Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
121 osób interesuje się tą książką
Thriller erotyczny autorki Przypomnij mi, kim byłeś
Był jej powietrzem i trucizną. Jej obsesją i uzależnieniem.
Dał jej wszystko i pozbawił wszystkiego.
Był kimś, kto pociągnie ją nad przepaść, a ona z chęcią się w nią rzuci.
Stalker. Manipulator. Jej były mąż…
Trzydzieste urodziny miały być dla Esme Cramer niczym nowe rozdanie. Kobieta zamknęła niezwykle burzliwy etap swojego życia i zamierzała cieszyć się nowym początkiem u boku świeżo poślubionego męża.
Sielanka jednak nie trwała długo. Dzień po weselu wydarzyła się tragedia, a Cramer została oskarżona o zbrodnię, której – jak twierdzi – nie popełniła. Jakby tego było mało, na horyzoncie pojawia się jej eksmąż.
Esme ostatni raz widziała Victora Hammonda dwa lata temu podczas rozwodu, a wyrok orzekający zakaz zbliżania się stanowił jedynie początek końca kariery wziętego adwokata. Mężczyzna ma powód, żeby szukać zemsty. W końcu była żona zniszczyła mu karierę, zamiast tego jednak oferuje jej pomoc i ultimatum. Kobieta ma podpisać z nim pewną umowę. Problem polega na tym, że nie pozna wcześniej jej warunków…
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 567
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Anna Falatyn
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024
All rights reserved· Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Anna Strączyńska
Korekta: Aleksandra Krasińska, Natalia Szoppa, Aga Dubicka
Skład i łamanie: Mateusz Bartel
Oprawa graficzna książki: Weronika Szulecka
ISBN 978-83-8362-793-9 · Wydawnictwo NieZwykłe ·Oświęcim 2024
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Wprowadzenie
Drogi Czytelniku,
przeczytaj z uwagą poniższą notkę i podejmij świadomie decyzję, czy ta pozycja jest właśnie dla Ciebie. Podkreślam, że historia przeznaczona jest wyłącznie dla pełnoletnich odbiorców.
Jeśli spodziewasz się romantycznej relacji, niestety źle trafiłeś. Wybacz.
Znajdziesz tu wszystko, co złe i niszczące: obsesję, chore pożądanie, uzależnienie fizyczne i psychiczne, manipulację, stalking, ale z pewnością nie miłość.
Ta historia to nie romans, to nawet nie dark romance. Określiłabym ją bardziej jako dark, thriller psychologiczny / thriller erotyczny.
Bohaterowie to moralnie szare istoty, które otworzą przed Tobą swoje czarne wnętrza, a w nich możesz znaleźć wiele. Czasami może zbyt wiele. Wiele zła, wiele brudnych myśli, wiele sytuacji budzących Twój sprzeciw. Nie doszukuj się w nich dobra, a w Victorze ludzkich odruchów, bo możesz się boleśnie rozczarować.
Co nie zmienia faktu, że uwielbiam kreację Esme i Victora, a stworzenie takich postaci było dla mnie pewnym wyzwaniem autorskim. Uwielbiam ich jako postaci fikcyjne, uwielbiam złożoność ich charakterów, to jednak nie oznacza, że chciałabym ich kiedykolwiek spotkać na swojej drodze. Nie znaczy to też, że przyklaskuję ich postępowaniu. Z psychologicznego punktu widzenia lubiłam patrzeć, jak zachowują się w określonych sytuacjach, jak walczą, jak nie pasują do świata. Nie pasowali, gdyż stworzyli swój własny świat.
Umowa in blanco porusza temat prostytucji, handlu ludźmi (również małymi dziećmi), przemocy fizycznej wobec kobiet. Możecie tu znaleźć także sceny opisujące uszkadzanie ciała. Dotyka kwestii samobójstwa, znęcania się psychicznego. Na kartach powieści pojawią się niekoniecznie bezpieczne i delikatne akty seksualne. Poniżanie kobiet za ich zgodą, zachowania dalece odbiegające od utartych norm społecznych czy toksyczne relacje. Narkotyki, manipulacja są dla bohaterów na porządku dziennym.
Pamiętajcie, że książka w żadnym stopniu nie ma na celu gloryfikacji wynaturzeń, nie jest ich promocją, stanowi jedynie pewien obraz, wizję, interpretację.
Jeśli na jakimś etapie poczujesz się niekomfortowo lub książka wywoła w Tobie zbyt silne negatywne emocje, po prostu odpuść.
Ja jako autor wprowadzę Cię w ten świat i… porzucę. Tu będziesz musiał radzić sobie sam.
Chcę, żebyś poczuł to napięcie.
Chcę, żeby w Twojej głowie rodziły się setki pytań, na które niekoniecznie znajdziesz odpowiedzi.
Chcę, żebyś lawirował pomiędzy akceptacją niektórych wyborów bohaterów a nienawiścią i odrzuceniem.
Chcę, żebyś zastanowił się nad… Właśnie, nad czym? Tę kwestię pozostawiam już Tobie. Bo refleksja przyjdzie na pewno…
Zaczynając tę historię, podpisujesz umowę. Umowę in blanco.
Nie wiesz, co Cię czeka. Nie wiesz, czego możesz się spodziewać ani co odnajdziesz na kolejnych stronach. Nie wiesz, jak na to zareagujesz.
Czy zaryzykujesz?
Bezdech…
Doświadczyłeś kiedyś bezdechu?
Przejmujące uczucie rozpierania w klatce piersiowej. Nie możesz zaczerpnąć tchu, a twój umysł nie pragnie bardziej niczego innego niż odrobiny tlenu, przez co rozpoczyna walkę z ciałem.
Wpadasz w panikę.
Doświadczyłeś kiedyś uczucia paniki?
Szum w uszach. Serce boleśnie obijające się o żebra. Zimne poty.
Czułeś to osobliwe palenie na skórze, gdy niewyobrażalny stres atakuje każdą komórkę?
Miękkie, uginające się nogi. Spowolnione ruchy. Ociężałe kroki. Bolące mięśnie. Mrowienie w brzuchu. Ucisk w potylicy.
Chcesz biec, ale nie możesz. Chcesz uciekać, ale kajdany przytrzymują cię w miejscu. Lecz to nie kajdany. To wyłącznie ty. Twój mózg, twoja psychika… twoje ograniczenia i słabości.
Ciężki oddech mieszał się z odgłosem łamanych gałązek pod bosymi stopami. Przed nią rozciągał się bezkres ciemnego lasu.
Uciekała, choć nie wiedziała dokąd.
Uciekała, choć nie wiedziała, przed czym ani przed kim.
– Esme – usłyszała za sobą niczym złowrogie echo.
W biegu odwróciła się przez ramię i niemal straciła równowagę.
Nie zatrzymuj się, szepnęła podświadomość. Uciekaj.
– Nemezis… – powtórzył głos. – Nemezis, wróć do mnie…
Ponownie spojrzała za siebie, tym razem jednak ujrzała czarną plamę. Pustkę. Otchłań. Zimne podmuchy wiatru przenikały aż do kości. Cramer nie znajdowała się już w lesie, teraz stała na krawędzi przepaści. Zerknęła w dół, czuła jednocześnie przerażenie i ekscytację. Wysokość i mocny wiatr wywołały u niej zawroty głowy.
– Nemezis… Skacz… – Głos rozbrzmiał tuż obok.
Był wyraźny, złowrogi, mieszał myśli.
Esme doskonale wiedziała, do kogo należy.
Wciągnęła powietrze przez nos. Adrenalina wrzała, podsycała, pchała do przodu.
Skoczyła…
Spadała w zastraszającym tempie, przecinając zimne prądy powietrza. Ciśnienie rozrywało jej płuca i czaszkę. Powinna czuć spokój, pogodzić się z własnym losem, przecież sama go sobie wybrała. Zamiast tego chciała wrócić na górę.
Musi wrócić… Chaotycznie machała rękoma, jakby była zlęknionym ptakiem wyrzuconym z gniazda i na skrzydłach próbowała wzbić się w górę.
Obudziła się tuż przed zderzeniem z ziemią. Zawsze budziła się w tym samym momencie. Na sekundę przed śmiercią…
Urwany, niemy krzyk uciekł spomiędzy jej warg, gdy gwałtownie poderwała się z łóżka.
Przyłożyła dłoń do klatki piersiowej, jakby to miało w jakiś sposób pomóc jej wyrównać oddech.
Taki sam sen powracał niemal każdej nocy. Różniły się w nim jedynie drobne szczegóły. Wszystko jednak sprowadzało się do dwóch kwestii: do pościgu, który pchał ją nad przepaść, i do skoku.
Zapaliła lampkę nocną, przetarła wilgotną twarz, po czym wygrzebała się z kołdry.
Nałożyła na siebie jedwabny szlafrok, podeszła do okna i odchyliła mięsiste zasłony.
Na zewnątrz prószył śnieg, co było w Seattle zadziwiającym zjawiskiem. Początek listopada, a tu zamiast rzęsistego deszczu pada śnieg.
Z sypialni wyszła na korytarz.
W gabinecie Ethana paliło się światło. Zawsze pracował do późna. Esme nazywała tę przypadłość pracoholizmem. Mężczyzna tłumaczył się tym, że prowadzi interesy w różnych zakątkach globu, stąd zróżnicowanie czasowe i niestabilne godziny pracy.
Podeszła bliżej drzwi, skąd wychwyciła dźwięki stłumionej rozmowy.
– Nie wiem, daj mi trochę czasu.
Esme miała wrażenie, że głos Ethana jest bardziej napięty niż podczas normalnej rozmowy biznesowej.
– Potrzebuję czasu – naciskał z wyczuwalną desperacją.
Kobieta weszła do gabinetu.
– Odezwę się – urwał rozmowę, a następnie odwrócił się w stronę gościa.
– Kiedyś się wykończysz – zauważyła przekornie i w seksownej pozie oparła plecy o framugę drzwi.
– Do tego jeszcze dużo czasu – zażartował.
– Po czterdziestce czas ucieka szybciej – przypomniała.
– Masz rację co do tego, że czas ucieka dość szybko. Za dwa tygodnie nasz ślub.
– Za dziesięć dni moje trzydzieste urodziny. – Podeszła do barku, sięgnęła po kryształową szklankę, do której wrzuciła kostkę lodu, i nalała sobie pokaźną ilość martini.
Na plecach i tyłku czuła palący wzrok Ethana.
– Jest druga w nocy – przypomniał. – A ty pijesz.
– Idealna godzina na drinka i seks na biurku.
Zaśmiał się głęboko, ale Esme w tym śmiechu odnalazła niemą aprobatę.
– W takim razie nalej mi koniaku.
Kobieta spełniła prośbę i po chwili siedziała już na kolanach Ethana, sącząc drinka.
Spojrzała na ekran laptopa, lecz zanim zdążyła coś przeczytać, mężczyzna przymknął urządzenie. Nie wtajemniczał jej w swoje interesy, a ona nigdy nie dociekała.
Przebiegła wzrokiem po biurku i natrafiła na parę ręcznie zaadresowanych listów. Po dłuższej analizie mogłaby przysiąc, że zna ten charakter pisma. A może już po prostu kiedyś widziała u niego podobne zapiski.
– Kto w dzisiejszych czasach pisze listy? Miłosny? – przekomarzała się.
– Biznesowy.
– Tym bardziej to dość dziwne.
– Co w tym dziwnego? – Wyciągnął z jej dłoni szklankę, odstawił ją na biurko, po czym posadził na nim Esme.
– Nietypowe. Sądziłam, że teraz pisze się tylko maile, a wszelkie pisma urzędowe lub tym podobne są drukowane.
– To człowiek starej daty. Ceni sobie klasykę – wyjaśnił. – Znowu miałaś ten koszmar? – odbiegł od tematu.
Nie potwierdziła ani nie zaprzeczyła.
– Tyle razy mówiłem, żebyś udała się do specjalisty.
– Nie potrzebuję specjalisty na głupie koszmary – skontrowała, lekko podrażniona poruszeniem tej kwestii.
– A czego potrzebujesz? – Zatrzymał usta na jej szyi.
– Żebyś zerżnął mnie na tym biurku. Chcę się zmęczyć i pójść spać.
– Siłownia, basen – wymieniał, rozbawiony, i zaciskał dłoń na jędrnej piersi. – Masz tyle opcji na zmęczenie się, ale wybierasz seks.
– Ethan, bo stwierdzę, że mój przyszły mąż odmawia mi przyjemności. – Zapraszająco rozsunęła uda.
– Tobie, skarbie? Nigdy w życiu.
– Świetnie – mruknęła, jakby ponaglająco. – W takim razie zrób to, o co cię proszę.
Jeszcze raz zerknęła na stos listów.
Dlaczego ich nie otworzył? Dlaczego było ich tak dużo? Dlaczego litery nakreślone czarnym tuszem wydawały się tak znajome? Zwłaszcza litera „e”.
Zbyt dużo pytań, których nie powinna zadawać. Przecież w gruncie rzeczy nie była tym zainteresowana. To rozdrażnienie po koszmarze kazało jej zwrócić uwagę na ten nieistotny szczegół. Esme nie kręciły interesy Ethana, wystarczyło, że ten ma pieniądze i zaspokaja jej zachcianki. Wszystkie bez wyjątku.
Niczego więcej nie potrzebowała, a przynajmniej tak próbowała sobie wmawiać, by uciszyć głęboko skrywane „ja”.
Seattle
Parę dni później
– Kolejnych trzydziestu lat z takim ciałem! – Nora wzniosła kieliszek.
– A może być trochę mniej? Ona jest za idealna. Będę to powtarzać w nieskończoność. – Obrażona Lily wydęła wymalowane usta.
– Zazdrosna, stara zdzira. – Harper podsumowała koleżankę.
– Tylko nie stara – obruszyła się Lily. – Z naszej czwórki jedynie Esme ma już trzydziestkę na karku – przypomniała. – Liczę na to, że w końcu się roztyje, posypie i dostanie zmarszczek na swoim seksownym tyłku.
Esme poprawiła wspomniany seksowny tyłek na barowym hokerze pokrytym welurem, następnie odwróciła głowę i przebiegła wzrokiem po koleżankach, które siedziały po jej lewej oraz prawej stronie.
Kilka osób przy pobliskich stolikach przyglądało się im z zaciekawieniem, niektórzy – zwłaszcza kobiety – z niekrytą odrazą. Zapewne dlatego, że towarzyszki Esme czasami zbyt ekspresyjnie wyrażały emocje, natomiast miejsce, w którym się znalazły, należało do gatunku tych snobistycznych.
Cramer nie potrafiła ocenić, ile już odbyły takich babskich spotkań ani – co najważniejsze – ilu mężczyzn podczas nich zaliczyły. Z biegiem czasu wszystko się zmieniło. Esme jako pierwsza wyszła za mąż i jako pierwsza się rozwiodła. Jak na trzydziestoletnią kobietę to całkiem spore doświadczenie. Wkrótce weźmie drugi ślub, a Harper, Lily i Nora zostały usidlone przez portfele swoich partnerów, co obligowało je do wierności.
Współczesne pretty women, które tak dobrze zrobiły loda, że załapały się na comiesięczne przelewy, ale przy okazji pomyliły miłość z wygodą.
Nie miała im tego za złe. Cieszyła się, że osoby, które zaczynały w takim samym bagnie jak ona, mogą zaznać czegoś przypominającego spokój i cieszyć się życiem, nawet jeśli byłoby ono niepełne.
Zawsze milej jest płakać w luksusowym apartamencie niż na ulicy.
– Kto bierze ślub w zimie? – narzekała Nora.
Esme zorientowała się, że z tematu jej sylwetki przeszły na nadchodzący ślub.
– Jak to kto? Królowa lodu, Esme Cramer. – Harper stuknęła swoją szklanką o kieliszek koleżanki. – Femme fatale chce zmrozić wszystkim serca.
– Mrozi serca, rozgrzewa… – Nora ostentacyjnie chrząknęła.
– Kutasy – dokończyła za nią Lily. – Nazywaj rzeczy po imieniu. – Machnęła dłonią w niemal arystokratyczny sposób, co nie pasowało do wulgarności wypowiedzi. – Założę się, że na widok Esme połowa facetów w tym lokalu musiała włożyć dłonie do kieszeni spodni. A później w domu, pieprząc swoje żony i partnerki, będą myśleć właśnie o niej.
Esme milczała. Taka forma komplementów ani jej nie schlebiała, ani nie wywoływała oburzenia. Poza tym dzisiaj nie była w nastroju na zabawy ani rozprawy o mężczyznach.
Ethan dwa dni temu wyjechał w interesach. Nie to, że tęskniła, czuła raczej dziwny niepokój, jakby własny organizm ją przed czymś ostrzegał.
– Dobrze, że chociaż wybrałaś białą suknię. – Lily przyłożyła dłoń do piersi, demonstrując ulgę.
– Nie chciałam przestraszyć gości i zgorszyć rodziny Ethana czerwoną lub czarną koronką. – Uśmiechnęła się chytrze.
– Mimo to jestem podekscytowana tym ślubem – przyznała Nora. – Wybawimy się za wszystkie czasy.
– Ja też – zapiszczała Lily.
– Wygląda na to, że tylko wy. – Esme westchnęła, trzymając usta przy rancie kieliszka z martini.
– Ale o co chodzi? – Nora zmarszczyła brwi, jakby próbowała sprawiać wrażenie groźnej, jednak taki grymas na delikatnej, wręcz porcelanowej twarzy wyglądał prześmiewczo. – Nie chcesz tego czy po prostu dopadła cię chandra z powodu urodzin?
– Koleś ma pieniądze, pozycję, znajomości – wymieniała Harper. – Traktuje cię jak królową.
– Lodu – wtrąciła się Nora.
– Loda – zachichotała Lily.
– Masz zapewniony byt do śmierci. – Harper zignorowała komentarze.
– I nie chodzi tu o jego śmierć – dodała z przekąsem Nora. – Biorąc pod uwagę to, że nie planujecie intercyzy – wyjaśniła poprzednią myśl.
– Czemu ja się z wami w ogóle zadaję? – Cramer odstawiła przed siebie pusty kieliszek, co było sygnałem dla barmana, żeby przygotował kolejną porcję.
– My zadajemy się z tobą, bo masz kasę – przyznała z rozbawieniem Harper.
Esme doskonale wiedziała, że żartuje. Wszystkie z nich miały dostęp do większych lub mniejszych pieniędzy, dostąpiły luksusu, mogły sobie pozwolić na sporo rzeczy. Aczkolwiek były wyłącznie utrzymankami bogatych mężów, kochanków, tatuśków, przykładami intelektualnej beztroski. Dzięki nim mogła trochę inaczej spojrzeć na własne życie. Dodatkowo łączyła je bardzo istotna rzecz: każda zaczynała od poziomu minus jeden.
Wspomnienie biedy, której Cramer doświadczyła w przeszłości, popychało ją do zabezpieczenia swojej przyszłości.
– Blondyn przy stoliku w rogu, koszula bielsza niż jego licówki, cały czas się na ciebie patrzy – zakomunikowała Harper, konspiracyjnie zbliżając usta do ucha Esme.
Cramer zerknęła we wskazanym kierunku. Zarozumiały typ faktycznie taksował ją wzrokiem w dość ostentacyjny sposób.
– Pomachaj mu pierścionkiem – zasugerowała Harper.
– Uważasz, że dla Esme pierścionek to problem? – zadrwiła Nora.
– Nie interesują mnie tacy faceci. – Esme z wyraźnym obrzydzeniem obróciła się plecami do sali, co miało stanowić dosadną odmowę na zaloty.
– Jest niezły – oceniła Nora, co rusz zerkając do tyłu.
– Daje mi zbytnio do zrozumienia, o co mu chodzi – parsknęła.
– Musi być niedostępny? Po co, skoro to jednorazowy wyskok? Im szybciej, tym lepiej. – Lily od dobrej minuty zaciekle mieszała drinka, wygłaszając swoje mądrości.
– Co to za przyjemność? Gdy tylko skinę palcem, on przybiegnie. A później będzie się chełpił przed kumplami, że mnie zaliczył. Bo wygląda na takiego, co potrzebuje pochwały. – Esme z zainteresowaniem zaczęła przyglądać się oliwce w kieliszku. – Kręci się na swoim miejscu, jest zbyt pobudzony. Rozgląda się po wnętrzu, jakby pierwszy raz tu był lub od dawna nie wychodził z domu – referowała, bez zająknięcia kreśląc profil psychologiczny mężczyzny. – Uśmiech – obróciła się przez ramię – cwaniaczka, który swoim zachowaniem tuszuje, że tak naprawdę nie ma nic do zaoferowania. Uważa, że kobieta poleci na kasę, dlatego się puszy. Niestety, im bardziej obnosisz się z markami i pieniędzmi, tym mniej ich masz. Wyłącznie ludzie o znikomej zasobności portfela aż tak próbują rzucić się w oczy. Można mieć pasek za sto tysięcy, a będziesz o tym wiedział tylko ty.
– Czyli? – Nora oczekiwała na podsumowanie wywodu.
– Czyli nic nie zyskasz, a stracisz czas. Nie próbuj. Chyba że masz ochotę na słabej jakości seks. – Wyciągnęła z torebki telefon.
Przed godziną dostała wiadomość z nieznanego numeru.
Kobieta na moment zawiesiła wzrok na ekranie. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w ciąg znaków. Wydawało się jej, że nawet nie mruga.
Nieznany: Lubisz zwracać na siebie uwagę. Nie zaprzeczaj. Gdyby było inaczej, nie usiadłabyś przy barze.
– Esme? Coś się stało? – zagadnęła Harper, widząc nietypowe zachowanie koleżanki.
– Nie. – Nerwowo oblizała usta. – Nic. – Zaczerpnęła powietrza. – Dostałam dziwnego SMS-a. – Uniosła głowę i dyskretnie rozejrzała się po wnętrzu lokalu, ale nie potrafiła skupić się na tyle, by właściwie ocenić sytuację.
Po chwili zastanowienia stwierdziła, że może to Ethan podjął z nią jakąś osobliwą grę dla podgrzania temperatury związku. Przecież znała i lubiła takie zagrywki. Mógł siedzieć tu jakiś znajomy jej narzeczonego i przekazywać mu informacje. Zbyt dużo widziała w życiu, żeby wykluczyć taką ewentualność.
Z zadowoleniem wybrała numer, z którego nadszedł SMS, by dołączyć do zabawy zaaranżowanej przez mężczyznę, ale automatyczny głos poinformował ją, że takowy nie istnieje.
Podirytowana zadzwoniła do Ethana, ten jednak nie odbierał.
Tego było już za wiele.
– Harper, możesz zadzwonić pod ten numer? – Pokazała kobiecie ekran.
– Nie ma takiego numeru – poinformowała, z telefonem przystawionym do ucha.
Co, do cholery?
Esme niemal duszkiem wypiła martini i poprosiła o przygotowanie jeszcze jednego. Poczuła się niepewnie, jakby podświadomie przeczuwała niebezpieczeństwo. Z drinkiem w dłoni odwróciła się przodem do sali, by uważnie zlustrować obecnych. Dziewczyny rozmawiały między sobą, ale Esme nie słuchała już ich trajkotu.
Zatrzymała spojrzenie na jednym punkcie i zamarła.
To niemożliwe…
W ułamku sekundy imprezowe rozluźnienie zastąpiły niepewność i drażniące łaskotanie w brzuchu. Przymknęła oczy, licząc na to, że gdy je otworzy, ten obraz zniknie, lecz nic takiego się nie wydarzyło.
Wśród kilku gości siedzących w loży na miękkich kanapach był też ON – seksowny, mroczny, przesadnie przystojny, odpychający, a zarazem hipnotyzujący niedostępnością i arogancją.
Jej były mąż… Victor Hammond we własnej diabelskiej osobie.
W głowie kobiety niczym syrena alarmowa rozbrzmiała jedna myśl: Esme, uciekaj!
Wystawa butelek na barze wydawała się ciekawsza od wszystkiego, co otaczało Esme, a na pewno od byłego męża. Kobieta tłumaczyła sobie, że może to jednak nie on, może się pomyliła. Przecież minęły dwa lata, podczas których ani razu nie widziała Victora. A ten mężczyzna odbiegał wyglądem od wspomnienia zachowanego w zakamarkach pamięci.
Kogo próbujesz oszukać? Poznałabyś go zawsze i wszędzie.
Esme doszła do przerażającego wniosku, że Victor stał się jeszcze bardziej męski i pociągający, niż zapamiętała. To był ten rodzaj męskości, który jednocześnie onieśmielał i przyciągał.
Ukradkiem przyjrzała się jego prezencji. Na pozór niedbale zaczesane do tyłu ciemne włosy. Pełny, wypielęgnowany zarost. Czarna koszula opinająca klatkę piersiową. W przytłumionym świetle i z tej odległości sprawiał wrażenie aż zbyt postawnego, przez co Esme poczuła się krucha i filigranowa.
Nogę założył na nogę. Jedno ramię wyciągnął wzdłuż oparcia kanapy. W drugiej dłoni trzymał kieliszek i co jakiś czas popijał z niego wino.
Czerwone. Wytrawne.
Do przesady oczywiste.
W tej kwestii jesteś przewidywalny, Victorze.
Ta poza dosadnie manifestowała władzę, przewagę, może nawet wyższość.
Nazwanie ich związku burzliwym byłoby niedopowiedzeniem. Esme i Victor stworzyli przedziwny model powiązania na płaszczyźnie fizycznej i emocjonalnej. Coś w rodzaju obopólnie akceptowalnego uzależnienia. Odgrywali role drapieżnika i zwierzyny. A zwierzyna lubiła się buntować i stawać do walki z zagrożeniem. Wyniki starć bywały różne, ale w efekcie to Victor mógł nosić miano zwycięzcy i odebrać nagrodę, czyli Esme i wszystko, co z nią związane.
Oddychałaś, jeśli Hammond ci na to pozwolił.
Nie chodziło o różne przejawy dominacji. W dominowanie bawią się mali chłopcy, którzy muszą udowadniać swoją wartość i nadmuchiwać wątłe ego.
Victor sprawował kontrolę. Nad życiem, myślami, czynami. Jednak zdarzały się momenty, że popuszczał smycz. I to było niebezpiecznie ekscytujące. Dostawałaś wolną rękę, mogłaś robić, co chcesz i jak chcesz. Mimo to na karku czułaś jego ciepły oddech, a czujne spojrzenie śledziło każdy twój ruch. Gdy czas ci się kończył, Victor skracał łańcuch. A Esme zbyt często luzowała ogniwa w tym łańcuchu.
Uciekała. On ruszał w pościg i za każdym razem ją doganiał.
Na tym polegała zabawa. Ciągłe podsycanie adrenaliny. Intensyfikowanie doznań. Wynoszenie na nowy poziom relacji dwojga ludzi. Łączenie napięcia seksualnego ze strachem.
Uciekała, ale dawała się złapać.
W końcu gra zaczynała pozbawiać ją tego, co najważniejsze: własnej tożsamości.
Po rozwodzie Victor zapadł się pod ziemię. Okazał się poranionym zwierzęciem, które uciekło do schronienia, by lizać rany, a Esme potrafiła zadawać je z niebywałą precyzją. Nadszarpnęła jego dumę. Skompromitowała go, pozbawiła pozycji, zawodu, a przede wszystkim siebie.
Z rozczarowaniem przyznała, że po takim mężczyźnie jak Hammond spodziewała się czegoś więcej. Oczekiwała długiej walki, a dostała kapitulację, mimo iż tego chciała. Chciała zakończyć zabawy w kocura i myszkę, zamiast nieustannie je podsycać. Wyciągnęła z piekielnego łańcucha ostatnie ogniowo, a ten rozpadł się bezpowrotnie.
Po rozstaniu jeszcze dość długo wysocy, postawni bruneci budzili w niej mechanizmy obronne. Mylnie sądziła, że z tym wygrała.
Ethan stanowił przeciwieństwo Victora. Niebo i piekło. Dlaczego więc, gdy wszyscy pragnęli dostać się do nieba, ona odczuwała niezdrowe pobudzenie na samą myśl, że piekło jest całkiem niedaleko?
Powróciły uczucia, które znała na wylot, lecz które usilnie próbowała zagłuszyć.
Strach od zawsze ją stymulował zamiast pogrążać, tym bardziej gdy łączył się z chorobliwą ekscytacją. Przyjemne mrowienie ciała mieszało się z ciężarem naciskającym na klatkę piersiową.
Esme nigdy nie wyobrażała sobie ich ponownego spotkania. Miało do niego nie dojść, co Victor ułatwił swoim nagłym zniknięciem. Teraz, gdy znajdował się parę stóp od niej, rozważała opuszczenie lokalu, ale czy kolejny raz powinna uciekać? On sprawiał wrażenie niezainteresowanego otoczeniem. Może jej nie zauważył. Choć to przecież Victor. Victor niczego nie robił bez planu.
– Esme, słuchasz nas? – Piskliwy głos Lily zawisł nad uchem kobiety.
– Victor tu jest – wypaliła bez zastanowienia.
Przyjaciółki zamilkły.
– Victor… Ten Victor? – wybełkotała Lily. – Victor Hammond? – wymówiła jego nazwisko ściszonym głosem, jakby rzucała piekielne zaklęcie.
– Ten Victor – nacisnęła. – Druga loża po prawej stronie, zaraz obok ściany – określiła jego lokalizację.
Harper wciągnęła powietrze przez nos z taką siłą, że nawet w barowym zgiełku Esme usłyszała świst.
– O Chryste. – Nora musiała przytrzymać się blatu baru, gdyż niemal ześlizgnęła się z hockera. – Szczerze myślałam, że nie żyje. Zniknął bez śladu.
– Perfidnie łamie zakaz zbliżania! – uniosła się Harper. – Możesz zadzwonić po policję.
– Nie łamie i doskonale o tym wie. – Esme walczyła z chęcią wypicia następnego drinka. – O Victorze jesteś w stanie powiedzieć wiele, ale nie to, że jest lekkomyślny. Może przebywać w tych samych miejscach, ale musi zachować dystans przynajmniej trzydziestu stóp i nie może dojść do próby bezpośredniego kontaktu – wyrecytowała z pamięci.
– Czyli może siedzieć trzydzieści stóp od ciebie i bezczelnie się patrzeć? – Lily gestykulowała.
– Nie patrzy, pewnie nie wie, że tu jestem – wyjaśniła, starając się dodać sobie otuchy.
Mogła wyjść, mimo to niewidzialna siła trzymała ją w miejscu.
– A jak wie? I przyszedł tu specjalnie? Nie tłumacz go – zastrzegła Harper. – Jest draniem, łajdakiem, kutasem, manipulatorem – wymieniała na palcach, coraz bardziej podnosząc głos.
– Seksownym manipulatorem – westchnęła Lily z dozą rozmarzenia. – O ile każdy facet w tym lokalu marzy o Esme, tak zapewne większość kobiet błagałaby Victora, żeby mu obciągnąć.
– Włączając w to ciebie. – Harper karcąco uderzyła koleżankę w ramię, na co ona skrzywiła się nieznacznie.
– Nie dałabyś rady tymi swoimi małymi, wąskimi ustami – skontrowała Esme, wyraźnie podrażniona przedłużającą się pogadanką o Victorze i jego przyrodzeniu.
– Tylko nie mów, że dręczą cię wyrzuty sumienia. – Nora łapczywie przełykała napój, jakby ogarnęło ją piekielne pragnienie. – Prześladował cię, stalkował, dręczył, nie dał ci odejść. – Jej wzburzenie narastało. Była na tyle głośna, że barman zainteresował się ich ożywioną wymianą zdań.
A jeśli tego chciałam… Nie zrozumiecie…
– To mocne słowa. Ja bym ujęła to inaczej i przecież odeszłam. – Esme starała się uciąć rozmowę.
– Jak wtrącił się w to sąd i policja – przypomniała Nora.
– Ciekawe, dlaczego wrócił, co robi, czym się zajmuje – gdybała Lily.
– Co to za różnica – obruszyła się Harper. – Może chce się zemścić.
Po plecach Cramer przebiegł zimny dreszcz, a uda odsłonięte przez krótką sukienkę pokryła gęsia skórka.
Victor i zemsta to dwa słowa, które idealnie ze sobą współgrały.
– Gdyby chciał się zemścić, zrobiłby to wcześniej. W każdym razie były mąż pojawiający się przed ślubem to zła wróżba – narzekała Lily.
– A ty znowu o tych wróżbach. Życie nie składa się z wróżb – skarciła ją dobitnie Harper.
– Lily, błagam. – Nora uderzyła pięścią o blat. – Ciągle wierzysz w przeznaczenie i te inne bzdury? Pamiętasz tego właściciela sieci restauracji, z którym uważałaś, że masz matching dwieście na sto?
– Jasne – przytaknęła podekscytowana.
– Pisał i dzwonił o godzinach typu 11:11, bo wiedział o twoich zamiłowaniach do przesądów. A ty się jarałaś, że to przeznaczenie. Gdy pytał cię, jaki lubisz film, a ty odpowiadałaś „Gwiezdne wojny” – podała pierwszy lepszy tytuł – on mówił, że lubi to samo. Cóż za przypadek.
Esme opróżniła dziś już czwarty, a może piąty kieliszek, dyskretnie zerkając w kierunku Victora. Nie potrafiła się powstrzymać. Tym razem to on mówił, skupiając wzrok na mężczyźnie siedzącym po drugiej stronie stolika.
Właśnie w tym momencie jej telefon zasygnalizował kolejną wiadomość. Inny numer, również nieznany.
Nieznany: Nie pij tyle, Esme. Ktoś mógłby cię skrzywdzić taką pijaną, bezbronną. Ci faceci czekają, żeby położyć na twoim ciele swoje brudne łapska.
Świat zawirował w zastraszającym tempie. Wcześniej sądziła, że to Victor wysłał jej wiadomość, teraz miała pewność, że to nie on. Ktoś ją obserwował i z pewnością ten ktoś znajdował się w tym lokalu.
Drżące palce kobiety zawisły nad ekranem. Wybrała numer. Znowu to samo: numer nie istnieje.
Poczuła się jak w klatce stworzonej przez Victora i tajemniczego stalkera, lecz jej popieprzona natura nakazywała nie ruszać się z tej klatki, a na dodatek wyrzucić przed siebie klucz…
– Idziemy gdzieś jeszcze, czy zostajemy tutaj? Może pójdziemy potańczyć, chociaż w sumie nie chce mi się ruszać. – Lily zaprzeczała samej sobie.
Harper i Nora też wydawały się już znudzone. Natomiast Esme od czterdziestu minut walczyła z potrzebą przeszukania całego lokalu, by znaleźć autora SMS-ów. Co jakiś czas zerkała w stronę stolika Victora lub kazała to robić dziewczynom. Wszystko po to, by ocenić potencjalne zagrożenie.
I nagle stało się to, do czego tak naprawdę dążyła, jednocześnie tonąc w morzu obaw.
Victor spojrzał w ich kierunku…
Serce podeszło jej do gardła, gdy mężczyzna przesunął wzrokiem po stolikach, następnie po rzędzie krzeseł przy barze, ale ominął Esme. Zignorował ją, potraktował, jakby była przeźroczysta albo niewidzialna.
Nie poznał jej? Nie chciał poznać? Nie zauważył?
Esme nie potrafiła ocenić, co mocniej ją deprymowało: jego obojętność czy jej brak obojętności.
Dopiero po paru sekundach zdała sobie sprawę z tego, na co Victor tak naprawdę patrzy.
W zasięgu jego wzroku pojawiła się zachwycająca blondynka i to na niej skupił uwagę. Według oceny Cramer dziewczyna miała nie więcej niż dwadzieścia lat.
Znali się. Musieli się znać. Victor nie pozwoliłby usiąść obok siebie obcej małolacie.
Blondynka na powitanie w kuszący sposób przesunęła dłonią po jego klatce piersiowej, zatrzymała palce na pasku spodni i pocałowała mężczyznę w policzek.
Hammond nawet nie drgnął. Wrócił do rozmowy, tymczasem towarzyszka sięgnęła po butelkę wina i napełniła jego pusty kieliszek. W podziękowaniu musnął palcami jej ramię, a ona posłała mu uśmiech pełen uwielbienia.
Bezsprzecznie wzbudzał fascynację wśród młodych dziewczyn, ale i starsze, doświadczone kobiety ulegały jego szorstkiemu urokowi, tonąc w otchłani ciemnych oczu.
Przystojna wersja bazyliszka. Pociągał, był jak obietnica czegoś niesamowitego, nieznanego, brudnego, niepoprawnego. Victor im to da, ale po fakcie, gdy już zamknie za nimi drzwi, poczują się zbrukane. Zarówno fizycznie, jak i mentalnie.
Esme to miała, lecz wybrała siebie, a nie powolne kroczenie ku przepaści. Gdyby znalazła się nad krawędzią, Hammond nie miałby żadnych skrupułów, żeby ją pchnąć i obserwować, jak spada w nicość.
– To jego nowa zabawka?
Zrozumiała, że dziewczyny tak jak ona z zaangażowaniem badają grunt.
– A skąd mamy to wiedzieć? – burknęła Harper.
Esme milczała. Analiza sytuacji, strach przed tajemniczym obserwatorem i obecność byłego męża doszczętnie ją pochłonęły.
– Serio nie zastanawiało cię, co Victor robił przez te dwa lata? Przez wyrok stracił prawo do wykonywania zawodu. Został tak naprawdę z niczym – drążyła Lily.
Koleżanki nie odniosły się do tego pytania, bo przy stoliku Hammonda pojawiła się druga kobieta. Równie zjawiskowa, co wspomniana wcześniej blondynka.
Victor wstał i na pożegnanie uścisnął dłoń rozmówcy, nie pozbywając się z twarzy charakterystycznego dla niego grymasu. Następnie wraz z dwiema kobietami skierował się na tyły lokalu. Zapewne wyjdą tylnym wyjściem.
– Ktoś będzie miał intensywną noc – zagwizdała Lily.
Oczywiście, Esme westchnęła w duchu. Mogła się tego spodziewać.
Victor bawił się w najlepsze i brał to, czego była żona mu nie dała. A oferowała mu dużo, aż za dużo. Jednak nigdy nie zgodziła się na trójkąt w konfiguracji kobieta-mężczyzna-kobieta. Może z przekory, może z samolubności, może z zazdrości. Inną kwestią był trójkąt z drugim mężczyzną…
Hammond wyszedł, ale w ciągu godziny zdążył zrujnować świat, który Esme starała się zbudować przez ostatnie dwa lata.
***
Poranek przywitał Esme palącym bólem głowy. Obolałe ciało bardziej wskazywało na przebiegnięcie maratonu lub intensywną sesję ćwiczeń niż na zwykły pobyt w lokalu. Wczorajszy stres w połączeniu z alkoholem znacząco odbiły się na jej kondycji.
Ociężale podniosła się z łóżka. Odsłoniła zasłony i mrużąc oczy, przyjrzała się widokowi przed sobą. Ogród pokrywała gruba warstwa śniegu, mieniącego się w promieniach południowego słońca.
Bajkowy krajobraz mąciły natrętne myśli. O dziwo, Cramer intensywniej rozmyślała o Victorze niż o złowrogich SMS-ach.
Może dziewczyny miały rację i Hammond faktycznie wrócił, żeby się zemścić. Czy czekało ją starcie? Jeśli tak, to jak będzie wyglądać? Co szykuje dla niej Victor?
Nie powinna się tym przejmować. Dziś była zupełnie inną osobą. Silniejszą, niezależną. Miała wsparcie Ethana i jego pieniędzy. A pieniądze w walce z poranionym byłym adwokatem niewątpliwie się przydadzą.
Odchyliła głowę i przetarła dłonią kark, by pozbyć się otępienia i napięcia.
Jesteś przeszłością, Victorze. Zatruj się własnym jadem.
Narzuciła na siebie szlafrok, po czym udała się na parter do kuchni.
– Dzień dobry. Zje pani coś? – W progu powitała ją pomoc domowa.
Kobieta zajmowała się domem przez cztery dni w tygodniu. Sprzątała, przygotowywała posiłki, robiła pranie.
– Napiję się kawy – oznajmiła Esme leniwie.
– Już przygotowuję. Przed godziną przyszła do pani paczka. – Gina wskazała na pakunek, leżący na blacie.
Esme z zainteresowaniem podążyła wzrokiem w kierunku wskazanym przez gosposię.
Na blacie stał bukiet czarnych róż zamknięty w czarny, welurowy boks. Obok leżało prostokątne, płaskie pudełko, oprawione takim samym materiałem.
Gdy otworzyła wieczko, jej oczom ukazała się bransoletka z pereł. Przymknęła powieki, wyrażając tym zachwyt, a następnie przejechała palcami po misternie wykonanej biżuterii, by poczuć jej teksturę.
– Piękne. – Naparła zębami na dolną wargę. – Przepiękne.
Nigdy nie ukrywała, że kocha perły. Nie brylanty, złoto, szafiry, ale perły. Subtelne, wyjątkowe, czyste, stanowiły przeciwieństwo jej brudnej duszy. Dlatego tak idealnie pasowały do czarnych róż, tworzyły z nimi wysublimowany kontrast.
Przypomniała sobie, jak Ethan wspominał, że perły mają sprzyjać szczęściu małżeńskiemu i cnotliwości kobiety. Cóż za ironia…
Przesądy i bzdury, w które wierzyła już chyba tylko Lily oraz jej narzeczony. Przywołała mężczyznę w myślach i wybrała jego numer. Wreszcie był aktywny.
– Dziękuję za bransoletkę. To miłe, że pamiętasz o prezencie, nawet gdy nie ma cię w mieście. – Spojrzała na nadgarstek ozdobiony trzema rzędami białych pereł.
– Skarbie, jaką bransoletkę? – W głosie narzeczonego zagościło szczere zdziwienie.
– Ethan, jak to jaką bransoletkę? – prychnęła. – Tę, którą mam na ręce. Przyszła rano kurierem razem z bukietem czarnych róż. Swoją drogą, nie podejrzewałabym cię o tak przygnębiający kolor.
– Nie kupiłem ci bransoletki ani kwiatów. Chciałem dać ci prezent, jak wrócę do Seattle.
Znów pojawiło się to mrożące uczucie atakujące skórę. Znów ten gwałtowny ścisk w żołądku… Zamknęła drżącą dłoń w pięść.
Victor? Czy ktoś inny? A może nadawca tych wiadomości, bo ich autorem z pewnością nie był ani Victor, ani Ethan.
– Esme? Coś się stało? Co to za paczka? Kto ci ją wysłał? – Ethan zasypał kobietę pytaniami.
– To pewnie dziewczyny robią sobie żarty – wydukała. – Wracasz jutro?
– Właśnie – zawiesił głos. – Miałem ci powiedzieć. Sprawy trochę się skomplikowały.
– Jakie sprawy? – Upiła łyk kawy, krzywiąc się pod wpływem intensywnie kwaskowatego posmaku.
– Z kontraktem. Wymaga renegocjacji – wyjaśnił, a w jego głosie Esme ponownie wyczuła niepokojące napięcie.
– Rozumiem, że twój pobyt się przedłuży. – Wyprostowała plecy.
– Wybacz – jęknął, zmieszany.
– Rozumiem. Masz jakieś problemy? – zapytała bez ogródek.
– Nie… – zdziwił się. – Problemy? Jakie problemy? Tak jak wspominałem, kontrakt…
– Nie pytałam akurat o ten kontrakt – przerwała mu władczo. – Pytam ogólnie.
– Nic się nie dzieje. Rozluźnij się, kochanie. Masz urodziny. Może wybierzesz się na jakieś zakupy? Może spa? – zaproponował.
– Za tydzień ślub – przypomniała.
– Wszystko jest pod kontrolą. Mamy wspaniałą ekipę. Nie musisz się niczym przejmować – uspokajał.
– Pójdę na zakupy – spławiła go.
– Przeleję ci pieniądze.
– Dobrze – potwierdziła ulegle.
Nie miała siły dyskutować. I tak zrobi to, co uważa za stosowne.
Teraz niczym fałszywe nuty lub drażniącą uszy melodię odtwarzała słowa z sennego koszmaru.
Nemezis… wróć do mnie.
Doba po ślubie
– Ethan. – Esme jęknęła, przygnieciona ciężarem jego ciała. Zaraz po tym poczuła, jak w nią wchodzi.
Płytkie uderzenia wzbudziły żar w podbrzuszu kobiety, jednak nie to chciała od niego dostać. Oplotła go ciasno nogami, wbiła palce w jego kark.
– Jesteś idealna – wyszeptał, składając na szyi leniwe pocałunki.
Zaczęła poruszać biodrami, żeby w jakiś sposób przyśpieszyć jego ruchy.
– Mocniej… – urwała, zdyszana. – Pieprz mnie mocniej. – Złapała go za nadgarstek i pokierowała jego dłoń wprost na swoje gardło, dając do zrozumienia, że ma się na nim zacisnąć.
Mąż, zamiast spełnić to życzenie, jedynie czule przejechał palcami po linii szyi, po czym znalazł się na ramieniu.
– Ja pierdolę, Ethan. – Frustracja mieszała się ze wzbierającym podnieceniem, które nie mogło pokonać pewnej bariery. – Muszę dojść, bo zwariuję – wyrzuciła z siebie spazmatycznie.
– Boję się, że zrobię ci krzywdę, że ścisnę za mocno.
– Nie ściśniesz – mruknęła.
Potrzebowała, żeby ktoś wypieprzył ją tak, że zapomni o otaczającym świecie. Musiała dostać mocniejszy bodziec, coś, co zamieni jej mózg w gęstą papkę, a ciało w bezwolną materię.
Ethan swoją poprawnością doprowadzał Esme do szału. Nie chodziło o całkowity brak przyjemności, bo taką od niego otrzymywała. Przy nim nie czuła się wolna, niczym nieskrępowana. A przede wszystkim słyszała własne myśli, co irytowało mocniej niż brak orgazmu.
Te prośby najwyraźniej go zdekoncentrowały, gdyż w pewnym momencie zawisł nad nią wsparty na dłoniach.
Już wiedziała, a właściwie dotkliwie poczuła, co się stało.
– Wybacz… Nie dam rady. – Przymknął powieki, jakby było mu przykro. – Czasami przerażają mnie twoje potrzeby.
– A mnie przeraża twój brak potrzeby spełniania moich potrzeb – zarzuciła, kiedy Ethan przekręcił się na bok i położył obok niej.
– Esme! – uniósł głos. – Ostatnio, wijąc się po łóżku, błagałaś, żebym cię uderzył.
Starała się unormować zdyszany oddech.
– Przerasta mnie to. Nie jestem taki – mamrotał, a ona z ledwością potrafiła skupić się na jego słowach.
Myślała tylko o jednym, jak ćpun na głodzie. Musiała za wszelką cenę uciszyć głosy wariujące w głowie i ugasić płonące ciało. Miała ochotę drapać swoją skórę, przypalać ją, rozszarpywać, byle doświadczyć choć trochę fizycznego bólu, który da jej ukojenie.
– Jaki? – podjęła obojętnie.
– Dziki. Brutalny. Bezwzględny. Dla mnie pobicie kobiety przekracza wszelkie wyobrażenie.
– Ale to nie jest pobicie. – Schowała twarz w dłoniach i z rezygnacją opadła plecami na miękką pościel. – Musisz odróżnić pobicie od łóżkowego uderzenia. Klaps też traktujesz jako pobicie?
– Nie. Ale nie porównuj klapsa do uderzenia w twarz – tłumaczył pokrętnie.
– Nie mówię tylko o twarzy. Możesz mnie uderzyć w pierś, w…
– Przestań. – Zabrzmiał karcąco. – Nie uderzę cię. To takie rozczarowujące?
Gwałtownie wstała z łóżka, odnalazła na podłodze swoje majtki, które następnie nałożyła, i ruszyła do wyjścia z sypialni.
– Esme! Stój! – nakazał.
Spełniła prośbę, a na jej ustach pojawił się fałszywy uśmieszek. Odwróciła się i wyprostowała plecy, eksponując biust. Na jej szyi splątały się łańcuszki. Jeden z nich, nieco dłuższy od pozostałych, spływał pomiędzy piersiami. Przejechała palcami ozdobionymi pierścionkami po brzuchu, zostawiając na nim czerwone smugi.
Wpatrzona w Ethana, przygryzała pełne wargi, przez co stały się jeszcze bardziej czerwone.
Jej ciało było bronią, po którą nigdy nie zawahała się sięgnąć. Dawało jej przewagę, a przede wszystkim pieniądze.
– Już nie musisz udawać władczego. – Przepełniał ją smak zwycięstwa.
– Nie udaję. Serio będziemy się kłócić o seks? – Wstał z łóżka, również częściowo się ubrał i pokonał odległość dzielącą go od Esme. Zatrzymał żonę w drzwiach, nim zdążyła znaleźć się na korytarzu.
– O coś musimy, bo mam wrażenie, że jesteśmy tak idealni, że nawet się nie kłócimy. Nie, wybacz – wbiła palec w jego klatkę piersiową – to ty jesteś idealny, a ja mam popieprzone fanaberie. Od początku wiedziałeś, że nie kręcą mnie czułe słówka, że oczekuję czegoś mocniejszego. Nie kryłam się z tym, więc nie udawaj zaskoczonego i oburzonego.
– Mam cię poniżać? Traktować jak szmatę? Jak dziwkę? – Rozłożył ramiona.
– Ach, czyli taką formę kojarzysz wyłącznie z dziwkami? Nie masz mnie poniżać, masz mnie – zawahała się – stłamsić, zdominować, ale to nie ma sensu, gdy muszę pokazać ci palcem, co masz zrobić. Wtedy to traci urok. – Odwróciła się i kręcąc biodrami, ruszyła korytarzem przed siebie. Zamierzała dzisiaj spać w pokoju gościnnym.
– Urok – prychnął za nią. – Twoje problemy wynikają z tego, że twój były mąż stosował wobec ciebie przemoc?
Esme zatrzymała się jak sparaliżowana. Przez parę sekund nawet nie oddychała. W końcu przełknęła żółć.
– Jeśli dręczą cię traumy, załatwię ci specjalistę. – Głos Ethana stał się łagodny, przepełniony troską.
Nienawidziła tej troski. Nie wymagała troski, współczucia ani pomocy. Doskonale poradzi sobie sama.
– Victor… – Wciągnęła powietrze przez nos.
Victor dałby ci to, czego potrzebujesz… Dałby ci więcej, niż potrzebujesz. Victor stłumiłby twoje myśli, przyniósłby ukojenie swoją brutalnością.
– Victor nigdy mnie nie uderzył – dokończyła myśl. – A przynajmniej nie tak, jak sądzisz.
– Więc skąd obdukcja, skąd oskarżenie o przemoc, o napaść?
– Bo to był jedyny sposób, żeby się od niego uwolnić – wymamrotała, przytłoczona wagą wyznania. Poczuła, jakby całkowicie opadła z sił.
– Co? Fałszywie oskarżyłaś swojego męża?
– Byłego męża – podkreśliła, wchodząc mu w zdanie.
– Bezpodstawnie oskarżyłaś go o pobicie, znęcanie się? Kłamałaś?
– Dopiero dziś zadajesz te pytania? – Rzuciła mu wyzywające spojrzenie. – Gdy jesteśmy po ślubie?
– Może faktycznie zbyt późno. – Pozwolił sobie na refleksję. – Dlaczego to zrobiłaś?
– Bo to był jedyny sposób, żeby się od niego uwolnić! Już mówiłam. – Wzburzenie podgrzewało krew w żyłach.
– Skoro skłamałaś i nic z tych rzeczy się nie działo, dlaczego chciałaś się od niego uwolnić? Nie rozumiem. – Wyglądał na skołowanego.
– Nie zrozumiesz – ucięła, a jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w coraz szybszym tempie.
– Jasne. Jeśli masz problemy z osiągnięciem orgazmu, idź do specjalisty.
– Jeśli masz problemy ze wzwodem, idź do specjalisty – skontrowała bezczelnie.
– Kim ty jesteś, Esme? – Grymas na jego twarzy świadczył o narastającej bezsilności.
– Kim jestem? – Wydęła usta, a w jej oczach pojawił się błysk smutku. – Najwyraźniej potworem, którego poślubiłeś. – Skończyła tę jałową dyskusję, po czym skierowała kroki do pokoju gościnnego.
– To przez twoich rodziców? To przez twój dom?
Esme nie odpowiedziała.
Ethan, wspominając o Victorze i rodzicach, poruszył struny, których nie powinien był dotykać. Teraz znów przez pewien czas będą wibrować i wysyłać do jej ciała fałszywą muzykę, będą podrażniać zmysły, aż w końcu ucichną. Tak jak zawsze…
– Dzisiaj śpię w gościnnym. Daj mi spokój. – Zatrzasnęła za sobą drzwi i przywarła do nich plecami.
Nagie ciało drżało pod wpływem zdenerwowania i zimna.
Dobijaj się do tych drzwi. Krzycz. Wal w nie pięściami. Zmuś mnie, żebym stąd wyszła.
Jesteś pojebana.
Skąd pomysł, że nowy związek coś zmieni?
Zrobiłaś to tylko dla pieniędzy.
Niewykluczone, że faktycznie była taka za sprawą rodziców i tego, co widziała przez siedemnaście lat, dopóki nie zdecydowała się uciec z domu. Choć użycie wobec nich tego sformułowania oraz określenie tej plugawej, meliniarskiej nory domem byłoby obraźliwe dla prawdziwych rodziców, którzy tworzą dzieciom prawdziwe domy.
Degeneraci, alkoholicy, przemocowcy. Mentalne zjeby. Odpychające kreatury.
Co prawda nigdy nie doświadczyła fizycznej krzywdy z ich strony, ale wielokrotnie widziała, jak ojciec poniżał, bił czy gwałcił matkę, a potem w najlepsze siadał z nią do kieliszka czy kolejnej porcji dragów.
Esme nie miała nic. Ani rodziców, ani domu, ani wzorców, ani tym bardziej pieniędzy.
W wieku dwudziestu lat odkryła, że piękna twarz oraz młode, zgrabne, wypielęgnowane ciało, doskonała prezencja w połączeniu z bystrością są mocnymi kartami przetargowymi i maszynką do zarabiania sporej gotówki.
Nauczyła się uwodzić, manipulować, wykorzystywać innych. Wysysała z tych biednych mężczyzn ostatniego dolara, ostatnią kroplę krwi, z dnia na dzień przekonując się, jak są słabi i podatni na jej urok.
W końcu na jej drodze stanął Victor Hammond, a misternie budowany świat bezwzględnej femme fatale legł w gruzach.
Ich spotkanie przypominało wybuch supernowej, niespodziewaną erupcję wulkanu. Miała wtedy dwadzieścia sześć lat, on kończył trzydzieści.
Pochłaniający, absorbujący, uzależniający – tak mogłaby go określić. Odstawał od rówieśników nie tylko wyglądem, lecz także intelektem. W wielu przypadkach przy Victorze nawet o wiele starsi mężczyźni sprawiali wrażenie, jakby dopiero wchodzili w okres dojrzewania.
Mógłby to być czarujący wstęp do romantycznej historii, gdyby nie fakt, że poznali się, bo Esme pieprzyła się z jego ojcem.
Rzuciła się na łóżko i nakryła kołdrą. Może Ethan niebawem znów wyjedzie i na chwilę będzie mogła odetchnąć, a nie bawić się w związek, który dla Esme był przykrywką, fikcją, zasłoną dymną, próbą oszukania samej siebie.
Dlatego uciekła od Hammonda. Próbowała wyciszyć swoje potrzeby, przerwać coś, co dawało jej siłę do funkcjonowania, a zarazem spalało kawałek po kawałku.
Między Esme a Victorem nie było miłości. Budowali siebie na fundamentach uzależnienia i manipulacji. Kręciło ich to tak mocno, że Cramer w pewnym momencie wystraszyła się wizji rychłego upadku.
Dziś zdała sobie sprawę, że przez ostatnie dwa lata wyłącznie odwlekała ten upadek. Pojawienie się Victora ostatecznie utwierdziło ją w tym przekonaniu.
Pierwsze, co Esme poczuła po otwarciu oczu, to irytacja. Przez pokaz niezależności i zamknięcie się w pokoju gościnnym w pewien sposób straciła kontrolę, na dodatek niebywale zmarzła, choć przez całą noc przykrywała się po szyję.
Z niechęcią wstała, po czym przeczesała zmierzwione włosy. Kolczyki, których nie zdjęła do snu, odcisnęły się na jej policzkach. Uniosła ramiona, by kilka razy się przeciągnąć, a następnie wyszła na korytarz.
Mogła spokojnie pójść do sypialni, a stamtąd do garderoby bez obaw, że spotka Ethana. Zapewne był już poza domem lub pracował w gabinecie, zamknięty na cztery spusty.
Ku jej zaskoczeniu drzwi do jaskini Ethana stały otworem, a na biurku uciążliwie dzwonił telefon.
Cramer rozejrzała się po pomieszczeniu, starając się zrozumieć, co się dzieje, i wybadać, gdzie podział się małżonek.
Wewnętrzny impuls nakazał jej odebrać.
– Nareszcie – odezwał się mężczyzna.
Esme milczała.
– Zbliża się termin spłaty. Zostały ci tylko dwa dni.
Niekontrolowanie otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, lecz natychmiast się powstrzymała.
– Dwa dni – powtórzył. – Czas tyka. Tik-tak. Tik-tak.
Rozmówca zakończył połączenie, a Esme zalała fala gniewu.
– Mówiłeś, że nie masz problemów. – Zacisnęła telefon w dłoni. – Ethan! – krzyknęła. Otworzyła drzwi do sypialni i zatrzymała się w progu.
Ethan w dalszym ciągu leżał w łóżku. Z oddali dostrzegła na wpół opróżnioną butelkę koniaku. Pomyślała, że po kłótni mąż chciał ukoić nerwy i za dużo wypił, a teraz odsypia. Z tej odległości dostrzegła też otwarte opakowanie leków i…
Zamarła.
Pokój zawirował, a ona z trudem utrzymała się na nogach.
Krawędź łóżka. Dywan pod nim. Jego ręce, klatka piersiowa… Wszystko pokrywała szkarłatna czerwień.
Czerwień bardziej wyrazista niż jej szminka.
Czerwień…
Czerwień przechodząca w bordo.
Czerwień przechodząca w brąz.
Czerwień intensywniejsza niż wino.
Oczy Esme zalała czerwień. Tonęła w niej.
– Ethan – wydyszała. – Ethan. – Załamał się jej głos.
Szpony strachu zaciskały w niej wnętrzności, drapały po skórze, wprowadzały ciało w nieprzyjemne drżenie, którego nie potrafiła opanować. Oplotła dłońmi swoją szyję, kiedy poczuła, że brakuje jej powietrza, że przerażenie blokuje funkcje życiowe.
– Ethan! – zapiszczała. – Obudź się… Obudź się…
Powoli zaczęła wycofywać się z pokoju, niemal przewracając się na słabych nogach.
Najwyraźniej była na tyle głośna, że zwabiła na piętro pomoc domową.
– Pani Hopkins? Co się dzieje? Dlaczego jest pani naga?
Drżącą dłonią wskazała wejście do sypialni, a po chwili rozległ się z niej donośny krzyk Giny.
Esme bezwiednie osunęła się po ścianie. Zakryła ramionami nagie piersi i zwinęła się w kłębek na podłodze.
W jednej dłoni w dalszym ciągu ściskała jego telefon.
***
Od śmierci Ethana minął tydzień. Koroner zdążył przeprowadzić w tym czasie sekcję zwłok i jednoznacznie orzec, że Ethan przyjął pokaźną dawkę środków nasennych, ale przyczyną śmierci okazał się cios nożem w klatkę piersiową.
W nocy, w domu, w którym Esme spała parę pokoi dalej.
Równie dobrze mógł spotkać ją taki sam los… Ekscytujące.
Brak śladów włamania oraz obecności osób trzecich. Brak nagrań na kamerach, ponieważ te zostały wyłączone. Śledczy twierdzili, że z poziomu administratora, więc musiał zrobić to Ethan, co dla Esme było niewyobrażalne. Pierwsze, o czym zawsze myślał i pamiętał, to zabezpieczenie domu.
Wykluczono napaść o charakterze rabunkowym, nie znaleziono również narzędzia zbrodni.
Setki pytań bez odpowiedzi. Godziny przesłuchań, podczas których młoda wdowa została przemaglowana na wszystkie sposoby. Nie potrafiła jednak powiedzieć nic konkretnego, poza tym, że pokłóciła się z mężem w trakcie seksu i poszła spać do innego pokoju, obrażona.
Uważała, że brzmi wystarczająco przekonująco, by dali jej spokój, i tak też się stało. Nie miała powodów pozbywać się męża.
Wprost przeciwnie uważała jego rodzina. Esme od samego początku ich znajomości została przeklęta przez ojca i rodzeństwo Ethana. Zarzucali kobiecie, że czyha na majątek, co po części nie odbiegało zbytnio od faktycznych planów Cramer. Aczkolwiek i tak uzyskała do niego dostęp i dowoli korzystała z pieniędzy. Śmierć nic by tu nie zmieniła, a wręcz skomplikowała sprawy i przysporzyła kobiecie zmartwień.
Po tragicznym wydarzeniu Esme wpadła w coś w rodzaju otępienia. Kotłowało się w niej wiele sprzecznych emocji. Od zagubienia po zniechęcenie, znudzenie czy zmęczenie, na gniewie kończąc. Najbardziej przerażało ją to, że tylko przez moment doświadczyła faktycznego żalu po śmierci męża. Nie odczuwała rozpaczy, ale szok, że ta tragedia wydarzyła się obok niej.
Przez chwilę zastanawiała się, czy to nie ona była celem, biorąc pod uwagę natrętne SMS-y. Napastnik nie zastał jej w sypialni, więc pozbył się Ethana. Nie wiedziała też, dlaczego mąż raczył się tabletkami nasennymi… i to w takiej ilości. Może miał problemy, może nie mógł spać. Może… Przecież jej to nie obchodziło…
Beznamiętnie odpowiadała na pytania śledczych. Rozmawiała z bliskimi Ethana, wysłuchiwała ich utyskiwań. A teraz, gdy stała na cmentarzu i patrzyła, jak mahoniowa trumna znika, przysypywana ziemią, wzmożone zainteresowanie budziły płatki śniegu topniejące na materiale czarnego płaszcza.
Gdzieś z tyłu dochodziły szmery zduszonych rozmów, cichy szloch, a nawet dźwięk dzwoniącego telefonu.
Uroczystość dobiegła końca. Wiele osób złożyło Esme kondolencje, choć wyczuwała w nich rezerwę i czysto grzecznościowy gest. Prawdopodobnie tak jak ona nie byli zainteresowani losem jakiegoś tam Ethana Hopkinsa. W takich sferach jest się jedynie numerkiem lub kontem bankowym. W najlepszym przypadku nazwą firmy. Inne kobiety z pogardą zerkały na pełny makijaż Esme, na usta wymalowane krwistoczerwoną pomadką. Nie zamierzała z tego rezygnować i cierpiętniczo eksponować podpuchnięte oczy, byle tylko inni widzieli, jak cierpi.
Nie cierpiała…
– Tego właśnie chciałaś, suko? Popatrz, co się przez ciebie stało. – Za plecami usłyszała nienawistny syk.
Poznała głos jednej z sióstr Ethana, ale zignorowała atak. Po prostu przyjęła cios. Kontrę wyprowadzi w odpowiednim czasie, gdy przeciwnik nie będzie się spodziewał.
– Dafne, uspokój się – wycedził jej mąż – jesteśmy na cmentarzu.
– Jesteś z siebie zadowolona? – ciągnęła Dafne. – Pewnie sama to zrobiłaś, bo liczyłaś…
– Na nic nie liczyłam, Dafne. Nie rób przedstawień. – Westchnęła, znużona.
– Omotałaś Ethana, zatrułaś go, a potem wykończyłaś.
Esme w dalszym ciągu nie zaszczyciła szwagierki spojrzeniem. Stała plecami do niej.
– Dziwne, że nie zabiłaś pierwszego męża. Może nie miał wystarczająco dużo pieniędzy. Na kogo teraz będziesz polować?
Cramer w końcu zareagowała. Odwróciła się i wbiła wzrok w Dafne, a na jej ustach pojawił się kpiący grymas. Wspomnienie Victora natychmiast pobudziło ją do działania.
– Dafne – wymówiła leniwie. – A może twój mąż je ma? – Uniosła podbródek i wyzywająco spojrzała na Jonatana. – Może na niego będę polować? Nie boisz się o niego? – Postąpiła krok do przodu, przez co Dafne się cofnęła. – Proponuję, żebyście odbywali żałobę w ciszy. Najlepiej z dala ode mnie.
Gdy znalazła się w pewnej odległości od wzburzonej rodziny, wyciągnęła telefon.
Kwadrans temu dostała wiadomość.
Znowu… Kolejny tajemniczy numer… Odniosła wrażenie, że są ich dziesiątki, jakby były jakimiś botami generowanymi przez sztuczną inteligencję.
Rozmawiała na ten temat z policją. Specjalny wydział prześwietlił te numery, ale okazało się, że ich namierzenie nie jest możliwe. Każdy numer logował się jedynie na pięć sekund w różnych miejscach, wysyłał wiadomość, po czym bezpowrotnie znikał.
Nieznany: Nie uroniłaś ani jednej łzy, grzeczna dziewczynka. Bardzo grzeczna dziewczynka. Czyli jednak go nie kochałaś.
Nagłe uderzenie gorąca wywołało zawroty głowy, natomiast lodowate powietrze zaparło dech w piersi. Płatki śniegu wpadały Esme do ust, zatrzymywały się na czerwonych wargach. Przyśpieszony oddech zamieniał się w białą chmurę, ale jej ciało płonęło. Czuła to pod materiałem płaszcza.
Wypierała to, lecz ten żar okazał się kojąco przyjemny, wręcz kuszący. Zapragnęła, żeby płonął mocniej.
Jesteś tutaj? Obserwujesz mnie.
Kim jesteś?
Dyskretnie badała otoczenie, jednak nie zauważyła nikogo, kto zwróciłby jej uwagę.
Nadawca SMS-ów nie mylił się w jednym: Esme nie kochała Ethana. I nigdy by go nie pokochała.
Miłość to abstrakcja. Tak naprawdę nie istnieje. To zbiór chemicznych reakcji w mózgu i ciele, które ludzie na swoje potrzeby nazwali miłością. Miłość ma wzór chemiczny. Miłość to wzmożona praca hormonów. Ładniej brzmi, gdy powiesz komuś „kocham cię”, „zakochałem się”, niż kiedy będziesz bredził coś o hormonach, gruczołach i feromonach. Ludzie przecież lubią ładne rzeczy. Gorzej, jeśli pod przykrywką piękna kryje się coś obrzydliwego, coś, czego nie akceptują.
„Kocham cię, dlatego założyłem z tobą rodzinę, mam z tobą dzieci”.
Do założenia rodziny potrzebny jest seks, a do seksu czysta chemia. To wyklucza istnienie miłości. Jest przywiązanie, uzależnienie cielesne, mentalne, ekonomiczne. Wszystko, ale nie miłość…
Już miała zrezygnować z poszukiwań i opuścić teren cmentarza, gdy go ujrzała: wysoki brunet. Dobrze zbudowany. Ubrany w długi, czarny płaszcz, sięgający mu do kolan.
Sygnał ostrzegawczy był tak silny, że aż bolesny.
Hammond…
Bez zbędnej analizy we wzburzeniu ruszyła za nim. Z każdym krokiem była coraz bliżej celu i układała w głowie, co mu powie.
– Jak śmiesz?! – Chwyciła mężczyznę za ramię, na co ten się odwrócił, zaskoczony. Poczuła, jakby dostała w twarz. Przed nią stał ktoś zupełnie obcy. – Przepraszam – wydukała. – Pomyliłam pana z kimś.
– Nic się nie stało – odparł uprzejmie.
Znowu to samo. Znów to uczucie osaczenia. Właśnie tak reagowała przez długi okres po rozstaniu. Wszędzie obsesyjnie widziała Victora. Jego powrót uruchomił karuzelę, na której kręciła się teraz bez celu i nieustannie powracała wzrokiem w to samo miejsce.
Spojrzała na telefon, który trzymała w dłoni.
SMS.
Przyjemne mrowienie w karku przeszło na kręgosłup i zatrzymało się na lędźwiach.
Nieznany: Kogo szukasz, Esme? Mam ci pomóc go znaleźć? A może ty znajdziesz mnie? A może ja mam znaleźć ciebie?
Karuzela przyśpieszyła, ale ona chciała kręcić się na niej jeszcze szybciej. Chciała więcej…
Znajdź mnie…
Dwa tygodnie później
Esme popełniła niewybaczalny błąd – straciła czujność. Pozwoliła, aby wygoda przejęła kontrolę nad jej życiem, a w tym świecie… w jej świecie nie można być naiwnym i polegać na zapewnieniach oraz złudnym obrazie rzeczywistości.
Oczami przepełnionymi pustką śledziła dłonie barmana, który szykował wymyślny koktajl. Kobiecie wystarczyło ulubione martini z oliwką. W komórce słyszała irytujący głosik Lily, która stawała na sztucznych rzęsach, aby wymyślić sensowny wykręt.
– Nie wiem, jak ci pomóc, Esme – narzekała. – Jesteśmy teraz w Aspen. Harper jest z nami – wymieniała w uniesieniu.
– Dobrej zabawy – bąknęła Cramer.
Obyś połamała się na tych nartach.
– Dzięki. A ty co teraz zamierzasz? Naprawdę zaproponowałabym ci mieszkanie, ale…
– Tak, wiem. Jesteście w Aspen. – Wykrzywiła usta w kpinie. Sama nie wiedziała, na co liczyła. Na pomoc? Na wsparcie?
Otrząsnęła się po krótkim kryzysie, wyrzucając sobie lekkomyślność. Dlaczego w ogóle do niej zadzwoniła? Gdyby mogła, sprzedałaby swoje koleżanki na czarnym rynku, jeśli to miałoby jej w jakiś sposób pomóc. One zrobiłyby to samo.
– Krążą słuchy, że to ty…
– Że to ja zabiłam Ethana? – To bezpardonowe pytanie zwróciło uwagę znajomego barmana. Zaczął przyglądać się Esme ze wzmożoną ciekawością.
Lily milczała, co stanowiło jednoznaczne potwierdzenie domysłów.
– Jednak jesteś głupia, Lily – podsumowała.
Barman wywrócił oczami, gdy zrozumiał, z kim użera się Esme.
– Nie masz w sobie za grosz instynktu samozachowawczego. Myślisz, że ściągnęłabym na siebie takie kłopoty? Wróć do oglądania seriali. – Westchnęła, bawiąc się serwetką leżącą na blacie baru.
– I co teraz zrobisz? Nie masz pieniędzy! – zapiszczała koleżanka, jakby to spod jej stóp osuwał się grunt.
– Co zrobię? – Oblizała usta i rozejrzała się po lokalu. – To, co zawsze. – Uśmiechnęła się szyderczo. – Poradzę sobie.
Rozłączyła się.
Przedłużanie rozmowy nie miało sensu, poza tym konwersacja nużyła już Cramer. W gruncie rzeczy na świecie istniało mało rzeczy, które były w stanie zadowolić Esme. I nie tylko w aspekcie seksualności.
W tle rozbrzmiewała powolna sensualna muzyka. Kobieta na moment się rozluźniła i zamoczyła usta w drinku.
Zmarły mąż był oszustem. Oszukiwał Esme i samego siebie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Na dodatek okazał się nieudacznikiem, bo jego firma tonęła w długach. A on chwytał się wszystkiego, by jakoś utrzymać ją na powierzchni. W tym kredytów, mających zaspokoić bieżące potrzeby. Każda rzecz w jego życiu była na kredyt – dom, samochody, zapewne również biżuteria Esme. Na szczęście kobiecie udało się wynieść ją z domu, zanim ten został przejęty przez bank.
Po śmierci Ethana pękła tama. Wszystko zostało zrujnowane w ciągu niespełna dwóch tygodni.
Syndyk nie miał już powodów, by dalej czekać. Wraz z bankiem weszli gdzie się dało, począwszy od biur, skończywszy na posiadłości. Zablokowali konta, zabezpieczając pozostałe tam kwoty na poczet długów.
Została jeszcze jedna istotna kwestia, przez którą Esme mogła ogłosić się najbardziej naiwną kobietą na globie: brak intercyzy uczynił ją szczęśliwą posiadaczką długów Ethana. Te bankowe nie były największym problemem. Cramer przeczuwała, że zmarły mąż miał problemy z półświatkiem, o czym mógł świadczyć telefon, jaki odebrała na minutę przed odkryciem zwłok.
Ethan idealnie wykreował swój świat. Ona natomiast przez tę kreację przestała rozglądać się na boki. Zgubiły ją złudny spokój i brak adrenaliny, która skłaniałaby do pozostawania w pełnej gotowości. Teraz musiała zacząć od początku, a tego nienawidziła. Zaczynała od początku po ucieczce z domu, potem jako zwykła prostytutka, następnie weszła w rolę escort girl. Aż w końcu stała się panią Hammond.
– To niebywałe – wtrącił się barman, po czym postawił przed nią trzeciego drinka. Właśnie skończył obsługiwać jakieś nadęte małolaty i miał chwilę dla Esme.
– Co jest takie niebywałe, Phil? – podjęła temat.
– Ta cała sytuacja. Jakie masz plany?
– Teraz już żadne. Planowałam wszystko sprzedać i wyprowadzić się na Florydę.
– O tak, Floryda. Widzę cię na Bay Hights w jakimś skąpym bikini. – Rozłożył ramiona.
– Albo i bez. – Bębniła palcami o brzeg kieliszka.
– Powoli – zastrzegł. – Pamiętaj, że ci, co najlepiej zarabiają, mają najbliżej do śmierci. – Prześmiewczo pomachał jej palcem przed nosem.
– Na razie trzeba takiego znaleźć.
Rok wygody u boku Ethana spowodował, że zatraciła instynkt łowcy, drapieżnika. Powinna go znów w sobie obudzić. To tak, jakby udomowić dzikiego kota – prędzej czy później poczuje zew krwi.
Przeczesała palcami ciemne włosy, sięgające prawie do ramion, a następnie przesunęła wzrokiem po sali. Zatrzymała spojrzenie na dłużej niż powinna na jednym z mężczyzn, uśmiechnęła się lekko i ponownie poprawiła włosy. Udawała zamyśloną, może rozmarzoną. To zazwyczaj działało. W większości przypadków mężczyznom należało dać się wykazać, udając nieśmiałą dziewicę. Wtedy mogli się prężyć i grać macho.
– Nie radzę – ostrzegł Phil, podążając śladem jej wzroku. – Widuję go tu od trzech tygodni. Zawsze przychodzi sam i bierze najtańsze piwo.
– Pozorant?
– Nic ciekawego – ocenił. – Stracisz czas.
– Dzięki.
– Szanuję twój czas – puścił do niej oczko – a domyślam się, że ci się śpieszy.
– Trzeba za coś żyć. – Oblizała usta, zwyczajowo umalowane czerwoną szminką.
– Trochę cię podziwiam, Żmijko. – Oparł dłonie o blat. – Chciałbym być taki zimny jak ty i tak perfidnie kalkulować. Nawet nie drgnęłaś, kiedy twój mąż – ściszył głos – zginął. Naprawdę nic nie poczułaś? Nie było ci choć trochę przykro?
– Lata praktyki mnie tego nauczyły. I nie, nie było mi przykro.
– A tak szczerze, masz gdzie przenocować, jak nie znajdziesz sobie dzisiaj materaca? – Palcami wykonał w powietrzu cudzysłów.
Esme zaśmiała się na to określenie.
– Wynajęłam hotel do końca tygodnia – poinformowała.
– A co z rzeczami?
– Zabrałam tyle ubrań, kosmetyków i biżuterii, ile mogłam.
Phil przyłożył dłoń do piersi i z ulgą wypuścił powietrze.
– A pamiątki po zmarłym mężu? – zaszydził.
– Mam już pamiątkę. Jego długi. Zbieram się.
– Skarbie, gdybym nie był gejem. – Pokręcił głową, wyraźnie zdeprymowany.
– Phil, nie przeszkadza mi, że jesteś gejem. Przeszkadza mi, że nie masz kasy.
Mężczyzna prychnął, jakby urażony.
Esme wyciągnęła kartę, a potem podała ją barmanowi.
– Odrzucona – zakomunikował Phil, zerkając na kobietę spode łba.
– Dobrze. – Spokojnie wyciągnęła z torebki drugą kartę. – Spróbujmy tę.
– To samo. Już cię zablokowali? – Skrzywił się. – Zapłaciłbym za ciebie, ale…
– Wiem, nie masz kasy – mruknęła.
Pieprzony Ethan.
– A ty w najbliższym czasie mi nie oddasz – dopowiedział.
– Zapłacę za panią. – Za plecami Esme rozległ się przyjemny głos. Zaraz po tym na hockerze obok Cramer usiadł przystojny, dobrze ubrany mężczyzna. – Proszę zrobić pani jeszcze jednego drinka. – Tajemniczy człowiek podał Philowi kartę. – Martini, prawda?
Esme uśmiechnęła się kącikiem ust, przy okazji wytrawnym okiem oceniła zasobność portfela nieznajomego wybawiciela.
– Dla mnie whiskey – zamówił. – Esme Cramer. – Skupił wzrok przed sobą.
– Tak sądziłam, że nie jest pan wybawcą kobiet, którym nagle przestała działać karta.
– Nagle. – Uśmiechnął się z drwiną. – Tak, wierzyciele zawsze pojawiają się nagle i niespodziewanie, niczym potwory spod łóżka.
– Bankier, finansista czy prawnik? – sondowała.
– Przyjaciel.
– Przyjaciele to największa zmora życia. – Zmrużyła oczy, z ciekawością lustrując jego profil.
Ta z pozoru niewinna rozmowa przechodziła w pewną formę flirtu.
– Czasami się przydają. – Upił łyk drinka. – Zwłaszcza jeśli ci przyjaciele mają kolejnych przyjaciół. – Dla podkreślenia tych słów położył na blacie wizytówkę.
– To się nazywa kółko wzajemnej adoracji, panie – zerknęła na wizytówkę i odczytała z niej dane – Werner.
– Jacob – zachęcił.
– Nie potrzebuję adwokata – zastrzegła.
– A przyjaciela? – Ponownie umoczył usta w trunku.
– Źle pan zaczął.
– Jednak jeszcze nie skończyłem. – Odstawił szklankę, a następnie odwrócił się do Esme.
– Rozumiem, o co chodzi. Znam takie zagrywki. – Również obróciła się do niego przodem. Założyła nogę na nogę i ujęła w dłoń kieliszek z martini. Podjęła grę. – Umiera znana persona, nie złapano sprawcy, wdowa ma problemy finansowe. – Nadęła usta i przeciągnęła dłonią po szyi. – Przeszacował pan, panie Werner. Nie mam pieniędzy, a myślę, że sprawa nie będzie na tyle huczna, żeby zyskał pan na niej rozgłos. Chyba że – zastanowiła się, nie spuszczając czujnego spojrzenia z twarzy Jacoba – zamierzają oskarżyć mnie o morderstwo.
– Odpowiada pani sama sobie na pytania. Chętnie bym jeszcze z panią posiedział, zabrał panią na kolację. Może coś więcej. – Jego słowa podszywała gorąca aluzja.
– Ale… – Esme bardzo szybko przekalkulowała, ile może osiągnąć na tej znajomości.
– Ale nie mogę. – Uśmiechnął się łagodnie, jakby złożył broń. – Siła wyższa.
– Żona – stwierdziła Cramer drwiącym tonem. – Tak, faktycznie to potężna siła.
– Uwierz mi, Esme, że istnieje większa siła niż obrączka na palcu. – W jego głosie rozbrzmiało ostrzeżenie. – Nie mam ochoty się z nią mierzyć. Gdybyś jednak zmieniła zdanie – palcami przesunął do niej wizytówkę – jestem do twojej dyspozycji.
Gdy odszedł, Cramer zgniotła papierek w dłoni i wrzuciła go za bar. Zdecydowanie to nie był jej szczęśliwy dzień ani tydzień, ani nawet miesiąc. Chociaż tyle, że Werner zapłacił za drinki i przez parę chwil zaintrygował, odciągając myśli od innych spraw.
Sprawdziła komórkę. Tajemniczy stalker milczał od pogrzebu Ethana, co rodziło w głowie kobiety kolejne pytania. Nagłą biernością odebrał jej ostatnią nutkę ekscytacji. Zignorował ją, nie obdarzał już zainteresowaniem, na które przecież zasługiwała, i to ją najbardziej męczyło.
Pożegnała się z Philem, a potem chwyciła płaszcz z zamiarem opuszczenia lokalu. Gdy już była przy wyjściu, na jej drodze wyrosło dwóch mężczyzn. Zatrzymała się i spiorunowała ich wzrokiem, oni jednak nie mieli zamiaru ustąpić.
Znała ten typ. Potrafiła oceniać ludzi po ubiorze, gestach, postawie czy choćby spojrzeniu. Przebywała w różnych domach. Jej klientami bywały różne persony. Obserwowała wiele sytuacji, włączając w to brudne gierki na granicy prawa.