Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Czekałam z zapartym tchem na historię Alexa, na historię samego Diabła. Wiedziałam, że ta postać podobnie jak Moretti będzie wykreowana perfekcyjnie i jeżeli w życiu Alexa pojawi się kobieta, piekło zapłonie”.
Gorące Book Story
Historia Alexandra Parisiego, drugoplanowego bohatera powieści Prawniczka oraz Zdrajca.
Alex Parisi nie był typowym egzekutorem, chłopcem na posyłki w szeregach mafii. To jemu zlecano najbardziej bestialskie, krwawe i niewygodne zadania. Nie istniała na świecie taka rzecz, która zrobiłaby na nim wrażenie lub poruszyła jego sumienie. Już nie.
Jednak tym razem miało być inaczej. Komuś udało się założyć kajdany na ręce Alexandra.
Przez lata związywał się obietnicami z pachanem rosyjskiej mafii – Yuri Woronowem. Jeden dług spłacał kolejnym. Rodzina Woronow stała się jego brzemieniem, a poświęcenie i błądzenie w mroku okazały się jedyną drogą do odkupienia.
Teraz Alexander mógł odzyskać wolność. Jednak musiał wykonać pewne zadanie. Kiedy na jego drodze stanęła młoda kobieta, Stella Morgan, był przekonany, że jest ona idealnym narzędziem do realizacji pozornie niewykonalnego zlecenia.
Czy Anioł zmieni samego Diabła? Czy może Diabeł wyrwie jego skrzydła, pióro za piórem, aż nic z nich nie zostanie?
Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 487
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 12 godz. 30 min
Copyright ©
Anna Falatyn
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2022
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Anna Strączyńska
Korekta:
Anna Grabowska
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-053-8
Moskwa, Rosja
Październik 2021
Nocny przelot nad Moskwą zawsze dostarczał niezapomnianych wrażeń i zapewniał imponujące widoki. Miasto przepychu i kiczu niezaprzeczalnie wyróżniało się na tle innych światowych metropolii. Podczas podchodzenia do lądowania uważni obserwatorzy mogli nawet dostrzec zarys Kremla. Jednak dla wielu Rosja już dawno przestała być wyjątkowa. Stała się szara, pozbawiona blichtru i majestatu. Jeśli nie mieszasz się w politykę, twoje życie jest cudowne, a polityka już od dekad kroczyła ramię w ramię z moskiewskim dziedzictwem, jakim była brać sołncewska. Organizacja zrodzona w jednej z zaniedbanych robotniczych dzielnic, tajemniczy byt uznany przez FBI za najpotężniejszą i największą machinę mafijną na świecie. Podobno nieaktywna od lat dziewięćdziesiątych, podobno przereklamowana.
Rosyjska brać dla szarych, zewnętrznych obserwatorów znana jako rosyjska bratwa, nie jest nazwą własną całej rosyjskiej przestępczości zorganizowanej. Brać to zbiór, brać to kolektyw. Brać to historia zrodzona w carskich podziemiach. Przed laty stali przeciwko państwu, dziś są z nim w idealnej koegzystencji. Worowski mir1 już dawno, a wraz z nim zasady, wartości i przesłanki istnienia. Wor w zakonie, oznaczający niegdyś po prostu złodzieja przestrzegającego zasad, nie był wcale szefem grupy, nie był najtwardszy, najbogatszy, najbardziej krwawy. Był sędzią, nauczycielem, wzorem. Król złodziei, rosyjski Robin Hood walczący z systemem, sprzeciwiający się armii, plujący na reżim. Wory w zakonie przetrwali Stalina, zimną wojnę, rozpad Związku Radzieckiego. Pokonały ich kanibalistyczny kapitalizm i chęć coraz większego zarobku. Tylko nieliczni potrafili odnaleźć się w dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości i zamienić sportowe ubrania na garnitury. Zniknęła granica pomiędzy „światem worów” a światem pozostałych. Zostali rakieterzy2, przemytnicy, biznes narkotykowy. Na czele stanęli ludzie interesu, dla których priorytetem stało się nakręcanie machiny pieniędzy i wpływów. Dlatego też brać opuściła pielesze mateczki Rosji i udała się na zachód w poszukiwaniu błogostanu finansowego i szerszych kręgów wpływów. Ameryka stała się ich złotym snem, dla którego zaprzedali duszę, a spuściznę Zakonu spłukali w kiblu podczas kolejnego nalotu służb, razem z działką kolumbijskiego proszku.
Worowski mir stał się mitem, złodziej biznesmenem, zakon zwykłym burdelem.
Obecnie rosyjski świat przestępczy, tak jak i Rosja, jest bardzo podzielony. Przestał być monolitem, stał się siecią mniej lub bardziej elastycznych grup. Jedynym, co pozostało niezmienne od czasów stalinowskiego reżimu, było sprawne i bezszelestne pozbywanie się ludzi niewygodnych, zdrajców, kolaborantów. Znikali bez śladu, rozpływali się we mgle, rozpuszczali w kwasie, od środka wyżerał ich magiczny polon. Nie liczył się sposób, najważniejsze, że przestawali istnieć i nieśli wiadomość dla innych.
Nadawcą tej wiadomości był Alexander, a treść zawierała się w każdej linii ciętego gardła, w każdej połamanej czy odciętej kończynie. Mężczyznę mógł wynająć każdy. Pracował dla rządów i wpływowych biznesmenów, ale to właśnie organizacje przestępcze okrzyknęły go swoim ulubieńcem. Był jak najbardziej ekskluzywna dziwka, która zamiast nasienia toczy z ofiar krew, w wymyślny i wyrafinowany sposób wydobywając z nich ostatnie tchnienie.
Egzekutor w świecie mafii miał być kimś prestiżowym, nieuchwytnym, kimś, kto realizuje zadania, których nie podjąłby się nikt inny. Niestety większość grup uczyniła ich chłopcami na posyłki obijającymi mordy drobnym dilerom, gdy ci przećpali towar zamiast go sprzedać. Alexander stanowił wyjątek. Był jak wolny elektron, osobny byt, niezwiązany z nikim ani niczym. Aż do czasu. Teraz egzekutor z włoskiej stajni po raz kolejny stał na rosyjskiej ziemi, łamiąc swoje zasady.
Zimne październikowe powietrze wręcz cięło skórę. Kiedy dotarł do hotelu przy ulicy Twerskiej położonej w bezpośrednim sąsiedztwie Placu Czerwonego, miasto tonęło w gęstej mgle. Rozejrzał się wokół. Nie wiedział, dlaczego ten kraj wywoływał w nim odrazę, przecież tak naprawdę go nie znał, bywał tu sporadycznie na wezwanie. Tym razem potraktował to jednak jak wakacje czy rozrywkę, oczyszczenie głowy i sposobność na osobiste spotkanie z Yurim Woronowem. Rosyjska brać stała się pewnego dnia kolejnym brzemieniem Alexandra. Związali go ze sobą niewidzialnym łańcuchem, którego przerwanie przyniosłoby krwawe konsekwencje. Istnieją układy, w których życie nie jest najmocniejszą kartą przetargową. Tak właśnie było w jego wypadku.
Po przekroczeniu progu hotelu natychmiast udał się do windy, a stamtąd do swojego pokoju. Tym razem nie pozostawił miejsca zakwaterowania przypadkowi. Tu znajdował się też jego cel: Olena Klimow. Kobiecie wydawało się, że jest nietykalna, ponieważ pełniła funkcję bankiera mafii. Nasz bankier, jak określała ją brać. Nasz bankier dokonuje cudów, mówili. Na lewe firmy zakładała służące do prania brudnych pieniędzy konta, które później były sprzedawane w dark webie, negocjowała kredyty, pomagała uniknąć kontroli przepływu sporych sum. Olena była cudotwórcą, finansowym magikiem. Niestety i tacy zazwyczaj ulegają pokusie zarobienia większych pieniędzy.
Gdy Alexander dowiedział się, że chodzi o kobietę, w mig pojął, dlaczego to jego wybrali. Większość z nich kierowała się przestarzałą zasadą: nie zabijamy kobiet i dzieci. Dla Alexa zabicie kobiety lub dziecka nie stanowiło większego problemu. Już dawno przekroczył cienką granicę, zza której nie było odwrotu. Na wojnie giną ludzie. Śmierć nie patrzy na płeć ani wiek. Jedyne, czego potrzebował od Rosjanki, to nazwisko osoby odpowiedzialnej za pewne manewry gotówkowe.
Olena Klimow lubiła odpoczywać w hotelowym zaciszu, wijąc się w pościeli z kolejnymi kochankami. Według Alexandra Rosjanie nie ustępowali Włochom w kwestii gorącej krwi. Zamierzał szybko złapać Olenę w swoje sidła, a właściwie to ona miała myśleć, że złapała jego. Kobiety lubiły włoski styl niechlujnie rozpiętej koszuli i podwiniętych rękawów, jednak Alexa ten rodzaj nonszalancji w ubiorze doprowadzał do szału. W związku z chęcią dopasowania się do kobiecych upodobań musiał zrezygnować z noży na przedramionach. Pozostał mu jedynie jeden przy łydce, ale nie spodziewał się komplikacji, zwłaszcza że ta robota powinna być „czysta”, czyli bez krwi, bałaganu i niepotrzebnego chaosu.
Po godzinie od dotarcia do hotelu w nieskazitelnie białej koszuli i grafitowych spodniach zszedł do hotelowego baru, w którym zapewne już relaksował się jego cel. Mężczyzna omiótł wzrokiem ludzi, przez chwilę zatrzymując się na odpowiedniej kobiecie. Gdy ich spojrzenia się spotkały, odwrócił się w drugą stronę. Musiał dać kobiecie impuls do działania i stać się zwierzyną. Nie czekał zbyt długo. Po paru minutach poczuł przy sobie czyjąś obecność, a w nozdrzach zatańczył zapach intensywnych damskich perfum. Natychmiast go zemdliło.
– Włoch – wymruczała po angielsku, co brzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie. Wśród złotowłosych Rosjan trudno było ukryć ciemne włosy i oliwkową karnację mężczyzny.
– Włoch – odpowiedział z wyczuwalnym przekąsem.
– Interesy?
W końcu zaszczycił ją spojrzeniem stalowych, zimnych oczu.
– Interesy od jutra, dzisiaj odpoczywam. – Jego twarz rozjaśniła się w lekkim grymasie seksownego uśmiechu.
Tyle wystarczyło. Olena raczej nie należała do kobiet lubujących się w dłuższych grach wstępnych i rozmowach o niczym, gdyż jakby nigdy nic podsunęła pod dłoń Alexa zapasową kartę do pokoju, pochyliła się do jego ucha i wyszeptała:
– Pokój pięćdziesiąt dziewięć, jeśli przed interesami masz ochotę się zabawić.
Alex nie zareagował, jedynie odprowadził ją wzrokiem, zanim zniknęła w przejściu do wind. Odczekał jeszcze kwadrans, po czym leniwie podniósł się z miejsca i ruszył tą samą trasą. Z kobietami takie sprawy szły mu zdecydowanie łatwiej niż z mężczyznami. Zabawy w kotka i myszkę dawały mu pewien rodzaj satysfakcji. To on miał nad ofiarą pełną kontrolę, a tego najbardziej potrzebował.
W kilka minut znalazł się przed apartamentem, otworzył drzwi kartą, a następnie wszedł. Mrok w środku natychmiast wyostrzył i pobudził zmysły. Alexander nie spodziewał się ataku, ale w jego branży nigdy niczego nie można być pewnym.
– Myślałam, że nie przyjdziesz. – Zmysłowy kobiecy głos drażnił uszy.
Alex i tym razem nie odpowiedział, czekał na kolejny ruch.
– Podobasz mi się – kontynuowała. – Nie mówisz za dużo, nie dopytujesz. Chcesz się tylko zabawić. – W paru kocich ruchach znalazła się tuż przed nim ubrana w hotelowy szlafrok.
Zanim przyszedł, zdążyła wziąć prysznic. Wyczuwalna woń żelu pod prysznic i szamponu drażniła śluzówki. Alex bez słowa wyciągnął dłoń i rozwiązał pasek szlafroka, który rozsunął się na boki, ukazując nagie kobiece ciało. Przejechał kciukiem po linii szczęki Oleny, kierując się na wargi, po czym wsunął go do jej ust.
Rosjanka westchnęła z zadowoleniem i przygryzła delikatnie opuszkę, co jakiś czas smagając skórę językiem.
– A może ja chcę czegoś innego. – Wsunął kciuk głębiej, zataczał nim koła na podniebieniu. – Ssij – polecił, z satysfakcją obserwując, jak kobieta uwodzicielsko kręci biodrami. Pocierała udem o udo, mrucząc przy tym kokieteryjnie. – Olena Klimow – wychrypiał w końcu, naciskając palcem na jej język z taką siłą, że ten wrzynał się w zęby. – Yuri Woronow cię pozdrawia.
Wolne palce powędrowały na tchawicę, wbijając się w nią przez skórę, a kobieta zaczęła wydawać charakterystyczne odgłosy duszenia się. Jej źrenice w jednej chwili wypełniły oczy, ciało w nieskoordynowanych ruchach zaczęło walczyć z nagłym brakiem powietrza. Z przerażeniem złapała Alexa za nadgarstek i wbiła w niego paznokcie.
– Może jednak porozmawiamy. Nie potrzebuję dużo – westchnął ze znudzeniem. Wolną dłonią unieruchomił jej biodro i przyparł do ściany, żeby zastopować niekontrolowane szarpnięcia. – Jesteś nierozważna. Każdym ruchem coraz bardziej odcinasz sobie dopływ powietrza. Podasz mi nazwisko osoby, dla której kradłaś, a pomogę ci umrzeć w inny sposób niż przez uduszenie, bo to, że zginiesz, nie podlega dyskusji. Wybrałaś sobie najgorszy możliwy rodzaj.
– Wasil Sorokin – wymamrotała od razu, gdy poluźnił ucisk na krtani.
Tak gładko, tak prosto, pomyślał z przekąsem.
– Spasiba, khoroshaya devochka3 – szepnął miękko wprost do ucha, po czym przylgnął do niej całym ciałem.
Zanim jej wargi opuścił paniczny krzyk wzywający pomocy, Alex zacisnął na gardle całą dłoń. Sadystycznie wbił się palcami w skórę, skumulował na chwycie całą siłę. Przymknął oczy, kładąc głowę na swojej ręce, którą podpierał ścianę. Chwilę to potrwa, ale miał czas. Cały proces duszenia trwał około pięciu minut. Alex w skupieniu wysłuchiwał chrapliwych bulgotów, zaciekłej walki o każdy oddech, w myślach analizując kolejne fazy: duszność wdechowa, duszność wydechowa, tachykardia, sinica. Po około dwóch minutach ciało zaczynają nachodzić niekontrolowane drgawki. Serce zwalnia, żeby po chwili ponownie przyśpieszyć z powodu porażenia nerwu błędnego. W wielu przypadkach dochodzi do niekontrolowanego uwolnienia potrzeb fizjologicznych.
Alexander spojrzał na siną twarz Oleny i odsunął się na długość ramion. Docisnął kobietę do ściany. Przez spory wysiłek i napięcie mięśni na ręce mężczyzny uwidoczniły się żyły. W tym momencie jego chwyt w pełni utrzymywał ją w pionie. Możliwe, że zaraz dojdzie do przerwania kręgów szyjnych, wtedy nie będzie się już musiał wysilać. W końcu rozluźnił dłoń, a bezwładne ciało osunęło się po ścianie i miękko opadło na podłogę. Serce podtrzyma czynność jeszcze przez około dziesięć do dwudziestu minut, ale dla Oleny już nie ma ratunku.
Przyjrzał się po raz ostatni otwartym, sinym ustom, gałkom ocznym, które pokrywały czerwone popękane naczynia krwionośne, po czym bezszelestnie opuścił pokój.
Sześćset dziewięćdziesiąta trzecia ofiara.
Ciemność, którą Alex zastał w pokoju hotelowym, była odzwierciedleniem jego życia, w nim również panował głęboki mrok. Jednak mężczyźnie przestało to przeszkadzać, wolał pustą czerń od złudnego ciepła słońca, które i tak zaraz zajdzie.
Przy oknie dostrzegł kobiecą sylwetkę. Nie zdziwiła go jej obecność. Polina lubiła mieć kontrolę nad wszystkim, a najbardziej nad Alexem. Była jak drapieżnik nęcony zapachem świeżej krwi.
– Przyszłaś mnie zabić czy się stęskniłaś? – zapytał z przekąsem, mechanicznie spoglądając w kierunku stołu, gdzie leżały kabury z nożami.
– Szybko ci poszło – skwitowała. – Olena okazała się bardzo rozmowna?
– Polina, nie mam czasu ani ochoty na twoje gierki. Przyleciałaś za mną aż z Ameryki? Naprawdę?
– Nazwisko – poleciła oschle, ignorując jego uwagę.
– Nazwisko dostanie twój ojciec, jak się jutro z nim spotkam. Zaskoczona? – ciągnął, gdy zobaczył, jak kobieta przestąpiła z nogi na nogę. – Doskonale wiem, że przylecieliście trzy dni przede mną. Zastanawia mnie tylko po co, przecież ojczulek tak nienawidzi wracać na stare śmieci.
Usta Poliny wykrzywił grymas niezadowolenia, ale prawie natychmiast odzyskała rezon i odwróciła się przodem do okna, jakby w ten sposób chciała zamaskować swoją chwilową słabość.
– Problemy, Aleksandr. Problemy – westchnęła z dozą dramatyzmu. – Nazwisko.
– Już powiedziałem – powtórzył leniwie. – Nazwisko za rozmowę z ojcem.
– Czego od niego chcesz?
– Ile razy mam powtarzać? Chcę ustalić reguły naszej współpracy. Yuri chyba zbyt dosadnie ją interpretuje. Nie będę latał po całym świecie i zajmował się płotkami – syknął poirytowany przedłużającą się bezsensowną rozmową. – Boisz się, że go zabiję, a ty nie będziesz przygotowana do przejęcia władzy?
Polina głośniej przełknęła ślinę, co potwierdziło domysły Alexa.
– Doskonale wiem, co ci chodzi po głowie. Problemem w waszej śmiesznej strukturze jest to, że nie dziedziczycie tytułu pana i władcy. Musicie go sobie wywalczyć, prawda? Po trupach do celu. – Ospałymi ruchami zaczął rozpinać guziki koszuli. Zbliżył się do stołu, po czym bezszelestnie sięgnął po jeden z najmniejszych noży, okręcił w dłoni i spojrzał w kierunku stojącej nieruchomo kobiety. – Przecież jest jeszcze twój brat, Wiktor.
– Ten pies, Wiktor, zasługuje jedynie na śmierć w męczarniach. – Splunęła, wypowiadając te słowa. – Może tylko zaszkodzić organizacji. Ojciec doskonale o tym wie…
– Tak, tak, oczywiście. – Alex nieznacznie podniósł głos. – Ojciec wie i zapewne wybierze dobrze, a tobie się bardzo śpieszy, jesteś niecierpliwa i coraz bardziej poirytowana. Uważaj, Polina. Pośpiech to bardzo zły doradca, zwłaszcza jeśli przebywa się w towarzystwie ludzi takich jak ja. – Skrzyżował ramiona na piersi i oparł się biodrem o fotel, cały czas zręcznie obracając ostrze w dłoni.
– Masz rację, ojciec zawsze wybiera dobrze, tak jak wybrał ciebie. Ocaliliśmy cię, a ty do dzisiaj nie chcesz okazać wdzięczności. Gdybyś umiał się dostosować, razem osiągnęlibyśmy wiele. Świat byłby nasz. – Miękki kobiecy głos zamienił się w sapliwy szept irytacji.
– Nie prosiłem o ratunek. Odnoszę wrażenie, że skrzętnie przygotowaliście akcję w Iraku. Staliście się zbawcami, którzy wyciągnęli mnie z piekła, a potem zgotowali mi jeszcze większe.
– Dużo się wtedy nauczyłeś – skwitowała z pogardą. – Pranie mózgu, które ci zrobili, wyszło na dobre. Poznałeś możliwości swojego ciała i swojej psychiki.
– Niestety mój mózg nie do końca się sprał i w niektórych kwestiach funkcjonuje całkiem dobrze.
Polina parsknęła ironicznie, po czym w końcu się do niego odwróciła. Na jej delikatnej, pięknej twarzy malowało się czyste zło. Wydęła usta w lubieżnym grymasie, ściągnęła złowieszczo brwi, a jej oczy zaczęły błyszczeć niepokojącym obłędem. Była jak szatan w ciele porcelanowej lalki.
– Twój mózg nigdy nie będzie dobrze funkcjonował, jest zatruty, zepsuty, zainfekowany. – Każdy wyraz wypowiadała z coraz większym naciskiem. – Jesteś skażony, gnijesz od środka i to tylko kwestia czasu, gdy zacznie gnić twoje ciało. Gdyby było inaczej, bardzo szybko zdołałbyś się od nas uwolnić, a ty co robisz? Pogrążasz się, coraz bardziej zaciskasz pętlę na szyi. Najpierw Irak, potem dzieci, twój przyjaciel i jego rodzina. Coraz większe długi…
– Polina. – Mroczny pomruk wypełnił przestrzeń, przerywając tyradę kobiety. – Spłacam te długi z nawiązką, zrobiliście ze mnie gońca, który brudzi sobie za was ręce. Masz mnie… całego… – Zacisnął zęby, czując rozpływające się po ciele obrzydzenie. – Jestem na każdą twoją zachciankę. Cały… – powtórzył. – Oddaj dzieci do adopcji, niech zajmą się nimi porządni ludzie. Jesteś ich matką…
– Ja je tylko urodziłam, a ty je tylko spłodziłeś! – fuknęła gniewnie. – Nie jestem ich matką, tak jak ty nie jesteś ich ojcem! Jesteś nasieniem, a ja inkubatorem. Te małe potwory rosły we mnie, tak jak w tobie rośnie poczucie coraz większej porażki i udręki. Przestań wmawiać sobie, że masz wyrzuty sumienia i czujesz! Dzieci zostaną tam, gdzie są, i tylko od ciebie zależy ich dalszy los.
Stali naprzeciw siebie jak dwa zimne posągi. Ich każda rozmowa kończyła się drapieżnym monologiem Poliny. W końcu Alex ściągnął rozpiętą wcześniej koszulę z ramion i cisnął nią o podłogę, po czym bez słowa ruszył w kierunku łazienki. Nie miał zamiaru ciągnąć tej bezsensownej pogawędki. Poczuł za sobą ruch powietrza. Gwałtownie się odwrócił i złapał Polinę za nadgarstek, zatrzymując wędrujący w jego kierunku nóż.
– Czyżbyś straciła szybkość albo się starzała? – mruknął. Coraz dotkliwiej zgniatał i wykręcał kość.
Kobieta ponowie szarpnęła ciałem.
– Nie jesteś dla mnie przeciwnikiem w żadnej dziedzinie. Potrafię cię zdeptać w kilka sekund. Byłeś i jesteś słaby – żachnęła się.
Mimo że ciało Alexa nie zdradzało oznak zdenerwowania, w jego oczach czaiła się piekielna furia, ponieważ wiedział, co może zaraz nastąpić. Nie pomylił się. Niby zawsze był na to gotowy, jednak każdy kolejny raz uderzał w niego jak rozżarzone węgle. Polina podniosła wolną dłoń i przejechała po policzku mężczyzny.
– Taki śliczny chłopiec – wysyczała złowieszczo, przez co szczęka Alexandra drgnęła w niekontrolowany sposób, a jego palce zacisnęły się w pięść. – Ciągle to pamiętasz, nie umiesz się od tego uwolnić. Wystarczy jedno zdanie, żeby wspomnienia powróciły, prawda? – Z uwagą przyjrzała się jego twarzy i zaczęła błądzić palcami po linii żuchwy, po ustach i szyi. – Nigdy nie będzie ci dobrze z żadną kobietą, bo przeszłość ci na to nie pozwoli. Kobieta to nie człowiek, tylko rzecz, martwy przedmiot, dlatego są ci tak obojętne. Seks cię obrzydza i prowadzi do ujścia twojej agresji i bezsilności. Przecież…
Nie dokończyła, gdyż Alex zacisnął dłoń na jej twarzy. Wbił palce w policzki, chcąc zatamować słowa wypływające z jej ust. Kobieta złożyła wolną dłoń w pięść i z całej siły wymierzyła cios. Powietrze przeszył odgłos tarcia skóry o skórę. Knykcie ześlizgnęły się wzdłuż policzka i z impetem uderzyły w usta Alexa. Z rozciętej wargi popłynęła krew. Mężczyzna poczuł rozlewający się na lewej stronie twarzy ból i irytujące pieczenie rozciętej skóry. Gwałtownie chwycił Polinę za włosy, po czym odchylił jej głowę. Miał tyle okazji, aby jednym ruchem skręcić jej kark albo pociągnięciem noża rozpłatać smukłą szyję.
– Zerżnij mnie tak, jak lubię – wydyszała podniecona, wbijając palce w jego dwa znamiona znajdujące się na biodrach. – Chociaż wiem, że wolałbyś mnie zabić.
– Nawet nie wiesz, jak o tym marzę – warknął.
– Dlatego ci stanął, popaprańcu. Zawsze będzie ci przy mnie stawał, bo za każdym razem, kiedy mnie widzisz, chcesz mnie zabić, a to cię nakręca. Śmierć cię nakręca!
Ignorując bierny sprzeciw Parisiego, zaatakowała jego usta jak spragniony krwi wampir. Wykorzystywała każdą słabość Alexa, ciągnąc go za sobą w mrok. Błądziła wolną dłonią po jego ramionach, torsie i brzuchu. Ssała jego język, posyłając w jego usta dzikie pomruki zadowolenia. Krew mieszała się ze śliną. Pocałunki przesycone brudnym instynktem dominacji stawały się coraz bardziej natarczywe. Zabierały wolę, irytowały, pobudzały głęboko zakopane wspomnienia. Daremnie było szukać w nich ekscytacji, namiętności czy pożądania. Emanowały obojętnością, władzą i niepokojącymi przejawami dewiacji. Polina gwałciła mentalnie Alexandra przy każdej okazji. Gwałciła go słowem, dotykiem, czasami nawet spojrzeniem, po raz kolejny sprowadzając na poszarpany umysł zagładę. Parisi odczuwał każdy dotyk po stokroć silniej, jakby po jego ciele przesuwały się tuziny damskich dłoni, które zachłannie brały w posiadanie to, co nie należało do nich.
Alex w końcu otrząsnął się z pierwszego otumanienia. Zebrał w sobie wszystkie siły, z trudem uniósł rękę i z bestialską siłą zacisnął dłoń na gardle kobiety. Jutro na jej białej szyi będą odznaczać się sine ślady palców, będzie czuła ból, ciało przypomni jej, że oddała kontrolę. Popchnął ją na ścianę, przyparł biodrami, starając się odzyskać resztkę tego, co już dawno utracił. Polina miała rację, te kilka chwil, gdy władał czyimś życiem, dawało mu ukojenie. Brutalność pozwalała oczyścić umysł. To on miał decydować, to on godził się na dotyk, to on miał przewagę, nie pozwalał biernie na wszystko, co gotowały mu kobiece ciała. Tylko zwierzęcy seks stawał się ukojeniem, a Polina kochała ból. Napawała się nim, podniecał ją. Była równie popieprzona jak Alex…
Odwrócił ją, ciężko oddychając, chwycił za kark, docisnął jej policzek do ściany, po czym nerwowymi szarpnięciami podwinął sukienkę. Kobieta wydała z siebie głośny jęk zachwytu, ale nie starała się przejąć dowodzenia. W oczekiwaniu nasłuchiwała dźwięku rozpinania klamry paska i szelestu upadającego ubrania.
Alex czuł jej gorącą skórę, która zamiast przyjemności powodowała dreszcze wstrętu. Przymknął oczy, starając się ugasić narastające pieczenie pod powiekami, palące rozdzieranie w dole kręgosłupa i tysiące małych igieł wbijających się w skórę. Nabił kobietę na siebie agresywnym ruchem, a ona wrzasnęła w ekstazie. Pogłębił ucisk na karku i zaczął posuwać Polinę bez cienia litości. W pewnej chwili nie wiedział już, gdzie kończy się jego ciało, a zaczyna jej, nie stanowili jednak jedności. Agresywne tarcie wywoływało coraz większy ból, który nie zaspokajał pragnienia mężczyzny, nie przyprawiał o szybsze bicia serca i nie dostarczał tych skurczów przyjemności. Alex nie potrafił już odróżnić od siebie potrzeb seksualnych i niezdrowej chęci uciszenia przepływających myśli. Zamiast tego fundował Polinie coraz gwałtowniejsze pchnięcia, coraz bardziej drapieżne ruchy bioder. Napięte mięśnie niemal rozrywały się przez siłę, którą kumulował na kobiecie, po klatce piersiowej i plecach zaczął spływać pot. Miejsce umysłu na moment zajęła czarna dziura, pusta otchłań, którą można na nowo zapełnić tym, czym się chce, tchnąć w nią trochę życia.
– I tak zawsze pozostaniesz psem na łańcuchu, który musi spełniać każde polecenie – wyjęczała, gdy doszedł w niej ze stłumionym pomrukiem ulgi.
Pustkę znów zalały obrazy, jakże różne od siebie, posiadające jednak kilka wspólnych mianowników: krew, ból, cierpienie skąpane w gęstym mroku.
Kobieta resztką sił odwróciła się od ściany, zamknęła szczękę Alexa w uścisku i drapieżnie wsunęła mu język do ust, po czym odepchnęła od siebie jak niepotrzebną już zabawkę. Bez słowa poprawiła bieliznę i sukienkę, przeczesała palcami splątane blond włosy, a następnie ruszyła w kierunku wyjścia.
– Ava i Leo – zaświergotała przy drzwiach.
Alex nabrał raptownie powietrza i oparł się dłońmi o ścianę.
– Chciałeś znać ich imiona. Ava i Leo – powtórzyła, znikając za drzwiami.
Znów wygrała.
Na drżących ze zmęczenia nogach ruszył do łazienki. Ściśnięte wnętrzności dały w końcu o sobie znać. Zamaszystym krokiem wpadł pod prysznic i z odrazą wyrzucił z siebie żółć pomieszaną z resztkami jedzenia. Wymiociny spłynęły po ścianie zmywane ciśnieniem wody.
Ava i Leo, odezwały się niekontrolowanie myśli.
Pożałował, że chciał wiedzieć. Niby to tylko imiona, jednak jego dzieci przestały być anonimowymi bytami. W tej popapranej grze nie chodziło już nawet o życie tych maluchów. Gdyby miał pewność, że zginą, nie robiłby tego, co robi, nie topiłby się w odmętach brudu. Wystarczy jeden jego błąd, a dwie niewinne istotki do końca swoich dni będą wegetować w prawdziwym piekle, modląc się, żeby umrzeć. Zwyrodnialcy, których Yuri trzymał na łańcuchach, będą się zabawiać ich ciałami, tresować, pokażą, gdzie kończy się człowieczeństwo, a zaczyna coś, na co ludzki język nie znajdował określeń. Woronow odda je do adopcji parafilom lub sprzeda do swoich burdeli w Europie, które zasilały tylko dzieci. Nie nastolatkowie, nie kobiety. Dzieci…
Polina miała rację. Alex nie był ich ojcem, tylko dawcą nasienia, jednak ktoś powiązał ich losy, uzależnił ich życie od jego posunięć. Musi je chronić, nawet jeśli do końca swoich dni miałby pieprzyć tę dziwkę, wymiotować i podrzynać gardła dla Yuri Woronowa. Był przecież tylko zepsutym do szpiku kości monstrum, które nie miało prawa liczyć na odkupienie.
Las Vegas, Nevada
Październik 2021
– Mamusiu, mamusiuuu.
Natarczywe szturchanie w ramię stawało się nie do zniesienia. Stella chciała odgonić się od dotykającej ją dłoni jak od natrętnej muchy, jednak obolałe ciało skutecznie to utrudniało.
– Mamo, wstań, proszę. – Wysoki dziewczęcy głosik zdawał się zbliżać z każdą chwilą.
Kobieta w końcu otworzyła ołowiane powieki i podniosła ociężale głowę z poduszki. Otumaniona głębokim snem, z którego po raz kolejny nie mogła się dobudzić, omiotła wzrokiem pomieszczenie. Jej podkrążone oczy zatrzymały się na twarzy małego aniołka.
– Co się stało, córciu? – wymamrotała, odchrząkując raz po raz.
– Chyba zaspałaś – poinformowała z troską. – Jest przed ósmą.
– Matko boska – wydukała, zrywając się w panice na równe nogi.
Znów spóźni się na swoją zmianę w markecie, to już czwarty raz w tym miesiącu. Jeszcze chwila, a nie będzie miała czego tam szukać, i tak już zapewne znajdowała się na czarnej liście kierownika. Praca w sklepie, sprzątanie domów plus nocne zmiany w barze powoli doprowadzały kobietę na skraj wytrzymałości, a przecież najważniejsza była Amanda, dla której miała coraz mniej czasu.
– Dlaczego jeszcze nie jesteś w szkole? – W nerwach krzątała się po kuchni, próbując poukładać chaos w zaspanej głowie i zadecydować, co powinna najpierw zrobić.
– Przed drzwiami czeka jakiś pan. – Amanda zignorowała pytanie o szkołę.
Stella zatrzymała się, po czym zaczerpnęła głęboko powietrza.
– Jaki pan? O czym ty mówisz?
– Taki gruby, w brzydkiej koszulce – podsumowała, marszcząc ostentacyjnie czoło. – Chciał z tobą rozmawiać, jest cholernie wkurzony!
– Dziecko, prosiłam cię, żebyś nie używała takich słów.
Amanda miała tendencję do fantazjowania i wymyślania niestworzonych historii. Często odpływała w wyimaginowany świat marzeń. Stella wcale jej się nie dziwiła, gdyby tylko mogła, pewnie robiłaby to samo. Człowiek mógł na chwilę odpocząć od otaczającego go gówna i pocieszyć się jakąś piękną wizją.
– Dobrze, kochanie, później to wyjaśnimy. Teraz zbieraj się do… – Jej wywód przerwało donośne pukanie do drzwi.
Stella w konsternacji spojrzała na córkę, która z niezadowoleniem skrzyżowała ramiona na piersi, jakby starała się powiedzieć: „a nie mówiłam”.
Niepewnie podeszła do drzwi i powoli otworzyła, nie ściągając łańcucha z zapornicy blokującej drzwi. Wyjrzała przez szparę i skupiła się na postaci na zewnątrz. Po drugiej stronie faktycznie stał mężczyzna. Niestety Stella wiedziała, kim jest – właściciel mieszkania.
– Długo będziesz udawać, że cię nie ma? – wysapał.
– Spałam, przepraszam – wymamrotała pokornie, po czym odbezpieczyła drzwi.
Mężczyzna natychmiast wtargnął do środka. Dyszał, jakby przed chwilą przebiegł półmaraton. Zapewne wykończyło go wchodzenie na piąte piętro budynku. Winda w tej ruderze po raz kolejny nie działała lub zablokowali ją gówniarze, którym nudziło się po szkole.
– A mi się wydawało, że mnie unikasz. Ile mam czekać na forsę? Zalegasz za dwa miesiące.
Stella zacisnęła na moment zęby, chcąc opanować zdenerwowanie w głosie, i ściągnęła usta w wąską linię. Po raz kolejny po jej ciele rozlało się uczucie bezsilności. Tego typu sytuacje wyzwalały w kobiecie chęć panicznej ucieczki i schowania się przed całym światem.
– Wiem, obiecuję, że za dwa tygodnie wszystko ureguluję. Proszę dać mi czas.
– Nie ma czasu – charknął. – Kasa albo zabieraj manatki i nie chcę cię widzieć. Wybieraj.
– Proszę poczekać – odparła z rezygnacją, a następnie przeszła do kuchni i zaczęła grzebać w puszce.
Drżącymi dłońmi cztery razy przeliczyła pieniądze. Kwota wystarczy na pokrycie zadłużenia, jednak do następnej tygodniówki w barze czy kolejnego sprzątania Stella zostanie z trzydziestoma dolarami.
– Długo mam czekać? Jak nie masz kasy, możemy załatwić to w inny sposób. – Zarechotał lubieżnie, przez co kobietę przebiegł dreszcz obrzydzenia.
– Mamo, co się dzieje? – Amanda przyglądała się matce z uwagą.
– Nie teraz… nie teraz – wydukała, ponownie licząc pieniądze.
– Mamo…
– Amando! – syknęła, ledwie się kontrolując. – Nie teraz.
Amanda swoimi pytaniami doprowadzała Stellę czasem do szału. Dziewczynka chciała wiedzieć wszystko i o wszystkich, jak mały detektyw. Kobieta, mamrocząc pod nosem, zwinęła banknoty w rulon, wróciła do zniecierpliwionego mężczyzny i wcisnęła mu zwitek w tłustą dłoń.
– Zgadza się – oznajmił, wertując papierki. – Jednak masz kasę. Mam nadzieję, że nie organizujesz tutaj żadnych schadzek. – Spojrzał na nią oskarżycielsko, choć w jego oczach błysnęło obrzydliwe uniesienie. – Od przyszłego miesiąca podnoszę czynsz o sto dolarów – oznajmił na odchodnym.
– Dlaczego? – pisnęła z zaskoczenia.
– Bo mogę?
– Panie Byrne, to mieszkanie… to miejsce… ta dzielnica nie jest warta takich pieniędzy. Za tak małą powierzchnię będę płacić dziewięćset dolarów.
– W takim razie znajdź coś tańszego – fuknął, a po chwili trzasnął za sobą drzwiami.
Miał rację, może i mogła znaleźć coś tańszego, ale stąd najbliżej było do szkoły córki i do dwóch prac kobiety, dzięki czemu nie musiała poświęcać godzin na dojazdy, a Amanda mogła sama chodzić do szkoły i wracać do domu.
– Mamo, kto to był?
– Właściciel mieszkania – ucięła. – Jesteś już gotowa do szkoły?
– Jestem, ale nie ma już płatków i mleka.
– To zjedz kanapkę z masłem orzechowym, przecież uwielbiasz.
– Nie ma chleba. – Otworzyła szerzej oczy.
– Kupię, jak będę wracać po pracy. Pójdź po prostu dzisiaj na obiad w szkole, masz jeszcze te bony, które ci ostatnio dałam.
– Nie chcę tam iść. – Podparła boki dłońmi i zmarszczyła czoło, jakby miała zaraz się rozpłakać.
– Dlaczego?
– Kate mówi, że tam chodzą tylko biedaki i jemy odpadki ze śmietników.
– Córciu. – Stella klęknęła przed córką z wyraźnym zafrasowaniem malującym się na twarzy. – To nieprawda. Szkoła funduje obiady dzieciom, których mamy nie mają czasami czasu gotować – skłamała. – Starają się nam w ten sposób pomóc. Jecie tam normalne jedzenie, takie jak to ze sklepu. Zapewniam cię, że nic nie jest ze śmietnika. Nie przejmuj się tym, co mówi Kate, tylko pójdź dzisiaj na obiad. – Ułożyła córce poskręcane kosmyki grzywki, po czym pogłaskała ją po twarzy. – A teraz bierz plecak i idziemy do szkoły.
Amanda kiwnęła głową, chociaż nie wyglądała na przekonaną.
– Tylko nie zabieraj niepotrzebnych rzeczy – poleciła Stella.
– Za trzy tygodnie mam urodziny – przypomniała dziewczynka, gdy wróciła z plecakiem. – Obiecałaś mi te dwie książki.
– Pamiętam i skoro obiecałam, to je dostaniesz. No już, wychodzimy. Raz, raz. – Zaśmiała się najbardziej wymuszonym śmiechem, na jaki była w stanie się zdobyć.
***
Stella wpadła na zaplecze sklepu spóźniona prawie godzinę. Szybko związała długie włosy w wysoki kucyk i w biegu zamieniła T-shirt na firmową polówkę. Liczyła na to, że nikt nie zwrócił uwagi na jej nieobecność, zwłaszcza że dzisiejszy dzień, zgodnie z grafikiem, miała spędzić na magazynie. Niestety jej nadzieje były złudne.
– Kolejny raz spóźniona – stwierdziła jedna z pracownic, wymijając Stellę. – Ile jeszcze, ile jeszcze?
– Przepraszam! – rzuciła i natychmiast zabrała się do pakowania na wózek towaru, który musiała rozłożyć w sklepie.
– Księżniczka się wyspała? – zaszydziła kolejna kobieta.
Stella nie zareagowała. Nigdy nie reagowała na zaczepki i drwiny. Przyzwyczaiła się już, że młode kobiety walczące o byt dla swojego dziecka są raczej obiektem szykan. Niewiele osób spoglądało na nią łaskawszym okiem. Może traktowaliby ją inaczej, gdyby dorabiała na tusze do rzęs i weekendowe wyjścia ze znajomymi.
– Młoda! – wrzasnęła kierowniczka zmiany. – Rusz tyłek i zmień Dorothy na kasie.
– Dobrze, już idę – wymamrotała potulnie, a następnie wzięła pokrzepiający wdech.
Każde wyjście do pracy, każdy dzień wypełniony walką powodowały bolesne skręty żołądka. Stella zasypiała, licząc pieniądze, budziła się, licząc pieniądze. W ciągu dnia obmyślała, co musi jeszcze zrobić, a to wszystko przy ciągłym oglądaniu się za siebie i analizowaniu spojrzeń innych ludzi. Czy znowu będzie musiała uciekać? Jeśli tak, to dokąd? Czasami budziła się w nocy z potężnym uciskiem w klatce piersiowej, bojąc się tego, co przyniosą następny dzień, tydzień, miesiąc. Brakowało jej wtedy tchu, pragnęła biec przed siebie, byle jak najszybciej dotrzeć na skraj przepaści i móc się z niej rzucić. Żyła tylko po to, by dociągnąć kolejny dzień do końca i zobaczyć, jak zasypia jej córka. Od wypłaty do wypłaty, od wschodu do zachodu słońca, od jednych do następnych urodzin Amandy.
Po czterech godzinach pracy w pełnym skupieniu udała się na regulaminową przerwę. Usiadła na metalowych schodach z dala od reszty dziewczyn. Zawsze stroniła od ludzi, nawet podczas pracy wolała pogrążyć się w rozmyślaniach. Była kretynką, która marzy o pięknym życiu dla Amandy, o księciu na białym koniu, który przegoni wszelkie smutki. Marzyła o beztroskich wyjściach ze znajomymi, o kimś, komu mogłaby się wypłakać lub kogo mogłaby chociaż zwyczajnie przytulić, aby poczuć ciepło czyjegoś ciała. Tymczasem dźwigała brzemię dnia codziennego i przeszłości, której widma coraz bardziej deptały jej po piętach. Los i kilka osób zadecydowało za Stellę, odbierając jej dzieciństwo i młodość, po czym wrzuciło w wir brutalnego świata dorosłych.
Ciszę zmącił dźwięk telefonu, który natychmiast wywołał silny ucisk w żołądku. Numer kobiety miało może raptem pięć osób. Spojrzała na ekran: szkoła Amandy. Z duszą na ramieniu odebrała.
– Panna Morgan? – odezwał się chrapliwy damski głos. – Mówi dyrektor szkoły, do której chodzi pani córka Amanda.
– Tak, wiem. Czy coś się stało?
– Proszę jak najszybciej przyjechać do szkoły.
Serce kobiety na moment zwolniło, a w głowie zaczęły płynąć przeróżne scenariusze.
– Coś z Amandą, coś jej się stało? – wydukała.
– Nie – bąknęła dyrektorka. – Pani córka pobiła koleżankę.
Nie czekając na dalsze wyjaśnienia, Stella przerwała połączenie, zerwała się na równe nogi i pobiegła przez magazyn do części administracyjnej, gdzie mieściła się kanciapa, w której przesiadywał kierownik marketu. Pośpiesznie zapukała, po czym przekręciła gałkę.
– Panie Jones, dzwonili ze szkoły, muszę natychmiast wyjść – oznajmiła, z trudem łapiąc powietrze.
Wydawało się, że mężczyzna nie zwraca na Stellę uwagi, nawet nie oderwał wzroku od sterty faktur.
– Panie Jones…
– Słyszę – warknął.
– Rozumiem, że nie powinnam tak robić, ale to nagły wypadek…
– Może pani iść. Wszystko rozumiem.
– Naprawdę? – W jej głosie pojawił się cień ulgi.
– Oczywiście. – W końcu podniósł głowę znad papierów, wyprostował się i wbił w kobietę pełen wyższości wzrok. – Idź i nie wracaj. Zwalniam cię dyscyplinarnie za notoryczne spóźnienia i nieuzasadnione opuszczanie stanowiska pracy. Na tygodniówkę nie licz, znowu masz manko na kasie.
Stella zachwiała się na nogach, a następnie cofnęła o krok, jakby siła jego słów uderzyła w nią niszczącą falą.
– Ale… – wydyszała.
– Nie ma „ale”. Żegnaj. – Władczym gestem dłoni wskazał kobiecie wyjście.
Nie miała czasu się nad tym zastanawiać, zebrała w sobie resztkę sił i uciekła z biura. Ściągnęła z siebie polówkę, założyła T-shirt i chwyciła za plecak. Drogę do szkoły pokonała biegiem. Łapiąc otwartymi ustami oddech, przemierzała kolejne korytarze. W końcu dotarła na miejsce. Amanda siedziała ze spuszczoną głową na krześle przed gabinetem dyrektorki i machała nogami.
– Amando. – Niepewnie podeszła do córki, a następnie przed nią kucnęła. – Co się stało?
W tym samym momencie uchyliły się drzwi i wyszła zza nich starsza wysoka kobieta.
– Pani jest mamą Amandy? Zapraszam. – Nie czekając na odpowiedź, zniknęła w gabinecie.
Stella bez słowa ruszyła za nią, po czym niepewnie zajęła miejsce po drugiej stronie biurka. Czuła się jak uczniak, który narozrabiał i został wezwany na rozmowę. Odgłosy bijącego serca pulsowały w przytkanych uszach.
– Tak jak wspominałam przez telefon – zaczęła w końcu dyrektorka. – Amanda uderzyła w głowę koleżankę z klasy.
– Wspominała pani, że ją pobiła, a nie uderzyła.
– Rozumiem, że będziemy teraz usprawiedliwiać i poddawać gradacji przemoc?
– Oczywiście, że nie. Przemoc to przemoc. Nic nie usprawiedliwia zachowania Amandy, ale moje dziecko nie zrobiłoby tego bez powodu.
Dyrektorka ściągnęła brwi w grymasie, jakby nie zamierzała słuchać wyjaśnień.
– Pani… – chrząknęła ostentacyjnie – panno Morgan. Rozumiem, że jest pani ciężko jako samotnej matce, ale może warto pomyśleć o wsparciu psychologa. Amanda ewidentnie potrzebuje męskiej ręki. Jest pani młodą osobą… może nie wie…
– Amanda jest spokojnym dzieckiem. – Z trudem pominęła uwagę o nieradzeniu sobie z córką. – Zmiana szkoły jej nie służy, jeszcze nie zdążyła się zaaklimatyzować, a pani zarzuca mi, że nie potrafię wychować dziecka.
– Niczego pani nie zarzucam. Tym razem nic się nikomu nie stało, ale…
– Tak, zrozumiałam. – Podniosła głos i wstała raptownie z krzesła. – Zajmę się tym. Amanda przeprosi koleżankę i zapewniam panią, że to już się nie powtórzy. – Nie czekając na reakcję kobiety, opuściła gabinet.
Dziewczynka wciąż siedziała w tej samej pozycji. Stella chwyciła ją za rękę i w milczeniu pociągnęła ze sobą przed budynek szkoły.
– Siadaj – poleciła miękkim głosem, wskazując na ławkę, po czym usiadła obok córki. – Powiesz mi, co tam się wydarzyło? Kogo i dlaczego uderzyłaś?
– Kate – bąknęła.
Stella starała się powstrzymać jęk zażenowania.
– Dlaczego?
– Powiedziała, że nie mam taty, bo urodziłam się z próbówki albo gdzieś na ulicy, a ty nie skończyłaś nawet podstawówki i myjesz kible innym ludziom, bo nie mamy co jeść – wyrzuciła jednym tchem, po czym ponownie wbiła wzrok w buty.
– Kochanie, ludzie mówią różne rzeczy. Nie możesz brać tego do siebie, wiesz, jaka jest Kate, lubi opowiadać niestworzone historie i obrażać innych.
Amanda niepokojąco milczała.
– Musisz mi obiecać, że nie będziesz się przejmować takimi rzeczami, a przede wszystkim tak reagować. Nie można na nikogo podnosić ręki.
– Obiecuję – wymamrotała, chociaż w jej głosie nie było krzty przekonania. – Przepraszam.
– Już dobrze, a teraz głowa do góry i biegnij na lekcję. Wieczorem zamówimy sobie pizzę i jeszcze o tym porozmawiamy.
– Serio? Zjemy razem pizzę? – Nagle podniosła głowę, a jej oczy zaiskrzyły się od niekrytej radości.
– Serio, serio, a teraz leć.
Gdy dziewczynka zniknęła za drzwiami szkoły, Stella z rezygnacją przysiadła na ławce. Tyle lat robiła, co mogła, żeby zapewnić Amandzie namiastkę domu. Niestety im córka była starsza, tym mniej kobieta jej mogła dać. Bezgraniczna miłość nie zapewni ciuchów, wykształcenia i innych rzeczy, których będzie potrzebowała dorastająca dziewczynka. Nie da się być jednocześnie matką i ojcem, nie da się ciągnąć wszystkiego samemu, niezależnie od tego, jak wielkie chęci by się miało i na ilu zmianach tyrało. Amanda tylko raz zapytała, gdzie jest jej tata. Co miała jej powiedzieć? Oświadczyć sześciolatce, że nie wie, kto jest jej ojcem? Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak patrzą na nią inni, każdy przecież umiał liczyć. Dwudziestoczterolatka z ośmioletnim dzieckiem. Prosta kalkulacja, musiała zajść w ciążę, mając piętnaście lat. W wielkim mieście liczyła na prostsze życie, na mniej oskarżających i kpiących spojrzeń.
Przetarła kilka łez bezsilności i zmęczenia. Kiedy próbowała odsunąć od siebie wydarzenia minionego dnia, jej myśli nagle powróciły do mężczyzny, którego spotkała w barze parę miesięcy temu. Od tego czasu pojawiał się tam regularnie, tego samego dnia miesiąca, o tej samej godzinie. Nie wiedząc dlaczego, spojrzała na datę w telefonie. Za trzy dni spotka go ponownie. Mimo że starała się omijać jego stolik szerokim łukiem, jej wzrok za każdym razem niekontrolowanie zmierzał w kierunku nieznajomego. Było w nim coś niepokojącego, może nawet przerażającego, a jednocześnie pobudzał wyobraźnię, która tworzyła setki scenariuszy. Przyciągał jak magnes i jednym spojrzeniem odpychał w brutalny sposób. Oczy mężczyzny wypełniała pustka, choć wylewało się z nich coś, co Stella doskonale znała, ale nie potrafiła określić tego słowami. Jakby został stworzony do łamania ludzi, do sprowadzania ich na kolana, do wyciągania z nich najmroczniejszych sekretów. Jego spojrzenie wzbudzało poczucie winy, strach i niezdrową zgubną ciekawość.
Diabeł,pomyślała Stella, a po jej ciele przebiegł prąd zimna. Diabeł, który ma zmusić anioła do oddania mu hołdu.
W końcu otrząsnęła się z surrealistycznego stanu, w jaki wpadała zawsze, kiedy zaczynała o nim myśleć. Musiała wziąć się do roboty, a nie snuć wymysły o aniołach i diabłach. W Vegas można spotkać tysiące dziwaków i ekscentryków, tysiące różnych typów, do których najlepiej się nie zbliżać. Ociężale podniosła się z ławki i już miała ruszyć przed siebie, gdy rozbrzmiał czyjś głos.
– Stella Morgan – wysyczał ktoś tuż za nią, powodując, że z trwogą przysiadła na miejscu.
Nie rozpoznała barwy, ale sam fakt, że ktoś ją znał, paraliżował strachem. Tajemnicza postać mignęła obok jej ramienia i przysiadła na drugim skraju ławki. Stella wyprostowała się jak struna, złączyła nogi i wbiła wzrok w punkt przed sobą.
– Ciężko cię znaleźć – mruknął z przekąsem.
– Nie wiem, o czym mówisz – skłamała. – Musiałeś mnie z kimś pomylić.
– Pomylić – powtórzył z kpiną. – I przez tę pomyłkę drżą ci kolana i dłonie.
Miał rację, z trudem radziła sobie z narastającym stresem. Serce biło już tak szybko i głośno, że zapewne mogli usłyszeć je przechodnie po drugiej stronie ulicy. Kobieta w końcu odważyła się zerknąć na tajemniczego przybysza. Nie znała go, nigdy wcześniej nawet nie widziała. Mógł mieć około czterdziestu lat i nie wyróżniał się niczym szczególnym. Jeszcze przez kilka sekund próbowała poskładać wspomnienia i znaleźć mu odpowiednie miejsce w swoim życiu, lecz niestety nadaremno.
– W gazetach pisali, że koleś mógł przeżyć, gdyby ktoś zawiadomił pomoc. Parę minut i mogło się to skończyć inaczej.
Kobieta nabrała łapczywie powietrza, mimo że temperatura sięgała prawie trzydziestu stopni, poczuła na całym ciele lodowaty prąd.
– Każdy zachodzi w głowę, co się mogło wydarzyć. – Westchnął leniwie. – Podobno ktoś uciekł z miejsca zdarzenia. Podobno widziano kobietę, podobno z dzieckiem. – Każdy wyraz wypowiadał coraz wolniej i głośniej.
– Czego ode mnie chcesz? – wydukała, pocierając dłonią o dłoń.
Dalsze udawanie zdziwionej sytuacją nie miało sensu. Stało się coś, czego tak bardzo się obawiała. Ktoś ją namierzył, poznał jej brudny sekret. Przymknęła oczy, próbując opanować dreszcze.
– Nic wielkiego. Trochę się natrudziłem, żeby cię znaleźć.
Stella kątem oka zauważyła, jak nieznajomy rozpiera się na ławce, manifestując swoją wygraną.
– Pięćdziesiąt tysięcy za milczenie – odparł szyderczo.
– Pięćdziesiąt tysięcy dolarów? – wyjąkała, a po plecach spłynęła kropla zimnego potu.
– Oczywiście, że dolarów, maleńka.
– A co, jeśli nie mam takiej sumy? – Przełykała raz za razem ślinę.
– Naprawdę muszę ci tłumaczyć takie rzeczy? – Mężczyzna wydawał się znużony. – Jeśli nie masz, to je zarób. Vegas daje wiele możliwości, może ktoś się skusi na śliczną blondyneczkę. Znajdzie się kilku chętnych, którzy za spełnienie ich fantazji zapłacą każdą cenę. – Obleśny rechot uderzył w uszy kobiety.
Stella wykrzywiła usta w grymasie obrzydzenia i zacisnęła palce na udach.
– Masz tydzień, nie próbuj znowu uciekać… I tak cię znajdę, a wtedy już nie będę miał propozycji. Pięćdziesiąt tysięcy, i nikt się nie dowie, że zabiłaś człowieka, maleńka.
Moskwa, Rosja
Błagalny, spazmatyczny krzyk ciął powietrze. Obijał się o puste ściany i wracał do Alexa ze zdwojoną siłą. Naga, związana kobieta leżała przyciśnięta do stołu, a wokół niej krążyli trzej mężczyźni, którzy gwałcili ją jeden po drugim. Wszystko odbywało się na oczach jej męża, na zapleczu jednej z restauracji w centrum Moskwy. Na salach nadziani Rosjanie pałaszowali małże, popijając je szampanem, gdy za grubymi ścianami rozgrywały się dantejskie sceny z piekła rodem.
Jedną z kar, które Woronow wymyślał dla swoich przeciwników, ludzi, którzy go zdradzili lub których chciał złamać, było obserwowanie cierpienia bliskich. Sprawdzał, ile jest w stanie znieść człowiek, gdzie kończą się jego możliwości psychiczne, dopiero potem dobierał się do tych fizycznych. Każdy kiedyś pękał. Lęk o własne życie zawsze wygrywał… zawsze przechylał szalę.
Alex nie zareagował, gdy kobieta błagała o pomoc, nie zareagował, gdy wzywała wszelkie bóstwa. Nie drgnął mu nawet mięsień na twarzy, kiedy z ostatnią nadzieją zwracała się do męża, aby przerwał ten bestialski akt. W końcu zemdlała z wycieńczenia, jednak to nie oznaczało, że ludzie Woronowa przestaną się nad nią pastwić.
Czy to ruszało Alexandra? Zdecydowanie nie. Już dawno zatracił resztki uczuć.
Człowiek potrafi być ludzki tylko w ludzkich warunkach, a te dla rosyjskiej braci były pojęciem nieznanym.
– Na nic łzy, przyjacielu. – Yuri westchnął do męża kobiety, który z trwogą przyglądał się grupowemu gwałtowi. – Mogłeś temu zapobiec, ale wybrałeś inaczej.
Alex nie spuszczał wzroku z Woronowa nawet na sekundę, jakby choćby mrugnięcie miało sprowadzić na niego zagładę. Rosjanin nie sprawiał wrażenia kogoś groźnego czy bezlitosnego. Właściwie nie rzucał się w oczy, co okazywało się kluczowym elementem i podstawą jego siły. Był szarą eminencją stojącą w ciemnym kącie.
– Nigdy nie pojmą, że tylko sobie szkodzą – zwrócił się do Alexa z lekkim wyrzutem. – Kradną, łżą, nie potrafią się dostosować. Zapomnieli, z czego się zrodziliśmy i z czym walczyliśmy przez całe istnienie. Splamili tytuły worów w zakonie, zdeptali to, na co przodkowie pracowali latami.
– Nie przyszedłem tu wysłuchiwać twoich żalów. – Alex skwitował lekceważąco. – Znam te folklorystyczne opowieści aż za dobrze. Zaraz zaczniesz z sentymentem wspominać Jelcyna i czasy supermocarstwa przestępczości.
– Oczywiście. – Przymknął powieki, teatralnie nabierając powietrza. – Was, Włochów, nie interesują dziedzictwo i tradycje. Utonęliście w mitach i puszycie się na samo określenie „mafia”. My nigdy nie byliśmy mafią, byliśmy gangami. Tak nas nazywali, „gangi”. – Westchnął z dozą żalu. – Ale mieliśmy moc, siłę przyciągania, agitowania innych. Nie nazywaliśmy się szefami, ojcami chrzestnymi, głowami rodziny, nie byliśmy capo. – Splunął z pogardą. – Zaczęli nas nazywać awtoritietami!4 Autorytet – powtórzył głosem przepełnionym dumą. – Autorytet, Aleksandr! Słowo mówi samo za siebie. Byliśmy odpowiedzią na nieudane eksperymenty budowy państwa. Staliśmy się biznesmenami, ale nie zatraciliśmy tradycji. Psy, które się później pojawiły, przejęły ten tytuł. Obwieścili się nową generacją, nowym typem gangstera. Rozumiesz? – cedził przez zęby. – Nowy typ, tak ich nazywali, jakbyśmy byli jakimś prototypem, wadliwym trybikiem.
– To prawda, ręka w rękę ze skorumpowanymi urzędnikami rabowaliście kraj. Wystąpiliście w roli przedsiębiorczego Robin Hooda, który miał osłaniać obywateli, a później okazało się, że samotne wojowanie nie przynosi zbyt dużo korzyści i liczą się koneksje i poparcie.
– Mafia to jednak zjawisko bardzo ludzkie, nie uważasz? – Zaniósł się śmiechem, a następnie uderzył z ekscytacją pięścią w stół. – Zawsze powstaje w trudnym okresie, zawsze w odpowiedzi na coś.
– Skończmy już to doszkalanie z historii, nie należę do waszego małego fanklubu i nigdy nie należałem. Świat się zmienia, mafia się zmienia, czy ta we Włoszech, czy ta tutaj.
– O czym chciałeś rozmawiać? – Yuri lekko zbity z tropu skinął dłonią na mężczyznę, który postawił przed nimi butelkę oraz dwie szklanki.
– Zacznijmy od tego, że nie jestem twoim gońcem ani pieskiem na posyłki. Ściągasz mnie z Ameryki, żeby pozbyć się jakiejś płotki.
– Nie jesteś gońcem ani pieskiem – powtórzył, kręcąc przy tym z zażenowaniem głową. – W takim razie dlaczego tu siedzisz i się przede mną tłumaczysz?
Alex założył nogę na nogę, a następnie przejechał dłonią po ramieniu, jakby chciał coś strzepnąć z marynarki.
– Informuję i przypominam, gdybyś nagle stwierdził, że jest inaczej – warknął.
– Wiesz, co w tobie cenię? – zapytał Yuri, nalewając sobie pokaźną ilość wódki. – Zawsze zachowujesz spokój. Nawet jak musiałeś strzelić do przyjaciela, nie drgnęła ci powieka.
Alex poruszył kilka razy karkiem, dopóki nie poczuł bolesnego trzasku kości, po czym przysunął się na skraj kanapy i oparł łokcie na kolanach.
– Wtedy też mnie obserwowaliście?
– Obserwowaliśmy cię od dawna. Nie bierzemy byle kogo.
– Czyli jednak dobrze myślałem, że Irak to był ostateczny test. Sprzedaliście mnie. – Przez twarz Parisiego przemknął grymas niezadowolenia.
– Zdradzić ci podstawową zasadę dobrego biznesu? Musisz wiedzieć, pod czyim dachem powinieneś się schronić. Nasza współpraca to czysty biznes. Schroniłeś się u nas, wybrałeś dobrze.
– Dlatego tu siedzę i wysłuchuję twojej paplaniny. Umawialiśmy się, że niektórzy mają dla ciebie nie istnieć. – Ułożył dłoń na nadgarstku drugiej ręki, jakby zaraz miał sięgnąć po nóż.
Ludzie Woronowa chyba wyczuli jego zamiary, ponieważ poruszyli się nerwowo w miejscu, na co Alex uniósł kącik ust w niekrytym zadowoleniu. Był sam, mimo to w jego obecności cztery rosyjskie psy pozostawały cały czas w pełnym skupieniu. Bali się go, co oznaczało, że Woronow również się go bał.
– A o kim mówimy? – Yuri ostentacyjnie nadstawił ucho, odrywając Alexa od obserwacji. – Żaden skażony kapitalizmem Włoch mnie nie interesuje.
– A ta śmieszna organizacja? Alpha & Omega? Zabawy w podbijanie świata. To też wypłynęło od ciebie? – Wrócił wzrokiem do Yuriego.
– Nie kontroluję każdego w rządzie i każdej grupy. Dobrze wiesz, że rosną jak grzyby po deszczu. Pomysł był całkiem niezły, ale…
– Ale nie twój – wszedł mu w zdanie.
– Ale na tym świecie nie ma miejsca dla fanatyków – dokończył ze spokojem. – Tak to wygląda, jeżeli chcesz za dużo dla siebie, w końcu spotyka cię kara boska. Macie nas za dzikusów, za barbarzyńców wpierdalających surowe mięso i porywających wasze bogobojne kobiety, a ja chcę tylko tradycji, powrotu do czasów świetności.
– A podczas tego powrotu zgwałcisz parę tuzinów dzieci.
Woronow jęknął z niezadowoleniem.
– Te dzieci to popsute elementy, skażona krew. Mam dla ciebie propozycję. – Nagle się ożywił, zmieniając temat. Położył na stole telefon i pchnął urządzenie w stronę Alexa. – Zabij ich, a oddam ci twoje dzieci. Wtedy już nic cię nie powstrzyma przed poderżnięciem mi gardła. – Na jego twarzy wykwitł niepokojący uśmiech obłędu. – Zobaczymy, czy sobie poradzisz. – Brzmiał, jakby rzucał mu wyzwanie, którego Włoch nie będzie w stanie podjąć.
Alex bez cienia zaskoczenia przysunął do siebie telefon i przejrzał kilka zdjęć.
– Kto to? – podjął od niechcenia, chociaż doskonale wiedział, kim są jego nowe cele.
Przywódcy trzech grup, które, jak określał Woronow, szargają dobrym imieniem oraz szkalują dziedzictwo, ci, którzy sprzeciwiają się jego dewiacjom i czynieniu z rosyjskiej bratwy barbarzyńców rodem z filmów grozy. Według nich brać miała iść z duchem czasu, a nie rdzewieć razem z worami.
– Apielsiny5 – wypluł Rosjanin niczym najgorsze plugastwo. – Zabij ich, a odzyskasz wolność – dodał.
Alex prychnął zażenowany.
– Doskonale wiesz, że to zadanie prawie nie do wykonania. Nie mogę zabijać jednego po drugim, ponieważ śmierć jednego uruchomi podejrzenia. Zaczną się chować, zabezpieczać, budować twierdze. Nie zbliżę się do nich, bo wiedzą, kim jestem.
– Nie jestem tu po to, żeby wysłuchiwać twoich żalów. – Wyprostował się na miejscu w wyrazie triumfu, po czym opróżnił szklankę jednym haustem. – Daję ci miesiąc. Wypełnisz zadanie i będziesz mógł odejść. Przyjmujesz? A teraz wybacz, muszę wrócić do niedokończonej sprawy. – Z paraliżującym uśmiechem przeniósł wzrok na mężczyznę przywiązanego do krzesła. Klasnął kilka razy w dłonie, a po niespełna minucie w pomieszczeniu pojawił się chudy, wysoki, szpetny typ o wyglądzie jaszczurki.
Na nagiej piersi przybysza widniał tatuaż ośmioramiennej gwiazdy – symbol wora w zakonie. Według Yuriego tego prawdziwego wora. Mężczyzna przyciągnął ze sobą nagiego chłopca. Dziecko nie miało więcej niż dziesięć lat. Nadaremnie próbowało się wyrwać i opóźnić to, co nieuniknione. Najwyraźniej gwałt na żonie nie był dość skuteczny. Więzień Woronowa wydał stłumiony pisk i nerwowo zaczął chybotać się na krześle.
– Alek! Alek! – krzyczał raz za razem. – Błagam, nie! Alek!
Jeden z członków bratwy podszedł do niego od tyłu i unieruchomił głowę w tytanowym uścisku, a następnie położył dłoń na jego skroni i pociągnął skórę do góry w taki sposób, aby uniemożliwić mu zamknięcie powiek.
– Papa… papa – wydukał chłopiec przez łzy. – Papa, boję się. – Bezskutecznie szarpał wątłym ciałem.
– Uwielbiam, jak stawiają opór – wysyczał Jaszczur, zamykając w dłoni ramię chłopca. Drugą zaczął masować przez spodnie twardego penisa.
Błagalne spazmy dziecka wbijały się w Alexa jak drażniące drzazgi.
Ava i Leo… Arthur, odezwały się myśli w najmniej odpowiednim momencie. Pobudzony impulsem, w milczeniu wstał z kanapy i podszedł do kata. Jeśli on był bestią, kim musiał być Jaszczur?
– Puść, bo oderżnę ci łapę, a potem fiuta – warknął, wbijając w mężczyznę lodowaty, pusty wzrok. Mimo że mówił cicho, brzmiał, jakby krzyczał.
Gdy ten posłuchał, Alex pociągnął drżącego malca wprost przed oblicze ojca. Stanął za chłopcem, po czym ułożył jedną dłoń z tyłu jego głowy, a drugą na podbródku.
– Uwierz mi, że to będzie dla niego lepsze – szepnął.
Dźwięk łamanego karku był cichszy niż trzask suchej gałązki. Małe ciałko bezwładnie opadło na podłogę, tuż przy stopach Parisiego. Za nim odbił się syk niezadowolenia. Spowity złowrogim milczeniem Alex podszedł do jednego z ludzi Woronowa i wyciągnął z jego kabury broń. Odbezpieczył, a następnie niespodziewanie strzelił ojcu chłopca w głowę.
– Przyjmuję twoje zlecenie – oznajmił z psychopatycznym spokojem, nawet nie spoglądając na Yuriego. Odłożył broń na stół, schował dłonie do kieszeni spodni, wyminął ludzi i udał się do wyjścia.
– Woron6 – warknął za nim Rosjanin, przez co Alex przystanął. – Może uważasz się za króla, ale król to dalej tylko pionek na szachownicy. Liczy się ten, kto wprawia pionki w ruch.
– Sam nie wprawiasz ich w ruch. Musisz mieć przeciwnika, rozgrywki z samym sobą bywają nudne – skwitował. – Pamiętasz, co zawsze prześmiewczo powtarzasz? „My, Włosi zabijemy ciebie. Ale Rosjanie są szaleni, oni zabiją całą twoją rodzinę”. – Skupił na nim jeszcze przez moment wzrok. – Może to prawda, wszystko jednak zależy od tego, kto wykona pierwszy ruch.
Sześćset dziewięćdziesiąt pięć ofiar.
1 Rodzaj subkultury. Członków mafii rosyjskiej nazywano worami, a ich organizację zakonem. Ich początku należałoby szukać w przedcarskiej Rosji, w której zaczęło tworzyć się podziemie, rozbudowywane aż do czasów Związku Radzieckiego. Na czele podziemia stało wówczas bractwo nazywane „wory w zakonie”. Byli to ludzie kierujący się kodeksem i zasadami moralnymi, które w wielu przypadkach były bardzo wypaczone. Sprzeciwiali się reżimowi, budowali własny wewnętrzny porządek (przyp. aut.).
2 Rakieter – wymuszający haracze (przyp. aut.).
3Spasiba, khoroshaya devochka – (z ros.) Dziękuję, grzeczna dziewczynka (przyp. aut.).
4 Awtoritiet – (z ros.) autorytet. Biznesmen uwikłany w przestępczość. Niegdyś nowy twór w nomenklaturze rosyjskiej Mafii. Obecnie słowo, na przemian z pakhanem, używane jest do określenia przywódcy (przyp. aut.).
5Apielsiny – dosłownie oznaczają pomarańcze. Tradycjonaliści nazywali tak „fałszywych worów”. Etymologia pojęcia nie jest do końca znana. Może wynikać z tego, że większość rosyjskich gangsterów pochodzi z Kaukazu, a region ten kojarzy się ze sprzedażą owoców. Drugi pogląd głosi, że „pomarańcze” to nie kryminaliści tylko pozoranci, którzy nad Morzem Śródziemnym wyłącznie dbają o opaleniznę (przyp. aut.).
6Woron – (z ros.) Kruk (przyp. aut.).