Emocjonalne dziedzictwo. Terapeutka, pacjenci i spuścizna traumy - Galit Atlas - ebook

Emocjonalne dziedzictwo. Terapeutka, pacjenci i spuścizna traumy ebook

Atlas Galit

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Żyją w nas ludzie, których kochamy i którzy nas wychowywali. Doświadczamy ich emocjonalnego cierpienia i śnimy ich wspomnienia, a wszystko to kształtuje nasze życie w nie zawsze uświadomiony sposób. Książka Dziedzictwo emocjonalne opowiada o rodzinnych sekretach, które prześladują nas niczym upiory przeszłości i nie pozwalają nam żyć pełnią życia oraz przyczyniają się do powstawania przepaści między tym, czego pragniemy, a tym, co możemy osiągnąć.

Dr Galit Atlas łączy historie swych pacjentów, własne doświadczenia oraz dziesięciolecia badań, by pomóc nam odszukać zależności między życiowymi problemami a emocjonalnym dziedzictwem, które dźwiga każdy z nas. Tylko dzięki podążaniu śladami duchów przeszłości możemy zmienić nasze przeznaczenie.

„Doktor Atlas z wielką wrażliwością opowiada o tych, którzy nosili w swych ciałach, umysłach, sercach i duszach niewypowiedziane i najtajniejsze traumy skrzywdzonych rodziców. Jako przedstawicielka pierwszego pokolenia mojej rodziny uchodźców i deportowanych – ofiar czystek etnicznych i borykających się z problemami imigrantów – które przyszło na świat w Ameryce, z pokorą zapewniam, że zjawisko traumy międzypokoleniowej jest mi doskonale znane. Uważam dr Atlas za osobę, która potrafi je opisać w pełni, znając szczegóły tego, co w swojej pracy nazywam »raną pokoleniową”.

– dr Clarissa Pinkola Estés Reyés, autorka książki Biegnąca z wilkami

„Intymne, wielowymiarowe i pełne empatii studium międzypokoleniowej traumy, jej przekazywania w rodzinach oraz tego, jak można ją umiejętnie ujawnić, dostrzec, osłabić i być może nawet uleczyć dzięki relacji terapeutycznej, metabolizując to, co dotychczas nie było nazywane bądź nazwać się tego nie dało”.

– Jon Kabat-Zinn, autor książki Uzdrawiająca moc uważności

Doktor Galit Atlas jest psychoanalityczką, specjalistką w dziedzinie terapii kreatywnych, superwizorką kliniczną. Prowadzi prywatną praktykę na Manhattanie. Adiunktka na wydziale programu podoktoranckiego na Uniwersytecie Nowego Jorku, specjalizująca się w psychoterapii i psychoanalizie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 250

Oceny
4,6 (37 ocen)
23
13
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ami2011

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa książka. Dużo wyjaśnia. Polecam
00
Basiunia123

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo cenna lektura.
00
marcelakoscianczuk

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa pozycja, która wprowadza czytelniczkę i czytelnika w arkana psychoanalizy relacyjnej. Książka ta zarazem stanowi bardzo ważny głos w dyskusji na temat międzypokoleniowej transmisji traumy. Brzmi to bardzo poważnie, ale książka jest napisana ludzkim językiem i opowiada o ważnych psychologicznych i egzystencjalnych tematach przy okazji historii ludzi, borykających się ze swoimi trudnościami życiowymi.
00

Popularność




Ślad w umyśle

Histo­ria każ­dej rodziny nazna­czona jest jakie­goś rodzaju traumą. Każda trauma zaś utrzy­muje się w niej w szcze­gólny spo­sób, by pozo­sta­wić emo­cjo­nalny ślad w tych, któ­rzy dopiero mają się uro­dzić.

Współ­cze­sna psy­cho­ana­liza i pro­wa­dzone w ciągu minio­nej dekady bada­nia empi­ryczne przy­czy­niły się do posze­rze­nia lite­ra­tury zwią­za­nej z epi­ge­ne­tyką i dzie­dzi­cze­niem traumy, ponie­waż przy­glą­dają się spo­so­bom, w jaki trauma prze­cho­dzi z poko­le­nia na poko­le­nie i zagnież­dża się w naszych umy­słach i cia­łach jak wła­sna. Bada­jąc jej mię­dzy­po­ko­le­niowe prze­ka­zy­wa­nie, kli­ni­cy­ści sta­rają się zro­zu­mieć, w jaki spo­sób traumy naszych przod­ków stają się emo­cjo­nal­nym dzie­dzic­twem i pozo­sta­wiają ślady w umy­słach naszych i przy­szłych poko­leń.

Książka Emo­cjo­nalne dzie­dzic­two opo­wiada o prze­mil­cza­nych doświad­cze­niach, które są nie tylko udzia­łem nas samych, lecz także naszych rodzi­ców, dziad­ków i pradziad­ków, oraz o ich wpły­wie na nasze życie. To wła­śnie tego typu tajem­nice czę­sto unie­moż­li­wiają nam pełne wyko­rzy­sta­nie wła­snego poten­cjału. Rzu­tują na zdro­wie psy­chiczne i fizyczne, two­rzą roz­dź­więki mię­dzy naszymi pra­gnie­niami a moż­li­wo­ściami i prze­śla­dują nas niczym duchy. Publi­ka­cja ta przed­sta­wia zależ­no­ści łączące prze­szłość, teraź­niej­szość i przy­szłość oraz sta­wia pyta­nie: „Jak pójść naprzód?”.

Od naj­młod­szych lat moje rodzeń­stwo i ja uczy­li­śmy się, o czym nie należy roz­ma­wiać. Ni­gdy na przy­kład nie pyta­li­śmy o śmierć. Sta­ra­li­śmy się uni­kać kwe­stii seksu, nadto zaś lepiej było nie oka­zy­wać zbyt inten­syw­nie smutku, gniewu czy roz­cza­ro­wa­nia, a już w szcze­gól­no­ści nie zacho­wy­wać się za gło­śno. Rodzice nie obcią­żali nas wła­snymi pro­ble­mami i wie­rzyli w potęgę opty­mi­zmu. Opo­wia­da­jąc o wła­snym dzie­ciń­stwie, odma­lo­wy­wali je w pięk­nych bar­wach, ukry­wa­jąc traumę, biedę i cier­pie­nia zwią­zane z rasi­zmem oraz imi­gra­cją.

Oboje byli małymi dziećmi, gdy ich rodziny porzu­ciły wszystko i wyemi­gro­wały do Izra­ela – ojciec z Iranu, a matka z Syrii. Oboje dora­stali z sze­ścior­giem rodzeń­stwa w ubo­gich dziel­ni­cach i zma­gali się nie tylko z nie­do­stat­kiem, lecz także z uprze­dze­niami towa­rzy­szą­cymi przy­na­leż­no­ści do grupy etnicz­nej uwa­ża­nej w Izra­elu lat 50. ubie­głego wieku za pośled­nią.

Wie­dzia­łam, że mój ojciec miał dwie sio­stry, które zacho­ro­wały, zanim jesz­cze przy­szedł na świat, i zmarły, gdy led­wie wyrósł z nie­mow­lęc­twa. On sam we wcze­snym dzie­ciń­stwie ciężko cho­ro­wał i był o włos od śmierci. Jego ojciec, a mój dzia­dek, nie­wi­domy od uro­dze­nia, potrze­bo­wał mojego ojca jako asy­stenta przy sprze­da­wa­niu gazet na ulicy. Będąc dziec­kiem, dowie­dzia­łam się, że ojciec nie cho­dził do szkoły i od siód­mego roku życia musiał pra­co­wać, by wes­przeć rodzinę. Prze­ka­zał mi etos cięż­kiej pracy i pra­gnął, bym zdo­była wykształ­ce­nie, na które jego nie było stać.

Tak jak ojciec, matka rów­nież zma­gała się w dzie­ciń­stwie ze śmier­tel­nie groźną cho­robą. Jako dzie­się­cio­latka prze­żyła stratę naj­star­szego brata, a wyda­rze­nie to poło­żyło się cie­niem ogrom­nej traumy na całej rodzi­nie. Nie miała wielu wspo­mnień z dzie­ciń­stwa, przez co pozo­staje ono dla mnie nie­znane. Nie jestem pewna, czy rodzice kie­dy­kol­wiek zdali sobie sprawę z podo­bień­stwa swych histo­rii oraz cichej więzi, jaką mieli z cho­robą, ubó­stwem, wcze­sną stratą i wsty­dem.

Jak wiele innych rodzin, także nasza była nie­jako w zmo­wie – obo­wią­zy­wała w niej nie­pi­sana umowa, że mil­cze­nie jest naj­lep­szym spo­so­bem na wyma­za­nie nie­przy­jem­nych prze­żyć. Według panu­ją­cego w tam­tych cza­sach prze­świad­cze­nia nie mogło cię skrzyw­dzić to, czego nie pamię­tasz. A jeśli owe „nie­pa­mię­tane” sprawy pomimo usil­nych sta­rań wciąż tkwią w twoim umy­śle?

Byłam ich pierw­szym dziec­kiem, a trau­ma­tyczna prze­szłość rodzi­ców prze­trwała w moim ciele.

Tam, gdzie dora­sta­łam, toczyły się wojny i jako dzieci czu­li­śmy strach, nie do końca świa­domi, że jeste­śmy wycho­wy­wani w cie­niu Holo­kau­stu, a prze­moc, strata i nie­koń­cząca się żałoba sta­no­wią nasze naro­dowe dzie­dzic­two.

Wojna Jom Kip­pur – już piąta od 1948 roku – wybu­chła, gdy mia­łam zale­d­wie dwa lata. Moja sio­stra przy­szła na świat w pierw­szym jej dniu. Mój ojciec wraz z innymi męż­czy­znami został powo­łany do woj­ska. Gdy matka poje­chała sama do szpi­tala, by uro­dzić moją sio­strę, ja zosta­łam pod opieką sąsiadki. Zma­so­wany atak na Izrael zasko­czył wszyst­kich, a do szpi­tali zaczęło tra­fiać wielu ran­nych żoł­nie­rzy. Dla rodzą­cych kobiet nie wystar­czało miejsc, cię­żarne prze­no­szono więc na kory­ta­rze.

Nie pamię­tam zbyt wiele z tam­tej wojny, lecz jak to zwy­kle bywa z doświad­cze­niami z dzie­ciń­stwa, sytu­acja wyda­wała mi się cał­kiem zwy­czajna. Przez kolejne lata w szko­łach odby­wały się comie­sięczne „ćwi­cze­nia bojowe”. Razem z resztą dzieci tre­no­wa­łam spo­kojne prze­cho­dze­nie do schro­nów, zado­wo­lona, że zamiast się uczyć, możemy grać tam w gry plan­szowe i żar­to­wać o nad­la­tu­ją­cych poci­skach albo ter­ro­ry­stach, któ­rzy po wtar­gnię­ciu z bro­nią do środka wezmą nas na zakład­ni­ków. Wpa­jano nam, że nie ma takiej rze­czy, która byłaby zbyt trudna do znie­sie­nia, nie­bez­pie­czeń­stwo jest nor­mal­nym aspek­tem życia, a my musimy być odważni i nie tra­cić poczu­cia humoru.

Będąc w szkole, ni­gdy się nie bałam; jedy­nie wie­czo­rami mar­twi­łam się, że spo­śród wszyst­kich domów w kraju ter­ro­ry­ści mogą wybrać wła­śnie nasz, a ja w tej sytu­acji nie dam rady ura­to­wać rodziny. Myśla­łam o róż­nych dobrych schro­nie­niach, w któ­rych ludzie ukry­wali się pod­czas Holo­kau­stu: piw­ni­cach, stry­chach, wnę­kach za biblio­tecz­kami, sza­fach. Sekret tkwił w zacho­wa­niu ciszy.

Ale ja nie umia­łam sie­dzieć cicho. Jako nasto­latka zaczę­łam kom­po­no­wać muzykę, zasta­na­wia­jąc się, czy potrze­buję jedy­nie tego, by robić hałas i być sły­szaną. Gdy sta­łam na sce­nie, muzyka była moją magią. Dawa­łam upust temu, o czym nie mogłam mówić gło­śno. Był to mój pro­test prze­ciwko nie­wy­po­wie­dzia­nemu.

Kiedy w 1982 roku wybu­chła wojna libań­ska, byłam już dość duża, by uzmy­sła­wiać sobie okro­pień­stwo zda­rzeń. Na szkol­nej ścia­nie pamięci przy­by­wało nazwisk – tra­fiali na nią mło­dzi ludzie, któ­rych zna­łam. Rodzice po stra­cie synów przy­cho­dzili do szkoły na uro­czy­sto­ści Dnia Pamięci. Czu­łam się dumna, będąc w gro­nie tych, któ­rzy dla nich śpie­wali; patrzy­łam im pro­sto w oczy i sta­ra­łam się nie roz­pła­kać, by nie zepsuć pio­senki, bo wtedy ktoś inny mógłby zająć moje miej­sce za mikro­fo­nem. Każ­dego roku koń­czy­li­śmy cele­brę utwo­rem Shir La Sha­lom (Pieśń o pokój), jedną z naj­bar­dziej zna­nych izra­el­skich pie­śni. Śpie­wa­li­śmy, woła­jąc w ten spo­sób o pokój z głębi naszych serc. Marzy­li­śmy o nowym początku i wol­nej przy­szło­ści.

Dora­sta­łam, mając w pamięci słowa rodzi­ców, któ­rzy obie­cy­wali nam, że gdy skoń­czymy osiem­na­ście lat i nadej­dzie czas odby­cia służby woj­sko­wej, nie będzie już wojen. To jed­nak nie stało się do dziś. Słu­ży­łam w woj­sku jako pio­sen­karka, modląc się o pokój, podró­żu­jąc od jed­nej bazy woj­sko­wej do dru­giej, prze­kra­cza­jąc gra­nice, śpie­wa­jąc dla żoł­nie­rzy. Gdy wybu­chła I wojna w Zatoce Per­skiej, mia­łam dzie­więt­na­ście lat.

Byli­śmy wiecz­nie w tra­sie i gra­li­śmy gło­śną roc­kan­drol­lową muzykę; tak gło­śną, że musie­li­śmy uwa­żać, by nie prze­ga­pić dźwięku syren, które obwiesz­czały koniecz­ność ucieczki do schronu i zało­że­nia masek prze­ciw­ga­zo­wych. W pew­nym momen­cie posta­no­wi­li­śmy dać sobie spo­kój z maskami i schro­nami, a zamiast tego na dźwięk sygnału alar­mo­wego pędzi­li­śmy na dach, skąd mogli­śmy obser­wo­wać nad­la­tu­jące z Iraku poci­ski i zga­dy­wać, gdzie spadną. Po każ­dej dud­nią­cej eks­plo­zji wra­ca­li­śmy do naszej muzyki i gra­li­śmy jesz­cze gło­śniej.

Śpie­wa­li­śmy dla żoł­nie­rzy, wśród któ­rych byli nasi przy­ja­ciele z dzie­ciń­stwa, sąsie­dzi i bra­cia. A gdy pła­kali, co czę­sto się zda­rzało, odkry­wa­łam w sobie moc poru­sza­nia czu­łych strun w ser­cach innych wła­snym ser­cem i ubie­ra­nia w słowa tego, o czym się nie mówiło. Nasza muzyka wyra­żała wiele nie­wy­po­wia­da­nych na głos spraw: że się boimy, ale nie możemy się do tego przy­znać nawet przed sobą; że jeste­śmy mło­dzi i chcemy wra­cać do domów, kochać i podró­żo­wać do dale­kich kra­jów. Że chcemy nor­mal­nego życia, choć nie jeste­śmy pewni, co owa nor­mal­ność ozna­cza. Two­rze­nie muzyki i gło­śne śpie­wa­nie miały sens i były wyzwa­la­jące. Stały się począt­kiem mojej podróży w poszu­ki­wa­niu prawdy i odkry­wa­nia emo­cjo­nal­nego dzie­dzic­twa.

Kilka lat póź­niej osta­tecz­nie opu­ści­łam ojczy­znę i prze­pro­wa­dzi­łam się do Nowego Jorku, gdzie zaczę­łam zgłę­biać nie­wy­po­wie­dziane – wszyst­kie ciche wspo­mnie­nia, uczu­cia i pra­gnie­nia, któ­rych ist­nie­nia sobie nie uświa­da­miamy. Zosta­łam psy­cho­ana­li­ty­kiem bada­ją­cym taj­niki pod­świa­do­mo­ści.

Ana­liza umy­słu jest rodza­jem śledz­twa, podob­nie jak powieść kry­mi­nalna. Wiemy, że Zyg­munt Freud, wybitny detek­tyw pod­świa­do­mo­ści, był wiel­kim fanem Sher­locka Hol­mesa i miał obszerną biblio­tekę powie­ści detek­tywistycznych. Pod nie­któ­rymi wzglę­dami zapo­ży­czył od Hol­mesa metody postę­po­wa­nia: zbie­ra­nie dowo­dów, docho­dze­nie prawdy kry­ją­cej się pod powierzch­nią innych prawd, poszu­ki­wa­nie ukry­tych realiów.

Ja i moi pacjenci niczym detek­tywi sta­ramy się podą­żać za poszla­kami i nie tylko słu­chać słów, lecz także zwra­cać uwagę na pauzy i nie­znaną nam muzykę. To sub­telna praca pole­ga­jąca na zbie­ra­niu wspo­mnień z dzie­ciń­stwa, tego, co zostało wyra­żone lub zro­bione, na wychwy­ty­wa­niu prze­oczeń i nie­opo­wie­dzia­nych histo­rii. Szu­ka­jąc wska­zó­wek i łącząc zgro­ma­dzone ele­menty w pełen obraz, sta­wiamy pyta­nie: „Co naprawdę się stało i komu się to przy­da­rzyło?”.

Tajem­nice umy­słu obej­mują nie tylko oso­bi­ste życiowe doświad­cze­nia, lecz także sprawy, które nie­świa­do­mie w sobie nosimy: wspo­mnie­nia, odczu­cia i traumy odzie­dzi­czone po star­szych poko­le­niach.

Wkrótce po II woj­nie świa­to­wej psy­cho­ana­li­tycy przy­stą­pili do badań nad wpły­wem traumy na następną gene­ra­cję. Wielu z nich było Żydami, któ­rzy ucie­kli z Europy. Wśród ich pacjen­tów byli oca­leli z Holo­kau­stu, póź­niej zaś potom­ko­wie tych, któ­rzy prze­żyli tę traumę – dzieci noszące pod­świa­dome piętno bólu przod­ków.

Począw­szy od lat 70. ubie­głego wieku neu­ro­nau­kowcy potwier­dzali usta­le­nia psy­cho­ana­li­ty­ków o tym, że trauma oca­la­łych – nawet naj­mrocz­niej­sze sekrety, o któ­rych ni­gdy nie mówili – rzu­tuje na życie ich dzieci i wnu­ków. Te sto­sun­kowo nowe bada­nia kon­cen­trują się na epi­ge­ne­tyce – poza­ge­ne­tycz­nych wpły­wach i zmia­nach w eks­pre­sji genów. Naukowcy przy­glą­dają się mody­fi­ka­cjom gene­tycz­nym u potom­ków osób, które doświad­czyły traumy, i badają, jak śro­do­wi­sko – w szcze­gól­no­ści rze­czona trauma – może pozo­sta­wić na genach danej osoby che­miczny ślad prze­ka­zy­wany następ­nemu poko­le­niu. Owe empi­ryczne bada­nia eks­po­nują ważną rolę, jaką hor­mony stresu odgry­wają w roz­woju mózgu, a tym samym w mecha­ni­zmach bio­lo­gicz­nych, za któ­rych pośred­nic­twem trauma prze­cho­dzi z poko­le­nia na poko­le­nie.

Obszerne bada­nia prze­pro­wa­dzone w Icahn School of Medi­cine w Mount Sinai Hospi­tal przez zespół zarzą­dzany przez dr Rachel Yehudę, kie­row­niczkę badań nad stre­sem o pod­łożu trau­ma­tycz­nym, wyka­zały, że potom­ko­wie oca­la­łych z Holo­kau­stu mają niż­szy poziom kor­ty­zolu – hor­monu poma­ga­ją­cego orga­ni­zmowi podźwi­gnąć się po psy­chicz­nym ura­zie. Oka­zało się, że dzieci osób, które prze­żyły Holo­kaust, mają inny pro­fil hor­mo­nów stresu niż ich rówie­śnicy, ten zaś może pre­dys­po­no­wać do zabu­rzeń lęko­wych. Bada­nia wska­zują, że zdrowe dzieci oca­la­łych z Holo­kau­stu, wete­ra­nów wojen­nych, a także ludzi, któ­rzy doświad­czyli pobytu w nie­woli lub prze­żyli inną poważną traumę, są bar­dziej nara­żone na objawy PTSD (zespołu stresu poura­zo­wego) wsku­tek trau­ma­tycz­nych wyda­rzeń lub bycia świad­kiem gwał­tow­nego incy­dentu.

Z per­spek­tywy ewo­lu­cyj­nej celem tego rodzaju epi­ge­ne­tycz­nych zmian może być bio­lo­giczne przy­sto­so­wa­nie dzieci do radze­nia sobie w śro­do­wi­sku typo­wym dla ich rodzi­ców, w isto­cie jed­nak zmiany te czy­nią je bar­dziej wraż­li­wymi na prze­no­sze­nie obja­wów traumy, któ­rej same nie doświad­czyły.

Wnio­ski te nie sta­no­wią zasko­cze­nia dla spe­cja­li­stów zaj­mu­ją­cych się stu­dio­wa­niem ludz­kiego umy­słu. W naszej pracy kli­nicz­nej możemy obser­wo­wać, jak trau­ma­tyczne prze­ży­cia wni­kają w psy­chikę kolej­nych poko­leń i mani­fe­stują się w nie­sa­mo­wity i czę­sto zaska­ku­jący spo­sób. Żyją w nas ludzie, któ­rych kochamy; ludzie, któ­rzy nas wycho­wali – doświad­czamy ich emo­cjo­nal­nego bólu, śnimy ich wspo­mnie­nia i dys­po­nu­jemy wie­dzą o tym, co nie zostało nam prze­ka­zane wprost, a wszystko to kształ­tuje nasze życie w nie zawsze zro­zu­miały spo­sób.

Dzie­dzi­czymy rodzinne traumy – także te, któ­rych nam nie wyja­wiono. Pra­cu­jąc w Paryżu z oca­la­łymi z Holo­kau­stu i ich dziećmi, psy­cho­ana­li­tycy węgier­skiego pocho­dze­nia – Maria Torok i Nico­las Abra­ham użyli ter­minu „fan­tom” do opi­sa­nia róż­no­rod­nych form, w jakich dru­gie poko­le­nie odczuwa tra­ge­dię i straty swo­ich rodzi­ców, nawet jeśli ci ni­gdy o nich nie opo­wia­dali. Uczu­ciowa scheda po nie­prze­two­rzo­nej trau­mie rodzi­ców jest żyją­cym w nich fan­tomem; duchem nie­wy­po­wie­dzia­nego i tego, czego nie da się ująć w słowa. Dzie­dzi­czymy wła­śnie owe „duchy” daw­nych doświad­czeń – nie są one zupeł­nie żywe, lecz także nie cał­kiem mar­twe. Pięt­nują naszą rze­czy­wi­stość w spo­sób widoczny i jak naj­bar­dziej praw­dziwy; wyła­niają się i pozo­sta­wiają ślady. Znamy i odczu­wamy aspekty spraw, któ­rych źró­dła czę­sto wymy­kają się naszemu pozna­niu.

W książce Emo­cjo­nalne dzie­dzic­two nar­ra­cje moich pacjen­tów prze­pla­tają się z moimi wła­snymi histo­riami o miło­ści i stra­cie, a także oso­bi­stymi i naro­do­wymi trau­mami postrze­ga­nymi przez pry­zmat psy­cho­ana­lizy i naj­now­szych badań psy­cho­lo­gicz­nych. Opi­sa­łam w niej liczne spo­soby odnaj­dy­wa­nia duchów prze­szło­ści, które wiążą nam ręce i utrud­niają życie pełną pier­sią. Prze­ży­wamy na nowo wszystko, czego świa­do­mo­ści nie mamy. Sprawy te zamiesz­kują nasze umy­sły i ciała, dając o sobie znać obja­wami: bólów głowy, obse­sji, fobii czy bez­sen­no­ści – wszystko to może być pokło­siem tego, co zepchnę­li­śmy w naj­ciem­niej­szy kąt umy­słu.

Jak dzie­dzi­czymy, prze­cho­wu­jemy i prze­twa­rzamy wyda­rze­nia, któ­rych sami nie prze­ży­li­śmy bądź ich nie pamię­tamy? Jakim cię­ża­rem przy­tła­cza nas to, co obecne, a nie do końca poznane? Czy umiemy docho­wy­wać przed sobą tajem­nic i co naprawdę prze­ka­zu­jemy następ­nemu poko­le­niu?

Te i inne pyta­nia sta­wiamy sobie, dążąc do uwol­nie­nia tych czę­ści nas samych, które trzy­mają w nie­woli sekrety prze­szło­ści.

Książka ta powstała nie­jako na kozetce, pod­czas intym­nych dia­lo­gów z moimi pacjen­tami. Za ich pozwo­le­niem przed­sta­wiam w niej zarówno ich, jak i swoje wła­sne emo­cjo­nalne dzie­dzic­two, nie­wy­obra­żalne urazy i ukryte prawdy, napo­tkane w pro­ce­sie wyswo­ba­dza­nia się ze spu­ści­zny traumy. Badam zaka­zane uczu­cia, wspo­mnie­nia odrzu­cane lub try­wia­li­zo­wane przez umysł oraz te frag­menty naszej histo­rii, które przez wzgląd na lojal­ność wobec kocha­nych osób nie zawsze możemy w pełni poznać lub zacho­wać w pamięci. Każda opo­wieść jest nie­po­wta­rzal­nym, indy­wi­du­al­nym spo­so­bem bada­nia prze­szło­ści połą­czo­nym ze spoj­rze­niem w przy­szłość. Goto­wość prze­ana­li­zo­wa­nia wła­snego dzie­dzic­twa pozwala skon­fron­to­wać się z poku­tu­ją­cymi w nas duchami prze­szło­ści.

Odma­lo­wuję tu wiele twa­rzy odzie­dzi­czo­nej traumy, jej wpływ oraz metody pozwa­la­jące nam iść przed sie­bie. Część pierw­sza sku­pia się na trze­cim poko­le­niu oca­la­łych: trau­mie dziad­ków odci­śnię­tej w umy­słach wnu­ków. Zaglą­dam za kulisy zaka­za­nej miło­ści, nie­wier­no­ści oraz ich związ­ków z mię­dzy­po­ko­le­niową traumą. Badam upiory nad­użyć sek­su­al­nych, samo­bój­stwa kła­dące się cie­niem na następ­nej gene­ra­cji i rezy­du­jące w pod­świa­do­mo­ści ślady homo­fo­bii. Oma­wiam opra­co­waną przez prof. Yolandę Gam­pel kon­cep­cję „pro­mie­nio­twór­czo­ści traumy”, zwią­zaną z emo­cjo­nal­nym „pro­mie­nio­wa­niem” tra­ge­dii na życie kolej­nych poko­leń.

W czę­ści dru­giej skon­cen­tro­wa­łam się na tajem­ni­cach naszych rodzi­ców. Przy­glą­dam się nie­wy­po­wie­dzia­nym praw­dom z cza­sów przed naszym naro­dze­niem i okre­sem nie­mow­lęc­twa. Prawdy te, choć nie są nam świa­do­mie znane, kształ­tują nasze życia. Piszę o tym, jak strata rodzeń­stwa może dopro­wa­dzić do emo­cjo­nal­nego para­liżu, opo­wia­dam o kwe­stii „nie­chcia­nych” dzieci oraz pra­gnie­niu śmierci, jakiego doświad­czają one w doro­sło­ści, ana­li­zuję traumę żoł­nie­rza oraz męską wraż­li­wość ujaw­nioną w rela­cji tera­peu­tycz­nej.

Część trze­cia jest poszu­ki­wa­niem sekre­tów, które ukry­wamy sami przed sobą; realiów zagra­ża­ją­cych nam za bar­dzo, aby­śmy mogli je w pełni poznać lub prze­two­rzyć. Zawiera ona histo­rie o macie­rzyń­stwie, lojal­no­ści i kłam­stwach, prze­mocy fizycz­nej, przy­jaźni i dotkli­wych stra­tach, które poka­zują, jak czę­sto tak naprawdę wiemy o czymś, choć prze­cho­wu­jemy to w taj­nych zaka­mar­kach umy­słu.

Skry­wa­nie tajem­nic przed samymi sobą ma nas chro­nić poprzez znie­kształ­ca­nie realiów i poma­gać w izo­lo­wa­niu nie­przy­jem­nej wie­dzy od świa­do­mo­ści. Posłu­gu­jemy się przy tym róż­nymi mecha­ni­zmami obron­nymi: ide­ali­zu­jemy osoby, wobec któ­rych nie dopusz­czamy ambi­wa­lent­nych uczuć, iden­ty­fi­ku­jemy się ze znę­ca­ją­cymi się nad nami rodzi­cami i dzie­limy świat na dobry i zły, aby móc go upo­rząd­ko­wać w spo­sób prze­wi­dy­walny i dający poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Pro­jek­tu­jemy na innych uczu­cia, któ­rych nie chcemy doświad­czać, bądź wie­dzę na swój temat zbyt nie­po­ko­jącą, by się z nią zmie­rzyć.

Wypar­cie – czy też repre­sja – jako emo­cjo­nalny mecha­nizm obronny spłyca nasze wspo­mnie­nia i odziera je ze zna­czeń. Wypar­cie chroni nas, oddzie­la­jąc wspo­mnie­nie od jego emo­cjo­nal­nej donio­sło­ści. W takich przy­pad­kach trauma jest prze­cho­wy­wana w umy­śle jako coś „mało istot­nego”, „bła­hego”. Roz­dź­więk mię­dzy kon­cep­cjami a uczu­ciami pozwala nam chro­nić się przed poczu­ciem cze­goś zbyt dru­zgo­czą­cego, a zara­zem utrzy­muje traumę w izo­la­cji i unie­moż­li­wia jej prze­two­rze­nie.

Z per­spek­tywy naszego zdro­wia psy­chicz­nego mecha­ni­zmy obronne peł­nią ważną funk­cję. Poma­gają zapa­no­wać nad emo­cjo­nal­nym bólem i kształ­to­wać postrze­ga­nie samych sie­bie i ota­cza­ją­cego nas świata. Ich ochronna rola ogra­ni­cza jed­nak naszą zdol­ność do przy­glą­da­nia się wła­snemu życiu i czer­pa­nia z niego całymi gar­ściami. Doświad­cze­nia zbyt bole­sne, by w pełni je zro­zu­mieć i prze­two­rzyć, prze­ka­zu­jemy następ­nemu poko­le­niu. To wła­śnie nie­wy­po­wie­dziane traumy – te, które wiążą się z cier­pie­niem zbyt wiel­kim, by umysł mógł im spro­stać – stają się emo­cjo­nal­nym dzie­dzic­twem, rzu­tu­ją­cym na życie naszych dzieci i ich dzieci w nie­zro­zu­miały i nie­moż­liwy do kon­tro­lo­wa­nia spo­sób.

Więk­szość przy­to­czo­nych na kar­tach tej książki oso­bi­stych prze­żyć to rela­cje przed­sta­wia­jące pogrze­bane traumy z prze­szło­ści, mię­dzy­ludz­kie sekrety i zda­rze­nia, które nie zostały opo­wie­dziane innym, a jed­nak z tajem­ni­czych powo­dów są im znane. Te prze­mil­czane histo­rie i tłu­mione reper­ku­sje czę­sto nas przy­tła­czają. Zapra­szam cię do prze­ła­ma­nia ciszy, wyśle­dze­nia i odkry­cia ogra­ni­cza­ją­cych twoją wol­ność duchów prze­szło­ści oraz pozna­nia emo­cjo­nal­nej schedy, która powstrzy­muje cię przed reali­zo­wa­niem marzeń, two­rze­niem, kocha­niem i życiem pełną pier­sią.

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Dziadkowie

Trauma dzie­dzi­czona po przod­kach

Wszy­scy mamy swoje demony, lecz jak napi­sali kie­dyś psy­cho­ana­li­tycy Maria Torok i Nico­las Abra­ham: „Nawie­dzają nas nie zmarli, ale puste miej­sca pozo­sta­wione w nas przez sekrety innych”. Mieli na myśli mię­dzy­po­ko­le­niowe tajem­nice i nie­prze­two­rzone doświad­cze­nia, które czę­sto snują się nam po gło­wach, choć zwy­kle nie są z nimi sko­ja­rzone żadne głosy ani obrazy. Dźwi­gamy treść emo­cjo­nalną nale­żącą do naszych rodzi­ców i dziad­ków, prze­cho­wu­jąc ich straty, któ­rych ni­gdy w pełni nie wyar­ty­ku­ło­wali. Odczu­wamy te traumy, choć ich sobie nie uświa­da­miamy. Żyją w nas stare rodzinne tajem­nice.

Ta część książki doty­czy przede wszyst­kim trze­ciego poko­le­nia oca­la­łych. Sta­nowi wgląd w pokło­sie Holo­kau­stu, w przy­padku któ­rego wyparta trauma regu­lar­nie prze­mie­nia się w bez­i­mienne prze­ra­że­nie, a nie­opo­wie­dziane histo­rie są raz po raz odgry­wane na nowo. Jest prze­glą­dem kon­se­kwen­cji wcze­snej straty dla następ­nych poko­leń, spoj­rze­niem na to, jak wyko­rzy­sty­wa­nie sek­su­alne doświad­czone przez dziad­ków może wpły­nąć na życie wnu­ków, a także przy­bliża tajem­nice zaka­za­nej miło­ści dziadka poja­wia­jące się w umy­śle wnuka. Na tle kwe­stii życia i śmierci cza­sami to wła­śnie ero­tyka sta­nowi koło ratun­kowe i drogę do kra­iny żywych. To, czego nie wolno nam wie­dzieć, prze­śla­duje nas i pozo­staje owiane tajem­nicą, nie pozwa­la­jąc zna­leźć uko­je­nia.

1

Życie i śmierć w związkach romantycznych

Eve dojeż­dża do mnie na sesje dwa razy w tygo­dniu, a każdy taki dojazd trwa godzinę. Powta­rza mi, że nie cierpi pro­wa­dzić i marzy o kimś, kto by ją pod­rzu­cił, zacze­kał na nią przed gabi­ne­tem, a potem odwiózł do domu. Ta osoba nie musia­łaby uprzy­jem­niać jej czasu; mogłaby się nawet nie odzy­wać. Eve wystar­czy­łyby zaję­cie miej­sca pasa­żera i moż­li­wość zato­pie­nia się w muzyce.

Kiedy słu­cham, jak Eve opo­wiada o sie­dze­niu w mil­cze­niu obok kie­rowcy, czuję falę smutku. Wyobra­żam ją sobie jako małą dziew­czynkę sprzed lat, która stara się być grzeczna i cicha, nikomu nie prze­ry­wać, nie spra­wiać kło­po­tów i zacho­wy­wać się tak, jakby w ogóle jej nie było.

Pod­czas jed­nej z pierw­szych sesji zapy­ta­łam ją o naj­wcze­śniej­sze wspo­mnie­nie z dzie­ciń­stwa. „Kiedy mia­łam pięć lat – odparła – cze­ka­łam przed szkołą na mamę, która miała mnie ode­brać, ale zapo­mniała. Myśla­łam, że muszę tam sie­dzieć i cze­kać, aż sobie o mnie przy­po­mni. »Bądź cier­pliwa« – powta­rza­łam sobie”.

Pierw­sze wspo­mnie­nie z dzie­ciń­stwa czę­sto kryje w sobie naj­waż­niej­sze ele­menty przy­szłej tera­pii. Na ogół przy­bliża powody, które skło­niły pacjenta do szu­ka­nia wspar­cia, i odma­lo­wuje jego obraz we wła­snych oczach. Każde wspo­mnie­nie kryje w sobie poprzed­nie, a także te póź­niej­sze, wyparte.

Naj­daw­niej­sza retro­spek­cja Eve sta­nowi dla mnie obraz bycia zapo­mnianą. Powoli staje się dla mnie jasne, że czę­sto zosta­wała sama, pozba­wiona nad­zoru rodzi­ciel­skiego, i dora­stała jako naj­star­sza z czworga rodzeń­stwa w domu nazna­czo­nym zanie­dba­niami i emo­cjo­nalną mar­twotą.

Czuję, że cią­gnie mnie do Eve. Jest po czter­dzie­stce; dłu­gie ciemne włosy spły­wają jej na ramiona, zie­lone oczy naj­czę­ściej kryją się pod dużymi oku­la­rami prze­ciw­sło­necz­nymi. Po wej­ściu do gabi­netu Eve zdej­muje je, a potem szybko kie­ruje się w stronę kanapy. Wita mnie nie­śmia­łym uśmie­chem, a ja zauwa­żam dołe­czek w jej pra­wym policzku. Zdej­muje szpilki i siada ze skrzy­żo­wa­nymi nogami. Jest piękna, a gdy cza­sem patrzy na mnie oczami mło­dej dziew­czyny, wydaje się zagu­biona.

Zasta­na­wiam się, czy matka w końcu po nią przy­je­chała, i pró­buję sobie wyobra­zić, jak dziew­czynka czeka na nią, dusząc w sobie strach, że ni­gdy nie pojawi się, by ją ode­brać.

Pytam o to, lecz Eve mil­czy. Nie pamięta. Pod­czas naszych sesji czę­sto bywa nie­obecna duchem; wygląda przez okno, jak gdyby była ze mną i jed­no­cze­śnie jej nie było. Jest w niej coś, co odbiera mowę, choć chwi­lami spra­wia wra­że­nie prze­kłu­tego balo­nika.

Eve nie­jed­no­krot­nie staje się dla mnie odle­gła; ostroż­nie pod­cho­dzi do oka­zy­wa­nia inten­syw­nych emo­cji i popada w dłu­gie mil­cze­nie.

Patrząc na nią, zasta­na­wiam się, czy mnie także obsa­dziła w swym życiu w roli kie­rowcy – kogoś doro­słego, kto przy­je­dzie na czas, przej­mie kon­trolę i zawie­zie tam, gdzie powinna być. Sie­dzę w mil­cze­niu. Wiem, że zanim na mnie spoj­rzy lub się ode­zwie, może minąć dłuż­sza chwila.

– Wczo­raj wie­czo­rem znowu się z nim spo­tka­łam – zaczyna sesję, nawią­zu­jąc do swo­jego kochanka Josha, z któ­rym widuje się kilka razy w tygo­dniu.

Około 20.00, gdy współ­pra­cow­nicy wycho­dzą, Josh uru­cha­mia Line – japoń­ski komu­ni­ka­tor, z któ­rego korzy­stają do prze­sy­ła­nia sobie wia­do­mo­ści – i prosi ją, żeby przy­szła do jego biura. Eve wyja­śnia, że potrze­bo­wali bez­piecz­nej formy kon­taktu.

– Gdy Josh pod­su­nął pomysł uży­wa­nia tej apli­ka­cji, wyda­wało mi się, że powie­dział „Lying” (kłam­liwy), a nie „Line”, i pomy­śla­łam sobie: „Cóż za dziw­nie nie­wła­ściwa nazwa dla komu­ni­ka­tora”.

Eve śmieje się i dodaje sar­ka­stycz­nie:

– Sądzę, że powinna ist­nieć jakaś sieć kon­tak­tów dla zdra­dza­ją­cych; może rodzaj czatu, na któ­rym mogliby się wymie­niać infor­ma­cjami i radami, coś na kształt grup wspar­cia dla mło­dych matek. Nie uwa­żasz, że ktoś mógłby na tym nie­źle zaro­bić? Mnó­stwo ludzi grzęź­nie w zagu­bie­niu i dez­orien­ta­cji, nie mając poję­cia, jak pora­dzić sobie z cudzo­łó­stwem. – Uśmie­cha się lekko, ale wydaje się smut­niej­sza niż kie­dy­kol­wiek.

Nie patrzy na mnie.

– Kupi­li­śmy z Joshem kar­nety do Soul­Cycle, żeby mieć alibi dla wie­czor­nych spo­tkań. To dobra wymówka, gdy czło­wiek wraca do domu spo­cony i chce iść pro­sto pod prysz­nic. – Zawie­sza na chwilę głos, a potem podej­muje wątek: – Zmy­wa­nie jego zapa­chu z ciała zawsze mnie smuci. Wola­ła­bym z nim spać.

Eve bie­rze głę­boki wdech, jakby pró­bo­wała się uspo­koić, po czym dodaje z uśmie­chem:

– Josh mówi, że Soul­Cycle mogłoby zara­biać na sprze­da­wa­niu w niż­szych cenach fał­szy­wych kart człon­kow­skich jako alibi.

Odwza­jem­niam uśmiech, choć zdaję sobie sprawę, że w tym, co mówi, nie ma nic zabaw­nego. Pod płasz­czy­kiem dow­cip­nej formy rela­cji kryje się wiele nie­pew­no­ści, poczu­cia winy i stra­chu. Nagle obec­ność Eve zazna­cza się z pełną siłą i wyczu­wam ogrom jej bólu. Przy­cho­dzi mi do głowy, że wła­śnie teraz jest praw­dziwa, i rzu­cam na głos pyta­nie, czy chcia­łaby wyja­wić coś wię­cej na temat swo­jego romansu.

Pod­czas pierw­szej sesji Eve powie­działa, że jest mężatką i ma dwoje dzieci. Jej córka wła­śnie skoń­czyła dwa­na­ście lat, syn ma dzie­więć. Wyja­śniła, że posta­no­wiła pod­jąć tera­pię, bo w jej życiu stało się coś strasz­nego, co uświa­do­miło jej koniecz­ność się­gnię­cia po pomoc. Następ­nie opowie­działa mi o Joshu.

Eve spę­dza w jego biu­rze kilka wie­czo­rów w tygo­dniu. Jej kocha­nek jest nie­wol­ni­kiem nawy­ków, więc ich spo­tka­nia także są pod­po­rząd­ko­wane pew­nej ruty­nie: naj­pierw się kochają, potem zama­wiają jedze­nie, a gdy skoń­czą jeść, Josh odwozi ją do domu.

Począt­kowo nie­pew­nie, a póź­niej szcze­gó­łowo Eve opo­wiada mi o ich zbli­że­niach.

– Z Joshem nie kon­tro­luję niczego – mówi, doszu­ku­jąc się w moich oczach potwier­dze­nia, że rozu­miem, co ma na myśli. Tłu­ma­czy, że w swej ule­gło­ści wzglę­dem niego czuje się oto­czona opieką. Odnosi wra­że­nie, że Josh wie wszystko o niej i jej ciele, a ona może stra­cić kon­trolę pod jego domi­na­cją.

– Przy­wraca mnie do życia… wiesz, do czego zmie­rzam? – Nie czeka na odpo­wiedź.

Życie i śmierć od samego początku odgry­wają ważne role w nar­ra­cji Eve. Zaczy­namy przy­glą­dać się zależ­no­ściom mię­dzy sek­sem, śmier­cią a zadość­uczy­nie­niem oraz ich sil­nym powią­za­niom z jej rodzinną histo­rią. Dowie­dzia­łam się, że matka Eve w wieku czter­na­stu lat stra­ciła wła­sną matkę, która zmarła na raka. Przez dwa lata zaj­mo­wała się umie­ra­ją­cym rodzi­cem, lecz jakaś jej część ode­szła razem z nią. Obie powoli zda­jemy sobie sprawę, że dzięki sek­su­al­nej ule­gło­ści Eve zaspo­kaja tęsk­notę do zna­le­zie­nia się pod czy­imiś skrzy­dłami, bycia żywą i ule­cze­nia trau­ma­tycz­nej prze­szło­ści.

Eve zerka na zega­rek i sięga po buty, przy­go­to­wu­jąc się do zakoń­cze­nia sesji. Potem pochyla się w moją stronę i mówi cicho:

– Wzru­szam się za każ­dym razem, kiedy po wszyst­kim Josh odwozi mnie do domu. Uwiel­biam się z nim kochać i uwiel­biam, gdy mnie pod­rzuca.

Zapada jesz­cze jedno krót­kie mil­cze­nie, po któ­rym Eve dodaje nie­omal szep­tem:

– Patrzę, jak z poważną miną trzyma kie­row­nicę, i wydaje mi się naj­przy­stoj­niej­szym męż­czy­zną, jakiego kie­dy­kol­wiek spo­tka­łam. Chcę go poca­ło­wać, ale wiem, że to kiep­ski pomysł; w końcu nie jeste­śmy już w jego biu­rze i uda­jemy, że jest kie­rowcą z mojego ser­wisu samo­cho­do­wego.

Wysa­dza mnie kilka prze­cznic od domu, a mówiąc „dobra­noc”, czuję, że na moim sercu poja­wia się kolejna mała rysa. Nie chcę wcho­dzić na górę, wra­cać do głów­nego nurtu swo­jego życia. Josh dosko­nale wie, jak się czuję, i nie muszę mu niczego tłu­ma­czyć. „Pamię­taj, że bar­dzo cię kocham”, zapew­nia mnie. „Do zoba­cze­nia w środę. To już nie­długo; środa przyj­dzie szyb­ciej, niż myślisz”.

Krzy­wię się, a on wie, że z mojej per­spek­tywy środa jest odle­gła o całe lata, a zanim nadej­dzie, będę miała mnó­stwo uczuć i myśli, któ­rych on nie będzie czę­ścią. „Jestem na naszej apli­ka­cji”, mówi. „Jestem, nawet jeśli fizycz­nie mnie przy tobie nie ma”.

Eve zakłada oku­lary prze­ciw­sło­neczne.

– Wtedy zwy­kle prze­staję czuć cokol­wiek i wysia­dam z samo­chodu.

Domy­ślam się, że aby się z nim roz­stać, musi się odłą­czyć – i opo­wia­da­jąc o tym, robi to na moich oczach. Tracę z nią kon­takt w dłu­gim mil­cze­niu, które poprze­dza jej wyj­ście.

Wielu pacjen­tów przy­cho­dzi do mnie ze względu na moje doświad­cze­nie zawo­dowe w pisa­niu i naucza­niu o sek­su­al­no­ści. Zwra­cają się do mnie osoby zdru­zgo­tane roman­sem part­nerki lub part­nera, które same miały lub mają romanse, oraz kochanki i kochan­ko­wie ludzi pozo­sta­ją­cych w związ­kach mał­żeń­skich. Ich histo­rie i motywy są różne, lecz wszy­scy jawią się jako udrę­czeni zma­ga­niem się z tajem­ni­cami – wła­snymi lub innych, bli­skich im ludzi.

Choć zdaję sobie sprawę z trans­ak­cyj­nego aspektu każ­dego związku, wie­rzę rów­nież w miłość. Wie­rzę w siłę przy­wią­za­nia mię­dzy dwoj­giem ludzi, a także w lojal­ność będącą pod­stawą zaufa­nia, a destruk­cyjne i kre­atywne siły uwa­żam za nie­od­łączną część każ­dej rela­cji. Kochamy, a zara­zem cza­sami nie­na­wi­dzimy tych, któ­rych kochamy; ufamy im, jed­no­cze­śnie bojąc się krzywd, jakie mogą nam wyrzą­dzić. Jed­nym z celów roz­woju czło­wieka jest zdol­ność łącze­nia pozy­tyw­nych i nega­tyw­nych uczuć: nie­na­wi­ści z miło­ścią i kocha­nia ze świa­do­mo­ścią nie­od­łącz­nych chwil roz­cza­ro­wa­nia i gniewu. Im lepiej pozna­jemy swoje destruk­cyjne skłon­no­ści i im sku­tecz­niej nad nimi panu­jemy, tym więk­szą zysku­jemy zdol­ność do peł­nej miło­ści.

W życiu zawsze w jakimś stop­niu cho­dzi o napię­cie mię­dzy pra­gnie­niem nisz­cze­nia – zbu­rze­nia miło­ści, dobra i samego życia – a Ero­sem, który repre­zen­tuje nie tylko seks, ale także chęć prze­trwa­nia, two­rze­nia i bli­sko­ści. Napię­cie to ist­nieje w każ­dym aspek­cie naszego życia, nie wyłą­cza­jąc rela­cji.

Psy­cho­lo­gia pomaga nam w nazy­wa­niu tych pra­gnień i chęci, przy­wo­ły­wa­niu ich do jaźni oraz kwe­stio­no­wa­niu wybo­rów – zarówno naszych, jak i tych, któ­rzy byli przed nami. W przy­padku związ­ków roman­tycz­nych dzia­ła­nia te są wie­lo­płasz­czy­znowe, a odróż­nie­nie znisz­cze­nia i śmierci od prze­trwa­nia i życia nie zawsze jest oczy­wi­ste.

Wśród waż­nych powo­dów, które skła­niają ludzi do przy­cho­dze­nia na tera­pię, jest chęć odkry­cia nie­zna­nych prawd o samych sobie. Śledz­two to ma swój począ­tek w pra­gnie­niu dowie­dze­nia się, kim naprawdę jeste­śmy i kim byli nasi rodzice, a jego nie­od­łącz­nym pier­wiast­kiem jest lęk przed pozna­niem. Dla­czego Eve nawią­zała romans z Joshem? Czemu wyda­rzyło się to wła­śnie teraz? Jaki aspekt tego związku odnosi się do jej potrzeby prze­trwa­nia i chęci powrotu do życia, a jaki do śmierci i znisz­cze­nia? Pod jakim wzglę­dem jej obecne życie sta­nowi odbi­cie egzy­sten­cji poprze­dza­ją­cych ją kobiet i próbę uzdro­wie­nia nie tylko sie­bie, lecz także doświad­czo­nej przez los matki i umie­ra­ją­cej babci?

Nie­wier­ność jest destruk­cyjna, ponie­waż zawsze wyrzą­dza szkody w związku – nawet jeśli są one z początku nie­wi­doczne. Jed­nak ludzie wdają się w romanse nie tylko dla­tego, by znisz­czyć swój zwią­zek lub się z niego wyrwać; para­dok­sal­nie zdrada bywa nie­kiedy próbą utrzy­ma­nia mał­żeń­stwa. Nie­wier­ność czę­sto jest spo­so­bem na zrów­no­wa­że­nie sił panu­ją­cych w rela­cji lub zaspo­ko­je­nie zanie­dby­wa­nych potrzeb. W wielu przy­pad­kach romans, będący aktem sek­su­al­nym i nie­bez­po­śred­nią formą wyra­ża­nia nega­tyw­nych uczuć, takich jak wro­gość i gniew, sta­nowi także spo­sób na ochronę mał­żeń­stwa przed tymi emo­cjami, przy jed­no­cze­snym zacho­wa­niu jego dotych­cza­so­wego sta­tus quo.

W sek­sie znaj­dują swój wyraz uczu­cia nie­do­zwo­lone w samym związku – zwłasz­cza agre­sja. Nie dziwi więc fakt, że ludzie opi­sują poza­mał­żeń­ski seks jako dzik­szy, a ten mał­żeń­ski jako łagod­niej­szy i „cywi­li­zo­wany”. Nie­świa­do­mie chro­niąc się nawza­jem przed agre­sją, part­ne­rzy para­li­żują zwią­zek. Tam, gdzie nie ma prze­strzeni na agre­sję, zwy­kle nie ma też seksu.

Owo dia­lek­tyczne napię­cie mię­dzy życiem a śmier­cią prze­ja­wia się rów­nież w pożą­da­niu sek­su­al­nym, w szcze­gól­no­ści w dłu­go­trwa­łych związ­kach. Ame­ry­kań­ski psy­cho­ana­li­tyk Ste­phen A. Mit­chell w książce Czy miłość trwa wiecz­nie? poru­sza kwe­stię kon­fliktu mię­dzy przy­godą a bez­pie­czeń­stwem w życiu sek­su­al­nym. Pod­kre­śla on, że romans, wital­ność i sek­su­al­ność są czyn­ni­kami, dzięki któ­rym życie warte jest nie tylko prze­ży­wa­nia, lecz także pie­lę­gno­wa­nia i delek­to­wa­nia się nim. Suge­ruje, że romans ma wiele wspól­nego z eks­cy­ta­cją życiem. Z bie­giem czasu jed­nak romans sek­su­alny łatwo prze­mie­nia się w coś znacz­nie mniej ożyw­czego, a nie­kiedy nawet staje się cię­ża­rem, ponie­waż karmi się ryzy­kiem, tajem­nicą i przy­godą, a nie bez­pie­czeń­stwem i swoj­sko­ścią, wła­ści­wym dłu­go­trwa­łej rela­cji.

Czy możemy na­dal pra­gnąć ludzi, przy któ­rych czu­jemy się naj­bez­piecz­niej? – pyta Mit­chell. Suge­ruje przy tym, że sekre­tem dłu­go­trwa­łej miło­ści jest deli­katna rów­no­waga mię­dzy bez­pie­czeń­stwem a zagro­że­niem; tym, co znane, a nowo­ścią. Psy­cho­te­ra­peutka Esther Perel w swej nowa­tor­skiej książce Inte­li­gen­cja ero­tyczna szcze­gó­łowo oma­wia ów spe­cy­ficzny para­doks domo­wej atmos­fery i sek­su­al­nego pożą­da­nia oraz pomaga parom zna­leźć prze­strzeń na przy­gody, a tym samym na fascy­na­cję ero­tyczną w związ­kach. Zgłę­bia ona ponadto ten i inne tematy, aby przyj­rzeć się zło­żo­nej natu­rze nie­wier­no­ści.

Psy­cho­ana­li­tyczne śledz­two to zło­żona i pełna niu­an­sów wyprawa ku naj­wraż­liw­szym rejo­nom serca. W każ­dej z tych podróży na różne spo­soby uwi­dacz­niają się ryzyko i bez­pie­czeń­stwo, nisz­cze­nie i two­rze­nie, życie i śmierć oraz losy wielu poko­leń.

Pod­czas naszej pierw­szej sesji Eve nie zdej­muje oku­la­rów prze­ciw­sło­necz­nych. Sie­dzi na kana­pie ze skrzy­żo­wa­nymi nogami i chli­pie.

– Naro­bi­łam sobie kło­po­tów – mówi. – Nie wiem, może nawet już znisz­czy­łam sobie życie. Nie mam poję­cia, co robić.

Powie­działa mi póź­niej, że jej mąż jest dobrym czło­wie­kiem, a ona sama uważa swoje mał­żeń­stwo za satys­fak­cjo­nu­jące.

– Tak naprawdę kocham swo­jego męża – wyznaje. – Two­rzymy zgraną rodzinę, mamy cudowne dzieci, które są wszyst­kim, o czym zawsze marzy­łam. Mam każdą rzecz, jakiej pra­gnę­łam. Może po pro­stu jestem zbyt zachłanna.

Następ­nie opo­wiada o wie­czo­rze, kiedy to uzmy­sło­wiła sobie, że stra­ciła kon­trolę nad wła­snym życiem.

– Zwy­kle spo­ty­kamy się w jego biu­rze, ale tam­ten week­end był inny, bo zarówno jego żona, jak i mój mąż wyje­chali. Pomy­śle­li­śmy, że to dobra oka­zja, żeby spę­dzić ze sobą noc. Ni­gdy wcze­śniej tego nie robi­li­śmy i chyba oboje byli­śmy pod­eks­cy­to­wani i jed­no­cze­śnie zanie­po­ko­jeni.

Popro­siła opie­kunkę, żeby została z dziećmi na noc, a Josh wyna­jął pokój w hotelu po dru­giej stro­nie ulicy, przy któ­rej mie­ściło się jego biuro. Eve powie­działa, że gdyby jej mąż zer­k­nął na apli­ka­cję słu­żącą im do wza­jem­nego spraw­dza­nia swo­jego poło­że­nia, odna­la­złby ją bez trudu. Zain­sta­lo­wali ją na początku roku, aby móc kon­tro­lo­wać córkę, która wła­śnie skoń­czyła dwa­na­ście lat i zaczęła sama cho­dzić do szkoły.

– Pro­gram stał się poważ­nym pro­ble­mem, ponie­waż mia­łam świa­do­mość, że rodzina zawsze może spraw­dzić, gdzie jestem. Wiem, że w moich ustach nie brzmi to wia­ry­god­nie, ale nie­na­wi­dzę kłam­stwa – opo­wiada nie­omal prze­pra­sza­ją­cym tonem. – Wola­ła­bym niczego nie wyja­śniać, niż ich oszu­kać. Posta­no­wi­łam więc na tę noc wyłą­czyć tele­fon, żebym nie musiała kła­mać co do miej­sca pobytu. – Wzdy­cha. – Boże, co ja naro­bi­łam.

Eve cich­nie, a w jej oczach szklą się łzy.

– Ta noc z Joshem była lep­sza, niż sobie wyobra­ża­łam. Trudno mi nawet ubrać to w słowa, bo nie zda­wa­łam sobie sprawy, że można się tak czuć. W końcu mie­li­śmy kawa­łek spo­koj­nego miej­sca tylko dla sie­bie i jak się nam wyda­wało – cały czas świata. Czu­li­śmy się tak, jak­by­śmy byli praw­dziwą parą, cał­ko­wi­cie sobie oddaną, zanu­rzoną wza­jem­nie w swych cia­łach i umy­słach. Upra­wia­li­śmy seks przez dłu­gie godziny, a ja szep­ta­łam mu do ucha: „Kocham cię. Dzięki tobie jestem taka szczę­śliwa”. Odpo­wia­dał: „Wiem, słonko. Ja też jestem szczę­śliwy”. Zapy­ta­łam go, czy możemy nazwać to miej­sce naszym domem, mając na myśli mały pokój hote­lowy, który w tam­tej chwili wyda­wał mi się ide­alny.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Według Biblii War­szaw­skiej (przyp. tłum.). [wróć]