Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co tak naprawdę wyznaje tzw. niedzielny katolik?
Elementarz katolika to ilustrowane i pogłębione kompendium wiedzy o fundamentalnych prawdach wiary, zawartych w Credo i obowiązujących chrześcijanina na każdym etapie życia.
Skarbnica wiedzy, błyskotliwych cytatów i trafionych w punkt argumentów. Warto mieć Elementarz zawsze przy sobie.
To książka ważna i pożyteczna. Wpisuje się w ponad stuletnia tradycje powracania do fundamentalnych twierdzeń chrześcijaństwa w epoce zaniku wiary i zwątpienia w gwarancje prawdy. Czynili to wielcy teologowie i pasterze XX wieku: Romano Guardini, Karl Adam, Joseph Ratzinger, Bruno Forte, Christoph Schönborn, Jan Paweł II. W tę potrzebę i tradycję wpisuje się teraz polski teolog i publicysta Sławomir Zatwardnicki. I czyni to z pasją człowieka wierzącego i kompetentnego.
— ks. dr hab. Robert Skrzypczak, wykładowca teologii dogmatycznej na Papieskim Wydziale Teologicznym i w seminarium duchownym w Warszawie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 177
Okładka i strony tytułoweAnna Kierzkowska
Ilustracje (wnętrze i okładka)Barbara Kuropiejska-Przybyszewska
Redaktor prowadzącyBartłomiej Zborski
Redakcja i korektaMałgorzata Terlikowska
Skład i łamanieTEKST Projekt Łódź
Copyright © by Sławomir ZatwardnickiCopyright © by Fronda PL, Sp. z o.o., Warszawa 2015
ISBN 978-83-64095-91-7
WydawcaFronda PL, Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35faks 22 877 37 34
e-mail: [email protected]/FrondaWydawnictwo
Elementarz katolika sugeruje konieczność powrotu do szkoły, do korzeni. To słuszna diagnoza stanu wiedzy i samoświadomości współczesnych osób wierzących i wyczucie potrzeb tych, którzy się nieco w kwestiach wiary pogubili. Autor wpadł na wspaniały pomysł skomentowania chrześcijańskiego Wyznania wiary, będącego nie owocem ludzkiej samowoli, lecz zebraniem w całość najistotniejszych pouczeń Pisma Świętego. Credo Kościoła ma wygląd niewielkiego ziarenka gorczycy, a zawiera w sobie wszystkie przyszłe rozgałęzienia tego krzewu. „Podobnie – uczył św. Cyryl Jerozolimski – wyznanie wiary kryje w paru zdaniach całą znajomość Starego i Nowego Przymierza. Ziarnko gorczycy jest wprawdzie małe, ale ma w sobie siłę ognia”.
Elementarz pokazuje, że Ewangelia zawiera nie tylko najistotniejsze prawdy, ale i „Boskie paradoksy”. Paradoxis zaś to przekaz najcenniejszych pereł życia i odsłoniętej przez Boga Rzeczywistości. Przyjęcie jej lub odrzucenie to kwestia życia wiecznego bądź sczeźnięcia w nędznej tymczasowości. Chrześcijanie od zawsze przekazywali sobie nawzajem prawdy wiary, traktując to jako wyraz najszlachetniejszej miłości względem bliźniego. Można bowiem w życiu znaleźć radość odnalezionej prawdy, albo pozostać skazanymi na śmieszność i religijną groteskę ignorantów Boga.
Książka jest wyznaniem wiary pisanym felietonem. W formie lekkiej, co nie znaczy niezobowiązującej. Bowiem mówienie o Bogu zawsze zobowiązuje, podobnie jak i czytanie o Nim. Pytanie o to, jak mówić o Bogu i Jego przesłaniu do człowieka, jest wciąż aktualne. Jak wyrosnąć z infantylnego postrzegania Boga i dorosnąć do bycia Jego synem? Zamiast gapić się w lustro – sugeruje Autor – i suszyć zęby do samego siebie, lepiej jest się przejrzeć w Objawieniu.
Autor, co rusz, „czepia się” katechetów i kaznodziejów. Chodzi mu o ich „rzetelność teologiczną”, uczciwość Bożych heroldów, gotowych mówić o Bogu i człowieku tak, jak jest. To książka ważna i pożyteczna. Wpisuje się w ponad stuletnią tradycję powracania do fundamentalnych twierdzeń chrześcijaństwa w epoce zaniku wiary i zwątpienia w gwarancje prawdy. Czynili to wielcy teologowie i pasterze XX wieku: Romano Guardini, Karl Adam, Joseph Ratzinger, Bruno Forte, Christoph Schönborn, Jan Paweł II. W tę potrzebę i tradycję wpisuje się teraz polski teolog i publicysta Sławomir Zatwardnicki. I czyni to z pasją człowieka wierzącego i kompetentnego.
To niezbędna lektura dla wszystkich: zarówno tych, którzy o swej wierze myśleli dotąd źle i nadszedł czas, by ją obudzić i zaktualizować, jak i dla tych, którzy byli dotychczas przekonani, że o swej wierze przeczytali i usłyszeli już wszystko. Z pewnością czytając tę książkę, natrafią na niejedną niespodziankę i zatrzymają się przed niejednym paradoksem Pana Boga.
ks. dr hab. Robert Skrzypczak,
wykładowca teologii dogmatycznej na Papieskim Wydziale Teologicznym i w seminarium duchownym w Warszawie
Symbol Nicejsko-Konstantynopolitański
Wierzę w jednego Boga,Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi,wszystkich rzeczy widzialnychi niewidzialnych.(...)
Katechizm Kościoła Katolickiego, numery: 198–421
WIERZĘ W BOGA, ale jakiego? Wymowne jest to przemilczanie przez chrześcijan najtrudniejszej, bo najważniejszej prawdy wiary – Trójjedynego Boga. Parafrazując poetę: rzadko na katolickich wargach, niech to dziś warga ich wyzna, jawi się chrześcijański wyraz: Trójca. A przecież po to Bóg jeden, ale w trzech Osobach, pozostawać musi dla ludzkiego rozumu ciemną tajemnicą, żeby mogła ona „zacienić” całą rzeczywistość i w ten sposób ją, paradoksalnie, prześwietlić.
Trzeba się zgodzić na Boskie paradoksy, które nie mogą być posądzone o irracjonalność, nawet jeśli wykraczają poza tę logikę, do której przyzwyczaił się nieoświecony wiarą rozum. Bez nich, a także bez poczucia humoru, który ułatwia dostrojenie się do Boskiej „fali”, człowiek nie pojmie tego, co najpoważniejsze. Z kolei śmieszni w swoich siłą rzeczy skazanych na niepowodzenie wysiłkach są ci wszyscy (chciałoby się napisać: katecheci), którzy na podstawie ziemskich rzekomych analogii do Trójcy Świętej próbują „dowodzić” Trójjedynego Boga – Ojca, który jest Bogiem, Syna Boga i Ducha, też Boga. Za moich czasów wystarczały koniczynki (trzy listki, a jedna roślinka), na etapie szkolnym woda (ten sam związek chemiczny w trzech stanach skupienia), a teraz, jak czytam, wracamy do „przedszkola”: za ilustrację bierze się jajko, które stanowi jedność, choć składa się z żółtka, białka i skorupki. Po prostu żarty z Boga i samego siebie! Chciałbym zobaczyć wyznawcę trójjedyności jajka, który po zjedzeniu skorupki (na twardo, siłą rzeczy), rzecze: właśnie zjadłem jajko.
„Mus jest” pamiętać, że Trójca Święta jest tajemnicą wiary, jest jedną, powiada Sobór Watykański I, z „ukrytych tajemnic Boga, które nie mogą być poznane, jeśli nie są objawione przez Boga”. Otóż to, o Bogu wiemy tyle, ile On o sobie objawił. Z kolei po to się objawia – ot, paradoks! – by pozostać niewyrażalną Tajemnicą, co trafnie podsumował św. Augustyn: „Gdybyś Go zrozumiał, nie byłby Bogiem”. Gdybyś z kolei, Czytelniku, słowa te chciał czytać, dajmy na to tak: im mniej Boga rozumiem, tym lepiej, nie przyjąłbyś Objawienia, a zatem samoprezentacji Boga jako Ojca, Syna i Ducha Świętego. Jak zauważył Hans Urs von Balthasar, jeden z największych teologów XX wieku: „jedna tylko istnieje droga dostępu do misterium Trójcy Świętej: Jej objawienie w Jezusie Chrystusie i Duchu Świętym”. Można by nawet napisać „pół żartem, całkiem serio”, że właśnie Chrystus jest pierwszym, który popadł w tę pozorną sprzeczność: z jednej strony podtrzymał tradycyjną monoteistyczną wiarę w Boga Jedynego, którego należy miłować z całego serca, duszy i sił (por. Pwt 6,4–5), a z drugiej dał do zrozumienia, że On sam jest również (drugim jedynym?) Panem, którego w ten sposób należy kochać. (Boskim tytułem „Pan” naród izraelski zastępował imię Boga ze względu na szacunek dla Niego). W centrum życia każdego Izraelity stała Tora, a Jezus zamienił ją na samego siebie, co wstrząsnęło ówczesnymi i wstrząsa do dziś. „Uświadamiam sobie – napisał współczesny rabin Jacob Neusner – że jedynie Bóg może domagać się ode mnie tego, o co prosi Jezus”.
Wewnętrzna tajemnica człowieka odsłania się do pewnego stopnia w zewnętrznym działaniu, jeśli tylko człowiek nie skamieniał na tyle, jak to się zdarza w przypadku tych, których miłość została zraniona, a którzy w obronie przed kolejną krzywdą zabezpieczają się zewnętrzną twardością, tak że obserwatorowi trudno ze „skorupki” dedukować o tym, co wewnątrz. W każdym razie Bóg, którego miłość jest, by pożyczyć określenie od ks. Jerzego Szymika, „nieranliwa”, objawia, że jest miłością (por. 1J 4,8 i 16) przez swoje działanie. W związku z tym Ojcowie Kościoła mówili o „teologii” (tajemnicy wewnętrznego życia Trójcy) i „ekonomii” (dzieła Boże, przez które On się objawia i udziela w nich siebie). Przez to drugie odkrywa się pośrednio przed nami również to pierwsze, ale i odwrotnie: znajomość tajemnicy wewnątrzboskiego życia rzuca światło na rozumienie tego, co On czyni. W posłaniu Jezusa i Ducha Świętego Bóg objawił to, co najbardziej w Nim intymne: że jest wymianą (wieczną, przecież to Bóg) miłości między Ojcem, który rodzi Syna (jeśli wiecznie, to znaczy, że nie było takiego czasu, gdy Syn nie miał Ojca), Synem zrodzonym przez Ojca oraz Duchem Świętym, odrębną od Tamtych Dwu Osobą Boską pozostającą z Nimi w relacji. Duch Święty nie jest „drugim Synem” czy „drugim Ojcem”, nie jest On „ani niezrodzony, jak Ojciec, ani zrodzony, jak Syn; nie jest jednak również stworzony, ma bowiem wieczne, boskie pochodzenie” – zauważa teolog i historyk chrześcijańskiej doktryny, jezuita o. Bernard Sesboüé.
Warto zwrócić uwagę na relacje. Bóg chrześcijański nie jest samotnikiem, choć jest Jedyny. Ten paradoks sprawia, że chrześcijaństwo, na obraz relacji panujących w Trójcy, jawić się będzie właśnie jako „religia relacji”, tak intensywnych, że dzięki nim będzie mogła zaistnieć jedność nie pomimo, ale właśnie w różnorodności. Mądrej głowie dość dwie słowie, wystarczy spojrzeć na bożków monoteistycznych ale niechrześcijańskich i prześledzić ich wpływ na postrzeganie przez wyznawców „Boga-samotnika” całej rzeczywistości, by odkryć różnicę, a wraz z nią skuteczność światła „ciemnej tajemnicy”. Osoby Boskie, wyznawane przez chrześcijan, rzeczywiście różnią się między sobą: Ojciec nie jest Synem, a Syn Ojcem, również Duch Święty nie jest Ojcem czy Synem. Z drugiej strony mówimy o jednym Bogu. Jak to pogodzić? W Bogu, jak to wyraził Sobór Florencki, „wszystko jest jednym, gdzie nie zachodzi przeciwstawność relacji”, dzięki czemu „Ojciec jest cały w Synu, cały w Duchu Świętym; Syn jest cały w Ojcu, cały w Duchu Świętym; Duch Święty jest cały w Ojcu, cały w Synu”. W chrześcijańskim „Bogu każda z osób dlatego właśnie jest sobą, że znajduje się w relacji do pozostałych i w ten sposób wszystkie są razem, w ścisłym ze sobą powiązaniu, stanowią jedno Bóstwo” (Gisbert Greshake). I znów, zamiast szukać w rzeczywistościach stworzonych „dowodów” tej niestworzonej jedności, lepiej dać się im prześwietlić. Analogicznie (czyli z zachowaniem proporcji między tym, co Boskie, a tym, co ludzkie) można by na przykład spojrzeć na jedność małżeńską ufundowaną na relacji miłości: mąż kochający żonę w pewien sposób żyje w niej, a dzięki niej jest mężem, a żona miłująca męża staje się w nim obecna, przy czym nie byłaby żoną, gdyby nie jej relacja z mężem.
Zwróciłem uwagę na to, że nie byłoby wiary w Trójcę, gdyby nie Boskie wychylenie się ku człowiekowi z nieba do ziemi, którego dokonał we Wcieleniu. W tym sensie można za kardynałem Christophem Schönbornem napisać, że wiara w Trójcę nie jest „wymysłem teologów, ale wyznaniem ludzi, którzy znali i znają Jezusa, którzy Go pokochali”. Z kolei dar Ducha Świętego obiecanego przez Pana dopełnił objawienia, poznaliśmy Trzecią Osobę Boską. Doświadczenie i kult wyprzedziły, i to o „wiele długości” (kilka ładnych wieków; Bóstwo Syna i Ducha wyznano oficjalnie na soborach odpowiednio w 325 i 381 roku), sformułowania dogmatyczne, które wykuwano, jak to celnie podsumował Alban McCoy, „w trakcie morderczych zmagań o to, by prawdzie o nadzwyczajnym samoobjawieniu Boga nadać spójny charakter”, a przy tym zwalczyć pojawiające się co rusz herezje. Niech pamiętają o tym zwłaszcza ci (znowu się pan czepiasz katechetów? Owszem, i kaznodziejów również), którym wydaje się, że można teraz iść w odwrotnym kierunku: najpierw tłumacząc definicje doktrynalne, jakby na tej podstawie mogła zrodzić się wiara. Błąd to, doprawdy, powszechny, ale nie jest to podejście katolickie!
Starcie ortodoksyjnej wiary z heterodoksyjnymi jej interpretacjami, a także z tymi, którzy ważyli się oskarżać wiarę chrześcijańską o nierozumność, prowadziło siłą rzeczy do zmiany „języka chrześcijańskiego z języka pierwszego rzędu, przedfilozoficznego języka Ewangelii i w ogóle całego Nowego Testamentu oraz liturgii, na język drugiego rzędu, «filozoficzny» język debat doktrynalnych”. Jednak, o czym trzeba pamiętać, filozofia pozostawała zawsze „w służbie centralnego autorytetu, czyli tekstu Biblii” (Gerald O’Collins). Żyjący na przełomie II i III wieku Tertulian, pisze polski patrolog ks. Franciszek Drączkowski, „położył podwaliny pod łaciński język teologiczny, tworząc 982 nowe terminy”! Dla przykładu, koncepcja „jednej substancji w trzech osobach” jest jego autorstwa, myśliciel ten jako pierwszy użył również pojęcia „Trójca”. Z Tertulianowych terminów do dziś korzystamy w Kościele, choć – o paradoksie! – sam teolog skończył poza Kościołem, w sekcie:
„Kościół posługuje się pojęciem «substancja» (oddawanym niekiedy także przez «istota» lub «natura»), by określić Boski Byt w jego jedności, pojęciem «osoba» lub «hipostaza», by określić Ojca, Syna i Ducha Świętego w tym, czym rzeczywiście różnią się między sobą, a pojęciem «relacja», by określić fakt, że rozróżnienie Osób Boskich opiera się na Ich wzajemnym odniesieniu do siebie” (Katechizm Kościoła Katolickiego [dalej KKK] 252).
Oto katechizmowa próbka języka „drugiego rzędu”, sprawiającego wrażenie hermetycznego, niemal sekciarskiego, zrozumiałego dla „wtajemniczonych”, a przecież broniącego i wyjaśniającego to, co pierwszorzędne dla Kościoła powszechnego. Tajemnica „Boga w sobie samym” jest „źródłem pozostałych tajemnic wiary oraz światłem, które je oświeca” (KKK 234). Nie da się zrozumieć Boskiej tajemnicy, ale i na lenistwo duchowo-intelektualne nie wolno sobie i innym pozwalać. Należy podejść do Boskiej tajemnicy, nawet jeśli najciemniej wydaje się właśnie pod latarnią Trójcy Świętej. „Nie zacząłem jeszcze myśleć o Jedności – głosił katechumenom św. Grzegorz z Nazjanzu, znakomity myśliciel i mówca – a już Trójca ogarnia mnie swoim blaskiem. Nie zacząłem jeszcze myśleć o Trójcy, a już obejmuje mnie Jedność...”
Można powiedzieć za św. Cezarym z Arles, że „wiara wszystkich chrześcijan opiera się na Trójcy Świętej”. Nawet jeśli nie wszyscy chrześcijanie opierają się świadomie na tej wierze, którą wargami wyznają, to na pewno w czasie chrztu zostało nad nimi wypowiedziane imię Trójjedynego: Ojca, Syna i Ducha (jedno imię, ale trzy Osoby!). A przez to, choćby sakrament ten otrzymali nieświadomie, w wieku niemowlęcym, dzięki wierze Kościoła darowana im została łaska wiecznego uczestnictwa w jedności Trójcy Świętej. W ten sposób przyszłe życie w chwale Bożej jest niebieską konsekwencją tego zamieszkiwania Boga w chrześcijaninie, które, zgodnie z obietnicą Chrystusa, powinno rozpocząć się już tu na ziemi: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy” (J 14, 23).