Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Nowojorskiej studentce Lily Quinn ciągle brakuje pieniędzy, zerwała z chłopakiem, ma problemy na uczelni. I nagle jej życie nabiera niepokojącego tempa: znika jej współlokatorka Amy, a los na loterii przynosi fortunę. Lecz ta, jak wiadomo, kołem się toczy i Lily nie będzie miała czasu, by nacieszyć się pieniędzmi, bo za drzwiami czeka na nią złowroga niespodzianka...
Paullina Simons po mistrzowsku opowiada niezwykłą, choć jakże życiową historię dziewczyny, która musi podjąć walkę o szczęście swoje i najbliższych skrywających ponure tajemnice.
[Opis okładkowy]
/Dziewczyna na Times Square, Paullina Simons, 2012 rok, ISBN 9788377990322, Świat Książki/
Książka dostępna w zasobach:
Miejska Biblioteka Publiczna w Krasnymstawie
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Jarocin (4)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie (2)
Biblioteka Miejsko-Powiatowa w Kwidzynie
Miejska Biblioteka Publiczna w Łomży
Gminna Biblioteka Publiczna im. Czesława Chruszczewskiego w Mieścisku
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej
Biblioteka Publiczna Gminy Nadarzyn
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (3)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim
Miejska i Powiatowa Biblioteka Publiczna w Słupcy
Biblioteka Publiczna w Stęszewie
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Zagórów
Publiczna Biblioteka w Zatorze im. Pawła z Zatora
Biblioteka Publiczna i Dom Kultury Gminy Zduny
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 735
Rok wydania: 2012
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
DZIEWCZYNA NA TIMES SQUARE
Z angielskiego przełożyła Katarzyna Malita
Tytuł oryginału
THE GIRL IN TIMES SQUARE
Redaktor prowadzący
Ewa Niepokólczycka
Redaktor
Iwona Bielska
Redakcja techniczna
Lidia Lamparska
Korekta
Elżbieta Jaroszuk
Bożenna Burzyńska
Jadwiga Piller
Copyright © Paullina Simons, 2004 Ali rights reserved Copyright O for the Polish translation by Weltbild Polska Sp. z o.o., 2011
Świat Książki Warszawa 2012
Weltbild Polska Sp. z o.o. ul. Hankiewicza 2, 02-103 Warszawa
Skład i łamanie KOLONEL
Druk i oprawa CPI Moravia Books s.r.o. Brnenska 1024 CZ - 69123 Pohorelice
ISBN 978-83-7799-032-2
Nr 90083585
Dla mojej siostry Elizabeth jak zawsze poszukującej
I dla Melanie Cain, która była w pokoju płaczu
W Watykanie tuż po wyborze prowadzą nowego papieża do pokoju znajdującego się obok Kaplicy Sykstyńskiej, gdzie wkłada papieskie szaty. Pokój ten nazywany jest pokojem płaczu. Nazwano go tak, bo właśnie tam nowo wybrany papież zdaje sobie w pełni sprawą z ciężaru i odpowiedzialności, jakie na nim ciążą. Wielu papieży płakało. Płakali najlepsi.
PEGGY NOONAN
Chciała go zapytać, dlaczego odchodzi, ale powody, którymi się kierował, zawisły między nimi niewypowiedziane. Zresztą wiele rzeczy pozostało niewypowiedzianych. Jeszcze rok temu jego odejście byłoby dla niej nie do pomyślenia: przecież sobie z tym nie poradzi?
Odkleiła się od ściany i zrobiła krok w jego stronę, otworzyła usta, lecz on zbył ją machnięciem ręki, ze wzrokiem wbitym w telewizor. „To finał Pucharu Stanleya”, powiedział tylko, trzymając jedną rękę na kupce płyt kompaktowych, a drugą na pilocie. Podgłośnił telewizor, zagłuszając tym samym to, co Lily chciała mu powiedzieć.
I pomyśleć, że w zeszłym tygodniu profesor prowadzący zajęcia z kreatywnego pisania, zupełnie jakby nie wystarczyło zadanie polegające na napisaniu własnego nekrologu, zadał im nowy temat: „Co byś zrobił, wiedząc, że dzisiejszy dzień jest ostatni w twoim życiu?”.
Nienawidziła tych zajęć. Wybrała je tylko dlatego, żeby wypełnić wymagania dotyczące liczby godzin angielskiego, ale gdyby wtedy wiedziała to, co wie teraz, zdecydowałaby się na „Twórczość Johna Donne’a dla zaawansowanych” o ósmej rano w poniedziałki, a nie na kreatywne pisanie w środowe południa. Och, to bezlitosne roztrząsanie swojego wnętrza! Pierwsze wspomnienie, pierwszy zawód miłosny, najbardziej pamiętne doświadczenie, ulubione wakacje letnie, własny nekrolog (!), a teraz to.
Lily miała szczerą nadzieję, że dzisiejszy dzień, dzień rozstania z chłopakiem, nie będzie ostatnim w jej życiu.
Mieszkanie, jakie zajmowała, było zdecydowanie za małe na Sturm und Drang. Przedpokój służył za pokój dzienny. W kuchni kuchenka mikrofalowa zajmowała jedyne wolne miejsce na blacie, a na niej stała suszarka do naczyń. Woda z wypłukanych puszek po coca-coli spływa do zlewu, którego połowa służyła również za miejsce do przechowywania spleśniałego chleba - nie korzystały z talerzy, gdyż rzadko jadały w domu. W mieszkaniu były dwie sypialnie - jej i Amy. Dziś wieczór weszła do sypialni Amy i położyła się na jej łóżku, czując przemożną chęć, by zwinąć się w kłębek.
Podczas przerwy na reklamy Joshua wstał, żeby wziąć sobie coś do picia, obrzucił ją przelotnym spojrzeniem i spytał:
- Mogłabyś spać z Amy? Muszę zabrać moje łóżko. Zostawiłbym je, ale wtedy ja nie będę miał gdzie spać.
Bardzo chciała mu coś odpowiedzieć! Pomyślała, że mogłaby rzucić jakąś dowcipną uwagę. Ale naj dowcipniej sza, jak przyszła jej do głowy, brzmiała:
Lily zwinęła się w kłębek.
Joshua płacił jedną trzecią czynszu. Mimo to była stale spłukana, a jej dieta obejmowała na zmianę stare precle i makaron instant z sosem. Bajgiel z serem był luksusem, na który mogła sobie pozwolić tylko w niedziele. Choć też czasami musiała wybierać między bajglem a gazetą.
Lily czytywała kiedyś wiadomości w internecie, ale teraz nie było jej stać na dwadzieścia dolarów opłaty za łącze. Nie było więc internetu, bajgla, a niebawem nie będzie także i Joshuy, który odchodził, zabierając ze sobą łóżko i jedną trzecią czynszu.
Gdyby tylko miała na tyle dobre oceny, żeby dostać się na Uniwersytet Nowojorski w centrum, zamiast do miejskiego college’u przy Sto Szesnastej Ulicy. Mogłaby chodzić do szkoły pieszo, tak jak chodziła do pracy, i zaoszczędzić cztery dolary dziennie. To dawało dwadzieścia dolarów tygodniowo, osiemdziesiąt miesięcznie i tysiąc czterdzieści na rok!
Ile bajgli, gazet, kawy mogłaby za to kupić.
Lily płaciła blisko pięćset dolarów czynszu. Pieniądze na mieszkanie przysyłała jej matka, wypominając jej to regularnie co miesiąc. A w maju, w dniu oczekiwanego ukończenia studiów dostanie z banku matki ostatni czek. Bez Joshuy będzie musiała płacić za mieszkanie siedemset pięćdziesiąt dolarów. Jakim cudem uda się jej zdobyć już w czerwcu taką sumę? Pracowała jako kelnerka dwadzieścia pięć godzin tygodniowo, zarabiając najedzenie, książki, przybory malarskie i bilety do kina. Będzie musiała poprosić o jeszcze jedną zmianę, albo nawet dwie. Może pozwolą jej pracować na podwójnych zmianach. Ale nie chciała teraz o tym myśleć. Uznała, że w tym względzie lepiej być jak Scarlett 0’Hara i pomyśleć o kłopotach jutro - w innej książce, za jakieś pięćdziesiąt lat.
Zadzwonił telefon.
Lily nie odpowiedziała.
Tego wieczoru, po zakończeniu transmisji, Joshua biegał tam i z powrotem po wysokich schodach, zabierając pudła, skrzynki i torby na róg Avenue C i Czwartej Ulicy, gdzie odtąd miał mieszkać z ich wspólnym przyjacielem Dennisem, fryzjerem. (Amy zapytała ją: „Lil, nigdy nie zadawałaś sobie pytania, dlaczego Joshua tak szybko wprowadził się do Dennisa? Myślisz, że on też jest gejem?”. Lily odparła: „Tak, ale nie pytaj o to mnie, tylko Shonę, tę nagą dziewczynę gdzieś z południa stanu, do której wydzwaniał z mojego telefonu”.
Kto będzie jej teraz obcinał włosy? W przeszłości zawsze robił to Dennis. Dlaczego Joshua ma także odziedziczyć fryzjera? Może Paul, inny bliski przyjaciel Amy, kolorysta, umie też obcinać włosy. Będzie go musiała o to zapytać.
Joshua miał na tyle przyzwoitości, by nie prosić jej o pomoc, a Lily dość godności, by mu jej nie zaoferować.
Około trzeciej nad ranem, trzymając w rękach ostatnie pudło, skinął głową w jej stronę i wyszedł, mijając po drodze Dziewczynę na Times Square, jej jedyny obraz olejny, który namalowała, mając dwadzieścia lat, jeszcze przed poznaniem Joshuy.
Gdybym wiedziała, że dzisiejszy dzień jest ostatnim w moim życiu, chciałabym być dziewczyną z tej słynnej pocztówki, stojącą na środku Times Square. Na wieść o zakończeniu wojny nieznajomy mężczyzna całuje ją namiętnie.
Tyle tylko że to nie jestem ja. Może to ktoś marzy o dziewczynie na Times Square. Być może to Amy. Ale z pewnością nie prawdziwa Lily.
Prawdziwa Lily spałaby do późna, co najmniej do południa i nie miałaby żadnych zajęć. Nie musiałaby też iść do pracy. A potem, ponieważ w ostatnim dniu jej życia pogoda byłaby z pewnością piękna, poszłaby nad jezioro w Central Parku. Kupiłaby kanapkę z tuńczykiem, mrożoną herbatę i paczkę ziemniaczanych chipsów i wzięła ze sobą książkę, którą czyta po raz kolejny - to Sula Toni Morrison - oraz szkicownik i ołówki. Nigdzie by się nie spieszyła, bo ma przecież mnóstwo czasu. Spędziłaby całe popołudnie, siedząc, jedząc, rysując łodzie i Ajaksa Suli, w którym była perwersyjnie zakochana. Czytałaby i zastanawiała się, co jeszcze może narysować. Siedziałaby tam bardzo długo, a po drodze do domu wstąpiłaby na Times Square. Przeciskając się przez tłum ludzi, stanęłaby pod ścianą jednego z budynków i patrzyła na migające kolorowe billboardy, oświetlone drapacze chmur, zmieniające się światła na skrzyżowaniach, pędzące karetki i żółte taksówki. Na kowboja, który gra na ulicy na gitarze, ubrany tylko w bieliznę i kapelusz, na dzieci, pary, na młodych i starych, na zakochanych robiących zdjęcia, roześmianych, mijających ją w powodzi świateł.
Ta dziewczyna na Times Square stoi pod ścianą, a inni mijają ją w powodzi świateł.
Lily odwróciła się od drzwi i leżąc samotnie na łóżku Amy, wyjrzała przez okno w noc.
ALLISON QUINN
Dawno temu była sobie kobieta, która żyła dla miłości. Teraz stała i wyglądała przez okno. Widziała zielone palmy, czerwone rododendrony, błękitne niebo, szmaragdowy ocean, szare klify, czarne wulkany i biały piasek. Nie zajrzała do swojego pokoju. Czekała na męża, który wyszedł, by kupić mango. Trwało to całe wieki. Przesunęła lekko zasłonę i westchnęła, przypominając sobie dawne czasy, kiedy była młoda i marzyła o morzu, niebie i o tym, by niczego jej nie brakowało.
A teraz to miała.
Dawno temu mężczyzna puścił płytę na starym gramofonie Victrola i tańczył z nią w ich małej sypialni. Mężczyzna był przystojny, ona piękna, a w tamtych czasach mówili zupełnie innym językiem. „W twoich oczach widzę odbicie miłości...”. Teraz ten sam mężczyzna chodził na samotne spacery po plaży. Moczył w oceanie stopy i duszę, a potem podchodził do kramu z owocami i kupował soczyste owoce mango. Sprzedająca je wesoła dziewczyna powiedziała, że teraz są najlepsze, a on spojrzał na nią z uśmiechem i wziął torbę.
Kobieta odeszła od okna. On zawsze gdzieś się włóczył. Ale ona wiedziała - nie wychodził z domu, lecz opuszczał ją. Nie mógł znieść myśli, że mógłby z nią spędzić choćby godzinę; albo zrobić coś, na co ona miała ochotę, zamiast tego, czego sam chciał. Kiedy nie godziła się na jego zachcianki, boczył się zupełnie jak dziecko. Tym właśnie był: dzieckiem. Zrób to, co chcę, albo nie będę się do ciebie odzywał. Cały on. Czy mogła coś na to poradzić, że rankami nie czuje się najlepiej? Że nie może zwlec się z łóżka, iść na plażę i pływać w palącym słońcu? Straszliwie przygnębiała ją myśl, że już o ósmej rano woda w oceanie jest tak ciepła, a słońce praży. Gdyby choć raz spadł deszcz! Miała już serdecznie dość tego cholernego oceanu. I tego słońca. Owoców mango, sashimi z tuńczykiem i pyłu wulkanicznego. Serdecznie dość.
Kupiła ciężkie zasłony i zaciągała je, by powstrzymać blask dnia; udawać, że nadal jest noc.
Ostatnimi czasy udawała wiele rzeczy.
Gdzie on się podziewa? Kiedy wreszcie zaszczyci ją swoją obecnością? Czy nie wie, że jest głodna, chora? Czy nie wie, że musi jadać regularne, niewielkie posiłki? No właśnie, on wcale nie dba ojej potrzeby, myśli tylko o swoich. Nie, nie zje ani kęsa. Jeśli zemdleje z powodu niskiego poziomu cukru i coś sobie złamie, tym lepiej. Ciekawe, jak on się będzie wtedy czuł na myśl, że nie było go w domu cały ranek i nie zrobił swojej chorej żonie śniadania. Zobaczymy, jak wytłumaczy to jej matce, ich dzieciom. Nie weźmie do ust nawet łyżeczki cukru, choćby nie wiem co!
Drzwi sypialni uchyliły się lekko.
„...którego nie zniszczy czas...”
Drzwi zamknęły się cicho, a ona została sama w ciemnym pokoju, do którego nie wpadał słoneczny blask poranka na Maui.
KOBIETA I MĘŻCZYZNA
W piątkowy wieczór są razem w jej mieszkaniu. Wcześniej poszli na kolację, potem ona zaprosiła go na drinka i tańce w barze nieopodal jej mieszkania. Odmówił. Zawsze odmawiał. Picie i tańce w barach nigdy nie były jego mocną stroną, ale trzeba jej to przyznać - jest dzielna. Zawsze pyta. Teraz leżą w jej łóżku. Nie wie, czy to jest jego mocna strona, czy też ona nie ma bardziej atrakcyjnych propozycji, ale umawia się z nim w każdy piątkowy wieczór, więc chyba musi robić coś dobrze, choć nie ma pojęcia, co to może być. To, co on jej daje, może dostać wszędzie.
A kiedy już jej to dał i wziął trochę dla siebie, ona zasypia zadowolona w zagięciu jego ramienia, podczas gdy on leży z otwartymi oczami i w niebieskożółtym świetle wpadającym z ulicy liczy miedziane płytki na wysokim suficie. On też może wyglądać na zadowolonego: dziś wieczór miał okazję cieszyć się dobrym jedzeniem i kobietą. Ktoś, kto obserwowałby to naukowo i empirycznie, całkowicie z zewnątrz, na pewno doszedłby do takiego wniosku. Ale teraz, na mocy perwersyjnego kaprysu natury, kobieta - śpi, a mężczyzna wpatruje się w sufit. Co więc widać w nim całkowicie z zewnątrz?
Liczy płytki na suficie. Robił to już wcześniej i fascynuje go, że za każdym razem, gdy liczy je późno w nocy, uzyskuje zupełnie inny wynik.
Kiedy jest pewny, że kobieta mocno zasnęła, wysuwa się z jej objęć, wstaje z łóżka i zabiera ubranie do saloniku.
Kobieta wychodzi z sypialni, gdy on ma już na nogach buty. Musiał chyba zadzwonić kluczami, bo zazwyczaj ona nie słyszy, jak wychodzi. W pokoju jest ciemno. Patrzą na siebie. Oboje stoją.
Cicho zamyka za sobą drzwi. Ona z wielkim hałasem trzaska zamkiem i zakłada łańcuch. On wychodzi w nocy na Amsterdam. Na ulicy jeżdżą tylko taksówki. Chodniki są puste, kilku podchmielonych facetów zatacza się koło wejścia do baru. Zmieniają się światła: zielone, żółte, czerwone. Zanim zatrzyma taksówkę, przechodzi samotnie jakieś dwadzieścia przecznic, mijając otwarte o trzeciej nad ranem knajpy.
Mienisz się wolnym? Wolny od czego? Co Zaratustrze po tym! Lecz niechaj twoje oko jasno mi obwieści: wolny do czego?
FRYDERYK NIETZSCHE1
1, 18, 24, 39, 45,49.
I jeszcze raz:
1, 18, 24, 39, 45,49.
Rzeczywistość: coś, co istnieje naprawdę i czym trzeba się zająć w prawdziwym życiu.
Iluzja: coś, co oszukuje nasze zmysły, łudząc nas, że istnieje, gdy wcale tak nie jest lub pozornie wygląda na jedno, choć w rzeczywistości jest czymś zupełnie innym.
Cud: wydarzenie, które zaprzecza prawom natury.
49, 45,39, 24, 18, 1.
Lily wpatrywała się w sześć liczb wydrukowanych w „The Sunday Daily News”. Zamrugała oczami. Potarła powieki. Podrapała się w głowę. Coś się tu nie zgadzało. Amy nie było w domu, nie miała więc kogo zapytać, a przecież wzrok często płatał jej figle. Jak choćby w zeszłym roku w sali porodowej, kiedy była przekonana, że jej siostra urodziła chłopca i krzyknęła głośno: „CHŁOPIEC”, bo wszyscy tak bardzo pragnęli, by urodził się chłopiec, a okazało się, że to kolejna dziewczynka, już czwarta? Jak mogła zobaczyć nieistniejący penis? Co się z nią dzieje?
Wyszła z mieszkania i przeszła przez wąski korytarz, by zapukać do drzwi starej Colleen mieszkającej pod 5F. Colleen zawsze była w domu. Niestety, jako mała dziewczynka przeżyła wielki głód i była niemal całkiem ślepa, co Lily odkryła ku swemu wielkiemu rozczarowaniu, gdy staruszka przeczytała 29 zamiast 49 i 89 zamiast 39. Kiedy skończyła odczytywać szereg liczb, Lily była jeszcze mniej pewna. „Nie przejmuj się tym, kochaniutka - powiedziała ze współczuciem w głosie Colleen. - Wszystkim się wydaje, że widzą szczęśliwe liczby”.
Lily chciała krzyknąć, że ona nie. Ja nie widzę szczęśliwych liczb. Może i widzę penisy, ale nie wyobrażam sobie dziur we wszechświecie, które nigdy się dla mnie nie otwierają.
Była Amerykanką w drugim pokoleniu, najmłodszym z czwórki dzieci zajmującej się domem matki, która zawsze chciała być ekonomistką, i ojca, dziennikarza „Washington Post”, który zawsze chciał być powieściopisarzem. Kochał sport i niewiele pomagał przy dzieciach. Niektórzy uznaliby go może za nieczułego i zajętego własnymi sprawami. Niektórzy, ale z pewnością nie Lily.
Jej babcia zdecydowanie zasługuje na coś więcej niż tylko akapit w podsumowaniu dotychczasowego życia Lily, ale na razie tyle musi wystarczyć. Urodzona w Gdańsku, Klavdia Róża Venkiewicz uciekła z okupowanej przez nazistów Polski z maleńkim dzieckiem, matką Lily, i trafiła do zniszczonych wojną Niemiec. Po latach spędzonych w trzech obozach dla dipisów udało się jej dostać wraz z dzieckiem na statek płynący do Nowego Jorku. Swojej córce dała na imię Oleńka, lecz zmieniła je na bardziej amerykańsko brzmiące Allison. Sama też stała się Claudią Rose, a nazwisko Venkiewicz zmieniła na Vail.
Przez całe swoje życie Lily mieszkała w Nowym Jorku albo w jego okolicach: w Astorii, Woodside i Kew Gardens, a kiedy sytuacja rodziny się polepszyła, w Forest Hills. Marzyła o tym, by zamieszkać na Manhattanie. Teraz jej marzenie się spełniło, ale za to nie miała ani grosza.
Kiedy George Quinn, pracujący jako nowojorski korespondent „Post”, został nagle przeniesiony do Waszyngtonu z powodu przeszeregowań będących wynikiem cięć budżetowych, Lily postawiła na swoim i została u babki na Brooklynie, dojeżdżając do szkoły średniej w Forest Hills, by ukończyć tam ostatnią klasę. Bez nadzoru rodziców był to rok szalony. Kiedy się trochę uspokoiła, rozpoczęła naukę w City College of New York przy Sto Trzydziestej Ósmej Ulicy w Harlemie, głównie dlatego, że nie było jej stać na żadną inną szkołę. Wszystkie oszczędności rodziców przeznaczone na naukę pochłonęły studia jej brata na Uniwersytecie Cornell. Na szczęście matka, ogarnięta wyrzutami sumienia, zgodziła się opłacać czynsz.
Lily, zdecydowanie zbyt cicha i spokojna jak na Nowy Jork, nie wiedziała, co to młodzieńcza miłość, dopóki nie spotkała Joshuy - kelnera, który chciał być aktorem. Przyciągały ją do niego nie jego rude włosy, lecz cierpienia, jakich doznał w przeszłości, i marzenia o przyszłości. W obu tych dziedzinach Lily nie miała się czym pochwalić.
Lubiła spać do późna i malować. Ale najbardziej lubiła długo spać. Rysowała niedokończone twarze i łodzie na papierze, zawijasy na umowach, lilie na ścianach i całe freski przedstawiające łodzie i wodę. Miała nadzieję, że nigdy nie wyprowadzi się ze swojego mieszkania, bo nie zdołałaby tego odtworzyć. Traktowała Joshuę bardzo poważnie do chwili, gdy przekonała się, że on bynajmniej nie traktuje ich związku w ten sam sposób. Czytała bardzo intensywnie, lecz sporadycznie, uwielbiała słuchać bardzo głośno Natalie Merchant i Sary McLachlan i uwielbiała słodycze: batoniki, galaretki w czekoladzie, ciasteczka oblewane czekoladą, gumy rozpuszczalne, tort czekoladowy oblewany czekoladowym lukrem i ciasto biszkoptowe.
Jedna z jej sióstr, Amanda, była modelową matką czterech modelowych córek i modelową żoną modelowego męża z przedmieść. Druga siostra, Anne, była modelową kobietą robiącą karierę zawodową. Pracowała jako zajmująca się finansami dziennikarka „KnightRidder”, często wiązała się z niewłaściwymi mężczyznami, ale za to zawsze była nieskazitelnie ubrana. Brat Andrew w pełni wykorzystał zdobyte w Cornell wyksztacenie i został kongresmanem.
Najbardziej interesujące rzeczy w życiu Lily przydarzały się innym i bardzo jej się to podobało. Uwielbiała przesiadywać do białego rana z Amy, Paulem, Rachel i Dennisem, słuchając ich opowieści o burzliwych romansach, podróżach autostopem i szalonych imprezach na plażach w Miami. Lubiła, gdy inni ludzie byli młodzi i beztroscy. Dla siebie pragnęła tylko, by upadki nie były zbyt niskie, a wzloty zbyt wysokie. Pławiła się w marzeniach Amy, Joshuy i Andrew, a trzy razy w tygodniu chodziła do kina, co uwielbiała. Wędrowała z radością po ulicach Nowego Jorku, czytała gazetę na St. Mark’s Square i żyła dniem dzisiejszym, śpiąc, malując, tańcząc, marząc o przyszłości, której nie potrafiła zgłębić. Uwielbiała swoje pozbawione celu życie aż do wczoraj i dzisiaj.
Dzisiaj - to. Sześć liczb.
A wczoraj - Joshua.
Dziesięć korzyści płynących z rozstania z Joshuą:
10. Telewizor jest stale wyłączony.
9. Nie muszę się z nim dzielić bajglem i kawą.
8. Nie muszę udawać, że lubię hokej, sushi, golfa, quiche i aktorów.
7. Nie muszę wysłuchiwać opowieści o tym, jak życie go paskudnie potraktowało.
6. Nie muszę wysłuchiwać opowieści o ojcu, który go zaniedbywał, i matce, która go porzuciła.
5. Nie muszę przekłuwać sobie pępka, bo jemu się to podoba.
4. Nie muszę siedzieć do czwartej nad ranem, udając, że mamy wspólne zainteresowania.
3. Nie znajduję już w łóżku mokrych ręczników.
2. Nie muszę się złościć, że nie zmienił papieru toaletowego.
Największa korzyść płynąca z rozstania z Joshuą:
1. Nie muszę mieć kompleksów z powodu małych piersi.
Dziesięć złych rzeczy związanych z rozstaniem z Joshuą:
10. Są
9. W
8. Tobie
7. Takie
6. Rzeczy
5. Których
4. Nie
3. Mógłbym
2. Pokochać.
Och, i najgorsza rzecz związana z rozstaniem z Joshuą:
1. Bez niego nie stać mnie na czynsz.
1, 18, 24,39, 45,49.
Wcześniej nosiła włosy do połowy pleców, lecz w zeszłym tygodniu po rozstaniu z Joshuą obcięła je tak, że sięgały tylko do szyi. Dziewczęta często to robią po rozstaniu z chłopakiem. Ciach, ciach. Lily cieszyła się, że jest tak bardzo na czasie. Dla niej oznaczało to, że nie pozwala sobie na rozpacz.
Włosy nie wymagały teraz dłuższego kontaktu ze szczotką, więc Lily szybko narzuciła żakiet i wyszła z mieszkania. Zamierzała pójść do sklepu spożywczego, gdzie kilka dni wcześniej kupiła kupon loterii. Gdy zbiegła z piątego piętra na pierwsze, musiała wrócić na górę - żeby włożyć buty. Gdy wreszcie dotarła do sklepu na rogu Alei B i Dziesiątej Ulicy, pogrzebała w kieszeni i uświadomiła sobie, że zostawiła kupon na szafce na buty.
Jęknęła ze złości i skrzywiła się do sprzedawcy, ponurego mężczyzny z Bliskiego Wschodu z posępną czarną brodą, i wróciła do domu. Nawet nie szukała kuponu. W tych małych niepowodzeniach dostrzegła znak, wiedziała, że to nie mogą być te numery, po prostu nie mogą. Nie na jej kuponie! Położyła się na łóżku Amy i czekała na telefon. Wyjrzała przez okno, usiłując o niczym nie myśleć. Okna sypialni wychodziły na wewnętrzne podwórko kilku bloków. Rosło tam wiele drzew, zieleniły się grządki. Większość mieszkańców nigdy nie zaciągała żaluzji w oknach wychodzących na podwórko. Traktowali drzewa i trawę jako tarczę oddzielającą ich od świata. Może nawet i chroniły ich przed światem, ale na pewno nie przed wzrokiem Lily. Jaki zboczeniec może chcieć zaglądać w okna innych ludzi?
Lily zaglądała do okien. Zaglądała w życie innych ludzi.
Pewien mężczyzna rankami czytał gazetę. Siedział tak przez dwie godziny. Lily narysowała go w ramach pracy domowej na zajęcia ze sztuki. Narysowała też młodą kobietę, która najpierw brała prysznic, a potem wychylała się z okna i patrzyła na drzewa. Na zajęcia z improwizacji narysowała swoich ulubieńców - parę, która rankami paradowała nago po mieszkaniu, a nocą uprawiała seks przy podniesionych żaluzjach i zapalonym świetle. Obserwowała ich zza swoich żaluzji, wstydząc się za nich i za siebie. Najwyraźniej byli przekonani, że mogą ich obserwować tylko demony, zważywszy na brzydkie rzeczy, jakie wyprawiali. Lily wiedziała, że nie mają ślubu, bo kiedy mężczyzny nie było w domu, kobieta czytała magazyn „Panna Młoda”, a każdego sobotniego wieczoru po kilku drinkach ostro się z nim kłóciła.
Lily wiele razy rysowała też ich kota. Dzisiaj jednak wyjęła szkicownik i bezmyślnie zaczęła wypisywać liczbę, 49,49,49,49,49,49,49. To przecież nie może być prawda. To tylko jakaś kosmiczna pomyłka. Oczywiście! Jasne, liczby mogą się zgadzać, ale dotyczą innej daty. Ileż to razy o czymś takim słyszała. Zerwała się, żeby to sprawdzić.
Nie. Liczby się zgadzały. Data też.
Weszła do pokoju Amy. Wybierały się dziś razem do kina, ale Amy od wczoraj nie wróciła do domu.
Lily czekała. Amy zawsze sprawiała wrażenie, że zaraz wróci.
Lily. Matka zapomniała umieścić w jej imieniu trzecią literę 1. Choć sama nosiła imię Allison, pisane przez dwa l. Och, na miłość boską, co też jej chodzi po głowie? Czy Lilianne jest zazdrosna o podwójne l matki?
Dokąd ją to myślenie zaprowadzi? Daleko od sześciu liczb. Daleko od 49, 45,39, 24, 18, 1.
Wysuszyła włosy, spojrzała na program w „The Daily News” i postanowiła pójść na film Chłopak rzeźnika, który grali w kinie Angelica o 14.15.
Kiedy mijała sklep spożywczy, coś nagle przyszło jej do głowy. Wzięła głęboki oddech i weszła do środka.
Nie patrząc na niego, Lily pomyślała, że nie odpowie na to pytanie.
Wybiegła ze sklepu.
Jedna z liczb to było 18. I jeszcze 1.
To było w kwietniu. Po rozstaniu z Joshuą Lily postanowiła wyrzucić mężczyzn ze swego życia, przekonana, że w promieniu trzech stanów nie znajdzie odpowiedniego kandydata, z wyjątkiem Paula, który był niezaprzeczalnie (jakżeby inaczej) gejem. Rachel raz po raz oferowała jej swoje usługi swatki, a Paul i Amy służyli mile widzianym wsparciem duchowym. Razem chodzili do kina i oglądali wiele różnych filmów poza Chłopakiem rzeźnika i Mrocznym widmem. Przesiadywali też całymi godzinami, popijając tequilę i omawiając najróżniejsze wady Joshuy, by tylko Lily poczuła się lepiej. W końcu połączone siły tequili i długich rozmów zdołały tego dokonać.
Lily postanowiła przynajmniej na jakiś czas zrobić z kuponu ozdobę na ścianę i przykleiła go do tablicy korkowej obok zdjęcia z bratem, zdjęć sióstr, babci, czterech siostrzenic i dwóch bratanic, ojca, kota, który zdechł pięć lat temu na kocią białaczkę, Amy, rysunków sąsiadów, świadectw z college’u (nie miała się czym pochwalić), a nawet ze szkoły średniej (nie były o wiele lepsze). Na ścianie wisiały też zdjęcia Joshuy, ale zdjęła je, zamalowała twarz tak, że przypominała czarną dziurę, po czym ponownie powiesiła.
Amy, która stawiała sobie za punkt honoru, by czytać tylko „The New York Timesa” i nigdy nie zniżała się do poziomu szmatławca takiego jak „The Daily News”, nie wiedziała tego, co wiedziała babcia Lily i na co natychmiast zwróciła uwagę wnuczki, gdy ta odwiedziła ją w pewien czwartek.
Zanim Lily wyszła z domu, zapukała do pokoju Amy, a kiedy nikt nie odpowiedział, uchyliła je lekko i zapytała „Ames?”. Łóżko była zaścielone, a ręcznie zszyta patchworkowa narzuta starannie wygładzona.
Trzymając dłoń na klamce, Lily rozejrzała się po pokoju. Nic jednak nie zwróciło jej szczególnej uwagi, więc cicho zamknęła drzwi, po czym przykleiła do nich liścik: „Ames, nadal wybieramy się jutro na Mumię albo Matrix? Zadzwoń do mnie do babci i daj mi znać. Buziaczki, Lil”.
Po drodze wstąpiła do księgarni Barnes & Noble przy Astor Place i kupiła czerwcowe wydania „Ladies Home Journal”, „Redbook”, „Cosmopolitan” (babcia lubiła wiedzieć, co „knują młodzi ludzie”) oraz „National Review”, „American Spectator”, „The Week” „The Nation” i „The Advocate”. Babcia lubiła wiedzieć, co wszyscy knują. W jej domu telewizor był zawsze włączony, na podglądzie migały wiadomości CNN, a na całym ekranie C-Span. Babcia nie lubiła słuchać, co mówią w CNN, lubiła tylko patrzeć, jak prezenterzy poruszają ustami. Kiedy obradował Kongres, babcia siedziała w swoim jedynym wygodnym fotelu, z rozłożonymi dookoła czasopismami, w okularach na nosie i obserwowała uważnie każde głosowanie. „Chcę wiedzieć, co knuje ten twój brat”. Kiedy w obradach Kongresu następowała przerwa, była całkowicie zagubiona i całymi tygodniami kręciła się po kuchni, obsesyjnie sprzątała mieszkanie lub wypijała całe litry bardzo mocnej kawy, czytając czasopisma, i od czasu do czasu oglądała kanał C-Span prezentujący doniesienia z brytyjskiego parlamentu. Na pytanie, co robiła, zanim w telewizji pojawił się kanał C-Span, odpowiadała: „Nie było mnie wtedy na świecie”.
Mieszkała na Brooklynie przy Warren Street, pomiędzy Clinton i Court, w rozpadającym się budynku z kratami na oknach. I to nie tylko na parterze. I nie tylko w oknach salonów. Ani na drugim czy trzecim piętrze. Na wszystkich oknach. Wszystkie okna w budynku na wszystkich czterech piętrach, od frontu i podwórza, były zakratowane. Kamienna fasada budynku zaczynała się kruszyć, lecz kraty były w idealnym stanie. Babcia, z nigdy niewyjaśnionych powodów, ani razu w ciągu sześciu lat nie wyszła z domu. Ani razu.
Lily nacisnęła przycisk dzwonka.
Cisza.
Kilka minut później rozległ się szczęk odsuwanej zasuwy, trzask otwieranych trzech zamków, brzęk łańcucha, trzask jeszcze jednego zamka, po czym drzwi wreszcie lekko się uchyliły i Lily usłyszała naglący głos: „No wchodźże wreszcie, nie ociągaj się”.
Przecisnęła się przez szparę w drzwiach, zastanawiając się, czy babcia otworzyłaby drzwi szerzej, gdyby ona sama była grubsza. Czy otworzyłaby szerzej drzwi na przykład dla Amandy, która miała czworo dzieci?
W środku było chłodno, ciemno i pachniało tak, jakby od tygodni nikt tam nie wietrzył.
Panował tam idealny porządek, tylko na kuchennym stole piętrzyły się stosy gazet. Na samym wierzchu leżał „The New York Times”, pod nim „The Observer”, „The Wall Street Journal” oraz brukowce: „Newsday”, „Post” i „News”.
Babcia aż się zatrzęsła.
Lily chciała zauważyć, że wszyscy bezdomni leżą na schodach kościoła przy Pięćdziesiątej Trzeciej Ulicy przy skrzyżowaniu z Piątą Aleją, ale nie odezwała się ani słowem.
Lily, gdyby tylko miała na sobie żakiet, z ochotą by go zapięła i zaczęła się zbierać do wyjścia.
Lily patrzyła na babkę z wielkim zdumieniem i przez chwilę zastanawiała się, czy na pewno rozmawiała z nią o swojej sytuacji. A może ta sytuacja zmieniała się tak często, że babcia po prostu się pogubiła.
Claudia się zamyśliła.
Lily zamilkła. Słyszała tylko ogłuszający trzepot własnych rzęs.
Dlaczego Lily natychmiast zapragnęła wrócić do domu i podpisać kupon?
Czy istnieją jacyś mężczyźni, którzy są cokolwiek warci? - pomyślała Lily, ale bała się zapytać, gdyż wyglądało na to, że akurat w przypadku Joshuy babcia się nie myliła. Najwyższa pora, by jej o wszystkim powiedzieć.
Babcia chwilę milczała, po czym wyrzuciła ręce w górę.
Na twarzy Lily najwyraźniej nie malowała się równie wielka radość, gdyż Claudia rzekła:
Lily spojrzała. Babcia trzymała w palcach bilet lotniczy.
Lily pokręciła głową.
Claudia ścisnęła ją za rękę.
Lily wstała z pokrytej folią żółtej kanapy z lat czterdziestych, która kiedyś będzie do niej należeć.
Lily roztrząsała sprawę wyjazdu na Hawaje, jak roztrząsała wszystko - bardzo drobiazgowo. Amy przekonywała ją, że powinna koniecznie pojechać. Paul też był tego zdania. Rachel uważała, że raczej powinna pojechać. Rick z Noho Star zgodził się udzielić jej miesięcznego urlopu, pod warunkiem że pojedzie zaraz, zanim wszystkie dzieciaki wrócą z college’ów i zacznie się letni ruch.
W czasie weekendu zadzwoniła do brata, by zapytać, co o tym sądzi. Telefon odebrała jego żona.
Lily usłyszała, że brat o coś pyta, a Miera odparła:
Andrew wziął od niej słuchawkę i powiedział rozbawiony:
Lily też wybuchnęła śmiechem.
Sam dźwięk jego głosu wywoływał na jej twarzy uśmiech. Przez całe życie.
Pośmiali się chwilę, a potem podjęli decyzję - Andrew będzie pracował nad ojcem w Waszyngtonie pomiędzy przewodniczeniem pracom swojej komisji i wspieraniem ustawy 2740 dotyczącej dopłat dla farm, a Lily pojedzie na Hawaje i postara się uspokoić matkę pomiędzy opalaniem się na plaży i wyrywaniem włosów z głowy.
Hawaje. Hawaje to nie Polska. Nie przypominają wilgotnych, zimnych, pełnych komarów terenów rozciągających się na północ od Gdańska, gdzie w czasie wojny urodziła się Allison. Hawaje to przeciwieństwo Polski. Dwa lata temu rodzice Lily pojechali na Maui, by rozpoznać teren i po krótkiej wizycie wrócili jako właściciele wartego dwieście tysięcy dolarów apartamentu. Najwyraźniej w ciągu dwóch tygodni dowiedzieli się o Maui wszystkiego - jak bardzo im się tam podoba, jak jest pięknie, jak czysto, cicho, jak świeże są owoce mango sprzedawane na straganach, jak cudownie smakuje surowy tuńczyk, jak ciepła jest woda i jak bardzo będą szczęśliwi, mieszkając tam po przejściu George’a na emeryturę.
Lily wiedziała, jak czuje się ojciec na emeryturze. Cieszy się nią dopiero teraz w stolicy, w wynajmowanym przez Kongres mieszkaniu swojego jedynego syna.
Nie miała za to pojęcia, jak czuje się na Hawajach matka, bo ta nie przyjechała na lotnisko Kahului, żeby ją odebrać. Kiedy już odczekała odpowiednią ilość czasu - czyli dokładnie półtorej godziny, ani sekundy więcej - zadzwoniła do matki, której głos w słuchawce brzmiał tak, jakby dopiero się obudziła. Lily wzięła taksówkę. Wąska droga wśród gór prowadząca na część wyspy, na której mieszkali rodzice, była bardzo malownicza, lecz rozczarowanie Lily z powodu nieobecności matki na lotnisku odbierało jej nieco uroku.
Nacisnęła przycisk dzwonka, po czym czekała przez dobrych kilka minut. Skończyło się na tym, że sama musiała zapłacić taksówkarzowi (trzydzieści pięć dolarów!!! - równowartość napiwków zbieranych podczas czterogodzinnej zmiany). Nacisnęła klamkę. Drzwi były otwarte. Matka leżała na łóżku w sypialni i za nic nie dała się obudzić.
Po kilku godzinach wyszła z pokoju. Lily oglądała telewizję.
Lily wstała.
Lily już zamierzała podnieść głos, rzucić kilka ostrych uwag, ale matka naprawdę wyglądała okropnie. Nie przywykła do tego. Matka zwykle była idealnie uczesana, idealnie umalowana, idealnie ubrana, po prostu idealna. Lily odwróciła wzrok i znów spojrzała na ekran telewizora. Allison stała przez chwilę, po czym wyprostowała ramiona i wyszła z pokoju. Niedługo potem Lily wstała i poszła się położyć do pokoju ojca. Babcia miała oczywiście rację - trzeba tu było coś naprawić. Ale Lily była dzieckiem, a Allison matką. Zadaniem dziecka nie było naprawianie matki. To matka powinna naprawiać swoje dziecko. Taki był naturalny porządek rzeczy we wszechświecie.
Następnego ranka Allison wyszła ze swego pokoju wykąpana i świeża, z tuszem na rzęsach i szminką na ustach. Wyszczotkowane włosy zaczesała do tyłu i wyskubała brwi. Pomalowała nawet paznokcie. Przeprosiła za wczorajsze nieporozumienie i zrobiła Lily jajka i kawę. Przez chwilę rozmawiały o życiu Lily w Nowym Jorku i wtedy właśnie Lily zdecydowała się przekazać matce złe wieści. Nie skończy studiów w tym roku, bo nie zdobyła wystarczającej liczby zaliczeń.
Lily zakaszlała cicho.
Teraz zakaszlała Allison.
Wstała i wyszła do swojego pokoju. Kiedy Lily zapukała do drzwi i spytała, czy wybiera się na plażę, matka odparła, że nie ma ochoty nigdzie iść.
Plaża na Maui po części złagodziła niesmak, jaki Lily czuła w ustach. Wyobrażała sobie, że jest tutaj z Joshuą, mają dużo pieniędzy, samochód, nurkują, obserwują wieloryby, o świcie jadą na rowerach na szczyt wulkanu, wędrują po lasach tropikalnych, pływają w wodzie, która w jej zachwyconych oczach przypominała płynne złoto. To wystarczyło, by popadła w depresję na myśl o swojej sytuacji i zapomniała na dobre o matce. Czyż można jednak wymagać od raju czegoś więcej niż zapomnienia o kłopotach matki i przypomnienia sobie własnych?
O dziwo, Hawaje potrafiły uleczyć nawet największe rozczarowania, gdyż wyglądały i pachniały tak, jakby Bóg obserwował je z bardzo bliska. Lily jeszcze nigdy nie widziała wody tak zielonej, nieba tak niebieskiego ani tak czerwonych rododendronów. Nigdy nie widziała osoby szczęśliwszej od faceta, który czytał książkę, leżąc w hamaku, w ogrodzie wychodzącym na ocean. Lily nie miała pojęcia, jak w ogóle może czytać. Przecież trudno było oderwać oczy od tego oceanu. Było jej bardzo gorąco, a kiedy weszła do wody, wcale nie poczuła chłodu. Woda i powietrze miały tę samą temperaturę. Kiedy skończyła pływać i wyszła na brzeg, nie czuła, że jest mokra. Pomyślała, że nie uda się jej opalić w tak łagodnym klimacie. Jednak kiedy odsunęła ramiączko kostiumu, dostrzegła biały pasek, a obok niego skórę, która z pewnością nie była biała. Ucieszona wróciła do domu, gotowa na konfrontację.
Jednak Allison nadal leżała w łóżku w ciemności i chłodzie, więc Lily, nie chcąc jej przeszkadzać, poszła do swojego pokoju. Była dopiero czwarta po południu.
Zdrzemnęła się, a kiedy o szóstej weszła do salonu, umalowana i starannie uczesana matka prasowała spódnicę.
Poszły elegancko ubrane i wypachnione. Kiedy Lily patrzyła jak matka, szczupła i wysoka, w sandałkach na szpilkach, uśmiecha się do szefa i wsparta na jego ramieniu idzie do stolika na plaży, pomyślała, że ojciec ma rację - kiedy Allison jest w formie, żadna kobieta, bez względu na wiek, nie może się z nią równać. Anne, Amanada i Lily odziedziczyły jej niezwykłą urodę, lecz podzieloną na trzy części, tymczasem matka miała ją całą dla siebie - gęste, falujące, miedziane włosy, szeroko rozstawione, lekko skośne szare oczy, królewski nos, wysokie kości policzkowe, idealnie wykrojone usta i całą elegancką resztę. Amanda dostała włosy i nos, Anne wzrost, kości policzkowe i szczupłą sylwetkę. Anne odziedziczyła więc całkiem sporo. Lily nie miała wzrostu matki, kości policzkowych, włosów i szarych oczu. Jej własne były tylko lekko skośne. Po matce odziedziczyła za to delikatnie wykrojone usta oraz zgrabną, długą szyję i ramiona.
Lily patrzyła przed siebie. Dziesięć lat temu Allison przeszła nagłą operację z powodu pękniętego wrzodu.
Dziesięć lat temu!
Jasne, że tak.
Lily wiedziała. Dla Hemingwaya Paryż był ruchomym świętem. Dla jej babki była nią Polska - synonim apokalipsy, niegodziwości i kiełbasy. Ruchomym świętem jej matki było nieszczęście.
Nie, tylko nie to.
Allison znów westchnęła ciężko.
Przyniesiono homary. Lily próbowała sobie przypomnieć pierwsze szesnaście lat życia spędzone z rodzicami.
Chciała powiedzieć, że jest zbyt bierny, żeby mógł być okrutny.
W oczach Allison błysnęły łzy.
Lily żałowała, że nie wpadła w złość. Bardzo tego pragnęła. Gdyby słyszała to po raz pierwszy, na pewno byłaby wściekła. Za chwilę matka jednym machnięciem ręki odsunie od siebie czwórkę udanych dzieci, które wychowała, sześcioro wnucząt, szczęśliwe życie, jakie wiodą jej dzieci, syna kongresmana! Wspomni za to o pracy, której nie dostała, gdy zaszła w ciążę z Lily, jakby ta praca mogła uleczyć całe zło. Wspomni o ojcu Lily i o tym, jak całe jej życie kręciło się wokół niego.
Powiedziała to Allison, czy też w głowie Lily rozległ się przemawiający stanowczo głos?
Spojrzała na matkę, która skinęła głową.
Lily marzyła, by znaleźć się w jakimkolwiek innym miejscu, tylko nie tu. Czyż nie wolimy spać w wygodnym łóżku, a nie na desce nabijanej gwoździami?
Lily cofnęła rękę. Czy można to było potraktować jako molestowanie psychiczne? Chyba tak.
Gdyby tylko słyszała to po raz pierwszy. Pamiętała jednak doskonale, że gdy miała trzynaście lat, matka zabrała ją do sypialni i powiedziała, że ma przed sobą tylko trzy miesiące życia. Mimo to, za każdym razem gdy to słyszała, czuła, że słyszy po raz pierwszy.
Allison nie powiedziała ani słowa i udawała, że pracowicie obiera homara.
Lily nie mogła przełknąć już ani kawałka homara. Co Andrew powiedział? Że powinna pojechać na Hawaje i pocieszyć matkę? Czy kiedykolwiek w historii wszechświata ktoś wpadł na równie głupi pomysł? Ona zupełnie się do tego nie nadawała.
Kiedy następnego popołudnia zapukała do drzwi sypialni matki, żeby zaproponować jej wspólne wyjście na plażę, Allison leżała w łóżku.
Lily poszła sama. Jak zdoła przetrwać jeszcze jeden dzień?
Ale to przecież Hawaje. Hawaje! Lasy tropikalne i wulkany. Co woli: wczorajszą rozmowę przy kolacji czy samotną wyprawę na plażę? Odpowiedź była jasna.
I tak chodziła sama na plażę, na lunch, na spacery wśród palm, samotnie oglądała zachody słońca i przesiadywała nad basenem.
Dni mijały. Lily miała problemy z koncentracją. Nie mogła nawet szkicować. Raz po raz rysowała te same palmy. Węgiel był dla Hawajów obrazą, akwarele nie oddawały im sprawiedliwości, a nie miała farb olejnych ani płótna. Miała tylko węgiel i szkicownik, a na Maui nie było niczego, co mogłaby rysować węglem, z wyjątkiem wnętrza mieszkania matki i liczb: 1, 18, 24,39, 45,49.
Andrew nie zadzwonił, by powiedzieć, jak się mają sprawy z Papi. Nie dzwoniła Amy. Nie miała też żadnych wiadomości od Joshuy.
Przez całe długie godziny myślała o przekleństwie, jakie niósł ze sobą kupon loterii.
Wierzyła, że wszechświat czasem objawia przed ludźmi tajemnice, czasem otwiera swoją niezmierzoną otchłań.
Większość ludzi wiedzie spokojne życie, w którym nic się nigdy nie dzieje. Ale w niektórych rodzinach zdarzają się tragedie - wypadki samochodowe, katastrofy lotnicze, wypadki na lotni, bójki na noże, utonięcia, szaliki wplątujące się w koła rolls-royce’ów. Urocza dziewczyna w wieczorowej sukni podczas balu na zakończenie studiów stoi w udekorowanej sali i nagle z sufitu odrywa się stalowa rurka, która spada i przebija jej czaszkę! Absolwent szkoły średniej w drodze do Cornell stoi na rogu ulicy w Nowym Jorku i nagle znajduje się w samym środku napadu. Zabiła go zabłąkana kula - jedyna, jaką wystrzelono. Lily nie martwiła się starością ani chorobami dziedzicznymi. Martwiła się, że pewnego dnia wszechświat się otworzy i zapanują nad nią demony.
Wierzyła, że otchłań, która wyrzuca z siebie tragedie, potrafi również wyrzucić kupon loterii. Wymykające się spod kontroli samochody podczas świątecznych parad. Na oku pojawia się plamka słońca i nagle - bum! - twoje dziecko nie żyje. Katastrofy lotnicze, karambole z udziałem dziesięciu samochodów, uderzające znienacka pioruny, śmiertelne infekcje po niewinnym dniu spędzonym na farmie i 1, 18, 24, 39, 45, 49. Wszystko z tego samego miejsca. I wszystko prowadzi do tego samego - do destrukcji.
Lily Quinn była dumna, że jest dziewczyną, która przez całe życie nigdy niczego nie wygrała. Jej karma zadbała o to, by zajmowała pozycję antywygrywacza. Mogła być pewna, że cokolwiek weźmie w ręce, na pewno nie wygra. Nie potrafiła nawet wygrać darmowej paczki papierosów podczas wycieczki do fabryki Philipa Morrisa w Karolinie Północnej. Nie potrafiła też wygrać wolnego od pracy domowej weekendu, mimo że ubiegało się o niego dziesięciu studentów, a profesor wylosował trzy nazwiska. Nigdy nie wyciągnęła długiej zapałki. Pewnego dnia wzięła udział w konkursie zorganizowanym przez Anne pod hasłem: „Jak dobrze znasz swoją siostrę”, i zajęła trzecie miejsce!
49 - rok, w którym jej babcia i matka przyjechały do Ameryki
45 - koniec wojny, która na zawsze odmieniła świat
39 - jej początek
24 - wiek Lily. W zeszłym roku skreśliła 23
18 - jej ulubiona liczba 1 - bo to najbardziej samotna cyfra
Od sześciu lat kupowała kupony na loterię i skreślała liczby, które coś dla niej znaczyły. Nie robiła tego powodowana nadzieją wygranej, lecz po to, by podkreślić porządek swojego cichego wszechświata. Bo wierzyła święcie, że Siła, która nie pozwoli nigdy wylosować skreślonych przez nią liczb, nie pozwoli także, by przeszyła ją cienka stalowa rurka.
Lily nie mogła rysować ani czytać, skoncentrowała więc wszystkie wysiłki, by się ładnie opalić. W zacisznej, odosobnionej części plaży w pobliżu Wailea, zdejmowała górę od bikini i opalała się topless, osiągając bardzo satysfakcjonujące rezultaty. Po blisko trzech tygodniach miała piersi jak Brazylijka, nawet sutki były ciemnobrązowe.
W pierwszym tygodniu czerwca po powrocie z plaży siedziała na tarasie, zastanawiając się, co robić przez resztę dnia - dzień ciągnął się bowiem w nieskończoność - gdy zadzwonił telefon. Telefon nigdy tu nie dzwonił! Lily była tak podekscytowana, że o mało nie przewróciła krzesła, gdy biegła podnieść słuchawkę.
Podniecenie natychmiast ustąpiło miejsca niepokojowi.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
- Albo... - Nagle coś przyszło jej do głowy. - Uważa pan, że powinnam wrócić? Czy chce pan porozmawiać ze mną o czymś osobiście?
Lily nie podzielała jego opinii, ale ten detektyw nie znał przecież Amy.
Lily zadzwoniła do biura United Airlines, by sprawdzić najbliższe połączenie. Samolot odlatywał za cztery godziny. Spakowała się w czterdzieści pięć minut i wezwała taksówkę.
Z trudem wyniosła walizkę. Matka siedziała na tarasie. Paliła papierosa i popijała sok żurawinowy.
Nie martwiła się o Amy. Pomyślała, że jej zniknięcie to sprawka karmy, która chciała ją wyrwać z Maui.
Z poczuciem wielkiej ulgi wsiadła do taksówki. Kiedy samolot znalazł się w powietrzu, po raz pierwszy od trzech tygodni odetchnęła swobodnie. Była pewna, że kiedy wróci do domu, Amy będzie już tam na nią czekać.
Kiedy Lily wróciła do domu, nie zastała przyjaciółki, ale ich mieszkanie wyglądało tak, jakby policja spodziewała się znaleźć Amy w szafie Lily. Do ściany w holu przyklejono kopię nakazu rewizji. W pokoju Lily panował porządek - choć odniosła wrażenie, że wszystkie jej rzeczy były nie tylko dokładnie oglądane, ale i dotykane - lecz pokój Amy dosłownie przewrócono do góry nogami.
Lily nawet się nie rozpakowała i tak jak stała - w białym topie na cieniutkich ramiączkach, króciutkim kremowym sweterku i dżinsowej minispódniczce - ruszyła na posterunek. Podała swoje nazwisko i czekała dziesięć minut, aż pojawił się tęgi, zdyszany mężczyzna.
Jego dłoń była lepka i wilgotna. Lily szybko cofnęła swoją.
Spojrzała na niego uważnie. Poczuła ulgę na myśl, że to nie ten detektyw prowadzi sprawę. Był zaniedbany i sprawiał wrażenie, jakby się cały lepił; cienkie, długie włosy aż prosiły się o kontakt z wodą albo przynajmniej z grzebieniem; był bardzo wysoki, lecz niezgrabny, lekko pochylony w prawą stronę, przy czym głowa przechylała się na lewo. Jego brzuch był tak wielki, że nie mieścił się pod białą koszulą. Razem z nią przelewał się nad paskiem spodni. Lily miała szczerą ochotę powiedzieć mu, by trochę się ogarnął, a przynajmniej wsunął koszulę w spodnie. Nie sprawiał wrażenia rubasznego ani zadowolonego życia; był po prostu nieszczęśliwym, grubym człowiekiem.
Lily podniosła wzrok. Uścisk jej dłoni musiał mu się wydać bardzo oficjalny i niepewny. Jego był zdecydowany. I mimo panującego w pokoju upału dłoń miał suchą.