Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
Wybuch powstania w styczniu 1863 roku diametralnie zmienia życie młodziutkiej Zofii Ratajskiej. Opiekując się rannymi powstańcami, poznaje Piotra, walczącego o wolność Polski. Dziewczyna poznaje smak pierwszej miłości, ale musi uciekać wraz z matką i ukochanym z rodzinnego majątku zajętego przez Rosjan. Obie panie Ratajskie znajdują schronienie w Warszawie u siostry pani Marii - Weroniki. Piotr wraca, by walczyć w powstaniu. Niestety, ponownie zostaje ciężko ranny i wkrótce umiera. Zosia, by pomścić ukochanego, decyduje się uwieść jednego z rosyjskich poruczników, by wyciągnąć od niego informacje potrzebne powstańcom. Doświadczony mężczyzna nie jest jednak łatwą zdobyczą.
Czy Zosia wypełni misję i zostanie szpiegiem kosztem swojej reputacji? Targana budzącą się namiętnością do Rosjanina, dziewczyna staje przed jedną z najtrudniejszych decyzji w życiu. Czy iść za głosem serca, czy jednak zgodnie z rozumem poświęcić się dla dobra ojczyzny?
Mówi się, że miłość pokonuje wszelkie przeszkody. Czy rodzące się uczucie między Zosią a rosyjskim porucznikiem ma szansę rozkwitnąć mimo skomplikowanej sytuacji politycznej?
Tylko niezwykła czułość i wytrwałość pozwoli przetrwać bohaterkom wyrwanym przez los z XIX-wiecznego polskiego domu. Zosia Ratajska każdego dnia uczy się, że to nie stabilizacja a zmiany stanowią naszą codzienność. – Dorota Pająk-Puda, autorka powieści historycznych, reasearcherka
Przed jak trudnymi wyborami może postawić nas los? Czy prawdziwa miłość zwycięży i pokona wszelkie przeciwności? Ile, tak naprawdę, jesteśmy w stanie dla niej poświęcić?
Piękna i poruszająca opowieść o poplątanych ścieżkach ludzkiego życia. Skłania do refleksji i przypomina, że nie jesteśmy w stanie precyzyjnie zaplanować naszej przyszłości. Każdy kolejny dzień może przynieść niejedną niespodziankę! Polecam z całego serca! – Marta Nowik, pisarka z Podlasia
To historia, która poruszy Twoje serce, wzbudzi głębokie emocje i zabierze Cię w podróż przez miłość, stratę i nadzieję. Gorąco polecam! – Karina Krawczyk, autorka książek
Intrygujący i ciekawy romans historyczny, ukazujący siłę kobiet. Czytelnik przenosi się w świat pełen emocji, od rozpaczy po nadzieję, i z zapartym tchem śledzi losy młodziutkiej Zosi i zakochanego w niej porucznika Igora. – Anna Rumocka, autorka książek dla dzieci i dla dorosłych o otyłości
Czasem najbardziej szalone decyzje, podjęte wbrew wszystkim i wszystkiemu powodują, że jesteśmy naprawdę szczęśliwi. Jak się rozwinie i zakończy ta historia? Tego dowiecie się, czytając "Zosię i porucznika". – Ewelina-czyta.- Ewelina Górowska, Ewelina-czyta.blogspot.com
Trudne losy Polaków podczas zaborów, a na ich tle historia młodziutkiej Zosi, która pokochała przedstawiciela znienawidzonej nacji. Polecam, Barbara Mikulska, autorka książek dla dzieci i dla dorosłych
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 276
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Gabriela Feliksik, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Barbara Wiśniewska
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Magdalena Czmochowska
Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly
Ilustracje wewnątrz książki: Gordon Johnson z Pixabay
Zdjęcie na drugiej stronie: Obraz Janusz Walczak z Pixabay
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-588-5
Imprint Tajemnice PrzeszłościWydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Epilog
Rozdział 1
Zosia Ratajska z ogromną dumą, ale też ze skrywanym lękiem zerkała na swoją matkę. Widziała na jej twarzy zmęczenie, ale ta, zamiast odpoczywać, chodziła od posłania do posłania i sprawdzała stan leżących w salonie rannych mężczyzn. Pani Maria zawsze przedkładała dobro innych nad swoje i dziewczyna cieszyła się, że ma taką rodzicielkę. Wiedziała, że wiele kobiet nie przejmuje się ani swoimi dziećmi, oddając je pod opiekę licznym nianiom, ani nie skupia na innych. A już na pewno nie każda przyjęłaby pod swój dach rannych powstańców i pielęgnowała z takim oddaniem, jak robiła to Maria. Zosia ocknęła się z zadumy i omiotła wzrokiem salę, w której przebywali. Kiedyś było to miejsce, gdzie urządzano wspaniałe, znane na całą okolicę przyjęcia. Okoliczna szlachta zjeżdżała się regularnie, by rozmawiać i bawić się przy akompaniamencie najlepszej muzyki i delektować wyśmienitym jedzeniem. Zdarzali się też goście naprawdę z daleka, gdyż bale urządzane przez Ratajskich były znane w całej Rzeczypospolitej. Raz nawet ponoć gościł tutaj ostatni król Polski, Stanisław August Poniatowski ze swoją ówczesną kochanką. Krążyły plotki o maskaradzie, którą wtedy zorganizowano na ich cześć. Niestety, nic nie zostało zapisane, więc pozostały tylko strzępy informacji przekazywane z pokolenia na pokolenie. A jak wiadomo, służba lubiła plotkować. W tych opowieściach frywolnie ubrane kobiety skrywały się po całej posesji, a panowie, na czele z królem, poszukiwali ich w licznych altankach ogrodowych. Każda zaś altanka została odpowiednio przygotowana na przyjęcie utrudzonych poszukiwaniami łowców. Ławy były wyściełane miękkimi poduchami, a na malutkich stoliczkach stały misy pełne przekąsek i dzbany z winem. Pary mogły więc ukryć się przed wścibskimi oczyma. A że relacje pozamałżeńskie zdarzały się dość często, doceniano takie miejsca jak majątek Ratajskich. Przynajmniej takie opowieści krążyły o majątku. Nowa Wola słynęła także ze znakomitych kucharzy, sprowadzanych specjalnie z Francji. Dania często potem kopiowano po dworach, a kucharze podkupywani przez sąsiadów, bo każdy chciał mieć ich w swoim domu. Przodkowie Zosi odnosili także znaczące sukcesy na arenie politycznej. Służyli jako królewscy doradcy, przebywali na licznych europejskich dworach, wiele podróżowali, ale nigdy nie zapominali o swoich dobrach. Majątek więc był zadbany i szczycił się jedną z najlepszych stadnin w kraju oraz doskonałymi zarządcami, dzięki którym ziemia przynosiła świetny dochód. Chłopi też wydawali się zadowoleni, wszelakie bunty, które przetaczały się przez Europę, jakoś zawsze omijały majątek Ratajskich. Zwłaszcza że wyzwoleni przez dziadka Zosi pracowali jako wolnorolni, bez przymusu, za ustalone wynagrodzenie i przydzieloną im ziemię, na której budowali sobie chaty. Mało który z nich decydował się opuszczać gościnne progi majątku Ratajskich, było sporo nowo przybyłych, którzy przez lata zgłaszali się z chęcią osiedlenia w Nowej Woli i to właśnie ich potomkowie zamieszkiwali wioskę leżącą w pobliżu dworu, ale nie będącą już własnością Zosi i jej matki. Niestety, sytuacja polityczna w Polsce wpłynęła bardzo negatywnie na losy ich rodzinnego domu. Po pierwszym rozbiorze Polski majątek utracił swoją świetność. Głównie dlatego, że Ratajscy byli patriotami z dziada pradziada i jawnie opowiadali się przeciwko Rosji. Brali udział w powstaniu w 1794 roku, na czele którego stanął znakomity dowódca Tadeusz Kościuszko, jak i w powstaniu 1830 roku. Majątek był więc regularnie konfiskowany i ziemie rozdzielane pomiędzy popleczników carskich. Ratajscy stracili więc dwa pomniejsze dwory, kilka wsi, stadninę koni i wiele urodzajnych pól. Aż został sam dwór, funkcjonujący tylko po części, czyli kilka pokoi, kuchnia i dawna sala balowa przerobiona już po raz drugi na szpital. Ich wierny kamerdyner Mikołaj powtarzał, że i tak mieli wiele szczęścia, że po 1830 roku nie stracili wszystkiego. A że był on u nich od zawsze, to Zosia wierzyła mu, bo ten wierny staruszek wiele przeżył i wiele widział. Dziewczyna cieszyła się, że została im mała stajnia, tylko z dwoma końmi, na więcej nie było ich stać. Utrzymanie wierzchowców było przecież wyjątkowo kosztowne. A ona kochała te zwierzęta. Dawały jej niesamowite poczucie wolności i nieraz wymykała się na którymś, galopując po pobliskich polach czy lasach. Matka drżała, gdy Zosia znikała, jednakże wierzyła w umiejętności jeździeckie swojej córki, nie miała wiec serca jej zabronić tych samotnych przejażdżek. Mieli też jedną krowę, która dawała mleko i kilka kur dostarczających jajek. Klara, ich kucharka, zarządziła także uprawianie małego ogródka, więc matka Zofii najęła jedną dziewczynę ze wsi do jego pielęgnowania. Sama też uwielbiała spędzać w nim czas. Klara, chociaż też była już w sędziwym wieku i skarżyła się na ból pleców, lubiła pielić ogródek albo nadzorowała pracę Marii, którą bardziej traktowała jak swoją córkę, niźli panią. Dzięki temu miały też świeże warzywa i zioła. We dworze nie było wielu mieszkańców. Czasy, kiedy Ratajscy zatrudniali liczną służbę, dawno już minęły. Kiedyś było kilkanaście pokojówek, kilku lokali, stajenni, panny kuchenne, ogrodnicy i parobkowie do drobnych prac. Obecnie mieszkali tu oprócz niej i matki, kamerdyner Mikołaj, który pełnił też funkcję lokaja, a przez Zosię traktowany był jak dziadek, oraz kucharka Klara, wcześniej pełniąca rolę piastunki Zosi. Maria i Zosia traktowały oboje staruszków jak członków rodziny. Czasami dorywczo przychodzili do pomocy chłopi ze wsi. Jakoś sobie radziły na tym niewielkim gospodarstwie. Wydarzenia, które miały miejsce ostatnio, sprawiły, że zdecydowały się otworzyć drzwi domu rannym powstańcom, ryzykując przy tym wiele. Maria jednak nie mogła postąpić inaczej. Dwór znowu więc posłużył za mały szpitalik. Dziewczyna pamiętała z opowieści matki, że w czasie poprzedniego powstania w 1830 roku, ta dawna sala balowa również była wykorzystywana jako lazaret dla rannych.
No ale przynajmniej na coś się przydała, pomyślała w duchu Zosia i rozejrzała po leżących na ziemi mężczyznach. Było ich dziesięciu, więc nie tak dużo. Większość z nich należałoby raczej nazwać właściwie chłopcami, tylko dwóch wyglądało na takich, co mogli ukończyć już dwadzieścia pięć lat. Jeden leżał spokojnie, patrzył całkiem przytomnie, ale właściwie się nie odzywał. Ponoć stracił w walkach jedynego brata, w dodatku widział jego śmierć, więc Zosia strasznie mu współczuła. Sama nie miała rodzeństwa, ale potrafiła sobie wyobrazić, jak wielki ból musiał odczuwać ten młodzieniec. Dlatego starała się do niego uśmiechać, bo nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć, żeby ukoić jego smutek. Drugi zaś z mężczyzn leżał nieprzytomny, nie ruszał się, a bandaże, nie tak dawno zmienione, znów przesiąkły krwią. Matka też to zauważyła, bo zbliżyła się do młodzieńca.
– Ja mu zmienię opatrunek, a ty, córeczko, podaj pozostałym wodę. Muszą dużo pić. Potem dopilnuj, żeby napalono w kominku, w sali powinno być w miarę ciepło, żeby nasi kawalerowie mogli szybko wrócić do zdrowia. Mówiłam o tym Mikołajowi, ale on ma tyle pracy, że może nie pamiętać…
Zosia posłusznie skinęła głową i zaczęła się krzątać między rannymi, podając każdemu kubek z wodą. Uśmiechała się do mężczyzn promiennie, zadawała pytania na temat ich samopoczucia, bo zależało jej, żeby zarażać ich swoją radością. Wierzyła, że dzięki temu szybciej wyzdrowieją. Jednak obserwując ich rany, widząc zmęczenie w oczach, próbowała zrozumieć, po co to wszystko. Walka o utraconą wolność wymaga ofiar, zgadzała się z tym, ale nie za taką cenę. Tylu młodych cierpiących, a jeszcze tylu straci życie. Zdawała sobie sprawę, że ten zryw pozostawi po sobie wiele załamanych rodzin, rozpaczających po stracie bliskich, ale i narazi ich na dodatkowe represje. Nie wierzyła, że ta walka doprowadzi do oswobodzenia ojczyzny. Rodzice często opowiadali jej o poprzednim powstaniu. Obaj jej dziadkowie w nim walczyli, a hrabia Ratajski został za udział w powstaniu zesłany na Sybir i zmarł po drodze z wycieńczenia i z powodu odniesionych ran, tak przynajmniej przypuszczała jego żona. Bo podróż na te dzikie tereny była okropnym wysiłkiem i niewielu ją przeżywało. Mężczyzna zapłacił największą cenę za swoje ideały. Stracił wielu przyjaciół, którzy zginęli w licznych potyczkach z Rosjanami, a sam został złapany i zesłany. Babcia ponoć chciała za nim podążyć. Zwyciężył jednak strach o dzieci. Była już w końcu matką jednego dziecka, a drugie nosiła pod sercem. Dziadek nigdy nie poznał drugiego potomka. Dowiedział się tylko, że żona jest w błogosławionym stanie i musiał ją opuścić. Tata też słabo pamiętał ojca, był młody, kiedy ten zniknął z jego życia. Więc nie opowiadał o dziadku ani Zosi, ani nie wspominał o nim swojej żonie Marii. Po prostu nie znał go, słyszał jedynie o nim opowieści. Wychowywały go głównie kobiety, a kiedy zaraz po urodzeniu zmarła jego maleńka siostrzyczka, babcia całą miłość przelała na niego. I babcia, chociaż patriotka, starała się wychowywać syna mądrze, przestrzegając przed bezmyślnym buntem. Zosia pamiętała ją jako mądrą i spokojną kobietę, która nie obawiała się głosić swoich przekonań, ale prosiła, żeby walczyć o wolną Polskę z rozwagą. Tata więc raczej organizował potajemne spotkania, wieczory z przyjaciółmi, na których wspólnie czytali dzieła polskich autorów, modlili się, czy zastanawiali, jak uderzyć w cara, ale wszystko odbywało się w zaciszu dworskich bibliotek. Potem dołączyła do niego Maria, matka Zosi i oboje prowadzili otwarty dom, w którym dyskutowano o ciężkiej sytuacji Polski. Dlatego dziewczyna, która od dziecka wszystkiemu się przysłuchiwała, kochała swoją ojczyznę, uważała jednak, że bezsensowny rozlew krwi nie przywróci jej niepodległości.
Polska już przecież tyle wycierpiała, chociażby w ostatnich miesiącach. W czasie licznych manifestacji i pochodów organizowanych w 1860 roku w Warszawie, kiedy domagano się od cara reform i większej swobody obywatelskiej, zginęło wiele osób. Zosia nie widziała na oczy tych protestów, w Warszawie nigdy nie była, obie z matką praktycznie nie opuszczały dworu, jednak docierały do nich stamtąd wiadomości. Rosjanie nie oszczędzili nikogo, więc kraj pogrążył się w żałobie. Naród przywdział czerń, nawet kobiety nie protestowały i decydowały się na ubrania w tym kolorze. A w Królestwie Polskim działo się coraz gorzej. Liczne garnizony rosyjskie, ograniczone przywileje, zakaz demonstrowania polskości i nagradzanie tylko tych, którzy byli posłuszni Moskalom, powodowały coraz większe niezadowolenie wśród ludności. Wprawdzie duża część kobiet narzekała z powodu konieczności noszenia żałobnych sukien, jednak były i takie, jak Zosia i jej matka, które głęboko przeżywały sytuację w kraju, dlatego kiedy w styczniu 1863 roku Polacy postanowili po raz kolejny zawalczyć o swoją wolność i niepodległość, czuły się rozdarte. Nie wierzyły, że taka garstka może coś wskórać, no i bały się, że ten zryw pociągnie za sobą wiele niewinnych ofiar. Zwłaszcza że nie była to decyzja podjęta przez cały naród, raczej akcja wywołana przez grupę arystokratów i szlacheckich synów. Pretekstem do wybuchu walk stała się przymusowa branka młodych Polaków do wojska rosyjskiego. Margrabia Wielopolski, bojąc się konfrontacji niezadowolonych odbieraniem przywilejów rodaków z Rosjanami, postanowił w ten sposób ukrócić działania konspiracyjne. Tydzień po wcieleniu do wojska siłą tysiąca młodych Polaków, spiskowcy zaatakowali w nocy z 22 na 23 stycznia kilka rosyjskich garnizonów stacjonujących w Warszawie. Nie byli odpowiednio uzbrojeni, ale mieli przy sobie manifesty ogłaszające wybuch powstania, uwłaszczeniowy i znoszący bariery stanu.
Z racji na znaczną liczebną i zbrojeniową przewagę wroga powstanie od samego początku przyjęło charakter partyzancki. Dochodziło jednak do drobnych starć, bitew, jak chociażby zwycięska potyczka stoczona początkiem lutego 1863 roku pod Węgrowem. Obie panie wiedziały o przebiegu powstania w tych pierwszych dniach od przyjaciela rodziny, Jana Matlińskiego, który, tak się złożyło, był jednym z przywódców powstania.
Ponieważ rodowe ziemie Zosi znajdowały się nieopodal Węgrowa, gdzie niedawno rozegrała się krwawa bitwa, matka bez wahania, na prośbę Jana, zgodziła się przyjąć kilku rannych powstańców. On sam też został lekko draśnięty, także leżał w dawnej sali balowej i obserwował swoich ludzi.
To właśnie nad nim nachylała się matka, kiedy ją zawołała:
– Zosieńko, podaj mi proszę czyste bandaże, muszę zmienić opatrunek panu Janowi. – Z czułością uśmiechnęła się do leżącego, a ten odwzajemnił się jej uśmiechem pełnym wdzięczności. Znali się już od lat, łączyła ich prawdziwa przyjaźń, dlatego pomimo ogromnego ryzyka przyjęła powstańców pod swój dach. To w końcu Jan pomagał jej przez pierwsze miesiące po śmierci męża, kiedy Zosia miała zaledwie sześć lat. Tadeusz zmarł na serce, od małego miał z nim problemy. Maria początkowo nie wiedziała, co zrobić, jak ma sobie sama poradzić z dzieckiem, no i z majątkiem, na szczęście wtedy pojawił się Jan. Przyjaciel męża, uczestnik ich patriotycznych spotkań, znali się więc z Marią bardzo dobrze. Żal mu się zrobiło wdowy z małą córeczką. Służył więc wsparciem w zarządzaniu gospodarstwem, doradzał przy wyborze zaufanych służących, których i tak potem trzeba było zwolnić, no i od lat trwał przy nich, a Zosia podejrzewała nawet, że kocha się w jej matce. Miał jednak żonę, dlatego nigdy nie okazywał żadnego innego uczucia do Marii prócz serdecznej przyjaźni. Dziewczyna jednak, lubiąca zaczytywać się w miłosnych opowieściach, dostrzegała w oczach tych dwojga coś więcej. Małżeństwo było jednak instytucją świętą, dlatego podziwiała po prostu platoniczną więź między matką a wujaszkiem, bez doszukiwania się szczęśliwego zakończenia.
– Mario, moja droga – wyszeptał Jan. – Musimy się zastanowić, gdzie przenieść rannych. Moskale ponieśli klęskę, będą się mścić i szukać uciekinierów w pobliskich majątkach. Nie możemy was narażać. A, niestety, przyjęli oni system odpowiedzialności zbiorowej. Za decyzję jednej osoby karana jest cała rodzina. Wiesz, jak ważne jesteście dla mnie ty i Zosieńka… – Mężczyzna umilkł. Nie był w stanie dłużej mówić ze wzruszenia, bo chociaż szanował swoją żonę, to Marię obdarzył prawdziwym i gorącym uczuciem już lata temu. Początkowo pomagał młodej wdowie po przyjacielu z sympatii, potem jednak, obserwując ją, rozmawiając i lepiej poznając jej charakter, sposób bycia i podejście do życia, pokochał jak nikogo wcześniej. Czuł, że jest to uczucie odwzajemnione, widział w jej gestach, spojrzeniach, że jest dla niej kimś więcej niż tylko przyjacielem. Znał też Marię dobrze, jak i siebie samego. Dlatego był pewien, że będą się kochać, ale żadne z nich się do tych uczuć nie przyzna. Zbytnio Marię szanował, żeby myśleć o romansie z nią. Zresztą był pewien, że ona nigdy nie przystałaby na taki układ. W taki sposób zostali po prostu wychowani, z szacunkiem do instytucji małżeństwa. Poza tym Jan miłość do ojczyzny stawiał na pierwszym miejscu.
Maria skinęła głową na znak, że podziela tę opinię. Kochała Polskę tak jak Jan i chciała jej wyzwolenia, ale jak na razie nie znajdowała sensu w buncie garstki ludzi przeciw tak ogromnemu mocarstwu jakim była Rosja. Nie omieszkała mu zresztą tego powiedzieć, nawet się pokłócili o to. Maria postanowiła ustąpić z powodu jego odniesionych ran. Jan naiwnie wierzył, że inne państwa ruszą Polsce na pomoc, kobieta zaś czuła, że wsparcie nie nadejdzie, tak jak i nie nadeszło przy wcześniejszych zrywach niepodległościowych.
Bała się też bardzo o Zosieńkę. Przerażała ją myśl, że jej córeczka zostanie sama, że coś jej się stanie, że zrobią jej krzywdę. Dziewczyna skończyła wprawdzie osiemnaście lat, była więc panną gotową do zamążpójścia, to nie znalazła dla niej odpowiedniego kandydata. Nikt też się nie kwapił do poślubienia panny bez posagu i z podupadającym majątkiem. Maria nie chciała córki zmuszać do związku, liczyła, że może kiedyś kogoś pozna i się zakocha. Najbardziej liczyło się dla niej szczęście jedynaczki. Choć Zosia od dziecka uczona była miłości do Polski, to Maria chciała jej zaszczepić tę miłość z rozwagą. Uczyła ją języka, literatury, historii. Opowiadała o czasach wielkości Polski i panowaniu władców mądrych i rozważnych. Zosia szczególnie upodobała sobie Kazimierza Jagiellończyka i jego żonę Elżbietę Rakuszankę, którą ze względu na wadę postawy uważano za brzydką, ale małżonek kochał ją bardzo i mieli liczne potomstwo. Maria wraz z córką podziwiała dawnych królów, nie rozumiała więc, dlaczego Polska zniknęła z mapy, podzielona pomiędzy trzech sąsiadów. I chociaż nie zgadzała się z utratą wolności i nie akceptowała „Królestwa Polskiego”, namiastki państwa połączonego unią z Imperium rosyjskim, to pamiętała jednak poprzednie powstanie. To w czasie tego ostatniego zrywu narodowościowego jako malutka dziewczynka straciła ojca, zabitego w jednej z bitew. Łzy matki, strach o to, co się z nimi stanie i niepewność jutra towarzyszyły jej przez całe dzieciństwo i okres dorastania. Znajomi znikali albo skazani na katorgę na Syberię, albo wyjeżdżali do Francji, a nawet do Stanów Zjednoczonych, byleby uciec przed mściwymi Moskalami. Nie znała się na polityce ani na zarządzaniu wojskiem, ale wiedziała, że Rosjanie mają świetnie wyszkolonych żołnierzy oraz garnizony wyposażone w broń i amunicję, pełne żywności. Polacy zaś, w przeciwieństwie do nich, nie mieli nawet spójnej władzy ani wspólnej wizji walki. Dlatego nie wierzyła w pomyślność kolejnego powstania, zorganizowanego pochopnie, bez wyciągania wniosków i uczenia się na błędach z poprzednich wydarzeń. Kiedy poznała Tadeusza, oboje obiecali sobie wychować dzieci w miłości do kraju, ale z rozsądnym podejściem do walki o jego wolność. Niestety, nie dane im było mieć więcej dzieci. Tadeusz chorował na serce i umarł w wieku dwudziestu sześciu lat, kiedy jego córeczka była malutka.
To z tej miłości do ojczyzny chciała pomagać. Jan opowiadał jej jednak o okrucieństwach ze strony Moskali, wiedziała więc, że nie może za długo ukrywać w swoim majątku aż tylu powstańców, Rosjanie potrafili być naprawdę bezlitośni i okrutni.
– Na razie, Janie, leż spokojnie, zmienię ci opatrunek, a potem wspólnie pomyślimy co dalej zrobić z tymi biednymi chłopakami. Można spróbować ich ukryć pojedynczo w pobliskich majątkach. Aczkolwiek nie będzie to proste. Nie utrzymujemy zbytnio kontaktów z sąsiadami. Wiesz, że nie stać nas na zapraszanie gości ani na składanie wizyt. Wolimy z Zosią swoje własne towarzystwo i czytanie książek. Zimą jednak ci biedni młodzieńcy nie przeżyją w pobliskich lasach… Nie mamy więc wyjścia, musimy zaryzykować i poszukać zaufanych ludzi.
Jan uśmiechnął się zaskoczony mądrością ukochanej i poddał jej zabiegom, bacznie się jej przyglądając. Była taka piękna. Miała już trzydzieści sześć lat, ale nie było widać po niej upływu czasu. Była tak samo smukła jak wówczas, gdy się poznali. Może jedynie delikatnie zaokrągliła się w biodrach. Długie czarne włosy zaplatała w ciasny warkocz, ale widział je kiedyś rozpuszczone, wyobrażał więc sobie, jak wplata w nie palce… Tyle razy chciał ją przytulić, tak jak się przytula ukochaną kobietę. Wiedział jednak, że znienawidziłaby go za to. Bo jego Maria, jak nazywał ją w myślach, była osobą wierzącą, z szacunkiem odnoszącą się do wpojonych jej tradycji i wartości. Więc odrzuciłaby mężczyznę, który został związany świętym węzłem małżeńskim z inną kobietą.
I za to też ją uwielbiał.
Maria, nieświadoma rozmyślań przyjaciela, wraz z córką krzątały się jeszcze pośród rannych, podawały im wodę, zmieniały opatrunki, aż wreszcie zmęczone opuściły dawną salę balową, pełniącą obecnie funkcję szpitala.
– Mamo, musisz więcej odpoczywać – powiedziała Zosia. – Połóż się, a ja zaglądnę do kuchni, zobaczyć, czy przygotowano zupę dla powstańców.
Kobieta z wdzięcznością skinęła głową, ale nie zamierzała się kłaść.
Musiała jeszcze pomyśleć, jak może pomóc tym biednym chłopcom.
Zosia weszła do jednego ze swoich ulubionych pomieszczeń. W kuchni było zawsze tak cieplutko i tak pięknie pachniało.
– O, panienka Zofija – ucieszyła się na jej widok kucharka Klara. – Kolacja będzie gotowa za pół godziny. Ale chciałabym porozmawiać z panienką, jeżeli oczywiście można.
Klara pracowała w ich rodzinie, odkąd Zosia pamiętała; ta starsza, pulchna i sympatyczna kobieta była dla niej wręcz jak babcia, więc Zosia lekko zdziwiła się jej dość oficjalnym tonem. Zaciekawiona jednak spojrzała na starszą kobietę i poprosiła ją o kontynuowanie. Zachęcona kucharka zaczęła więc mówić.
– Wie, Zosieńka, doszły mnie słuchy, że nie wszyscy są zadowoleni z powstania… i że Moskale ogłaszają wśród chłopstwa nagrody pieniężne i przywileje za doniesienia, gdzie ukrywają się powstańcy. My, pracujący we dworze, na pewno was nie wydamy, dla mnie i dla Mikołaja jesteście jak rodzina, cała wieś was szanuje, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał zarobić i dla paru srebrników sprzeda nas wszystkich… Nie wiadomo też, czy jaki czort ich nie podkusi i nie napadną, czy nie podłożą ognia. Do tego wędrowni handlarze, przypadkowi przejezdni, każdy może coś zauważyć i donieść Rosjanom. Ciężko będzie ukryć obecność tylu rannych. Nie mówiąc już o tym, że ten naród to po prostu same okrutniki i nawet bez żadnego podejrzenia mogą jakiś dom czy wioskę najechać i spalić. Kobiety pohańbić – powiedziawszy to ostatnie zdanie, zaczerwieniła się lekko, przypomniawszy sobie, że Zofia jest jeszcze młoda i niewinna.
– Dziękuję ci, Klaro – rzekła dziewczyna wzruszona oddaniem dawnej piastunki. – I nie trwóż się tak bardzo. Wiem, co oznacza pohańbienie, także na pewno porozmawiam z matką, jakby tu nas ochronić. Ale też pomóc, bo ci biedacy nas potrzebują… Bez nas zginą. Nie martw się, znajdziemy rozwiązanie. I obiecuję, że nic nam nie grozi. Jak się tylko jakiś Moskal zjawi, to wuj Jan na pewno go zastrzeli…
– Skaranie boskie z tobą, dziecko. Jakby zastrzelił jakiegoś Moskala na naszej ziemi, to od razu majątek do spalenia, a my zostaniemy wysłane na Syberię.
– Dlatego nie myśl o tym, moja kochana babuniu. – Klara uśmiechnęła się, wiedząc, że udobruchała kobietę. Zawsze używała określenia „babunia”, kiedy chciała coś od niej wydobyć, jakąś słodkość czy informację. Ucałowała kobietę w policzek, przytuliła mocno, skradła jedno z ciasteczek, leżących na blacie kuchennym i wybiegła z kuchni, żegnana niby gniewnymi pomrukami kucharki. To był ich taki rytuał. Klara uważała, że jej ukochana panienka jest za chuda, więc przygotowywała jej ulubione smakołyki, żeby mogła je „podkradać”, potem burczała, a w głębi serca każde zjedzone ciastko cieszyło ją ogromnie. Musiała jednak udawać groźną, bo inaczej Klara nie podkradałaby tych ciastek, przygotowywanych dla niej z miłością.
– Proszę przekazać pani, że kolacja punktualnie o dwudziestej – wykrzyknęła jeszcze za dziewczyną i energicznie zabrała się do przygotowywania posiłku.
***
Zosia jeszcze przed kolacją przekazała mamie słowa Klary. Ta się oczywiście zmartwiła, ale postanowiła poczekać na rozmowę z pułkownikiem Matlińskim. Zresztą podejrzewała, że chłopi mogą nie być dobrze nastawieni do powstańców. Tutaj, niestety, winy upatrywała w postawie panów polskich, którzy traktowali ich jak niewolników. Nic więc dziwnego, że ci prości ludzie, niewykształceni i udręczeni ciężką pracą na roli, z której nic nie mieli, byli łasi na drobniaki oferowane im przez Rosjan. Maria współczuła tym ludziom. Niestety, wiedziała też, że mogą być niebezpieczni. Dlatego chciała porozmawiać z Janem. Uważała, że wspólnie podejmą jakąś sensowną decyzję. Jan uznał, że czuje się na siłach zasiąść z nimi do stołu, chciał się nawet przebierać do kolacji, dlatego Maria znalazła mu jakieś czyste ubrania po mężu, dzięki czemu mężczyzna poczuł się lepiej. Pozostali powstańcy dostali po talerzu zupy z pysznym chlebem pieczonym przez Klarę i posilali się w salonie, służącym im za salę szpitalną. Pani Ratajska z córką i pułkownikiem zasiedli więc razem w jadalni.
Na kolacji pojawił się nieoczekiwany gość. Początkowo, kiedy zapukał mocno do drzwi, Maria i Zosia bardzo się wystraszyły, ale spokojny Mikołaj wyjrzał dyskretnie przez okno i nie dostrzegłszy Kozaków czy chłopów, otworzył drzwi. Po chwili wprowadził gościa do jadalni. Znał go z widzenia, więc wiedział, że jego wizyta ucieszy pułkownika Matlińskiego.
– Przepraszam najmocniej za to najście, moja droga hrabino, ale pilnie mi było porozmawiać z Janem. Wiem też, że ukrywacie we dworze rannych i musimy ich przenieść, Rosjan jest pełno w okolicy.
– Drogi panie Jabłoński! – Maria wstała i podała dłoń mężczyźnie. – Proszę najpierw zjeść z nami kolację, a potem porozmawiamy o wszystkim.
Mężczyzna zajął wskazane miejsce i z ogromną wdzięcznością spojrzał na zastawiony stół.
Dawno nie jadł czegoś domowego, ciągle był w drodze, więc ta namiastka rodzinnego spotkania poprawiła mu nastrój. Władysław Jabłoński, drugi z dowódców bitwy pod Węgrowem, przybył do Ratajskich, by porozmawiać z Janem o dalszych działaniach. Opowiedział pokrótce jak wygląda sytuacja, gdzie stacjonowali Rosjanie, gdzie ukrywali się Polacy i jakie obie strony poniosły straty.
– Nie możemy też narażać naszych drogich pań na gniew tych barbarzyńskich Moskali – dodał Jan na koniec, z ogromną czułością obserwując obie kobiety. Sam nie miał dzieci, więc w głębi serca uważał Zosię za swoją córkę. Nie zniósłby, gdyby stała jej się jakaś krzywda. Widział, co potrafią zrobić z kobietami walczący w imieniu cara. Szczególnie okrutni byli służący w ich szeregach Kozacy. Nienawidzili Polaków, więc mordowali mężczyzn z zimną krwią. Kobiety zaś gwałcili, często okaleczając przy tym i mordując po zgotowanej im gehennie. Musiał więc i Marię, i Zosię uchronić od takiego losu.
– Jeszcze dzisiaj zaczniemy przenosiny rannych w wyznaczone miejsca – zaczął Władysław Jabłoński. – Znalazłem sporą stodołę, gdzie uda się ukryć czterech chłopaków. Wolałbym nie podawać jej położenia, najważniejsze, że jest ona ulokowana z dala od głównych dróg. I właściwie ukryta w lesie, zawalona sianem, będzie to doskonała kryjówka. Ktoś z naszych będzie im dowoził jedzenie, aż wydobrzeją i dołączą do oddziałów. Dwóch wyjedzie za granicę – kontynuował – ich rodziny mają im zorganizować tę ucieczkę, trzech lekko rannych wróci do lasów i tam dołączą do reszty. Nie chcę zdradzać za wielu szczegółów. W razie jakiegoś przesłuchania będą panie spokojnie mogły powiedzieć, że nic nie wiedzą.
– A co z Piotrem? – zapytał Jan, mając na myśli najcięższej rannego młodzieńca.
– Piotr zostanie u nas – od razu postanowiła Maria. – Przygotujemy mu miejsce w starej części dworku. Jest tam tajemny pokoik, do którego wejście skrywa regał z książkami i będzie o tym wiedział, poza nami, tylko nasz Mikołaj. Powierzymy młodzieńca jego opiece.
– Najlepiej by było, gdybyście też wyjechały… – zaczął Jan, ale Maria mu przerwała.
– Jesteśmy tutaj bezpieczne. Jeżeli Rosjanie zbliżą się do dworu, to jakoś sobie poradzimy. Uciekniemy, nie martwię się tym. Na razie zostajemy we dworze. A teraz zacznijcie wreszcie jeść, bo posiłek nam wystygnie i Klara będzie niezadowolona.
Panowie skinęli na znak zgody i zaczęli się posilać podaną kolacją. Była ona bardzo skromna, ale smaczna. Klara przygotowała pieczoną rybę z warzywami i udało jej się upiec ciasto, więc panowie chwalili ją bardzo, a dumna kucharka słuchała tych komplementów z wypiekami na twarzy.
***
Mikołaj, kamerdyner, nie był zwykłym służącym, raczej wszyscy traktowali go jak przyjaciela rodziny. Zosia uważała go nawet za swojego dziadka, często tak go nazywała, a on ze wzruszenia nieraz ocierał pojawiającą się wtedy w oku łzę. Maria zaś miała go za drugiego ojca, była więc pewna, że zachowa w tajemnicy sekretnego domownika. Na Mikołaja zawsze mogła liczyć i była wdzięczna za troskę, którą od lat otaczał ją i jej córeczkę. Dlatego od razu wiedziała, że będzie najwłaściwszą osobą do pomocy przy rannym powstańcu. Postanowiła, że jak tylko Jabłoński odjedzie, to wyda Mikołajowi odpowiednie polecenia. Bo tajemny pokój trzeba było najpierw wysprzątać i przygotować odpowiednio, ponieważ ranny, żeby wyzdrowieć, musiał mieć odpowiednie warunki.
Wieczór upłynął wszystkim na ustalaniu dalszych działań. Zosia była dumna, że nikt nie potraktował jej jak dziecko, mogła się więc wypowiadać swobodnie i nawet brano pod uwagę jej zdanie. Zgłosiła się do przygotowania pokoiku dla Piotra. Obiecała, że go wysprząta, przygotuje czystą pościel i przewietrzy pomieszczenie, żeby chłopak poczuł się jak w domu. Tego samego dnia wieczorem wspólnie z Mikołajem wzięła się za porządki. Była szczęśliwa z powierzonego jej zadania.
Nie widziała więc tęsknych spojrzeń wymienianych przez Jana i matkę. Ich rozpaczy, jakby oboje przeczuwali, że to będzie ostatnie spotkanie. Jabłoński, doskonale widział, co się dzieje między nimi, wszak nie był głupi, umiał wyczuwać skrywane namiętności. Maria była piękną kobietą, więc nie dziwił się przyjacielowi. Znał zresztą jego żonę, wiecznie narzekającą, szukającą rozrywki i mało inteligentną. Hrabina Ratajska miała w sobie elegancję i czar, które roztaczała wokół siebie. Uśmiechnął się więc pobłażliwie i dyskretnie wycofał do przygotowanego dla niego pokoju. Powiedział nawet dobranoc, ale nie był słyszany, więc zamknął za sobą drzwi do jadalni i poprosił Mikołaja, żeby zaprowadził go na spoczynek. Początkowo nie planował nocować we dworze, ale gościnna Maria była na tyle przekonująca, że zdecydował się jednak nie podróżować po nocy, przede wszystkim z uwagi na grasujące w okolicy patrole rosyjskie.
A Maria i Jan siedzieli razem, wspominali dawne czasy i cieszyli się swoją obecnością. Czasami milczeli, wpatrując się w kominek i marząc o wzajemnej bliskości. Kiedy zdecydowali się położyć spać, Jan ucałował dłoń Marii, wkładając w ten gest tyle miłości, ile tylko mógł. Wiedział, że wystarczyłoby jedno słowo Marii, a zdradziłby swoją żonę bez wahania. Żadne słowo jednak nie padło. Oboje próbowali potem zasnąć, ale długo im się nie udawało. Maria drżała o ukochanego, którego nie wolno było jej kochać, a Jan czuł, że już nigdy nie zobaczy swojej ukochanej. Tylko Zosia spała spokojnie, zadowolona z tego, że tego wieczora została potraktowana jak osoba dorosła. I nie mogła się już doczekać doglądania swojego pacjenta, jak nazywała w myślach ciężko rannego powstańca.
Rozdział 2
Nad ranem nie było już połowy podopiecznych, Zosia nawet nie zorientowała się, kiedy zniknęli i żałowała, że nie zdążyła się z nimi pożegnać. Była jednak tak zmęczona poprzedniego wieczora, że szybko zasnęła i widocznie musiała długo i mocno spać, skoro przegapiła ich wyjazd. No i Klara jej nie obudziła, co czasami się zdarzało, kiedy uznawała, że panienka śpi zdecydowanie za długo. Polubiła tych dzielnych chłopców, nawet jeżeli nie zamieniła z nimi za wiele słów.
– Klarusiu moja kochana, gdzie się wszyscy podziali? – zagadnęła kucharkę, jak tylko zeszła do kuchni.
– Czasami, Zosieńko, lepiej nie wiedzieć. Zniknęli z samego rana. Właściwie to wychodzili pojedynczo.
– No tak, pewnie żeby się nikt nie zorientował. Musieli zniknąć, kiedy dopiero świtało… A coś do jedzenia dostali?
– No za kogóż mnie panienka ma! – oburzyła się Klara. – Wiadomo, że dostali, przecież nie puściłabym tych biedaków na głodniaka. W końcu jedzenie jest potrzebne do wyzdrowienia. A te biedaki muszą walczyć… Ostał się tylko jeden, ale Mikołaj go zaraz przeniesie. Wie Zosieńka, ten najciężej ranny, nieprzytomny. Spróbujemy mu podać jakąś kaszkę. Ale panienka też powinna coś zjeść. Są jajka, dobra szynka, no i upiekłam świeży chleb, proszę siadać.
– Sama sobie, Klarusiu, poradzę, jestem już duża, a ty pewnie zmęczona. Usiądź, a ja wszystko naszykuję. A ty coś jadłaś? Zjemy razem?
– Zjedz sama, dziecko moje kochane. Ja już dobrze sobie pojadłam.
Starsza kobieta przysiadła jednak przy stole kuchennym i z zadowoleniem obserwowała swoją ukochaną panienkę spożywającą śniadanie z ogromnym apetytem. Zosia zaś rozmyślała o rannym mężczyźnie. Liczyła na to, że przy odpowiednim pielęgnowaniu, odzyska on przytomność i siły.
***
Pani Maria i Mikołaj sprawdzili tymczasem, jak wygląda pokoik przygotowany i posprzątany przez Zosię dla gościa. Dziewczyna się naprawdę postarała, bo było świeżo i czysto, pomieszczenie zostało też przewietrzone, jednakże ze względu na porę roku, Zosia przygotowała kominek i drewno, żeby można było napalić. Maria zdziwiła się tą zapobiegliwością córki. Mikołaj szybko to zrobił, a potem z pomocą pana Jana przenieśli nieprzytomnego młodzieńca i delikatnie położyli do łóżka w jego nowej kryjówce. Zaraz za nimi przybiegła podekscytowana Zosia.
– Nic mu się nie poprawia. – Westchnął Jan. – A my naprawdę musimy już zniknąć, bo w każdej chwili Rosjanie mogą zacząć przeczesywać dwory. Poradzicie sobie? – zwrócił się do Marii z zatroskaną miną.
– Oczywiście, że tak, a zdradzisz mi, kim jest ten młody człowiek? – zapytała, wskazawszy rannego powstańca.
– Lepiej będzie, jak on wam wszystko opowie. Wierzę, że się obudzi. Najważniejsze, żebyście znały jego imię – Piotr. A jak odzyska przytomność, to sam się przedstawi. Wielu z tych dzielnych młodych chłopaków nie chce zdradzać tożsamości, boją się, że potem Rosjanie mogą mścić się na ich rodzinach. Opiekujcie się nim, zostawiam go w najlepszych rękach, a teraz naprawdę muszę już jechać… – Przytulił Zosię jak własną córkę, uścisnął dłoń Mikołajowi i delikatnie objął Marię, niby jak przyjaciółkę czy krewną, poczuł jednak, że drży ona delikatnie pod wpływem jego dotyku. Aż mu się cieplej na sercu zrobiło.
– Posiedź przy nim, proszę – zwróciła się kobieta do córki. – Chłopak ciągle nie odzyskał przytomności, majaczy, ale już nie krwawi, więc czuję, że ma szansę, aby wyzdrowieć. Wymaga jednak opieki i towarzystwa jakieś osoby. Świetnie się, córeczko, do tego nadajesz! Może jakąś książkę mu poczytasz? – poprosiła Maria. – A ja pójdę dopilnować, żeby Jan i reszta nie odjechali z pustymi rękoma.
– Ale przecież Klara mówiła, że wszyscy wyjechali.
– Został Jan i jego dwóch ludzi. Odprowadzę ich tylko, dam coś na drogę, a ty pilnuj naszego gościa.
– Oczywiście, mamo, poczytam mu – odpowiedziała posłusznie Zosia i podeszła do Jana. – Żegnaj, kochany wujku, i uważaj na siebie. Z Bogiem – powiedziała, a cała trójka miała łzy w oczach.
Potem starsi wyszli, a Zosia została sama. Podejrzewała, że mama zapakuje sporo jedzenia wujowi, pewnie dostanie też jakieś ubrania na drogę, uśmiechnęła się więc uspokojona i wzięła do ręki swoją ukochaną książkę pana Alexandra Dumasa, przysłaną jej przez daleką ciotkę prosto z Paryża. „La Reine Margot” opowiadała o rzezi hugenotów w noc świętego Bartłomieja i chociaż lektura może nie była na miejscu, to Zosia uznała, że ciężko ranny chłopak i tak nie będzie nic słyszał. A ona sama była niesamowicie ciekawa tej historii. Uwielbiała pana Dumasa, nie mogła się więc doczekać, kiedy znowu zanurzy się w wykreowanym przez niego świecie.
Zanim jednak zaczęła czytać, przyglądnęła się Piotrowi. Widać było, że jest wysoki, zajmował całe łóżko, pod prześcieradłem dostrzegała, że jest szczupły, ale nie wyglądał na niedożywionego, raczej miał smukłą budowę ciała. Podejrzewała też, że nie jadał najlepiej od tygodni, więc mogło się to przełożyć na jego sylwetkę.
Korciło ją, żeby odchylić przykrycie, ale była zbyt dobrze wychowana, żeby aż tak prostacko zaspokajać swoją ciekawość. Wyobraziła więc sobie, że musi być dobrze zbudowany, pomimo swojej szczupłości. Miał też czarne, lekko falujące włosy, kosmyk grzywki zawadiacko opadał mu na czoło, twarz owalną, gładką, z delikatnym zarostem. Przypominał jej lorda Byrona, angielskiego poetę, więc rozmarzyła się lekko na to porównanie, ale w końcu otworzyła książkę.
Czytała na głos, siedząc w fotelu przy jego łóżku i tak się zatraciła w opowieści, że zapomniała, gdzie się znajduje. Nagle usłyszała cichutkie:
– Continuez, mademoiselle, cette lecture est tellement intéressante 1
Uradowana przebudzeniem chłopaka natychmiast przerwała lekturę i zatrzasnęła książkę.
– Najpierw musi pan spróbować coś zjeść. Przyniosę zupę, a potem oczywiście, że poczytam, co tylko pan zechce.
Chłopak nie miał siły odpowiadać, przymknął jednak powieki, jakby w ten sposób wyrażał zgodę, a Zosia radośnie wybiegła z kryjówki, szukając Klary i głośno nawołując ją po całym domu.
– Co takiego się stało? – udawała oburzoną starsza kobieta. – Tym krzykiem panienka wszystkich świętych z grobu poderwie…
– Klarunciu, nasz pacjent się obudził… – wyszeptała uradowana Zosia. – Głodny jest…
Jak tylko padło słowo „głodny”, Klara pobiegła do kuchni, by coś przygotować, wierzyła bowiem, że jej jedzenie postawi na nogi każdego. Miała już ugotowaną zupę, dosypała do niej trochę kaszy i spokojnie zaczęła instruować Zosię.
– Tylko dawaj mu po małej łyżeczce, no i podmuchaj, żeby nie było za gorące. Jego organizm jest zmęczony, więc za dużo pokarmu nie przyjmie.
– Poradzę sobie, Klareńko, nie martw się – odpowiedziała Zosia, wzięła miskę z zupą i poszła do salonu. Rozglądnęła się, czy aby nikogo nie ma w pobliżu okien, tak na wszelki wypadek, jak uczył ją Mikołaj i przesunęła regał z książkami. To za nim kryły się drzwi do tajemnego pokoju. To pomieszczenie kiedyś służyło za miejsce spotkań jej rodziców i przyjaciół. Nie było duże, ale przytulne, no i miało okno. Wychodziło na las i można je było szybko od zewnątrz zamaskować, w razie jakiegoś niebezpieczeństwa. Mikołaj sprawdził, czy stary mechanizm działa, chciał być pewien, że w przypadku wizyty nieproszonych gości, ukryją bez problemu rannego powstańca.
– Pójdę z panienką. – Usłyszała nagle głos kamerdynera i skinęła mu z uśmiechem głową.
Razem weszli do pokoju i dziewczyna z ulgą zobaczyła, że pacjent nadal był przytomny.
– Jak pan zje, to spróbujemy się umyć – oświadczył kamerdyner i usiadł w kącie pokoju, dyskretnie obserwując swoją ukochaną panienkę i młodzieńca. Nie ufał mężczyznom, a Zofia była dla niego jak wnuczka, kochał ją całym sercem i nie chciał, żeby spotkała ją jakakolwiek krzywda czy rozczarowanie. Postanowił więc jej pilnować. Przeczuwał, że ten młodzieniec pochodzi z jakiejś wysoko postawionej rodziny, a tacy panicze zwykle z wyższością spoglądali na ubogie panienki. Bo chociaż jego Zosia pochodziła ze znakomitej rodziny, to jednak była biedna jak mysz kościelna, nie stanowiła więc dobrej partii dla szlachetnie urodzonego kawalera i jego rodziny, zapewne zainteresowanej ciągłym powiększaniem majątku przez intratne mariaże.
Chłopak przełknął zaledwie parę łyżek, widać było, że jest bardzo słaby i nawet jedzenie przychodzi mu z wysiłkiem, więc Zosia wyniosła miskę i zostawiła go z Mikołajem.
– Wrócę jutro, to poczytamy – wykrzyknęła z uśmiechem, zamknęła drzwi i zastawiła je regałem. Pobiegła od razu do kuchni, żeby pomóc Klarze w pieczeniu, ponieważ umówiły się, że jak tylko Piotr się przebudzi, to przygotują mu wspólnie jakieś ciasteczka.
Młodzieniec zaś posłusznie poddał się zabiegom Mikołaja, który obmył go, jak potrafił najdokładniej. Kamerdyner postanowił spać razem z nim w pokoju.
Przytaszczył sobie tylko siennik i przygotował posłanie.
– Będę miał pana na oku, jakby się rana miała otworzyć czy coś… – rzekł nieśmiało.
– Jestem Piotr, proszę tak do mnie mówić – zaproponował młody człowiek, ale Mikołaj pokręcił przecząco głową.
– To nie wypada, ale dziękuję za propozycję. A teraz proszę spać. Sen jest najlepszy na regenerację sił.
Chłopak go posłuchał, nawet po tej minimalnej aktywności czuł się zmęczony. Zasnął, jak tylko przymknął powieki.
***
Pierwsze noce nie były łatwe, młodzieniec majaczył, wykrzykiwał coś o jakimś majątku, o zmarłym bracie i o księżnej matce. Starszy człowiek czuwał przy jego łóżku, nie chciał, żeby zrobił sobie jakąś krzywdę w tej malignie. Ta księżna, o której młodzieniec wspominał, przeraziła trochę Mikołaja, był już pewien, że ich ranny to jakiś paniczyk, książęcy syn. A to nie wróżyło niczego dobrego dla panienki Zosi. Bał się, że dziewczyna się zakocha, bo przecież nie widywała młodzieńców w swoim wieku, a jak ten zniknie, to będzie rozpaczać.
Zosia codziennie odwiedzała młodego człowieka i czytała mu na głos. Ten, gdy tylko był w stanie mówić, opowiedział co nieco o sobie. Powiedział, że ma na imię Piotr, co już wiedzieli, że jest jedynakiem i mieszka z rodzicami w majątku pod Warszawą. Przyznał też, że walczył w powstaniu od pierwszych dni, bo nie chciał zostać wcielony do carskiego wojska. Był wdzięczny za roztoczoną nad nim opiekę, często powtarzał to pani Ratajskiej, Zosi, czy Mikołajowi i z każdym dniem nabierał sił. Zaczął nawet przebąkiwać o opuszczeniu gościnnych progów, bo bał się o bezpieczeństwo domowników.
– Jak tylko wstanę z łóżka, odjadę, bo nie mogę narażać pań na niebezpieczeństwo – mówił, a Zosia prychała tylko:
– Ależ głupstwa pan pleciesz, nic nam nie grozi, kryjówka genialna, żaden Moskal jeszcze się tutaj nie zapuścił, a jak się zapuści… to zdzielę go patelnią Klary po głowie! – Śmiała się głośno.
– Lepiej niech panienka tak nie mówi, jeszcze by krzywdę panience zrobili. Oni są okrutni, niebezpieczni.
– Słyszałam jednak, że w stosunku do kobiet potrafią być szarmanccy – przekomarzała się z nim, ale widząc przerażenie na jego twarzy, zaraz przestała.
– Panienka jest jak anioł, przy pani każdy może stać się dobry – szeptał, a ona tylko się uśmiechała. – Ale na Rosjan proszę uważać… mogą panienkę wykorzystać, zhańbić… A już najbardziej okrutni są Kozacy…
– Nie mam zamiaru się z nimi zadawać, proszę się nie martwić, tylko skupić na zdrowieniu.
Byle nie za szybko, dodawała w duchu, bo czuła, że jak Piotr wyzdrowieje, to ją opuści. A nie chciała, żeby wracał walczyć. Chciała móc się nim dalej opiekować.
***
Piotr z każdym dniem coraz niecierpliwej wypatrywał dziewczyny. I chociaż mówił, że planuje odejść, to coś sprawiało, że w głębi serca wcale nie miał ochoty opuszczać gościnnego dworku. Nie było to osłabienie, chociaż wciąż nie był na tyle silny, żeby walczyć. Jednakże promienny uśmiech Zosi, jej wiecznie radosne niebieskie oczy i smukła sylwetka, której poszukiwał wzrokiem każdego ranka zaraz po przebudzeniu, sprawiły, że miłość do ojczyzny i chęć walki o nią zeszły na dalszy plan.
– Niech pan będzie poważny – odpowiadała mu Zosia – i gdzie pan pójdzie? I jak? Przecież pan nawet paru kroków nie jest w stanie zrobić. Mikołaja nam pan zabierze jako swoją podporę? Proszę sobie nie żartować w ten sposób i poczekać, aż rana się całkiem zagoi.
Piotr zgadzał się z nią w duchu, był za słaby, dlatego potajemnie próbował ćwiczyć sam albo z pomocą Mikołaja.
– Mikołaj musi mi pomóc – przymilał się do starego służącego – jak zacznę chodzić, to panienka Zosia też będzie zadowolona.
Taki argument zawsze działał, więc Mikołaj pomagał, chociaż marudził przy tym mocno. Piotr pod jego okiem wstawał, robił parę kroków i bezsilnie upadał na łóżko. Nie poddawał się jednak. Z każdym dniem udawało mu się zrobić o kilka kroków więcej. Liczył je skrupulatnie, a ich zwiększająca się ilość napawała go nadzieją, że wkrótce uda mu się wrócić do formy. Mikołaj był z niego dumny, ale absolutnie nie chciał się do tego przyznawać. Zwłaszcza że coraz bardziej przywiązywał się do tego młodzieńca, który traktował go bardzo życzliwie.
– Niech mi Mikołaj powie, są jakieś wieści z powstania? Wiadomo jak nasi? A pułkownik Jan się odzywał?
– Nic nie wiadomo, ale niech się tym panicz teraz nie martwi. Trzeba ćwiczyć. Wracać do zdrowia. Na walkę przyjdzie jeszcze czas.
Wszyscy polubili tego młodzieńca i chętnie go odwiedzali.
Piotr opowiadał dużo o sobie, zarówno Zosi, jak i pani Marii czy kamerdynerowi. A nawet i Klara lubiła do niego zaglądać, bo uwielbiała, gdy wychwalał jej kuchnię.
Dowiedzieli się więc o jego szczęśliwym dzieciństwie, kochających rodzicach i serdecznej atmosferze, w której dorastał. Zdradził im też, że miał starszego brata, który, niestety, umarł na serce dwa lata temu, co mocno wszystkich zasmuciło. Zosia powiedziała, że z tego samego powodu straciła tatę i to ich jeszcze bardziej zbliżyło. Chłopak naprawdę był szczery, nie wspominał tylko, że jest księciem, że nazywa się de Lavigny i ten majątek, który zamieszkiwali jego bliscy i który jemu się dziedzicznie należał, to trzy pałace, kilka dworów rozsianych po całym królestwie i wiele zgromadzonych zabytków czy dzieł sztuki. Bał się, że to może dziewczynę od niego odstraszyć. Zwykle majątek przyciągał do niego panny. I te bogate, i te biedne, a zwłaszcza ich rodzice mocno zabiegali o jego względy. Jednak wszystkie te dziewczęta wydawały mu się takie głupiutkie, nie miał z nimi o czym rozmawiać. Wyczuwał w nich fałsz, udawanie zainteresowania, wiedział, że dla nich liczył się jego tytuł i bogactwo. Zosia jednak była czysta i niewinna, więc przeczuwał, że przez tę wiedzę odsunęłaby się od niego. A tego nie chciał. Uznał więc, że prawdę o swoim pochodzeniu powie jej dopiero wtedy, kiedy porozmawia z rodzicami. Miał wobec tego dziewczęcia naprawdę poważne zamiary. Nawet jeżeli znali się tylko trzy tygodnie. Nie spotkał dotąd kobiety tak inteligentnej, zabawnej, a przy tym szczerej we wszystkim, co robi. Czuł, że połączyło ich coś wyjątkowego. Wierzył, że rodzice w to uwierzą i zaakceptują jego wybrankę. Pochodziła przecież ze szlacheckiego rodu, patriotycznego, nawet jeżeli zubożałego, to przecież nie powinno mieć znaczenia. Matka nieraz mu powtarzała, że ważniejsze od powiększania majątku i zdobywania kolejnych pieniędzy jest prawdziwe uczucie i wzajemny szacunek, nie wątpił więc, że jak pozna pannę Ratajską, to pokocha od razu jak swoją córkę i razem stworzą szczęśliwą rodzinę. Czuł też, że Zosia oczaruje ojca. Starszy pan bywał apodyktyczny, jednak tak słodka istota, jaką była Zosia, na pewno sobie poradzi i znajdzie drogę do jego serca. Najpierw jednak musiał wyzdrowieć, by walczyć o ojczyznę. Był patriotą, od dziecka wychowywanym w miłości do ojczyzny i chociaż jego rodzice nie popierali wybuchu powstania, to jednak widział, że duma ich rozpierała, kiedy powiedział, że ma zamiar wziąć w nim udział. Matka wprawdzie długo płakała, bojąc się o swojego jedynego syna, zdawała sobie sprawę, że i tak go nie powstrzyma przed wypełnieniem obowiązku. Ojciec zaś nie odzywał się wcale, przytulił go tylko, gdy im oznajmiał swoją decyzję. Przez ten czas rekonwalescencji u Ratajskich tęsknił za nimi bardzo.
***
– Był pan łobuzem jako dziecko? – zapytała Zosia pewnej niedzieli, jak tylko wróciły z mamą ze mszy.
– Jak każdy chłopak. Uciekałem nauczycielom, wspinałem się po drzewach, a potem za karę mama kazała mi pomagać służącym sprzątać pokoje albo, co gorsza, myć naczynia w kuchni. Zdarzało mi się też oporządzać konie w stajni, a nawet przerzucać gnój, wszystko zależało od ciężkości przewinienia.
– Mądrą ma pan matkę. – Śmiała się Zosia, próbując sobie wyobrazić Piotra umorusanego mąką czy machającego widłami.
Dni mijały im na wzajemnym poznawaniu się.
Zosia opowiadała o życiu po śmierci taty. O tym, jak początkowo było trudno i że wielką pomocą służył im wtedy wujek Jan. Uczył matkę zarządzać majątkiem, a ona skrzętnie korzystała z tych lekcji. Wspominała, że musiały zwolnić służbę i czuły się początkowo zagubione, ale poradziły sobie dzięki pomocy bliskich.
Nie zapominali jednak o tym, co dzieje się poza majątkiem, jednakże nikt do nich nie zaglądał, więc o wieści było trudno. Dziewczyna szczególnie martwiła się o wuja Jana. I często zwierzała się ze swoich zmartwień Piotrowi.
Jan stał się dla niej jak drugi ojciec, zawsze obok, zawsze gotowy do rozmowy czy po prostu do wysłuchania zwierzeń. Ciotka, żona Jana, ich nie odwiedzała, a Zosia nigdy nie zastanawiała się dlaczego. Nie przepadała szczególnie za tą wyniosłą i apodyktyczną kobietą, więc cieszyła się, że wuj odwiedza je sam. Jako młoda dziewczyna i na dodatek dość naiwna jeszcze, nie zastanawiała się, czy to wypada, czy nie. Piotr jednak pomyślał, że to dziwnie wygląda. Przyszywany wujek, pomagający wdowie po przyjacielu… Zostawił jednak ten komentarz dla siebie. Wiedział za to od Zosi, że jej mama chodzi ostatnio jakaś przygaszona i przybita, dziewczyna zamartwiała się o nią, więc często zwierzała się Piotrowi. Zastanawiał się, co może zrobić, żeby jakoś przywołać uśmiech na twarzy swojej Zosi.
W marcu minął miesiąc od pamiętnej bitwy, śnieg pokrywał ciągle okolicę, ale życie w majątku toczyło się dość spokojnie. Czasami ktoś się zjawiał i opowiadał o wydarzeniach, kolejnych bitwach, stratach, zwycięstwach, na szczęście ich ziemie były jak na razie omijane przez Rosjan. Zwykle były to wizyty szybkie, przejazdem, ale i tak przy każdej Zosia drżała, że obecność Piotra zostanie odkryta. Na szczęście mieli już wypracowany rytuał działania: jak tylko ktoś pukał do drzwi, Mikołaj szedł powoli otwierać, dając czas Piotrowi na ukrycie się w pokoju, zasunięcie regału z książkami, jak i przysłonienie okna. Wszyscy jednak się bali. Docierały do nich informacje o konfiskowanych majątkach za udział syna czy pana domu w walkach. Rosjanie nie mieli zamiaru odpuścić partyzantom, ścigali więc ich z ogromną zawziętością i karali bardzo surowo. Obie panie Ratajskie starały się zachowywać normalnie. Zima zawsze była ciężka, więc racjonalnie wydzielały zapasy, przygotowywane wcześniej pieczołowicie, bały się, żeby nie zabrakło im jedzenia. Późną wiosną, latem czy jesienią żyło się łatwiej, bo ogród dostarczał warzyw i owoców, a las grzybów i dziczyzny. Na szczęście spiżarka była jeszcze dość pełna. Zarówno Maria, jak i Klara co roku pilnowały zapasów, przygotowując więcej niż było im potrzebne, żeby móc się podzielić z biedniejszymi. Co roku organizowały Wigilię dla okolicznych chłopów, ale też dbały o to, żeby w żadnej chłopskiej chacie nie zabrakło jedzenia. W tym roku również były świetnie przygotowane, więc dodatkowy domownik tylko nieznacznie uszczuplił ich zapasy.
***
Zosia czytywała codziennie Piotrowi, ale lubili też rozmawiać. Prowadzili długie dysputy na temat książek czy bieżących wydarzeń, które przekazywała mu dziewczyna. Wywoływał uśmiech na jej twarzy, dawał jej ukojenie. Miał doskonałe maniery, a ta jego szarmanckość i dobre wychowanie sprawiały, że Zosia czuła się przy nim jak prawdziwa dama. Była jednak zbyt młoda i niedoświadczona, nie umiała więc nazwać swoich uczuć.
Każdego ranka budziła się szczęśliwa i natychmiast chciała pobiec do Piotra, by mu opowiedzieć, co śniła, czy co przeczytała wieczorem. I trudno było jej sobie wyobrazić, że miałby zniknąć z jej życia.
Chłopak natomiast z każdym dniem zakochiwał się w niej bardziej. Była dla niego uosobieniem anielskości i niewinności, marzeniem każdego mężczyzny. Miał już pewne doświadczenia z kobietami, był też parę lat starszy od niej, dlatego nie wykonywał żadnych gestów, które mogłyby ją wystraszyć, chociaż nieraz marzył, żeby ją dotknąć czy przytulić. Uznał, że dopóki powstanie się nie zakończy, nie może wiązać jej żadnymi deklaracjami.
W kwietniu śnieg wreszcie zaczął znikać i to właśnie wtedy Piotr postanowił zrobić Zosi niespodziankę. Kiedy przyszła do niego po śniadaniu, zobaczyła go podciągającego się na drążku umieszczonym we framudze drzwi salonu. Po wykonaniu kilku ćwiczeń zgrabnie zeskoczył i pokłonił się przed dziewczyną, zamiatając dłonią podłogę.
– To wprost cudowne! – wykrzyknęła Zosia i nie zastanawiając się zbytnio, serdecznie go uścisnęła.
Kiedy zorientowała się, co zrobiła, wyjąkała ciche przepraszam.
Aczkolwiek ta bliskość wywołała u niej całkiem przyjemne i nowe uczucie.
Piotr popatrzył się na nią z ogromną czułością i zrozumiał, że kocha tę dziewczynę. Nieśmiało wyciągnął rękę, pogładził ją po policzku i wyszeptał:
– Niech Zosia nie przeprasza, to było cudowne…
Dziewczyna z wdzięcznością wtuliła policzek w jego dłoń i tak stali, delektując się magiczną chwilą. Pragnęli, by trwała, jak najdłużej, ale nagle do pokoju wszedł zdyszany Mikołaj.
– Szybko! – wykrzyknął. – Zbliżają się Rosjanie! Musimy uciekać!
1Proszę, panienko, kontynuować, ta lektura jest bardzo interesująca.
Rozdział 3
Mikołaj skierował Zosię i Piotra do kuchni. Ignorując zaskoczoną Klarę, wskazał im spiżarnię. Kiedy znaleźli się wewnątrz pomieszczenia, przesunął regał z kaszami i mąką, a wtedy dostrzegli ukryte drzwi, za którymi rozciągał się ciemny korytarz.
– Musimy być cicho, wszystko opowiem wam, jak wydostaniemy się z dworu. Mam pochodnię, ale wolałbym jej nie zapalać. Użyjemy tylko świeczki, żeby nóg nie połamać. Dawno tutaj nikt nie wchodził, więc nie wiem, czy nie zadomowiły się jakieś nietoperze, a światło mogłoby je wystraszyć. Podążajcie po prostu za mną – powiedział spokojnie i ujął Zosię za rękę, ta zaś drugą dłonią chwyciła Piotra.
Dziewczyna była bardzo zdziwiona, nie zadawała jednak pytań, martwiła się o Piotra, czy podoła wędrówce. Na szczęście okazało się, że mężczyzna nieźle sobie radził i poruszał się całkiem żwawo albo dzięki ćwiczeniom wykonywanym codziennie dla zaimponowania Zosi, albo z powodu strachu przed Rosjanami. Mikołaj odwracał się co jakiś czas za siebie, nasłuchując, czy nikt ich nie goni. Widać było, że jest przygotowany na wypadek tego typu zdarzeń. Zosia nie zdawała sobie sprawy z istnienia tego korytarza, nigdy go nie widziała i chociaż była w lekkim szoku, posłusznie podążała za Mikołajem. Postanowiła, że o wszystko zapyta się już potem.
– Gdzie mama? – zapytała jeszcze, bo to ją w tej chwili najbardziej interesowało. I zaczynała się lekko niepokoić, nie widząc jej w korytarzu. Nie dostrzegała też w oddali żadnego światła, jedynie świeca niesiona przez Mikołaja oświetlała im drogę. Miała wrażenie, że Piotr słabnie. Poprosiła, żeby się na niej wsparł i pociągnęła starszego mężczyznę za rękaw, żeby uzyskać wreszcie odpowiedź.
– Pani Ratajska kazała mi was wyprowadzić – odpowiedział Mikołaj – i obiecała dołączyć do nas, jak tylko to będzie możliwe. Musimy się jednak spieszyć.