Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dlaczego kobiety zarabiają mniej niż mężczyźni? I dlaczego w zarządach największych korporacji wciąż jest ich o wiele mniej? Zdaniem autorki przede wszystkim dlatego, że kobiety zbyt często zachowują się raczej jak małe dziewczynki niż wytrawni gracze biznesowi. Annette Anton w humorystyczny sposób rozprawia się z wieloma stereotypami dotyczącymi ról i zachowań uznawanych w pracy za typowo męskie lub kobiece oraz daje wskazówki, jak sobie radzić w zdominowanym przez mężczyzn świecie biznesu. Wskazuje również na typowo kobiece błędy, które negatywnie wpływają na rozwój ich kariery. Lektura obowiązkowa dla wszystkich kobiet aktywnych zawodowo!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 234
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wydano na licencji Campus Verlag GmbH Tytuł oryginału:
Mädchen für alles. Wie Sie die typisch weiblichen Jobfallen vermeiden
Autor:
Annette C. Anton
Przekład z języka niemieckiego:
Beata Moryl
Redakcja i korekta:
Olga Gorczyca
Projekt okładki:
Maciej Matejewski
(
elementy układu zaczerpnięto z serii okładek ABC Profesjonalisty zaprojektowanej przez agencję Lijklema Design
) Skład:
Paweł Niemiro, Maciej Matejewski
Zdjęcie na okładce: ©
nyul – Fotolia.com
Zdjęcie na skrzydełku: ©
Bettina Flitner
Wszelkie prawa zastrzeżone. Zabrania się wykorzystywania niniejszej książki lub jej części do celów innych niż prawnie ujęte bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy. Zgodnie z prawem autorskim, bez uprzedniej zgody wydawcy zabrania się powielania, zapisywania oraz zamieszczania dzieła lub jego części w sieci komputerowej, a także w wewnętrznej sieci szkół i innych placówek oświatowych. © Campus Verlag GmbH, Frankfurt am Main 2009 © BC Edukacja SP.z.o.o., Warszawa 2010 Wydawnictwo BC.edu Warszawa 2010 Wydanie I Druk i oprawa: Drukarnia Normex ISBN 978-83-62180-44-8
„Potrzebujemy nowego feminizmu!”, brzmiał nagłówek „Die Zeit” z sierpnia 2006 roku. Piętnaście kobiet, poczynając od 13-letniej Florine Vollbrecht, a kończąc na 89-letniej Margerete Mitscherlich, dokonało na łamach tej gazety bardzo osobistego i najczęściej niezwykle rozsądnego bilansu, który podsumował społeczny status quo kobiet w Niemczech. Wniosek brzmiał jednak zniechęcająco: „Kobiety postarały się, a mimo wszystko nie dostały swojej połowy. Wynika to ze współdziałania takich czynników, jak: warunki pracy niesprzyjające rodzinie, stereotypowe postrzeganie roli matki i istnienie męskich klik”.
Prawdopodobnie z tego powodu wiele młodych kobiet (od „dziewczyn alfa” po „nowe niemieckie dziewczyny”) umieściło na swych sztandarach hasło: „Nowy feminizm”. Była to konieczna reakcja na trywialny obraz kobiet jako potrzebujących ochrony kur domowych, który propagowała Eva Herman [1].
Pewność siebie, z jaką proklamowano tę postawę, jest czymś zupełnie nowym. W przeciwieństwie do postfeministek – przekonanych, że kobiety już dawno osiągnęły wszystko, na co było je stać – autorki wspomnianego artykułu znów mają konkretne plany. Z kolei nowe feministki wciąż nie odpowiedziały na pytania: „Jak osiągnąć zawodowy sukces, a nawet zrobić karierę?” oraz „W jaki sposób kobiety mogłyby w przyszłości odgrywać większą rolę w społeczeństwie (poza macierzyństwem)?”. Umiejętności godzenia życia zawodowego i rodzinnego wymaga się od wszystkich, także od państwa, od którego dodatkowo oczekiwałybyśmy lepszych wzorów i większego wsparcia finansowego. Jednak nikt nie postuluje odrzucenia utartych schematów myślowych przez same kobiety. A przecież jeśli cokolwiek ma się zmienić, najpierw musimy zacząć pracować nad sobą.
„Dla nas (…) i innych kobiet w naszym wieku równość płci nie jest już odległym celem, który należy osiągnąć” – czytamy w książce Jany Hensel i Elisabeth Raether Neue deutsche Mädchen (Nowe niemieckie dziewczyny). – „Teraz do młodych kobiet z naszego pokolenia należy zdefiniowanie na nowo warunków rezygnacji z kariery oraz uczestnictwa w życiu zawodowym”.
Czas pokazał, że czekałyśmy na to na próżno. Częściej czytamy o rzekomo dobrowolnym rezygnowaniu z kariery przez współczesne młode kobiety – albo raczej dziewczyny – które „wycofują się z życia zawodowego, jakie im się obecnie proponuje. Prawdopodobnie zauważają, że ich sukces niekoniecznie świadczy o tym, iż są najmądrzejsze, najlepsze i najpilniejsze, oraz że rzadko chodzi o uczciwą konkurencję, a częściej o to, by przetrwać rozgrywki o władzę, na co niekoniecznie mają ochotę”.
Niedawno – podczas dyskusji na temat: „Kobiece kariery zawodowe” – sympatyczna 29-letnia studentka literaturoznawstwa, która w pięciu różnych miejscach odbyła praktyki uzupełniające studia, stanowczo oświadczyła, że robienie kariery jest „jakieś takie głupie” i choćby dlatego jej pokolenie nie bierze pod uwagę takiej możliwości.
A więc o to chodzi. A od kiedy to w „życiu zawodowym” i „karierze” ważniejsze jest coś innego niż samopotwierdzenie i umocnienie własnej pozycji? Dziś nie wygrywa już „najmądrzejsza, najlepsza i najpilniejsza”, która niegdyś na koniec dnia dostawała pochwałę do dzienniczka – nie jesteśmy już dziećmi. DOROSŁYŚMY! A człowiek dorosły nie kieruje się w życiu tym, na co ma właśnie „ochotę” lub co wydaje mu się „jakieś takie głupie”, lecz mnóstwem innych pobudek, do których należy także „konieczność”. Osoba pracująca, która każdego dnia musi sobie radzić w życiu zawodowym – niezależnie od tego, czy chce zrobić karierę, czy tylko zachować miejsce pracy, by samodzielnie zarobić na życie i zyskać prawo do emerytury – na pewno nie jest dziewczynką.
Większość z nas w ogóle nie ma możliwości dobrowolnej rezygnacji z kariery. Niektóre kobiety sądzą, że ich rodzice zawsze będą się o nie troszczyć. Inne wyobrażają sobie, że przyjedzie po nie bajecznie bogaty książę na białym rumaku i będzie je nosił na rękach oraz wspierał finansowo. Jeśli jesteś dojrzałą kobietą, a nie rozpuszczonym dzieckiem, codziennie musisz wchodzić do tej dżungli, żeby wyżywić siebie i swoją rodzinę – jeśli nie całkiem, to przynajmniej w pewnym stopniu samodzielnie.
Obecnie zauważa się dużą przepaść pomiędzy wysokością zarobków mężczyzn i kobiet w Niemczech oraz bardzo mały udział płci pięknej w top managemencie oraz na wyższych szczeblach zarządzania. Przerażające jest, że idzie to w parze z zupełnie nową świadomością wśród samych kobiet. Zaczęły one bowiem deklarować, że właśnie tego pragną – pracować w niepełnym wymiarze godzin, pozostając w domu w roli gospodyni i matki wyłącznie po to, by nie wymagano od nich zbyt wiele. A przecież sprawując tylko tego rodzaju funkcje, nie wykorzystują w pełni swoich możliwości oraz kwalifikacji. W efekcie nie ma różnicy, czy taki argument wysuwa Eva Herman czy Jana Hensel.
Właśnie dlatego moja książka jest kontrpropozycją wobec samodzielnej decyzji kobiet o rezygnacji z kariery i o pozostaniu w domu, gdzie odgrywają niezadowalającą je rolę. Wzywam je, by stawiły czoła sytuacji oraz przejęły za nią odpowiedzialność, poddawszy krytyce własne zachowanie i działania. Nie musimy pozostawać w tyle za swoimi możliwościami, wmawiając sobie, że niewłaściwego wyboru dokonałyśmy celowo i że tak będzie dla nas lepiej. Decydując się na takie życie, w dalszym ciągu pozostawiamy władzę, wpływy i karierę w rękach mężczyzn, którzy biorą nasze samoograniczanie się za dobrą monetę. Jeśli nie chcemy uczestniczyć w rozgrywkach o władzę, powinnyśmy je najpierw dokładnie przeanalizować od środka, a dopiero potem na nowo zdefiniować ich reguły. Szanse na jakąkolwiek zmianę zwiększyłyby się, gdyby postanowiła wziąć w tym udział jak największa liczba kobiet – reprezentujących jak najwięcej branż i wszystkie poziomy hierarchii pracowniczej. A więc ruszajcie na duże przedsiębiorstwa, firmy oraz biura. Sięgajcie po najwyższe stanowiska. Jeśli nie będziecie brać udziału w grze i stopniowo jej modyfikować, z pewnością nic się nie zmieni i na zawsze pozostaniecie „dziewczynami do wszystkiego”.
Poczucie osobistej porażki, które można wyczytać z poszczególnych życiorysów kobiet, odpowiada w szerszej perspektywie obiektywnemu niepowodzeniu całej naszej płci. Osiągnęłyśmy już wiele, jednak wcale nie zaszłyśmy zbyt daleko. Jesteśmy wykształcone lepiej niż kiedykolwiek, a mimo to nie udaje nam się zająć stanowisk profesorskich, dostać do zarządu i na wyższe szczeble kierownicze, które wciąż w ponad 90% zajmują mężczyźni. To nie wszystko – według badań przeprowadzonych w 2007 roku przez Unię Europejską dwa lata wcześniej kobiety zarabiały „tylko” o 15% mniej od mężczyzn. W 1995 roku ten procent wzrósł do 17. Jednak w Niemczech ta przepaść powiększyła się w ciągu ostatnich dziesięciu lat z 21 do 23%! Zasmucające dane wskazują na to, że Niemcy wraz z Estonią, Słowacją i Cyprem pozostają na szarym końcu Europy w statystykach dotyczących równouprawnienia kobiet w środowisku zawodowym [2]. Rzeczywiście wygląda to ponuro. Zgodnie z danymi pozyskanymi w ramach badań prowadzonych przez Unię Europejską w sektorze niskich płac pracuje aż 70% kobiet, jak na lekarstwo jest ich jednak wśród najlepiej zarabiających.
My, wszystkie kobiety, mamy szansę, a jednak jej nie wykorzystujemy. Studiujemy „miękkie” przedmioty i wybieramy „damskie zawody”, podczas gdy mężczyźni bez trudu wyprzedzają nas i stają się naszymi szefami. W tym samym czasie my sytuujemy się zaledwie pośrodku pola swoich możliwości zawodowych. Nie jesteśmy wystarczająco odważne, kiedy trzeba wziąć na siebie odpowiedzialność, przez co szybko lądujemy poza obszarem walk o dobre stanowisko. Uciekamy w niepełnoetatową pracę jako osoby wykonujące wolny zawód lub zamieniamy „pułapkę na dziewczyny” na „pułapkę macierzyństwa”. W takich sytuacjach często cytuje się zdanie byłego redaktora naczelnego ZDF, Klausa Bressera: „Od czasu, gdy należę do grona osób podejmujących decyzje, wciąż rozglądam się, gdzie są kobiety pragnące zająć nasze stanowiska?”. Mogę pana całkowicie uspokoić – nie ma takiego zagrożenia. Już dawno zniknęłyśmy z pola widzenia. Jesteśmy daleko poza horyzontem, całkowicie zajęte tym, by przed ukończeniem 35. roku życia odbyć kolejną praktykę, urodzić drugie dziecko i ukończyć studia na kierunku „dziennikarstwo kulturalne”.
Kobiety potykają się o własne nogi
Nie jesteśmy „cool” – łatwo nas wyprowadzić z równowagi, speszyć lub nastawić jedną przeciwko drugiej. Kobiety nie są ani opanowane, ani pewne siebie. Każdą krytykę traktują jak atak. Są zbyt emocjonalne i rozwiązują konflikty na poziomie relacji, zamiast rozpatrywać je w kontekście zawodowym. A to z kolei bardzo odpowiada mężczyznom, którzy często nas blokują i wypierają ze stanowisk.
To nie jedyny powód, dla którego po studiach nie rozpoczynamy kariery lub już na starcie jesteśmy skazane na porażkę. Nie powinnyśmy mieć do nikogo pretensji, gdyż same rzucamy sobie kłody pod nogi, a potem się o nie potykamy. Jesteśmy za mało ambitne – nie wyznaczamy sobie dalekosiężnych celów. Od miejsca pracy wymagamy wyłącznie tego, by było miłe i przytulne. Ochoczo odgrywamy rolę pośredniczek i moderatorek, ponieważ unikamy niewygodnych konfrontacji. Cieszymy się, gdy inni przypisują nam posiadanie jedynie miękkich umiejętności, takich jak zdolność komunikowania się i słuchania, zamiast przyswoić sobie niezbędne twarde sprawności, czyli przebojowość, pewność siebie, stanowczość w prowadzeniu negocjacji, wiedzę fachową oraz cechy przywódcze. Pod koniec lat 80. XX w. autorzy poradników dotyczących kariery zawodowej kobiet twierdzili, że w miejscu pracy są one odpowiedzialne przede wszystkim za tworzenie dobrej atmosfery. Przedstawicielki kadry kierowniczej udzielały wywiadów, w których mówiły, że postawiwszy w sali konferencyjnej paterę z owocami, zmieniły coś istotnego w firmie. Niestety od tamtych czasów niewiele się zmieniło. Chcemy zadowolić wszystkich, podczas gdy nie nauczyłyśmy się zasad uczciwej konkurencji. Często zachowujemy się przy tym nieuprzejmie lub działamy za czyimiś plecami. Boimy się zaryzykować, jesteśmy za mało odważne, a jednocześnie dziwimy się, że nigdy nie wygrywamy.
Praca jako eleganckie akcesorium
W profeministycznych czasach żadna kobieta nie przyzna się, że emancypacja przeszła obok niej, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. Zachowujemy się tak, jakby była ona koncepcją z zamierzchłej przeszłości, kłopotliwą, przestarzałą sprawą, którą świadomie porzuciłyśmy. Natomiast dzisiejsza „dziewczyna” traktowana jest jako nowoczesny odpowiednik dawnej „kury domowej” i niegdysiejszej „kobietki”. One również nie były samodzielne, lecz zależne od innych pod względem ekonomicznym. Wprawdzie do niczego nie doszły, ale przynajmniej były dorosłe. W latach 20. XX wieku kobiety mogły zajmować się pracą poza domem tylko wtedy, gdy ich mężowie nie zarabiali wystarczająco dużo, by wyżywić rodzinę. Jeszcze do 1963 roku musiały prosić swoich małżonków o pozwolenie, jeśli chciały wykonywać jakikolwiek zawód, a jednocześnie były zobowiązane do podjęcia pracy wówczas, gdy dochód rodziny był za niski. Obecnie kobiety mogą samodzielnie decydować o swojej karierze. „Praca zarobkowa wynikająca z pilnej potrzeby stała się powszechnie uznawaną normą”, stwierdza Barbara Vinken w swojej książce Die deutsche Mutter (Niemiecka matka). Mimo to po dziś dzień praca kobiety w większości przypadków nie jest traktowana zbyt poważnie, także przez nas same. „Tym bardziej beztrosko kontynuujemy tradycyjny, lekko zmodyfikowany, jednak niekwestionowany wzór” – pisze autorka. Kant stwierdził kiedyś, że „uczone kobiety” noszą swoje książki niczym zegarek, „a mianowicie tak, by było widać, że je posiadają”. Wykształcenie jako atrybut na pokaz. „Gdybyśmy chcieli być złośliwi, moglibyśmy powtórzyć za filozofem, że dzisiejsze kobiety traktują swoją pracę jak akcesorium. Wiele z nich nie określa siebie za pomocą swojego zawodu, lecz wystawia ów fakt na pokaz” – oznajmia Barbara Vinken. Natapirować włosy, założyć biżuterię, nosić eleganckie ubrania i znaleźć odpowiedniego mężczyznę na całe życie – oto program dla dziewczyny, a nie dla dorosłej kobiety, która pragnie zmian w życiu zawodowym.
Colette Dowling stawia podobną tezę w swej książce The Cinderella-Complex (Kompleks Kopciuszka), cytując pewnego dziennikarza ekonomicznego: „To takie typowe, że młoda dziewczyna wsiada do samochodu swego chłopaka i pozwala zabrać się na przejażdżkę. Jest w ten sposób obwożona po świecie mężczyzny. Wygląda na to, że przez całe życie nie pozbyła się tego stereotypu. Gdy kobieta wsiada do samochodu, oznacza to, iż wchodzi na terytorium mężczyzny, podczas gdy dla niej samej jest to tylko zwykła przejażdżka. Nie próbuje zasiąść za kierownicą, czegoś zmienić lub zrobić coś po swojemu. Nigdy nie stara się dojść do władzy. W tej zależności posiada mentalność biernego towarzysza”.
Dowling opisuje „kompleks Kopciuszka” jako sieć stłumionych obaw, która więzi kobiety w „półmroku” i udaremnia rozwój ich duchowych, kreatywnych sił. „Niczym Kopciuszek kobiety wciąż czekają na jakieś zdarzenie zewnętrzne, które zasadniczo zmieni ich życie”, przekonuje autorka i sama zalicza się do opisanej grupy: „Dorosłyśmy – byłyśmy zmysłowe, inteligentne, nabrałyśmy ogłady, jaką daje tylko życie na Manhattanie, jednak w rzeczywistości pozostałyśmy dziewczynkami w okresie dojrzewania, którym kawałki szpinaku utkwiły między zębami a aparatem korekcyjnym”.
„Ta pretensjonalna dziewczęcość jest denerwująca”
Książka Dowling ma już prawie 30 lat, niestety wciąż jest jak najbardziej aktualna. Otoczenie postrzega współczesne kobiety inaczej, niż one same siebie. W niekorzystnym przypadku ocenia się je jako gromadę „wiecznych dzieci”. Czterdziestodwuletni dziennikarz Fred Grimm rzucił im wyzwanie w „Süddeutsches Magazin” z 17 czerwca 2005 roku, w artykule pod tytułem Koniec ze słodyczą!: „Drogie panie, które ukończyłyście dwudziesty piąty rok życia, chcecie przypominać raczej Grace Kelly, czy pozostać wiecznymi dziewczynkami? Ubierajcie się więc przyzwoicie, nie wywracajcie oczami i wreszcie dorośnijcie. Ta pretensjonalna dziewczęcość jest denerwująca”.
Grimm się nie myli. Zastanawiam się, jak współczesne kobiety mogły popełnić taką gafę? Jak widać, dorosłość staje się coraz trudniejsza. Czasopisma, np. „Psychologie Heute” (numer 4/2001), często omawiają ten temat. Młodzieżowa wersja „Sterna” -„Neon” poddaje problem dorosłości pod dyskusję online. Socjologowie są zdezorientowani. „Jak długo kobieta może pozostawać dziewczynką?”- pyta dr Ursula Nissen, kierowniczka referatu naukowego przy zarządzie Deutsches Jugendinstitut w Monachium. Według niej trudność w zdefiniowaniu pojęć dzieciństwa i dorosłości w społeczeństwach zachodnich jest związana „z wyraźnie zmodyfikowanymi wzorcami zachowania młodych ludzi i strategiami ich działania, które zacierają granice między tym, co charakterystyczne dla okresu dzieciństwa, a wyznacznikami dorosłości”. Dotyczy to niemal wszystkich obszarów życia młodzieży.
Czy jednak powinnyśmy pozostawać „wiecznymi dziećmi” nawet wtedy, gdy skończyłyśmy już czterdziestkę? Absolutnie nie. „Pretensjonalną dziewczęcość” można na szczęście rozpoznać, a potem zwalczyć zarówno w sobie, jak i w innych. Trudniej jest odpowiedzieć na pytanie, czym ją zastąpić. Grace Kelly była wprawdzie dorosła już w wieku dwudziestu lat, jednak nie może uchodzić za wzór dla współczesnych kobiet, ponieważ jej dojrzałość polegała głównie na kokietowaniu i poprawianiu otoczenia, a także na dbaniu o swój wygląd. Nie wiemy, jak zachowałaby się w biurze, gdyby szef ponownie storpedował jeden z jej projektów.
Top modelka zamiast pani prezes
Zatem z jakich wzorców możemy czerpać, skoro nawet dojrzałe kobiety określa się mianem „dziewczyn”? Dotychczas największy sukces wśród Niemek zajmujących się polityką odniosła Angela Merkel. Mimo to przez lata funkcjonowała w prasie jako „dziewczyna”. Przebyła drogę pełną przeszkód i na pewno nie może być uważana za wzór do naśladowania dla większości kobiet. Cóż nam więcej pozostaje, poza rzeszą modelek, aktorek, osobowości telewizyjnych i zjawiskiem zwanym Madonną? Kobiecie trudno znaleźć damski wzór, któremu chciałaby dorównać. Przykładowo: w amerykańskim wydaniu magazynu „Vogue” z 2008 roku znana top modelka Kate Moss oznajmiła, że ma trzydzieści cztery lata, a mimo to wciąż czuje się jak nastolatka.
To wyjaśnia wielki sukces widowisk opartych na castingach. W branży muzycznej dziewczyny mogą wzorować się na ideałach, których brakuje im w „prawdziwym życiu”. Z tego powodu nie chcą zajmować stanowisk menedżerskich, lecz starają się o członkowsko w jednej z „girls group”. Nie jest to realistyczne wyobrażenie o karierze. Większość z nich wykazuje się dość ograniczonym talentem wokalnym i tanecznym. Takie kobiety powinny się raczej zastanowić, w jaki sposób mogłyby odnieść sukces w bardziej przyziemnych zawodach. Jednak właśnie taka możliwość nie wydaje się im atrakcyjna, ponieważ typowe profesje w ogóle nie są „seksowne”. Tak przynajmniej przedstawiają je czasopisma, książki i seriale telewizyjne przeznaczone dla kobiet. Normalne zawody po prostu się w nich nie pojawiają. Chyba że mają jakiś związek z makijażem, modą lub znalezieniem faceta. Kobiety czynne zawodowo, a w szczególności te, które posiadają ambicje zawodowe, znikają stopniowo z publicznej percepcji.
Podążają one wyznaczoną przez siebie drogą, nie zachowując się jak małe dziewczynki i nie wyglądając jak lalki Barbie, nie są produktami, przez co znikają ze świata mediów, przemysłu rozrywkowego i popkultury. Są marginalizowane lub przedstawiane karykaturalnie. Natomiast kobiety, które rzeczywiście robią karierę, takie jak Angela Merkel czy Sabine Christiansen [3], postrzega się przez pryzmat fryzury, ubrania oraz części ciała, które poprawiły sobie dzięki operacjom plastycznym. Dyskutuje się na temat ich kobiecości lub jej braku. Są więc ocenianie o wiele krytyczniej niż mężczyźni zajmujący podobne pozycje społeczne. Dlatego muszą osiągać trzy razy więcej niż oni, aby w ogóle utrzymać się na swoich stanowiskach. Potyczki polityczne Angeli Merkel, które prowadziła bezpośrednio po wyborach do Bundestagu w 2005 roku ze swoimi kolegami partyjnymi, są na to niezbitym dowodem. Jeszcze nigdy żaden kanclerz elekt nie musiał tak zawzięcie walczyć o solidarność i poparcie.
Gdy coś się nie udaje
Nie zawsze słowo „dziewczyna” ma przyjazny wydźwięk. Często złośliwie i uszczypliwie określa się nim kobiety, które nie osiągają sukcesów i w końcu ponoszą klęskę. Na początku potrzebne są bowiem tylko młode dziewczyny, gdyż ich pretensjonalne zachowanie wnosi pewien powiew świeżości i niekonwencjonalności. Jednak z czasem również one zaczynają się nudzić. Miłe kobietki o wielkich oczach, wyglądające jak lalki, ubrane w obcisłe koszulki, zaczynają być postrzegane w firmie jako osoby bezbarwne. Jeśli nie nabyły wcześniej rzeczywistych umiejętności i nie wykształciły w sobie żadnych mocnych stron, przestają być niezastąpione. Nie zapisują się w pamięci przełożonych. Kiedy się zestarzeją, w każdej chwili można je wymienić na nowszy model. Taki los grozi nam wszystkim i stanowi kolejny ważny powód do tego, by jak najszybciej dorosnąć - znaleźć wyjście z pułapki na dziewczyny.
Otuchy dodaje rzut oka na aktualne badania. W marcu 2008 roku w czasopiśmie dla kobiet „Brigitte” zamieszczono artykuł opisujący nowe pokolenie tzw. „kobiet w biegu”, a berlińskie Centrum Naukowe Badań Społecznych i Instytut Badań Społecznych Infas przeprowadziły ankietę wśród ponad 1000 kobiet w wieku 17-19 i 27-29. „Współczesne, młode kobiety są niezależne, pewne siebie i zdecydowane na osiąganie wyznaczonych celów” – ogłosiło Brigitte. Dla 85% z nich w życiu ważna jest niezależność finansowa, dla 82% – wykształcenie. Natomiast 77% twierdzi, że liczy się przede wszystkim zawód i praca. Tematy typowe dla czasopism kobiecych – „mężczyzna na całe życie” (77%), „uroda” (59%), „dobry seks” (54%) oraz „szczupła sylwetka” (27%) – nie znajdują się więc na pierwszym miejscu. „Współczesne, młode kobiety są przekonane o słuszności głoszonego przez siebie hasła: Wspinamy się, a nie spadamy”, twierdzi Brigitte. Poczekajmy więc, czy ankietowane damy rzeczywiście utrzymają się w zawodzie po ukończeniu trzydziestki. A może podobnie jak wiele kobiet przed nimi bez żadnego rozgłosu zatrzymają się na pasie startowym albo całkowicie zatracą się w symbiozie matka-dziecko? Mimo że chciały czegoś zupełnie innego…
Napisałam tę książkę, ponieważ dobrze znam pułapkę na dziewczyny. O pracę u mnie ciągle ubiegają się nowe przedstawicielki tego niechlubnego gatunku, zwanego „dziewczyna”. Na dłuższą metę nie da się uniknąć ich obecności w życiu zawodowym, podczas gdy wyjątkowo mądre kobiety wciąż pozwalają, aby na szczeblach kariery wyprzedzali je średnio uzdolnieni mężczyźni. A przecież wcale nie musi tak być. Znam pułapkę na dziewczyny również dlatego, że przez wiele lat pracy starałam się z niej uwolnić.
Podstawę tej książki stanowi bowiem część mojej własnej biografii zawodowej. Nie dlatego, że była ona szczególnie interesująca, lecz właśnie dlatego, że była typowa. Jest to zatem bardzo osobiste dzieło. Wszelkie liczby, fakty i badania, jakie udało mi się odnaleźć, potwierdzały wnioski, które mogłabym wyciągnąć z własnych doświadczeń i przeżyć. Zauważyłam, że moją historię oraz przeżycia moich przyjaciółek można przedstawić na tle obiektywnych materiałów. Branża wydawnicza, której dotyczy większość opowieści, uchodzi za „miękką”, a przez to najbardziej przyjazną kobietom. Posłuży za dobry przykład, gdyż jest typowa – niewielka i przewidywalna, funkcjonuje niezmiennie od wielu lat. Dlatego na jej podstawie można dobrze zilustrować zawodowe niepowodzenia kobiet, dyskryminację ze względu na płeć i to, że często kobiety szkodzą same sobie, szukając stanowisk niższego i średniego szczebla, podczas gdy na fotelach wydawców zasiadają głównie mężczyźni.
Jestem przekonana, że nie musimy pokonywać tak wielu przeszkód, by dojść do punktu, w którym będziemy mogły obrać konkretny cel zawodowy związany z naszą karierą. Powinnyśmy zająć się niwelowaniem przede wszystkim tych barier, które same przed sobą stawiamy. Powodem naszych niepowodzeń i niskich zarobków nie jest wyłącznie to, że od zawsze wyprzedzają nas mężczyźni. Bardzo często po prostu same sobie szkodzimy i pozwalamy zostawić się w tyle.
Gdy analizuję własną biografię, wyłania się z niej obraz pozbawiający nas wszelkich złudzeń. Często po podjęciu błędnej decyzji otrzymywałam drugą szansę, po której następowało zniechęcenia, a zaraz za nim najczęściej pojawiała się ślepa uliczka, z której nie potrafiłam dostatecznie szybko wyjść. Niepowodzenia przeplatały się z momentami, w których znajdowałam siłę, by wziąć się w garść. Nic nie było proste, a większość przeszkód tworzyłam sama. Kobietom brakuje woli zwycięstwa oraz jasno określonych celów, co często uważa się za przyczynę ich niepowodzenia. Również ja dopiero po pewnym czasie zrozumiałam, że nie muszę się zadomawiać w lidze amatorskiej. Jeszcze później uświadomiłam sobie, że mogę być szefową. Dopiero niedawno pojęłam, że „coolness” zaprowadzi nas dalej niż jakiekolwiek studia i dodatkowe kwalifikacje.
Ta książka to nie kolejna okazja do narzekania. Nie jest także paszkwilem. Traktuje o słabościach – moich i całego pokolenia kobiet – niezależnie od tego, w jakiej branży pracujemy. Ma również dodać odwagi tym z was, które czują się podobnie jak ja i szukają wyjścia z pułapki na dziewczyny. Na pewno wiele Czytelniczek rozpozna siebie w postaciach z przedstawianych sytuacji. Nigdy nie jest za późno, by zmienić swoje zachowanie, jeśli zrozumiałyśmy, skąd się ono bierze oraz jakie wzorce leżą u jego podstaw. Ponadto ta książka ma być pomocą dla kobiet, które znajdują się dopiero u progu kariery. Nowe pokolenia nie muszą powtarzać błędów swych poprzedniczek.
Osoby występujące w tej publikacji są całkowicie fikcyjne, a ich ewentualne podobieństwo do postaci rzeczywistych jest zupełnie przypadkowe. Również sama narratorka jest po części sztucznym tworem, na który złożyły się doświadczenia i przeżycia wielu kobiet. W każdym razie wszystko, co przedstawiono w tej książce, zdarzyło się gdzieś, kiedyś i komuś.
Pułapka na dziewczyny to bardzo podstępne urządzenie. Z jednej strony każda kobieta ma swoje indywidualne problemy i wady, które można by wręcz nazwać dziwactwami. Są nimi np. nadmierna skromność czy pilność, zbytnie dążenie do perfekcjonizmu i samoeksploatacji oraz całkowity brak opanowania. Z drugiej strony każdą z nas przytłaczają problemy strukturalne związane z old boys' networks[4] w firmach, z niewłaściwie funkcjonującym systemem podatkowym państwa, które nagradza wyłącznie kobiety zadowalające się rolą „osób dorabiających”, a także z „wrogami, z którymi sypiamy”.
„Pokaż, co potrafisz!” Czy takie hasło zamieszczono w naszym pamiątkowym albumie szkolnym? Najprawdopodobniej nie, a zamiast tego pojawił się napis: „Bądź przyzwoita, skromna i niewinna”. Wielkie dzięki! W ten sposób my, kobiety, od najwcześniejszych lat uczymy się dyskredytować same siebie. Choćby po to, by druga strona musiała zaprzeczyć i wyrazić uznanie, bo przecież „chwalenie samej siebie jest w złym guście”. Jako dzieci musiałyśmy tego wysłuchiwać tak często, że teraz nie jesteśmy już w stanie uznać za swoje pewnych sukcesów, talentów lub zdobyczy. W przeciwieństwie do mężczyzn, którzy nie przepuszczają żadnej okazji, by się zareklamować i czymś pochwalić. Kobiety, kierując się fałszywą skromnością, ukrywają swoje umiejętności, aż w końcu same zaczynają wierzyć, że wcale ich nie posiadają.
Zróbmy coś dla siebie, zanim w ogóle zaczniemy planować naszą przyszłą karierę zawodową. Często popełniamy zasadniczy błąd już podczas wyboru kierunku studiów lub miejsca, w którym chcemy się uczyć. Nie wierzymy w swoje możliwości i uwzględniając naszą rzekomą skłonność, preferujemy „miękkie kierunki”, „kobiece kierunki” (a więc dziedziny, które w ostatnich latach ze względu na duży udział procentowy kobiet mocno straciły na akademickim prestiżu i społecznym statusie) i dążymy do zdobycia zawodów, które wiążą się z dekorowaniem i upiększaniem, zamiast coś wymyślać, poruszać lub kształtować. Od dziesięcioleci nic się w tym względzie nie zmieniło. Wykonując takie zawody w późniejszym życiu, nigdy nie staniemy się osobami, które zajmują się czymś ważnym lub przenoszą własne pomysły na szerszą płaszczyznę, lecz zawsze jedynie tymi, które wieszają złotą rameczkę wokół czegoś, co już istnieje, lub przyczepiają kokardkę do dzieła kogoś innego. Albo kimś, kto w ogóle nie pracuje w warunkach odpowiadających jego wyuczonej specjalizacji i kwalifikacjom. Tłumy bezrobotnych humanistek, które wbrew własnej woli utknęły w roli niepracującej żony, w pułapce macierzyństwa lub w sieci niekończących się szkoleń bez widoków na przyszłość, dają temu wymowne świadectwo.
Oczywiście w odosobnionych przypadkach również humanistki mogą dostać się na wpływowe stanowiska, jednak są to wyjątki tylko potwierdzające regułę. Pierwsza niemiecka pani kanclerz nie studiowała literaturoznawstwa porównawczego, lecz „twardy” kierunek z dziedziny nauk przyrodniczych. Z pewnością nie jest absurdalne twierdzenie, że to między innymi właśnie wybór studiów umożliwił Angeli Merkel wyjątkowo skuteczne dążenie do władzy i odnotowanie zawodowych dokonań najwyższej próby. Jasne jest, że nie każda kobieta może zostać kanclerzem, jednak zawód, który rzeczywiście coś zmienia w świecie, daje po prostu większe poczucie spełnienia. To teza, którą niedawno potwierdzono naukowo.
Wiele kobiet nie chce nikomu robić kłopotu i wywoływać zbędnej „sensacji”. A niby czemu nie?! Dlaczego my, kobiety, uważamy, że nie przystoi nam głośno mówić o tym, czego naprawdę pragniemy. Chcemy ambitnych zadań zawodowych, prawdziwych wyzwań, rzeczywistej odpowiedzialności, władzy, wpływów, pieniędzy, czyli ostrego startu, który katapultuje nas na samą górę. A tam dostaniemy wreszcie to, na co zasłużyłyśmy, czyli eleganckie biuro, superszybki samochód służbowy, udział w zyskach firmy oraz własną sekretarkę. I co w tym złego? Każdego faceta, który ma takie same wymagania i mówi o nich, inni z uznaniem poklepują po ramieniu, myśląc: „Ten to wie, czego chce”. Jeśli podobne słowa wypowiada kobieta, ludzie z zakłopotaniem odwracają wzrok. Również w kobiecym gronie nic takiego nie przechodzi nam przez usta. Może jedynie w formie żartu, ale na pewno nie na poważnie. Jak zatem możemy sądzić, że kiedykolwiek coś osiągniemy, jeśli nie potrafimy nawet odpowiednio dobitnie zwerbalizować kilku prostych celów i postawić wymagań, które już dawno powinny zostać spełnione?
Nie ma nic dziwnego w tym, że kobiety zarabiają tak mało. Federalny Urząd Statystyczny Niemiec ogłosił w sierpniu 2008 roku, że przeciętna stawka zarobkowa (brutto) kobiet w tym kraju wynosi 14,05 euro. W 2006 roku sięgała ona 18,38 euro i była o 24% mniejsza od kwoty wypłacanej mężczyznom. Największą niesprawiedliwość odkryto w sektorze usług dla firm – mężczyźni zarabiali w nim o 30% więcej od kobiet, w branży kredytowej i ubezpieczeniowej o 29%, a w przemyśle przetwórczym o 28% [5].
Im starsze stają się kobiety czynne zawodowo, tym więcej tracą dochodów. Temu niepokojącemu zjawisku nadano bagatelizującą je nazwę „różnicy zarobkowej”. Kobiety do 29. roku życia otrzymują o 10% mniej pieniędzy niż mężczyźni, natomiast po przekroczeniu 35 lat – już o 22%. Badania pokazują, że taki stan rzeczy jest spowodowany „przerwami zarobkowymi związanymi z ochroną matek i kobiet w ciąży”. Czy oznacza to, że wszystkie kobiety, które nie urodziły dziecka, powinny zarabiać tyle samo co ich szanowni koledzy?
A może w ogóle nie ma o czym mówić w przypadku „różnicy zarobkowej”? Dla wielu kobiet wysokość ich dochodów oraz kariera zawodowa nie mają większego znaczenia.
Kobiety – także te, które zaszły daleko – za swoje osobiste cele zawodowe uważają najczęściej „robienie czegoś sensownego” oraz „wykonywanie interesującej i inspirującej pracy”. Jedynie co dziesiąta pragnie „osiągnąć władzę i wpływy”, „wyróżnić się z tłumu” lub „należeć do grupy zwycięzców” [6].