Emocjonalna ruletka - B. A. Feder - ebook

Emocjonalna ruletka ebook

B. A. Feder

4,2

21 osób interesuje się tą książką

Opis

Mężczyzna bez duszy, kobieta o dobrym sercu oraz uczucie, które nie miało prawa zaistnieć.

Życie Claire zmienia się bezpowrotnie, gdy dowiaduje się, że traci wszystkie oszczędności, i to nie ze swojej winy. Widmo utraty dachu nad głową zbiega się w czasie z zaskakującą ofertą pracy. Nie mając alternatywy, Claire zgadza się na objęcie posady głównej księgowej kasyna. Wkracza do niebezpiecznego świata hazardu i walki o wpływy w mieście. Najbardziej niepokojące jest jednak to, że jej szefem zostaje Declan Grimaldi, którego w Nowym Orleanie nazywają Samaelem – aniołem śmierci. Ku niezadowoleniu obojga Claire wprowadza się do jego majestatycznej posiadłości, która skrywa niejedną tajemnicę.

Czy tej dwójce uda się zachować służbowe relacje? Czy też rosnące pożądanie skutecznie popchnie ich ku sobie? Cokolwiek by się wydarzyło, na ogień trzeba uważać. Inaczej łatwo się poparzyć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 425

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (459 ocen)
255
100
46
44
14
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Goldeneve

Dobrze spędzony czas

Mam mieszane uczucia odnośnie tej książki. Jest wciągająca, poruszająca dość istotne tematy ale napisana jest dziwnym językiem takim na nie. Autorka użyła w niej fachowej terminologii i wyrazów z pogranicza archaizmu jednocześnie korzystając z prostych żeby nie ująć dosadnie mocno prostych zdań. Jak dla mnie jakoś to emocjonalnie „płytkie”, nie ma w niej emocjonalnego pazura
71
WeronikaDros

Nie oderwiesz się od lektury

Powiew świeżości- świetna historia :)
50
JoWinchester86

Nie oderwiesz się od lektury

Co to była za lektura ❤️ Tak, tak i jeszcze raz tak!!!! Kocham całym ♥
40
muckers

Z braku laku…

Nudna , przesłodzona ,bohaterka niedojrzała emocjonalnie ,a bad boy słodki jak landrynek .Autorka używa górnolotnych wyrazów ,a następnie pospolitego języka ,co nie brzmi dobrze , mnie nie porwała .
63
Hooshe

Nie oderwiesz się od lektury

Jedna z najlepszych książek, jakie było mi dane przeczytać... Dialogi, akcja na bardzo wysokim poziomie oraz, za co powinniśmy docenić autorkę, to wyszukane słownictwo... A dokładniej mówiąc słowa, które nie są potoczne używane, a z pewnością dodają smaczku i podnoszą kunszt aktorski... Takie książki, to perełki na naszym rynku wydawniczym... Jak dla mnie książka zasługuje nie na pięć, a sześć gwiazdek ⭐⭐⭐⭐⭐⭐
41


Podobne


 

 

 

 

Copyright © B. A. Feder, 2022

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak

Marketing i promocja: Aleksandra Wróblewska

Redakcja: Patryk Białczak

Korekta: Damian Pawłowski, Katarzyna Dragan

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Justyna Nowaczyk

Projekt okładki: Katarzyna Pieczykolan

Fotografia na okładce: © d1sk / iStock by Getty Images

Opracowanie do druku: Magda Bloch

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67616-20-1

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Zuzanny.

Udowodniłaś mi, że nie jest istotne,

jak długo zna się drugiego człowieka.

Ważne jest, jak szybko zrozumieją się ich serca –

właśnie tym jest dla mnie

prawdziwe pokrewieństwo dusz.

Dziękuję Ci, że jesteś i że we mnie uwierzyłaś.

 

 

Prolog

 

 

 

Declan

 

Niewzruszony opierałem się o framugę. Obserwowałem każdy ruch Claire, każdy jej gest. Bez końca je analizowałem. Nie umiałem albo nie chciałem nad tym zapanować. Być może chodziło o obie te kwestie.

Drżała. Gdy stała pośrodku wielkiej sypialni, wyglądała na bezradną. Taka krucha i delikatna. Poczułem nieznośną chęć, żeby ją ochronić, tyle że zagrożenie znajdowało się tuż przed nią. Łzy płynęły jej strumieniem po zaróżowionych policzkach.

– Odpowiesz wreszcie na moje pytanie? – szepnęła, ciasno obejmując się ramionami.

– Ana które konkretnie chciałabyś uzyskać odpowiedź?

Wydała z siebie coś na kształt jęku.

– Dlaczego taki jesteś? – Starała się brzmieć spokojnie, ale zdenerwowanie zdradzała niepewność widoczna w jej niezwykłych oczach.

– Jaki?

Pokręciła głową i ukryła twarz w dłoniach. Często tak robiła.

Odepchnąłem się od drzwi. Zacząłem się do niej zbliżać, ale gdy tylko to dostrzegła, cofnęła się o krok. Nasze ruchy były zharmonizowane, jak w tangu, a ja nadawałem im rytm.

– Proszę, nie podchodź… – Wyciągnęła przed siebie rękę niczym tarczę. Zupełnie jakby mogło ją to uratować. – Błagam, nie dotykaj mnie teraz… Nie zniosę tego.

Zatrzymałem się. Coś dziwnego ukłuło mnie w piersi. Nieprzyjemne i nieznane dotąd uczucie.

– Czego ty chcesz, Claire? – zapytałem oschle. Kończyła mi się cierpliwość.

Podniosła wzrok. Kolorowe tęczówki odbijały dyskretne światło księżyca wpadające przez okna.

– Nie wiem, Declanie… Może… – urwała i odwróciła głowę. – Wiem, że nie pozwalasz mi się do siebie zbliżyć… Co się wydarzyło, że jesteś taki obojętny? – dodała cicho.

Nie miała pojęcia, o czym mówi.

Przekroczyłem niewidzialną barierę, którą chwilę wcześniej wzniosła pomiędzy nami, i przyciągnąłem ją do siebie za łokieć.

– Nie powinnaś się tym interesować. Na ten moment masz tylko jeden obowiązek: dobrze wykonywać swoją pracę. Skup się zatem na tym – warknąłem przez zęby.

Rozchyliła malinowe wargi, ale nie padły z nich żadne słowa. Płakała coraz intensywniej. Starała mi się wymknąć, ale jej na to nie pozwoliłem. Błyskawicznie obróciłem ją plecami do siebie, przytrzymując za rozedrgane dłonie. Ciepłe, drobne ciało idealnie dostosowało się do mojego.

– Niektórych duchów nie powinno się wywoływać, Claire. Uwierz mi, że nie chciałabyś mieć z nimi do czynienia – ostrzegłem.

– Ale…

– Nie – przerwałem jej. – Uznaję tę rozmowę za zakończoną. Dobrze ci radzę, żebyś przestała drążyć, bo może się to źle dla ciebie skończyć, a tego bym nie chciał.

Puściłem ją i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Jej szloch jeszcze długo niósł się echem po korytarzu.

 

 

Rozdział 1

 

 

 

Claire

 

Siedziałam w swoim biurze i udawałam, że pracuję, ale tak naprawdę nie robiłam nic prócz ciągłego zerkania w telefon. Przytłaczająca cisza, czarny ekran. Starałam się nie panikować, ale byłam dygoczącym kłębkiem nerwów.

Dlaczego nie odbierał? Mógłby mi przynajmniej wysłać wiadomość, dać jakiś sygnał, że wszystko z nim w porządku. Było późne popołudnie, a on wciąż się nie odezwał. Odchodziłam od zmysłów.

Rozejrzałam się dookoła i tępo zatrzymałam wzrok na regale z segregatorami. W zasadzie nie wiem, co miałam nadzieję tam zobaczyć. Jakiś znak z niebios? Rzuciłam okiem na zwiędniętą paprotkę, którą postawiłam na parapecie. W tej sekundzie poczułam się jak ona – jakbym wegetowała.

Kiedy twój mąż nie wraca na noc do domu i przez kilkanaście godzin nie daje znaku życia, mózg zaczyna podsyłać ci najczarniejsze scenariusze. Zwłaszcza gdy tym mężem jest Matt. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się tak długo milczeć.

Oparłam czoło o dłonie i próbowałam uspokoić drżący oddech. Nie miałam pomysłu, co mogłabym jeszcze zrobić. Obdzwoniłam wszystkie możliwe szpitale. Skontaktowałam się z każdym z naszych wspólnych znajomych. Matta nigdzie nie było i nikt nic nie wiedział. Mój mąż przepadł jak kamień w wodę. Wyobraźnia uruchomiła produkcję przerażających obrazów. Może miał wypadek i właśnie się gdzieś wykrwawia? Albo ktoś go porwał?

Strach uderzył we mnie z całą mocą. Obezwładniająco przesączał się przez wszystkie pory skóry. Niestety należałam do osób, które stres paraliżował. Nie byłam wówczas w stanie trzeźwo myśleć. Przebiegły mnie nieprzyjemne dreszcze. Tylko że to nie były zwykłe dreszcze, a wolnopłynący lęk. Zapowiedź rychłej histerii – mojej starej towarzyszki niedoli.

Wiedziałam, że jeśli Matt nie wróci, będę zmuszona pójść na policję i złożyć zawiadomienie o zaginięciu. Ta perspektywa była najgorsza.

Ostatnia nadzieja w Jonathanie. Matt wspomniał mi poprzedniego wieczora, że wychodzą razem na drinka. Oby nasz przyjaciel umiał mi wyjaśnić, gdzie podział się mój mąż.

Rozpacz przerwał donośny dzwonek. Podskoczyłam na krześle i sięgnęłam po telefon tak gwałtownie, że zrzuciłam z biurka kubek z melisą. Roztrzaskał się na ciemnych panelach, ale nie zaprzątałam sobie tym głowy.

– Claire, co się stało? Miałem dziesięć nieodebranych połączeń – przywitał się ze mną Jonathan.

Westchnęłam z ulgą, gdy usłyszałam jego głos.

– Johnny, proszę cię, powiedz, że wiesz, gdzie jest Matt! – wypaliłam.

Wsłuchawce zapadła chwila ciszy.

– Co? – Brzmiał na zdezorientowanego. – Nie rozumiem. Skąd miałbym to wiedzieć?

– Jak to? – zapiszczałam. – Przecież wczoraj wieczorem poszliście na drinka!

Cisza.

– Claire, przerażasz mnie – odpowiedział w końcu. – Wczoraj wieczorem byłem na randce. Nie widziałem się z Mattem od ponad tygodnia.

Krew momentalnie zamarzła mi w żyłach. Boleśnie zrozumiałam powiedzenie, że nadzieja umiera ostatnia.

– Boże… – Chciałam dodać coś jeszcze, ale poczułam dotkliwe łomotanie serca.

Pot zrosił mi czoło. Osunęłam się na krześle. Telefon wypadł mi z rąk.

– Claire! Powiedz, co się stało! – usłyszałam Jonathana jak przez mgłę.

Nie mogłam kontynuować rozmowy, bo dopadł mnie atak paniki. Zaczęłam drżeć i brakowało mi powietrza. Próbowałam łapać je coraz większymi haustami.

Nic mi nie będzie… To jedynie reakcja organizmu na stres. Nie dostanę zawału… Nie dostanę zawału… Nie umrę… Nie umrę…

– Wsiadam w samochód i jadę do ciebie! Jeśli jesteś w biurze, to nigdzie się stamtąd nie ruszaj! – Dotarł do mnie głos przyjaciela.

Krew huczała w uszach i kręciło mi się w głowie. Miałam wrażenie, jakby moją klatkę piersiową przygniótł kamień o niewyobrażalnym ciężarze. Dusiłam się. Zerwałam się z podłogi i dopadłam do okna. Otworzyłam je na oścież. Starałam się wyrównać oddech, tak jak uczyła mnie terapeutka. Głęboki wdech przez nos i powolny wydech przez usta. Powtarzałam czynność raz za razem. Po kilkunastu minutach wreszcie zaczęłam się uspokajać.

Otworzyłam oczy, przed którymi zatańczyły rozbłyskujące iskierki. Zrobiło mi się słabo. Wbiłam paznokcie w parapet z obawy przed upadkiem.

Nie miałam ataku paniki od lat. Ostatni, jaki sobie przypomniałam, to ten, kiedy poinformowano mnie, że mama ma reemisję schizofrenii i przestaje reagować na leki. Od tamtej pory regularnie uczęszczałam na terapię, ale ostatnio radziłam sobie na tyle dobrze, że opuściłam niektóre spotkania. Jak widać, popełniłam błąd.

Zzamyślenia wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi, które głośno obiły się o framugę. Do mojego biura wpadł zdyszany Jonathan. Miał pogniecioną koszulę. Jego intensywnie brązowe włosy były całkowicie rozwichrzone.

– Kurwa, Claire… – wysapał z ręką na klamce. Wyglądał, jakby coś go opętało.

Podszedł do mnie w trzech długich krokach i natychmiast do siebie przyciągnął. Objęłam go ramionami i poczułam, że nadchodzi fala płaczu. Obecność bliskiej osoby sprawiła, że miałam ochotę rozpaść się w drobny mak, a później poprosić przyjaciela, żeby mnie na nowo poskładał.

– Prawie dostałem zawału. Mów, co się dzieje, do cholery – warknął przy moim uchu.

Pokręciłam głową i mocniej wtuliłam się w jego tors. Był spocony. Pewnie biegł po schodach.

– Siostra, co się stało? – spytał łagodniejszym tonem i odsunął się ode mnie. – Dlaczego pytałaś o Matta? Dlaczego jesteś taka blada?

Tak naprawdę nie byliśmy spokrewnieni, ale Jonathan często się tak do mnie zwracał. Ja sama traktowałam go jak brata, którego nigdy nie miałam.

Wypuściłam przez usta niespokojny oddech. Nie wiedziałam, jak mu to powiedzieć.

– Johnny… Matt zniknął. Nie wiem, gdzie jest – odparłam płaczliwie. Słowa ledwie przechodziły mi przez gardło.

Uniósł brwi.

Wbiłam wzrok w swoje drżące kolana. Nie chciałam oglądać jego zmartwionej miny. To potwierdziłoby moje obawy, że sytuacja wygląda naprawdę beznadziejnie.

– Jak to zniknął? Co ty mówisz?

– Wczoraj w nocy nie wrócił do domu – szepnęłam. – Obudziłam się około czwartej nad ranem, a jego nie było. Wydzwaniam do niego co pół godziny. Najpierw nie odbierał, ale od kilku godzin komunikat informuje, że abonent jest niedostępny.

Zerknęłam na przyjaciela. Zsiniał. Nie wiedziałam tylko, czy ze złości, czy z troski. Po chwili potrząsnął głową i zaczął krążyć po pokoju.

– Dobra. Zastanówmy się na spokojnie – stwierdził rzeczowo. – Matt wrócił wczoraj normalnie z pracy?

Byłam mu wdzięczna, że starał się zachować zimną krew. Ja nie potrafiłam tego zrobić, a jedno z nas powinno być opanowane.

Wytężyłam umysł. Pod powiekami przemknęły mi obrazy z poprzedniego dnia. Zabolało. Przywołałam w pamięci uśmiechniętą twarz męża.

– Tak – bąknęłam niewyraźnie. – Jak zwykle, około siedemnastej. Zjedliśmy obiad, obejrzeliśmy odcinek serialu, a potem wyszedł. Mówił, że idziecie na drinka.

Jonathan przystanął i powoli odwrócił się w moją stronę.

– Tak ci właśnie powiedział? Słowo w słowo?

– No… tak. – Wzdrygnęłam się. – Dlatego dzwoniłam do ciebie tyle razy. Byłam pewna, że wiesz, gdzie on jest.

– Kurwa mać. – Przeciągnął ręką po żuchwie. – Siostra, Matt cię okłamał. Ja się z nim nie umawiałem. Nawet z nim wczoraj nie rozmawiałem.

– Ale… Ale jak mógł mnie okłamać? – Nie mogłam uwierzyć, że w ogóle muszę o to pytać. – Dlaczego?

– Nie wiem, Claire. Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi, ale uwierz mi, że jak tylko wróci do domu, to nakopię mu do dupy.

Znów zaczęłam dygotać. Mój strach ewidentnie udzielił się Jonathanowi. Zacisnął szczękę tak mocno, że trzask zgrzytających zębów rozniósł się po pomieszczeniu. Zrobiło mi się niedobrze.

– Boże… I co teraz?

– Byłaś na policji?

Bezwiednie opadłam na krzesło przy biurku i ukryłam twarz w dłoniach.

– Jeszcze nie – wybełkotałam. – Na razie obdzwoniłam szpitale i znajomych. Niczego się nie dowiedziałam.

– Nie zamartwiaj się – powiedział cicho, stanąwszy za moim fotelem. Uspokajająco gładził mnie po plecach. – Znasz tego głupka. Na pewno za długo zabawił na mieście, a potem zwyczajnie padł mu telefon.

Wiedziałam, że Johnny starał się mnie pocieszyć, ale to wcale nie pomagało. Jak niby miałam się nie zamartwiać? Mój mąż zniknął i nawet nasz najlepszy przyjaciel nie wiedział, co się z nim stało.

Idlaczego Matt mnie okłamał? Myślałam, że nie mamy przed sobą żadnych tajemnic. Nasz związek opierał się na szczerości. Nagle przypomniałam sobie program o osobach zaginionych, który kiedyś widziałam w telewizji, i na to wspomnienie cicho załkałam.

– Dobra. Dosyć tego. Zabieram cię do domu – oznajmił stanowczo Johnny i podniósł mnie za ramiona.

Spojrzałam w jego brązowe oczy i pokiwałam głową.

– Claire… – rzucił ostrzegawczo. Ewidentnie nie zamierzał pozwolić mi na jakiekolwiek protesty. – Jedziemy do domu. Zamykaj laptopa, bierz torebkę i spadamy stąd. I tak już dziś nie popracujesz. Po drodze zastanowimy się, co możemy z tym zrobić, okej? Nie zostawię cię z tym samej, obiecuję.

– Ale muszę jeszcze zaksięgować te faktury i…

– Nie – wszedł mi w słowo. – Jedyne, co musisz teraz zrobić, to odpocząć. Ewentualnie możesz też wypłakać się na moim ramieniu.

Poczułam się tak, jakby nałożył leczniczy balsam na moją poranioną duszę. Z wdzięcznością dotknęłam jego twarzy. Pod opuszkami poczułam krótki twardy zarost.

– Nie wiem, z kim byłeś na randce, ale on lub ona mają cholerne szczęście, że cię spotkali.

Uśmiechnął się promiennie i odcisnął szybki pocałunek na moim czole.

– Nie rób się ckliwa. Zgarniaj graty i lecimy.

Westchnęłam i zarzuciłam torebkę na ramię. Sprzeciw był bezcelowy. Poza tym Jonathan miał rację. Nie byłabym w stanie pracować. Gdybym popełniła jakiś rażący błąd, odbiłoby się to na kliencie.

Przepuściłam przyjaciela w drzwiach i zamknęłam je na klucz. Schodząc po krętych schodach, musiałam wspierać się na jego ramieniu. Nogi miałam jak z waty, a wysokie szpilki nie pomagały w utrzymaniu równowagi.

Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, owiało mnie ciepłe powietrze. Jak na środek września mieliśmy w Nowym Orleanie naprawdę ładną pogodę, wyjątkowo mało deszczową.

Podeszliśmy do mojego ukochanego, starego jaguara, który kiedyś należał do mojej mamy. Podarowała mi go w dniu, kiedy lekarz kategorycznie zabronił jej wsiadać za kółko.

– Dasz radę prowadzić? – spytał Johnny.

Uśmiechnęłam się smutno.

– Tak. Dobrze mi to zrobi. Trochę się uspokoję.

Błądził wzrokiem po mojej twarzy, jakby szukał w niej potwierdzenia, aż w końcu sapnął:

– Niech będzie, ale w razie potrzeby się zamienimy. – Uszczypnął mnie w nos i otworzył drzwi od strony pasażera.

Zebrałam się w sobie i wsiadłam do auta.

 

 

Rozdział 2

 

 

 

Claire

 

Jakimś cudem udało mi się nie spowodować po drodze wypadku. Uwielbiałam prowadzić samochód, ale w takim dniu nawet to nie sprawiało mi przyjemności. Z ulgą wjechałam przez żeliwną bramę i zaparkowałam na dziedzińcu należącym do naszej kamienicy.

– Dojechaliśmy – szepnęłam i zgasiłam silnik.

– Cali i zdrowi – dokończył Johnny. Chciał mi dodać otuchy.

Kiwnęłam głową. Byłam zbyt wyczerpana, żeby wykrzesać z siebie więcej entuzjazmu. Wysiadłam z auta, a przyjaciel poszedł w moje ślady.

Skierowaliśmy się ku schodom, po drodze mijając niewielką fontannę, która zdobiła podwórze. Uwielbiałam to miejsce i tę dzielnicę. Nieruchomości w okolicy nie należały do najtańszych, ale Matt zarabiał na tyle dobrze, że mogliśmy sobie na to pozwolić. Przynajmniej dotychczas. Teraz bałam się o swoją przyszłość jak nigdy przedtem.

Próbowałam ułożyć w głowie plan dalszego działania, ale miałam wrażenie, że wszystkie szare komórki uciekły mi przez ucho. Zachodziłam w głowę, dlaczego Matt mnie okłamał i powiedział, że wychodzi na miasto z Johnnym. Czy to możliwe, żeby mnie zdradzał? Nie zauważyłabym czegoś wcześniej?

Nagle z zadumy wyrwał mnie głos Jonathana:

– Claire, patrz pod nogi, proszę. Zaraz się zabijesz.

Otrząsnęłam się i złapałam za barierkę. Brakowało mi jeszcze złamanej nogi.

Weszliśmy po schodkach prowadzących na zadaszoną galeryjkę, która w tym roku nadzwyczaj mocno porosła bluszczem. Po dotarciu na drugie piętro stanęliśmy przed drzwiami mojego mieszkania. Kiedy tylko przekroczyłam próg, poczułam się tak zmęczona, jakbym dopiero co wzięła udział w triathlonie. Jonathan wszedł za mną i od razu skierował się do kuchni, gdzie zniknął za drewnianą półką z winami.

Ze stęknięciem zdjęłam szpilki, a torebkę rzuciłam na komodę pod lustrem.

– Chodź, napijemy się! – krzyknął i usłyszałam, jak odkorkowuje trunek.

– Nalej mi do pełna, proszę! Pójdę się jeszcze odświeżyć – odpowiedziałam i ruszyłam korytarzem, przesuwając dłonią po wypukłej tapecie w roślinne motywy.

Położyliśmy ją z Mattem, jak tylko kupiliśmy ten apartament. Musiałam przyznać, że nie przepadałam za wystrojem kolonialnym, który wybrał mój mąż. Preferowałam bardziej nowoczesne wnętrza, ale nie zamierzałam narzekać, tym bardziej teraz. Pozwoliłabym mu udekorować każde pomieszczenie wedle własnego uznania, byleby tylko wrócił do domu. Do mnie.

Skręciłam w lewo i weszłam do głównej przestronnej łazienki. Cicho zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie czołem. Z całych sił starałam się ponownie nie rozkleić, ale wewnętrznie rozpadałam się na kawałki. Nie miałam pojęcia, jak sobie poradzę, jeśli mąż do mnie nie wróci. Nie umiałam bez niego żyć. Nie chciałam bez niego żyć.

Jedyne, z czego potrafiłam się cieszyć, to z obecności najlepszego przyjaciela. Gdybym została z tym sama, pewnie usiadłabym w kącie i po prostu pozwoliła losowi zdecydować za mnie. Na szczęście od zawsze moją siłą napędową był Jonathan. Razem byliśmy jak dobrze naoliwiona maszyna. Spędziliśmy ze sobą całe dzieciństwo. Moja mama przyjaźniła się z mamą Johnny’ego, później ta przyjaźń naturalnie przeszła na nas. To właśnie on poznał mnie z Mattem. Studiowali razem architekturę krajobrazu.

Mój mąż nigdy nie zrobił niczego, co mogłoby mnie zranić. Aż do tej pory. Miałam ochotę nakrzyczeć na Jonathana za to, że przez niego znalazłam się w takiej sytuacji. Gdyby wtedy na studiach nie zachwalał mi Matta, najprawdopodobniej nigdy bym się z nim nie umówiła. Za bardzo mnie onieśmielał. Wiedziałam, że to nielogiczne i głupie, bo nic, co się wydarzyło, nie było przecież winą Johnny’ego, ale odczułam potrzebę zrzucenia odpowiedzialności na czyjeś barki. Tyle że przez to poczułam się jeszcze gorzej. Poczułam się słaba.

Moim ciałem wstrząsnął kolejny dreszcz. Musiałam natychmiast przekierować swoją uwagę na coś innego, jeśli nie chciałam dopuścić do kolejnego ataku paniki. Podeszłam do umywalki i opłukałam twarz chłodną wodą. Spojrzałam w okrągłe lustro i nagle uświadomiłam sobie, dlaczego wyglądałam jak poturbowana przez życie.

Matt, do cholery… Gdzie ty jesteś?

Nie byłam w stanie się dzisiaj umalować. Moja oliwkowa skóra nabrała niezdrowego sinego koloru. Oczy nabiegły mi krwią. Cała byłam opuchnięta. Od razu można było poznać, że przepłakałam połowę poprzedniej nocy.

– Rusz się wreszcie – fuknęłam do siebie i wyszłam z łazienki.

Jonathan buszował w kuchni i przetrząsał szuflady w poszukiwaniu nie wiadomo czego. Gdy chrząknęłam, odwrócił się na pięcie i natychmiast wcisnął mi w ręce kieliszek.

– Pij. Otworzyłem twoje ulubione. – Puścił mi oczko i pociągnął mnie na skórzaną sofę.

Zapadłam się w kolorowych poduszkach i upiłam pierwszy łyk. W gardle poczułam przyjemne ciepłe łaskotanie.

– Dobra. Mam plan – poinformował i złapał mnie za stopy, układając je sobie na kolanach. Ucieszyłam się, że przynajmniej on wpadł na jakiś pomysł. Ja wyczerpałam już wszystkie możliwości. – Wydrukujemy plakaty ze zdjęciem Matta i rozwiesimy je w całej okolicy. Ty musisz zostać w domu i być cały czas pod telefonem, na wypadek gdyby Matt jednak wrócił. Ja pojeżdżę po dzielnicy i może uda mi się go znaleźć.

Wpatrywałam się w przyjaciela, starając się przetrawić jego słowa. Plakaty. Zaginiony. Poszukiwania. W tej sekundzie przed oczami ujrzałam bezwładne ciało męża. Leżał w rowie cały skąpany we własnej krwi. Wizja była tak realistyczna, że momentalnie zrobiło mi się słabo. Zgięłam się wpół i pozwoliłam lękowi przejąć kontrolę. Z gardła wyrwał się skrzekliwy szloch.

– No już, Claire, cichutko – powiedział Johnny i przyciągnął mnie do siebie.

Mocno złapałam go za poły marynarki, wczepiając się w nią paznokciami, zupełnie jakby była moją tratwą ratunkową.

– Co ja mam teraz zrobić? – zawyłam. – Przecież… Przecież nie mógł po prostu wy… wyparować.

– Spokojnie, siostra. Na pewno go znajdziemy.

Moim ciałem wzdrygały kolejne spazmy. Jonathan cierpliwie je znosił i coraz to mocniej mnie obejmował. Po kilkunastu minutach i wylaniu hektolitrów łez wreszcie się uspokoiłam. Zawstydzona swoim stanem chciałam się odsunąć, ale nie pozwolił mi na ucieczkę i uniósł mój podbródek.

– Weź coś na uspokojenie, a ja wszystkim się zajmę, okej? Jeśli Matt do jutra nie wróci, to pojedziemy na policję.

Kiwnęłam głową i wytarłam mokry nos.

– Boję się, Johnny… Tak potwornie się boję… – szepnęłam.

– Wiem. – Założył mi kosmyk włosów za ucho. – Ja też, ale na pewno wszystko dobrze się skończy. Nie możemy panikować.

Bardzo chciałam w to wierzyć. Musiałam w to wierzyć. Jonathan miał rację. Mój mąż był dorosłym, odpowiedzialnym mężczyzną. Nie porzuciłby mnie bez słowa wyjaśnienia.

– Podasz mi torebkę? Mam tam xanax – zapytałam i wskazałam w kierunku przedpokoju.

– Jasne.

Nie lubiłam brać tego leku, ale wiedziałam, że powinnam. Musiałam mieć w miarę jasny umysł – nie mogłam sobie pozwolić na bycie totalnie bezużyteczną.

Jonathan przyniósł mi torebkę i podał butelkę z wodą. Odnalazłam blister białych tabletek i zanim zdążyłam się rozmyślić, połknęłam jedną z nich. Dobrze, że wzięłam tylko łyk wina, bo benzodiazepiny i alkohol zwiastowały odlot, ale nie taki, którego bym sobie życzyła.

– Odpocznij. Przykryję cię, żebyś nie zmarzła.

Ściągnął koc z oparcia kanapy, a ja ułożyłam się wygodniej, opierając policzek na poduszce. Cały czas ściskałam w dłoni telefon w nadziei, że na wyświetlaczu ujrzę imię swojego męża.

Kiedy Johnny zaczął się oddalać, nagle coś sobie uświadomiłam i od razu uniosłam się na jednej ręce.

– Mógłbyś użyć do ogłoszenia tego zdjęcia? – Wskazałam na dużą fotografię w złotej ramce. – Matt wyszedł tu naprawdę dobrze – dodałam ciszej.

Uśmiechnął się i podszedł do konsoli, na której stał portret.

– To z waszej podróży poślubnej? Sama mu je zrobiłaś?

– Tak… – Łzy znowu napłynęły mi do oczu, więc mocno je zacisnęłam.

– Siostra – westchnął. – Proszę cię, nie załamuj się. Weź się prześpij. Leki powinny zaraz zacząć działać. Będę w gabinecie Matta, gdybyś mnie potrzebowała, okej? – dopytał.

Zauważyłam, że był zaniepokojony moim stanem, więc jedynie pokiwałam głową. Nie chciałam, żeby dosłyszał strapienie w moim głosie. Ścisnął mnie za rękę, a potem zniknął za drzwiami po lewej.

Kiedy zostałam sama, włączyłam w telefonie trening Jacobsona i zaczęłam wykonywać wszystkie polecenia. Napinałam i rozluźniałam mięśnie, wsłuchując się w spokojny głos dochodzący z głośnika. Przy pierwszych atakach paniki bardzo mi to pomagało. Miałam nadzieję, że poratuje i tym razem. Po piętnastu minutach zwyczajnie odpłynęłam.

 

* * *

 

Obudził mnie stukot dochodzący zza ściany. Nieprzytomnie uchyliłam powieki.

– Johnny? – zachrypiałam, ale odpowiedziała mi głucha cisza.

Gdzie on się podział? Ile w ogóle spałam? Która była godzina? Miałam za dużo pytań, a za mało odpowiedzi. Mimo to czułam, że mój umysł się rozjaśnił, bo macki lęku poluzowały chwyt. Rozprostowałam nogi i podniosłam się z kanapy. W ustach miałam pustynię – skutek uboczny leku. Chwiejnym krokiem ruszyłam do kuchni, żeby się czegoś napić. Zamykając lodówkę, dostrzegłam na niej karteczkę. Była przyczepiona magnesem, który kupiliśmy z Mattem podczas podróży poślubnej. Zakłuło mnie w piersi. Mąż zabrał mnie wtedy do Europy, zwiedzaliśmy Rzym. To była najbardziej romantyczna wycieczka w całym moim życiu.

Do cholery! Skup się, Claire!

Otrząsnęłam się i wróciłam wzrokiem do kartki. Była od Jonathana.

 

Siostra, ogarnąłem ogłoszenia. Nie chciałem Cię budzić. Wziąłem Twój samochód, więc nie stresuj się, jeśli nie znajdziesz kluczyków. Później Ci go odstawię. Pojeżdżę po okolicy i poszukam tego głupka. W razie potrzeby dzwoń.

 

Naprawdę nie wiedziałam, czym sobie zasłużyłam na tak oddanego przyjaciela, ale w myślach dziękowałam wszystkim bóstwom za jego zesłanie.

Nalałam sobie lemoniady i poszłam do gabinetu męża. Zwykle tam nie zaglądałam, ale uznałam, że warto przejrzeć jego rzeczy. Miałam nadzieję, że uda mi się znaleźć jakąkolwiek wskazówkę.

Kiedy otworzyłam dębowe drzwi, do moich nozdrzy wdarł się tytoniowy zapach perfum Matta – wciąż unosiły się w powietrzu. Znów zachciało mi się płakać, ale zdusiłam łzy. Odstawiłam szklankę na parapet i zaczęłam przetrząsać szuflady biurka. Papiery, projekty, rachunki, faktury – nic ciekawego. Nie zniechęciłam się jednak i usiadłam w obrotowym fotelu. Otworzyłam laptopa i wpisałam hasło – datę naszych zaręczyn. Stwierdziłam, że przejrzę kalendarz męża. Ekran powitał mnie zdjęciem z naszego ślubu, przy okazji wbijając kolejną szpilkę w serce. Matt mocno obejmował mnie w talii i miażdżył usta w pocałunku. Jego przydługie kręcone włosy muskały mój policzek. Dlaczego nie kazałam mu wtedy ściąć się krócej? Gula w gardle urosła, ale postanowiłam brnąć dalej. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym przez własną nieudolność przegapiła jakiś istotny szczegół.

Na pulpicie komputera znajdowało się chyba z milion folderów.

Matko… Zanim to przejrzę, to minie półwiecze… Jak on się w ogóle w tym wszystkim odnajduje?

Błądziłam wzrokiem po ich nazwach. Wszystkie związane były z pracą. Nagle mój wzrok przykuł ten opatrzony moim imieniem. Poczułam mrowienie na całym ciele, ponieważ wydało mi się to dziwne i niepokojące. Błyskawicznie kliknęłam w plik. Moim oczom ukazał się pojedynczy dokument tekstowy napisany w Wordzie.

Powiedzieć, że miałam złe przeczucia, byłoby niedopowiedzeniem roku. Wiedziałam jednak, że powinnam go otworzyć. Z duszą na ramieniu zaczęłam czytać.

 

Cześć, Skarbie,

skoro to czytasz, to znaczy, że miałem nosa, twierdząc, że masz zmysł detektywa. Wiedziałem, że w końcu zaczniesz grzebać w moim gabinecie i dokopiesz się do tego listu. Mogłem napisać go na kartce, ale za bardzo drżały mi ręce… Bałem się, że nie będziesz mogła mnie rozczytać.

Ech… Pieprzę od rzeczy, prawda?

Ciężko mi to pisać, ale musisz w końcu poznać prawdę, myszko.

Claire, jesteś miłością mojego życia, o czym dobrze wiesz, bo mówiłem Ci to nie raz i nie dwa. Nie wiem, jak to się stało, że wybrałaś właśnie mnie, ale wiem, że to był istny cud. Powinienem był zrobić wszystko, żeby Cię zatrzymać, ale zamiast tego… Zjebałem, kochanie. Zjebałem po całości.

Jest mi wstyd. Cholernie wstyd… Powinienem być dla Ciebie wsparciem, a stałem się obciążeniem, czego nie mogłaś wiedzieć, bo od roku kłamałem Ci w żywe oczy.

Pamiętasz, jak mówiłem, że od czasu do czasu grywam partyjkę w pokera? Cóż… Wpadłem, kotku. Wpadłem i przepadłem. Uzależniłem się.

Nie mogłem się odegrać i za każdym razem przegrywałem coraz więcej. To było silniejsze ode mnie. Przegrałem wszystkie nasze oszczędności. Jak wejdziesz na subkonto w banku, to zrozumiesz. Kłamałem, mówiąc, że chciałem jeździć rowerem do pracy i dlatego sprzedałem swój samochód. Przegrałem go.

Nie będę się rozpisywał, bo to niczego nie zmieni, a tylko bardziej mnie znienawidzisz. Jeśli tak się stanie, zrozumiem. Sam na siebie nie mogę teraz patrzeć. Brzydzę się sobą.

Biłem się z myślami i uznałem, że najlepsze, co mogę dla Ciebie zrobić, to odejść.

Nie wiem, co by się stało, gdybym został. Co jeszcze bym wymyślił? Co przegrałbym w następnej kolejności? Samochód po Twojej mamie? Pierścionek zaręczynowy, który osobiście wsunąłem Ci na palec? Nie umiałbym Ci potem spojrzeć w oczy.

Powiedziałem Ci, że zgubiłem swoją obrączkę, pamiętasz? To było kolejne kłamstwo. Ją też przegrałem.

Zawsze mi ufałaś, Claire. I to był Twój błąd.

Nie mogę pozwolić, żebyś przeze mnie cierpiała. Będzie Ci lepiej beze mnie. Zasługujesz na więcej. Zasługujesz na wszystko.

Wiem, że potrzebujesz mieć w kimś oparcie. Po prostu taka już jesteś. Dobra, delikatna, wrażliwa i pomocna. Potrzebujesz u swojego boku kogoś silnego. Niestety, ja nie jestem już tym samym człowiekiem. Jestem wrakiem, Claire. Dlatego, błagam Cię, zapomnij o mnie. I przede wszystkim nie szukaj mnie. Uwierz mi, nie warto. Beze mnie będziesz bezpieczniejsza.

Mam nadzieję, że kiedyś zdołasz mi wybaczyć, kochanie.

Kocham Cię

Matt

 

Serce pękło mi na pół i zaczęło krwawić. Walczyłam o każdy oddech. Miałam wrażenie, że zaraz zadławię się powietrzem.

Nie… NIE, NIE, NIE!!!

Zalana łzami czytałam list ponownie, a potem jeszcze raz, ale wszystkie litery rozmywały mi się przed oczami. Nic z tego nie rozumiałam.

Zostawił mnie? Już do mnie nie wróci? Co to w ogóle znaczy, że bez niego będę bezpieczniejsza?

Złapałam się za głowę i wbiłam paznokcie głęboko w skórę. Pojawił się ból, ale nie tylko ten czysto fizyczny. Gorszy był psychiczny – niewidzialna ręka zadająca ciosy prosto w duszę. Poczułam się tak, jakby fantomowa dłoń Matta zacisnęła się na mojej szyi.

Wypadłam z gabinetu, zakrywając usta rąbkiem koszuli. W ostatniej chwili zawisłam nad muszlą i obficie zwymiotowałam. Gorycz podeszła mi do gardła, a żołądek zawiązał się w supeł.

Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł tak kłamać?

Opadłam obok toalety i zaczęłam wyć niczym ranne zwierzę. Mój krzyk przeciął panującą w budynku ciszę.

Okazało się, że moje małżeństwo było budowane na podwalinach kłamstwa. Właśnie legło w gruzach całe moje życie, a od teraz miałam stąpać po jego ruinach.

Co z naszymi planami na przyszłość? Mieliśmy zacząć starać się o dziecko. Czy to nie miało dla niego żadnego znaczenia? Może on wcale mnie jednak nie kochał? Może hazard to kolejne kłamstwo, a tak naprawdę znalazł sobie kogoś innego?

Wiedziałam, że bez Matta u boku nie będę w stanie utrzymać mieszkania. W swoim biurze rachunkowym nie zarabiałam wystarczająco dużo. Bałam się również o mamę. Prywatny ośrodek, w którym przebywała, był potwornie drogi.

Myśli kłębiły mi się w głowie, a każda kolejna powodowała, że czułam się tak, jakby ktoś kopał mnie prosto w brzuch.

Nie mam pojęcia, jak długo siedziałam na zimnych płytkach, ale odniosłam wrażenie, że przez ten czas zdążyłam przejść przez wszystkie etapy żałoby. Potem zemdlałam.

 

 

Rozdział 3

 

 

 

Claire

 

Ocknęłam się we własnym łóżku przestraszona i zdezorientowana. Ktoś ułożył mnie na pościeli i przykrył granatową narzutą. Zerknęłam na swoje ciało. Nic się nie zmieniło. Biała koszula i ołówkowa beżowa spódnica.

Zastanawiałam się, jak się tutaj znalazłam, ale zaraz parsknęłam w reakcji na własną głupotę. To musiała być zasługa Jonathana. Czułam się jak po wielogodzinnej imprezie, ale spróbowałam sobie przypomnieć wydarzenia z ostatnich paru godzin.

Błagam… Niech to wszystko okaże się paskudnym snem…

Sięgnęłam ręką w stronę drugiej poduszki – tej, na której zawsze sypiał Matt. Była zimna. Czyli to jednak nie koszmar.

Przeniosłam wzrok za okno. Było już zupełnie ciemno. Cały dzień przeleciał mi przez palce. Czy Jonathanowi udało się czegoś dowiedzieć?

Podnosząc się z łóżka, poczułam w potylicy palący ból. Ręka automatycznie powędrowała w tamtą stronę. Kiedy dotknęłam ogromnego guza, z sykiem wciągnęłam powietrze. Przed oczami mignął mi upadek w łazience. Całe szczęście, że nie skończył się czymś dużo gorszym.

Wmieszkaniu zrobiło się zimno, więc złapałam za szlafrok, który leżał na fotelu przy toaletce, i wyszłam z sypialni. Sądziłam, że w salonie zastanę Jonathana, ale nie mogłam się bardziej pomylić.

Na mojej kanapie siedział obcy mężczyzna. Kiedy go dostrzegłam, znieruchomiałam, zamieniając się w kamień.

Co… Co tu się dzieje?

Korzystał z mojej filiżanki i przeglądał coś w telefonie, marszcząc przy tym krzaczaste brwi. Gdy wydałam z siebie bliżej nieartykułowalny odgłos, od razu podniósł na mnie czujny wzrok. Cofnęłam się z przerażeniem. Cała krew odpłynęła mi z ciała.

Nie wydawał się przejęty tym, że naruszał moją prywatność. Nonszalancko schował komórkę do kieszeni marynarki i wstał, po czym zrobił krok w przód.

– Witaj, moja droga – przywitał się uprzejmie i wygładził czarne spodnie od garnituru.

Był niski i łysiejący, zapewne w wieku mojej mamy – niewiele po sześćdziesiątce. Resztkę siwych włosów zaczesał gładko do tyłu.

Nie umiałam zmusić swojego ciała do żadnej reakcji. W sytuacji zagrożenia powinien się włączyć u człowieka naturalny odruch obronny: walcz albo uciekaj. Ja jednak stałam, jakby mnie sparaliżowało, i wpatrywałam się w niespodziewanego gościa oczami rozszerzonymi do granic możliwości.

– Nie bój się – powiedział mężczyzna. W jego głosie dało się słyszeć wyraźny południowy akcent. – Przychodzę w dobrych zamiarach. Zapewniam, że cię nie skrzywdzę.

– Co… – zaskrzeczałam i odchrząknęłam. – Co pan tu robi? Kim pan w ogóle jest? Jak pan tu wszedł? – zdołałam z siebie wydusić.

Wcholerę z tym moim dobrym wychowaniem… Co pan tu robi? Naprawdę, Claire?

Kiedy ruszył w moim kierunku, strach ścisnął mnie za gardło. Zrobiłam krok w tył i z impetem wpadłam na ścianę. Błyskawicznie uniósł ręce do góry, po czym zatrzymał się w bezpiecznej odległości dwóch metrów. Chyba chciał mi w ten sposób udowodnić, że nie muszę się go obawiać, ale to mnie wcale nie uspokoiło.

– Nazywam się Rick Grimaldi – przedstawił się. Nazwisko wydało mi się znajome, gdzieś już je słyszałam. – Odpowiadając na twoje pytanie, moja miła, to pukałem do drzwi, ale spotkało mnie rozczarowanie, bo nikt nie odpowiadał. Nacisnąłem więc klamkę, a że drzwi były otwarte, to pozwoliłem sobie wejść. Wołałem cię, ale było tak cicho, że aż mnie to zafrasowało. Zacząłem cię szukać i w końcu znalazłem nieprzytomną w łazience. Postąpiłem słusznie, wchodząc bez zaproszenia, bo mogłaby ci się stać krzywda, gdybyś dłużej leżała na tych zimnych kafelkach.

Chwilę trawiłam jego słowa. Jak na mój gust wypowiadał się w bardzo dziwny, wręcz specyficzny sposób. Jakby rodem z innej epoki. Błądziłam wzrokiem po jego opalonej, pomarszczonej twarzy. Miał sympatyczną aparycję. Moją uwagę przykuły różne kolory tęczówek – jedno oko było niebieskie, drugie brązowe. Heterochromia, jak u mnie, tyle że w jego przypadku była to heterochromia centralna. Nie wierzyłam w zrządzenia losu, ale musiałam przyznać, że to było niesamowite. Dwoje ludzi o tej samej, niezwykle rzadkiej wadzie znajdująca się w jednym pomieszczeniu.

Grimaldi, Grimaldi… O. Mój. Boże.

Nagle mnie olśniło. Gdy zrozumiałam, kim jest i co to nazwisko oznacza w Nowym Orleanie, natychmiast zadrżałam i mocniej wkleiłam się w ścianę. Oddech mi przyspieszył i poczułam piorunujący wyrzut adrenaliny. Skrzywił się, bo najwyraźniej dostrzegł moją reakcję. W tym momencie zaczęłam się naprawdę bać.

Przyglądaliśmy się sobie nawzajem, a minuty mijały. Ja oceniałam swoje szanse na przeżycie, on wyglądał na zaciekawionego. Poczułam się jak na ringu bokserskim. Oczywiście przegrałam pojedynek na spojrzenia, bo spłoszona opuściłam wzrok.

– Czego pan ode mnie chce? – szepnęłam i objęłam się ramionami.

Czułam na sobie jego palące spojrzenie, ale wolałam go nie prowokować i uparcie patrzyłam w dół.

– Czy byłabyś tak miła i ze mną porozmawiała? – spytał, ignorując moje pytanie.

Ostrożnie uniosłam głowę. Uśmiechnął się kącikiem ust i wskazał dłonią w kierunku mojej kanapy.

Amam jakieś inne wyjście? – chciałam odwarknąć, ale ugryzłam się w język i delikatnie przytaknęłam. Człowieka z taką władzą nie należało lekceważyć. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał groźnie, ale domyślałam się, że to tylko pozory. Gdyby chciał mnie skrzywdzić, to czym miałabym się niby obronić? Gazetą? Nie dysponowałam niczym, co zwiększyłoby moje szanse, i najprawdopodobniej leżałabym już trupem. Uznałam, że lepiej siedzieć cicho i wykonywać polecenia, aniżeli stanąć pod ostrzałem jego gniewu.

Rick ruszył pierwszy, ale jak prawdziwy dżentelmen poczekał, aż usiądę, i dopiero wtedy zajął miejsce w fotelu naprzeciwko.

Gra pozorów, Claire. Nie daj się zwieść.

– Jak rozumiem, mam przyjemność z panią Claire Turner? Jest pani żoną Matta Turnera, zgadza się? – Od razu przeszedł do rzeczy.

Gdy padło imię mojego męża, miałam ochotę zawyć. Zestresowało mnie, że zapytał o Matta. Intuicja podpowiadała mi, że to, co za chwilę usłyszę, bardzo mi się nie spodoba. Nie byłam jednak w stanie skutecznie użyć języka, więc milczałam jak zaklęta.

– Czyli dobrze trafiłem – stwierdził pod nosem i wyjął z kieszeni marynarki elegancko złożony papier. – Przykro mi to mówić, moja droga… Mogę zwracać się do ciebie po imieniu, prawda? – Kiwnęłam na znak zgody. – W każdym razie niniejszym jestem zmuszony poinformować cię, że twój mąż był łaskaw przepisać na mnie wasze mieszkanie w ramach spłaty długów, które u mnie zaciągnął.

Moje serce zabiło w ataktycznym rytmie. Wpatrywałam się w niego jak w przybysza z obcej planety.

– Przepraszam… Mogę prosić o powtórzenie? – Nie byłam pewna, czy dobrze go zrozumiałam. Musiałam czegoś nie dosłyszeć… prawda? Jego twarz zdawała się nie wyrażać żadnych emocji, ale przez sekundę odniosłam wrażenie, że zrobiło mu się mnie żal.

Podał mi dokument, który trzymał w rękach. Przyjęłam go od niego, dalej pozostając pod wpływem szoku i niedowierzania. Dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa. W panice spojrzałam w dół. Moim oczom ukazał się akt własności mojego apartamentu. Widniało na nim nazwisko nowego właściciela. Był nim nikt inny jak Rick Grimaldi.

Niewidzialna stalowa obręcz zacisnęła się wokół moich żeber.

To się nie może dziać naprawdę…

Zaczęłam się pocić. Wypuściłam kartkę, która spadła na podłogę z cichym szelestem.

– To… To niemożliwe. – Pokręciłam głową, mając nadzieję, że to spowoduje pobudkę z tego przeklętego koszmaru.

– Przykro mi, Claire – odrzekł, ale nie brzmiał, jakby było mu przykro. – Jako księgowa na pewno doskonale znasz przepisy panujące w Luizjanie. Twój mąż przepisał na mnie wasze lokum. Wiesz, że mógł to zrobić bez twojej zgody, pisemnej czy słownej. Takie mamy prawo.

Brzmiał rzeczowo, nie upiększał rzeczywistości. Po prostu stwierdził fakty, a ja niestety wiedziałam, że ma rację.

– Błagam… – wyszeptałam płaczliwie. – Błagam, to musi być jakaś pomyłka.

Znów zachciało mi się wymiotować.

– Żałuję, ale nie jest. Wasze mieszkanie należy teraz do mnie.

Zakręciło mi się w głowie, więc mocniej wbiłam plecy w oparcie kanapy.

Matt, coś ty najlepszego zrobił? Z kim ty zadarłeś?

Planowałam paść przed Rickiem na kolana i prosić go o łaskę, ale niespodziewanie wezbrała we mnie złość. Paląca i drażniąca. Nie była jednak skierowana w Grimaldiego, tylko w mojego męża. Zachował się jak skończony tchórz. Zostawił mnie samą z bałaganem, którego narobił. Nie dość, że zwyczajnie zniknął i przestał odbierać telefon, to napisał list z wyjaśnieniami w Wordzie. W Wordzie! Nie miał nawet na tyle cywilnej odwagi, żeby zostawić mi go w widocznym miejscu. A teraz przez jego hazard miałam stracić dach nad głową? Tego było już za wiele, nawet jak dla mnie. Byłam tolerancyjna, ale ta sytuacja wykraczała poza każdą możliwą granicę przyzwoitości.

– Ojakich długach konkretnie mówimy? – spytałam odważniejszym głosem.

Rick uniósł brew.

– Jesteś przekonana, że chcesz posiąść tę wiedzę?

– Tak – odparłam z całą stanowczością, na jaką było mnie stać. – Chcę wiedzieć wszystko. W co grał i ile przegrał. Zakładam, że to w pana kasynie przepuścił cały nasz majątek, prawda?

Rick milczał, jakby zastanawiał się, czy podzielić się ze mną tą informacją, ale w końcu westchnął.

– Tak, to prawda. Twój mąż bywał w moim kasynie regularnie – przyznał. – Przychodził do nas od ponad roku. Zaczynał niewinnie, jak wszyscy, od automatów do gier na małych kwotach. Później rozsmakował się w pokerze i ruletce. Stałym klientom udzielam pożyczek, wedle ich potrzeb oczywiście… A uwierz mi, moja miła, Matt miał duże potrzeby. Niestety, zapomniał, że to kasyno zawsze wygrywa, i nie potrafił tego zakończyć w odpowiednim momencie. Kiedy przegrywał, chciał się odegrać i tak bez ustanku, więc gdy skończyły mu się już fundusze na dalszą grę, przyszedł do mnie, a ja… – przerwał na chwilę i przeczesał siwiznę palcami. – Cóż, wsparłem go finansowo, ale nadszedł czas na spłatę zadłużenia.

Słowa Ricka były niczym kolejne niedostrzegalne ciosy w brzuch.

– Iw ramach tej spłaty Matt przekazał panu nasze mieszkanie? – spytałam ze złością.

– Tak. Nie posiadał już chyba nic innego, co mógłby zaoferować mi w zamian. Swój samochód przegrał dużo wcześniej, a jak twierdził, nie miał żadnej dodatkowej gotówki. Z tego, co mi wiadomo, biżuterię również zastawił, tyle że ją także przegrał.

Zdezorientowana otworzyłam szerzej oczy.

– Biżuterię?

– Owszem – potwierdził. – Nie zginęła ci w międzyczasie jakaś drogocenna błyskotka?

Przez sekundę zastanawiałam się nad odpowiedzią.

Gdy zrozumiałam, o jaką biżuterię mogło chodzić, w popłochu wybiegłam z salonu. Wpadłam do sypialni i odsunęłam obraz, za którym ukryliśmy niewielki sejf. Matt trzymał w nim biżuterię po swojej matce. Planowaliśmy ją sprzedać i odłożyć te pieniądze na edukację naszego dziecka, jeśli tylko udałoby mi się zajść w ciążę. Bałam się uchylić drzwiczki. Wiedziałam, że jeśli nie znajdę tam biżuterii, to będzie równoznaczne z tym, że mój mąż to skończony idiota i patologiczny kłamca. Szarpnęłam za rączkę. Sejf ział pustką.

Złoskotem opadłam na kolana. Serce pękło mi po raz kolejny. Zaczęłam się zastanawiać, czy kiedykolwiek uda mi się je z powrotem poskładać.

– Wszystko dobrze, moja droga? – Zza pleców dotarł do mnie głos Ricka.

Odwróciłam się w jego kierunku i otarłam łzy.

– Tak, w jak najlepszym – odparłam z przekąsem. – Człowiek, którego kochałam, okazał się skończonym dupkiem. Jeszcze mnie pan pyta?

Natychmiast zasłoniłam usta.

Milczenie jest złotem, Turner!

– Przepraszam, nie chciałam… – Już miałam dokończyć, ale błyskawicznie zamilkłam, gdy Rick uniósł dłoń.

Przestraszyłam się, że zirytowała go moja bezpośredniość, ale nie wyglądał na urażonego. Podszedł do mnie i pomógł mi się podnieść z podłogi.

– Nic się nie stało, nie musisz przepraszać. Twoje rozgoryczenie jest w pełni zrozumiałe, moja miła. Naprawdę jest mi niezmiernie przykro – zapewnił. – Chciałbym ci pomóc, dlatego mam dla ciebie pewną intratną propozycję. Życzyłbym sobie, żebyś zechciała jej wysłuchać.

Spojrzenie miał świdrujące i nieustępliwe, ale jednocześnie łagodnie się uśmiechał. Nie potrafiłam go rozszyfrować. W jego przypadku słowa i czyny nie pokrywały się z przerażającą opinią, jaka o nim krążyła. Wiedziałam, że znalazłam się w kropce. Rick ewidentnie nie miał w zwyczaju pytać, tylko oznajmiać, więc ponownie przytaknęłam.

Zadowolony poprowadził mnie z powrotem do salonu, cały czas przytrzymując mój łokieć.

– Jaką propozycję ma pan na myśli? – spytałam i zajęłam miejsce na kanapie.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej niż przed sekundą.

– Uważam, że uczciwie byłoby, gdybyś też zwracała się do mnie po imieniu, dobrze? Sprawisz mi tym ogromną przyjemność. Co do propozycji… Zasięgnąłem języka i wiem, że jesteś księgową, w dodatku nad wyraz skrupulatną. Chciałbym, żebyś dla mnie pracowała.

Niemalże zakrztusiłam się własną śliną.

– Słucham? Mam pracować dla pa… – Potrząsnęłam głową. – Dla ciebie? W sensie… mam być księgową mafii? – dopytałam ściszonym głosem.

Jego twarz rozciągnął nieprzyjemny grymas. Po uśmiechu nie pozostał nawet ślad.

– Moja droga… – zaczął, przeciągając słowa. – Prowadzę kasyno. Nie zajmuję się zastraszaniem biednych obywateli ani nie ściągam z nich haraczy. Nigdy też nie odebrałem nikomu życia, zatem określenie, którego byłaś łaskawa użyć, nijak się ma do rzeczywistości.

Odchrząknęłam nerwowo i wbiłam wzrok w stopy.

Błagam, tylko mnie nie zabij…

– Przepraszam – szepnęłam. – Nie chciałam cię urazić, ale na pewno wiesz, co mówią na mieście… Tak mi się po prostu skojarzyło.

– Co mówią? – spytał ostrzejszym tonem, przez który aż się wzdrygnęłam.

– Hmm… – mruknęłam. Nie za bardzo wiedziałam, jak wybrnąć z patowej sytuacji. – No wiesz, że masz kasyno…

– Jestem tego świadom – przerwał mi. – To był zbędny ekskurs z twojej strony, najmilsza. Powiedz wprost, co masz na myśli. Będę zobowiązany.

Przełknęłam ślinę. Znałam Ricka od pół godziny, a już zdążyłam się przy nim poczuć jak mała dziewczynka.

– Tak… Chodzi o to… – zawahałam się i zamilkłam. Nie chciałam mu wyjaśniać, że o jego rodzinie krążyły okropne opowieści. – W każdym razie, jeśli mam być szczera, to nie rozumiem, czego ode mnie oczekujesz – zmieniłam temat. – Co niby miałabym robić w kasynie?

– Wykonywać swój zawód oczywiście – odparł rozbawiony i wygodniej rozsiadł się na kanapie. – Kasyna także, a może nawet przede wszystkim, potrzebują skutecznych księgowych. Nie twierdzę, że wszystko, co robimy, jest zgodne z prawem, więc musiałabyś zręcznie ukrywać pewne transakcje. Krótko mówiąc: twoim zadaniem będzie sprawienie, żeby wszystkie przychody wyglądały tak, jakby pochodziły z legalnego źródła.

Czy on oszalał?

Musiałam przyznać, że podziwiałam go za odwagę. Nie znał mnie, a mimo to bezceremonialnie proponował mi takie rzeczy. Nie obawiał się, że na niego doniosę? Chociaż pewnie i tak miał policję oraz urzędy w kieszeni. W Nowym Orleanie nie brakowało korupcji.

– Ale to oznacza, że mogę narazić się na nieprzyjemności – zasugerowałam cicho. – Jeśli coś się stanie, to mogę stracić prawo wykonywania zawodu i na pewno jesteś tego świadom. Dlaczego miałabym się na to zgodzić?

Jego twarz momentalnie przybrała kamienny wyraz. Przed sekundą wyglądał na zrelaksowanego, ale teraz wydawał się… urażony?

Nachylił się w moim kierunku.

– Zaklinam się na wszystko, co mi miłe, że nie pozwolę, abyś ucierpiała – obiecał zajadle. – Nie musisz się zatem obawiać, włos ci z główki nie spadnie. Jeżeli kiedykolwiek doszłoby do kontroli ze strony urzędu podatkowego, to zadziałamy tak, aby nikt nie mógł cię o nic posądzić. Jakbyś w ogóle nie istniała, najmilsza. Rozumiesz?

Nie rozumiałam, ale wolałam nie pytać. Wystarczająco dobitnie zakomunikował to, co myślał, i jedynie potwierdził moje przypuszczenia. Był niebezpiecznym człowiekiem – nie miałam co do tego najmniejszych wątpliwości. Za żadne skarby nie chciałam dla niego pracować.

– Przepraszam, ale niestety nie mogę przyjąć twojej propozycji – odpowiedziałam. Starałam się brzmieć stanowczo, ale średnio mi to wychodziło. Wewnętrznie byłam roztrzęsioną galaretą.

– Moja miła… – Uniósł kącik ust. – Nie wysłuchałaś nawet, jaka jest jej dalsza część.

Zpowrotem rozsiadł się jak pan i władca wszechświata, a ja z szokiem wypisanym na twarzy obserwowałam jego nagłe zmiany zachowania. Chciałabym mieć przynajmniej połowę takiej pewności siebie.

– No dobrze… – Nawet ja słyszałam wahanie we własnym głosie. – Słucham, ale od razu zaznaczam, że niczego nie mogę obiecać.

Pogładził sygnet, który nosił na małym palcu prawej ręki, i z aprobatą kiwnął głową.

– Byłbym szczerze zawiedzony, gdyby było inaczej. – Puścił mi oczko. – Pracuj dla mnie, a ja zwrócę ci mieszkanie. Czy taka propozycja cię satysfakcjonuje?

Wciągnęłam ze świstem powietrze.

– Jak to? – spytałam głupio. To było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.

– Najzwyczajniej w świecie, najmilsza. – Wyszczerzył zęby. – Twierdziłem, że chcę ci pomóc, i zdania nie zmieniłem. Jestem biznesmanem, zatem nie mogę ot tak przekazać ci mojej własności. Taki ruch nie byłby dla mnie opłacalny. Mogę jednak dać ci sposobność, żebyś odzyskała dach nad głową, i zamierzam to uczynić. Na pewno posiadasz cennik swoich usług, mam rację?

Nie za bardzo wiedziałam, do czego dążył, ale nieśmiało przytaknęłam.

– Doskonale! – Rozpromienił się. – Zatem określimy wartość apartamentu, a ty podasz mi cenę, jaką zwyczajowo przyjmujesz za godzinę swojej pracy. Będziesz codziennie zapisywała kwotę, którą musiałbym ci zapłacić w normalnych okolicznościach za dzień roboczy. Kiedy nadejdzie moment, w którym sumy się już zazębią, z powrotem przepiszę na ciebie twoje gniazdko. Czyli, innymi słowy, odpracujesz to mieszkanie. Bajecznie proste, nieprawdaż?

Zaskoczyła mnie ta szczodra oferta, ale wyczuwałam w niej podstęp.

– Rozumiem… Ale co ty będziesz z tego miał?

Cmoknął ustami i zarechotał.

– Moja słodka, jak to co? Fantastyczną księgową! Poprzedniego księgowego byłem zmuszony zwolnić. Był… – W zamyśleniu pogładził się po policzku. – Powiedzmy, że był niekompetentny. Ty za to wydajesz się idealnie nadawać do tej roli. Ufam ci, a wiesz dlaczego? Bo konspiracja będzie leżała też w twoim interesie. Chyba chcesz móc wrócić do domu. Nie mylę się?

Szlag by to…

Był doskonałym graczem. W mgnieniu oka strącił mojego króla z planszy.

Szach mat, Claire.

– Nie mylisz się – odparłam pokonanym tonem.

– Czyli akceptujesz moje warunki?

Westchnęłam.

Zależało mi na odzyskaniu mieszkania, kochałam to miejsce. Poza tym gdzie bym się podziała? Miałam jeszcze mamę na utrzymaniu. Nie byłoby mnie stać na wynajem dla siebie i jednoczesne opłacanie jej pobytu w ośrodku. O oszczędnościach mogłam już jedynie pomarzyć, a to wszystko dzięki niezawodnemu mężowi. Wiedziałam, że na pewno mogłabym liczyć na Jonathana. Zapewne zaproponowałby, żebym zamieszkała u niego, ale nie chciałam wchodzić mu na głowę. Byliśmy dorosłymi ludźmi, a on nie miał obowiązku ratowania mnie z każdej opresji.

Moja głowa leżała na pniu kata, a przed ścięciem uchronić mnie mógł jedynie Rick.

– Zgadzam się – szepnęłam. – Ale mam kilka pytań, jeśli pozwolisz – dodałam szybko.

– Oczywiście, perełko. Pytaj śmiało.

Perełko?Chyba powinnam zacząć przyzwyczajać się do dziwnych określeń Ricka, skoro mamy razem pracować.

– Rozumiem, że na czas pracy dla ciebie mogę dalej tutaj mieszkać?

Pokręcił głową z pobłażliwym uśmiechem.

– Muszę cię rozczarować, ale niestety nie, najmilsza. Będę cię potrzebował pod ręką, a kasyno jest daleko stąd, na drugim końcu miasta. Nie ma więc sensu, żebyś jeździła w tę i z powrotem. Zamieszkasz w mojej posiadłości.

Wymsknęło mi się coś na kształt pisku.

– A… Ale… – zaczęłam się jąkać. – Jak ty to sobie wyobrażasz?

Wstał i do mnie podszedł, po czym usiadł obok.

– Moja posiadłość jest ogromna – zaznaczył dobitnie. – Można by rzec, że w zasadzie składają się na nią oddzielne rezydencje, które są ze sobą połączone, więc z całą pewnością będziesz miała zapewnioną prywatność. Docelowe biuro znajduje się w kasynie, ale jeśli tylko takie będzie twoje życzenie, to oczywiście możesz zabierać pracę do domu, nie mam nic przeciwko. – Dotknął mojego ramienia i lekko je ścisnął. – Nie będziesz niczyim więźniem, gwarantuję. Rzecz jasna oferuję pełną gościnę. Mamy wybitnych kucharzy, którzy będą przygotowywać dla ciebie wszystko, czego tylko sobie zażyczysz. O nic nie będziesz się musiała martwić.

Już chciałam zacząć się wycofywać, ale przed oczami stanęła mi moja chora mama. Na samą myśl o tym, że musiałabym przenieść ją do jakiegoś obskurnego psychiatryka, zadrżało mi serce.

Oferta Ricka miała same zalety. Nie dość, że miałabym realną szansę na odzyskanie mieszkania, to koszty własnego utrzymania spadłyby w zasadzie do zera, dzięki czemu mogłabym swobodnie opłacać ośrodek matki. Wciąż pracowałabym przecież dla swoich stałych klientów, dla których dotychczas wykonywałam usługi księgowe, tyle że teraz robiłabym to po godzinach.

Przez chwilę zastanawiałam się, co dalej z moim małżeństwem. Co pomyślałby o tym wszystkim Matt? Błyskawicznie uświadomiłam sobie jednak, że to on mnie zostawił. I to wszystko wydarzyło się przez niego. Nie miałam nic do stracenia, a jedynie do zyskania.

– Dobrze. – Pokiwałam głową i hardo uniosłam podbródek, a przynajmniej starałam się, żeby tak to wyglądało. – Dobrze, zgadzam się.

Rick szeroko się uśmiechnął i ujął moją dłoń, a potem złożył na niej subtelny pocałunek.

– Uszczęśliwiłaś starego człowieka, najdroższa. Jestem rad z takiego obrotu sprawy.

Nie pozostało mi nic innego, jak tylko się delikatnie uśmiechnąć. Może wcale nie będzie tak źle? Wiedziałam, że odpracowywanie mieszkania zajmie mi minimum dwa lata, ale przynajmniej dostrzegałam światełko w tunelu. Los uchronił mnie przed bezdomnością.

Zaczęłam podnosić się z kanapy, dyskretnie dając mu do zrozumienia, że chciałabym już zostać sama. Na szczęście nie musiałam nic mówić, bo Rick od razu rozszyfrował przekaz i również wstał.

– Za dwa dni przyślę po ciebie limuzynę, dobrze? – spytał i poprawił marynarkę.

Zbił mnie tym z pantałyku. Przecież dysponowałam własnym samochodem – jedyną rzeczą, na której mój szanowny małżonek nie położył swoich lepkich łap.

– Wiesz… Wolałabym pojechać swoim samochodem. Jeśli dasz mi adres, to na pewno bez problemu trafię.

– Najmilsza, przecież to zupełnie bez sensu! – odparł z rozbawieniem. – Jeśli tylko będziesz chciała gdzieś pojechać, wystarczy, że to zakomunikujesz, a kierowca zawiezie cię, dokąd tylko zechcesz.

Zmrużyłam oczy, ale czułam, że i tak nie przekonam go do swoich racji. W teorii był miłym starszym panem, ale jednocześnie bezkompromisowym i stanowczym. Wolałam odpuścić. Nie chciałam go obrazić ani wyjść na roszczeniową. Ostatnią rzeczą, o której marzyłam, było nadszarpnięcie jego zaufania, zwłaszcza na wstępie.

– No dobrze. W takim razie będę czekać – odpowiedziałam i odprowadziłam go do drzwi.

Już się odwracał, żeby wyjść, ale nagle przystanął z ręką na klamce.

– Ach, zapomniałbym! Wybacz, mam już swoje lata – żachnął się. – Muszę zaznaczyć, że raczej będziemy się widywać rzadziej niż częściej, przynajmniej jeśli chodzi o pracę. Kasyno prowadzi teraz mój syn. Jestem już za stary i przekazałem mu wszystkie stery. To chyba nie będzie problem, prawda, najsłodsza?

Poczułam, że ziemia usuwa mi się spod stóp. Sporo słyszałam o jego synu. W mieście nazywano go Samaelem z Nowego Orleanu – aniołem śmierci. Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Zaczęłam drżeć na całym ciele, ale Rick tego nie dostrzegł, choć możliwe też, że zwyczajnie go to nie obchodziło.

– Na pewno jakoś uda wam się porozumieć. – Mrugnął do mnie. – Zresztą, ty masz jedynie wykonywać swoją pracę. Declan nie będzie cię niepotrzebnie niepokoił. Do zobaczenia wkrótce, moja miła. Już nie mogę się doczekać.

Wyszedł i zostawił mnie z pogorzeliskiem zamiast mózgu.

Co ja najlepszego zrobiłam?