Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Najlepsze i najważniejsze eseje amerykańskiej poetki i intelektualistki pozwalają w pełni docenić jej talent, błyskotliwość i skalę politycznego zaangażowania. Znajdziemy tu porywające eseje o budzeniu się w autorce świadomości feministycznej, o jej literackich mistrzyniach oraz o tym, jak pojmuje rolę poezji i społeczne zaangażowanie sztuki. Przeczytamy m.in. fragmenty słynnej książki Zrodzone z kobiety. Macierzyństwo jako doświadczenie i instytucja, przełomowy esej Przymus heteroseksualności a egzystencja lesbijska czy tekst, w którym uzasadniała odmowę przyjęcia odznaczenia państwowego od administracji Billa Clintona. Zgromadzone teksty ukazują pełne spektrum jej zainteresowań – daje się tu poznać jako żarliwa feministka, niepokorna myślicielka, polityczna wizjonerka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 571
Ogromnie wzruszyło mnie, że zaprosiłyście mnie do wygłoszenia mowy na zakończenie studiów rocznika 1979. To dla mnie niezwykle ważne, że mogę tu być, po części dlatego, że Smith to jedna z pierwszych uczelni dla kobiet, ale także dlatego, że nadal określa się jako żeńska szkoła wyższa. Na obecnym etapie historii kryje się w tym ogromny potencjał, nawet jeśli nie został dotychczas w pełni wykorzystany. W tych budynkach i na całym tym obszarze drzemią bowiem wielkie możliwości dla przyszłej edukacji kobiet, jeśli pomyślimy o tym, czym może być niezależna uczelnia żeńska: poświęcona kształceniu kobiet w zakresie tego, co kobiety powinny wiedzieć, a tym samym – zmianie krajobrazu wiedzy samej w sobie. Symbolicznym zalążkiem tych możliwości jest kolekcja Sophii Smith, archiwum, które wciąż czeka na rozbudowę, ale które samym swoim istnieniem potwierdza, że tutaj ceni się życie i pracę kobiet oraz że nasze przodkinie, zagłuszane i marginalizowane przez naukę skoncentrowaną na mężczyznach, są żywo obecne, niezbędne nam i bardzo dla nas cenne.
Zadajmy sobie proste pytanie: co powinna wiedzieć kobieta, aby stać się samoświadomą, samostanowiącą istotą ludzką? Czy nie potrzebuje wiedzy o własnej historii, o własnym upolitycznionym kobiecym ciele, o twórczym geniuszu kobiet z przeszłości – umiejętnościach i kunszcie, technikach i wizjach kobiet z innych epok i kultur, o tym, jak pomijano ich tożsamość, cenzurowano je, przerywano im, odmawiano uznania ich dokonań? Czy jako członkini tej większości, która wciąż nie ma równych praw jako obywatelka, zniewolona jako seksualna zdobycz, nieopłacana lub niedostatecznie opłacana jako pracownica, odsunięta od własnej mocy – nie potrzebuje analizy swojej sytuacji, wiedzy o myślicielkach z przeszłości, które się nad tym zastanawiały, wiedzy o buntach pojedynczych kobiet na całym świecie oraz o zorganizowanych ruchach przeciwko niesprawiedliwości ekonomicznej i społecznej, a także o tym, jak je rozbijano i uciszano?
Czy nie powinna wiedzieć, jak naturalne stany istnienia, takie jak heteroseksualność czy macierzyństwo, wymusza się i instytucjonalizuje, by pozbawić ją władzy? Bez takiej edukacji kobiety żyły i nadal żyją w nieświadomości naszego zbiorowego kontekstu, podatne na projekcje męskich fantazji na nasz temat, jakie wyłaniają się ze sztuki, literatury, nauk ścisłych, mediów i tak zwanych studiów humanistycznych. Moim zdaniem to nie anatomia, ale narzucona niewiedza stanowi zasadniczy czynnik naszej bezsilności.
Nie ma dziś – i mówię to ze smutkiem – żadnej uczelni żeńskiej, która zapewniałaby młodym kobietom edukację potrzebną do przetrwania jako osoby w pełnym sensie tego słowa w świecie odmawiającym kobietom tej pełni; byłaby to wiedza, która, mówiąc słowami Coleridge’a, „powraca jako potęga”. Pojawienie się zajęć z zakresu studiów kobiecych stanowi przynajmniej swego rodzaju koło ratunkowe. Ale nawet studia kobiece mogą sprowadzać się po prostu do historii kompensacyjnej; nader często nie udaje im się podważyć intelektualnych i politycznych struktur, które trzeba podważyć, jeśli kobiety jako grupa mają kiedyś uzyskać zbiorową, niepodlegającą wykluczeniom wolność. Wciąż pokutuje przekonanie, że uznane dziedziny nauki i badań – które tak nieustępliwie wykluczały kobiety z udziału w ich tworzeniu – są „obiektywne” i „bezstronne”, studia feministyczne zaś – „nienaukowe”, „stronnicze” i „zideologizowane”. Tymczasem wszystkie dziedziny nauki, wszystkie obszary badawcze i cała sztuka są nacechowane ideologicznie; w kulturze nie ma neutralności. Z kolei ideologia wykształcenia, które zdobywałyście przez ostatnie cztery lata na żeńskiej uczelni, to w dużej mierze, o ile nie całkowicie, ideologia białej męskiej supremacji, konstrukt męskiej podmiotowości. Przemilczenia, puste przestrzenie, język, który eliminuje to, co kobiece, metody dyskursu mówią nam tyle samo co treść, gdy już nauczymy się zwracać uwagę na to, co pominięte, wsłuchiwać się w to, co niewypowiedziane, analizować wzorce ugruntowanej nauki i badań okiem osoby z zewnątrz. Jedno z zagrożeń, które niesie ze sobą uprzywilejowana edukacja kobiet, polega na tym, że możemy stracić tę perspektywę outsiderek i uwierzyć, że te schematy odnoszą się do ogółu, do ludzkości, że są uniwersalne i obejmują także nas.
Dlatego chcę dziś porozmawiać o przywilejach, tokenizmie i władzy. Wszystko, co mogę wam na ten temat powiedzieć, zostało z trudem wywalczone, a usłyszycie to z ust kobiety uprzywilejowanej ze względu na przynależność klasową i kolor skóry, z ust ulubionej córki ojca, wykształconej w college’u Radcliffe, który wówczas nazywano „przybudówką Harvardu”. Pierwsze czterdzieści lat przeżyłam w ciągłym napięciu między światem, który nauczyli mnie widzieć Ojcowie i za którego widzenie mnie nagradzali, a przebłyskami zrozumienia, jakie widywałam okiem outsiderki. Z czasem te przebłyski, które niekiedy zdawały się ocierać o szaleństwo, zaczynały dopominać się, bym je ze sobą połączyła, bym potraktowała je poważnie. Dopiero gdy w końcu udało mi się potwierdzić, że spojrzenie z zewnątrz może być źródłem uzasadnionej i spójnej wizji, mogłam zacząć pracę, którą naprawdę chciałam wykonywać, żyć życiem, które naprawdę chciałam prowadzić, zamiast realizować zadania, które otrzymałam jako uprzywilejowana kobieta i tokeniczny symbol.
Dla kobiet wszystkie przywileje są względne. Niektóre z was nie urodziły się z przywilejem klasowym czy przywilejem koloru skóry; wszystkie jednak macie przywilej edukacji, nawet jeśli jest to edukacja, która w dużej mierze odmawia wam wiedzy o sobie jako kobietach. Po pierwsze, macie przywilej umiejętności czytania i pisania, a warto pamiętać, że w dobie narastającego analfabetyzmu sześćdziesiąt procent niepiśmiennych osób na świecie to kobiety. W latach 1960–1970 liczba niepiśmiennych mężczyzn wzrosła o osiem milionów, podczas gdy liczba analfabetek – o czterdzieści milionów[1] i wciąż rośnie. Poza umiejętnością czytania i pisania macie przywilej dostępu do narzędzi, dzięki którym możecie wyjść poza ramy wykształcenia i poddać się reedukacji – wypunktować fałszywe przekazy w zależnym od obecnej kultury systemie kształcenia; przekazy mówiące wam, że kobietom tak naprawdę nie zależało na władzy, nauce czy możliwościach twórczych ze względu na psychobiologiczną potrzebę służenia mężczyznom i rodzenia dzieci; że tylko kilka nietypowych kobiet stanowiło wyjątek od tej reguły; przekazy mówiące wam, że kobiece doświadczenie nie jest ani normatywne, ani centralne względem ludzkiego doświadczenia. Dysponujecie przeszkoleniem i narzędziami do prowadzenia niezależnych badań, oceny danych, krytyki i wyrażania w języku i formie wizualnej tego, co odkryjecie. Owszem, jest to przywilej, ale tylko pod warunkiem że w zamian za niego nie rezygnujecie z pogłębionej wiedzy o nieuprzywilejowanych, wiedzy o tym, że jako kobiety byłyście i nadal jesteście postrzegane jako istniejące nie na własnych prawach, ale w służbie mężczyzn. I tylko pod warunkiem że nie zrezygnujecie z umiejętności myślenia jako kobiety, nawet jeśli w szkołach wyższych i zawodach, do których wiele z was trafi, będziecie chwalone i nagradzane za to, że „myślicie jak mężczyźni”.
Słowo „władza” (power) ma dla kobiet szczególne konotacje. Od dawna kojarzy nam się z użyciem przemocy, gwałtem, posiadaniem broni, bezwzględnym pomnażaniem bogactwa i gromadzeniem zasobów, z władzą, która kieruje się wyłącznie własnym interesem, gardząc bezsilnymi i wyzyskując ich – w tym kobiety i dzieci. Skutki tak pojętej władzy są wszędzie wokół nas, nawet całkiem bezpośrednio w wodzie, którą pijemy, i powietrzu, którym oddychamy, w postaci substancji rakotwórczych i odpadów radioaktywnych. Od dłuższego czasu feministki mówią jednak o tym, że czas przedefiniować pojęcie władzy, powrócić do jego semantycznych korzeni: posse, potere, pouvoir: móc, mieć potencjał, posiadać i wykorzystywać swoją energię tworzenia – moc transformacji. Jeden z najwcześniejszych zarzutów wysuwanych wobec feminizmu, zarówno w XIX, jak i XX wieku, dotyczył tego, że za jego sprawą kobiety będą zachowywały się jak mężczyźni – w sposób bezwzględny, kierując się żądzą wyzysku i opresji. Tymczasem radykalny feminizm dąży do transformacji relacji międzyludzkich i struktur, w których władza, zamiast być czymś, co gromadzą nieliczni, byłaby udostępniana wielu osobom i przez wiele osób współdzielona w postaci wiedzy, kompetencji, umiejętności podejmowania decyzji, dostępu do narzędzi, a także w postaci podstawowych zasobów: żywności, schronienia, opieki zdrowotnej i umiejętności czytania i pisania. Dla feministek – i wielu osób spoza feministycznego grona – wciąż ważne jest (i słusznie), co oznaczałaby władza w takim społeczeństwie, a także jak wyglądają obecnie względne różnice władzy wśród kobiet i pomiędzy nimi.
Tu dochodzimy do trzeciego znaczenia władzy w odniesieniu do kobiet: złudnej władzy, którą męskie społeczeństwo udostępnia nielicznym, pod warunkiem że wykorzystają ją do tego, by zachować obecny stan rzeczy i zasadniczo „myśleć jak mężczyźni”. Oto znaczenie kobiecego tokenizmu: władza odebrana ogromnej większości kobiet zostaje przyznana nielicznym, dzięki czemu wydaje się, że każda „naprawdę wykwalifikowana” kobieta może uzyskać dostęp do pozycji przywódczych, sławy i nagród, a tym samym, że sprawiedliwość oparta na zasługach rzeczywiście wygrywa. Kobietę tokeniczną zachęca się do tego, by widziała siebie jako odmienną od większości pozostałych kobiet, wyjątkowo utalentowaną i godną uznania oraz by oddzieliła się od ogółu kobiecej kondycji; „zwykłe” kobiety również postrzegają ją jako odrębną, a być może nawet silniejszą niż one same. Ze względu na to, że jesteście grupą kobiet uprzywilejowanych – w obrębie narzuconych wszystkim kobietom granic – niezwykle ważne dla waszego przyszłego dobrostanu jest to, byście zrozumiały, na jakich zasadach działa tokenizm. Jego najbardziej bezpośrednia sprzeczność polega na tym, że chociaż pozornie oferuje pojedynczej tokenicznej kobiecie środki do realizacji jej twórczej inwencji, do wpływania na bieg wydarzeń, to jednocześnie, wymuszając na niej określone zachowania i styl, zaciera jej outsiderskie spojrzenie, które mogłoby stanowić dla niej prawdziwe źródło mocy i wizji. Pozbawiona tego spojrzenia z zewnątrz, taka kobieta traci zrozumienie, które zarówno łączy ją z innymi kobietami, jak i utwierdza ją w jej własnej tożsamości. Tokenizm zasadniczo wymaga, aby tokeniczna jednostka wyparła się własnej przynależności do grupy kobiet, zwłaszcza kobiet mniej uprzywilejowanych niż ona: jeśli jest lesbijką, powinna zanegować relacje z poszczególnymi kobietami; utrwalić zasady, struktury, kryteria i metodologie, które funkcjonowały po to, by wykluczać kobiety; wyrzec się krytycznej perspektywy swojej kobiecej świadomości lub jej w ogóle nie rozwijać. Kobiety inne niż ona sama – kobiety ubogie, kobiety niebiałe, kelnerki, sekretarki, gospodynie domowe w supermarkecie, prostytutki, stare kobiety – stają się dla niej niewidzialne; być może zbyt dobitnie ucieleśniają to, przed czym uciekła lub chciała uciec.
Rektorka Conway powiedziała mi, że coraz więcej absolwentek Smith podejmuje potem studia medyczne i prawnicze. Na pierwszy rzut oka to dobra wiadomość: dzięki feministycznej walce ostatniej dekady więcej drzwi do tych dwóch wpływowych profesji otwiera się przed kobietami. Chciałabym wierzyć, że każdy zawód stałby się lepszy, gdyby wykonywało go więcej kobiet, i że każda kobieta praktykująca prawo czy medycynę mogłaby wykorzystać zdobytą wiedzę i umiejętności do pracy nad przekształceniem sfery opieki zdrowotnej i interpretacji prawa tak, by odpowiadały potrzebom wszystkich tych – kobiet, osób niebiałych, dzieci, seniorów, wykluczonych – dla których obecnie działają jako represyjne mechanizmy kontroli. Chciałabym w to wierzyć, ale tak się nie stanie, nawet jeśli połowę personelu w tych zawodach stanowić będą kobiety, chyba że kobiety te nie zgodzą się, by uczyniono z nich tokeniczne insiderki, i żarliwie zachowają spojrzenie i świadomość osoby z zewnątrz.
Żadna kobieta nie jest tak naprawdę insiderką w instytucjach stworzonych przez męską świadomość. Kiedy pozwalamy sobie wierzyć, że tak jest, tracimy kontakt z tymi częściami nas samych, które ta świadomość definiuje jako nie do przyjęcia; tracimy kontakt z żywotną hardością i wizjonerską siłą gniewnych babek, szamanek, zaciekłych handlarek z wojny kobiet Igbo, opierających się małżeństwu tkaczek jedwabiu z przedrewolucyjnych Chin, milionów wdów, akuszerek i uzdrowicielek torturowanych i palonych jako czarownice przez trzysta lat w Europie, dwunastowiecznych beginek, które utworzyły niezależne zakony kobiece poza zwierzchnictwem Kościoła, uczestniczek Komuny Paryskiej, które pomaszerowały na Wersal, niewykształconych gospodyń z angielskiej Kobiecej Gildii Spółdzielczej, które uczyły się na pamięć poezji nad balią z praniem i organizowały się przeciwko uciskowi jako matki, myślicielek dyskredytowanych jako „napastliwe”, „rozwrzeszczane”, „wariatki” czy „dewiantki”, których odwagi głoszenia herezji i mówienia prawdy tak bardzo potrzebujemy we własnym życiu. Wierzę, że duszę każdej kobiety nawiedzają duchy kobiet z dawnych czasów, które walczyły o swoje niezaspokojone potrzeby, potrzeby swoich dzieci, plemion i narodów, które nie godziły się na nakazy męskiego Kościoła i państwa, które podejmowały ryzyko i stawiały opór, podobnie jak dzisiejsze kobiety – Inez Garcia, Yvonne Wanrow, Joan Little, Cassandra Peten – które walczą ze swoimi gwałcicielami i oprawcami. Te duchy mieszkają w nas i próbują do nas przemówić. Możemy jednak zdecydować, że pozostaniemy głuche; tokenizm zaś, mit „wyjątkowej” kobiety, pozbawionej matki Ateny wyrosłej z głowy ojca, może sprawić, że nie usłyszymy ich głosu.
W kończącej się właśnie dekadzie, gdy coraz więcej kobiet wkracza na ścieżkę kariery zawodowej (choć nadal doświadczają molestowania seksualnego w miejscu pracy, choć nadal, jeśli mają dzieci, pracują na dwa pełne etaty, choć mężczyźni nadal zdecydowanie przeważają liczebnie na stanowiskach kierowniczych i decyzyjnych), musimy przede wszystkim pamiętać o tym, co ruch feministyczny głosił od samego początku, gdy kształtował się pod koniec lat sześćdziesiątych: żadna kobieta nie jest wyzwolona, dopóki wszystkie nie będziemy wyzwolone. Media zalewają nas komunikatami, w których mówi się nam, że w dzisiejszych czasach „alternatywne style życia” są powszechnie akceptowane, że „kontrakty małżeńskie” i „nowa intymność” rewolucjonizują związki heteroseksualne, że wspólne rodzicielstwo i „nowe ojcostwo” zmienią świat. Żyjemy w społeczeństwie omamionym przez przemysł „rozwoju osobistego” i „ludzkiego potencjału”, przez złudzenie, że indywidualną samorealizację można osiągnąć w ciągu trzynastu tygodni, czy wręcz w jeden weekend, że wyobcowanie i niesprawiedliwość doświadczane przez kobiety, przez osoby Czarne i z Trzeciego Świata, przez biednych, w świecie rządzonym przez białych mężczyzn, w społeczeństwie, które nie zaspokaja nawet podstawowych ludzkich potrzeb i które powoli zatruwa samo siebie, można złagodzić lub zniwelować za pomocą Medytacji Transcendentalnej. Być może najzwięźlejszym wyrazem tego przesłania, jaki widziałam, jest skierowany do kobiet magazyn „Self”. Obstawanie przez feminizm przy tym, że osobowość (selfhood) każdej kobiety jest cenna, że kobieca etyka samowyrzeczenia (self-denial) i samopoświęcenia (self-sacrifice) musi ustąpić miejsca prawdziwej kobiecej identyfikacji, która potwierdzi naszą więź ze wszystkimi kobietami, zostało wypaczone do postaci komercyjnie opłacalnego i politycznie wyniszczającego narcyzmu. To niezwykle ważne, aby każda z was – a wiele z tych komunikatów szczególnie do was się kieruje – potrafiła wyraźnie odróżnić „wyzwolony styl życia” od feministycznej walki i dokonała świadomego wyboru.
Utarło się, że przemówienia do absolwenckiego grona kończą się puentą, iż bez względu na to, ile złego zrobiły poprzednie pokolenia, to właśnie wchodząca w dorosłe życie generacja musi uratować świat. Ja chciałabym raczej powiedzieć wam, kobiety z rocznika 1979: postarajcie się być godne swoich przodkiń, wyciągnijcie naukę z waszej historii, szukajcie inspiracji u własnych antenatek. Jeśli ta historia została wam źle przekazana, jeśli jej nie znacie, wykorzystajcie przywilej dostępu do wykształcenia, by ją poznać. Zdobywajcie wiedzę o tym, jak niektóre uprzywilejowane kobiety stawały na przeszkodzie idei kobiecego wyzwolenia, inne zaś poświęcały własne przywileje, aby tę sprawę wspierać; uczcie się o tym, jak błyskotliwe i odnoszące sukcesy kobiety nie zdołały stworzyć sprawiedliwszego i bardziej opiekuńczego społeczeństwa, właśnie dlatego że starały się to robić na warunkach, które zaakceptowaliby i tolerowali otaczający je potężni mężczyźni. Uczcie się być godnymi kobiet z każdej klasy, kultury i epoki historycznej, które działały na przekór obyczajom, śmiało przemawiały, gdy szykanowano je i nękano fizycznie za publiczne wystąpienia; kobiety, które – jak Anne Hutchinson, Mary Wollstonecraft, siostry Grimké, Abby Kelley, Ida B. Wells-Barnett, Susan B. Anthony, Lillian Smith czy Fannie Lou Hamer – przełamywały tabu, sprzeciwiały się niewolnictwu, własnemu i innych osób. Stanie się kobietą tokeniczną – niezależnie od tego, czy zdobywasz Nagrodę Nobla, czy tylko uzyskujesz etat na uczelni za cenę wyparcia się własnych sióstr – oznacza w gruncie rzeczy, że stajesz się kimś gorszym od mężczyzny, ponieważ mężczyźni są lojalni przynajmniej wobec własnego światopoglądu, swoich praw braterstwa i męskiego interesu własnego. Nie sugeruję, byście naśladowały męską lojalność; podobnie jak filozofka Mary Daly uważam, że więzi między kobietami muszą mieć zupełnie inny charakter i całkowicie inny cel: nie powinno w nich chodzić o skąpienie innym zasobów i władzy, ale o uwalnianie w sobie nawzajem niezbadanych jeszcze pokładów i transformacyjnej mocy kobiet, którymi tak długo pogardzano, które ograniczano i marnotrawiono. Zdobywajcie wszelką możliwą wiedzę i umiejętności w każdym zawodzie, ale pamiętajcie, że większość waszej edukacji musi polegać na samokształceniu, na uczeniu się rzeczy, które kobiety muszą wiedzieć, i na przywoływaniu głosów, które musimy usłyszeć w sobie.
Mowa do absolwentek Smith College, Northampton w stanie Massachusetts, 1979 rok.
Krew, chleb i poezja. Wybór prozy 1979–1985
Co powinna wiedzieć kobieta? (1979)
[1] United Nations, Department od International Economic and Social Affairs, Statistical Office, 1977Compendium of Social Statistics, New York 1980.
Tytuł oryginału: Essential Essays. Culture, Politics, and the Art of Poetry
Redakcja: Karolina Górniak-Prasnal
Korekta: Paulina Lenar, Aleksandra Czyż
Współpraca redakcyjna: Maciej Oleksy
Projekt okładki: Przemek Dębowski
Konwersja do formatów EPUB i MOBI: Małgorzata Widła
197. publikacja wydawnictwa Karakter
ISBN 978-83-68059-10-6
Copyright © 2018 by the Adrienne Rich Literary Trust
Copyright © 2009, 2003, 2001, 1993, 1986 by Adrienne Rich
Copyright © 1979, 1976 by W.W. Norton & Company, Inc.
Introduction copyright © 2018 by Sandra M. Gilbert
First published by W.W. Norton & Company, Inc. All rights reserved
Copyright © for the translation by Kaja Gucio, 2024
Wydawnictwo Karakter
ul. Grabowskiego 13/1, 31-126 Kraków
karakter.pl
Zapraszamy instytucje, organizacje oraz biblioteki do składania zamówień hurtowych z atrakcyjnymi rabatami. Dodatkowe informacje pod adresem sprzedaz@karakter.pl oraz pod numerem telefonu 511 630 317.