Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
107 osób interesuje się tą książką
Polska, XVI wiek
Decyzja o przymusowym ślubie sprawia, że Emilia Mennicka, zubożała szlachcianka, zaczyna się buntować. Nie wyobraża sobie poślubienia wybranego jej przez rodziców mężczyzny. Kiedy przybywa do majątku narzeczonego, ciągle rozmyśla o ucieczce, a przyszły mąż wręcz ją przeraża. Niespodziewanie zamek zostaje zaatakowany przez Tatarów. Jej rodzice i narzeczony zostają zamordowani, a ona sama porwana. Emilia budzi się na pirackim okręcie i dowiaduje, iż ma zostać podarowana sułtanowi Sulejmanowi. Ku swojemu zdziwieniu odkrywa, że oddziałem tatarskim, przez który zginęli jej rodzice, dowodzi Polak, Piotr. Początkowo niechętna chłopakowi, po poznaniu jego historii, zaczyna go darzyć sympatią. Jej uwagę jednak zwraca przystojny kapitan statku, Francuz Gilles de Monay. Emilia ma nadzieję, że jeden z mężczyzn uratuje ją przed losem sułtańskiej nałożnicy. Trafia jednak do haremu, który okazuje się miejscem pięknym, ale i niebezpiecznym. Jej uroda i inteligencja wzbudzają bowiem nie tylko zachwyt, ale także zazdrość mieszkańców seraju.
Czy Emilia odnajdzie się w całkowicie nowym dla niej świecie, akceptując życie w złotej klatce? Czy zapomni o przystojnym francuskim kapitanie? Czy będzie potrafiła odróżnić pożądanie od prawdziwej miłości? Los zaprowadzi Emilię w dalekie strony, czy dziewczyna odnajdzie drogę do domu i do swojego szczęścia?
Nowa erotyczna odsłona talentu autorki. Dostaniecie w swoje ręce historię, która wciąga w egzotyczny świat i sprawia, że nie sposób przerwać lektury, dopóki nie pozna się jej zakończenia. Z pewnością się nie zawiedziecie.
Ja gorąco polecam! – Justyna Glinka, www.justynaczyta.pl
Pełen emocji romans historyczny, który zabierze Was w fascynujący świat Orientu! Znajdziecie tu wszystko to, co kochają czytelnicy: wartką akcję, interesującą fabułę i gorące uczucia! Polecam serdecznie! – Joanna Sobczyk Blog Zapiski przy Kawie
Miłość, namiętność, pikantny romans w olśniewającej, lecz niebezpiecznej scenerii. Wyjątkowa, pełna emocji podróż z historią w tle. – Ewa, czytajac_wsrod_kwiatow
W „Emilii i Tatarze” Gabriela Feliksik zabiera nas w podróż nie tylko po Polsce i Stambule, ale także, a może przede wszystkim, po niezbadanych meandrach ludzkiej świadomości. Mamy tutaj wszystko. Od akcji i przygody, przez wspaniale nakreślony opis życia i obyczajów mieszkańców haremu, po ogrom emocji, namiętności oraz miłości, zdolnej pokonać przewrotny los. – Lena z kruki.czytaja.po.zmroku
Fantastyczna historia, trochę jak w bajce o Alladynie, tylko w wersji dla dorosłych. Ta książka przyprawi Was o szybsze bicie serca i będziecie tak jak ja, kibicować bohaterom, aby w końcu otworzyli się na prawdziwą miłość. – Ania z Żyć nie umierać
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 291
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
Zosia i porucznik
Emilia i Tatar
W PRZYGOTOWANIU
Karolina
Szkoła magii Panny Preston
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Gabriela Feliksik, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Barbara Wiśniewska
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Magdalena Czmochowska
Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly
Ilustracje wewnątrz książki: pngtree.com
Zdjęcie na szóstej stronie: Obraz BulentYILDIZ z Pixabay
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-638-7
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Słowo od autorki
Rok 1002, Polska
Rok 1520, Polska
Rok 1520, w drodze do Istambułu
Rok 1520, Imperium Osmańskie
Rok 1521, w drodze do Francji
Rok 1521, Francja
Rok 1521, Polska
Słowo od autorki
Drogi Czytelniku!
Z całego serca dziękuję za to, że postanowiłeś wyruszyć w podróż czytelniczą z moją książką. „Emilia i Tatar” to opowieść fikcyjna, ale z historią w tle, dlatego zależało mi bardzo na tym, by kilka faktów czy nazwisk znanych z kart historii wpleść w główny wątek. Akcja książki dzieje się częściowo w haremie sułtana Sulejmana. Starałam się bardzo, by wiernie pokazać zasady panujące w tym miejscu, ale też wiele informacji to twór mojej wyobraźni. Na potrzeby tej opowieści wymyśliłam chociażby postać nauczyciela miłości, na którego trafi moja bohaterka. Sam Sulejman zaś, czy jego ukochana żona Hürrem, a także król Francji Franciszek są postaciami autentycznymi, zachęcam do poszukania informacji na temat ich życia, bo gwarantuję, że to są naprawdę interesujące osobowości.
Mam nadzieję, że moja opowieść Ci się spodoba, życzę lektury pełnej emocji, wzruszeń, ale też zabawnej i pouczającej.
Dziękuję za czas poświęcony na czytanie.
Rok 1002, Polska
Spoglądała obojętnie na otaczający ją tłum. Zgromadzili się licznie, jedni ciekawi widowiska, jakim było palenie czarownicy, inni współczujący swojej dawnej kapłance. Przychodzili przecież do niej nieraz, prosząc o radę, czy z prośbą o modlitwę. Wierzyli, że bogowie prędzej wysłuchają kapłanki niż zwykłych ludzi. Przyrządzała dla nich zioła, napary miłosne, pomagała niektórym przyjść na świat.
Pomimo młodego wieku odznaczała się mądrością i doświadczeniem jak kapłanki praktykujące latami. Ludzie ufali jej doświadczeniu i umiejętnościom, dlatego do niej przychodzili. Starała się być dla nich wsparciem i ostoją. Ale teraz na twarzach większości z nich dostrzegła strach. Jakby bali się, że wskaże ich, bo korzystali z jej daru albo przeklnie. Nie potrafiła ich nienawidzić za to, że jej nie bronią. Żal jej było tej gawiedzi. Zauważyła też parę starszych ludzi, którzy mieli w oczach smutek. Czuła, że pochwalają jej postawę, zresztą sama była dumna, że nie wyrzekła się swoich bogów i nie poddała się tej nowej religii jak prawie wszyscy wkoło. Ten cały chrześcijanizm zabrał jej to, co kochała najbardziej. Nie tylko jej. Również tym starszym, którzy starali się ją wesprzeć swoją obecnością. Sami pewnie nie wiedzieli, jak się zakończy ich żywot. Musieli się ukrywać. Oddawać hołd dawnym bogom, rozglądając się wkoło, czy nikt ich przypadkiem nie śledzi i nie wyda. Żyli w ciągłym strachu. Chcieli ją ratować, była dla nich nie tylko kapłanką, bo traktowali ją niemal jak córkę. To ona poprosiła ich, żeby nie próbowali jej pomagać. Błagała ich wręcz o to, żeby przeżyli i próbowali zachować wiarę przodków. W końcu tak wielu się od niej odwróciło. Jako kapłanka była przekonana, że póki ludzie wierzą w bogów, ci zawsze będą obecni w ich świecie. A teraz ludzie godzili się na niszczenie świętych miejsc, burzenie posągów i karanie kapłanów i kapłanek, którzy nie chcieli przyjąć nowej wiary. Wiedziała, że część odpuściła sobie walkę o tradycję, wybrała przeżycie, nie umiała ich potępić. Zachowała jednak pewność, że przetrwają też tacy, którzy ocalą starych bogów od zapomnienia. I ucieszyła się, że staruszkowie zdecydowali się towarzyszyć jej w ostatniej drodze. Dostrzegła również jego. Tak bardzo go teraz nienawidziła. Nadal tak przystojny, jak go zapamiętała. Troski przygarbiły wysoką sylwetkę, w ciemnych włosach dostrzegała też pasma siwizny, ale dalej był piękny. Teraz jednak dostrzegała jego wnętrze, więc urodę przyćmiły złe uczynki. Nie robiły na niej wrażenia łzy spływające mu po policzkach. Gdyby naprawdę ją kochał, to nie wyrzekłby się wiary przodków, nie przyjął tak szybko tej nowej religii i nie patrzyłby obojętnie na jej śmierć. Zachowałby się jak prawdziwy wojownik i zrobiłby wszystko, by ją uwolnić. A on płakał. Popatrzyła na niego z pogardą. Wiedziała, że to on ją wydał i to wzbudzało w niej chęć zemsty. To, że w czasie miłosnych uniesień szeptał jej najpiękniejsze i najsłodsze wyznania, nie miało już znaczenia. Nienawidziła go. Bo ją sprzedał. Nawet nie wiedziała za co. Może za ocalenie własnego życia, może za kawałek ziemi czy inne bogactwa. Już jej to nie interesowało. Bogowie obdarowali ją mocą przewidywania przyszłości. Miewała wizje. I to jedna z nich pokazała jej, że jej ukochany, człowiek, któremu dotychczas ufała bezgranicznie, postanowił sprzeniewierzyć ich miłości, by ratować siebie. Stało się to w dodatku w najważniejszym dniu w jej życiu. Wizje pojawiały się najczęściej w najmniej spodziewanym momencie i ta przyszła w czasie narodzin ich dziecka. Maleństwa, które było owocem ich miłości. Miłości, która okazała się nieprawdziwa i którą pokonał jego strach lub żądza pieniądza. Urodziła zdrową dziewczynkę. Zdołała jeszcze wezwać siostrę przebywającą w wiosce nieopodal i poprosić o zaopiekowanie się jej dzieckiem. Sama już nie zdążyła uciec, była zbyt osłabiona porodem. Przyszli po nią na drugi dzień. Uznała, że tak widocznie chcieli bogowie. Nie bała się spotkania z nimi, zwłaszcza że obecny świat coraz mniej sprzyjał wielbieniu ich na Ziemi. Wierzyła, że będzie mogła im służyć po drugiej stronie. Pragnęła jednak sprawiedliwości, a w jej oczach zdrada ukochanego mężczyzny zasługiwała na największą karę. Nie chciała, by kiedykolwiek dowiedział się o dziecku, powinien jednak cierpieć. Dlatego kiedy tylko poczuła płomienie liżące jej stopy, zaczęła szeptać zaklęcie. Umiała to robić, miała wszak w sobie pradawną moc przodków. Widziała po przerażeniu, które pojawiło się na jego twarzy, że słowa docierają do niego. Miała nadzieję, że wryją mu się w pamięć i będą pojawiać się co jakiś czas w jego głowie, do końca jego ludzkiego życia.
Przeklęty niech stanie się twój ród. Umrzesz opuszczony i samotny. Bez rodziny i najbliższych, zubożały i zawistny. Na twój ród klęska przyjdzie, więc nieszczęśliwy on będzie. Klątwa przestanie działać dopiero, gdy czysta miłość na drodze jej stanie.
Zanim Świętosława zamknęła na dobre oczy, miała ostatnią wizję w swoim krótkim ziemskim życiu. Młoda dziewczyna w rozdartej sukni była niesiona przez dziwnie odzianych wojaków, wydawała się spać na ich rękach. Wyraźnie dostrzegała piękne rysy twarzy i kręcone włosy w kolorze zboża, które mieniły się rudawym odcieniem, dokładnie takie same jak jej. Jakby była odbiciem Świętosławy. Obok tego dziwnego orszaku szedł młody mężczyzna. Nie widziała jego oblicza. Po jakieś chwili ta sama dziewczyna odziana w piękną suknię, jakiej kapłanka nigdy nie widziała, stała na środku dziwnej sali, a wkoło tańczyli ludzie. Ten taniec różnił się od znanych Świętosławie tanecznych obrzędów, było w nim jednak coś fascynującego. Spojrzenia wszystkich kierowały się na młodą dziewczynę, obejmowaną przez bogato odzianego mężczyznę. Był przystojny, mógł się podobać, jego uwaga skupiona była jednak tylko na młodej kobiecie, szeptał coś do niej czule. Ta zaś niby kiwała głową na znak, że go słucha, jednak jej oczy wydawały się smutne.
Ogień sięgał już wysoko, jednakże Świętosława nie odczuwała bólu, skupiała się na swojej wizji. Widziała dziewczynę wyraźnie, wyczuwała jej emocje: smutek i zagubienie. Zza kolumny spoglądał na nią młody człowiek. Chyba ten sam, którego widziała w poprzedniej migawce. Miłość, która odmalowywała się na jego twarzy, była tak prawdziwa i piękna, że kapłanka aż się wzruszyła, bo już wiedziała, że to uczucie przegoni ból i smutek panujące w sercu dziewczyny. Prosiła ostatkiem sił, żeby młoda kobieta dostrzegła jego uczucie, żeby nie przegapiła czegoś tak pięknego. Wiedziała, że jej magia jest silna i sprawi, że jej potomkini, która tak była do niej podobna, odnajdzie swoje prawdziwe szczęście.
Spokojna Świętosława zamknęła oczy, była szczęśliwa, że jej córka przeżyje, skoro w wizji pojawiła się kobieta z dalekiej przyszłości. Uspokojona pozwoliła duszy udać się do świata bogów. A kiedy zgasło jej życie, polanę objął niespodziewanie mrok, a z nieba lunął ulewny deszcz, gasząc ogień, który odebrał życie kapłance. Wszyscy obecni na polanie rozpierzchli się błyskawicznie, by schronić się przed deszczem i bojąc się gniewu tak potężnej kapłanki. I tylko młody mężczyzna pozostał na miejscu, klęcząc przy zwęglonych zwłokach. Szeptał przy tym nieprzerwanie jedno zdanie: Wybacz mi, moja ukochana, musiałem.
Rok 1520, Polska
– Nie zgadzam się! Nie możecie mi tego zrobić. Baron von Borck wygląda jak pomarszczona świnia, cuchnie od niego, a w dodatku nie jest nawet Polakiem, tylko jakimś Niemcem ledwo znającym dwa słowa po polsku. Nie wyjdę za niego. Nie zmusicie mnie. Nic nie jest warte życia z takim człowiekiem.
– Moja panno! – Hrabia Mennicki surowo popatrzył na swoją jedyną córkę. – Nie masz wyjścia. Rozmawialiśmy już o tym wielokrotnie. Ten ślub sprawi, że nasz rodziny majątek wyjdzie na prostą. Jesteśmy w fatalnej sytuacji. Wiesz, że od wieków w naszej rodzinie próbujemy wiązać koniec z końcem…
– Tak, wiem. Już to słyszałam. Kiedyś byliśmy potężnym rodem, ale nagle zaczęliśmy wszystko tracić, jakby ktoś rzucił na nas jakąś klątwę. Nie wierzę w klątwy. Raczej nieudolne zarządzanie majątkiem sprawia, że nic nie mamy od pokoleń, nie ma co zasłaniać się klątwą. Poza tym kto niby miałby ją rzucić i dlaczego akurat na nasz ród? I to pięćset lat temu?
– Emilio, natychmiast przestań tak odzywać się do ojca. – Matka, dotąd milcząca, popatrzyła na nią surowo. – Wiesz przecież, że tata naprawdę próbował wszystkiego, by żyło nam się dobrze. Jako jedynak dostał w spadku naprawdę niewielki majątek. Dokupił ziemi, powiększając areał, który mu pozostawili rodzice. Posiał zboże. Wprowadziliśmy nawet system trójpolowy. Jedno pole stało ugorem, drugie obsialiśmy wiosną, trzecie późnym latem, żeby się zabezpieczyć odpowiednio. Ta innowacyjna metoda działa u większości włościan. Mieliśmy mieć bardzo dobre plony. Pożar zniszczył wszystko. No a nasi chłopi są leniwi i nic im się nie chce robić. Nawet dobry zarządca nie pomógł. Niektórzy uciekają, inni umierają szybko, wszak to naród ciemny i zabobonny, nie ma więc komu pracować na tej roli. Dlatego szukaliśmy innych rozwiązań niż uprawa roli. Kiedy tata zainwestował w okręt kupiecki pieniądze, które dostałam w posagu, statek zatonął z całym ładunkiem. A jak zdecydowaliśmy się hodować owce, żeby móc wyrabiać odpowiednią wełnę, to tajemnicza zaraza sprawiła, że wszystkie pozdychały. I zamiast sprzedawać wełnę na targu, narobiliśmy sobie tylko kolejnych długów za zakup zwierząt, które nie przyniosły żadnych dochodów. Zamek to ruina, którą od lat próbujemy remontować, ale nie ma na to odpowiednich funduszy. Korzystamy więc z kilku komnat. Nawet służących utrzymujemy tylko paru. Sama widzisz, że to nie nieróbstwo twojego ojca, tylko działanie jakichś sił nieczystych. Może faktycznie to nie żadna klątwa, ale musi w tym maczać palce sam zły. Rodzina ojca od lat boryka się z różnymi problemami i tylko jego zacny tytuł sprawił, że moi rodzice przed laty zgodzili się na nasz ślub. Wiesz dobrze, że pochodzę z kupieckiej rodziny, bardzo bogatej, ale nawet mój posag nie pomógł twojemu ojcu odzyskać majątku należnego mu z urodzenia. Dziadkowie twoi nie żyją, cały interes przejął po nich mój brat. Na niego nie mam co liczyć. Pożyczyliśmy już od niego sporą sumkę, chociażby na twoje wiano, wiem więc, że nie dostaniemy od niego już ani jednego miedziaka. Zresztą oficjalnie mi to powiedział, kiedy się ostatnio widzieliśmy. Jesteś więc naszą jedyną nadzieją. Musisz nam pomóc. I jedyną drogą do tego, byśmy godnie żyli, jest małżeństwo z bogatym i majętnym szlachcicem. Większość znajomych zna naszą sytuację finansową. I chociaż jesteś piękna, chwalą cię wszędzie, to o twoją rękę poprosił jedynie baron von Borck. Bo nikt nie chce się żenić ze zrujnowaną panną! Baron to dobry człowiek, nie możesz oceniać ludzi po wyglądzie, nie tak cię wychowywaliśmy. Poznasz go i przekonasz się, że serce ma szczodre i dobre. Jestem o tym przekonana. Poza tym to naprawdę szarmancki człowiek, nie wiem dlaczego masz o nim takie złe zdanie. To, że jest grubszy, świadczy tylko o jego zamożności. Nie sądziłam zresztą, że jesteś taka próżna, że zwracasz uwagę na wygląd. Wstydź się! W przyszłym tygodniu jedziemy wszyscy do Rohatynia. I dwudziestego maja odbędzie się wasz ślub, czy tego chcesz, czy nie! Nie mamy zamiaru już słyszeć żadnych twoich narzekań!
Hrabina Mennicka aż poczerwieniała od tych krzyków. Kochała córkę, ale uważała ją za zbytnio rozpieszczoną pannę i nie miała zamiaru dać się jej omamić. Ślub Emilii miał się im wszystkim przysłużyć i oczekiwała zrozumienia z jej strony, a nie takiego jawnego sprzeciwu. Dziewczyna wiedziała, że nie ma co liczyć na wyrozumiałość u swojej rodzicielki, spojrzała więc na ojca. Ten przytaknął tylko matce i objął ją z czułością. Serce mu się krajało, że jego ukochana jedynaczka opuści rodzinny dom, ale baron zgodził się ją poślubić właściwie bez posagu, tylko z niewielkim wianem. To było dla nich prawdziwe szczęście. Nie liczyli na tak dobrego kandydata. Rozważali nawet poszukiwania męża wśród stanu mieszczańskiego, wierzyli, że jakiś kupiec skusi się na rękę ich córki, kiedy obiecają mu szlachectwo, wszak można było za odpowiednią opłatą i znajomościami takowe uzyskać, jednakże i wśród znajomych kupców nikt nie wykazywał chęci poślubienia biednej szlachcianki. Brat hrabiny wszystkim zdążył opowiedzieć, w jakim opłakanym stanie jest majątek jego siostry. Parę miesięcy temu baron von Borck odwiedził ich majątek, będąc przejazdem z jakąś tajną misją i poprosił ich o nocleg. Oczywiście został zaproszony do zamku, dostał komnatę i strawę i tak się zachwycił piękną dziewczyną, że z miejsca poprosił o jej rękę. Rodzice byli zdziwieni, ale też niesamowicie zachwyceni tak szczodrą propozycją. Oczywiście baron przedstawił im wszystkie papiery na dowód swojego pochodzenia i obiecał pokaźną sumkę w zamian za rękę córki. A nawet, żeby nie okazać się gołosłownym, zostawił im sporo złota już tego pierwszego dnia, kiedy zgodzili się na ślub. Jedynie młodziutka hrabianka Mennicka była przerażona. Jej się ten człowiek nie podobał od początku. Miał nie tylko odpychający wygląd zewnętrzny, był gruby, brzydko pachniał i był stary, bo skończył już czterdzieści lat, ale przede wszystkim miał coś tak okrutnego w spojrzeniu, że dziewczyna po prostu się go bała. Emilia z płaczem wybiegła z salonu. Miała dopiero szesnaście lat i nie wyobrażała sobie poślubienia tego okropnego starca. Wystarczyło jej tylko jedno spotkanie z tym człowiekiem, kiedy przyjechał oficjalnie prosić o jej rękę w dwa tygodnie później, by nie chciała go już więcej widzieć. Przekonała się wtedy, że nie ma w sobie nic dobrego, oczy jego były zimne i spoglądały na nią obojętnie, a jego wygląd odstraszał. Nie wyobrażała więc sobie, że może z kimś takim spędzić resztę swojego życia. Nie rozumiała też, czemu nikt poza nią nie dostrzega tego zła, które się w nim tliło. Nie tylko wygląd odpychał, Emilia nie wiedziała, jak to się dzieje, ale po prostu wyczuwała złą aurę wokół niego. Wzbudzał w niej strach, dlatego też nie chciała zostać jego żoną. Kochała rodziców, wierzyła, że chcą dla niej dobrze. Ona pragnęła jednak za męża młodego i przystojnego mężczyznę, o dobrym sercu, a nie kogoś, kto wzbudzał w niej wstręt.
– Nie płacz, skarbeńku. – Usłyszała nagle głos swojej ukochanej niani Adelajdy. – Wszystko się ułoży. Może faktycznie on jest stary, ale dobry? I będziesz wieść dostatnie życie u jego boku? To nie wiek świadczy o zgodnym małżeńskim pożyciu ani wygląd…. Ale dobroć, wzajemne poszanowanie i posłuszeństwo mężowi…
– Nianiu, on miał naprawdę straszne spojrzenie… i nie dostrzegłam w nim nic dobrego… Ja to po prostu czuję… Pamiętasz, jak byłam dzieckiem, od razu wiedziałam, w jakim humorze będzie papa albo maman? Jak łatwo nawiązywałam kontakt z każdym zwierzęciem i jak potrafiłam wyczuć, czy służący będzie leniwy, czy też nie? Karciłaś mnie za to, prosiłaś, żebym nikomu nie opowiadała o tym. I cię posłuchałam. Ale te przeczucia są częścią mnie. Wokół tego człowieka wyczuwam zło.
– Bredzisz, dziecko. Nie można wyczuć, czy ktoś jest zły, nie poznawszy go wcześniej. Widziałaś go wszak raptem dwa razy.
– I o dwa razy za dużo. To zły człowiek, nie poślubię go!
Adelajda, choć próbowała przekonać Emilię do zaakceptowania losu i poślubienia barona, sama do końca nie wierzyła w to, co mówi. Służba opowiadała przerażające historie o tym człowieku. Był u nich w odwiedzinach tylko dwa dni, ale to wystarczyło, żeby zostawił po sobie niemiły ślad. Ponoć zaczepiał dziewki, a jedną próbował nawet zniewolić. Powstrzymał go zarządca, bo służka była jego siostrzenicą. Jakiś inny parobek szeptał, że słyszał o tym, iż baron lubi karać młode dziewczyny i lubuje się w zadawaniu bólu swoim poddanym. Te pogłoski o narzeczonym jej ukochanej dziewczynki były straszne, dlatego modliła się mocno, żeby nie okazały się one prawdziwe. Nie mogła straszyć swojej córuchny, jak nazywała Emilię, i ich powtarzać, uznała, że dobry Bóg nie pozwoli jej skrzywdzić. A to, że opowiadano, że hrabia uwielbiał brać dziewki siłą, gwałcił je i przymuszał do okropieństw zabronionych przez kościół, uznała za wymysły i plotki służby powtarzane wieczorami. I wolała nie wspominać nikomu o tych pomówieniach, a zwłaszcza Emilii, nie chciała jej niepotrzebnie wystraszyć. Poza tym hrabia Mennicki również sam nieraz korzystał z usług dziewek, parę z nich zostało potem oddalonych z majątku, gdy stały się brzemienne. Znajdował im jakichś chłopskich mężów, którzy za niewielką opłatą brali te ciężarne kobiety za żony. Wielu się cieszyło nawet, że mogą chować hrabiowskiego bękarta pod swoim dachem. Taki był ten świat. Mężczyźni robili, co chcieli, a rolą kobiety, było się podporządkować. Mężowie mieli żony, ale nikt nie robił im wyrzutów, że od czasu do czasu zniewolili jakąś chłopską córkę czy pannę służącą. Nawet księżom zdarzało się ulec pokusie, o czym się oczywiście głośno nie mówiło, ale kobiecina i z tego zdawała sobie sprawę. Dlatego uznała, że należy zignorować plotki o baronie i cieszyć się, że chce pojąć Emilię za żonę. Wierzyła, że jej podopieczna podda się woli rodziców i potulnie poślubi wybranego dla niej narzeczonego. Stara niania nie przypuszczała jednak, że jej Emilia planuje się wyplątać z tego małżeństwa. Kiedy pozwoliła opiekunce rozczesać sobie włosy, w myślach układała plan ucieczki. Wersji było nawet kilka: albo że ucieknie w czasie powrotu z kaplicy lub uda ciężko chorą i baron nie zechce takowej poślubić, czy znajdzie jakiegoś pięknego młodzieńca, który porwie ją sprzed ołtarza i zapewni dostatnie życie u swojego boku. Emilia bywała marzycielką, dlatego wierzyła, że jej się uda. Uśmiechnęła się nawet, co niania wzięła za znak pogodzenia się jej ukochanej podopiecznej ze swoim losem.
***
Kolejne tygodnie mijały na gorączkowych przygotowywaniach zarówno do wyjazdu, jak i do ślubu. Emilia miała zamieszkać w majątku swojego męża, więc czekała ją długa podróż. Matka nadzorowała szycie nowych sukni, bo dostała od przyszłego zięcia pokaźną sumkę z poleceniem wydania jej na garderobę narzeczonej. Szewcy przygotowywali obuwie na każdą porę roku, także Emilia miała zostać uposażona jak prawdziwa księżniczka. A jako młodą kobietę cieszyły ją niesamowicie te wszystkie przymiarki czy widok pięknych materiałów. Z kilku beli materiału powstały koszule, wszystkie w białym lub jasnoróżowym odcieniu, delikatne w dotyku i wykończone prześlicznymi haftami lub koronką. Nawet wszyte w nie troczki zostały ozdobione delikatnym haftem. Do tego krawcowa dostarczyła jej tuniki, jedne zupełnie proste, inne koronkowe albo haftowane i w tak przeróżnych kolorach, że Emilia wyjść z podziwu nie mogła. Bo chociaż znała nazwę każdego koloru, to nigdy nie widziała materiałów w niektórych barwach, które widywała jedynie w księgach klasztornych, na ilustracjach wykonywanych przez mnichów. Do każdej tuniki dopasowano szarfę, jedne były grubsze, inne cieńsze, każda oczywiście wspaniale wykończona, jak i pozostała garderoba. Prawdziwym kunsztem krawcowa wykazała się jednak dopiero przy szyciu spódnic i paru sukni wyjściowych. Emilia przecierała oczy ze zdumienia i przez moment żałowała, że nie zostanie żoną barona, by móc je założyć. Zastanawiała się jednak, czy jakimś cudem nie uda jej się porwać kufra z tak cudownymi strojami. Postanowiła pomyśleć o tym później. Uznała, że taka garderoba na pewno jej się przyda w rozpoczęciu nowego życia. W swojej naiwności nie zastanawiała się, gdzie i w jaki sposób ucieknie. Skupiała się tylko na tym, że musi dotrzeć z rodzicami do Rohatynia, a tam już zaplanuje ucieczkę. Była jednak tak zachwycona w czasie przeglądania i przygotowywania wyprawy ślubnej, że matka uznała, iż córka pogodziła się z losem. I niezmiernie cieszyła się, że dziewczyna spotulniała. Tylko ojciec nie dowierzał w to pogodzenie się Emilii z losem i bacznie obserwował jedynaczkę, zostawiając żonie organizację posagu dla niej. Hrabina nie zapomniała także o przygotowaniu pościeli, zastawy, sreber, obrusów i wszystkiego tego, co powinna wnieść panna młoda do domu męża. Może i nie mieli posagu pieniężnego, ale zależało jej na dopilnowaniu, aby wiano było bogate i żeby nikt nie naśmiewał się z Emilii jako biednej narzeczonej. W dodatku dzięki złotu pozostawionemu przez barona, mogli naprawdę hojnie jedynaczkę wyposażyć na nową drogę życia.
***
Planowali wyruszyć do Rohatynia początkiem kwietnia, żeby nie spóźnić się na wyznaczoną datę ślubu. Drogi mogły być jeszcze rozmokłe po zimie i ojciec uznał, że lepiej wyruszyć wcześniej, niż nie pojawić się na ślubie. A ponieważ ich orszak miał liczyć aż trzy wozy, na dodatek wypakowane dobrem wszelakim, hrabia wynajął kilku wojaków, którzy mieli w czasie drogi chronić ich przed napadem. Drogi były niebezpieczne, po lasach kryli się zbóje, a trakty obsiadali żebracy, zdolni do wszystkiego, byleby tylko zdobyć jakieś jedzenie czy parę groszy. Oczywiście przyszły zięć ofiarował hrabiemu wcześniej sakiewkę pełną monet, która miała zapewnić im godną podróż. Sam nie chciał, aby ślub odbył się w majątku panny młodej, bo uznał, że jego zamek jest o wiele bardziej reprezentacyjny i lepiej się nada na tak ważną uroczystość. Hrabia Mennicki wiedział, że córka po ceremonii i tak ma zamieszkać we włościach męża, więc zgodził się na propozycję barona. Przewidywał, że droga może nie być łatwa i to wcale nie ze względu na grasujących bandytów. Słyszał wszakże też o Tatarach, którzy napadali wioski na Ukrainie i zapuszczali się w głąb kraju, mogli więc i dla nich okazać się niebezpieczni. Wierzył jednak, że nie odważą się zaatakować tak dobrze uzbrojonego orszaku. Zresztą baron von Borck wyśmiał go, kiedy tylko o nich wspomniał. Dla niego był to lud obdartusów, napadający głównie na ubogie wioski i porywający chłopów, których przecież nikt nie żałuje.
– Te brudasy nie ośmieliliby się podnieść ręki na szlachcica – mawiał, czym uspokoił przyszłego teścia, choć nie do końca, ponieważ hrabia słyszał pogłoski, że Tatarzy okrutnie traktowali jeńców, nie bacząc na ich pochodzenie. Kobiety i dzieci były sprzedawane w niewolę, a starcy i ludzie niezdatni do pracy mordowani. Może i faktycznie napadali na wioski, ale wolał mieć przy sobie eskortę w razie napotkania ich na drodze.
***
Emilię zachwyciła podróż. Nigdy tak bardzo nie oddalała się od swojego rodzinnego majątku w Mennicowie. Była raz w Krakowie, dwa lata temu, na ślubie króla Zygmunta i włoskiej piękności Bonny Sforza. Pamiętała, jak bardzo królowa jej się spodobała. Była śliczna, uśmiechnięta, nosiła wytworne stroje, chodziła dumnie wyprostowana i mówiono, że król oszalał dla niej z miłości. Chciałaby, żeby jej małżonek i dla niej oszalał, ale nie wyobrażała sobie w tej roli von Borcka. Starała się jednak o nim nie myśleć i skupiała się na tym, czego teraz doświadczała. Podobało jej się wszystko. Zatrzymywali się w gospodach, w których ojciec żądał zawsze najlepszych pokoi i jadła, ale miała też okazję podglądać innych podróżnych. A ci ją niezmiernie fascynowali. Byli i ponurzy pielgrzymi, ubrani w zgrzebne, często mocno przybrudzone szaty, milczący, siadający samotnie w kącie sali. Widywała bogato odzianych szlachciców polskich, często pijanych i przechwalających się głośno swoimi czynami i wymachujących szablą, jakby chcieli pokazać, że wszyscy powinni się ich bać. Była też zawstydzona widokiem młodych karczmarek obłapianych przez mężczyzn. Widziała, że niektóre się z tego cieszą, a nawet szepczą coś do ucha gościom i znikają wraz z nimi w pokojach znajdujących się w gospodzie. Emilia była ciekawską osobą, ale nie miała pojęcia, co też może się dziać między kobietą i mężczyzną. Mama czy niania byłyby oburzone jej pytaniami. Wiedziała, że kobieta musi się rozebrać przy mężu i od tego zachodzi w ciążę oraz rodzi dzieci, ale nie miała właściwie żadnej wiedzy w tym temacie. Matka zawstydzona opowiedziała jej o nocy poślubnej, wspominając, że musi położyć się nago obok męża, potem robić, co on jej każe, a pojawienie się krwi i ból, który będzie temu aktowi towarzyszył, będzie dowodem na to, że zachowała czystość właśnie dla niego. Wspominała także, że śmiertelnym grzechem jest leżeć tak nago przy mężczyźnie nie będącym mężem. Emilia zastanawiała się potem, czy to znaczyło, że jej ojciec kazał rozbierać się dziewkom służącym i przez to zachodziły z nim w ciążę? I czy one tylko popełniały grzech, czy on także? Słyszała o takich przypadkach, służący ukradkiem wspominali o bękartach ojca, ale kiedy zapytała o to matkę, dostała w twarz za zadawanie tak okropnie grzesznych pytań. Uznała więc, że od niej nie dowie się nic więcej. Nie miała starszej siostry czy przyjaciółki, która mogłaby jej powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Raz widziała jedną z pokojówek ze stajennym. Na samo wspomnienie tego wydarzenia robiła się czerwona i dziwnie się czuła, ale coś sprawiało, że lubiła do tego wracać w myślach. Pamiętała, że parobek przytrzymywał dziewkę przy ścianie, miał spuszczone spodnie, a ona lekko uniesioną spódnicę. Całowali się i poruszali w jakimś wspólnym rytmie i wydawali przy tym dziwne jęki. Ten widok ją wtedy zahipnotyzował i podejrzewała, że te znikające służące z mężczyznami, mają coś w wspólnego z tym, co robili pokojówka i stajenny. Po drodze mijali też tłumy żebraków, ci jednak nie zbliżali się do ich wozów, wystraszeni ilością zbrojnych. Kiedy Emilia spytała, czemu tak dużo biednych ludzi spotykają, to matka odpowiedziała zdawkowo, że po prostu taki jest świat. Jedni się rodzą panami, a inni biedakami. I trzeba się z tym pogodzić. Dziewczynie jednak to się nie podobało i jak tylko się gdzieś zatrzymywali, to zostawiała parę monet czy jakieś drobiazgi, licząc, że jakiś biedak je odnajdzie i będzie mógł kupić sobie za to coś do jedzenia.
Trafiali też na liczne grupy pielgrzymów, zmierzające do miejsc świętych. Widok jednak biczujących się czy lamentujących ludzi trochę Emilię odstraszał, zwłaszcza że dostrzegała wśród nich sporo dzieci i kobiet, które wyglądały wręcz na obłąkane. Szły, zawodząc i okładając się pejczami albo smagając trzcinowymi gałązkami.
Nie pochwalała takiego zachowania, więc nie chciała mieć z nimi do czynienia. Wierzyła w Boga, uczęszczała do kościoła regularnie, jednak nie uważała, że wiara powinna prowadzić do takiego zachowania.
***
– Za dwa dni powinniśmy dotrzeć do Rohatynia, będziemy więc mieć parę dni na odświeżenie się i przygotowanie do ślubu naszej pięknej córki – oznajmił uradowany ojciec po kilku męczących dniach podróżowania w deszczu. Zdarzyło im się już parę razy, że koła wozów utknęły w błocie i musieli prosić najętych wojaków o ich wyciągnięcie. Zbrojni nie byli wtedy zadowoleni. Hrabia obiecywał im jednak zawsze jakąś dodatkową zapłatę, więc jakkolwiek niechętnie, to jednak pomagali. Do Emilii dochodziły ich oburzone szepty, nie zwracała na nie uwagi, rozmyślając, jak powinna uciec. Uznała w końcu, że nie ma wyjścia i musi dotrzeć z rodzicami na zamek.
– Ja też się cieszę, mężu, że dojedziemy wcześniej. Zawsze to więcej czasu na przygotowania. Emilia musi wypocząć, żeby zachwycić gości weselnych, bo narzeczony jest już nią oczarowany. Naprawdę musisz mu, dziecko, podziękować. Dzięki jego hojności masz te wszystkie piękne stroje, a twoje wiano jest niezwykle okazałe.
Emilia postanowiła nie komentować słów matki. Owszem, suknie bardzo jej się podobały, nie miała jednak zamiaru za nie dziękować. Uśmiechnęła się mimo wszystko do rodziców, nie chcąc prowokować kolejnej sprzeczki. Poza tym wolała, żeby sądzili, iż poddała się ich woli. Dzięki temu czuła, iż nie będą jej tak bardzo pilnować na zamku. Ojciec zadowolony spojrzał na żonę i córkę.
– Baron obiecał ulokować nas w swoim zamku. Zgodziłem się, bo przecież będziemy razem z Emilią, tak że do niczego niestosownego nie dojdzie przed ślubem. No i Emilia już wkrótce zostanie jego panią, powinna więc jak najszybciej przyzwyczajać się do obyczajów panujących w jej nowym domu.
Matka, jak tylko to usłyszała, to przeżegnała się pospiesznie i popatrzyła przerażona na córkę.
Emilię ten widok rozbawił, nie rozumiała do końca jej pobożności. I chociaż również była wierząca, to oburzało ją podejście księży do kobiet. Nieraz spierała się z jakimś klerykiem, który uważał, że niewiasta nie powinna pisać ani czytać. Bo wiedza u białogłowy mogła się okazać niebezpieczna. Ich proboszcz twierdził, że kobieta myśląca, to wysłanniczka szatana i wolą bożą jest, by żony i córki zdawały się we wszystkim na swoich mężów i ojców. Oburzało ją to bardzo. Dlatego Emilia nie spowiadała mu się, że lubi się codziennie myć, bo kościół również to potępiał. Nie wspominała także, że zdarza jej się oglądać nago w lustrze. Przeczuwała, że takie wyznanie spowodowałoby surową karę. Niestety, jej rodzice zgadzali się z takimi poglądami i ledwie pozwolili jej na naukę czytania i pisania w języku polskim i po łacinie. Uwielbiała te lekcje i naprawdę bardzo się do nich przykładała. Umiała mówić po francusku, ale tylko dlatego, że uparła się mocno przy nauce tego języka. Nieźle też posługiwała się niemieckim, niemniej nie była to zasługa nauczycieli, a obcowania z Helgą i Hansem, dwójką dzieci ich niemieckich służących. Pragnęła jednak jeszcze rachować czy poznawać geografię świata, ale na to jej już jednak nie pozwolono.
***
Rohatyń przywitał ich deszczem i to nie takim drobnym, który towarzyszył im po drodze, ale prawdziwą ulewą, wraz z pojawiającymi się na niebie błyskawicami. Niania zatrwożona siedziała w powozie i powtarzała sobie w myślach, że to nie jest dobry znak. Kobiecina była bardzo przesądna, zaczęła więc bać się o swoją podopieczną. Na szczęście dziewczyna nie myślała o pogodzie i nie odbierała jej jako zły omen, za to rozglądała się z ciekawością i była lekko zdziwiona, że jej narzeczony nie pojawił się, żeby ich przywitać po wjeździe do miasta.
– Pewnie zaskoczyliśmy go swoim wcześniejszym przybyciem. – Matka, jakby czytając w myślach córki, starała się usprawiedliwić barona. – I nikt go jeszcze nie powiadomił, że jesteśmy. Poza tym może być na jakimś polowaniu lub wypełniać swoje obowiązki.
Emilia tylko prychnęła, nie sądziła, że jej narzeczony może mieć jakiekolwiek obowiązki poza obżarstwem. Poza tym była też zadowolona, że nie musi go oglądać i chłonęła atmosferę miasta, które ich powitało. Deszcz nie utrudniał jej widoku. Było to właściwie miasteczko, uboższe niż miasta widywane w Polsce. Ukraina, w granicach której leżał Rohatyń, należała do biedniejszych regionów. Wprawdzie od czasów chrystianizacji tych ziem wiele się zmieniło, ale daleko było miasteczkom ukraińskim do przepychu napotykanego w miastach polskich. Ojciec zdecydował, że zjedzą obiad w gospodzie i dopiero wtedy udadzą się na zamek. Udało im się znaleźć karczmę, w której gospodarz uradowany widokiem tak dostojnych gości, rzadko spotykanych w tych stronach, ugościł ich naprawdę dobrym jadłem, licząc, że będą go odwiedzać.
***
Zamek, a właściwie zameczek barona, był jednak na tyle imponującą budowlą, że Emilia musiała przyznać, iż miejsce jest naprawdę piękne. Była zafascynowana twierdzą, która wprawdzie nieduża, ale robiła solidne wrażenie i wydawała się zadbana. Jedyne co ją zaskoczyło, to fakt, że zamek nie został otoczony żadną fosą ani nawet nie był usytuowany na jakimś wzgórzu. Właściwie był czymś w rodzaju wieży mieszkalnej. Kiedy powiedziała o tym swojemu ojcu, ten tylko wzruszył ramionami.
– Widocznie baron czuje się tutaj bezpieczny. Poza tym to nie jest jego rodzinny majątek. Von Borckowie dostali te ziemie od Władysława Jagiełły jako wdzięczność za zasługi na rzecz Rzeczypospolitej Polskiej. Dawno temu to już było, jednakże nie chcieli się sprowadzić w te strony. Dopiero twój narzeczony opuścił swój kraj, osiedlił się tutaj i doprowadził wszystko do prawdziwej świetności. Rodzice bowiem, zgodnie z tradycją, przekazali wszystko starszemu synowi. Z tego, co wiem, wcześniej stał tutaj zwykły drewniany dwór, von Borck, jak tylko objął go w posiadanie, to rozbudował i otoczył murami. Niezwykle więc zaradny to człowiek.
– Ależ to Niemiec! Pewnie nawet nie wyznaje naszej prawdziwej wiary! Przecież sami mówiliście kiedyś przy stole, że każdy Niemiec popiera tego całego Lutra, a wszak kościół go potępił.1 A teraz każecie mi kogoś takiego poślubić!
Emilia zapomniała o swoim wcześniejszym postanowieniu nie wywoływania niepotrzebnych dyskusji, nie wytrzymała jednak wychwalania barona.
– Nie waż się w ten sposób mówić. To bogobojny człowiek i przykładny chrześcijanin, a ty jesteś zbyt młoda, by podejmować tak poważne tematy jak religia. I nie waż się więcej wspominać o Marcinie Lutrze ani przy nas, ani w towarzystwie. Dobrze wychowane dziewczęta nie powinny zabierać głosu w tak trudnych tematach. Masz być posłuszną żoną, wspierającą męża i odzywającą się wtedy, kiedy ktoś zapyta cię o zdanie. Tego od ciebie oczekujemy my, jako rodzice, i tego będzie chciał od ciebie twój przyszły mąż.
Emilia z powątpiewaniem wpatrywała się w ojca, ale wolała już nie wypowiadać na głos swoich myśli. Przyzwyczaiła się do takiego traktowania i wiedziała, że dyskutowanie z ojcem na niewiele się zdaje.
– Poza tym, córko, mury są grube, widać, że solidne. Możemy się tutaj czuć całkiem bezpieczni – dodał ojciec zmieniając temat.
Bez przeszkód wjechali na dziedziniec, ponieważ brama główna była otwarta. Ich przybycie zostało wreszcie zauważone. Drzwi otworzył im służący, który od progu zaczął przepraszać, że baron nie powitał narzeczonej osobiście, ale musiał udać się w interesach poza miasto. Człowiek był dobrze ubrany, musiał więc pełnić ważną funkcję w zamku. Państwo Menniccy stwierdzili, że nic nie szkodzi i zapytali uprzejmie, czy zostały dla nich przygotowane pokoje. Służący skinął głową i zaprowadził narzeczoną pana i jej rodziców do wyznaczonych dla nich komnat. Emilia z zaciekawieniem zaś rozglądała się po głównym budynku mieszkalnym. Był drewniany, zresztą jak wszystko poza główną wieżą, a podłogi wymagały według Emilii gruntowanego sprzątania, dostrzegła też kurz na meblach. Nie podobało jej się to, była bardzo przywiązana do porządku i czystości. Na szczęście komnata rodziców okazała się w miarę czysta. W kominku ułożono drewno na wypadek zimna, a na stole stała miska z wodą. Emilia od razu z niej skorzystała i przemyła ręce i twarz. Postanowiła też, że wieczorem poprosi o przygotowanie kąpieli.
– Tutaj we wnęce jest chyba przygotowane spanie dla ciebie. – Hrabina Mennicka wskazała posłanie.
– Po ślubie na pewno Emilia dostanie sypialnię godną baronowej, na te parę dni zdecydowanie wystarczy jej to łóżko. Będziemy mogli ją obserwować ze swojego.
Na szczęście łoże rodziców było otoczone kotarą, tak że dziewczyna nie martwiła się, że dojrzy coś, czego nie powinna.
– Czy mają państwo ochotę coś zjeść? Wprawdzie jesteśmy już po obiedzie, ale mogę poprosić w kuchni, żeby coś przyrządzili – zapytał służący.
– Nie, dziękujemy – odpowiedział hrabia. – Jedliśmy już w gospodzie.
– W takim razie kolacja zostanie podana o godzinie siódmej. Przyjdę po państwa, żeby zaprowadzić was do jadalni, a teraz życzę miłego odpoczynku. Zaraz podeślę dziewkę, która pomoże się rozpakować.
– A baron dołączy do nas przy kolacji? – zapytała Emilia i zobaczyła lekkie wahanie mężczyzny.
– Baron jest zajęty, ale poinformuję go o państwa wcześniejszym przybyciu – odpowiedział dyplomatycznie starszy mężczyzna i dyskretnie wyszedł. Emilia zaś odetchnęła z ulgą. Nie chciała zbyt szybko zobaczyć tego człowieka. Miała ochotę powiedzieć coś na temat swoich spostrzeżeń o zaniedbaniach w zamku, ale widząc zmęczenie rodziców, nie odezwała się słowem.
Kiedy zasnęli utrudzeni podróżą, Emilia postanowiła się wymknąć, by pozwiedzać zamek. Nie była zmęczona, kierowała nią zwykła ciekawość. Nie pomyślała, że to może być niebezpieczne. Chodziła po korytarzach, nie natrafiając na ani jednego służącego. Krzywiła się z niesmakiem na widok brudu oblepiającego podłogi. Wreszcie jej spojrzenie spoczęło na schodach, które były niewidoczne z głównego holu. Zaciekawiło ją, dokąd prowadzą, więc zaczęła się po nich wspinać. Dotarła do zamkniętych drzwi, zza których dobiegał kobiecy płacz. A męski głos wykrzykiwał coś po niemiecku. Chociaż nie znała dobrze tego języka, to nie miała problemu ze zrozumieniem. W ich dworze pracowało kiedyś niemieckie małżeństwo. Mieli dwójkę dzieci mniej więcej w jej wieku i chociaż rodzice nie patrzyli na to przychylnym okiem, to często się z nimi bawiła, gdyż oprócz nich nie miała w okolicy rówieśników. W ten sposób nauczyła się całkiem nieźle posługiwać tym językiem. Teraz jej się to bardzo przydało.
– Dziwko, płacz, ile chcesz, to jeszcze bardziej mnie podnieca. Jak sobie pomyślę o tej pięknej Polce…
Emilia nie wytrzymała i uchyliła lekko drzwi. Zobaczyła otyłego mężczyznę, który pejczem smagał po plecach nagą i bardzo młodą dziewczynę. Jej narzeczony. Dziwna rzecz, którą miał między nogami wydała się jej ogromna i Emilia czuła, że wyrządzi ona temu młodemu dziewczęciu krzywdę. Nie myśląc za wiele, odezwała się spokojnie.
– To tak mój narzeczony oczekuje na moje przybycie? Proszę zostawić to dziewczę w spokoju. Niczemu nie zawiniła. A ja… ja brzydzę się panem!
Po wygłoszeniu tej kwestii zbiegła po schodach i schowała się w komnacie rodziców. Była bardzo wzburzona i jak tylko wstali, opowiedziała im o wszystkim.
– Przesadzasz, córko – stwierdziła matka. – Na pewno źle odebrałaś ten widok. Może dziewczyna była nieposłuszna? I wymagała ukarania?
– Nago? I w tajemnym pokoju? On się nad nią znęcał.
– Przestań natychmiast! – wykrzyknął ojciec. – Baron to dobry człowiek i na pewno wyjaśni wszystko przy kolacji.
***
Baron rzeczywiście uraczył ich bajeczką o niepokornej służącej, która zasłużyła na chłostę. Jednak kiedy zbliżył się do Emilii, wyszeptał jej złowrogo do ucha:
– Widziałem, że ci się spodobał ten widok. Już niedługo będę robił z tobą, co tylko zechcę. Jesteś piękna i młoda, więc się nadasz, jak cię zobaczyłem, to od razu zapragnąłem cię posiąść. Ponieważ jednak nie jesteś ani służącą, ani chłopką, musiałem poprosić o twoją rękę. A jak już mi się znudzisz i urodzisz mi dziedzica… to moi ludzie zajmą się tobą odpowiednio. Jeżeli umrzesz, to będziesz po prostu kolejną młodą żoną, która nie wytrzymała trudów małżeńskiego życia.
Uśmiechnął się przy tym, by pokazać jej rodzicom, że szeptał ukochanej niewinne słowa. Przerażona Emilia nie odpowiedziała.
Wieczorem w komnacie modliła się jednak żarliwie, żeby do małżeństwa nigdy nie doszło.
***
I jej życzenie zostało spełnione.
Nad ranem zamek wypełniły krzyki:
– Tatarzy! Ratuj się, kto może! Nadciągają Tatarzy.