z dekretów Hitlera. Wynikało z niego, że każda sprawa grożąca urzędnikowi wysyłką do obozu koncentracyjnego wymaga przedłożenia do decyzji zastępcy führera Rudolfa Hessa. Tego zaś z pewnością chciano w Laubach uniknąć. Inspektor sprawiedliwości zapewne nie zrezygnowałby z obrony, a dysponował przecież dostępem do akt sądowych, z których niejedno na temat machinacji miejscowych notabli dałoby się wyczytać.

Kellner musiał się jednak poważnie liczyć z konsekwencjami swojej kontestacji. Nie mogąc występować z otwartą przyłbicą, uznał za celowe toczyć prywatną walkę z narodowym socjalizmem za pomocą słowa pisanego, w formie regularnie prowadzonych dzienników. Decyzję podjął we wrześniu 1938, po powrocie z drugiej podróży do Francji. Zapisał wtedy: „Sens moich zapisków polega na tym, aby rejestrować na bieżąco obrazy z mojego otoczenia. W ten sposób w późniejszym czasie nie pojawi się pokusa konstruowania z nich «wielkiego zdarzenia». […] (Niech przeczyta moje notatki ten, kto chciałby poznać współczesne społeczeństwo, dusze «dobrych Niemców». Obawiam się jednak, że po upływie wydarzeń pozostanie jedynie niewielu rozsądnych ludzi, a winni nie będą chcieli oglądać skutków swojego blamażu)”.

W dziesięciu liniowanych, ręcznie zapisanych zeszytach znalazły się notatki z lat 1939–45, uzupełnione o wklejone wycinki z gazet. Autor analizował przede wszystkim doniesienia i komentarze prasy lokalnej i ogólnoniemieckiej. Stosował metodę porównywania bieżących treści z wcześniejszymi, sprzed tygodnia czy miesiąca, a także z deklaracjami polityków i przedstawicieli władz administracyjnych. Ten rodzaj komparatystyki, wzbogaconej przez wieści zasłyszane w audycjach obcych rozgłośni, pozwalał wydobywać prawdziwe informacje o sytuacji wewnętrznej i międzynarodowej, jak również zwracać uwagę na sprzeczności czy wręcz zakłamanie propagandy, którą władze Trzeciej Rzeszy karmiły swoich obywateli. Sami Niemcy także dochodzili do głosu w dziennikach Kellnera, jako że odnotowywał on rozmowy ze znajomymi, sąsiadami czy przypadkowo spotkanymi ludźmi.

Powstawał w ten sposób swoisty obraz świadomości Niemców w latach drugiej wojny światowej, ich (nie)wiedzy o tym, co się dzieje w najbliższej okolicy i na świecie. Wizerunek ich nadziei i złudzeń, a także stopnia podatności na zabiegi nazistowskich środków masowego przekazu, przede wszystkim prasy i radia. Równocześnie dzienniki Kellnera stanowią świadectwo z jednej strony odwagi cywilnej, z drugiej zaś trzeźwości umysłu przeciętnego w końcu Niemca, prowincjonalnego urzędnika, dysponującego jedynie średnim wykształceniem, dopełnionym przez specjalistyczne szkolenie. Ten zwykły mieszkaniec małego miasteczka zadaje w swoich dziennikach kłam bardzo popularnej w powojennych Niemczech tezie: „Niczego nie wiedzieliśmy, bo nie mogliśmy się nigdzie dowiedzieć”. Kellner udowadnia, że wystarczało elementarne rozumowanie, skrupulatna analiza, uważne słuchanie i czytanie – również „między wierszami” – aby wiedzieć. Trzeba było tylko chcieć wiedzieć i nie poddawać się zbiorowej, oportunistycznej amnezji.

Dzienniki Kellnera zaświadczają o tym, czemu po wojnie Niemcy gremialnie zaprzeczali, co chciano za wszelką cenę wyprzeć z indywidualnej i zbiorowej pamięci. Wiedziano o wojennym awanturnictwie Hitlera i jego akolitów, o zbrodniach na ziemiach okupowanych, o zagładzie Żydów, o eksterminacji niepełnosprawnych. Nie podejmowano żadnych działań, aby temu wszystkiemu zapobiec i odwrócić bieg wydarzeń…

Kellner i jego małżonka szczęśliwie przetrwali wojnę, a wraz z nimi rękopis dzienników, przechowywany w pomysłowo urządzonej skrytce. Po 1945 roku Kellner kontynuował pracę w sądownictwie, a następnie zaangażował się w działalność odrodzonej SPD na terenie Hesji. Pełnił funkcje we władzach samorządowych, był radnym Laubach, a także przewodniczącym rady miejskiej i zastępcą burmistrza. Wojnę przeżył również syn Kellnerów – Karl Friedrich Wilhelm, który w USA, zmienił imiona na Fred William1. Rodziców odwiedził tylko raz, w 1946 roku, natomiast kilka razy w Laubach bawił jego syn, a wnuk Kellnerów – Robert, obecnie znany naukowiec amerykański.

Podczas jednego z takich spotkań w 1968 roku Friedrich Kellner powierzył wnukowi oryginał swoich dzienników z prośbą o doprowadzenie do edycji książkowej. Wyznał przy tym, że kilka lat wcześniej był bliski ich zniszczenia, co miało być wyrazem protestu przeciwko powolnemu i niekonsekwentnemu karaniu hitlerowskich zbrodniarzy wojennych w Republice Federalnej Niemiec. Na szczęście do tego nie doszło, a autor cennego źródła mógł przekazać wnukowi ważne przesłanie towarzyszące jego ryzykownemu przedsięwzięciu: „Nie mogłem walczyć z nazistami w tamtych czasach, ponieważ mieli siłę, aby mnie uciszyć. Zdecydowałem się więc walczyć z nimi w przyszłości. Chciałem nadchodzącym pokoleniom dać oręż do walki, gdyby doszło do ponownego nagromadzenia się takiego zła. Moja relacja naocznego świadka miała opisywać barbarzyńskie czyny, a także pokazać, w jaki sposób można było im się przeciwstawić”.

Robert Kellner podjął starania o wydanie dzienników swojego dziadka, ale przez długi czas jego wysiłki nie dawały rezultatu. Niemieckie i amerykańskie wydawnictwa okazywały brak zainteresowania. Do przełomu doszło w momencie, gdy z tekstem dzienników zapoznał się były prezydent USA George Bush. Źródło znalazło się w utworzonej przy Texas A&M University bibliotece George Bush Presidential Library and Museum. Tam też wiosną 2005 doszło do prezentacji dzienników Kellnera i nagłośnieniu informacji o nich w amerykańskich mass mediach. We wrześniu tegoż roku wystawę poświęconą dziennikom Kellnera otwarto w Muzeum Ojczyźnianym (Heimatmuseum) w Laubach. Potem nastąpiły kolejne wystawy w USA i w Niemczech2. Podjęto też prace wydawnicze, które w 2011 roku przyniosły efekt w postaci dwutomowej, liczącej ponad tysiąc sto stron, edycji dzienników3.

Do polskich czytelników trafia w świetnym tłumaczeniu część tego ważnego źródła, obejmująca okres od napaści hitlerowskich Niemiec na Polskę we wrześniu 1939 do maja 1942.

Polskie wydanie to tłumaczenie ostatniej wersji tekstu, autoryzowanej przez jego autora. W przypisach starano się respektować oczekiwania polskiego odbiorcy – część z nich pochodzi z wydania niemieckiego, pozostałe – co zostało zaznaczone – od tłumacza. Autor przekładu starał się w miarę możliwości uwzględnić specyfikę stylu zapisów.

Zainteresowania Kellnera jako czytelnika prasy wykraczają daleko poza Niemcy i Europę, sięgając innych kontynentów, z frontami północnoafrykańskim i dalekowschodnim włącznie. Poszukuje też odpowiedzi na fundamentalne pytanie: jak do tego doszło, że rządzący pozwalają sobie na tak totalne lekceważenie odbiorców mass mediów, a szerzej rzecz rozpatrując – na tak agresywne, zbrodnicze poczynania wojenne. I znajduje odpowiedź: to „tępy upór” naszych przywódców „wmanewrował nas w dzisiejszą sytuację”.

Według autora Dziennika sprzeciwu, winni sobie są sami Niemcy! Zarzutów pada co niemiara, a obok zalewu oskarżeń i inwektyw pod adresem własnego narodu na czele z jego wodzem, nie brakuje też wskazania winowajców po przeciwnej stronie barykady, łącznie z całą „demokracją światową”.

Na płomiennych oskarżeniach autor dzienników nie poprzestaje. Już w połowie 1941 roku kreśli plany na pokojową przyszłość i choć nie mógł wtedy jeszcze przewidzieć, kto wojnę wygra, opowiada się wyraźnie za ewentualnością… przegranej Trzeciej Rzeszy. Zakłada przy tym, że naród niemiecki nie zdoła ustanowić nowego ładu własnymi siłami, dlatego przedstawia zarys nowych Niemiec. Dodaje przy tym znamienne słowa: „Kiedy kurtyna pójdzie w górę i oczom widzów ukaże się scena – wolna od artystów-szarlatanów i zakulisowych pomagierów – nastąpi okropne przebudzenie. Wszelako nigdy jeszcze w dziejach żadnego narodu winowajcy nie byli tak doskonale rozpoznawalni, jak tym razem”.

Aż dziw bierze, że takie słowa mógł napisać Niemiec – w momencie gdy propaganda Trzeciej Rzeszy wieszczyła zmiażdżenie „żydowsko-komunistycznego” wroga, co miało utorować drogę do „ostatecznego zwycięstwa”. Zdumiewa też niezachwiany, ale podszyty rozpaczliwą determinacją optymizm, że „pewnego dnia naród niemiecki odeśpi to odurzenie”, choć „kac nie minie tak szybko”…

prof. dr hab. Eugeniusz Cezary Król

1 F.W. Kellner (1916–1953) – od 1943 roku w armii USA na terenie Europy, tłumacz w alianckim obozie jeńców wojennych w Chartres. Po zakończeniu wojny pozostał we Francji. Zmarł śmiercią samobójczą.

2 2006 rok – Holocaust Museum Houston; 2009/10 – Friedrich Ebert Stiftung, Berlin, Bonn; 2010 – Dwight D. Eisenhower Presidential Library, Abilene. W 2006 roku powstał też film dokumentalny Telefilm Canada – CCI Entertainment Toronto, My Opposition: The Diaries of Friedrich Kellner.

3 F. Kellner, Vernebelt, verdunkelt sind alle Hirne: Tagebücher 1939–1945 [Zamglone, zaćmione są wszystkie umysły: Dzienniki 1939–1945], oprac. Sascha Feuchert, Robert Martin Scott Kellner, Erwin Leibfried, Jörg Riecke, Markus Roth, Wallstein Verlag, Göttingen 2011, t. 1–2, ss. 1128.

OD AUTORA

Przeżywamy w tych dniach niebywałe napięcie. Nieomylne oznaki totalnej mobilizacji muszą w końcu skonfundować nawet największego optymistę. Najróżniejsze działania wojskowe świadczą o tym, że sytuacja staje się coraz poważniejsza.

Oto jak mają się sprawy z naszego punktu widzenia. Nocą 25 na 26 sierpnia 1939 o 4.00 ktoś zastukał w okno naszej sypialni. Wachmistrz sądowy Franz Sch. poinformował mnie, że właśnie otrzymał rozkaz stawienia się w Gießen, ze skutkiem natychmiastowym. Tamtej nocy poczta dostarczyła sto dwadzieścia takich rozkazów. Wśród adresatów był także naczelny sędzia sądu rejonowego dr Schmitt.

Oczywiście ludność nie wyrobiła sobie jeszcze jednoznacznej opinii o sytuacji. Formułuje się, zależnie od nastroju, najdziwaczniejsze poglądy. W każdym razie warto zauważyć, że zdecydowana większość daje wiarę przeświadczeniu, podsycanemu przez prasę i na różne inne sposoby, jakoby nasze wojsko dysponowało bajeczną wręcz mocą i siłą rażenia i błyskawicznie mogło zająć całą Polskę. Kiedy jest coś do „wzięcia”, raczej nie odezwie się żaden głos rozsądku. Jakiż tragizm ludzkości ujawnia się w tej żądzy rabunku i posiadania!1 Nikt nie myśli o tym, że jutro na mocy tego samego „prawa” może zostać przegnany ze swojego skrawka ziemi.

Nikt chyba nie myśli na serio, że Francja i Anglia pomogą Polakom. Kiedy tylko ziścił się mroczny pakt z Rosją, znów poszły w górę akcje tych, którzy chcą „brać”. Dość niesamowite wrażenie wywarł jednak „sojusz” z tym państwem, ponieważ przez wiele lat prowadzono słowną (w mowie i piśmie) kampanię przeciw Rosji, zwłaszcza przeciw panującym tam „podludziom”, a zwycięstwo narodowego socjalizmu należy bodaj tłumaczyć tym i tylko tym, że tak ostro rozprawiał się on z komunizmem. Nie było takiego posiedzenia Reichstagu ani takiego parteitagu, na którym nie huczałoby najdonośniej od okrzyków bojowych wymierzonych w „światowego wroga – Stalina”. Nic tedy dziwnego, że nawet niezbyt subtelne umysły przynajmniej na kilka dni wyprowadziła z równowagi ta nagła zmiana opinii co do zagrożenia ze strony „ubabranych krwią, pospolitych zbrodniarzy i szumowin ludzkości”2. I znów tylko nieliczni zastanawiają się nad motywacją Rosji. A jeśli podstępnie, dzięki swojej „neutralności” wobec Niemiec, popycha ona te Niemcy do wojny z Polską, następnie zaś gwoli ostatecznego rozstrzygnięcia rzuci na szalę całą swoją nienadwerężoną potęgę? Boże młyny mielą powoli, ale niezawodnie – to jest mądrości słowo ostateczne.3

Adolf Hitler napisał w Mein Kampf: „Już sam fakt zawarcia sojuszu z Rosją jest wskazówką ku następnej wojnie. Jej wynik oznaczałby kres Niemiec”4. Co ma na to powiedzieć zwykły człowiek, co mają myśleć narodowosocjalistyczni wyznawcy? Czy prorok Hitler się myli, a kanclerz Rzeszy Hitler ma rację, czy na odwrót? Historia będzie umiała o tym opowiedzieć.

Jako wołający na puszczy uznałem, że powinienem spisać myśli, które zawładnęły mną w tamtych, szarpiących nerwy czasach, ażebym później – o ile to jeszcze będzie możliwe – przekazał swoim potomnym prawdziwy obraz rzeczywistości.5

30 sierpnia 1939

Friedrich Kellner

1 Wszystkie wyróżnienia w tekście pochodzą od autora (przyp. tłum.; jeśli nie podano inaczej, przypisy pochodzą z oryginalnego wydania książki).

2 Adolf Hitler, Mein Kampf, München 1930, s. 750 (jeśli nie podano inaczej, przekładu dokonał tłumacz).

3 Kryptocytat z Fausta Johanna Wolfganga Goethego, I, 11574 (przyp. tłum.).

4 Adolf Hitler, Mein Kampf, s. 749.

5 Regularne zapisy dziennikowe zaczynają się z początkiem września 1939. Notka z 30 sierpnia pochodzi prawdopodobnie skądinąd, ale została dołączona do dziennika przez wydawców niemieckich. Sam Kellner uważał ją chyba za swego rodzaju wstęp czy komentarz do dzienników – świadczy o tym jej ostatni akapit (przyp. tłum.).

ZESZYT 1początek września 1939 – 31 sierpnia 1940

Początek września 1939

Głupi naród odurza się pierwszymi rozdmuchanymi sukcesami armii niemieckiej w Polsce. Zionące grozą bajki najgorszego sortu1 dudnią w eterze i w głowach domorosłych bojowników. Wszelako wiara w zwycięstwo przygasa niekiedy pod wpływem decyzji urzędowych – zwłaszcza tej o wprowadzeniu kartek na żywność. Mimowolne tłumienie ufności! Jednak jeszcze nie zachwiano dziecinną wiarą w nieomylność bogów i półbogów. Co tu począć, jeśli nawet ludzie, którzy ze względu na swoją drogę życiową powinni mieć własne zdanie, z prawdziwie wilczym apetytem pochłaniają tę głupią gadaninę, każdą arcygłupią, umyślnie puszczaną w obieg plotkę, i na tym postumencie osadzają chwiejną figurę własnego bohaterstwa.

Wystarczy się zastanowić, ile głupstw nagadano i napisano o państwach Osi. Cóż to za cyrk te obustronne wizyty i cała reszta. Wielu Niemców – mimo doświadczeń roku 1915 – uwierzyło w niebywałą siłę owej legendarnej Osi. Kiedy od chwili zawarcia paktu antykominternowskiego wyznawałem w wąskim kręgu pogląd, że Włochy nigdy nie przystąpią do wojny po stronie Niemiec, odpowiadano mi najwyżej milczeniem i bodaj nigdy nikt mi nie przytaknął. Skąd taka moja opinia o Włoszech? U progu wojny 1914 roku istniało trójprzymierze: Niemcy, Austro-Węgry i Włochy. Bułgaria i Turcja były po stronie Niemiec. A dzisiaj? Turcja w przymierzu z Anglią i Francją. Grecja i Rumunia to samo. W tym stanie rzeczy udział Włoch w wojnie z Anglią i jej aliantami byłby oczywistym samobójstwem. Dlaczego? Włochy stałyby się więźniem w basenie Morza Śródziemnego. Odciętym od reszty świata, zwłaszcza od swoich dostawców (surowce, ropa!). Dalej: musiałyby odpisać sobie z konta Abisynię, Libię, Albanię i Dodekanez. Na Morzu Śródziemnym będą panować Francja, Anglia i Turcja. To wyrok śmierci na całą żeglugę włoską. Czy ktoś naprawdę uwierzy, że Włochy popadły w aż taki obłęd, żeby się zabić własnymi rękoma? Czy po zakończeniu wojny Włochy jako kraj nieosłabiony – i pod warunkiem, że zachowałyby się bardzo przyzwoicie wobec Anglii – dostałyby jakiś kąsek, to oczywiście inna kwestia. Można coś w tej mierze przypuszczać lub twierdzić. Przyszłość powie nam prawdę.

Naszych przywódców opuściły wszystkie dobre duchy. „Kogo bóg chce zniszczyć, tego porazi ślepotą!”2 Jak można prowadzić wojnę siłami narodu, z którego zrobiono niewolników, jak spodziewać się zwycięstwa?

Życie dzisiaj straciło swoją wartość. Oto zgnębiony, udręczony, zastraszony, straszliwie zniewolony naród ma iść pod kule i ginąć za tyrana. Co za terror! Bonzowie w roli szpiclów. Przyzwoity Niemiec nie ma już nawet odwagi, żeby myśleć, a co dopiero, żeby cokolwiek powiedzieć. Przykład: burmistrz Högy3 ostrzega pana H., aby ten uważał, co mówi, ponieważ powiedział do pewnej kobiety, że na froncie zachodnim stacjonują wojska kolonialne. Czy to nie potworne?

A w ogóle – front zachodni. To osobny rozdział. „Niezwyciężona” linia Zygfryda (Westwall). Jakie banialuki o niej opowiadano! Żywię niezłomne przekonanie, że linia Zygfryda to nasze największe nieszczęście. Bez niej bowiem nie moglibyśmy rozpętać wojny na Wschodzie. Narodowi opowiada się coś o wyzwoleniu folksdojczów w Polsce. Następnie niszczy się (na skutek działań wojennych) ich własność, a w tym samym czasie na Zachodzie setkom tysięcy ludzi odbiera się ich dom. Widzimy to po uciekinierach. Co za niewiarygodny obłęd! Jeśli kierowano się dobrą wolą, to najpierw należało ustalić, kto z tych przekupywanych folksdojczów w ogóle chce zostać Niemcem. Okazałoby się zapewne, że jest ich żałośnie mało. Dokładnie to przydarzyło się Mussoliniemu na Korsyce. Wiele hałasu, niewielu żołnierzy. Kiedy przyszła pora dać świadectwo, zaledwie marna garstka wykazała gotowość do powrotu na łono „umiłowanej macierzy”. I patrzcie tylko: włoskie wezwania pod adresem Korsyki umilkły.

Ta sama komedia na granicy Niemiec i Polski. Komu się nie podoba tu czy tam: wynocha, zrzędy! Tak się przywraca spokój. Historycznego przykładu dostarczyła nam Turcja, kiedy w 1922 roku wszyscy Grecy musieli opuścić Azję Mniejszą. W tej samej chwili oba kraje zakopały topór wojenny. Kiedyś, w którymś miejscu trzeba bezlitośnie wytyczyć granicę i basta.

Dokładnie tak rzecz ma się z kwestią kolonialną. Kto dobrowolnie jedzie do kolonii? Dlaczego nie ustala się tego w nienagannym trybie urzędowym? Kto się w ogóle nadaje na ofiarnego krzewiciela kultury? No, słucham, panowie krzykacze. „Najpierw rozwaga, potem odwaga.”4 W kręgu swoich znajomych jeszcze nie spotkałem człowieka, który miałby ochotę udać się do kolonii. Takiego, co widziałby siebie w roli ministra do spraw kolonii i ewentualnie zwerbowałby innych karierowiczów, pomocnych w rozwiązaniu tej kwestii. Oto co jest samym sednem pudla5.

Jeśli rząd chciałby dokonać jakiegoś wielkiego czynu, to droga jest tylko jedna: rozwiązać partię i wszystkie organizacje!

Nie ma już Niemców pierwszej i drugiej kategorii (towarzyszy partyjnych i rodaków), są tylko Niemcy jako tacy! Tak jak w okopach są tylko żołnierze. Ale ta olśniewająca myśl nie jest narodowosocjalistyczna (czyli drętwa), a zatem nie można jej brać pod uwagę. Toteż los szybko zdąża swoim torem.

Aby to zilustrować, warto uwiecznić kilka fraz z ust ludu:

Major G. (7 września 1939): „Za sześć dni będzie po wojnie”.

H.: „Na froncie zachodnim żołnierze francuscy wystawili tablicę z napisem «My nie strzelamy»”.

Esesman Wolf do Hecka6: „Czy wasz inspektor [Friedrich Kellner]7 wita się rano pozdrowieniem Heil Hitler?”.

Pani Anna St.: „To naprawdę wielkie i wspaniałe czasy!”.

Ogrodnik W.: „Mussolini weźmie sobie Kanał Sueski, Tunis i Korsykę”.

*

Podejmowane środki: całkowite i permanentne zaciemnienie (cmentarna cisza na ulicach), od 20 września 1939 zakaz ruchu motorowego, umyślny nasłuch radiostacji zagranicznych zabroniony pod karą więzienia lub śmierci.

13 września 1939

Od kilku dni każda napotkana osoba zadaje pytanie: „Co pan sądzi o sytuacji?”. Oczywiście należy zachowywać nadzwyczajną ostrożność. Swobodne wypowiedzi są możliwe tylko w wąskim kręgu dobrych przyjaciół. Ludzie o trzeźwym spojrzeniu stanowią bardzo nieliczną mniejszość. Przynajmniej tu, na wsi, są jak oaza na pustyni narodowego socjalizmu. Wprawdzie optymizm z pierwszego okresu nie jest już stuprocentowy, ale ludność wciąż nader chętnie wierzy w to, czego pragnie: w szybki i zwycięski koniec wojny. Czasem upuszczam kropelkę wątpliwości, to znów przypominam o wojnie 1914 roku, która też miała się skończyć w ciągu sześciu tygodni. Wiara w cuda jest jednak bardzo silna. Uprawiana od sześciu lat propaganda narodowosocjalistyczna w istocie doszczętnie zasnuła mgłą umysły Niemców. Niewiarygodne, ale niestety prawdziwe.

L. rozmawia ze mną ostrożnie: wygłasza pean na cześć organizacji i pokłada chyba nadzieje w spodziewanej pomocy ze strony Rosji. Powołano tam pod broń 2 miliony rezerwistów i Rosja z pewnością „weźmie” resztę Polski. (A więc L. przestał już liczyć wyłącznie na nasze własne siły.) Czasem podsuwam temat „Włochy”. Nikt nie chce otwarcie wyrażać swego rozczarowania.

Nie brak oczywiście zupełnie szalonych kolegów. Na dworcu w Laubach W. mówi (między innymi) do mnie:

– Miejmy nadzieję, że führer podbije Francję.

W. jest wściekły z powodu angielskiej blokady.

– Trwa wojna – wtrącam – wszak Niemcy też będą prowadzić nieograniczoną wojnę podwodną.

Zauważam też, że kwestia sprawiedliwości raczej nie spotyka się ze zrozumieniem. A w ogóle, poczucie sprawiedliwości to z pewnością najsłabsza strona naszego narodu.

Jakiś gaduła mówi w radio (Monachium) o okrucieństwach Anglików wobec Burów8. Czyżby ten jegomość nie słyszał o tym, że jak ktoś siedzi w szklarni, to nie powinien ciskać kamieniami? Dlaczego nie ubolewa nad ofiarami nazistowskiej nienawiści i żądzy krwi, nad ofiarami, które znalazły się w niemieckich obozach koncentracyjnych, podczas gdy w najlepsze trwał pokój? Rodacy trafiali do takiego obozu nawet z powodu paru najniewinniejszych słów. A ilu rozstrzelano „podczas próby ucieczki”? Czy ten idiota nic nie słyszał o 9 lub 10 listopada 1938, kiedy zniszczono wszystkie synagogi?9

14 września 1939

Godzina 6.45. Pani Sch. informuje mnie, że jedzie do Gießen, ponieważ jej mąż rusza z wojskiem. Napisałem mu słowo na pożegnanie w imieniu zespołu naszych pracowników. (Okazało się, że to bagatelka: Sch. odmaszerował jedynie z Gießen do Marburga.)

*

Przez kilka dni kwaterowały w Laubach dwie baterie ciężkiej artylerii. Przyjechały z Landsbergu (w Bawarii). Kazano im mówić, że pochodzą z Landshut. Taki żarcik!10 W dniu ich wymarszu można było zaobserwować wielką powagę na twarzach. Zły nastrój. Zły omen!

*

Ludzie są dość osobliwie usposobieni, zwłaszcza mężczyźni, których jeszcze nie powołano do wojska. Bynajmniej nie okazują oni sprzeciwu wobec rozpoczęcia wojny. Nie, wszyscy mają nadzieję, że wojna szybko się skończy (aby nie trzeba ich było fatygować). Mili ludzie, nieprawdaż? Precz z konsekwencją! Na miłość boską! Z rozmowy z dr. Hemeyerem wynika, że w pełni zgadza się on z moim zdaniem. Dlaczego nie ma więcej takich ludzi?

Nieszczęsny los naszej biednej, pożałowania godnej ojczyzny. Najlepsi żyją jak pustelnicy, a u władzy są nikczemni, brutalni kaci!

*

Pretorianie pętają się na tyłach (na przykład Wolf, Dirlam11) i obserwują przyzwoitych Niemców. Tfu!

*

Służąca12 doktora Schmitta powiadomiła panią B., że naczelny sędzia sądu rejonowego dr Schmitt napisał długi list. Sędzia przebywa na tyłach wojsk, przy sztabie na froncie zachodnim. Z treści listu dziewczyna zrozumiała tylko, że żadnej wojny nie będzie (!). Francuzi i Niemcy siedzą jakoby w okopach i grają w karty (!!).

Albo ten pan akademik jest skończonym osłem, albo uważa nas za idiotów pierwszej klasy.

*

Krąży pogłoska: podobno w Grünbergu aresztowano weterynarza, który porozkładał w okolicy kartki z przemówieniem Chamberlaina. Zadzwoniłem do tamtejszego sądu: nic nie wiedzą o aresztowaniach!

Fakt, że wrogie samoloty odbywają loty spacerowe nad terytorium niemieckim i zrzucają ulotki, wywołał pewne zdumienie, bo przecież wbijano ludziom do głów, że żaden wrogi samolot nie może przekroczyć niemieckich granic. Z tego punktu widzenia pogłoska może mieć tylko jeden sens: truciciele chcą wmówić naiwnej ludności, że nie chodzi o wrogie samoloty, tylko o zdrajców narodu. A przecież Hermann Göring w pierwszych dniach września powiedział wyraźnie, że Anglicy zrzucają ulotki na ziemię niemiecką13.

Nie szkodzi, naród ma tak słabą pamięć, że z poniedziałku na wtorek można zmienić zdanie i pozwolić sobie dosłownie na wszystko.

*

Nie wygląda na to, by postępowanie Francji i Anglii w wymiarze militarnym mogło zachwiać ufnością towarzyszy partyjnych. Jeśli Polska zostanie obrócona w perzynę, to mocarstwa zachodnie z pewnością muszą się zmierzyć z zarzutem, że przed wybuchem wojny zaniechały wszystkiego, by ochronić ten kraj przed najazdem. W każdym razie w Polsce powinny stacjonować angielskie i francuskie siły powietrzne.

16 września 1939

Posępne nastroje. Zarządzenia wojenne działają przygnębiająco. Zwłaszcza surowo przestrzegane zaciemnienie, które często bardzo doskwiera obywatelowi. Wszystkie osoby, które muszą wieczorami wykonywać prace gospodarcze w domu i zagrodzie, są mocno obarczone obowiązkami, gdyż brakuje ludzi do pomocy, a poza tym nie można poruszać się tak swobodnie jak przedtem, kiedy w domu, piwnicy, stodole i stajni paliło się światło. Wieczorem w całym miasteczku panuje cmentarna cisza. Starzy ludzie z powodu ciemności nie mają odwagi wyjść na ulice. Na gościńcach – niezwykły spokój. „Zmotoryzowane” Niemcy śpią. Od 20 września będą mogły jeździć tylko pojazdy ze specjalnym zezwoleniem i oznakowaniem.

Trucizna „słonecznej”14 polityki głęboko wniknęła do organizmu ludzkiego. Wierzy się w każdą pogłoskę, która ma podnosić na duchu. Każdy chwyta się przyszłego wielkiego cudu. Gdy jakiś obłąkaniec rozpuści wieść, że 30 tysięcy samolotów niemieckich zaatakuje Anglię albo też jakimś innym bajkowym sposobem dojdzie do najazdu na ten kraj, to można być pewnym, że wokół zwiastuna zgromadzi się pokaźna grupa wierzących.

Dusza ludzka to rzecz osobliwa. Warto zanotować nastę­pu­jące wydarzenia:

W ciągu sześciu lat naszego pobytu w Górnej Hesji drzewo, które kupowaliśmy i które było składowane w lesie, przywoził nam do domu albo chłop L., albo gospodarz Karl R. Ponieważ L. jest bardzo zajęty z powodu choroby swego syna, a R. poszedł do wojska, spytałem znajomego gospodarza Heinricha W., czy od czasu do czasu mógłby przywieźć mi drzewo. Na to on zapytał natychmiast, kto wcześniej mi je przywoził. Odparłem, że Karl R., który jest w wojsku. „W takim razie niech pan poprosi o to swego przyjaciela L. – odrzekł ów zacny górnoheski chłop – ja nie mogę uporać się z własną robotą.” Oczywiście wystarczyłoby, gdyby odparł, że nie może przyjąć zlecenia z powodu nawału pracy.

Zapewne jest to przypadek o całkiem podrzędnym znaczeniu, ale bądź co bądź widzę już pęknięcia na gmachu tak zwanej wspólnoty narodowej. Wzajemna pomoc to przecież w trudnych czasach fundament przetrwania.

W sprawie drzewa musiałem sobie pomóc fortelem. Oznajmiłem, że nasz urząd ma jeszcze drzewo składowane w lesie, które trzeba przywieźć. Nasz najmłodszy pracownik (Ludwig Heck) dostał polecenie: ma znaleźć jakiegoś woźnicę. Ponieważ mieszkamy w budynku urzędu, w ten sposób udało się załatwić sprawę. To dyktowane koniecznością kłamstwo na pewno zostanie mi wybaczone. „Świat przecież chce być oszukiwany.”15

17 września 1939

Niedziela. Służba pogotowia w godzinach 14.00–22.00. Dostaliśmy list od Käte16. Pierwsza oznaka życia od chwili niedobrowolnego wyjazdu z Saarbrücken. Nie jestem specjalnie zachwycony wyborem miejsca pobytu (Weißkirchen, okręg Trewir), świadczy on o przesadnej beztrosce, jeśli wręcz nie o lekkomyślności. Jak bardzo można się różnić w opinii. Ktoś szuka sobie miejsca do wypoczynku na torach kolejowych, ktoś inny boi się białych myszek. W centrum jest miejsce na przezorność, która w zasadzie nie wyrządziła jak dotąd żadnych szkód.

Napięcie – jak potoczy się wojna? Już drugi raz mieliśmy swój udział w jej rozpoczęciu. Kto odważy się przepowiedzieć, jaki będzie koniec? Pamiętając doświadczenie lat 1914–18, jesteśmy w najwyższej mierze sceptyczni. Dziecko, które się sparzyło, czuje lęk przed ogniem. Co jeszcze może się wydarzyć? Rzeczy niepojęte, nieprzewidziane. Mapa wyszła z ram.17 Czy nie mówiono już kiedyś o upadku Zachodu?18

Kto ponosi winę? Naród bez głowy.19 Podeptanie demokracji i przekazanie władzy nad niemal 80 milionami ludzi jednemu człowiekowi jest czymś tak okropnym, że trzeba drżeć na myśl o tym, co nadejdzie.

Naród pozwala, aby wpajano mu, wbijano do głowy jakąś ideę, bezmyślnie podąża za każdym skinieniem, godzi się na to, by go kopano, dręczono, szykanowano, wyniszczano i musi jeszcze – pod nadzorem państwa – wołać Heil Hitler. Tak pełna grozy epoka i owcza potulność całego narodu muszą przepełniać serce głębokim smutkiem. Czy są tu w ogóle jeszcze jacyś mężczyźni? Myślę, że mogę odpowiedzieć przecząco. Ten naród można porównać tylko ze stadem prowadzonym do rzeźni: tak jak owo stado nie jest on świadom ani swojej siły, ani nędzy.

O Panie, niechaj zaświeci Twoje światło, a Ty obdarz ten naród swoją łaską!20

18 września 1939

Wedle oficjalnych doniesień oddziały rosyjskie wkroczyły do Polski. Spadające dotąd akcje paskarzy wojennych, strategów spod budki z piwem i kompanów od skata szybko poszły w górę. Uważają oni, że czwarty rozbiór Polski właśnie się dokonał. Tak wygląda sytuacja w oczach moich bliźnich. Znów jestem osamotniony, bo po prostu nie mogę sobie wyobrazić, że Rosja przedsięweźmie cokolwiek na korzyść Niemiec. Jeśli Hitler w Mein Kampf bez ogródek oznajmia, że przyszłość Niemiec, czyli rozwiązanie problemu przestrzeni życiowej, można łączyć tylko ze Wschodem, to każdy rozumny człowiek widzi jasno, co nas czeka: w którejś chwili, jeśli nie dziś, to jutro, będziemy mieć ciężką rozprawę ze Słowianami. Rosja zajmuje dzisiaj pozycje strategiczne, a niemiecki kołtun21 jest tym wręcz zachwycony.

Nasza dotychczasowa i obecna polityka zagraniczna ujawniła się w całej pełni jako zabawa bączkiem. Przez dwadzieścia lat toczyliśmy z Rosją najdziksze boje na papierze, a w ciągu jednej nocy nastała „najgłębsza” przyjaźń. Japonia, Włochy, Hiszpania i Węgry, nakłaniane do paktów antykominternowskich, teraz maszerują ramię w ramię z tą Rosją, którą tysiąckroć obwołano światowym wrogiem. Cały parteitag22 musiał dawać świadectwo, że Niemcy są bastionem oporu przeciw wrogiemu kulturze i ludzkości bolszewizmowi. Pytam hrabiego Oerindura: aż tak dwoista jest natura?23 Nawet jeśli w polityce jakoby niejedno jest dozwolone, to przecież nie trzeba sięgać do metod średniowiecznych hersztów band zbójeckich. To bodaj Bismarck powiedział kiedyś, że historia wydobędzie i zrewiduje każdy błąd w polityce i to z większą precyzją, niż potrafiłaby to zrobić pruska Główna Izba Obrachunkowa24.

Tylko i wyłącznie tępy upór naszych „przywódców” wmanewrował nas w dzisiejszą sytuację. Tak jak w życiu jednostki, tak i w życiu narodu nie wszystkie plany mogą się ziścić i nie wszystkie zamki na lodzie da się zbudować. Mistrza widać w samoograniczeniu25 – nie zaś w ujarzmianiu innych narodów i w dyktaturze, która łaknie władzy nad całym kontynentem.

Zaprawdę, w wymiarze dziejowym nie nauczyliśmy się niczego. Świat można by podbić pokojowymi działaniami wolnego ducha i wolnej gospodarki, nie zaś za pomocą zepsutej gospodarki pieniężnej i przesadnych zbrojeń.

25 września 1939

Pani Anna J., z domu St., chce meldować ortsgruppenleiterowi26 o każdym, kto utrzymuje, że na froncie zachodnim padają strzały. Wszak panuje tam najgłębszy spokój! Dom wariatów w całej okazałości. Niemcowi nie wolno nawet mówić o niemieckim komunikacie wojskowym. A z tego komunikatu – jakkolwiek spóźnionego – wynika, że walki trwają. Zdaniem J.-St. nie wolno tego powiedzieć. Oby tak dalej. Ładnie sobie poczynacie, nazistowskie niewiasty.

2 października 1939

Ponury, deszczowy dzień. Pan „nadsekretarz” B. właśnie przedstawił, z wielką swadą, fantastyczny plan. Oddziały niemieckie spróbują wylądować w Anglii. Będą miały wsparcie 30 tysięcy samolotów oraz floty podwodnej.

Moje zastrzeżenia odbiły się jak groch o ścianę. Zaczynam rozumieć, że w ogóle nie warto już rozmawiać z bliźnimi o sprawach wojskowych. Sukces w Polsce oszołomił większość narodu, a przynajmniej mocno uszczuplił jego zdolności intelektualne.

4 października 1939

W związku z wkroczeniem wojsk niemieckich do Warszawy zarządzono, że przez tydzień budynki będą oflagowane. Trzeba stwierdzić, że sprawa ta nie robi na ludności żadnego wrażenia, bo też naród w istocie nijak nie odczuwa wszystkich tych „zwycięstw”. Koszyczek z chlebem zawiesza się coraz wyżej, porcje są coraz mniejsze, a walka o talon na jakąś niezbędną część bielizny czy odzieży doprawdy słabo sprzyja temu, by serca zabiły żywiej.

Tak teraz jest, że te drobiazgi życia codziennego wywierają znaczny wpływ na atmosferę ogólną. Sztucznie wyniesiona na piedestał „kultura” właściwie nie znosi żadnych zaburzeń, człowiek bowiem natychmiast je dostrzega i wystarczy najdrobniejsza zmiana, by poczuł się ograniczony w sposobie życia, do jakiego nawykł. A zatem musi dać wyraz owemu poczuciu. Im wyższy poziom kultury, tym bardziej odległa powinna być wojna.

6 października 1939

Nie słyszę już tak wielu optymistycznych wypowiedzi jak w pierwszych dniach. Ciekawe, że nikt już nie mówi o „mocarstwie Osi” – Włoszech. Wszyscy czekają na dzisiejsze przemówienie Hitlera w Reichstagu.

Osobiście po wieloletnich doświadczeniach za nic mam tak zwaną ofertę pokoju, która podobno ma zostać złożona. A mam ją za nic dlatego, że według nazistów świat musi tańczyć, tak jak mu zagrają. Poza tym muzyka to kwestia tonu. A pod tym względem nasi rządzący mają wyjątkowo nieczyste sumienie. Dlaczego wciąż trzeba rozmawiać ze światem, tak strasznie mu wygrażając? Strach stoi na straży lasu – to była recepta polityki wewnętrznej w Niemczech. Nie można jednak oczekiwać, że takie państwa jak Anglia i Francja, słysząc nasze wrzaski, po prostu się schowają w mysiej dziurze. Takie oczekiwanie przekracza granice śmieszności. Coś podobnego może ewentualnie zadziałać w stosunku do małego państwa, ale takiego imperium jak angielskie nie można w ten sposób zmusić do ustępstw ani tym bardziej rzucić na kolana. Sympatia wszystkich ludzi niewątpliwie będzie po stronie tych, którzy stosują nie tak jawne metody siłowe, chcąc podbić inne narody, o ile chodzi rzeczywiście o państwa kulturalne (Austria, Czechosłowacja, Polska).

Czy Szwajcaria, Belgia, Holandia, Dania i tak dalej mogą być zachwycone tym, co dzieje się pod ich bokiem? (Niszczenie innych państw.)

*

Właśnie rozmawiałem z panem B. Wyłuszczyłem, że Rosja zawarła z Litwą i Łotwą układy (o wzajemnej pomocy) i że mogę traktować takie postępowanie Rosji wyłącznie jako wymierzone w Niemcy. Który kraj miałby w przyszłości najechać Litwę? Tylko i wyłącznie Niemcy. Co pisano u nas w minionym czasie o niemieckich interesach w krajach nadbałtyckich? Całe tomy. A teraz? Flota rosyjska w Zatoce Ryskiej „chroni” Niemców bałtyckich! To rzeczywiście gorzki żart. Mimo to pan B. ma nadzieję, że Rosja nas wesprze. Nadzieja to laska wędrowca – od kołyski do grobowca. Nic się nie da zrobić. Czekajmy.

*

Jak przyjęto przemówienie w moim środowisku? Powiedzmy od razu: nikogo ono nie przekonało, że pokój jest bliżej. Młodsza i mniej doświadczona politycznie generacja życzy sobie – co zrozumiałe – aby świat ugiął się pod słowami Hitlera.

Moja opinia jest taka, że przemówienie nie było majster­sztykiem. Wydaje się, że zostało napisane w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Problemy rzucone bez ładu i składu, żadnych jasno zarysowanych formuł i propozycji. Wszystko zamazane, mgliste. Jakieś niejasne aluzje, jakoby powstawał twór państwowy „Polska”. Potem znów: „Polski wersalskiej już nie będzie”. Proszę o informację, jak, gdzie i kiedy naród polski będzie się rządził. Przecież języka polskiego nie zadeptano! A zatem trzeba się jednak będzie zająć problemem Polski, czy ktoś tego chce, czy nie chce. To czysty nonsens, ta próba mamienia świata, że teraz, po zniszczeniu Polski, w Europie przywrócono spokój. Jest wręcz odwrotnie: każdy Polak będzie chował w sobie niewygasłą nienawiść i jutro lub pojutrze – akurat kiedy będzie to nam nie na rękę – zemsta buchnie jasnym płomieniem. Ta przepowiednia nie jest obarczona żadnym ryzykiem. Moi potomni będą mieli okazję sprawdzić jej trafność i z pewnością będą radzi i dumni z tego, że byli tacy Niemcy, którzy w żadnej chwili nie zgadzali się z polityką lat 1933–39. Niestety trzeba też będzie powiedzieć, że garstka tych, którzy nie znali wahań, pędziła swój żywot w odludnych pustelniach.

7 października 1939

Zbyt wielu ludzi dało się zaślepić propagandzie nazistów. „Słoneczna polityka” zawładnęła tymi, którzy powinni bardziej krytycznym okiem patrzeć na ekran z wyczarowaną tam fata morganą i widzieć w niej to, czym jest: blefem i szwindlem, nikczemnym oszukiwaniem narodu. Powinni – choćby z racji swojego wykształcenia. Ale – precz z myśleniem. Wszak to urocze, że führer załatwia dosłownie wszystko, nie turbując gnuśnej ludzkości. Wedle obiegowego powiedzonka: „Już führer wie, co robi”. Albo, jak mi oznajmił pewien żałosny osobnik: „Niechże pan tylko nic nie roztrząsa, wszystko będzie w najlepszym porządku”.

Krętacze, pozerzy, bonzowie, karierowicze zajmują kluczowe stanowiska. W modzie jest terror. Podłe, brutalne metody ucisku uchodzą za uświęcone reguły. „Starzy bojownicy”27 to dzisiejsi święci. Od gauleitera w górę są już tylko bogowie! A wszystko to trwa już od prawie siedmiu lat. Jak człowiek rozumny może zakładać, że system tak wyrafinowany i zbrodniczy jest nośnikiem wartości ponadczasowych?

Jakie więc kardynalne błędy popełniła ta nazistowska tyrania?

1. Przymusowe pozdrowienie Heil Hitler.

1a. Podział na „towarzyszy partyjnych” i „rodaków”.

2. Jednostronne podporządkowanie opinii publicznej (ujednolicona prasa).

3. Całkowite stłumienie wolności słowa.

4. Ochrona „starych bojowników” i stronników partii, nawet gdy są przestępcami.

5. Prześladowanie przyzwoitych obywateli tylko za to, że kiedyś wyrazili odrębną opinię i ewentualnie wskazywali ognisko choroby.28

7. Prześladowanie i eksterminacja Żydów.

8. Lekceważenie przekonań religijnych obywatela.

9. Ciągłe zmiany w prawie. Nowe, seryjne ustawy i tysiące zarządzeń (ich materia przerasta nawet kompetencje specjalistów).

10. Niewiarygodne przerosty organizacyjne w państwie, a zwłaszcza w partii i organizacjach.

11. Fatalna polityka rozdawnictwa stanowisk i rozdęty aparat urzędniczy.

12. Nieodpowiedzialne wydatki bez względu na dochody.

13. Ochrona osób najbardziej godnych napiętnowania (umorzenia spraw).

14. Przykręcanie bez końca śruby podatkowej.

15. Żebranina en gros (NSV, WHW), plakietki.29

16. Tłuste beneficja dla członków partii (stołki, posadki, mundury, werble, cyrk, trata-ta-ta, Sieg-Heil, Sieg-Heil30 ).

17. „Führerze, rozkazuj, jesteśmy z tobą.”

18. „Wszystko to zawdzięczamy naszemu führerowi.”

*

Znów obłąkaniec. Emerytowany sekretarz sądowy Ferdinand St. rzuca w rozmowie z dr. M. w hali kasowej urzędu pocztowego w Laubach:

– Nie będzie spokoju, dopóki Anglicy nie zostaną zniszczeni.

– Jest pan podżegaczem wojennym – odpowiada dr M. – Führer chce akurat czegoś przeciwnego: porozumienia.

– Rosjanie dadzą nam swoje samoloty przeciw Anglikom – ciągnie St. – i nie minie czternaście dni, a Francuz zostawi Anglika samemu sobie.

Wygadujący podobne brednie powinni trafiać za kratki.

8 października 1939

Od Lines31 dostaliśmy list, w którym pisze ona, byśmy się cieszyli, że mieszkamy w L., bo w mieście jest okropnie. Dwie godziny stała u rzeźnika po mięso.

9 października 1939

Ludzie naszego pokroju stale muszą zadawać sobie pytanie: jak to możliwe, że kulturalny naród taki jak Niemcy oddał całą władzę w ręce jednego człowieka. Cała ta masa tępoty i tchórzostwa budzi wręcz rozpacz. Wszystko, co nasi przodkowie zdobyli, nie ustając w bojach przez stulecia, zostało utracone na skutek obłędnej lekkomyślności, niepojętej łatwowierności i przeklętej, niemrawej postawy „mieszczan” w roku 1933.

Wszyscy nasi poeci, piewcy wolności, żyli na próżno. Ongiś ideowo nastawiona młodzież walczyła o wolność, dziś pozwala, aby krętacz i szczurołap32 wykorzystywał ją do obrony ohydnej tyranii. Taki naród nie jest wart, żeby istnieć.

*

M. dostał pocztą polową list od szwagra, który pełni służbę nad Saarą. List świadczy o jego złym samopoczuciu: „Oby cały ten szwindel nie potrwał długo, wszyscy mamy tego po dziurki w nosie. Gdzie są starzy bojownicy? Mogliby sobie tu powalczyć. (…)33 Siedź w domu i ciesz się, nawet jeśli musisz żreć z jednej miski z kotem”. Więcej nie trzeba.

*

„Naród niemiecki jeszcze się będzie na klęczkach modlił o demokrację” ­– pisała w 1932 roku „Frankfurter Zeitung”. Trzeba wypić do dna kielich narodowosocjalistycznej goryczy, może dopiero wtedy naród w całej swojej masie dojrzeje. Od początku stałem na tym stanowisku. Dopiero kiedy zniknie nadzieja mamiąca zamkami na lodzie i cudami, runie być może ten domek z kart. Wtedy oczywiście okaże się, że każdy wiedział, co bezwarunkowo musi się stać. I że podobno nikt nie był prawdziwym NSDAP-owcem. Tymczasem w okresie najlepszej koniunktury dziewięćdziesiąt dziewięć procent wrzeszczało Heil Hitler i Sieg-Heil. Jeden brał w tym udział, bo obiecywał sobie korzyści własne – dla siebie i swoich dzieci – inny, ponieważ był słabeuszem i nie chciał „płynąć pod prąd”. Rzemieślnik widział same zyski. Chłop wierzył, że Hitler uwolni go od podatków. Każdy więc coś tam sobie dopasował według uznania, a całą tę pulpę nazwano „narodowym socjalizmem”.

Niewątpliwie jednak najgorsza w tym wszystkim była pisanina żurnalistów. Każdy krzykacz i pochlebca mógł bredzić, ile wlezie, jeśli tylko potrafił w napuszonych frazesach wysławiać system nazistowski i jego halabardników albo wynosić pod niebiosa wszystko, co ściekało z norymberskiego lejka34. Nigdy ani cienia wątpliwości czy wręcz słówka krytyki.

Panujący – jak bogowie – mogli co godzina wychwalać swoje dzieło i bez końca pławić się w glorii. Słyszeli tylko własny, głuchy głos. Do ich ufortyfikowanych zamczysk i brunatnych siedzib nie docierał żaden dźwięk od strony narodu. Nie widzieli zaciśniętych pięści i nie odczuwali nienawiści tych, których ciemiężyli.

A co w „okresie walki” powiadał pan Goebbels? Że stale nadstawiają ucha narodowi35, że znają jego potrzeby i pragnienia. Ale tylko dopóty, dopóki ci panowie mieli władzę i siedzieli w swoich fotelach, i zgarniali łakome kąski. Potem zapanowała już najbrutalniejsza przemoc. Nie pobłażano nikomu, co najwyżej własnemu towarzyszowi partyjnemu, którego nie wolno było urazić, bo a nuż mógłby wygarnąć prawdę.

10 października 1939

Panujący zawsze, w każdej epoce, potrafili dezorientować poddanych i w ten sposób ukrywać własne winy, nie chcieli bowiem, aby wściekłość narodu ugodziła w jego ciemięzców. Toteż cała akcja antyżydowska nie była niczym innym jak tylko kawałkiem mięsa rzuconym bestii na pożarcie. „Żydzi to nasze nieszczęście”36 – wołają naziści. Trafna odpowiedź narodu powinna brzmieć: nie, nie Żydzi, lecz naziści są nieszczęściem narodu niemieckiego. Właśnie tak to się teraz odbywa.

Dzisiaj biją w bęben przeciw Anglikom. A przecież każdy rozumny człowiek wie, że wystarczy zachowywać się nieco przyzwoiciej, aby osiągnąć względnie zadowalający stan stosunków z Anglią. Oczywiście zbrojenia, wrzaski wojenne i nieustanne groźby nie są stosowną metodą nakłonienia rzekomego bądź rzeczywistego przeciwnika do przyjaźni. Wieczne pobrzękiwanie szabelką skutkuje tylko jednym – wojną.

Z całej naszej propagandy jasno wynika, że nie mamy w sobie dobrej woli. Nie przepuściliśmy żadnej okazji, żeby drapnąć Anglika pazurem. Przypomnę tylko o Palestynie. Wyrzucamy Żydów z Niemiec i jednocześnie buntujemy Arabów (słowem mówionym i pisanym), aby bronili się przed żydowskim osadnictwem. Czy to konsekwentna polityka? Tylko obsesja – radość z każdego kłopotu, jakiego udało się przysporzyć Anglikom, w jakiejkolwiek sprawie – może być źródłem tak niedorzecznej postawy. Aż nadto prostackie jest niemal wszystko, co zdziałaliśmy od 1933 roku. Subtelność, przyzwoitość, szlachetność – to nieznane już pojęcia. Wszak warunkiem i podstawą poprawy stosunków z którymkolwiek krajem musi być przede wszystkim uspokojenie umysłów, a nie ich niepotrzebne podburzanie. Dopiero w spokojnej atmosferze można myśleć o sukcesie. Widać jednak raz po raz, że miarodajne osobistości wcale nie życzą sobie spokoju. W każdym razie ogół naszych zachowań w polityce zagranicznej każe przyjąć taką hipotezę.

*

Sytuację na froncie zachodnim znów przedstawia się w szeptanej propagandzie, uprawianej przez członków partii w taki sposób, jakby nie prowadzono tam działań bojowych. Te wręcz chorobliwe wysiłki mające stworzyć wrażenie, że „pokojowa akcja” führera natychmiast dała trwały efekt, wyglądają nieomal śmiesznie. Być może ta metoda bierze się też stąd, że naziści znają nastroje wśród żołnierzy frontowych. Dobrze wiadomo, że nie są oni zachwyceni wojną na Zachodzie. Toteż słychać z góry: jaka wojna na Zachodzie i dlaczego? Ale każdy, kto ma choć trochę rozumu w głowie, zdaje sobie sprawę, że wojnę na Zachodzie można tłumaczyć tylko naszymi wyprawami łupieżczymi na Wschód.

*

Czytam właśnie w organie urzędowym „Deutsche Justiz”, 1939, na stronie 1558, że zbiórki będą ograniczane. Uzasadnienie: „Obecna sytuacja wymaga zespolenia i jednolitego kierowania wszystkimi siłami i środkami narodu niemieckiego”.

Należy zaczekać, by stwierdzić, czy wywrze to jakikolwiek wpływ na tak „skuteczne” akcje zbierackie świętej partii. Jestem raczej sceptyczny. To było jednak zbyt piękne, gdy w sposób niekontrolowany wyciągało się z kieszeni narodu niemieckiego grosz za groszem. W każdym razie zarządzenie należy rozumieć tak, że nie będzie już zezwoleń na prowadzenie zbiórek poza organizacjami nazistowskimi. Przyszłość już niebawem nas oświeci.

11 października 1939

Przez dwa dni była tu w odwiedzinach Anna37 i wzięła ze sobą to i owo. Ofiara propagandy narodowosocjalistycznej. Wykład o rozwoju wydarzeń z naszego punktu widzenia przyniósł owoce. Ziarno, z którego ma wyrosnąć lepsze rozeznanie, zostało zasiane. Ludzie poddawani jednostronnej indoktrynacji to naprawdę nieszczęsne istoty. Franz jest jakoby euforycznym „zdobywcą”. Szkoda, że nie musi w tej sprawie narażać własnej skóry. Ale i on odbierze należną zapłatę.

12 października 1939

Zaczęła się zgadywanka. Co się dzieje na Zachodzie? Ludzie na zapleczu frontu, kilka setek kilometrów od strefy ognia, nie mają wrażenia, że trwa wojna. Można ją zapewne odczuć w wymiarze gospodarczym: kartki na żywność (które być może zostałyby wprowadzone także bez wojny), talony, niedobór siły roboczej na wsi. Wszystkie te zjawiska to jednak jeszcze nie powód dla ludności, by choćby pomyśleć o zrzuceniu jarzma. W niewolniczej naturze Niemców zanikło wszystko, co przypomina jakieś odruchy wolnościowe. Nieomal wygląda na to, że czują się dobrze właśnie wtedy, gdy solidnie się ich przyciśnie.

Tchórzostwo święci triumfy. Byle tylko się nie bronić. Ludzie zamienili się w robaki. Jestem bliski porzucenia wszelkiej nadziei na zmianę. Potem znów mówię sobie: to niewyobrażalne, że w Wehrmachcie nie znajdzie się przynajmniej garstka mężczyzn, którzy położą kres tyranii. Zapewne dobra sprawa wymaga czasu. Wśród ludu nie zrodzi się nic – brak tam jakiejkolwiek organizacji. Dzierżący władzę w obliczu pewnych zagrożeń, chcąc nie chcąc, zewrą szeregi. Toteż rewolucja pałacowa jest nieprawdopodobna. Czy można jakoś nadgryźć poszczególne stowarzyszenia lub organizacje? Tego osoba patrząca z boku nie jest w stanie ocenić. Same przypuszczenia na nic się nie zdadzą – opierają się na myśleniu życzeniowym. Jeśli przyjrzeć się dokładniej i rozważyć rzecz racjonalnie, to istnieje tylko jedna jedyna możliwość: niemoc wojska, czy to z powodu deficytów materialnych, czy też klęski.

Prawdopodobnie także ta kalkulacja kazała przywódcom drugiej strony wybrać taki, a nie inny sposób prowadzenia wojny. W oczach części narodu niemieckiego, cierpiącej na pychę i poczucie wyższości, nie wygląda on imponująco. Ludziom tej kategorii może bowiem zaimponować tylko działanie jeszcze brutalniejsze, takie jak to, które owacyjnie powitali w Polsce. Skutki wojny (zniszczenia) z pewnością zrobiłyby swoje: znacznie nadwerężyłyby wojenną euforię i wzmocniłyby wolę pokoju. Tak czy owak sprawiedliwi wśród nas muszą znosić wiele cierpień. Toteż chcemy wyrazić naszą wdzięczność Anglii i Francji za to, że do dzisiaj wolały wojować po ludzku. Jeśli w ogóle można coś takiego powiedzieć o wojowaniu.

*

Ksiądz Scriba38 z Wetterfeld, który rozmawiał z Augustem H. (obecnie w Ruppertsburgu), jest zdeklarowanym hitlerowcem. Uważa, że należy się szczycić niewielką liczbą poległych podczas kampanii polskiej (oczywiście jest przekonany co do prawdziwości podanej przez Hitlera liczby 10 tysięcy39 ). Tacy to są ci kościelni jegomoście. Nie zauważają, że polują we własnym lesie. Każdy ksiądz z racji swoich przekonań religijnych (jeśli nie służą one tylko zarabianiu na chleb) powinien być w duchu przeciwnikiem wojny. Jednego dnia naucza się: „Nie zabijaj”, a już nazajutrz błogosławi się oręż. To jest ironia religii. Wewnętrzna sprzeczność. Więc niech się Kościół nie dziwi, że jego akwarelowy blask coraz bardziej matowieje. Słychać już tylko jałowe postękiwanie i mamrotanie.

*

Miejmy nadzieję, że po tej wojnie do władzy nie dorwie się znów jakiś zagraniczny gefrajter, który będzie odbierał parady generałów. O, święta naiwności!

13 października 1939

Człowiek to jednak osobliwe stworzenie. Kiedy dziś, podczas trwającej już wojny, rozmawia się w wąskim kręgu o wojnie i pokoju, to nikt jej nie popiera. Jednak za czasów pokoju roi się od wojennych krzykaczy. Mężowie stanu powiadają: narody tęsknią za pokojem, albo: narody nie chcą wojny. Kto więc, u licha, ją urządza? To przecież można i trzeba ustalić. Czy szykuje ją jakaś dzierżąca władzę jednostka? Z pewnością nie.

Kiedy zamierzam zrobić coś nadzwyczajnego, na przykład chcę jechać w daleką podróż, to najpierw rozmówię się z ludźmi, którzy w tej mierze mają niezbędne doświadczenie. Tak też musi być w wypadku wojny. Specjalistami są oficerowie, ściślej biorąc: sztab generalny. Zasiadają w nim osoby kompetentne. Tu obmyśla się plany i to jest ośrodek, który może pokierować – na dobre i na złe – pozbawionym odpowiedzialności, żądnym wojaczki tyranem.

Bynajmniej nie jest rzeczą konieczną, by każdy miłośnik pokoju rzucał się na sztab generalny i pragnął go ukatrupić, zakładając, że dzięki temu nastanie pokój po wsze czasy. Jednak dla obrony przed oszalałym napastnikiem trzeba wprowadzić jakieś zabezpieczenie, które ewentualnie pozwoli odeprzeć jego atak.

By wydobyć się z konfuzji, trzeba niechybnie rozpatrzyć dwa punkty: kwestię ataku i obrony. Czy dany kraj albo naród może decydować o tym, że zaistniał przypadek ataku lub obrony? Nie! Sztuka wypaczania potrafi bowiem z ataku zrobić obronę i na odwrót. W sporze prawnym wszyscy przeciwnicy uważają, że prawo jest po ich stronie. Decydują nie oni, lecz sędzia. To, co rozstrzygające w życiu jednostki, musi być takie również dla narodu. Tak zwany honor lub poczucie narodowe raczą ustąpić pierwszeństwa ładowi światowemu. Oto punkt zasadniczy.

Jeśli nie chcemy, aby świat widziany jako całość rozleciał się na kawałki, to ten, kto burzy, lub ci, którzy burzą pokój, muszą bezwarunkowo stanąć przed międzynarodowym trybunałem. Trybunał ten musi sprawdzić przyczyny, dla których dany kraj podejmuje próbę zmiany istniejących stosunków na drodze przemocy.

Jeśli postępowanie sprawdzające wykaże, iż wszystko wynika jedynie z zaborczości lub chorobliwej żądzy chwały, wówczas wszystkie narody muszą zwrócić się przeciwko temu jednemu wichrzycielowi. Wszystkie narody są zobowiązane do pomocy – militarnej, gospodarczej i finansowej – w wymiarze odpowiednim do ich wielkości.

Nie można pozwolić, by jakiś naród (na przykład Japończycy) uzurpował sobie prawo do takiego rozwiązania problemu nieograniczonego przyrostu własnej ludności, że po prostu napadnie na inny naród (Chińczyków) i postanowi dla własnej korzyści zapanować nad nim lub go wytępić. Ta korzyść własna jest nie do przyjęcia.

Japończycy muszą przede wszystkim nałożyć ograniczenia na siebie. Rozum i zdrowy rozsądek nie mogą sprzyjać niepohamowanemu rozmnażaniu się populacji. W tej sprawie odkrycie właściwych środków i dróg jest rzeczą samych Japończyków. W każdym razie natura przydzieliła im wyspę jako miejsce do życia. Zmiany tego stanu rzeczy można dokonać tylko na drodze pokojowej we współpracy i porozumieniu z innymi narodami.

Przemoc trzeba całkowicie wykluczyć. Ja też nie mogę prze­mocą „zdobyć” sobie mieszkania w jakimkolwiek odpowiadającym mi domu. Ujęta w umowie zgoda właściciela czy dysponenta to przecież podstawowy warunek oddania mi lokalu do użytku. Zwłaszcza wtedy, gdy zależy mi na tym, by zostać w nim dłużej niż jeden dzień. To rzecz oczywista dla każdego kulturalnego człowieka. Dlaczego jednak ogół takich ludzi, którzy określają się jako „naród”, godzi w najprostsze pojęcia prawa? Na pewno dlatego, że jako masa czują się silniejsi. Z tego wynika teza: siła idzie przed prawem.

Wszelako cywilizacja i postęp ludzkości zależą od poszanowania prawa. Jest to tak istotne, że powinno być codziennie wbijane do głów jak pacierz. Każda wspólnota narodowa, państwo, powinny oczywiście świecić przykładem. Państwo musi gwarantować nienaruszalność praw podstawowych swoich obywateli. Są to prawa uświęcone i muszą obowiązywać wiecznie!

Jak to wygląda dzisiaj (w 1939 roku) w Niemczech? Żałośnie! Naród bez konstytucji! Naród niewolników! Pachołki wyzuci z praw! Kiedy Niemcy powstaną z martwych? Z mroku ku światłu lepszej przyszłości?

Nie mam jeszcze dość odwagi, by wyobrazić sobie przyszły bieg rzeczy. Zbyt wiele problemów podjęto w minionych sześciu latach i żadnego nie rozwiązano. Kwestię żydowską próbowano uregulować w sposób brutalnie jednostronny i rygorystyczny. Gdzie jednak mają zamieszkać Żydzi – nad tym naziści się nie zastanowili. Wielkodusznie pozostawili to w gestii innych państw. Wedle wszelkich reguł obowiązujących w zbójeckiej bandzie Żyd ma zostać obrabowany, a potem niech sobie idzie. Nawet w wypadku Cyganów tak nie postępowano40 – przydzielono im przynajmniej stałe miejsca. Z punktu widzenia ładu państwowego nie można temu nic zarzucić. Jeśli natomiast odbiera się prawa Żydom, którzy w ciągu stuleci niewątpliwie zrobili wiele na rzecz rozwoju całego życia gospodarczego, to taki czyn jest niegodny kulturalnego narodu. „Klątwa czynu złego”41 pozostanie niezatarta i będzie ciążyć na całym narodzie niemieckim. Sprawcy (narodowi socjaliści) pewnego dnia znikną, jednak ich czyny będą trwać nadal.

14 października 1939

Wydaje się, że po niepowodzeniu swojej „akcji pokojowej” partia postanowiła użyć innego ćwierćśrodka, by pobudzić aktywność bojową w kraju. Wściekłość narodu niemieckiego ma zostać skierowana przeciw Anglii. Hasło rzucają gazety – na przykład w tytule „Hessische Landes-Zeitung” (13 października 1939): Chamberlain szydzi z pokoju. Chce zniszczyć Niemcy.

Oczywiście bonzowie partyjni wiedzą bardzo dokładnie, że ta pisanina nie wystarczy, by ożywić ducha walki. Coś musi się stać. Tymczasem pojawiają się tajemnicze sygnały. Zakład fryzjerski jest odpowiednim miejscem do rozpowszechniania bajek. Fryzjer K. mówi do klientów: „Anglia zostanie otoczona, a my, mając przygniatającą przewagę, polecimy tam i zniszczymy Anglię”.

Kolega P. również udał się – na razie werbalnie – do obozu niszczycieli. Słyszał od jakiegoś podróżnego, że mamy samoloty, które mogą zabrać czterdziestu pięciu w pełni uzbrojonych żołnierzy. Sekretarz B. powtarza: „Pan (czyli ja) może mówić, co chce, rozpoczynamy wielką akcję przeciw Anglii”.

Jak można wywnioskować ze wszystkich wypowiedzi, chodzi tu o usilne, metodyczne podtrzymywanie wiary w niezwyciężoność Niemców. Meldunki prasowe skwapliwie służą pomocą. Codziennie donosi się o wspaniałych triumfach naszych lotników w starciach z angielską flotą. Na porządku dziennym są „trafienia” zatapiające okręty wojenne. Te zwycięstwa niewiele znaczą, bo nikt bezpartyjny nie może ustalić, jaka jest prawda. Dba się też na wszelkie sposoby o to, by każde dziecko nabrało przekonania, że wróg, szczególnie Anglia, nic tylko kłamie. Jedynie i wyłącznie Niemcy przejęły w dziedzictwie i mają na własność prawdę. Nic tu nie poradzisz, drogi, niewidzialny zrzędo i panikarzu. Chcesz może powiedzieć: „W słońcu wyjdzie to na jaw”42. Tak było kiedyś. Słońce narodowosocjalistyczne wszystko zaćmiło.

Naziści polegają na niedostatkach pamięci. Odnieśli już dzięki nim niemałe korzyści. Nawet Napoleon spostrzegł, że Niemiec gotów jest uwierzyć we wszystko.43 Dlaczego akurat pod tym względem Niemiec miałby się zmienić? Zaprawdę, ta garstka ludzi, którzy dysponują dobrze funkcjonującym aparatem myślowym, nie odgrywa roli. Głupcy nie wymierają – oto miara rzeczy. Głupota jest skalną podwaliną, na której wznosi się gmach narodowego socjalizmu. Oczywiście są też „mądrale”, ci, którzy stosownie wykorzystują ten czas, nie bacząc na dewizę „Korzyść wspólna przed własną”44 – to zdanie jest zresztą przeznaczone wyłącznie dla tych, co w wieku wczesnodziecięcym wypadli z wózka.

Kiedy grzmiałem wśród znajomych, odmalowując obraz państwowego marnotrawstwa i ruiny finansowej, znajdowałem wprawdzie słuchaczy, ale daleki jestem od przekonania, że naprawdę uwierzono w moje słowa. Miałem raczej wrażenie, że ten i ów jest głęboko przeświadczony o powodzeniu dzieła Hitlera, któremu uda się postawić na nogi nasze wyśmienite Niemcy. Trzeba przyznać, że od 1933 roku wiele zarządzeń odniosło natychmiastowy skutek, nie natrafiając na żaden wyczuwalny opór. Powodzenie licznych zamachów nazistowskich na istniejący stan rzeczy przywiodło większość narodu do wiary we wszechmoc Adolfa H. Ta wiara w cuda wyjaśnia służalstwo poddanych, psią pokorę towarzyszącą wypełnianiu wszystkich rozkazów. W wymiarze czysto zewnętrznym: triumf za triumfem. Nigdy nie zabrakło niezbędnych dekoracji, statystów, werbli. A radio nie przestawało się łasić. Wszystko z jednej kuchni – dr. Goebbelsa! „Zdobywca Berlina”, jak sam siebie nazwał, zdobył całe Niemcy. I nie tylko Niemcy. Niestety także wielu, nazbyt wielu Niemców zagranicznych, którzy dali się nabrać na wyrafinowaną propagandę.

16 października 1939

Zatopienie angielskiego krążownika „Royal Oak” to dla prasy nie lada gratka. Wyraźnie wzrosła wola oporu przeciw wymierzonej w Niemcy niszczycielskiej kampanii Anglików, o której wciąż mówią naziści. W każdym razie okrzepła wiara w to, że można pokonać Anglię. Neutralny obserwator musi dojść do wniosku, że potęga Anglii jest krucha. Marynarka angielska nie dostarczyła jeszcze żadnego naocznego dowodu swojej siły.

Na ciężkim krążowniku zginęło około ośmiuset marynarzy. Odpowiada to liczebności załóg dwustu dużych samolotów. Czy rzucając do boju tych ludzi, marynarka angielska nie mogła wyrządzić poważnych szkód bazom floty podwodnej i stoczniom? A jeśli nie ma takiej zdolności, to nie ma też potrzeby wystawiać swoich okrętów wojennych na pokaz i pomagać marynarce niemieckiej w odnoszeniu łatwych triumfów.

Jak dotąd nikt nie miał okazji przekonać się o tym, jak sprawna jest marynarka angielska. Czyżby Anglia dysponowała tylko jednym środkiem prowadzenia wojny: taktyką blokady? To byłoby niewiele i raczej nie wystarczyłoby do zwycięstwa.

19 października 1939

Dziś ogłoszono, że negocjacje rosyjsko-tureckie spełzły na niczym. Turcja odrzuciła żądania Rosji. Oznacza to, że ostatecznie stanęła po stronie Anglii i Francji. Te kraje mogą to zdyskontować jako wielki sukces. Wygląda na to, że państwa bałkańskie – mające oparcie w nieugiętej Turcji – stawią opór Rosjanom i Niemcom.45 Nieodległa przyszłość pokaże, jak się kształtuje nowa sytuacja.

Także Północ (Finlandia, Szwecja, Norwegia i Dania) będzie się musiała opowiedzieć po którejś stronie. Wkrótce zapewne nikt już nie będzie „neutralny”. Rządzić będzie reguła albo–albo!

Albo te kraje poddadzą się dyktaturom (Niemcy–Rosja), albo dołączą do krajów demokratycznych i dzięki temu zachowają wolność oraz samodzielność, którymi cieszyły się wcześniej. Kiedy patrzy się na sytuację ogólną, to można odnieść wrażenie, że z wolna, acz niechybnie, coś się krystalizuje w zamęcie czasów: sprzeciw wobec barbarzyńskiej przemocy! Czy to nie barbarzyństwo, gdy ludzi, których przodkowie osiedli przed wiekami na jakiejś ziemi, przenosi się teraz frachtem, jak towar, z ich drugiej ojczyzny (Tyrol Południowy, kraje bałtyckie) dokądkolwiek w sztucznie wytyczonych „granicach Rzeszy”?46 Nie wierzę, że ludzie ci po wsze czasy wytrzymają w narzuconych im miejscach. Skorzystają z pierwszej lepszej okazji, by poszukać sobie nowych stron – stosownie do własnych upodobań – i tam zamieszkać.

*

Naziści znów zaczęli działać w „polityce”. W niedzielę ma się odbyć zgromadzenie, na którym pan ortsgruppenleiter zgodnie z zaleceniem „oświeci” zdumionych rodaków. Cóż za ubóstwo duchowe. Nikt nie może nic powiedzieć. Trzeba duszkiem, bez skrzywienia, wypić tę breję prosto z beczki.

Za błędy weźmie w skórę cały naród. Śmietankę spijają towarzysze partyjni. Breja jest dla głupich jak but rodaków.

25 października 1939

Wczoraj przemawiał w Gdańsku pan minister spraw zagranicznych [Joachim von Ribbentrop]. Można tak przemawiać, jeśli chce się zaostrzyć sytuację, ale nie trzeba tego robić. Doprowadzić towarzyszy partyjnych do przepisowej wściekłości w stosunku do Anglii to właściwie żadna sztuka. Wystarczy, że mówca zaciśnie pięści, będzie głośno złorzeczył, wrzeszczał i ciskał paskudne groźby, a znajdą się zachwyceni słuchacze. Nie wiem, czy tak to wygląda w każdym narodzie. To świadczyłoby, rzecz jasna, o tym, jak marnie jest z kulturą i cywilizacją.

Pan von Ribbentrop pomieszał wydarzenia ostatniego czasu i oskarżenia z przeszłości, a jako jedynego winowajcę wskazał przy tym Anglię. Kto rozbił Austrię, Czechosłowację i Polskę? Kto mówił, że nie stawia już żadnych żądań terytorialnych? Kto uparcie milczy w sprawie Polski? Kto nie daje żadnych gwarancji co do przyszłości?

Czy to nie Anglia wraz z Francją, zanim wybuchła wojna, codziennie ostrzegały Niemcy przed najazdem na Polskę i potwierdzały swoje zobowiązania sojusznicze? Tyle że pan v. R. nie uwierzył, by oba te państwa dotrzymały obietnicy. Na tym polega cały tragizm wybuchu wojny.

28 października 1939

Przez dwa dni byłem w Ettingshausen, Freienseen i Altenhain. Podczas wyjazdu służbowego nie wolno oczekiwać, że napotka się ludzi, którzy mają jakiekolwiek pojęcie o prawdziwej rzeczywistości. Panuje przerażający mrok. Ludzie podchwytują jakiś gazetowy ochłap i przekazują potem tę brednię jako własną mądrość. Nawet bogowie walczyliby z tym daremnie. Doprawdy, nietrudno kierować takim stadem – rządzący naprawdę nie mają się tu czym chełpić. A w ogóle, widać wyraźnie, że znikły jakby wszelkie odruchy myślenia wolnościowego. Ludzie zamienili się w zwierzęta. Masy „narodu” to jedna wielka i okropna kupa gówna.

W Altenhain oświadczyłem Horstowi, że Niemcy przegrają tę wojnę.

29 października 1939

Niedziela. O 16.00 zebranie w restauracji „Traube”. Przemawiali pan ortsgruppenleiter47 i pan burmistrz. Ten pierwszy wybrał sobie temat „Idziemy na Anglię”. Warto nadmienić, że tylko nieliczni obywatele raczyli znosić te wynurzenia, większość została bowiem w domu albo pracowała w polu, co było bardziej pożyteczne. Przemowa okazała się mieszaniną wszystkiego, w istocie zachęcała front ojczyźniany do wytrwałości. „Albo zwyciężymy, albo będziemy całkiem zgubieni” – oznajmił pan Pott (a zatem po trosze zgubieni zdajemy się być już teraz). P. oświadczył też, że nasi sprzymierzeńcy będą nas zaopatrywać.

Burmistrz mówił o gospodarczych ustawach wyjątkowych. Talony mocno mu doskwierają. Napomina się ludność, by wykazała najdalej idącą wstrzemięźliwość, ponieważ ostatnio tylko pięć procent talonów wolno wydawać proporcjonalnie do liczby mieszkańców. Högy zastrzega się wobec krążącej pogłoski, jakoby on i jego rodzina zadbali o talony dla siebie. Oświadcza, że dotychczas nie starał się o żaden talon i nie spodziewa się, że będzie ich potrzebował! (Ależ musiał koleżka chomikować.)

Bardzo mądre, panie burmistrzu, to to nie było. Otóż są ludzie, którzy mają skromne dochody i przy najlepszej woli nie są w stanie tak gospodarować, żeby robić zapasy. Tego oczywiście stupięćdziesięcioprocentowy narodowy socjalista nie musi wiedzieć.

Tylko tak dalej, panowie! Wspaniale wam idzie! I to w drugim miesiącu wojny. W 1914 roku niczego podobnego jeszcze się nie odczuwało. Przepraszam – wciąż zapominam, że teraz mamy tylko „wojny błyskawiczne” i „błyskawiczne zwycięstwa”. Wygląda na to, że byliśmy przygotowani tylko na trzy dni.

30 października 1939

Dzisiaj feldfebel Schmitt (naczelny sędzia sądu rejonowego), urlopowicz, odwiedził nasz urząd. Stara się sprawić wrażenie zachwyconego żołnierza. Nie wierzę mu. Co zresztą ma powiedzieć? Głupot i tak wygaduje się bez liku. I wciska się nam wszelki kit. Do tego sędzia nie ma odwagi. O przyszłości nic nie wie. Teraz Hiszpania, Włochy czy korpus desantowy? (Niech się pan dobrze bawi!)

Ależ pomysły mają ci tryskający energią panowie.

7 listopada 1939

Trzeci miesiąc wojny. Jak na razie żadnej wojny błyskawicznej ani błyskawicznego zwycięstwa raczej nie widać. Trudno nie zauważyć natomiast, że towarzysze partyjni i partia, na początku wojny jeszcze pochowani, a w każdym razie niepchający się na pierwszy plan, teraz coraz chętniej wynurzają się na powierzchnię. Zwycięstwo nad Polską wywabiło ich z nor. Słyszy się, że panowie towarzysze krzątają się zwłaszcza wokół posadek w organizacjach dystrybucji żywności: chcą o niej współdecydować, aby wszystko działało rzeczywiście „jak trzeba”.

Od czasu do czasu ktoś wspomina też o pomocy gospodarczej ze strony Rosji. Narodzie niemiecki, gdzie się podziała twoja duma? Przez dwadzieścia lat hodowano niewiarygodną nienawiść wobec Rosji, a dzisiaj pojawiają się smętne postaci, które w Rosji (niegdyś wrogu światowym numer jeden) widzą zbawczynię. Jeśli rzeczywiście Rosja jest ostatnią nadzieją Niemiec, to lepiej już od razu zamknąć sklepik.

Współpracy gospodarczej z Rosją w jakimś wymiarze niewątpliwie można przyklasnąć. Ale w takim razie należało od 1933 roku uprawiać zasadniczo inną politykę ogólną. Czy Bismarck dzisiaj poparłby politykę sojuszniczą? To więcej niż niepewne. Rosja nie jest już państwem wybitnie rolniczym. Przemysł krzepnie coraz bardziej i bardziej, już choćby dzięki rezerwom surowcowym. W tej dziedzinie z pewnością będziemy mieli krótko- lub długotrwałe kontakty z Rosją. Gdy rosyjski rynek wewnętrzny zostanie nasycony, co moim zdaniem nastąpi już za pięć lat, pojawi się parcie wzmocnionego i bardziej rozwiniętego przemysłu rosyjskiego do ekspansji. A kto jest największym konkurentem? Z całą pewnością przemysł niemiecki. Chcemy zaopatrywać Bałkany. Rosja też tego chce, od strony Morza Czarnego i Dunaju. Czy nie wydaje się oczywiste, że przede wszystkim kraje o korzeniach słowiańskich (Czesi, Polacy, Bułgarzy, Serbowie i tak dalej) z całkiem naturalnych powodów ulegną raczej umizgom Rosjan niż naszym trzeźwym zabiegom bądź wręcz przemocy, po którą sięgamy wobec rozmaitych narodów?