Dzienniki wdzięczności. Jak jeden rok pozytywnego myślenia może zmienić twoje życie - Janice Kaplan - ebook

Dzienniki wdzięczności. Jak jeden rok pozytywnego myślenia może zmienić twoje życie ebook

Kaplan Janice

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Wędrówka po świecie wdzięczności – pełna ciepła, humoru i wnikliwości – zachęci cię do pozytywnego myślenia i rozpoczęcia najlepszego roku twojego życia.

Bestseller „New York Timesa”

Janice Kaplan, dziennikarka i była redaktorka pisma „Parade”, w sylwestrową noc obiecuje sobie, że od tej pory będzie odczuwać wdzięczność i dostrzegać pozytywną stronę wszystkiego, co przytrafia jej się w życiu. Uświadamia sobie, że zmiana nastawienia da jej moc kształtowania własnego samopoczucia, niezależnie od okoliczności.

Bazując na swoich doświadczeniach i szeroko zakrojonych badaniach, autorka zgłębia dobroczynny wpływ wdzięczności na każdy aspekt życia, w tym małżeństwo i przyjaźnie, finanse i ambicje zawodowe oraz zdrowie i sprawność fizyczną.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 364

Oceny
4,5 (72 oceny)
44
19
7
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
justx22

Nie oderwiesz się od lektury

warta przeczytania
00
MarcinBona

Nie oderwiesz się od lektury

Pozycja obowiązkowa dla każdego. Uwaga! Po zażyciu mogą wystąpić objawy lepszego życia, stosować codziennie, przedawkowania nie stwierdzono.
00
Madamska19

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo inspirująca książka, ciekawie napisana, czyta się ją jednym tchem. Autorka w lekki sposób porusza wiele aspektów życia, które dotyczą każdego. Polecam
00
AgaBo85

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka potrafi zmienić życie!
00
gosk4u

Nie oderwiesz się od lektury

Książka dzięki której zmieniłem swoją postawę życiową. Zacząłem, pisać dziennik wdzięczności i każdego dnia wpisuje za co jestem wdzięczny. Dzięki temu z arcymistrza czarnowidztwa stałem się umiarkowanie pozytywnym gościem. Polecam
00

Popularność




Naj­ser­decz­niej­sze podzię­ko­wa­nia dla Bar­naby’ego Mar­sha za mądrość, ener­gię i pomy­sły. To on spra­wił, że zaczę­łam myśleć o wdzięcz­no­ści w zupeł­nie inny spo­sób. Za to jestem mu na zawsze… wdzięczna.

PRZEDMOWA

Zwa­żyw­szy na to, że zaję­łam się nowym pro­jek­tem i zaczę­łam pisać o wdzięcz­no­ści, tego wcze­snego kwiet­nio­wego poranka powin­nam się była obu­dzić pod bez­chmur­nym nie­bem, słu­cha­jąc świer­gotu pta­ków i zgro­ma­dzo­nych w salo­nie przy­ja­ciół śpie­wa­ją­cych Przyjdź do nas, Panie.

Ale nie­stety nie było tak dobrze.

Pró­bo­wa­łam jed­nak dostrzec w tym wszyst­kim pro­myk słońca.

Na począ­tek moje stare volvo odmó­wiło posłu­szeń­stwa i nie odpa­liło, a kable roz­ru­chowe do aku­mu­la­tora na nie­wiele się zdały. Sytu­ację ura­to­wał sąsiad, który pod­wiózł mnie na sta­cję kole­jową odle­głą o dwa­dzie­ścia minut jazdy samo­cho­dem. Dotar­łam do mia­sta, lało i wiało, a gdy szłam chod­ni­kiem, pędzący auto­bus wje­chał aku­rat w wielką kałużę i od stóp do głów ochla­pał mnie bło­tem.

– Fuj! – wrza­snę­łam, cho­ciaż powin­nam się posłu­żyć nieco barw­niej­szym języ­kiem.

Kilku prze­chod­niów zagę­gało coś ze współ­czu­ciem, a ja zmie­rza­łam na ważne spo­tka­nie, wyglą­da­jąc jak fina­listka Tough Mud­der, eks­tre­mal­nego biegu z prze­szko­dami. Mój ulu­biony sklep z ubra­niami J.Crew był na szczę­ście kilka prze­cznic dalej, więc popę­dzi­łam tam co sił, kupi­łam spód­nicę z nadru­kiem i prze­bra­łam się w przy­mie­rzalni.

Dotar­łam na miej­sce punk­tu­al­nie. Dyrek­tor, z któ­rym się spo­tka­łam, miał sztuczną opa­le­ni­znę i tonę lakieru na gło­wie. Przez całą roz­mowę pisał SMS-y i raczył na mnie spoj­rzeć dopiero pod koniec spo­tka­nia.

– Hej, wyglą­dasz sek­sow­nie w tej spód­nicy – powie­dział.

Ponie­waż przy­szłam do niego, żeby zare­kla­mo­wać swój pro­jekt, a nie na randkę z poten­cjal­nym part­ne­rem z ser­wisu Match.com, powin­nam wpaść w furię. Ale zamiast tego tylko się roze­śmia­łam i pomy­śla­łam sobie, że przy­naj­mniej uniknę współ­pracy z face­tem, który wydaje na pro­dukty do pie­lę­gna­cji wło­sów wię­cej niż ja.

Potem wybra­łam się na kawę z moją naj­lep­szą przy­ja­ciółką Susan, którą pozna­łam na obo­zie let­nim, gdy mia­łam osiem lat. Susan jest nie­zwy­kle lojalna, zażar­cie kry­tyczna i bez­li­to­śnie szczera.

– Pew­nie jesteś przy­gnę­biona – stwier­dziła, gdy w skró­cie opi­sa­łam jej swój dzień.

– Nie­szcze­gól­nie. Pró­buję myśleć pozy­tyw­nie.

– Jak możesz zacho­wy­wać pogodę ducha, gdy wysiadł ci samo­chód?

Wzię­łam głę­boki oddech. A jed­nak mogłam.

– Samo­chód ma już czter­na­ście lat i sto pięć­dzie­siąt tysięcy mil na licz­niku. Nie spo­dzie­wa­łam się, że tak długo pocią­gnie. Naj­waż­niej­sze, że mam miłego sąsiada, który zaofe­ro­wał pomoc.

– Pew­nie, to aku­rat było dobre – przy­znała Susan. – A co z tym, że zmo­kłaś i ochla­pał cię auto­bus?

– Spójrz na zabawną stronę tej sytu­acji. Ten dureń dyrek­tor pochwa­lił moją spód­nicę. A poza tym uwa­żam się za szczę­ściarę, bo mogłam sobie kupić nowe ubra­nie, nie musząc napa­dać na bank.

Susan wrzu­ciła do kawy dwa sło­dziki i z furią zamie­szała. Przez lata wysłu­chi­wała moich bia­do­leń na temat braku pie­nię­dzy, więc moja wdzięcz­ność za to, co mam, sta­no­wiła zaska­ku­jącą odmianę.

– Jestem twoją naj­lep­szą przy­ja­ciółką. Możesz psio­czyć i narze­kać, ile tylko chcesz.

– Nie mam ochoty narze­kać – powie­dzia­łam, zadzi­wia­jąc samą sie­bie nie mniej niż ją. – Nie jestem w sta­nie zmie­nić tego, co się stało, ale za to mogę zmie­nić spo­sób myśle­nia i to spra­wia mi wielką przy­jem­ność.

Susan upiła duży łyk kawy. Moja przy­ja­ciółka jest nie­zwy­kle ambitna, ener­giczna, ciężko pra­cuje i dużo od sie­bie wymaga. Cho­ciaż odnosi ogromne suk­cesy zawo­dowe, czę­sto jest zestre­so­wana, przy­tło­czona, a cza­sem nawet wpada w depre­sję. Podob­nie jak my wszy­scy jest tak bar­dzo sku­piona na tym, czego chce, że zapo­mina cie­szyć się tym, co ma. Mar­twi­łam się, że mój dobry nastrój może ją roz­draż­nić. Ale Susan tylko pod­nio­sła brwi.

– Jeśli to jest wła­śnie ta cała wdzięcz­ność, nad którą teraz pra­cu­jesz, to myślę, że może mi się przy­dać. Co mam robić?

Nad­szedł czas, bym podzie­liła się z nią swoim sekre­tem. Na ser­wetce napi­sa­łam nagłó­wek: „Trzy rze­czy, za które jestem dzi­siaj wdzięczna”. Potem prze­su­nę­łam ser­wetkę w stronę Susan i poda­łam jej dłu­go­pis.

– Wymień je.

Susan przez dłuż­szą chwilę wpa­try­wała się w ser­wetkę, a potem ją wzięła, prze­kre­śliła „trzy rze­czy” i zamie­niła na „jedną rzecz”.

– A więc zacznijmy od cze­goś pro­stego – powie­dzia­łam.

Zro­bi­łam to samo kilka mie­sięcy temu, zatem wie­dzia­łam, że zapi­sa­nie dzien­nie jed­nej rze­czy, za którą odczu­wamy wdzięcz­ność, może zmie­nić nasze nasta­wie­nie do wszyst­kiego. Piękny zachód słońca. Uścisk przy­ja­ciela. Pierw­szy zwia­stun wio­sny.

Tylko jedna rzecz.

Któż nie potra­fiłby jej wska­zać?

CZĘŚĆ PIERWSZA

Zima

Mał­żeń­stwo, miłość i rodzina

Bądźmy wdzięczni ludziom, któ­rzy czy­nią nas szczę­śli­wymi. Oni są uro­czymi ogra­od­ni­kami, dzięki któ­rym nasze dusze roz­kwi­tają. Mar­cel Pro­ust

ROZDZIAŁ 1

Nie chcę być niewdzięcznicą

Jestem wdzięczna za to, że roz­po­czy­nam nowy rok z pozy­tyw­nym nasta­wie­niem. Cie­szę się, bo dowie­dzia­łam się, że wdzięcz­ność może zmniej­szyć stres, popra­wić jakość snu i uczy­nić mnie szczę­śliw­szą. Jestem szczę­ściarą, bo mam swój spe­cjalny dzien­nik, w któ­rym będę zapi­sy­wać tylko pozy­tywne i dobre myśli.

Moje pra­gnie­nie życia z wdzięcz­no­ścią poja­wiło się w syl­we­stra kilka minut przed pół­nocą, kiedy sta­łam na przy­ję­ciu ze sztucz­nym uśmie­chem przy­kle­jo­nym do twa­rzy i ści­ska­łam kur­czowo kie­li­szek szam­pana. Wie­dzia­łam, że powin­nam liczyć dobro­dziej­stwa, któ­rych dozna­łam, ale zamiast nich liczy­łam tylko minuty pozo­stałe do wyj­ścia. Stopy mnie bolały w wyjąt­kowo wyso­kich szpil­kach, a w gło­wie pul­so­wało od gło­śnej muzyki, która ryczała przez całą noc. Byłam ubrana w tro­chę zbyt cia­sną małą czarną i nie mogłam się docze­kać, kiedy wresz­cie się pozbędę maj­tek wyszczu­pla­ją­cych.

Z tele­wi­zora sto­ją­cego w kącie dobie­gały dźwięki pro­gramu syl­we­stro­wego New Year’s Roc­kin’ Eve, więc widzia­łam ludzi hula­ją­cych w Kali­for­nii, wiwa­tu­ją­cych w Waszyng­to­nie i roz­krzy­cza­nych w Bosto­nie. Zasta­na­wia­łam się, czy wszy­scy w tym kraju bawią się lepiej ode mnie. A może po pro­stu lepiej udają.

W Nowym Jorku na Times Squ­are zgro­ma­dził się jakiś milion impre­zo­wi­czów i wydał z piersi potężny ryk, gdy kula zaczęła opa­dać. Ponie­waż na dwo­rze było pra­wie minus sie­dem stopni, a oni przez cały dzień stali ści­śnięci jak sar­dynki w puszce bez dostępu do toa­lety, zro­zu­mia­łam, dla­czego tak żar­li­wie wycze­kują pół­nocy. Dźwięk dzwon­ków obwiesz­cza­ją­cych nadej­ście Nowego Roku na pewno zosta­nie tu powi­tany z wielką ulgą i to z róż­nych powo­dów.

Kula opa­dła, lampki ledowe oznaj­miły nową datę, a towa­rzy­szyły im dźwięki klak­so­nów samo­cho­dów i opa­da­jące con­fetti.

Szczę­śli­wego Nowego Roku!

Ron, mój mąż, obda­rzył mnie krót­kim, namięt­nym poca­łun­kiem, a potem stuk­nę­li­śmy się kie­lisz­kami.

Teraz, kiedy ocze­ki­wa­nie dobie­gło końca, nikt tak naprawdę nie wie­dział, co dalej. Tele­wi­zja odtwa­rzała kadry przed­sta­wia­jące opa­da­jącą kulę, jakby było to co naj­mniej lądo­wa­nie na Księ­życu albo finały Super Bowl. Sta­łam przy barze i obser­wo­wa­łam kobietę, która nale­wała sobie kolejny kie­li­szek szam­pana. Miała roz­ma­zany maki­jaż, a po jej policz­kach spły­wały łzy.

– Wszystko w porządku? – zapy­ta­łam.

– Nie – odpo­wie­działa. – Nie­na­wi­dzę syl­we­stra. Po co uda­wać, że wszystko się zmieni tylko dla­tego, że opa­dła kula? Pół­noc nie sprawi, że zgu­bię krysz­ta­łowy pan­to­fe­lek, żeby potem zamie­nić się w księż­niczkę.

Posta­no­wi­łam nie wda­wać się w dys­ku­sję o losach Kop­ciuszka o pół­nocy (kiedy to gubi pan­to­fe­lek i prze­staje być księż­niczką) i szybko się odda­li­łam. Ale pyta­nie tej kobiety uno­siło się w powie­trzu. Co może się zmie­nić w syl­we­strową noc? Cele­bru­jemy ją, mając wiel­kie nadzieje i sza­lone ocze­ki­wa­nia – być może dla­tego wielu z nas czuje się tak nie­kom­for­towo. (Majtki wyszczu­pla­jące w tej sytu­acji rów­nież nie poma­gają). Kobieta miała jed­nak rację, że życie nie poprawi się tylko dla­tego, że zmie­niła się data w kalen­da­rzu.

Obiek­tyw­nie rzecz bio­rąc, wie­dzia­łam, że moje życie jest dobre – mia­łam dwóch wspa­nia­łych synów i przy­stoj­nego męża, inte­re­su­jącą pracę oraz przy­ja­ciół. Ale podob­nie jak wielu ludzi czę­sto sku­pia­łam się na nega­tyw­nych aspek­tach życia, zamiast cie­szyć się jego przy­jem­no­ściami. Ostat­nie dwa­na­ście mie­sięcy były wręcz dosko­nałe, ale z dru­giej strony nie wyda­rzyło się nic na tyle eks­cy­tu­ją­cego, abym nabrała ochoty, by wło­żyć śmieszny kape­lu­sik i tań­czyć na ulicy. Pró­bo­wa­łam wyobra­zić sobie sie­bie dokład­nie za rok. Co mogłoby uczy­nić mnie szczę­śliw­szą, gdy następ­nym razem opad­nie nowo­roczna kula? Mogła­bym na przy­kład wygrać na lote­rii, prze­pro­wa­dzić się na Hawaje albo napi­sać best­sel­ler. Ale czy to fak­tycz­nie zadziała? Już nie­mal sły­sza­łam, jak narze­kam, że musia­łam zapła­cić ogromny poda­tek od wygra­nej, że słońce na Maui zbyt mocno grzeje i że szó­sta pozy­cja mojej książki w ran­kingu „New York Timesa” to za mało.

Jeśli nad­cho­dzący rok będzie podobny do innych, to wyda­rzą się w nim zarówno dobre rze­czy, jak i te mniej pozy­tywne. Ostat­nio nad­zo­ro­wa­łam duży ogól­no­kra­jowy son­daż na temat wdzięcz­no­ści i wystę­po­wa­łam w pro­gra­mie tele­wi­zyj­nym Today, by o nim opo­wie­dzieć. Son­daż skło­nił mnie do myśle­nia, więc zaczę­łam pro­wa­dzić bada­nia na temat postaw pozy­tyw­nych. Wie­dzia­łam zatem, że moje odczu­cia w sto­sunku do nad­cho­dzą­cych dwu­na­stu mie­sięcy będą miały praw­do­po­dob­nie mniej wspól­nego z tym, co się wyda­rzy, a wię­cej z moim nastro­jem i nasta­wie­niem do tego, co przy­nie­sie kolejny dzień. To nie oko­licz­no­ści miały zna­cze­nie, ale to, jak na nie zare­aguję. Mogłam pasyw­nie cze­kać na jakieś cudowne wyda­rze­nia, a i tak na pewno dopa­trzy­ła­bym się w nich cze­goś złego. Albo mogłam akcep­to­wać to, co mnie spo­tyka, i spró­bo­wać tro­chę bar­dziej to doce­niać.

Poszłam po płaszcz i zoba­czy­łam, że „kobieta, która nie była Kop­ciusz­kiem”, też się ubiera.

– Mam nadzieję, że ten rok będzie dla pani szczę­śliwy – powie­dzia­łam.

– Nie będzie – odparła.

– Może mogłaby pani uczy­nić go lep­szym. A tak przy oka­zji, naprawdę piękny płaszcz – doda­łam, gdy wkła­dała brą­zowy kożu­szek.

– Jest stary. Chcia­ła­bym kupić sobie nowy. Pani płaszcz jest ład­niej­szy.

Mogłam zacząć udo­wad­niać, że mój jest rów­nie stary i na doda­tek ma plamę na ręka­wie, ale się powstrzy­ma­łam. Czyż wła­śnie nie posta­no­wi­łam cze­goś na temat pozy­tyw­nego nastroju i nasta­wie­nia? Płaszcz stał się nagle sym­bo­lem całego mojego życia – jeśli taki wła­śnie był, powin­nam być za niego wdzięczna. Nie zamie­rza­łam prze­cież być nie­wdzięcz­nicą.

– Jest cie­pły i wygodny – powie­dzia­łam, wkła­da­jąc ręce do kie­szeni. Oj, natra­fi­łam pal­cem na dziurę. Ale żadne dziury, plamy ani postrzę­pione rąbki nie były już w sta­nie mnie powstrzy­mać. Skoro zapla­no­wa­łam, że pierw­szego stycz­nia za rok będę szczę­śliw­sza, musia­łam zacząć pra­co­wać nad swoją postawą już teraz.

Następ­nego dnia obu­dzi­łam się wcze­śniej, niż zamie­rza­łam. Łagodne świa­tło zimo­wego poranka prze­są­czało się przez pli­so­wane rolety w oknie naszego apar­ta­mentu w cen­trum Man­hat­tanu. Po latach miesz­ka­nia na przed­mie­ściach nie­dawno prze­pro­wa­dzi­li­śmy się do mia­sta i uwiel­bia­łam te ogromne, sze­ro­kie okna z wido­kiem na rzekę. (Moi doro­śli syno­wie żar­to­wali, że zna­leź­li­śmy jedyną część mia­sta, która wygląda jak przed­mie­ście). W pro­gno­zie pogody zapo­wia­dano nad­cho­dzącą zamieć śnieżną, a już i tak było śnież­nie i mroź­nie. Ale powstrzy­ma­łam się od narze­ka­nia i zaczę­łam się cie­szyć sła­bymi pro­mie­niami słońca prze­bi­ja­ją­cymi się przez sta­lo­wo­szare chmury.

Usły­sza­łam brzęk naczyń, szybko wło­ży­łam dżinsy i T-shirt i popę­dzi­łam do kuchni, gdzie Ron przy­go­to­wy­wał śnia­da­nie. Tego ranka byli­śmy tylko we dwoje, ale ilość pro­duk­tów roz­ło­żo­nych na bla­cie wystar­czy­łaby, żeby nakar­mić całą ekipę epic­kiego filmu Jamesa Came­rona. Poca­ło­wa­łam lekko męża i przy­wi­ta­łam się z nim.

– Myślisz, że jestem nie­wdzięczna? – zapy­ta­łam.

– Nie musisz być wdzięczna za fran­cu­skie tosty – odpo­wie­dział, prze­wra­ca­jąc ten, który wła­śnie bul­go­tał. – Lubię je przy­rzą­dzać.

– Mam na myśli coś waż­niej­szego niż śnia­da­nie. Sądzisz, że doce­niam… życie?

– Och, życie. – Ron spoj­rzał na patel­nię, jakby chciał, żeby wysma­żyła mu odro­binę jakiejś pro­stej mądro­ści. – Chyba nie doce­niasz tego, co masz, tak bar­dzo jak powin­naś. Przy­wią­zu­jesz więk­szą wagę do tego, co złe, niż do tego, co dobre.

– Zamie­rzam od teraz być bar­dziej wdzięczna – oznaj­mi­łam. – To mój plan na ten rok. Myślę, że dzięki temu będę szczę­śliw­sza. A może nawet oboje będziemy szczę­śliwsi.

– Warto spró­bo­wać – odparł Ron.

I o to cho­dziło. Decy­zja pod­jęta, teraz zoba­czymy, co będzie dalej.

Ron odło­żył szpa­tułkę i odro­bina gorą­cego tłusz­czu skap­nęła na blat. Zaczę­łam coś mówić, ale szybko ugry­złam się w język. Jeśli mia­łam zamiar wię­cej doce­niać, niż narze­kać, lepiej, żebym zigno­ro­wała tę małą kałużę masła gro­ma­dzącą się na gra­ni­cie i sku­piła się na przy­jem­nym zapa­chu cyna­monu i wani­lii, który uno­sił się w kuchni. Zamknę­łam oczy i przy­po­mnia­łam sobie, jaka jestem szczę­śliwa, mając męża, który wstał wcze­śnie, żeby roz­bić jajka, namo­czyć w nich chleb, a potem go usma­żyć. I lepiej zacho­wam dla sie­bie fakt, że wola­ła­bym zwy­kłą owsiankę. Po połu­dniu poszłam do sklepu i gdy pcha­łam wózek, roz­le­gły się dźwięki zna­nej pio­senki Joni Mit­chell Big Yel­low Taxi. Zaczę­łam nucić smutne słowa o tym, że czę­sto nie wiemy, co mamy, dopóki tego nie stra­cimy. Muzyka, którą sły­szymy przy lodów­kach z mro­żon­kami, zazwy­czaj nie odmie­nia życia, ale tym razem potrak­to­wa­łam ją jako znak, że obra­łam wła­ściwy kurs. Wielu muzy­ków – od Boba Dylana po Coun­ting Crows – nagrało pio­senkę Joni Mit­chell, ponie­waż jej prze­sła­nie w każ­dym stylu muzycz­nym tra­fia do odbior­ców. Zbyt czę­sto zda­rza się, że masz tuż przed sobą coś naprawdę wspa­nia­łego, ale nie zda­jesz sobie z tego sprawy, dopóki uko­chana osoba nie odej­dzie, chwila nie prze­mi­nie, a kwiaty nie zwiędną.

Sto­jąc w skle­pie z pojem­ni­kiem cze­ko­la­do­wych lodów Häagen-Dazs, obie­ca­łam sobie uro­czy­ście, że nie będę cze­kać, by potem opła­ki­wać to, co stra­ci­łam. Będę doce­niać to, co mam. Posta­no­wi­łam, że spę­dzę ten rok, dostrze­ga­jąc wyłącz­nie pro­mie­nie słońca zamiast chmur.

Kiedy wró­ci­łam do domu, zaczę­łam pla­no­wać rok życia z wdzięcz­no­ścią. Byłam dzien­ni­karką, więc natych­miast pomy­śla­łam o wdzięcz­no­ści jako o pro­jek­cie, który należy prze­ana­li­zo­wać i zba­dać. Posta­no­wi­łam, że co mie­siąc będę się sku­piać na innej sfe­rze życia – czy to na mał­żeń­stwie, rodzi­nie, przy­ja­cio­łach, czy pracy – i zostanę swoim wła­snym socjo­lo­giem. Chcia­łam spraw­dzić, co się sta­nie, kiedy wykształcę w sobie postawę wdzięcz­no­ści. Zamiast robić to od nie­chce­nia, cał­ko­wi­cie poświęcę się zbie­ra­niu infor­ma­cji, rapor­to­wa­niu i gro­ma­dze­niu tego, co uda mi się zna­leźć. Na każ­dym kroku będę się posił­ko­wać radami eks­per­tów oraz dzie­łami filo­zo­fów, książ­kami psy­cho­lo­gów i teo­lo­gów. Cyce­ron ujął to zna­ko­mi­cie: „Wdzięcz­ność nie jest tylko naj­więk­szą cnotą, jest matką wszyst­kich cnót”. Jeśli to prawda, czy mój plan na ten rok sprawi, że stanę się uczciw­sza, odważ­niej­sza i hoj­niej­sza?

Kiedy zaczę­łam opo­wia­dać o swoim pro­jek­cie doce­nia­nia życia, ludzie zna­cząco kiwali gło­wami. Twier­dzili nawet, że oni rów­nież chcą być bar­dziej wdzięczni za to, co mają, i patrzeć na życie z lep­szej per­spek­tywy. Mia­łam jed­nak prze­czu­cie, że za bar­dzo się nie posta­rają.

– Twoje życie na pewno jest wspa­niałe, ale czy czu­łeś wdzięcz­ność, gdy w zeszły wto­rek wycho­dzi­łeś wie­czo­rem z biura? – zapy­ta­łam kilka osób.

Wszy­scy śmiali się z zakło­po­ta­niem, a jedna z pań zapy­tała nawet, skąd wiem o zeszłym wtorku. Cho­ciaż nie jestem jasno­wi­dzem, wie­dzia­łam, że zapy­tałaby o to samo, gdy­bym wspo­mniała o zeszłym ponie­działku. Kiedy myślimy w szer­szej per­spek­ty­wie, jeste­śmy w sta­nie odczu­wać wdzięcz­ność, ale na co dzień bywa ina­czej: dener­wuje nas klient, szef jest nie­uprzejmy, a w szkole naszych dzieci poja­wiła się wsza­wica, więc gubimy się w iry­tu­ją­cych szcze­gó­łach.

Rozu­mia­łam ten kon­flikt, ponie­waż ostat­nio prze­pro­wa­dzi­łam bada­nia (finan­so­wane przez Fun­da­cję Tem­ple­tona) i odkry­łam, że więk­szość z nas zmaga się z ogrom­nym defi­cy­tem wdzięcz­no­ści. Wiemy, że powin­ni­śmy być wdzięczni, ale coś nas przed tym powstrzy­muje. Z ana­lizy wynika, iż 94 pro­cent Ame­ry­ka­nów uważa, że ludzie, któ­rzy są wdzięczni, są też bar­dziej speł­nieni i pro­wa­dzą bogat­sze życie. Jed­nak mniej niż połowa bada­nych oświad­czyła, że regu­lar­nie oka­zuje wdzięcz­ność.

Nie trzeba być geniu­szem mate­ma­tycz­nym, by zro­zu­mieć, że te liczby w żaden spo­sób do sie­bie nie pasują. Wiemy, że ist­nieje coś, dzięki czemu poczu­jemy się bar­dziej speł­nieni, ale nawet nie zdo­by­wamy się na wysi­łek, by spró­bo­wać? To tak, jakby pośrodku pola leżał magiczny kamień szczę­ścia, a połowa z nas w ogóle nie zada­łaby sobie trudu, by podejść i go pod­nieść. Ja byłam jedną z osób, które bie­gają po tym polu i nawet nie zbli­żają się do magicz­nego kamie­nia. A prze­cież wie­dzia­łam, że on tam jest. Cią­gle o nim myśla­łam. Ale zawsze coś sta­wało mi na dro­dze.

I praw­do­po­dob­nie ni­gdy nie sku­pi­ła­bym się na wdzięcz­no­ści, gdyby Bar­naby Marsh, dyrek­tor Fun­da­cji Tem­ple­tona, kilka lat temu nie poru­szył ze mną tego tematu. Pozna­li­śmy się przy­pad­kiem, sie­dząc obok sie­bie na przy­ję­ciu cha­ry­ta­tyw­nym, a kilka mie­sięcy póź­niej zapro­sił mnie na bar­dzo ele­gancką popo­łu­dniową her­batkę, aby prze­dys­ku­to­wać nie­które z Wiel­kich Idei finan­so­wa­nych przez fun­da­cję. Nie­dawno zwol­ni­łam się z redak­cji pew­nego popu­lar­nego cza­so­pi­sma i czu­łam, że jestem nieco w kontrze do świata. Gdy Bar­naby Marsh wspo­mniał o Wdzięcz­no­ści (przez duże W), spoj­rza­łam na niego znad mię­to­wej her­baty. Odczu­wa­nie wdzięcz­no­ści wydało mi się dosko­na­łym pomy­słem – miłym zastęp­stwem dla gniewu, fru­stra­cji, wzbu­rze­nia i urazy. Powie­dzia­łam, że chcę się dowie­dzieć cze­goś wię­cej, i zapro­po­no­wa­łam mu prze­pro­wa­dze­nie badań. Pod koniec pod­wie­czorku mia­łam już cał­ko­wi­cie inne nasta­wie­nie (i byłam wdzięczna za kanapki z ogór­kiem).

Gdy rzu­ci­łam się w wir badań i poszu­ki­wań, szybko uświa­do­mi­łam sobie, że wdzięcz­ność nie jest tym samym co szczę­ście, gdyż ma o wiele głęb­szy wydźwięk. Więk­szość z nas cie­szy się, gdy zda­rza się coś miłego – przy­ja­ciel przy­słał kwiaty albo spę­dzi­li­śmy miłe popo­łu­dnie w parku. Ale te chwile są kru­che i ulotne, więc co się dzieje, gdy prze­mi­jają? Wdzięcz­ność nie zależy od kon­kret­nych wyda­rzeń, jest dłu­go­trwała i odporna na zmiany oraz prze­ciw­no­ści losu. Wymaga aktyw­nego zaan­ga­żo­wa­nia emo­cjo­nal­nego – nie można być pasyw­nie wdzięcz­nym, trzeba czuć, doświad­czać emo­cji. Dla­tego wła­śnie wdzięcz­ność buduje wewnętrzne bogac­two, które utrzy­muje się zarówno w trud­nych chwi­lach, jak i w tych przy­jem­nych.

Przez wiele lat roz­wi­ja­łam swoją karierę w trzech kie­run­kach: pra­co­wa­łam w tele­wi­zji, cza­so­pi­smach i pisa­łam książki. Byłam pro­du­centką pro­gra­mów w tele­wi­zji kablo­wej i autorką kilku popu­lar­nych audy­cji, redak­torką naczelną „Parade” (pisma, które w tam­tym cza­sie miało w Sta­nach Zjed­no­czo­nych naj­więk­szy nakład) i napisa­łam kil­ka­na­ście powie­ści (nie­które stały się best­sel­le­rami). W teo­rii była to świetna kariera, lecz nie spra­wiła, że się zatrzy­ma­łam i powie­dzia­łam sobie: dość, dotar­łam do celu! W suk­ce­sach w pracy cho­dzi o to, że cią­gle idziesz do przodu. Gdy osią­gniesz jeden cel, poja­wia się następny. Wdzięcz­ność wymaga zupeł­nie innego podej­ścia – delek­tu­jesz się chwilą i nie mar­twisz o następny krok.

Roz­ko­szo­wa­nie się tym, co masz, ni­gdy nie jest pro­ste. Łatwo jest za to patrzeć na innych ludzi i myśleć, jacy są szczę­śliwi i jak wspa­niale byłoby mieć takie życie i suk­cesy jak oni. Ale to, co wszy­scy czu­jemy w środku, rzadko jest tym, co widać na zewnątrz.

Do nie­dawna o wdzięcz­no­ści roz­pra­wiali wyłącz­nie filo­zo­fo­wie, bo dla psy­cho­lo­gów nie była ona godna uwagi. Ale w ciągu kil­ku­na­stu ostat­nich lat naukowcy zajęli się tym tema­tem i poczy­nili poważne bada­nia. Ich wyniki są zdu­mie­wa­jące. Kolejne ana­lizy kon­se­kwent­nie łączyły wyż­szy poziom szczę­ścia z niż­szym pozio­mem depre­sji i stresu. Auto­rzy arty­kułu opu­bli­ko­wa­nego w „Jour­nal of Social and Cli­ni­cal Psy­cho­logy”, któ­rzy prze­ana­li­zo­wali całą lite­ra­turę w tej dzie­dzi­nie, wysnuli wnio­sek, że wdzięcz­ność może mieć ści­sły zwią­zek ze zdro­wiem psy­chicz­nym i poczu­ciem szczę­ścia w zakre­sie prze­ba­da­nych cech cha­rak­teru. Kon­klu­zja: „Około 18,5 pro­cent indy­wi­du­al­nych róż­nic w odczu­wa­niu szczę­ścia można pro­gno­zo­wać na pod­sta­wie stop­nia wdzięcz­no­ści odczu­wa­nej przez danego czło­wieka”.

I to mnie zatrzy­mało. Osiem­na­ście i pół pro­cent wię­cej szczę­ścia to naprawdę dużo.

Osza­co­wa­łam swoje szczę­ście na 76 pro­cent, a więc jeśli będę wdzięczna, mój wynik prze­kro­czy 90 pro­cent, a to już wspa­niałe osią­gnię­cie.

Co miało do tego dopro­wa­dzić? Jed­nym z odkryć, któ­rych doko­na­łam pod­czas moich badań, był dzien­nik wdzięcz­no­ści. Bada­cze stwier­dzili, że ludzie, któ­rzy wie­czo­rem (może to być tylko kilka razy w tygo­dniu) zapi­sują trzy rze­czy, za które są wdzięczni, popra­wiają sobie samo­po­czu­cie i obni­żają ryzyko depre­sji. Pro­wa­dze­nie dzien­nika wdzięcz­no­ści może nawet zna­cząco popra­wić jakość snu.

Dok­tor Robert Emmons z Uni­wer­sy­tetu Kali­for­nij­skiego w Davis, jeden z psy­cho­lo­gów pro­wa­dzą­cych te bada­nia, dość wcze­śnie zajął się tym tema­tem i szybko stał się świa­to­wym eks­per­tem w dzie­dzi­nie wdzięcz­no­ści (kie­dyś nie­zbyt wielu naukow­ców zaj­mo­wało się tym zagad­nie­niem). Odkrył mię­dzy innymi, iż nie potrze­bu­jemy pozy­tyw­nych zda­rzeń, by odczu­wać wdzięcz­ność. Wdzięczni ludzie potra­fią prze­ra­mo­wać to, co im się przy­da­rza. „Nie kon­cen­trują się na tym, czego im bra­kuje; pamię­tają o tym, by widzieć dobro w tym, co mają”, powie­dział.

Prze­ra­mo­wa­nie przy­biera różne formy. Ostat­nio spę­dzi­łam dzień z Michelle Pfe­if­fer, aktorką, zdo­byw­czy­nią Zło­tego Globu, która przez całą swoją karierę sły­nęła z osza­ła­mia­ją­cej urody. (Pamię­ta­cie ją w czar­nym, błysz­czą­cym kostiu­mie Kobiety-Kota?) Ponie­waż pisa­łam o niej arty­kuł dla cza­so­pi­sma kobie­cego, ośmie­li­łam się zapy­tać, jak sobie radzi ze sta­rze­niem się. Przy­znała – w wieku pięć­dzie­się­ciu kilku lat na­dal nie­zwy­kle piękna (natych­miast bym się z nią zamie­niła) – że łatwo jej się tęskni za cza­sami, kiedy miała nie­ska­zi­telną skórę i dosko­nałe, jędrne ciało. Obej­rza­ły­śmy jej zdję­cie w wieku dwu­dzie­stu pię­ciu lat, gdy grała razem z Alem Pacino w prze­boju fil­mo­wym Czło­wiek z bli­zną.

– Moje piersi były wtedy bar­dzo ster­czące, prawda? – powie­działa, uśmie­cha­jąc się cierpko do swo­jego zdję­cia w wyde­kol­to­wa­nej sukience.

Ale nie patrzyła na młod­szą wer­sję sie­bie z zazdro­ścią. Pamię­tała, że w każ­dym momen­cie krę­ce­nia tego filmu była prze­ra­żona i nie­pewna, a teraz jest zado­wo­lona, bo wie­rzy w sie­bie. Różne chwile w życiu przy­no­szą roz­ma­ite powody do wdzięcz­no­ści. A cie­sze­nie się tym, co mamy, w cza­sie rze­czy­wi­stym jest praw­dzi­wym darem.

– Jestem teraz szczę­śliwą żoną. Mam wspa­niałą rodzinę i kil­koro naprawdę bli­skich przy­ja­ciół. Kocham swoją pracę i jestem dzięki niej bar­dzo szczę­śliwa. Wstaję codzien­nie rano, mając cel w życiu. I sta­ram się uni­kać luster – dodała z uśmie­chem.

To było jej cudowne i instynk­towne prze­ra­mo­wa­nie – zapał, by kon­cen­tro­wać się na pozy­tyw­nych aspek­tach sta­rze­nia się. Przy­szło mi do głowy, że tak jak Michelle Pfe­if­fer mogę uni­kać patrze­nia na życiowe zmarszczki, kon­cen­tru­jąc się na rado­ściach.

Dostrze­ga­nie dobra zarówno w małych wyda­rze­niach, jak i w tych wiel­kich może być praw­dzi­wym wyzwa­niem, gdyż ogólna zasada głosi, że wyda­rze­nia nega­tywne usu­wają w cień te pozy­tywne. Jeśli w ciągu dnia przy­da­rzy się nam dzie­sięć wspa­nia­łych rze­czy i jedna okropna, więk­szość z nas opo­wie mał­żon­kowi przy kola­cji o tej okrop­nej. Psy­cho­log Daniel Kah­ne­man, zdo­bywca Nagrody Nobla, twier­dzi, że roz­pa­mię­ty­wa­nie tego, co poszło źle, ma sens ewo­lu­cyjny. Nasi przod­ko­wie prze­trwali dzięki temu, że pamię­tali, które jagody są tru­jące, i prze­ka­zy­wali tę wia­do­mość swoim pobra­tym­com. Opi­sy­wa­nie smacz­nych i nie­tru­ją­cych jagód nie przy­no­siło zbyt wiele dobrego. Współ­cze­śnie po pro­stu uak­tu­al­ni­li­śmy to podej­ście, czego potwier­dze­niem są na przy­kład rodzice, któ­rzy narze­kają na jedną trójkę na świa­dec­twie dziecka, ledwo zauwa­ża­jąc cztery szóstki.

Wielu naukow­ców przy­czy­niło się do roz­po­wszech­nie­nia teo­rii, iż „złe jest sil­niej­sze niż dobre”, dzięki czę­sto zbyt suge­styw­nym obja­śnie­niom. Psy­cho­log Paul Rozin zauwa­żył, że jeden kara­luch może cał­ko­wi­cie zepsuć nasz ape­tyt na miseczkę wiśni, ale jedna wiśnia w żaden spo­sób nie wpły­nie na atrak­cyj­ność miski kara­luchów. Por­tale spo­łecz­no­ściowe bar­dzo wyraź­nie poka­zują moc jed­nego nega­tyw­nego komen­ta­rza. Zaj­rzyj do apli­ka­cji Yelp, w któ­rej znaj­dują się recen­zje restau­ra­cji (i nie tylko), i zde­cy­duj, czy zjesz lunch w nowym barze – wszy­scy wychwa­lają nale­śniki, ale jeden facet roz­cho­ro­wał się po zepsu­tym jajku (a przy­naj­mniej tak twier­dzi). Albo czy spę­dzisz noc w hotelu, jeśli jeden recen­zent narzeka, że utknął w pokoju z brudną ubi­ka­cją i ciek­nącą wanną, cho­ciaż innym spodo­bały się wygodne łóżko i widok na ocean?

Nie­któ­rzy psy­cho­lo­go­wie uwa­żają, że potrzeba czte­rech pozy­tyw­nych wyda­rzeń, by zrów­no­wa­żyć jedno nega­tywne, inni sądzą, że aż pięć. Rze­czy­wi­sta pro­por­cja praw­do­po­dob­nie zależy od cech indy­wi­du­al­nych i od siły nega­tyw­nych komen­ta­rzy. Ni­gdy jed­nak nie spo­tka­łam nikogo, kto by twier­dził, że mniej niż trzy pozy­tywne wyda­rze­nia wyna­gro­dzą jedno nega­tywne (warto o tym pamię­tać pod­czas roz­mowy ze współ­mał­żon­kiem).

To wszystko pro­wa­dzi nas z powro­tem do dzien­nika wdzięcz­no­ści, który oka­zuje się anti­do­tum dla mózgu w natu­ralny spo­sób sku­pia­ją­cego się na nie­ja­dal­nych jago­dach i paskud­nych kara­lu­chach. Jeśli pod koniec dnia (i to dosłow­nie) pomy­ślisz o tym, co spra­wia, że czu­jesz wdzięcz­ność, skłoni cię to do sku­pie­nia się na wygod­nym łóżku i smacz­nym owocu – na wiśni, a nie na kara­lu­chu. Spodo­bał mi się ten pomysł i dzięki temu prze­ko­na­łam się, na czym polega prze­ra­mo­wa­nie wyda­rzeń dnia. Ale nie przy­szło mi to natu­ral­nie.

Od zawsze pro­wa­dzę dzien­niki, odkąd nauczy­łam się posłu­gi­wać pió­rem, i ogól­nie zapi­suję w nich wszystko, co mnie dener­wuje, zło­ści i wku­rza. Na­dal mam pamięt­niki ze szkoły pod­sta­wo­wej – opra­wione w sztuczną skórę, z małym zamecz­kiem i napi­sem „Nie zaglą­dać” na okładce. Póź­niej zamie­ni­łam je na zaku­pione w dro­ge­rii notat­niki z linio­wa­nymi kart­kami i okład­kami z tek­tury i w nich zapi­sy­wa­łam swoje bolączki. Kilka lat temu zna­la­złam z tuzin tych pamięt­ni­ków upchnię­tych gdzieś w sza­fie. Praw­dziwa skarb­nica wspo­mnień! Natych­miast zaczę­łam je prze­glą­dać, ale zamiast rado­snych wspo­mnień z mło­do­ści ze zdu­mie­niem czy­ta­łam kolejne strony narze­kań i ego­cen­trycz­nej roz­pa­czy. Wyda­rze­nia, które wywo­ły­wały u mnie złość lub roz­ża­le­nie, zdo­mi­no­wały wszystko inne. Gdzie były wszyst­kie cudowne doświad­cze­nia z tam­tych lat? Prze­ży­łam wiele weso­łych chwil – naprawdę! – ale nie zada­łam sobie trudu, by o nich napi­sać.

Gdy czy­ta­łam swoje dzien­niki, prze­ra­ziła mnie myśl, że ktoś inny też mógłby to zro­bić. Nie chcia­łam, żeby mąż albo syno­wie je zna­leźli i pomy­śleli, że takie było moje życie. Do licha, sama nie chcia­łam myśleć, że takie było moje życie. Nie cho­dziło o to, że zapla­no­wa­łam, by w taki spo­sób opi­sać swoją histo­rię – po pro­stu źle się do tego zabra­łam. Wrzu­ci­łam więc wszyst­kie prze­peł­nione lamen­tami i zrzę­dze­niem dzien­niki do wiel­kiego worka na śmieci i wysła­łam na wysy­pi­sko, by tam się roz­ło­żyły i by już nikt ich ni­gdy nie ujrzał. (Przy­naj­mniej taką mia­łam nadzieję. A może powin­nam była je spa­lić?)

Dzien­nik wdzięcz­no­ści musi mieć inne wibra­cje i ni­gdy nie powi­nien koń­czyć na przy­sło­wio­wym (albo praw­dzi­wym) wysy­pi­sku histo­rii. A jeśli dok­tor Emmons i jego kole­dzy mieli rację, powi­nien w pro­sty spo­sób popra­wić moje życie. Spodo­bał mi się ten pomysł, ale ponie­waż byłam dzien­ni­karką, pro­wa­dze­nie dzien­nika wdzięcz­no­ści wydało mi się odro­binę grzą­skie, nie­pewne. Notes pełen słów wdzięcz­no­ści za osza­ła­mia­jące zachody słońca i cudowny zapach świeżo zmie­lo­nej kawy będzie się koja­rzył z powie­ścią Nicho­lasa Sparksa (nie, żeby z jego powie­ściami było coś nie tak…).

Zadzwo­ni­łam do mojej przy­ja­ciółki Shany, która ema­nuje nie­spo­żytą ener­gią – dla zabawy pro­wa­dzi kursy zumby – jest pozy­tywna, opty­mi­stycz­nie nasta­wiona i z pew­no­ścią nie „grzą­ska”. Ma trzy­dzie­ści pięć lat, jest uta­len­to­waną biz­ne­swo­man i doświad­czoną przed­się­bior­czy­nią. A naj­waż­niej­sze, że od lat pro­wa­dzi dzien­nik wdzięcz­no­ści.

– Bar­dzo się cie­szę, że zamie­rzasz to robić. Wdzięcz­ność to teraz moja spe­cjal­ność! – powie­działa, gdy zdra­dzi­łam jej swoje plany.

Shana i jej mąż miesz­kają w nowym domu w New Hamp­shire, ale przy­ja­ciółka miała jakieś sprawy do zała­twie­nia na Man­hat­ta­nie, więc umó­wi­ły­śmy się w restau­ra­cji w pobliżu dworca Grand Cen­tral. Shana zja­wiła się wesoła jak zawsze i kiedy już omó­wi­ły­śmy ważne tematy (kafelki do jej łazienki), z zapa­łem opo­wie­działa mi o swoim dzien­niku wdzięcz­no­ści. Każ­dego wie­czoru zapi­sy­wała jedną rzecz, za którą była wdzięczna. Tylko jedną! Nie­ważne, jak bar­dzo była zmę­czona czy zajęta, zawsze zdo­łała skre­ślić kilka lini­jek. I odkryła, iż świa­do­mość, że wie­czo­rem musi coś zapi­sać, zmie­nia per­spek­tywę całego dnia.

Kiedy roz­ma­wia­ły­śmy, się­gnęła po jedną z prze­ką­sek – wiej­ski chleb z mio­dem poma­rań­czo­wym, figami i odro­biną śmie­tany – i z zachwy­tem ugry­zła spory kęs.

– Mniam! To jest dobry przy­kład – stwier­dziła, zli­zu­jąc miód z warg. – To jest takie pyszne, że chyba znaj­dzie się w moim dzien­niku. Cho­ciaż dzi­siaj praw­do­po­dob­nie napi­szę o spo­tka­niu z tobą.

– Nie jestem w sta­nie kon­ku­ro­wać z mon­ta­dito – powie­dzia­łam ze śmie­chem, ale dobrze rozu­mia­łam, o co jej cho­dzi.

Kon­cen­tru­jąc się na powo­dach do wdzięcz­no­ści, Shana patrzyła na wszystko z innej per­spek­tywy. Wypa­try­wa­nie pro­ble­mów i nie­bez­pie­czeństw to nasza natu­ralna, ewo­lu­cyjna skłon­ność, lecz Shana skie­ro­wała swoje instynkty na inny tor. Była wyczu­lona na to, co może umi­lić jej dzień. Jeśli nie mogła zna­leźć cze­goś takiego – to rów­nież się zda­rza – szu­kała spo­sobu, by go prze­ra­mo­wać.

– Mogę mieć trudny okres w życiu i odczu­wać wdzięcz­ność bez powodu – przy­znała. – Wtedy będę się cie­szyć, że nie padało zbyt mocno albo że mam dwie nogi. Prawdę mówiąc, kie­dyś tak było. Byłam zado­wo­lona, że mam dwie nogi.

Opo­wie­dzia­łam Sha­nie o pamięt­ni­kach, które wyrzu­ci­łam, a ona ener­gicz­nie poki­wała głową. Rów­nież wyle­wała żale w dzien­niku, robiąc dra­ma­tyczne wpisy o tym, że dźwiga na bar­kach cały świat.

– Wiesz, szare niebo nade mną jest odbi­ciem mroku mojej duszy – powie­działa i obie roze­śmia­ły­śmy się poro­zu­mie­waw­czo.

Czy dzien­niki wdzięcz­no­ści Shany były mniej czy bar­dziej reali­stycz­nym obra­zem życia niż te ponure, które ja pisa­łam?

Kiedy zada­łam to pyta­nie, Shana uśmiech­nęła się i odpo­wie­działa słyn­nym cyta­tem z Ham­leta: „W rze­czy samej, nic nie jest złem ani dobrem samo przez się, tylko myśl nasza czyni to i owo takim”1.

Nie musia­łam być znaw­czy­nią Szek­spira, by podą­żyć tym tokiem rozu­mo­wa­nia. Kiedy melan­cho­lijny książę w dru­gim akcie spo­tyka się ze swo­imi sta­rymi kum­plami, Rosen­crant­zem i Guil­den­ster­nem, i mówi im, że Dania jest wię­zie­niem, obaj są nieco zasko­czeni, gdyż w ich mnie­ma­niu pałac spra­wia cho­ler­nie dobre wra­że­nie. Ham­let lekko wzru­sza ramio­nami (przy­naj­mniej robił to Jude Law, gdy oglą­da­łam go na Broad­wayu) i zwraca uwagę, że dobro i zło zależą wyłącz­nie od naszej per­cep­cji. Kró­lo­wie giną, poja­wiają się duchy, matka ponow­nie wycho­dzi za mąż, ale tym, co te wyda­rze­nia czyni bole­snymi bądź wręcz prze­ciw­nie, jest nasze postrze­ga­nie. Gdyby ktoś dora­dził Ham­letowi pro­wa­dze­nie dzien­nika wdzięcz­no­ści, może skon­cen­tro­wałby się na tym, jaki jest szczę­śliwy, będąc księ­ciem i mając piękną dziew­czynę Ofe­lię. To naprawdę nie było aż takie złe życie!

Z jakie­goś powodu bar­dziej ufamy nie­doli niż szczę­ściu. Jeste­śmy zafa­scy­no­wani, widząc, jak Ham­let miota się roz­pacz­li­wie po sce­nie i pró­buje zde­cy­do­wać, czy warto żyć. „Być albo nie być” – ta kwe­stia wydaje się bar­dziej prze­można niż „Rety, jestem szczę­śli­wym face­tem”.

Jed­nak to, co spra­wia, że podoba nam się sztuka teatralna, nie­ko­niecz­nie jest poetycką pod­stawą szczę­śli­wego życia.

– W porządku. Zatem zaczy­nam pro­wa­dzić dzien­nik wdzięcz­no­ści – powie­dzia­łam. – Jakieś suge­stie?

– Kup ładny – odpo­wie­działa Shana, gdy ści­ska­ły­śmy się na poże­gna­nie.

Kilka dni póź­niej byłam w naszym wiej­skim domu w pół­nocno-zachod­niej, rol­ni­czej czę­ści Con­nec­ti­cut i wybra­łam się do pobli­skiego mia­steczka w poszu­ki­wa­niu cze­goś, co odwróci moją uwagę od gwał­tow­nej zimo­wej pogody. Wola­ła­bym być na Kara­ibach, ale posta­no­wi­łam, że doce­nię piękno śniegu iskrzą­cego się na polach. Kra­jo­braz uroz­ma­icały czer­wone domy, a wszystko wyglą­dało jak na obra­zie. Poje­cha­łam do gale­rii sztuki, którą bar­dzo lubi­łam, i wstą­pi­łam do mojego uko­cha­nego sklepu, który sprze­daje her­batę, imbryki oraz roz­ma­ito­ści na kre­atywne pre­zenty. Roz­glą­da­jąc się, zauwa­ży­łam w pobliżu kasy kolo­rowe pamięt­niki.

Pomy­śla­łam o radzie Shany. W domu mia­łam mnó­stwo notat­ni­ków, ale jeśli chcia­łam pro­wa­dzić dzien­nik wdzięcz­no­ści, potrze­bo­wa­łam cze­goś zupeł­nie innego. To musiał być celowy zakup, a nie jakaś rzecz, która pozo­stała w tor­bie. Wybra­łam pamięt­nik z zie­loną okładką w geo­me­tryczne wzory, świeży i jasny. Zbyt ładny, by mogło znaj­do­wać się w nim coś prócz samych pozy­tyw­nych myśli.

Zanim tam­tego wie­czoru poszłam spać, wzię­łam pamięt­nik i otwo­rzy­łam na pierw­szej stro­nie. Czu­jąc się nieco skrę­po­wana, napi­sa­łam: „Jestem wdzięczna za…”, a potem prze­rwa­łam.

Prze­ana­li­zo­wa­łam swój dzień, zasta­na­wia­jąc się, na czym powin­nam się skon­cen­tro­wać. Na dużych spra­wach czy małych? Pewien dzien­ni­karz i podróż­nik zażar­to­wał kie­dyś, że jego pierw­sza audy­cja radiowa doty­czyła Paryża. Dzie­sięć lat reali­zo­wa­nia audy­cji póź­niej miał nagrać mate­riał o swo­jej ulu­bio­nej tar­cie jabł­ko­wej, którą ser­wo­wało małe bistro w siód­mej dziel­nicy. Ina­czej mówiąc, kon­cen­tra­cja na bie­żą­cej chwili zawsze jest dobrym pomy­słem.

Jestem wdzięczna za…

Szansę roz­po­czę­cia roku wdzięcz­no­ści tym dzien­ni­kiem, napi­sa­łam.

Cho­ciaż nie jestem pewna, czy to zadziała, doda­łam.

Ale szybko się powstrzy­ma­łam. W dzien­niku wdzięcz­no­ści nie potrze­bo­wa­łam rów­no­wagi, wąt­pli­wo­ści ani żad­nych odcieni sza­ro­ści. Mogłam spo­koj­nie przed­sta­wiać wyłącz­nie jedną stronę medalu. To było w porządku. Nikt nie będzie mnie z tego roz­li­czać.

Poło­ży­łam dzien­nik w widocz­nym miej­scu na biurku. Kie­dyś eks­perci uwa­żali, że ukształ­to­wa­nie nowego nawyku trwa zazwy­czaj dwa­dzie­ścia jeden dni, ale ostat­nie bada­nia prze­pro­wa­dzone przez Uni­ver­sity Col­lege Lon­don wyka­zały, że więk­szość z nas potrze­buje ponad dwóch mie­sięcy, a cza­sem nawet sze­ściu, żeby wpro­wa­dzić zmianę w swoim zacho­wa­niu. Mia­łam nadzieję, że w pew­nym momen­cie tego roku wdzięcz­ność sta­nie się dla mnie cał­ko­wi­cie natu­ralną postawą. A na razie byłam w trak­cie pro­cesu i mia­łam nocną schadzkę z moim dzien­nikiem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

W prze­kła­dzie Józefa Pasz­kow­skiego (przyp. tłum.). [wróć]

Tytuł ory­gi­nału: THE GRA­TI­TUDE DIA­RIES by Janice Kaplan

Copy­ri­ght © 2015 by Janice Kaplan

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2022

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Agnieszka Horzow­ska

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki, wykle­jek oraz stron dzia­ło­wych: Mar­tyna Wil­ner

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Dzien­niki wdzięcz­no­ści, wyd. I, Poznań 2022)

ISBN 978-83-8188-966-7

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer