9,99 zł
Wypadek samochodowy zmusza mistrza kierownicy Luke’a Blackstone’a do powrotu do rodzinnego Black Hills. Tam ma poddać się dalszej rehabilitacji i odzyskać siły. Jego rehabilitantką zostaje Avery Prescott. Niegdyś pulchna, zadurzona w nim nastolatka, teraz świetna profesjonalistka, ale też piękna kobieta. Luke, który dotąd marzył tylko o powrocie na tor, zaczyna marzyć także o niej...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 162
Tłumaczenie: Katarzyna Ciążyńska
Ignorowanie cudzych spojrzeń oraz szeptów było sztuką, którą Lucas Blackstone opanował do perfekcji. Im więcej zwycięstw miał na koncie jako kierowca wyścigowy, tym więcej uwagi przyciągał. Zazwyczaj mu to nie przeszkadzało. A nawet to lubił.
Tego wieczoru najchętniej włożyłby czapkę niewidkę, by ludzie przestali szeptać na temat jego pojawienia się w klubie. Żeby nie oceniali stopnia trudności, z jaką się poruszał. Żeby przestali spekulować, czy jego dni na wyścigach dobiegły końca. Bo Luke’a to pytanie dręczyło długie godziny każdej nocy.
Udawał zatem, że to zwyczajna kolacja w gronie najbliższych, a nie jego debiut w rodzinnym mieście po wypadku, na skutek którego doznał licznych złamań.
– Świetnie sobie radzisz – Christina szeptem dodała mu otuchy, gdy szurał nogami w drodze do stolika. Żona jego brata Aidena, która była pielęgniarką, pilnie śledziła postępy Luke’a. – Ale pod koniec wieczoru możesz żałować, że nie wzięliśmy wózka.
– Nie – odparł, starając się nie zaciskać zębów.
Nie godził się na status inwalidy. Zgodził się tylko na laskę z marmurową rączką, by odciążyć wciąż nie w pełni sprawne nogi. Każde stuknięcie laski o podłogę odbijało się echem w jego głowie, choć wiedział, że było ledwie słyszalne.
– Nie pomagasz sobie, udając twardziela – rzekła Christina, gdy dotarli do celu, po czym przewróciła oczami, bo wszyscy mężczyźni przy stoliku zabuczeli. – Mówię poważnie, Luke. Skończy się tym, że jutro będzie ci trudno wstać z łóżka.
– Jesteś taka śliczna, kiedy się o mnie martwisz – odparł i zaśmiał się, bo pokazała mu język.
Nie zawsze mógł uciec się do żartu i skryć za maską błazna, ale próbował. Po wypadku starał się zaprzyjaźnić z bólem podczas codziennych zajęć i rehabilitacji. Czasami atak bólu dopadał go w nocy. Nie znosił tego, ale ból przypominał mu, że żyje. Że nie jest tylko skorupą pozbawioną czucia.
Wcześniej żył na wysokich obrotach. Ślimacząca się rekonwalescencja stanowiła dla niego torturę. Bywały dni, kiedy dałby wszystko, byle nie myśleć o swoim położeniu.
– Traktujesz go jak dziecko. Pożałuje, że wrócił do domu – rzekł Aiden do swojej żony.
Mimo dokuczliwego zainteresowania otoczenia Luke zdawał sobie sprawę, że pobyt w Black Hills wyjdzie mu na dobre. Liczył na to, że praca z braćmi w fabryce, która utrzymywała całe miasto, zagłuszy choć na jakiś czas tęsknotę za torem wyścigowym. Po roku zmagania się z sabotażem w fabryce każda para rąk była tam mile widziana.
Po drobnej potyczce z długim zwisającym obrusem Luke’owi udało się usiąść. Nie bez powodu wybrali to eleganckie miejsce na kolację. Z nadzieją, nieco beznadziejną, że uciszą wścibskich i ciekawskich.
– Przestań ciągnąć za kołnierzyk, Luke – zganił go brat bliźniak Jacob.
Luke robił to mimowolnie. W przeciwieństwie do brata w garniturze czuł się okropnie. Znów uniósł rękę, by poprawić krawat.
– Te ciuchy są potwornie niewygodne – burknął. Jego strefą komfortu był samochód, a nie stolik ze srebrnymi sztućcami, porcelanowymi talerzami ze złotą obwódką i świeżymi kwiatami w wazonie.
– Większość tych ludzi to przyjaciele rodziny, a mimo to traktują cię jak celebrytę. Muszą na ciebie patrzeć – wyjaśnił Aiden głosem pełnego tolerancji starszego brata.
– Wolałem, kiedy podziwiali, jaki jestem przystojny. – Zamiast spekulować na temat jego nieszczęścia.
Bracia Luke’a i ich towarzyszki byli rozbawieni. Cierpiętnik nie był rolą, na którą czekał Luke. Ukrywał dyskomfort z taką starannością, z jaką rozkładał serwetkę na kolanach.
Kiedy złożyli zamówienie, Luke poczuł się dość bezpiecznie, by zlustrować skąpaną w miękkim świetle salę. Od czasów liceum wiele twarzy się postarzało, lecz wciąż je rozpoznawał. Minęły lata, odkąd wyjechał z miasta, by rozpocząć karierę kierowcy wyścigowego, choć z różnych okazji tam wpadał. Na przykład na imprezy dobroczynne. Odwiedzał też niepełnosprawną matkę, którą opiekowała się Christina, jej pielęgniarka. Potem myślał tylko o tym, by opuścić dom, nim wpadnie na swojego despotycznego dziadka. Refrenem jego życia była wówczas ucieczka. Po śmierci dziadka Blackstone Manor stał się prawdziwym domem – dzięki ludziom, którzy siedzieli z nim teraz przy stoliku.
Gdzieś w połowie zatłoczonej sali Luke natknął się spojrzeniem na jasnowłosą, uczesaną w kok kobietę. Jej profil był ostrzejszy niż dawniej, bardziej wyrafinowany. Dziewczęcą pulchność zastąpiły kobiece kształty, które natychmiast przyciągnęły jego wzrok. Avery Prescott. Zdał sobie sprawę, że nie widywał jej podczas wizyt w domu. To dziwne, a na dodatek teraz tego żałował.
Avery obejrzała się, jakby poczuła na sobie jego wzrok. Miała niebieskie oczy. Luke’a przeszedł dreszcz. Kiedy szybko się odwróciła do swoich towarzyszy przy stoliku, zapragnął wstać i znów zwrócić na siebie jej uwagę.
To była miła niespodzianka. Luke zawsze lubił kobiety, ich widok, dźwięki, zapach, lecz od wypadku jakby ich nie dostrzegał. Nawet w szpitalu otoczony mnóstwem ładnych pielęgniarek. Och, flirtowałby i żartował, gdyby nie ataki bólu, lęku i frustracji, których nie potrafił stłumić.
Jednak tego wieczoru, obserwując Avery, która z uśmiechem prowadziła konwersację, poczuł dreszcz pożądania. Spojrzenia, które rzucała kątem oka w jego stronę, kazały mu się zastanowić, czy ona też to czuje, a jednak ani razu nie spotkali się wzrokiem.
Unika go? Podczas kolacji i rozmów z tymi, którzy odważyli się podejść do ich stolika, Luke wciąż o niej myślał. W końcu Avery podniosła się z krzesła. Obcisła sukienka podkreślała krągłości proporcjonalne do jej delikatnej budowy i drobnych kości.
Z gracją przemieszczała się między stolikami, przystając tu i ówdzie, by zamienić z kimś słowo. Światło żyrandola odbijało się w jej kolczykach, dodając blasku skórze. Czarna sukienka z cekinami przypominała mu o zamożności rodziny Avery.
Sądził, że minie jego stolik, dopóki Christina nie wstała i nie pomachała do niej.
– Avery, podejdź do nas! – zawołała.
Trudno było nie zauważyć wahania Avery. Czemu nie chce się przywitać?
Pamiętał ją jako trochę niezdarną wstydliwą dziewczynę, która zawsze trzymała się z boku. Kiedy ktoś zwrócił na nią uwagę, jąkała się, wszystko leciało jej z rąk, potykała się o własne nogi. Tego wieczoru poruszała się z wdziękiem. Na wysokich obcasach. Pewnie. Ta nowa Avery budziła w nim fascynację.
Przywitała się ze wszystkimi. Luke pragnął, by to na niego skierowała wzrok. Siedział nieruchomo.
– Widzę, że znów jesz kolację z doktorem Morrisem – zauważył Aiden z uśmiechem.
– Gdyby nie było z nami jego żony, pewnie już huczałoby od plotek.
Luke chłonął wzrokiem delikatne ruchy jej rąk, wzruszenie szczupłych ramion. Wiązać się z kimś stąd byłoby szaleństwem – to ostatnia rzecz, jakiej mu potrzeba. Mimo wszystko nie był w stanie odwrócić wzroku, nie mógł zignorować tej siły przyciągania.
– Doktor mówi, że ktoś musi pilnować, żebym jadła. Zbyt ciężko pracował, żebym dostała się do dobrych szkół i na staż, żeby miejscowa społeczność poniosła tak bolesną stratę – dodała, nieźle udając starszego mężczyznę.
Przy stoliku rozległ się śmiech. Avery w końcu zerknęła na Luke’a.
– No… cześć, Luke. – Lekko się zająknęła.
Pamiętał, jak mówiła do niego te same słowa z entuzjazmem dziewczyny, która stara się ukryć, że jest w nim zadurzona, ale zupełnie jej się to nie udaje. Teraz przeistoczyła się w kobietę, która dzięki powściągliwości i temu, że się kontroluje, unika niepowodzeń z młodości. Nie wiedzieć czemu podobało mu się to mniej.
– Jesteś lekarką? – spytał. Jak to możliwe, że tak często bywał w domu i nigdy nie zapytał o los tej dziewczyny, która trzymała się na obrzeżach ich kręgu towarzyskiego?
Na moment spojrzała mu w oczy.
– Prawdę mówiąc, jestem fizjoterapeutką. – Z powodu jego bolesnych terapii ta wiadomość nie była miła.
– Szczerze mówiąc – rzekł Aiden rozbawionym tonem, który zdenerwował Luke’a – jest twoją fizjoterapeutką.
Oczami wyobraźni Luke ujrzał swoje zajęcia z minionych trzech miesięcy i się skrzywił.
– Och nie, do diabła – mruknął pod nosem.
Nie dość cicho, bo jego słowa wyraźnie zmroziły Avery.
– Obawiam się, że nie masz wyboru. Jestem jedyną fizjoterapeutką w Black Hills. W promieniu dwudziestu paru kilometrów innej nie znajdziesz.
– Nie miałem na myśli…
– Jestem też wyjątkowo dobra.
– Wszyscy tutaj to wiedzą.
Luke był tak skupiony na Avery, że nie zauważył, iż ktoś do nich podszedł. Mark Zabinski, kolega Jacoba z liceum i członek kierownictwa Blackstone Mills.
– Więc buntownik powrócił – podjął Mark, ignorując milczenie Luke’a. – I już namieszał.
Avery spojrzała na twarze zebranych. Jej głos w porównaniu z gromkim głosem Marka był przyciszony.
– To pewnie dziwne uczucie. Siedzicie tu znów wszyscy razem.
Niewiele osób by to zauważyło, a jeszcze mniej o tym wspomniało. Wszyscy bracia Blackstone’owie najpierw wyjechali z Black Hills, ale po śmierci dziadka wrócili i znaleźli tam swoje miejsce. Ale to jest Avery. Luke pamiętał, jak stała z boku szkolnego tłumu, sama, lecz zawsze czujna. Nic z tego, co się działo, nie umykało jej uwadze.
Aiden omiótł wszystkich spojrzeniem, a potem się uśmiechnął.
– Tak, rodzina jest ważna.
Luke nie przetrwałby ostatnich miesięcy, gdyby nie rodzina – jego bracia, Christina i narzeczona Jacoba, K.C.
– Amen – zgodził się.
Kiedy rozmowa toczyła się dalej, Luke dostrzegł cień, który przesłonił twarz Avery. Zauważył, że Mark położył rękę na jej plecach. Chciał pocieszyć przyjaciółkę? Czy kryje się za tym coś innego?
– Mark – rzekł Jacob. – Cieszę się, że cię widzę. Komputerowi guru w końcu zainstalują nowy system w fabryce. Czas na zmiany, o których rozmawialiśmy w zeszłym miesiącu. Jutro rano o tym pogadamy.
Mark przestąpił z nogi na nogę.
– Świetnie. – Uśmiechnął się szeroko, trochę sztucznie. – Avery, pozwól, że cię odprowadzę – dodał, lekko ją popychając.
Avery skinęła wszystkim głową, unikając wzroku Luke’a. Czemu nagle poczuł taki chłód?
Po paru krokach obejrzała się przez ramię, jakby wiedziała, że towarzyszą jej jego myśli. Jej spojrzenie nie wróżyło jednak nic dobrego.
Świetnie. Tego tylko potrzebował – wkurzonej fizjoterapeutki. Brak wiary Luke’a w jej zdolności dał jej motywację, by udowodnić, jak bardzo się myli i na przykład wykręcić mu nadgarstek. Mimo przykrych komplikacji jego ciekawość rosła. Podobnie jak niespodziewane podniecenie, które poczuł. Nie planował żadnego związku, lecz odrobina damsko-męskich zmagań zdecydowanie ożywi jego obecną nudną egzystencję.
Kilka fajerwerków dla stłumienia bólu. Czy może być coś przyjemniejszego?
Jak ktoś może wyglądać tak atrakcyjnie w lekarskim mundurku? Avery zapewne nie doceniłaby określenia „atrakcyjnie”. Wolałaby: „profesjonalnie”. Jej słonecznie żółtemu mundurkowi towarzyszyła poważna mina i życzliwy, choć beznamiętny ton. Jeśli uważała, że profesjonalnym chłodem zachęci go do trzymania się na dystans, spotka ją niespodzianka. Luke postanowił drążyć każdą szczelinę, jaką dojrzy w masce, za którą się chowała. To wyzwanie dodało mu energii. Poza tym, jeśli się z nią zaprzyjaźni, może powstrzyma ją przed zemstą, jaką planowała na jego kościach.
Pomieszczenie do ćwiczeń zajmowało otwartą przestrzeń w głównej części budynku. Nowoczesny sprzęt aż lśnił. Avery pokazała mu boczne drzwi do pokoju, gdzie stał stół do badań, małe biurko i wygodne krzesła.
– Bardzo miłe miejsce. Osiągnęłaś prawdziwy sukces.
Uśmiechnęła się po raz pierwszy szczerze.
– Dziękuję. Ten budynek to błogosławieństwo dla mnie i pacjentów.
– Nadałaś przychodni imię matki.
– Tak. – Jej uśmiech przygasł, co wzbudziło w nim chęć przytulenia jej i pocieszenia. – W czasie jej choroby bardzo się do siebie zbliżyłyśmy. Poza tym w testamencie zapisała fundusze na większą przychodnię dla mieszkańców miasta.
Z dumy wręcz promieniała, budząc zazdrość w Luke’u. Pamiętał, że i on był dumny z własnych dokonań, ale wspomnienie zatarły wydarzenia ostatnich miesięcy.
– Masz dużo pacjentów?
Kiwnęła głową, jej koński ogon się zakołysał.
– Lubię myśleć, że zawdzięczam to swoim umiejętnościom, a nie tylko temu, że jestem pod ręką.
– Na pewno jesteś dobra. Masz zręczne ręce.
Ku jego zdumieniu karta wypadła jej z rąk na podłogę.
– To niestosowne, Luke – ostrzegła, marszcząc czoło.
Nie chciał, by to tak zabrzmiało. Ale teraz, gdy o tym pomyślał… Jej szyja i policzki się zaróżowiły. Och, niech sobie będzie niestosowne. Teraz już wiedział, że chociaż dorosła, wciąż rumieni się tak łatwo jak w szkole.
Zapowiadało się ciekawie. Już sama jej postawa, taka sztywna, aż się prosiła, by wniósł trochę śmiechu do jej życia. A ponieważ jemu też się to przyda, zrobi przysługę im obojgu.
– Jestem znany z tego, że mówię to, co myślę – oznajmił z uśmiechem. – Słynę też z urody i uroku osobistego. – To nie były przechwałki, to była prawda.
– I z tego, że jesteś nieznośnym egoistą? – Kontrast między jej słowami i przesłodzonym tonem kazał mu się zaśmiać. Szczerze. Od razu poczuł się lepiej.
– Może. Od czasu do czasu – przyznał z seksownym uśmiechem.
Maska profesjonalizmu przesunęła się odrobinę. Avery wygładziła gładko zaczesane włosy.
Nieźle mu szło. Jeszcze trochę i Avery zaśmieje się jak człowiek, a nie jak robot. Usiadła i położyła jego kartę na kolanach. Domyślił się, że pora przejść do rzeczy, co już nie było takie zabawne.
– Cele? – spytała, skupiając wzrok na dokumentach.
To proste. Od wypadku miał w głowie jeden cel.
– Wrócić na tor. Tak szybko, jak to możliwe.
Podniosła wzrok. Miała piękne ogromne oczy.
– Zabrzmiało to zdecydowanie.
– Powiedziałaś to tak, jakby było w tym coś złego – zaczął się bronić, choć nie miał powodu. Co prawda poświęcił życie celom, których ludzie zwykle nie pojmowali. – Spytałaś, więc odpowiadam.
Jej ściągnięte brwi i spojrzenie sprawiły, że omal nie zaczął się nerwowo wiercić.
– Większości moich pacjentów zależy na tym, żeby mogli znów samodzielnie chodzić – powiedziała jakby do siebie.
Luke usłyszał ostrzegawczy dzwonek. Nie chciał, by za dużo myślała. Uśmiechnął się.
– Och, mam też inne cele.
Po minucie milczenia Avery machnęła ręką, w której trzymała pióro.
– Czyli…
– Dobra zabawa nie brzmi ani trochę tak profesjonalnie, jeśli wiesz, o czym mówię.
Pióro upadło na podłogę. Kremowe policzki Avery zaczerwieniły się. No, no. Kiedy ostatnio widział taki rumieniec? Chyba… Tak, w szkole średniej.
– Pomóc ci?
To pytanie do tego stopnia go zdumiało, że był po prostu wstrząśnięty. Kto by się spodziewał, że Panna Idealna zaproponuje mu pomoc w przebraniu się? Policzki miała rozpalone. Przeniósł wzrok z szortów, które trzymał w ręce, na Avery w bikini. Pierwszy raz widział ją w takim kostiumie. Pewnie kupiła go specjalnie na tę imprezę nad jeziorem dla uczniów ostatniej klasy, zanim rozjadą się do college’ów. Wszyscy poza nim – jego celem była Północna Karolina i tor wyścigowy. Ale nawet perspektywa wyczekiwanego opuszczenia domu nie pozwoliła mu na tak nieodpowiedzialne zachowanie jak inicjacja seksualna najbardziej niewinnej dziewczyny w grupie. Niezależnie od błagalnego spojrzenia jej jasnoniebieskich oczu.
– Kochanie, gdybyś chciała mi pomóc, musiałabyś zrobić o wiele więcej, niż pomóc mi się przebrać.
– Wiem. – Rumieniec na jej skórze, dość mocny, by Luke widział go w półmroku, z dala od ogniska, powiedział mu, że właściwie nie miała pojęcia, na co się godzi.
Poczuł skok adrenaliny. Taki sam jak przy prędkości sto sześćdziesiąt na godzinę. Nie podniecenie, jakiego zwykle doświadczał z dziewczynami. Nawet jego nasączony alkoholem umysł wiedział, że to zły pomysł, niezależnie od aprobaty jego ciała. Lepiej to zatrzymać, nim się zacznie, nawet jeśli miałby być niegrzeczny.
– Myślę, że ktoś bardziej doświadczony lepiej by mi pomógł.
Och nie. Jak mógł zapomnieć tamtą letnią noc?
– Rany… Avery, nie wierzę, że tamtej nocy chciałaś mnie poderwać.
Stołek na kółkach, na którym siedziała, pojechał do tyłu. Zdawało się, że nie zauważyła, jak uderzył w ścianę. Patrzyła tylko, szeroko otwierając oczy, coraz bardziej czerwona. Czemu to powiedział? Dlatego, że zawsze mówił, co mu ślina na język przyniosła, jakby nie mógł się powstrzymać. Większość ludzi uważała, że to zabawne. Ale nie Avery.
– Wybacz. Nie powinienem był tego mówić. – Matka nauczyła go przyznawać się do błędu. Ludzie mogli go uważać za egoistę – on zaś pozwalał im w to wierzyć – ale nigdy nie skrzywdził kobiety ani nie ignorował jej bólu. – Pewnie nie zawsze zachowuję się jak dżentelmen, ale celowo nie wprawiłbym przyjaciółki w zażenowanie.
Avery wyprostowała się i podjechała bliżej, odpychając się nogami. Więcej czasu zabrało jej przybranie znów profesjonalnej maski.
– Przyjaciółki?
Uśmiechnął się, liczył na to, że ją uspokoi.
– Chciałbym tak myśleć.
Skinęła głową, jakby to załatwiało sprawę.
– Chciałam trochę poigrać z losem. Być niegrzeczna. – Wzruszyła delikatnymi ramionami, wlepiając wzrok w jego kartę. – Chyba każda maturzystka tego chce.
Już miał zapytać, czy osiągnęła cel, ale się powstrzymał. Szukał w pamięci jakichś plotek na jej temat, lecz pamięć niczego mu nie podpowiedziała. Żadnego nagannego zachowania. Żadnych skandalicznych związków.
Minionego wieczoru Avery siedziała przy stoliku z doktorem Morrisem, który miał siedemdziesiątkę na karku. Nie towarzyszył jej żaden mężczyzna, choć Mark ją odprowadził. Nie nosiła obrączki. Nie zmieniła nazwiska. Może nie miała na koncie żadnych szaleństw.
Może powinien to zmienić?
Och, do diabła. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, była przygoda z najmniej swobodną kobietą, jaką znał. Próbował odsunąć tę pokusę, gdy Avery znów się odezwała.
– Każdą sesję rozpoczniemy rozgrzewką, potem przejdziemy do ćwiczeń czynnych z oporem – mówiła, odkreślając kolejne punkty piórem. – Twój terapeuta w Karolinie Północnej przekazał mi twoje dokumenty. Przebyłeś długą drogę, ale dzisiaj chciałabym sama przekonać się, jak to wygląda.
Luke wlepił wzrok w jej żółty strój. Gdyby wiedziała, o czym teraz myślał, pewnie zmarszczyłaby czoło i oznajmiła, że tej aktywności nie ma na jego liście ćwiczeń.
Może będzie zmuszony udowodnić jej, że się myli.
– Okej, Luke?
– Taa – odparł automatycznie.
– Nie słuchałeś, prawda?
– Tak.
Z jej miny wynikało, że zachował się nieuprzejmie.
– No to chyba wyjaśnię ci to podczas pracy. – Wstała i odwróciła się, by otworzyć drzwi. – Przekonajmy się, jakie są twoje możliwości.
To nie zabrzmiało dobrze. Avery kazała mu iść powoli wokół sali, towarzysząc mu z boku. Jej głos działał uspokajająco, choć nogi niekoniecznie chciały z nim współpracować.
Ćwiczenia górnej połowy ciała nie stanowiły problemu, a nawet sprawiały mu przyjemność. Za to praca z biodrami i nogami nie była miła. Avery wykonała z nim trening odpornościowy, ćwiczenia na zasięg ruchu i rozciąganie. Po godzinie, zlany potem, Luke zastanowił się, czy pod jej gorliwą miną nie kryje się sadystyczny uśmiech. Pełne zachęty słowa świadczyły o chęci pomocy, lecz czy w skrytości ducha jego ból nie sprawiał jej satysfakcji?
W końcu w szkole ją upokorzył. Fakt, że zrobił to dla jej dobra, nie wydawał się teraz wystarczającym usprawiedliwieniem. Może by jej to jakoś wynagrodził?
Czy byłoby to igranie z ogniem?
Tytuł oryginału: The Renegade Returns
Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2016
Redaktor serii: Ewa Godycka
Korekta: Urszula Gołębiewska
© 2016 by Katherine Worsham
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2018
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-3827-4
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.