Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zmiany przekształcające Polskę po II wojnie światowej miały zasięg i naturę kataklizmu, i to kataklizmu rozciągniętego w czasie. W II wojnie naród polski doznał strat, jakich nie doświadczył nigdy w przeszłości. Wyginęła duża część naszej inteligencji, stanowiącej elitę II Rzeczpospolitej. Naród po II wojnie był już innym narodem. Zniszczono ziemiaństwo i arystokrację. Zdewastowano inteligencję, klasę przedsiębiorców, rzemieślników.
Zerwanie ciągłości uzewnętrzniło się także w warstwie estetycznej. Komunizm był ustrojem niewyobrażalnie brzydkim, a była to brzydota nachalna, intensywna i wszechobecna. Nowa estetyka niosła zawsze piętno tymczasowości. Budynki, biurowce, bloki, wystroje zewnętrzne i wewnętrzne wyglądały, jakby powstały na krótki czas, na kilka lat lub jedno pokolenie, w oczekiwaniu na ten okres, kiedy wreszcie będzie można tworzyć na wiele przyszłych pokoleń. Uznaliśmy za oczywiste, że żyć musimy "na razie", że ciągle trwa okres przejściowy, po którym miały nastą-pić czasy stabilizacji i normalnego rozwoju.
"Esej o duszy polskiej" - klasyczne dzieło Ryszarda Legutki, nauczyciela akademickiego, publicysty i europosła. Opowiada o powojennej inteligencji, kreowanej przez nowe władze i jej nowotworzonej tradycji intelektualnej. Autor celnie punktuje jej wtórność i jałowość. Poddaje także analizie trendy intelektualne dominujące w Polsce w czasach transformacji, po roku 1989.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 165
BibliotekaKonserwatysty
Wydanie I
Projekt okładki i projekt graficzny okładek serii „Biblioteka Konserwatysty” Michał Strachowski
Redakcja i korekta Barbara Manińska
Skład i łamanie wersji do druku TEKST Projekt
Dyrektor wydawniczy Maciej Marchewicz
ISBN 9788380799721
© Copyright by Ryszard Legutko © Copyright for Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2024
WydawcaFronda PL, Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]
www.wydawnictwofronda.pl
www.facebook.com/FrondaWydawnictwo
www.twitter.com/Wyd_Fronda
Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum
⸻■⸻
Polska, jaką znam i w jakiej żyłem od urodzenia, to Polska zerwanej ciągłości. Powstała jako twór nowy, budowany świadomie w opozycji do wszystkiego, czym była przez wieki. Jej nowość nie wyłoniła się stopniowo w procesie skomplikowanych wielonurtowych zmian dziejowych, przekształcających struktury społeczne, obyczaje, instytucje oraz ludzkie umysły. Nowa jest sama istota współczesnej Polski, tak jakby wykreowano ją z nowego zarodka, nieznanego w poprzednich pokoleniach i w przeszłych wiekach. Dramatyczne zerwanie zaczął wybuch drugiej wojny światowej, dopełniło go zaś wprowadzenie komunizmu. Od tego momentu obcujemy ze społeczeństwem, jakiego poprzednio nie znaliśmy. Pod względem sposobu myślenia, uformowania świadomości zbiorowej i indywidualnej, odczuwanych więzi, wykształcenia i wychowania. Dzisiejszą Polskę, tę niekomunistyczną, nazwaną III Rzecząpospolitą więcej łączy z PRL-em niż z II Rzecząpospolitą, jaką mieliśmy przed wojną. Oglądana z długiej perspektywy historycznej Polska, w której żyłem i żyję, jest więc społeczeństwem względnie nowym, zakorzenionym w dziejach ostatnich siedemdziesięciu lat, o słabych związkach ze wszystkim, co ten okres poprzedzało. Wydarzenia wcześniejsze straciły wpływ nie dlatego, że miały miejsce dawniej, lecz dlatego, że dokonały się w świecie, którego już nie ma i który przestał być dla nas czytelny.
Doświadczenie braku ciągłości nie zostało dotąd dobrze opisane ani szerzej zidentyfikowane. Komuniści, których uważa się słusznie za głównych winowajców, ukrywali je za pomocą natrętnej ideologii, dowodzącej, że PRL stanowił efekt długiego procesu historycznego zaczętego przez Mieszka I, budującego państwo polskie w granicach, które miały być wreszcie usankcjonowane w Jałcie. Ta ideologia, często obśmiewana, zrobiła jednak swoje. Drwiny zniszczyły niektóre jej przejawy, nie niszcząc jej samej. Zwalczający komunizm opozycjoniści z kolei borykali się z narzuconym systemem, nie angażując się w rozległe rozważania tożsamościowe. W Polsce pokomunistycznej natomiast absorbują nas przede wszystkim bieżące problemy, a odleglejszą czasowo perspektywę usuwa siła zbiorowej niepamięci oraz nowa ideologia, która taką niepamięć uzasadnia.
Polak współczesny ma poważne kłopoty tożsamościowe, bo nie wie, co konstytuuje jego dzisiejszą rzeczywistość, co go ukształtowało, co ma chwalić, a co ganić, jakie są jego możliwości, miejsce i rola we współczesnym świecie, z czego powinien czerpać z przeszłości oraz jakie przyszłe wyzwania przed nim stoją. Od siedemdziesięciu lat Polacy są niemal wyłącznie przedmiotem, w znikomym zaś stopniu podmiotem historii. Od siedemdziesięciu lat nie określają się wobec tego, czym są, lecz czym mają się stać, przyjmując bezrefleksyjnie, że osiągnięcie tego przyszłego celu nie może się udać bez zrzucenia ciężaru powojennej przeszłości. Od siedemdziesięciu lat wyczekujemy tęsknie ponownych narodzin, by żyć życiem innym niż dotychczasowe, wreszcie wolni od dawnych urazów, kompleksów i słabości. Myśl o radykalnym zaczynaniu od początku nie jest wyłącznie uporczywie się pojawiającą intelektualną fantasmagorią ani konstrukcją retoryczną, lecz odzwierciedla fundamentalne doświadczenie współczesnej Polski. Jesteśmy krajem poddawanym w ostatnich dekadach ciągłym przekształceniom, gwałtownym reorientacjom cywilizacyjnym, rewolucjom, restrukturyzacjom, transformacjom, normalizacjom.
Gdyby poprosić dowolnego Polaka, aby opisał miejsce i rolę Polski w świecie, to – niezależnie od wieku i poziomu wykształcenia – z całą pewnością powiedziałby, że musimy dogonić świat, który mknie do przodu, że Polacy są zacofani i prowincjonalni, że przekształciła nas komuna i wirus sowiecki, że naszym podstawowym problemem jest polska megalomania i warcholstwo, że u głębokich źródeł polskich kłopotów tkwią anarchia i liberum veto, że w dojrzałych demokracjach zachodnich rzeczy mają się zupełnie inaczej niż u nas, że nie dorastamy do standardów, lecz usilnie, choć bez większych sukcesów do nich dążymy itd. Kiedyś takie poglądy głosiła niewielka grupa osób, obecnie zaś stały się najbardziej rozpowszechnionymi opiniami Polaków o nich samych. Mniejsza w tej chwili o materialną prawdę tych opinii. Ważne jest, że opinie te pokazują, iż Polak ma silne przekonanie na temat tego, kim był oraz kim być powinien. Nie ma natomiast żadnych mocnych opinii pozytywnych na temat tego, kim jest w tej chwili i co w dzisiejszym świecie jego naród i on sam mają robić, by wzbogacić wspólne dobro Europy i świata. Polacy ciągle szukają swojego miejsca, nadrabiają zaległości, dołączają do innych, zamiast zajmować się kształtowaniem współczesnego świata zgodnie z własnymi planami i poczuciem słuszności. Uważają, że do tego zadania zabiorą się dopiero w przyszłości, gdy będą do niego gotowi, gdy wreszcie spełnią warunki, by stać się pełnoprawnym działającym podmiotem.
⸻■⸻
Zmiany przekształcające Polskę miały zasięg i naturę kataklizmu, i to kataklizmu rozciągniętego w czasie. W drugiej wojnie światowej naród polski doznał strat, jakich nie doświadczył nigdy w przeszłości i jakich nie przewidywał. Polaków zdziesiątkowano, nie było warstwy społecznej, która by nie ucierpiała wskutek działań wojennych i okupacji. Wyginęła duża część naszej inteligencji, stanowiącej elitę II Rzeczypospolitej, którą w znacznej części celowo wymordowano. Wymordowano też Polaków żydowskiego pochodzenia. Naród polski po drugiej wojnie był już innym narodem i to w sensie społeczno-biologicznym, a nie tylko w sensie psychologicznym związanym z doświadczeniem wojny.
W wyniku wojny, a później komunistycznego terroru doszło do niemal zupełnej likwidacji całych grup społecznych. Zniszczono ziemiaństwo i arystokrację. Zdewastowano inteligencję, klasę przedsiębiorców, rzemieślników. Spojrzenie na mapę pokazuje, że na społeczeństwie polskim dokonano zabiegu gigantycznej amputacji. Odcięto połowę Polski, a ludność tam mieszkającą wymordowano, wywieziono lub zniewolono. Zabiegowi amputacji towarzyszył zabieg równie gigantycznego przeszczepu. Do przedwojennego terytorium kraju włączono bowiem obszary ziem niemieckich. Zabranie części terytorium Niemcom można jeszcze tłumaczyć aktem sprawiedliwości lub retorsji za wywołanie przez nich strasznej wojny i za dokonanie niewyobrażalnych zbrodni. Jak jednak wytłumaczyć odebranie połowy terytorium krajowi, który był jedną z największych ofiar tej wojny i który z wielkim poświęceniem przeciwstawiał się agresorowi nie tylko na terenach okupowanych, ale także walcząc na niemal wszystkich frontach ramię w ramię z aliantami?
Gdyby Polskę wyobrazić sobie jako pojedynczego człowieka, to prawdopodobnie człowiek ów wszystkich tych przejść by nie przeżył, a jeśliby mu się to udało, to byłby kaleką z ciężkimi urazami psychicznymi. Polska stała się poczwórną ofiarą: agresji niemieckiej, komunistycznego zniewolenia, społecznej destrukcji oraz terytorialnego zaboru. Jeśli nadto uzmysłowimy sobie, że Polacy byli społeczeństwem, które pierwotnej agresji niemieckiej się dzielnie przeciwstawiało, to kolejne agresje można uznać za akty wyjątkowo krzywdzące. Mikołajczyk po ucieczce do Ameryki napisał książkę Gwałt na Polsce. Istotnie, Polska stała się ofiarą gwałtu, okrutnego i wielokrotnego. Jeśli jest jakiś przykład skrajnej niesprawiedliwości dziejowej, to z pewnością będą nim losy Polski od 1939 roku.
Historyczny kataklizm był dramatycznie głęboki i rozległy. Z czterech głównych miast polskich tworzących poczucie ciągłości Rzeczypospolitej praktycznie ostał się jedynie Kraków (choć i on otrzymał „prezent” w postaci Nowej Huty). Lwów i Wilno nam odebrano. Warszawa uległa zniszczeniu wojennemu, a te resztki, które przetrwały Wrzesień i Powstanie zostały zrównane z ziemią przez budowniczych komunizmu; na gruzach zbudowano zupełnie inne miasto, zamieszkane w większości przez zupełnie nowych ludzi.
Destrukcja substancji społecznej jest trudna do wyobrażenia. Setki tysięcy ludzi ginęło w walkach, kolejne setki tysięcy w obozach niemieckich i sowieckich, w pacyfikacjach niemieckich i ukraińskich. Setki tysięcy rodzin zostało rozdzielonych przez zamknięte granice oraz politykę terroru. Splądrowano doszczętnie muzea, zagrabiono, bezpowrotnie zniszczono lub spalono zbiory, na których wychowywały się pokolenia mieszkańców Rzeczypospolitej. W zbombardowanych, spalonych i grabionych domach likwidacji ulegały gromadzone przez pokolenia biblioteki, kolekcje obrazów, meble, zastawy stołowe, pamiątki rodzinne. Pałace, kamienice, dworki, wille – o ile ich nie zniszczono – zostały odebrane właścicielom i uległy zaplanowanej lub przypadkowej dewastacji. Praktycznie żadna instytucja przedwojenna nie przetrwała. Te, które zachowały nazwę – jak niektóre uniwersytety – działały na zupełnie innych zasadach i w świadomej opozycji do swojego dziedzictwa.
Kiedy giną zapisy przeszłości i materialne świadectwa pamięci pojedynczych ludzi, jest to zawsze bolesne. Kiedy taki los spotyka miliony, mamy do czynienia z gigantyczną katastrofą. Generacje ludzi poddano wstrząsom obejmującym cały obszar ich życia, od przeżyć najintymniejszych do całkowitej rujnacji struktur państwowych. Ogromna część więzi społecznych uległa rozbiciu, te zaś, które przetrwały, stały się przedmiotem gwałtownej agresji nowych władz.
W tradycji Rzeczypospolitej – jak zresztą we wszystkich tradycjach europejskich – istniało silne przywiązanie do miejsc. Miejsca kreowały tożsamości jednostkowe i zbiorowe, o miejscach śpiewano pieśni i pisano wiersze, miejsca kształtowały ludzką wyobraźnię. Te miejsca w Polsce przestały istnieć, bo albo je zniszczono, albo je zabrano. Jeden z najbardziej inspirujących dla naszej wyobraźni obszarów – Kresy – został zaanektowany. Kraina, gdzie powstała i do której się odwoływała największa polska literatura, ojczyzna ogromnej części naszej tożsamości i wyobraźni, której obraz ukształtowali Mickiewicz, Słowacki, Krasiński, Sienkiewicz i wielu innych wielkich i małych. Ta kraina niezliczonych pieśni, anegdot, obrazów nie ma już dla Polaków realnego odniesienia. Nieco upraszczając można powiedzieć, że ojczyzna symboliczna Polaków znajduje się dziś poza obecną ojczyzną geograficzną, a dla ogromnej większości znaczy teraz praktycznie tyle, co Termopile, Appomattox czy Père-Lachaise.
Katastrofa, jaką była druga wojna światowa i jej tak tragiczne dla nas skutki, nie była końcem naszej niedoli. Umęczony naród został poddany terrorowi i indoktrynacji, które miały na celu jego całkowite upokorzenie. Kolejny okupant, sowiecki, zmuszał Polaków do tego, by dokonaną na nich destrukcję radośnie akceptowali. Znaleźli się więc lwowiacy, którzy entuzjastycznie dowodzili, że utrata Lwowa jest dla Polski szczególnym dobrodziejstwem. Historycy udowadniali, że Wrocław i Szczecin to stare polskie miasta. Pisarze wychwalali dzieło własnych katów, a niewolę przedstawiali jako wyzwolenie. Tłumy, zastraszone, otumanione lub zaczadzone, wychodziły na ulicę, by manifestować poparcie dla swojej nędzy oraz opiewać radość swojej mizerii.
W stosunku do Polaków zastosowano zabieg opisywany przez autorów ponurych antyutopii. Władza totalitarna eliminuje przeciwników fizycznie, jeśli uznaje to za konieczność, a tych, którzy ocaleli, nie tylko zmusza do uległości, nie tylko upokarza, lecz sprawia, że ofiary chwalą własne zniewolenie, wyrażają wdzięczność niewolącym je, a nawet zaczynają ich kochać. W Polsce przechodziliśmy niemal wszystkie te fazy: było fizyczne unicestwianie, było zniewolenie, było upokorzenie, a także wyższe, bardziej wyrafinowane formy tego upokorzenia, polegające na wychwalaniu despotów i na publicznym wyrażaniu radości z własnego poddaństwa. Tylko najwyższa jego forma – miłość do Wielkiego Brata – nie została osiągnięta, ale i tak zdobycze okazały się niemałe.
Wielkie przedsięwzięcie wykreowania nowego człowieka upadło, a po półwieczu – jak wszyscy wiemy – upadł cały ustrój. To potworne zamierzenie udać się nie mogło, bo przekraczało możliwości jakiegokolwiek aparatu represyjno-indoktrynacyjnego. Jednak – o czym często zapominamy – pewne sukcesy zostały niestety odniesione. Przy czym nie chodzi tu o owego nieszczęsnego „człowieka sowieckiego”, o którym do mdłości pisano na początku lat dziewięćdziesiątych. Pojęcie to nie miało wówczas ostrej treści i nie ma jej do tej pory. Jeśli już dało się jakiś sens przypisać owym bałamutnym rozważaniom tamtych czasów, to sprowadzał się on do uzależnienia jednostki od państwa. Mówiono więc, że żyjąc w komunizmie, zostaliśmy przyzwyczajeni do życia zorganizowanego nam przez wszechpotężne państwo i że z tego powodu nie możemy sobie dać rady w sytuacji wolności czy to politycznej upostaciowionej w demokracji, czy ekonomicznej realizującej się w wolnym rynku. Zarzut ten był mało trafiony, bo Polacy sprawnie zbudowali demokrację polityczną – na poziomie nieodbiegającym od innych krajów – a także nieźle poradzili sobie z nieskrępowaną przedsiębiorczością.
Sukces polityki peerelowskiej polegał na czym innym. Co prawda nie pokochaliśmy Wielkiego Brata, lecz jednak zdołał on trwale zmienić nasze myślenie. Pokonując go byliśmy już innymi ludźmi, nie takimi, jakimi Wielki Brat chciał nas widzieć, ale również nie takimi, jakimi widzieć nas nie chciał. Nie byliśmy ludźmi zupełnie nowymi na modłę sowiecką, lecz nie byliśmy już także ludźmi, przeciw którym powstał gigantyczny aparat komunistycznej represji i propagandy.
Komunistom udało się wyrobić w nas przekonanie, że w roku 1939 nastąpiło całkowite zerwanie z przeszłością bezpośrednią i pośrednią. Propaganda podtrzymywała wprawdzie przekonanie, że PRL stanowi jakieś nawiązanie do „najlepszych polskich tradycji”, szczególnie do „tradycji piastowskiej”, ale nikt w to nie wierzył. Cała historia Polski w tej nowej narracji jawiła się jako pasmo klęsk i nieporozumień, beznadziejnych konfliktów zewnętrznych i wewnętrznych, z których wreszcie wyzwolono się dzięki komunizmowi i Związkowi Sowieckiemu. W szkołach, w prasie, w radiu i w przemówieniach polityków wciąż pojawiał się jeden i ten sam wątek: znaleźliśmy się w jakościowo nowej sytuacji – znacznie lepszej i w istocie ostatecznej; do przeszłości nie ma powrotu i za to powinniśmy być bezustannie wdzięczni twórcom Polski Ludowej. Człowiek PRL-u zaczynał od historycznego zera i cała jego wyobraźnia miała być temu podporządkowana.
Ten nowy początek dokonywał się we wszystkich sferach i na wszystkich poziomach życia zbiorowego. Zmieniło się ujęcie dziejów polskich i światowych. Większość dawnych bohaterów została zdetronizowana lub usunięta w urzędowo nakazany niebyt. Wprowadzono nowe kryteria ocen, nowych bohaterów i świętych, nowe mechanizmy interpretacji historii. Jednak faktycznie przeszłość się nie liczyła, ponieważ jej jedyną racją było sankcjonowanie wykreowanej teraźniejszości oraz przyszłości. W miejsce bohaterów pojawili się bandyci, których otoczono kultem, a naród zmuszano, by do tego kultu dołączył. Zamiast Piłsudskiego, Lisa-Kuli i „Rudego” mieliśmy kult Bieruta, Nowotki i Janka Krasickiego.
Walka o PRL, o socjalizm, o ideały komunistyczne, ucieleśnione w Polsce Ludowej w jej trwałym na wieki sojuszu ze Związkiem Sowieckim, rozpoczęła się – jak nieustannie sugerowano – już o wiele wcześniej i cały obraz dziejów został jej podporządkowany. Jej zalążki dostrzegano w powstaniu Spartakusa i w buntach chłopskich Tomasza Münzera, zaś pod Grunwaldem Jagiełło, jak przekonywano, pokonał niemiecki imperializm. Czasami wywoływało to pobłażliwe uśmiechy na twarzach ludzi bardziej wyedukowanych i wrażliwych, lecz zasadniczy schematyzm historyczny z sukcesem wtłoczono w głowy milionów Polaków, a wraz z nim przekonanie o bezalternatywności PRL-u.
Zerwanie ciągłości kulturowej uzewnętrzniło się także w warstwie estetycznej. Komunizm był ustrojem niewyobrażalnie brzydkim, a była to brzydota szczególnego rodzaju – nachalna, intensywna i wszechobecna. Zrodził ją z jednej strony doktrynalny brak zobowiązań estetycznych wobec przeszłości, a z drugiej prymitywizm mentalny ludzi, którzy pogardą do przeszłości legitymizowali swoją władzę. Nowa architektura miejska agresywnie wchodziła w substancję miast, powodując ich estetyczną dewastację. Nie wahano się ingerować w stare centra miejskie, zaś pozbawione silnej starej tkanki miasta oddawano w całości na łaskę socrealistycznych architektów i estetycznych komisarzy.
Estetyka architektoniczna najlepiej oddaje polskie doświadczenie nowego początku, nowego miejsca, a przez to także nowego świata. W Polsce podstawową rolę kulturową odgrywały tradycyjnie dwie grupy społeczne – ziemiaństwo i mieszczaństwo. Obie miały nie tylko wykształcone przez pokolenia poczucie własności, ale także swoją estetykę otoczenia. Jednej grupie odebrano kamienice i mieszkania, drugiej dworki oraz ziemskie posesje. Z powodu upaństwowienia i kolektywizacji prywatne dobra uległy procesowi rujnacji, co tym samym dramatycznie osłabiło dawną estetykę. Ponieważ nowy początek oznaczał konieczność przygotowania pustych miejsc do zapełnienia przez socjalistycznych budowniczych, jedynym sposobem ich zdobycia stała się destrukcja starej substancji budowlanej i starej infrastruktury.
Brzydota polegała nie tylko na odejściu od kanonów urody. Jej rosnąca obecność współbrzmiała z całym procesem restrukturyzacji społeczeństwa. Nowa rzeczywistość estetyczna odzwierciedlała coś więcej niż preferencje grupy rządzącej, czy – jak chcieli marksiści – klasy robotniczej. Wyznaczała ona kierunek zmian całości życia zbiorowego. Stworzono ją dla ludzkiej masy, wśród której nie było już żadnych zróżnicowań ani miejsca dla niczego co oryginalne, indywidualne czy tradycyjne. Bloki mieszkalne jako nowa rzeczywistość dla całego społeczeństwa znamionowały rewolucję socjalną – swoistą sowiecką wersję corbusieryzmu – która miała na celu homogenizację ludzi poprzez oderwanie ich od różnicującej historii. Bloki są, były i będą ahistoryczne, niezależnie od tego, kiedy się je buduje. Życie w nich nie miało i nie ma historii, bo – w przeciwieństwie do kamienic, willi czy wiejskich posesji – nie zapisują one losów pokoleń rodzinnych i nie rejestrują doświadczenia historycznego.
Nowa estetyka – również poza architekturą – niosła zawsze piętno tymczasowości. Tylko w początkowym okresie, nazywanym okresem socjalizmu heroicznego, próbowano stworzyć alternatywę dla miast historycznych, tworząc iluzję ciągłości. Nowa architektura stanowiła twór hybrydyczny, nawiązujący do różnych wątków z przeszłości. Szybko jednak z niej zrezygnowano, po części ze względu na jej ostentacyjną brzydotę, a po części z powodów ekonomicznych – okazała się zbyt kosztowna na możliwości państwa socjalistycznego. Wszystko, co powstało później, sprawiało i nadal sprawia wrażenie tymczasowości. Budynki, biurowce, bloki, wystroje zewnętrzne i wewnętrzne wyglądały jakby powstały na krótki czas, na kilka lat lub na jedno pokolenie, w oczekiwaniu na okres, kiedy wreszcie będzie można tworzyć na wiele przyszłych pokoleń. Do tej tymczasowości szybko przywykliśmy. Nauczono nas myśleć, że z powodu pilnych potrzeb oraz braku środków nie można tracić czasu na historyczne fanaberie. Uznaliśmy za oczywiste, że żyć musimy „na razie”, że ciągle trwa okres przejściowy, po którym – nie wiadomo kiedy, ale zapewne rychło – miały nastąpić czasy stabilizacji i normalnego rozwoju. Z czasem o perspektywie tego finalnego stanu w ogóle zapomnieliśmy, zgadzając się, że przejściowość jest trwałością. W rezultacie wszystko lub niemal wszystko, co powstało w PRL-u – miasta i wsie, sklepy i mieszkania, instytucje i gospodarka – wyglądały jak zastępcze prowizoryczne konstrukcje.
Świadomość, że jesteśmy już innym narodem niż kiedyś, miała swój zewnętrzny wyraz. Żołnierze Września, obrońcy Warszawy, warszawscy powstańcy wydawali się należeć i faktycznie należeli do zupełnie innej zbiorowości niż tłumy maszerujące w pochodach pierwszomajowych, oklaskujące Bieruta, Gomułkę i Gierka. Dla niektórych, dostrzegających ową różnicę, takie zestawienie było dodatkowym powodem rozpaczy i dowodem beznadziei polskiego losu. Skłaniało do wniosku, że komunizm posiada diaboliczną siłę i że zmienia nie tylko niektóre sektory życia społeczeństwa, lecz przenika każdy jego fragment. Józef Mackiewicz twierdził nawet, i ta teza nie została nigdy przekonująco obalona, że gdy komunizm zostanie narzucony jakiemukolwiek narodowi – Brytyjczykom, Francuzom, Amerykanom – wygeneruje podobnie upodlający system zniewolenia, jaki powstał w Polsce czy Rosji.
Polacy żyjący w PRL-u byli różni od mieszkańców II Rzeczypospolitej, bo zostali złamani przez historię, przez ideologię i przez system władzy. Wszystko było w nich inne: sposób mówienia, myślenia, ubierania się, mieszkania czy wzajemne relacje. Rzecz nie tylko w tym, że zginął duch oporu. W czasach okupacji niemieckiej spora część narodu podporządkowała się władzom hitlerowskim, a wcale niemało też było takich, którzy kolaborowali. Jednak sowiecka okupacja przyniosła ze sobą takie poczucie rezygnacji i przystosowania, jakiego chyba żadnemu okupantowi nie udało się osiągnąć w tak krótkim czasie i z takim skutkiem. Wyglądało to tak, jakby Polacy świadomie i ze smutną aprobatą odcięli się od wszystkiego, co do tej pory poruszało ich serca, napełniało ich umysły oraz inspirowało ich odruchy. Polska przedwojenna, mimo wszystkich słabości, była Polską odrodzoną, to znaczy krajem, który wchłaniał swoje dziedzictwo i doświadczenia obywatelskie, który był budowany przez pokolenia posiadające poczucie ciągłości z wcześniejszymi generacjami rodaków, który terytorialnie nawiązywał do okresu sprzed utraty niepodległości. Polskę powojenną stworzono od stanu zerowego według planu narzuconego z zewnątrz: powstała na gruzach, w części na ziemiach obcych, w poczuciu klęski, z narzuconym nakazem odrzucenia lub zafałszowania całej swojej przeszłości. Intencją Polski przedwojennej było zjednoczenie Polaków w odrodzonej ojczyźnie. Intencją Polski powojennej było stworzenie zupełnie nowych Polaków.