Explorer Academy: Akademia Odkrywców. Tygrysie gniazdo. Tom 5 - Trudi Trueit - ebook

Explorer Academy: Akademia Odkrywców. Tygrysie gniazdo. Tom 5 ebook

Trudi Trueit

4,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W porywającej, piątej części „Akademii Odkrywców” Cruz, Lani, Sailor, Emmett i Bryndis przemierzają świat w poszukiwaniu kolejnych wskazówek prowadzących do odkrycia przełomowej receptury. Tym razem odnajdą sekretne pomieszczenia ukryte pod znanymi zabytkami i dowiedzą się, że GRROTA nie jest jedynym miejscem, w którym Akademia korzysta z zaawansowanych technologicznie zabezpieczeń.

Kiedy Cruz znajdzie się w sytuacji bez wyjścia, pojawi się nowy bohater, na którego można liczyć. Ale tym razem fortuna niekoniecznie będzie sprzyjać grupie młodych odkrywców.

Życie Cruza bezpowrotnie się zmieni…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 252

Oceny
4,9 (29 ocen)
27
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Chinkam

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka nie mogę doczekać się następnej część
20
Anis27

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna część niezwykle wciągającej serii. Przegody Cruza, a także jego przyjaciół uczą i bawią. Chcesz odwiedzić Tadź Mahal albo wilgotny las równikowy? Z odkrywcami masz to zapewnione, a przy okazji przeżyjesz mnóstwo przygód.
10
alicjakos

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna
10
Martafilonova

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna seria ale dużo ludzi ginie i jeszcze ta paskudna mgławica
00

Popularność




Tytuł oryginału: Explorer Academy. The Tiger’s Nest Tekst: Trudi Trueit Ilustracje na okładce: Antonio Javier Caparo Layout i projekt okładki: Eva Absher-Schantz Ilustracje w środku: Scott Plumbe Szyfry i zagadki: dr Gareth Moore Tłumaczenie: Krzysztof Kietzman Redakcja: Barbara Szymanek DTP: Marzena Andziak

Copyright © 2021 National Geographic Partners, LLC. All Rights Reserved. Published by National Geographic Partners, LLC, 1145 17th St., N.W., Washington, D.C. 20036

Copyright © 2021 Polish edition National Geographic Partners, LLC. All Rights Reserved Licensed by Dressler Dublin sp. z o.o. Wydawnictwo Olesiejuk, an imprint of Dressler Dublin sp. z o.o.

National Geographic and the Yellow Border Design are registered trademarks of National Geographic Society and used under license.

ISBN 978-83-8216-919-5

Dressler Dublin sp. z o.o. 05-850 Ożarów Mazowiecki ul. Poznańska 91 [email protected]  www.wydawnictwo-olesiejuk.pl

Dystrybucja: www.dressler.com.pl Księgarnia internetowa: www.swiatksiazki.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone.

DLA AUSTINA, TRINY, BAILEYA I CARTERA, DZIĘKI KTÓRYM JESTEM NAJSZCZĘŚLIWSZĄ CIOCIĄ NA ŚWIECIE – T.T.

GDZIE SIĘ PODZIEWAŁ ten Orion?

Cruz, który siedział w śmigłowcu ramię w ramię z kapitanem Roxasem, powiódł wzrokiem po błękitnych falach wzburzonego oceanu, wypatrując białego kilwateru statku. Dwa dni temu flagowa jednostka Akademii Odkrywców odbiła z portu w Kenii. Bez niego.

Najpierw burza śnieżna opóźniła jego odlot z Nowego Jorku, a potem problemy techniczne samolotu uziemiły go w Stambule. Koniec końców dotarł do Mombasy, gdzie oczekiwał go pilot pokładowego śmigłowca Oriona, by wrócić z nim na statek znajdujący się w zachodniej części Oceanu Indyjskiego.

Cruz spędził przerwę semestralną z tatą na Kaua’i. Pracowali w rodzinnym sklepie surfingowym: Słonecznym Szałasie, objadali się pizzą pepperoni z dodatkowym serem, a w każdej wolnej chwili surfowali. Jak dawniej. A jednak Cruz nie potrafił odpędzić myśli o recepturze regeneracji komórkowej mamy. Przed czterema miesiącami nie miał pewności, czy zdoła odnaleźć choćby jedną część szyfru, a teraz był już na półmetku. Zostały jeszcze tylko cztery fragmenty! Nie mógł się doczekać, aż dołączy do przyjaciół i wspólnie odpalą holodziennik, by wysłuchać piątej wskazówki.

Na widnokręgu pojawił się kanciasty obrys. Cruz zmrużył oczy, by cokolwiek dostrzec wśród odbijających się od tafli oceanu promieni popołudniowego słońca. Serce dudniło mu jak szalone. Był pewien, że pilot słyszy je pomimo ryku silnika. „Czyżby to...?”

Tak! Odnaleźli Oriona. Jednak statek się nie przemieszczał. Zatrzymał się kilka kilometrów na zachód od brzegu wyspy.

Kapitan Roxas wskazał dłonią ląd w kształcie rozciągniętego trójkąta.

– Atol Aldabra.

Odkrywcy uczyli się o Aldabrze na zajęciach z profesorem Ishikawą. Atol składał się z szeregu wysepek, które tworzyły rafę koralową wokół laguny. Aldabra, należąca do zewnętrznych wysp Seszeli, kryje jedną z największych raf koralowych na Ziemi. Nic dziwnego, że to właśnie tu przycumował Orion. Atol stanowił istny raj dla odkrywców! Gdy zbliżyli się do statku na niewielką odległość, Cruz dostrzegł banderę Akademii. Powiewała na wietrze nad mostkiem, witając ich w domu niczym latarnia morska.

– Orion, tu śmigłowiec Academy One. Proszę o zezwolenie na lądowanie – powiedział kapitan Roxas.

– Zgoda na lądowanie – wyłowili słowa wśród trzasków w eterze. – Lądowisko wolne.

Gdy unosili się nad lądowiskiem, Cruz usiłował przewiercić wzrokiem oszklony owalny pokład widokowy na rufie statku. Zastanawiał się, czy ktoś wyszedł mu na powitanie. Może jego najlepsza przyjaciółka? Lani nie wybrała się z nim na Kaua’i, by spędzić z rodziną przerwę semestralną. Jako świeżo upieczona uczennica, która spędziła w Akademii dopiero kilka tygodni, postanowiła zostać na pokładzie, by nadrobić zaległości w nauce i zaliczyć obowiązkowy program survivalowy z monsieur Legrandem.

Kapitan Roxas ustawił płozy śmigłowca dokładnie pośrodku ogromnych liter „EA” – tak delikatnie, że Cruz prawie nie odczuł lądowania. Pilot wyłączył silnik i łopaty wirnika zatrzymały się.

Cruz zdjął zestaw słuchawkowy, odpiął pas i wyskoczył z kabiny, gdy tylko kapitan Roxas otworzył drzwi.

– Dziękuję za podwózkę.

– Nie ma sprawy. – Pilot podał mu marynarską torbę.

Cruz ledwie przekroczył próg oszklonej kopuły, gdy popędziła w jego stronę puchata biała kulka. Padł na kolana i szeroko rozstawił dłonie.

– Hau, hau! – Różowy języczek Hubbarda o mało nie odlizał mu ucha.

Cruz roześmiał się i opadł na dywan jesiennych liści.

– Stęsknił się za tobą. – Za jednym z plecionych oliwkowozielonych krzeseł stała Taryn Secliff.

– Też się za nim stęskniłem. – Przerwa semestralna trwała tylko dwa i pół tygodnia, ale zdawało mu się, że minęły całe wieki. Podniósł się na kolana. Rozejrzał się po pustym pomieszczeniu. Zdziwił się, że nie widzi przyjaciół. Miał nadzieję, że wszystko było w porządku.

– Nie przejmuj się. – Grymas na jego twarzy nie umknął uwadze opiekunki. – Nic się nie stanie, jeśli tym razem opuścisz misję.

– Misję? – Cruz przełknął ślinę. – Już? – To dlatego nikt nie wyszedł mu na powitanie.

– Ekipy badają rafę wokół atolu Aldabra na pokładzie Ridley. Ekipa Earhart wyruszyła z samego rana. Wkrótce kolej na Cousteau. – Spojrzała na zegarek. – Jeśli się pośpieszysz, może jeszcze zdążysz.

Trzymając Hubbarda w dłoniach, Cruz zerwał się na równe nogi. Cmoknął pieska w główkę i przekazał go w ręce Taryn. Popędził ku drzwiom, po czym się obrócił.

– Moja tor...

– Zajmę się tym. – Taryn machnęła dłonią. – Leć!

– Hau! – szczeknął Hubbard.

Cruzowi nie trzeba było tego powtarzać. Laboratorium oceanografii znajdowało się na najniższym pokładzie – sześć poziomów niżej. Pokonywał piętro za piętrem, a podeszwy butów piszczały na każdym zakręcie. Pacnął przypinkę komunikatora.

– Cruz do Marisol Coronado.

– Dotarłeś! – Dobiegł go rozradowany głos cioci. – Właśnie miałam iść w twoją stronę. Głodny?

– W sumie... tak.

– Masz ochotę wpaść? Moglibyśmy...

– Chętnie, ciociu, ale... nie mogę.

– Co taki zziajany? Biegniesz?

– Misja z ekipą... Ridley... Wyświadczysz mi... przysługę? Zadzwoń, ciociu, do taty. Powiedz mu... że dotarłem.

– Pewnie. Baw się dobrze.

– Dzięki, Tía. Bez odbioru.

Cruz zeskoczył z ostatniego schodka na dolny pokład. Chwycił za słupek, skręcił i wystrzelił ku labiryntowi korytarzy, które wiodły do laboratorium oceanografii. Nim dotarł do wewnętrznej śluzy hangaru łodzi podwodnej, paliło go w płucach. Pchnął drzwi otwartymi dłońmi i zajrzał do środka przez okrągłe okienko. „Nieee!” Pomieszczenie wypełniała słona woda. Przez mętną zielonkawobłękitną mgiełkę ledwo dostrzegł kraniec ogona Ridley, który zanikał w otworze w kadłubie statku. Spóźnił się. Znów. Sapiąc, nie mógł zrobić nic innego, jak tylko patrzeć na zamykającą się śluzę zewnętrzną.

– Nie zdążyłeś, co? – Za plecami chłopaka pojawiła się Fanchon Quills.

Dyrektorka pracowni technologicznej trzymała w dłoniach płetwy i hełm nurkowy. Karmelowe loki o zabarwionych na pomarańczowo końcówkach wystawały spod chusty w czarno-różowe paski. Miała na głowie aparat okograficzny ze zwróconą do góry soczewką w stanie spoczynku, który upodabniał ją do motyla z jednym czułkiem.

– Moja ekipa przyjrzy się z bliska rafie na pokładzie Ridley. Beze mnie.

– No i?

Cruz obrzucił kobietę zdziwionym spojrzeniem. Co mógł jeszcze zrobić? Miał za nimi popłynąć?

– Przecież mamy łączność – zachęciła.

– Myślisz, że by się po mnie wrócili?

Fanchon prychnęła.

– Nie jestem pilotem łodzi, ale podejrzewam, że ta potrafi zakręcać.

Cruz uruchomił komunikator.

– Cruz Coronado do... eee...

Nie miał pojęcia, kogo wywołać. Orionowi brakowało pilota łodzi podwodnej od tamtej draki z Trippem Scarlatosem.

– Jaz – podpowiedziała Fanchon.

– Że jak?

– Doktor Jazayeri jest nową dyrektorką laboratorium oceanografii. Zaczęła podczas przerwy semestralnej. Wszyscy mówią na nią Jaz.

Przytaknął.

– Cruz Coronado do Jaz.

– Tu Jaz.

– Jestem członkiem Ekipy Cousteau. Wróciłem na pokład przed paroma minutami... Widziałem, jak odpływacie... Wiem, że już pewnie za późno, ale... – Zrobił bezradną minę.

Zapadła długa cisza.

– Już po ciebie wracamy, Cruzie – odezwała się Jaz. – Czekaj na nas w laboratorium na rufie.

– Już pędzę! Bez odbioru.

– Poczekaj – powiedziała dyrektorka pracowni technologicznej, nim Cruz zerwał się do biegu. Zdjęła aparat okograficzny i założyła go chłopakowi na głowę. – Przyda ci się.

– Dzięki, Fanchon!

Cruz popędził korytarzem. Po minucie stał na rufie od bakburty i obserwował, jak ogromny bąbel, czyli Ridley, wyłania się spomiędzy fal. Jaz z wprawą zawodowca pokierowała miniłodzią, ustawiając ją o kilka metrów od rufy Oriona, dzięki czemu Cruz mógł doskoczyć do drabinki. Wspiął się po szczeblach i zniknął w czeluściach górnego włazu, który otworzyła dla niego Jaz. Emmett, Lani, Bryndis, Sailor i Dugan siedzieli w półkolu wokół kobiety w fotelu pilota. Jaz miała oliwkową skórę i szerokie szare oczy podkreślone fioletowoczarną kredką. Długie czarne włosy spięła w boczny kucyk, a spomiędzy gęstej czupryny wystawał złoty kolczyk w kształcie obręczy.

– Witaj na pokładzie!

– To ja dziękuję, że po mnie wróciliście.

– Nie ma za co.

Cruz minął Bryndis, by usadowić się na skraju ławki. Jasne włosy dziewczyny spięte były w dwa luźne mysie ogonki. Przyjaciółka utkwiła w nim spojrzenie bladoniebieskich oczu. Uśmiechnęła się, co totalnie go rozbroiło. Potknął się, ale Emmett go złapał, nim padł plackiem. Sailor przyłożyła dłoń do ust, by stłumić prychnięcie.

Jaz skinęła głową ku pustemu fotelowi.

– Usiądź tu, jak chcesz.

– Idealnie! – zawołała Lani. – Wiesz, Jaz, Cruz też jest pilotem łodzi.

– No, nieoficjalnie – poprawił ją Cruz. Zajął miejsce w fotelu drugiego pilota. – Odbyłem pełne szkolenie, ale... cóż, nigdy nie wypłynąłem Ridley poza hangar Oriona. Ale za to jestem wyśmieświetnym pilotem na lądzie.

Uczniowie prychnęli ze śmiechu.

Jaz chwyciła oba stery i zaczęła oddalać się od statku. Gdy wycofali się na odległość około sześciu metrów, wcisnęła coś na konsolecie i usłyszeli brzęczenie. Zaczęły opróżniać się zbiorniki balastowe po przeciwległych stronach kadłuba. Cruz wiedział, że zapewniały jednostce wyporność. Teraz wypuszczały powietrze, by batyskaf mógł się zanurzyć. Żeby zaś ponownie się wynurzyć, pilot wypełniał zbiorniki powietrzem ze sprężarki. Ridley powoli znikała pod wzburzonymi falami.

– Ridley do Oriona. Jesteśmy gotowi zejść w głębiiiny – powiedziała do słuchawki Jaz, przeciągając samogłoski.

Miniłódź podwodna sunęła przez turkusowe wody pod ostrym kątem. Jaz włączyła przedni reflektor. Na ich trasie rozstąpiły się setki srebrzystoniebieskich ryb. Połowa odbiła w lewo, a druga śmignęła w prawo. Cruz zachodził w głowę, jak decydowały, w którą stronę zwiewać.

– Niektórym wydaje się, że poznaliśmy każdy zakątek Ziemi i nie pozostało nam już nic do odkrycia – powiedziała Jaz. – Gdyby tylko mogli wybrać się z nami w podróż. Szacujemy, że co najmniej jedna trzecia podwodnego życia nie została jeszcze poznana. A ponieważ oceany zamieszkane są nawet przez milion gatunków, sporo zostało dla was, waszych dzieci i wnuków! – Gdy tylko wypowiedziała te słowa, ujrzeli, że w kierunku łodzi podpływa orleń cętkowany. Płaszczka od niechcenia machała trójkątnymi płetwami.

– Jaka piękna. – Sailor westchnęła z podziwem.

– Jaka wielka – skwitował Emmett.

– Jaka... no nie, odpływa – powiedziała Jaz, gdy długi, cienki ogon płaszczki uderzył o jej połowę szyby. – Lepiej śpieszcie się ze zdjęciami. Wasze aparaty sprzężone są z komputerem pokładowym Oriona, więc od razu otrzymacie podstawowe informacje o gatunku, no, chyba że akurat odkryjecie nowy.

Uczniowie zaczęli robić zdjęcia. Cruz skierował aparat okograficzny ku wirującej ławicy żółtych lucjanów[1], wypowiedział w myślach słowo „zdjęcie” i zamknął oczy na dwie sekundy zgodnie z instrukcją obsługi urządzenia. Gdy je otworzył, ujrzał podłużną fletnicę, zwaną też rurecznicą[2], która przemieszczała się w pionie. Zrobił kolejną okografię. Następnie uwiecznił na zdjęciach cętkowanego strzępiela Epinephelus tukula; amfipriona Amphiprion fuscocaudatus w pomarańczowo-czarno-białe paski; a także srebrzystobiałą murenę szarą[3] o głowie pokrapianej czarnymi plamkami. Malutkie kropki ułożone były w geometryczne kształty. Aż się prosiły, by połączyć je liniami. Cruz nie nadążał śledzić wszystkiego, co działo się za szybami.

Wkrótce potem wśród błękitnej toni ujrzeli skalne wybrzuszenie.

– Zbliżamy się do rafy barierowej atolu – ogłosiła Jaz. Zerknęła zadziornie w stronę Cruza. – Chcesz posterować?

– Serio?

– Pewnie.

Podała mu zestaw słuchawkowy, sięgnęła po tablet i zamienili się miejscami.

Cruz zdjął aparat okograficzny, założył słuchawki i spoczął za konsolą. Chwycił za lewy i prawy ster. Nareszcie! Doczekał się. Pilotował Ridley!

Jaz pochyliła się w jego stronę.

– Muszę ci się do czegoś przyznać. Zapoznałam się z zapiskami poprzedniego pilota. Wspominał o tobie.

Cruz mocno przełknął ślinę.

– N-naprawdę?

– Napisał, że byłeś wzorowym uczniem i byłeś gotów, by pilotować Ridley pod nadzorem.

Tyle dobrego, że zdaniem Trippa mógł podołać zadaniu – choć marna to pociecha w obliczu faktu, że poprzedni pilot batyskafu usiłował go zabić.

– Ridley, Ridley, tu góra. – Cruz usłyszał w słuchawkach męski głos. Spojrzał na Jaz, która skinieniem głowy zezwoliła mu na odpowiedź.

– Zgłaszam się, góro – odparł Cruz. – Odbiór.

– Ridley, pora na test systemu łączności i odczyty.

– Przyjąłem, góro – potwierdził Cruz. – Obecnie utrzymujemy głębokość dwudziestu siedmiu metrów.

– Czekam na odczyty – powiedział członek załogi Oriona.

Jaz wskazała ciśnieniomierze, by przypomnieć mu procedurę, ale Cruz był gotów.

– Główny zbiornik z tlenem: dwa tysiące sto psi[4] – oznajmił. – Rezerwa: dwa tysiące osiemset psi.

– Główny dwa sto, rezerwa dwa osiemset – powtórzył załogant.

– Ciśnienie kabinowe wynosi pół psi ponad jedną atm[5] – dodał Cruz. – Systemy podtrzymywania życia w normie. Widoczność: około piętnastu metrów. Kontynuujemy zanurzenie.

– Przyjąłem, Ridley. Miłej podróży.

Jaz posłała mu uśmiech aprobaty. To był test, a Cruz właśnie go zdał.

Wodząc wzrokiem po zielonkawoniebieskich głębinach, Cruz wyprostował się w fotelu. Pchnął do przodu lewy ster. Ridley odpowiedziała, delikatnie pikując w prawo. Sterowanie łodzią podwodną łudząco przypominało grę komputerową. Stery i konsole były niemal identyczne. Gdy zbliżyli się do dna oceanicznego, Cruz wyrównał do poziomu. Dobrze się bawił – okazało się, że to nie takie trudne, jak się obawiał!

„Ojej”.

Nagle zesztywniał. Podążał wzdłuż brzegu rafy, ale teraz przed dziobem Ridley rozciągała się jakaś ściana czy bariera, która bezpośrednio zagradzała im drogę. Dostrzegł w niej otwór, ale, niestety, boleśnie mały. Na domiar złego po obu stronach otworu znajdowały się pokaźne skupiska korali madreporowych Acropora cervicornis. Powinien odbić w lewo, by poszukać okrężnej drogi? A może lepiej nie zbaczać z kursu?

– Eee... Jaz?

– Widzę – odparła. – Jest wystarczająco szeroki. Dociśnij nieco po sterburcie, abyśmy zrównali kurs.

Koszulka kleiła się Cruzowi do pleców. Ściskał stery tak mocno, że drętwiały mu dłonie. Gdy zbliżył się do otworu w rafie, zmniejszył prędkość. Ridley wślizgnęła się między kolce przypominających poroże korali. Wstrzymał oddech. Sądząc po ciszy panującej na pokładzie, pozostali poszli w jego ślady.

„Nie draśnij rafy. Nie draśnij rafy”, powtarzał w myślach.

Gdy nie usłyszał ani dźwięku, obejrzał się za siebie. Pokonali przeszkodę bez szwanku!

Na twarzach uczniów zawitały uśmiechy. Dugan skinął głową z aprobatą.

– Doskonała robota – oznajmiła Jaz. – Wiem, że to twój pierwszy raz za sterami, ale z pewnością byłoby ci łatwiej, gdyś nieco zluzował ten śmiertelny uścisk.

– Jasne.

Cruz wyprostował palce. Poprowadził Ridley na tyle blisko krawędzi rafy od sterburty, by zapewnić ekipie dobre warunki do zdjęć, a jednocześnie na tyle daleko, by nie uszkodzić formacji. Lani zrobiła wyśmienite zdjęcia koralowcom z rodziny Mussidae. Brązowe bulwy o średnicy niemal dwu metrów i pofałdowanej, pokrytej bruzdami powierzchni przypominały ludzkie mózgi.

Cruz monitorował odczyty, gdy przed dziobem Ridley przeleciała torpeda!

– O kurczę! – wrzasnął Dugan. – Widzieliście!?

– Żarłacz Carcharhinus melanopterus – oznajmiła spokojnym głosem Jaz.

Wokół batyskafu krążył półtorametrowej długości szary rekin o ogonie i płetwach, które wyglądały, jakby zostały pokryte czarną farbą. Ostro zakończony pysk skierował się w ich stronę i Cruz zauważył otwór gębowy, skrzela i jasnoszare podbrzusze. Ma się rozumieć, że widywał już rekiny u siebie, na Hawajach, ale z odległości – i z plaży. Sunący przez wodę żarłacz zdawał się potężny, a jednocześnie był pełen wdzięku. Cruz nie chciał zderzyć się ze zwierzęciem ani go spłoszyć, więc zmniejszył prędkość i trzymał się raz obranego kursu.

– Świetnie – powiedziała cicho Jaz. – Zrobiłabym dokładnie to samo.

Żarłacz przepłynął przed przednią szybą po raz ostatni, a potem zniknął w toni. Jaz oznajmiła, że pora zmierzać ku Orionowi. Cruz zawrócił po szerokim łuku ponad łąką trawy morskiej, co zwróciło uwagę żółwia zielonego. Gad podpłynął do kopuły. Był ogromny! Miało się wrażenie, że nakrapiany brązowy karapaks zwierzęcia dorównuje rozmiarami oponie monster trucka – a może i jest od niej większy. Cruz wiedział, że żółw zielony zawdzięcza nazwę bladozielonej skórze. Gad zrównał się z nimi. Jakby od niechcenia machał płetwami, by dotrzymać prędkości łodzi podwodnej. Poruszył głową i łypnął na nich okiem spod opadającej powieki.

– Pewnie próbuje ustalić, jakim jesteśmy zwierzęciem – uznał Emmett.

Sailor prychnęła.

– Fanchon powinna nam zrobić Uniwersalny Komunikator Gadziej Gadki.

– Jeśli ktoś potrafi, to tylko ona – skwitował Cruz.

Ciekawski gad dotrzymywał im kroku przez niemal pół kilometra, nim wreszcie odbił w bok. Gdy zbliżyli się do Oriona, Cruz uruchomił sprężarkę, by napełnić powietrzem zbiorniki balastowe. Ridley zaczęła się wynurzać. Według odczytów sonaru znajdowali się w odległości kilkuset metrów od Oriona. Jaz powinna lada chwila przejąć stery. Chyba że...

Cruz głośno przełknął ślinę. Chyba nie zamierzała pozwolić mu dokować? Ale Jaz ani drgnęła.

– Jaz? – Cruz spojrzał na instruktorkę. – Chyba powinnaś przejąć stery...

– Poradzisz sobie – powiedziała łagodnym, ale stanowczym tonem. – Ćwiczyłeś to już w głowie, prawda?

– Milion razy, ale tym razem to dzieje się naprawdę. To...

– Każdy pilot kiedyś dokuje po raz pierwszy. Nie myśl za dużo. Krok po kroku. – Oparła dłoń o konsolę drugiego pilota. – Będę tuż obok.

– N-no dobrze.

„Krok po kroku, co? Oddychaj”.

To od czego powinien zacząć? Łączność ze statkiem. Cruz uruchomił zestaw słuchawkowy.

– Góro, tu... eee... Ridley. – Ale wtopa! O mało nie zapomniał nazwy batyskafu! – Jesteśmy... eee... dwadzieścia cztery metry od statku. Nadpływamy z południa, południowego wschodu na głębokości siedmiu i pół metra. Proszę otworzyć zewnętrzną śluzę hangaru.

– Tu góra – powiedział załogant Oriona. – Prośba przyjęta. Otwieram śluzę.

Na wprost, wśród mętnej toni, pojawił się kadłub statku. Oczom Cruza ukazał się otwór w rufie. Wypionował łódź i wyrównał ją z hangarem. Znajdowali się w odległości około dziewięciu metrów od statku, gdy odezwała się Jaz:

– Jesteśmy na tyle blisko, że o resztę zatroszczy się sam pęd.

Cruz zluzował chwyt. Musiał sobie przypominać, by nie ściskać sterów. Wstrzymał oddech, jakby mógł wprowadzić Ridley do hangaru wyłącznie siłą woli. Już prawie dotarli na miejsce...

– Trzymaj kurs – szepnęła Jaz.

Ridley cicho i łagodnie wpłynęła w trzewia statku.

Cruz miał ochotę już świętować, ale jego zadanie nie dobiegło końca. Gdy w całości znaleźli się we wnętrzu hangaru, rozciągnął wysięgniki, które złapały za liny cumownicze przymocowane do ścian pomieszczenia. Po kilku łagodnych bujnięciach Ridley spoczęła w miejscu. Cruz opuścił kotwicę i wyłączył silnik.

– Orion, procedura dokowania zakończona.

– Dziękuję, Ridley. Witajcie na pokładzie.

Cruz zrobił najdłuższy, najbardziej radosny wydech w życiu. Udało mu się – zaliczył pierwszą misję w fotelu pilota!

Odczekali, aż majtek opróżni hangar. Jaz otworzyła właz Ridley i Ekipa Cousteau opuściła pokład. Cruz został z dyrektorką laboratorium, by sprawdzić zbiorniki, akumulatory i sprzęt. Opuścił właz jako ostatni.

Zszedł po drabince, by dołączyć do przyjaciół, którzy czekali nieopodal.

– No i jak wam się...

Nagle zalało go istne tsunami! Woda była tak chłodna, że aż podskoczył. Kombinezon przemókł mu do szczętu. Rozłożył ręce.

– Co się...

Sailor, Emmett, Lani, Bryndis i Dugan śmiali się do rozpuku. Dugan trzymał wiadro.

– Gratulujemy pierwszego udanego zanurzenia! – powiedział Emmett, po czym wszyscy nagrodzili Cruza oklaskami. – Zasłużyłeś na lemoniadowy chrzest.

Cruz przyłożył palce do ust i poczuł słodkawo-kwaskowy smak. „Zgadza się, lemoniada!” Spojrzał ku górnemu włazowi Ridley, z którego wynurzyła się Jaz. Szelmowska mina świadczyła o tym, że i ona miała udział w niespodziance. Niczym przemoknięty pies, Cruz strząsnął napój z włosów. Dla żartu zrobił naburmuszoną minę, ale tak naprawdę się nie złościł. Był z siebie dumny.

Lepki, ale dumny.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

1 Tu: gatunek Lutjanus bengalensis, który zamieszkuje Ocean Indyjski (przyp. tłum.).

2 Tu: gatunek Aulostomus chinensis, który zamieszkuje Ocean Indyjski (przyp. tłum.).

3Gymnothorax griseus (przyp. tłum.).

4Pounds per square inch (psi) – funty na cal kwadratowy. Jest to jednostka ciśnienia w brytyjskim systemie miar (przyp. tłum.).

5 Atmosfera fizyczna (atm) – miara ciśnienia. Jedna atmosfera fizyczna to średnie ciśnienie atmosferyczne na poziomie morza (przyp. tłum.).

PODZIĘKOWANIA

Pisarz nie jest samotną wyspą. Może wzniecić iskrę, ale nie rozpali ogniska bez pomocy. Mam to szczęście, że jestem otoczona tyloma niesamowitymi osobami, które nie tylko podtrzymują ogień, lecz również rozpalają moje serce. Swoje osiągnięcia w dużej mierze zawdzięczam dobremu słowu, pasji i mądrości mojej wspaniałej agentki, Rosemary Stimoli. Jest najlepsza – bez dwóch zdań. Byłabym zagubiona, gdyby nie członkowie mojego pierwszorzędnego zespołu z National Geographic: Becky Baines, dzięki której uśmiecham się nawet wtedy, gdy wszystko się wali (i która jednocześnie wszystko naprawia), oraz Jennifer Rees, która sprawia, że jestem lepszą pisarką, i robi to z wdziękiem, dobrocią i radością cechującymi nielicznych. Dziękuję mojej rodzinie z National Geographic: Jennifer Emmett, Evie Abscher-Schantz, Scottowi Plumbe’emu, Lisie Bosley, Garethowi Moore’owi, Ruth Chamblee, Caitlin Holbrook, Ann Day, Holly Saunders, Kelly Forsythe, Billowi O’Donnellowi, Laurie Hembree, Emily Everhart i Marfé Delano. Szczególne podziękowania kieruję w stronę Karen Wadsworth i Tracey Mason Daniels z Media Masters, które tak wzorowo planują moje spotkania autorskie i potrafią umilić choćby najtrudniejsze dni (poradziły sobie nawet z awarią samochodu, gdy miałam spotkania autorskie w szkołach!). Dziękuję wszystkim odkrywcom współpracującym z National Geographic, którzy poświęcili mi czas i podzielili się tajemnicami swojego fachu. Szczególnie dziękuję tym, którzy wybrali się ze mną w trasę, by spotkać młodych czytelników: Zoltanowi Takacsowi, Nizarowi Ibrahimowi, Geminie Garland-Lewis i Erice Bergman. Żyjecie zgodnie z przekonaniami i swoim postępowaniem zachęcacie zarówno mnie, jak i wszystkich, z którymi macie styczność, abyśmy dawali z siebie jak najwięcej. Wiele zawdzięczam księgarzom, szkołom i bibliotekom z całego kraju, które zaprosiły mnie, abym mogła podzielić się z czytelnikami i czytelniczkami światem Akademii Odkrywców – jesteście zbyt liczni, abym mogła wymienić tu Was wszystkich, ale wiedzcie, że szczerze doceniam Waszą pracę i to, że wzniecacie w dzieciach pasję do czytania i pisania. Dziękuję wszystkim młodym czytelnikom, którzy do mnie napisali. Przechowuję wszystkie Wasze listy (więc jeśli jeszcze nie napisałeś lub napisałaś – zapraszam!). Dziękuję moim rodzicom oraz mojej rodzinie za nieprzerwane wsparcie, a w szczególności Austinowi, Trinie, Baileyowi, Carterowi i mojej córce chrzestnej, Marie. Słowa nie oddają tego, jak bardzo was kocham. Wreszcie dziękuję najbardziej bezinteresownej osobie na świecie, mojemu mężowi Billowi, który powtarza mi, że mogę osiągnąć wszystko – i naprawdę tak uważa.