Explorer Academy: Akademia Odkrywców. Vela. Szyfr Sailor - Trudi Trueit - ebook

Explorer Academy: Akademia Odkrywców. Vela. Szyfr Sailor ebook

Trudi Trueit

0,0
31,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Pierwszy tom cyklu, „Explorer Academy: Vela” to reboot bestsellerowej serii o przygodach nastoletnich bohaterów. Obie serie można czytać niezależnie od siebie.

Trzynastoletnia Sailor York uczy się w Akademii Odkrywców. Gdy trafia na pokład nowoczesnego statku „Vela”, zaczyna marzyć o pasjonujących misjach, wypróbowaniu zapierających dech nowatorskich technologiach i spotkaniu ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi.

Tymczasem okazuje się, że starsza siostra Sailor, Keel, przepadła jak kamień w wodę! Wiele wskazuje na to, że za jej zaginięciem stoją złowrogie siły. Sailor i jej przyjaciele wyruszają na tajną misję. Spotkają na swojej drodze podwójnych agentów i mnóstwo niebezpieczeństw.

"Akademia Odkrywców" to seria inspirowana prawdziwymi wyprawami i badaniami członków Towarzystwa National Geographic, wzbogacona o niesamowitą technologię przyszłości. Żądni przygód czytelnicy znajdą tu mnóstwo ciekawostek i mocnych wrażeń. Szukajcie tajemnych symboli, szyfrów i łamigłówek ukrytych na stronach tej książki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



O kulturze maoryskiej

O KUL­TU­RZE MAORY­SKIEJ

Boha­terka Veli – Sailor York – jest z pocho­dze­nia Maory­ską. W tej książce można zna­leźć wiele nawią­zań do kul­tury maory­skiej. W tro­sce o nale­żytą dokład­ność twórcy kon­sul­to­wali z Ran­gi­ti­him Penem, eks­per­tem w tej dzie­dzi­nie.

Ran­gi­tihi Pene, znawca tra­dy­cyj­nego maory­skiego sys­temu wie­dzy i prak­tyk mātauranga Maori oraz spe­cja­li­sta do spraw zaan­ga­żo­wa­nia kul­tu­ro­wego w biblio­tece miej­skiej w cen­trum Te Aka Mauri w Roto­ura w Nowej Zelan­dii, zaj­muje się stra­te­giami roz­woju, bada­niami, edu­ka­cją kul­tu­rową i anga­żo­wa­niem lokal­nej spo­łecz­no­ści.

Przez 30 lat nauczał kul­tury i języka Maory­sów w szkole śred­niej metodą imer­sji, a potem został doradcą w zakre­sie kształ­ce­nia, bada­czem ple­mion i auto­rem.

Pene jest auto­rem książki o dzie­jach ple­mie­nia Tūhourangi, auto­rem sce­na­riu­szy fil­mów doku­men­tal­nych o histo­rii ple­mien­nej, a także publi­ka­cji na temat dys­tryktu Roto­rua i kon­fe­de­ra­cji ple­mion Te Arawa na potrzeby lokal­nego pro­gramu naucza­nia histo­rii. Pisze także opo­wia­da­nia dla dzieci zarówno w języku angiel­skim, jak i maory­skim.

ZDA­RZA SIĘ, ŻE INNI OCE­NIĄ CIĘ Z GÓRY,ZANIM WYBRZMI TWOJA OPO­WIEŚĆ.

MAE JEMI­SON, PIERW­SZA CZARNA ASTRO­NAUTKA W PRZE­STRZENI KOSMICZ­NEJ

Rozdział 1

1

Zrób-to-albo-giń. Tak Sailor York nazwała moment przed roz­po­czę­ciem misji. Przez tych kilka peł­nych napię­cia minut, gdy cze­kało się na sygnał, można się było zmo­ty­wo­wać albo prze­krę­cić ze stresu. Wszystko zale­żało od two­jej decy­zji.

Było to eks­cy­tu­jące. Pory­wa­jące. I było…

„Teraz!”

Omio­tła wzro­kiem zatokę Che­sa­pe­ake, zaczerp­nęła ostatni haust świe­żego mor­skiego powie­trza i wło­żyła hełm nur­kowy. Za kom­pa­nów miała tylko trze­po­czące serce i wła­sne myśli. Jej part­ner nur­kowy Cruz połą­czył rurki mię­dzy jej maską i butlą tle­nową. Sailor pró­bo­wała nie myśleć, że wrze­śniowe słońce pali jej ramiona, płe­twa miaż­dży palu­szek lewej stopy, a kanapka z gril­lo­wa­nym serem fika koziołki w jej brzu­chu. Przede wszyst­kim zaś pró­bo­wała nie myśleć, ile zależy od ich misji – bo zale­żało od niej wszystko.

Zrób to albo giń.

Poczuła pul­so­wa­nie na ple­cach i odczy­tała cyfrowy zapis na dole gogli. Zapas powie­trza: 100 pro­cent. Apa­rat nur­kowy z obie­giem zamknię­tym fil­tro­wał wydy­chany dwu­tle­nek węgla, odzy­ski­wał tlen i azot, a następ­nie uzu­peł­niał jedno i dru­gie o świeże powie­trze z butli, zanim całość tra­fiała z powro­tem do maski. Sailor ode­tchnęła głę­boko parę razy, by się upew­nić, że apa­rat jest sprawny, po czym poka­zała Cru­zowi wycią­gnięty kciuk.

Obli­zała suche jak pusty­nia wargi i przy­cze­piła pilot ste­ru­jący płet­for­mer­sami do pasa fio­le­to­wej kami­zelki nur­ko­wej. Zło­żone razem szare niczym poszy­cie okrętu płe­twy przy­po­mi­nały ogon wale­nia. Mogła nimi machać jak typo­wymi płe­twami, kopiąc nogami, albo pstryk­nąć prze­łącz­ni­kiem na pilo­cie, by powstał poje­dyn­czy zmo­to­ry­zo­wany ogon. Sta­nęła pię­tami tuż na kra­wę­dzi zako­twi­czo­nego podusz­kowca. Deli­katne fale ude­rzały o czarny owalny kadłub „Rigela”, a Sailor nie mogła się docze­kać, aż wsko­czy do chłod­nej wody. Na­dal nie przy­zwy­cza­iła się do nagłej zmiany pór roku.

Dopiero wczo­raj przy­była tu z Nowej Zelan­dii, zna­nej pod nazwą Aote­aroa w języku maory­skim, któ­rym czę­sto posłu­gi­wała się w domu jej rodzina. Gdy minęła rów­nik, porzu­ciła zimowe tem­pe­ra­tury, się­ga­jące dzie­się­ciu stopni na plu­sie w Chri­st­church, czyli po maory­sku Ōtautahi, na rzecz lep­kich, par­nych trzy­dzie­stu paru stopni lata w Waszyng­to­nie!

Jej part­ner nur­kowy poda­wał jej parę ręka­wi­czek z połą­czo­nymi ze sobą pal­cami. Cruz się uśmie­chał, ale Sailor nie dała się nabrać. Skryte za goglami kawowe oczy, ciem­niej­sze od jej wła­snych, teraz zdra­dzały nie­po­kój. Wszy­scy byli spięci. Ekipa Cousteau, do któ­rej nale­żeli Sailor, Cruz, Emmett Lu, Leni Kealoha i Dugan Marsh, nie chciała roz­cza­ro­wać Fan­chon.

Dr Quills lub Fan­chon, jak wolała, by mówili do niej odkrywcy, sie­działa za Sailor i Cru­zem. Pochy­lała się nad lap­to­pem, a spod jej akwa­ma­ry­no­wej chu­sty w żół­wie mor­skie wyle­wały się kar­me­lowe loki. Fan­chon była sze­fową pra­cowni tech­no­lo­gicz­nej na pokła­dzie „Oriona”, jed­nego z sze­ściu stat­ków nale­żą­cych do floty Aka­de­mii Odkryw­ców i słu­żą­cych jej za mobilne szkoły. Pre­sti­żowa Aka­de­mia przyj­mo­wała uczniów z całego świata. Mieli stać się kolej­nym poko­le­niem wiel­kich bada­czy, dzien­ni­ka­rzy, foto­gra­fów i odkryw­ców. Każdy rocz­nik miał wła­snego opie­kuna i nauczy­cieli, któ­rzy towa­rzy­szyli im przez kolejne etapy sze­ścio­let­niej edu­ka­cji. Rocz­nik Sailor zło­żony z około dwóch tuzi­nów uczniów miał wła­śnie zacząć drugi rok nauki na pokła­dzie „Oriona”. Sailor lubiła swo­ich nauczy­cieli, ale nade wszystko ubó­stwiała sze­fową pra­cowni tech­no­lo­gicz­nej.

Bo Fan­chon była po pro­stu genialna. To ona stwo­rzyła więk­szość sprzętu, z któ­rego korzy­stali odkrywcy. PANDA (Prze­no­śny Ana­li­za­tor Nota­cji i Danych o Arte­fak­tach) iden­ty­fi­ko­wała i dato­wała ska­mie­nia­ło­ści. Robo­tyczna foto­pu­łapka AMORF (Auto­no­miczny Mobilny Obser­wa­cyjny Robot Flo­ry­styczny) pod­szy­wała się pod dowolną roślinę. To ona stwo­rzyła płet­for­mersy, które mieli teraz na sobie Sailor i Cruz. Wymy­śliła też Ukwiał, czyli Uni­wer­salny Komu­ni­ka­tor Waleń­ski, hełm nur­kowy z opro­gra­mo­wa­niem tłu­ma­czą­cym woka­li­za­cje ponad osiem­dzie­się­ciu gatun­ków wie­lo­ry­bów, del­fi­nów oraz innych waleni na język ludzi – i odwrot­nie!

Rok wcze­śniej w kana­dyj­skiej zatoce Fundy jako pierw­sza Ukwiały prze­te­sto­wała Ekipa Cousteau pod­czas szkol­nej misji, by ura­to­wać wale­nie biskaj­skie zaplą­tane w sieci łowiec­kie. Cruz, który miał na sobie taki wła­śnie hełm, roz­ma­wiał ze zwie­rzę­tami za pomocą pro­stych wyra­żeń, by je uspo­koić, gdy reszta uczniów prze­ci­nała liny i sieci. Ukwiał spi­sał się na medal. No, do czasu. Bo gdy już uwol­nili zwie­rzęta i Cruz pró­bo­wał wypły­nąć na powierzch­nię, nagle w tajem­ni­czych oko­licz­no­ściach odmó­wił współ­pracy sys­tem pod­trzy­my­wa­nia życia. Cruz omal nie uto­nął. Gdy Fan­chon odkryła, że to jej asy­stentka dok­tor Van­der­wick doko­nała sabo­tażu, zamro­ziła pro­jekt do chwili, aż zdoła zapew­nić uczniom bez­pie­czeń­stwo. Nikt nie wie­dział, ile to zaj­mie, a Sailor się bała, że odkrywcy mogą już ni­gdy nie dostać dru­giej szansy, by wypró­bo­wać hełmy.

Ale potem, trzy tygo­dnie temu, dostała list.

Droga Sailor,

mam nadzieję, że porząd­nie wypo­czę­łaś, bo czeka cię przy­goda! Uni­wer­salny Komu­ni­ka­tor Waleń­ski 2.0 jest gotowy do testów. Dyrek­torka Aka­de­mii, pro­fe­sor Regina High­to­wer, udzie­liła ci pozwo­le­nia jako człon­kini ekipy, która poma­gała prze­te­sto­wać pro­to­typ urzą­dze­nia, abyś wró­ciła do kam­pusu w przed­dzień roz­po­czę­cia roku szkol­nego, by asy­sto­wać mi w testach prze­pro­jek­to­wa­nego hełmu. Podej­miesz się tego wyzwa­nia? Z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kam na odpo­wiedź.

Twoja sio­stra w nauce

Fan­chon

Sailor wraz z Lani i Cru­zem z Hana­lei na Hawa­jach, Duga­nem z Santa Fe w Nowym Mek­syku i Emmet­tem z Toronto w Onta­rio czym prę­dzej odpo­wie­dzieli twier­dząco i misja się roz­po­częła!

Dziś w połu­dnie wsie­dli do auto­no­micz­nego pojazdu Auto­Auto, by odbyć dwu­dzie­sto­ki­lo­me­trową podróż z kam­pusu Aka­de­mii w cen­trum Waszyng­tonu do przy­stani Natio­nal Har­bor Marina w sta­nie Mary­land, gdzie cumo­wał „Orion”. Fan­chon wraz z sze­fową labo­ra­to­rium oce­ano­gra­fii, dok­tor Pilar Jazay­eri, zwaną przez wszyst­kich Jaz, cze­kali na nich na pokła­dzie „Rigela”. Jaz popro­wa­dziła podusz­ko­wiec rzeką Poto­mak do zatoki Che­sa­pe­ake. Obok niej w fotelu dru­giego pilota sie­działa Lani. Fan­chon wraz z resztą ekipy omó­wili osta­teczny plan.

Na potrzeby dru­giego testu Ukwiału mieli skon­tak­to­wać się ze sta­dem butlo­no­sów zwy­czaj­nych, del­fi­nów, które Fan­chon moni­to­ro­wała w zatoce. Cruz i Sailor zamie­rzali zanur­ko­wać – Cruz w Ukwiale, a Sailor w stan­dar­do­wej masce (odkrywcy zawsze nur­ko­wali parami, by się ase­ku­ro­wać). Elek­tro­niczne płet­for­mersy nur­ków w elek­trycz­nym try­bie mono­ogona umoż­li­wią im dotrzy­ma­nie kroku del­fi­nom, które roz­wi­jają pręd­kość do trzy­dzie­stu paru kilo­me­trów na godzinę. „Rigel” miał podą­żać ich śla­dem, a znaj­du­jący się na pokła­dzie Emmett i Dugan mieli kie­ro­wać nur­ków i moni­to­ro­wać ich para­me­try życiowe za pośred­nic­twem ich opa­sek SOS. Każdy odkrywca bowiem nosił na nad­garstku opa­skę moni­to­ru­jącą puls, ciśnie­nie krwi, oddech, tem­pe­ra­turę, rytm snu, układ odpor­no­ściowy i nie tylko. Tech­nicz­nie rzecz bio­rąc, SOS to skró­to­wiec od Sys­temu Orga­nicz­nej Syn­chro­ni­za­cji, ale ponie­waż opa­ski jed­no­cze­śnie słu­żyły za klu­cze dostę­powe do pokła­do­wego czy szkol­nego sys­temu bez­pie­czeń­stwa, ucznio­wie lubili utrzy­my­wać, że to tak naprawdę od „Seza­mie, otwórz się”. Jeśli wszy­scy zro­bią, co do nich należy, i nie zawie­dzie sprzęt, moż­liwe, że dziś Cruz „poroz­ma­wia” z del­fi­nem!

– Test łącz­no­ści. – W masce Sailor roz­brzmiał głos Emmetta. – Ups! Chwila, drobny pro­blem.

Sailor mimo­wol­nie prych­nęła. Gdy Emmett pró­bo­wał zało­żyć zestaw słu­chaw­kowy cień­szy od spa­ghetti, nie­chcący poplą­tał go ze swo­imi emo­cjo­ku­la­rami. Emmett pasjo­no­wał się tech­no­lo­gią, a oprawki emo­cjo­ku­la­rów były jego oso­bi­stym wyna­laz­kiem. Odbie­rały fale mózgowe i zmie­niały kształt i barwę w zależ­no­ści od nastroju. W tej chwili okrą­głe oprawki zmie­niały odcie­nie szyb­ciej niż zepsuta sygna­li­za­cja świetlna. Sailor zauwa­żyła z ulgą, że nawet zazwy­czaj opa­no­wany Emmett teraz jest rów­nie roz­trzę­siony.

– No dobrze, gotowe – oznaj­mił. – Sailor, odbie­rasz?

– Odbie­ram.

Gdy Cruz, Fan­chon, Dugan, Jaz i Lani także potwier­dzili, Emmett ogło­sił, że sys­tem łącz­no­ści działa, jak należy. Jaz prze­ka­zała, że ich wspólne pasmo będzie otwarte aż do końca misji.

– Sys­temy Ukwiału są sprawne – zamel­do­wała Fan­chon. – Cruz i Sailor, koniecz­nie utrzy­muj­cie odstęp co naj­mniej dzie­się­ciu metrów od del­fi­nów. Nie narzu­caj­cie się. Po zaję­ciu przez was pozy­cji Dugan uru­chomi odli­cza­nie. Pamię­taj­cie, gdy wyczu­je­cie, że zwie­rzęta są zestre­so­wane, albo nie nawią­że­cie kon­taktu w kwa­drans…

– Mamy od nich odbić i wró­cić – dokoń­czył Cruz.

Sza­cu­nek wobec świata natury był dla nich naj­waż­niej­szy. Wszy­scy wie­dzieli, że są tu, by poro­zu­mieć się z del­fi­nami, a nie prze­szka­dzać czy je wystra­szyć.

– Stado znaj­duje się pół­tora kilo­me­tra na pół­nocny wschód od tego miej­sca i zmie­rza w kie­runku połu­dnio­wym – ogło­siła Lani.

– Już pora! – powie­dział Emmett. – Nur­ko­wie, cze­kaj­cie na sygnał.

Serce zadud­niło Sailor w uszach. Zamknęła oczy, by ochro­nić się przed ośle­pia­ją­cymi reflek­sami świa­tła sło­necz­nego, odbi­ja­ją­cego się od tafli wody. Wypu­ściła powie­trze i odsu­nęła od sie­bie wszyst­kie myśli, które do tej pory zaprzą­tały jej głowę – o spie­ko­cie, bolą­cym palcu, o kanapce robią­cej salta w żołądku…

– Sailor? – Cruz ode­zwał się tak cicho, że led­wie go usły­szała.

Otwo­rzyła oczy i zwró­ciła się w jego stronę.

– Tak?

– Dzięki, że nur­ku­jesz ze mną. – Wycią­gnął do niej rękę.

Sailor wyszcze­rzyła zęby i chwy­ciła go za dłoń.

– Zawsze.

– TERAZ!

Na­dal trzy­ma­jąc Cruza za rękę, Sailor zro­biła krok za kra­wędź podusz­kowca. Chłód ude­rzył w nią niczym cios pię­ścią w brzuch. Nie spa­ni­ko­wała. Puściła palce Cruza, po czym powoli zaczęła machać rękoma w górę, w dół i na boki, tak jak nauczył ich mon­sieur Legrand, nauczy­ciel fit­nessu i survi­valu. Bez prze­rwy poru­szała nogami. Zaakli­ma­ty­zo­wała się już po minu­cie. Woda była mętna, więc Sailor była wdzięczna za odczyty z cyfro­wego kom­pasu w heł­mie. Wraz z Cru­zem zanur­ko­wali na głę­bo­kość trzech metrów, po czym ruszyli na zachód.

– Jak tam jest? – zain­te­re­so­wał się Emmett.

Sailor się sku­liła, by unik­nąć koli­zji z cheł­bią modrą.

– Jak­byś pły­wał w kre­mo­wej zupie ogór­ko­wej kuka Kri­stosa.

– Trzy­maj­cie się kursu, a zrów­na­cie się ze sta­dem. – Dugan prych­nął. – I uwa­żaj­cie na grzanki w zupie.

Coś fak­tycz­nie wyła­niało się spo­śród zie­lo­nych odmę­tów, ale nie była to żadna grzanka. Sailor zauwa­żyła nogi z błoną pławną… a potem sko­rupę…

„Żółw!” Pła­ska szara głowa z czar­nymi pla­mami poru­szała się na boki, gdy żółw machał czte­rema krę­pymi sza­rymi nogami. Gad miał mniej niż dwa­dzie­ścia pięć cen­ty­me­trów sze­ro­ko­ści, a na jego grzbie­cie biegł wzór kon­cen­trycz­nych pier­ścieni. Kom­pu­ter w heł­mie Sailor ziden­ty­fi­ko­wał zwie­rzę jako nale­żące do gatunku Malac­le­mys ter­ra­pin – żółwi dia­men­to­wych.

Tu-łiiit. Tu-łiiit.

Sailor przyj­rzała się odczy­tom, by zna­leźć źró­dło dźwięku. Pro­blem z tle­nem? Wyczer­pana bate­ria w płe­twach?

– To u mnie – odparł Cruz. – Ukwiał wychwy­tuje nawo­ły­wa­nia del­fi­nów.

Dowie­dzieli się, że butlo­nosy komu­ni­kują się klik­nię­ciami i gwiz­dami. Poje­dyn­cze okazy miały wła­sne sygnały.

– Uru­cha­miam płet­for­mersy i prze­rzu­cam się na trans­la­tor! – zamel­do­wał Cruz, prze­krzy­ku­jąc wrzawę. Pod­czas próby nawią­za­nia kon­taktu ze zwie­rzę­tami będzie nie­osią­galny na ich nor­mal­nym paśmie.

– Kia ora! – zawo­łała za nim Sailor i poka­zała wycią­gnięty kciuk.

Cruz umie­ścił ręce pła­sko przy tuło­wiu, wypro­sto­wał nogi i wycią­gnął w dół palce u stóp. Popę­dził ku powierzchni niczym tor­peda, aż uniósł się za nim kurz. No, bąbelki. Sailor zbli­żyła pięty, pstryk­nęła prze­łącz­ni­kiem pilota i poczuła, jak jej płe­twy łączą się ze sobą w „ogon”.

Wci­snęła przy­cisk zasi­la­nia, powtó­rzyła ruchy Cruza i już po chwili też sunęła w górę. Wysko­czyła na powierzch­nię niczym korek z butelki. Roz­płasz­czyła stopy, by spo­wol­nić zmo­to­ry­zo­wane płe­twy. Obró­ciła się w miej­scu, by rozej­rzeć się za przy­ja­cie­lem, ale go nie ujrzała.

Przy­śpie­szyło jej tętno. Gdzie się podział?

Tam! Około dwu­dzie­stu metrów na wschód uno­sił się czarny hełm. Ale coś innego spra­wiło, że Sailor aż zaparło dech z zachwytu: widok del­fi­nów suną­cych wśród fal. Jakiś tuzin zwie­rząt kie­ro­wał się na połu­dnie i butlo­nosy kolejno zaczer­py­wały powie­trza. Ich smu­kłe ciała mie­niły się sre­brzy­ście.

Cruz podą­żał za sta­dem.

Sailor miała trzy­mać się bli­sko part­nera nur­ko­wego, na wypa­dek gdyby jej potrze­bo­wał. Zło­żyła ręce pła­sko przy tuło­wiu, wycią­gnęła palce u stóp i odpły­nęła! Trzy­ma­jąc głowę i ramiona nad powierzch­nią, odbi­jała się od niej niczym moto­rówka. Co chwila zer­kała na cyfrowy pręd­ko­ścio­mierz w rogu tar­czy twa­rzo­wej; dzie­sięć kilo­me­trów na godzinę… trzy­na­ście… pięt­na­ście…

Cruz utrzy­my­wał stałą pręd­kość pięt­na­stu kilo­me­trów na godzinę.

Sailor roz­glą­dała się w poszu­ki­wa­niu łódek, kłód, w zasa­dzie wszyst­kiego, co mogłoby prze­szko­dzić Cru­zowi, gdy dostrze­gła coś po swo­jej pra­wej. Płe­twę! Tuż obok niej sunął butlo­nos! Był na wycią­gnię­cie ręki. Widocz­nie usi­ło­wał dogo­nić swoje stado. Sailor odbiła w lewo, by dać mu nieco prze­strzeni, ale del­fin nie popę­dził przed sie­bie. Zamiast tego podą­żył w ślad za nią. Sailor napięła stopy i ogra­ni­czyła pręd­kość do trzy­na­stu kilo­me­trów na godzinę. Del­fin bez trudu dotrzy­my­wał jej tempa. Zwol­niła do dzie­się­ciu, ale zwie­rzę ani myślało pły­nąć w swoją stronę.

Nagle butlo­nos sko­czył w górę, wygiął się w łuk, po czym zanur­ko­wał z powro­tem. Raz za razem wynu­rzał się i nur­ko­wał, wynu­rzał i nur­ko­wał, cza­sami prze­ska­ku­jąc nad Sailor, jakby ją zapra­szał, by przy­łą­czyła się do zabawy. Wzbu­rzona mor­ska piana ude­rzała o tar­czę hełmu dziew­czyny. Gdyby tylko Sailor mogła dołą­czyć!

A może…? W końcu miała ogon!

Zło­żyła ręce pła­sko u tuło­wia, połą­czyła wypro­sto­wane nogi i wycią­gnęła do tyłu palce. Opu­ściła wodę – no, zro­biły to jej ramiona i tors. Jej skok był mało impo­nu­jący w porów­na­niu z susami butlo­nosa. Może gdyby zaczęła głę­biej – gdyby się porząd­nie roz­pę­dziła? Zanur­ko­wała na głę­bo­kość nie­mal czte­rech metrów i wygięła palce u nóg tak mocno, że aż poczuła, jak jej strzela w sta­wach. Wystrze­liła jak rakieta. Tym razem całe jej ciało wyło­niło się z fal! Del­fin sko­czył wraz z nią, choć się­gnął jesz­cze dalej!

„Nie­sa­mo­wite! – pomy­ślała, opa­da­jąc z plu­skiem do wody. – Musimy spró­bo­wać jesz­cze raz!”.

Sunąc obok del­fina, poczuła, jak ogar­nia ją fala cie­pła. Zaczęła się w pobliżu jej serca i roz­cho­dziła niczym pro­mie­nie słońca. Zre­lak­so­wana i szczę­śliwa niczego tak nie chciała, jak zostać w zatoce i się bawić. Czuła się wolna.

I czuła coś jesz­cze. Coś zna­jo­mego. Ssący głód w żołądku.

„Chwila…”

Miała ochotę na kała­mar­nicę.

„Że jak?”

Wyobra­ziła sobie grupę bia­łych kała­mar­nic w czarne plamki, mkną­cych wśród trawy mor­skiej pora­sta­ją­cej dno. Na samą myśl aż zabur­czało jej w brzu­chu – ŻE JAK?

„Co się dzieje? Prze­cież nie jem kała­mar­nic”.

I wtedy do niej dotarło.

„To nie są moje myśli”.

A skoro nie jej, to…

Jed­nym szyb­kim ruchem przy­cią­gnęła kolana do piersi. Ten ruch spra­wił, że stra­ciła pano­wa­nie nad swoim cia­łem. Wiro­wała, a niebo i morze zle­wały się w jedno, przy­pra­wia­jąc ją o zawrót głowy. Omal nie stra­ciła przy­tom­no­ści. Gdy świat się zatrzy­mał, Sailor odkryła, że leży na ple­cach na powierzchni. Serce dud­niło jej jak sza­lone i oddy­chała tak gwał­tow­nie, że kra­wę­dzie maski zaszły mgłą.

– Sailor? – usły­szała głos Emmetta. – Wszystko w porządku? Twoje para­me­try życiowe wła­śnie wystrze­liły na orbitę.

– Eee… tak – wysa­pała. – Nic mi nie jest… Błąd urzą­dze­nia.

Wypro­sto­wała się i wyłą­czyła płet­for­mersy. Del­fin odpły­nął. Cruz tak samo. O kur­czę, a miała jedno zada­nie!

– Sailor, utrzy­maj pozy­cję – poin­stru­ował ją Dugan. – Minął już kwa­drans. Pły­niemy po cie­bie i Cruza.

– Zro… zumiano. – Przy­ło­żyła dło­nie do dud­nią­cego serca.

Uno­sząc się na wodzie pośrodku zatoki Che­sa­pe­ake, robiła, co mogła, by spo­wol­nić oddech i uspo­koić nerwy. Odchy­liła głowę w poszu­ki­wa­niu cze­goś, czym mogłaby zająć myśli, ale na roz­le­głym jasno­błę­kit­nym nie­bie nie było ani jed­nej chmurki czy choćby smugi kon­den­sa­cyj­nej.

Wie­działa, że nie może powie­dzieć nikomu o tym, co się stało, nawet swoim przy­ja­cio­łom. Nie zro­zu­mie­liby. Nikt by nie zro­zu­miał. Więk­szość osób zro­bi­łaby wszystko, by mieć taką nie­sa­mo­witą zdol­ność jak ona. Na tym pole­gał pro­blem.

Taka moc potra­fiła odmie­nić życie.

Albo je znisz­czyć.

Rozdział 2

2

SAILOR STA­NĘŁA na gór­nym szcze­blu dra­binki „Rigela” i odszu­kała wzro­kiem Fan­chon. Sze­fowa pra­cowni tech­no­lo­gicz­nej trzy­mała tablet. I się uśmie­chała. Ekipa Cousteau sta­nęła na wyso­ko­ści zada­nia!

Nie mogła się docze­kać, aż zdej­mie kom­bi­ne­zon nur­kowy i sprzęt. Dugan odcze­pił rurki, odblo­ko­wał pie­częć hełmu nur­ko­wego i pomógł przy­ja­ciółce go zdjąć. Spod maski wylały się fale dłu­gich wło­sów barwy orze­chów lasko­wych, wil­gotne od potu. Palec po palcu zębami zerwała z dłoni ręka­wiczki. Zanim Cruz wszedł po dra­bince, już zdej­mo­wała drugą płet­for­mersę.

– Fan­chon, to było nie­sa­mo­wite! – ode­zwał się, gdy tylko zdjął Ukwiał. – Zadzia­łało nawet lepiej niż za pierw­szym razem!

– Wpro­wa­dzi­łam parę popra­wek.

– Nie ina­czej! – zawo­łał. – Tym razem już nie docie­rały do mnie poje­dyn­cze słowa, a całe zda­nia!

Fan­chon trium­fal­nie zaci­snęła dłoń w pięść.

– Taką mia­łam nadzieję.

– Cruz, nie trzy­maj nas w napię­ciu. – Brą­zowy bob Lani pod­ska­ki­wał, gdy dziew­czyna wier­ciła się w fotelu dru­giego pilota. Zabar­wione na srebrno pasemko wło­sów wpa­dło jej do oczu. – Co powie­działy del­finy?

– Hmm… Pomyślmy… – zagaił Cruz. – Opo­wie­działy mi o prze­smyku w dol­nej czę­ści zatoki… o miej­scu, które odwie­dziły wcze­śniej, a gdzie rośnie mnó­stwo trawy mor­skiej i jest mnó­stwo jedze­nia… oko­nie srebrne, kul­bińce, scjeny…

Wyży­ma­jąc włosy w ręcz­nik, Sailor aż zamarła. „I kała­mar­nice? Ani mi się waż!”

– Kre­wetki i kraby.

„Bez kała­mar­nic. Mało bra­ko­wało”.

Sailor ode­tchnęła.

– …i kała­mar­nice – dorzu­cił Cruz.

Sailor upu­ściła ręcz­nik. Więc to jed­nak prawda! Nie wyobra­ziła sobie tego. Naprawdę czy­tała del­fi­nowi w myślach! Ale jak to moż­liwe? Szcze­gól­nie teraz! Była taka pewna, że ma to pod kon­trolą, a potem wszystko wró­ciło ze zdwo­joną siłą…

– Nic ci nie jest? – zapy­tał Emmett, który zauwa­żył, że Sailor drży.

– S-spo­ko­koko – skła­mała. – Po pro­stu zmar­z­łam. Luzik.

Emmett ski­nął głową, ale fio­let wkra­da­jący się na gra­nice nie­bie­skich opra­wek zdra­dził dziew­czy­nie, że nie do końca to kupił. Emmett miał dar do odczy­ty­wa­nia emo­cji. Co było super, o ile nagle nie zaczął się inte­re­so­wać wła­śnie tobą.

Sailor zwró­ciła się do Cruza.

– Prze­pra­szam.

– Za co?

– Wiesz. Gdyby coś ci się tam stało, gdy­byś potrze­bo­wał pomocy…

– Ale się nie stało. I nie potrze­bo­wa­łem.

– Ale mogło tak być. Mia­łam być w pobliżu. Nie powin­nam była…

– Chyba nie zamie­rzasz powie­dzieć, że nie powin­naś była pły­wać z tam­tym del­fi­nem? Nie powin­naś czy nie powin­naś była? Ni­gdy nie wiem, jak jest popraw­nie. – Cruz prych­nął na widok jej wiel­kich oczu. – Wie­dzia­łem, gdzie jesteś, Sailor. A jeśli komuś powinno być głu­pio, to wła­śnie mnie. Gdy­byś miała Ukwiał, mogła­byś z nim poroz­ma­wiać. Albo z nią. Nie pyta­łem.

Musiała się ugryźć w język, by nie powie­dzieć: „Dzięki, ale nie był mi potrzebny! A w ogóle to był on”.

– Dzi­wię ci się, Sailor. Stra­ci­łaś part­nera nur­ko­wego? – Mla­snął języ­kiem, naśla­du­jąc nie­za­do­wo­lo­nego mon­sieur Legranda. – Czyżby nasza Gwiazda Polarna zamie­niała się w super­nową?

Sailor zamarła. Musiała wyglą­dać na prze­ra­żoną, bo Duga­nowi zrze­dła mina.

– Tylko żar­to­wa­łem – rzu­cił. – Serio, Sailor, nie mia­łem nic złego na myśli.

Szybko odzy­skała rezon.

– Nic się nie stało.

Dugan tra­fił jed­nak w czuły punkt. Każdy nowy rekrut marzył o wygra­niu Gwiazdy Polar­nej, nagrody Aka­de­mii Odkryw­ców. Pod koniec dru­giego seme­stru wrę­czano ją naj­bar­dziej obie­cu­ją­cemu pierw­szo­rocz­nia­kowi. Gło­so­wała kadra nauczy­ciel­ska, przed­sta­wi­ciele admi­ni­stra­cji i pra­cow­nicy szkoły, a imię i nazwi­sko lau­re­ata umiesz­czano na nie­mal dwu­me­tro­wej krysz­ta­ło­wej pira­mi­dzie w biblio­tece, obok imion jej poprzed­ni­ków. Tra­dy­cja się­gała począt­ków ist­nie­nia Aka­de­mii. Poprzed­niej wio­sny pod­czas zakoń­cze­nia roku Sailor aż zamu­ro­wało, gdy pro­fe­sor High­to­wer wypo­wie­działa jej imię. Z całego rocz­nika to wła­śnie ona została lau­re­atką Gwiazdy Polar­nej. Jasne, spo­tkał ją nie lada zaszczyt, ale ostat­nio Sailor zaczęła się zasta­na­wiać, co to tak naprawdę zna­czy. Czy od teraz jej nauczy­ciele będą od niej wię­cej wyma­gać? A jej przy­ja­ciele z ekipy? A jeśli marze­nie zamieni się w kosz­mar?

Fan­chon zwo­łała uczniów.

– Świetna robota, Ekipo Cousteau! – pochwa­liła. – Wiem, że testo­wa­nie Ukwiału nie było łatwe, a przez chwilę oka­zało się wręcz nie­bez­pieczne, ale pora­dzi­li­ście sobie. Doce­niam wasz upór. Może­cie być pewni, że szepnę o was słówko waszej opie­kunce i nauczy­cie­lom. Dosta­nie­cie dobre oceny, a sam pro­jekt oka­zał się prze­ło­mem w komu­ni­ka­cji ludzko-waleń­skiej.

Sailor i pozo­stali pękali z dumy.

– Jutro macie roz­po­czę­cie roku – dodała Fan­chon – a ja muszę prze­ana­li­zo­wać mnó­stwo danych, więc zbie­rajmy się.

Jaz zwró­ciła się w stronę Lani.

– Przej­miesz stery?

– Super! – zawo­łała dziew­czyna. – To zna­czy, tak jest, pani kapi­tan!

Zmę­czona Sailor usia­dła obok Cruza i zało­żyła szkolne oku­lary prze­ciw­sło­neczne. Wci­snęła przy­cisk na zausz­niku, by uru­cho­mić funk­cję holo­iden­ty­fi­ka­cyjną GPS i wyświe­tlić na szkłach nazwy wysp, plaż i innych cie­ka­wych miejsc po dro­dze. Gdy „Rigel” sunął cen­ty­me­try ponad powierzch­nią wody, po raz ostatni spoj­rzała przez ramię. Zmru­żyła oczy, gdy ośle­piło ją popo­łu­dniowe słońce, i rozej­rzała się po zatoce w poszu­ki­wa­niu bły­sku sre­brzy­stej skóry czy wodo­try­sków z otwo­rów noso­wych del­fi­nów.

Niczego takiego jed­nak nie zoba­czyła.

– GOTOWA, LANI?

Sailor stała przed lustrem w łazience i sma­ro­wała spie­czone usta kre­mem o zapa­chu mango.

– Gdy tylko znajdę drugi san­dał.

– Poszu­kaj pod medu­zo­wym krze­słem. – Sailor nie wie­działa czemu, ale koniec koń­ców wszystko tra­fiało pod te różowe frędzle. – I gazu, dobra? Jestem głodna! – dodała, gdy zabur­czało jej w brzu­chu. Stąd, z pią­tego pię­tra, wyczu­wała nosem zie­mi­sty imbi­rowy zapach ryżu z curry, ziem­nia­kami i kala­fio­rem kuka Kri­stosa!

Sailor i Lani zatrzy­mały się w pokoju Wiel­kiej Rafy Kora­lo­wej w Holu Odkryw­ców. Każdy pokój w aka­de­miku miał inny motyw, nawią­zu­jący do jed­nego z cudów świata natury. W skrzy­dle chłop­ców po prze­ciw­nej stro­nie gma­chu Cruz i Emmett noco­wali w pokoju Mount Eve­rest. Dugan wraz z Alim Soli­ma­nem z Ekipy Magel­la­nów byli przy­pi­sani do Wiel­kiego Kanionu. Ich opie­kunka Nyomie Byron miesz­kała w Saha­rze, pokoju przy scho­dach mię­dzy oboma skrzy­dłami.

Pokój Wiel­kiej Rafy Kora­lo­wej miał wyku­szowe okno wycho­dzące na nie­wielką łączkę w rogu dzie­dzińca, oko­loną kwit­ną­cymi drze­wami wiśnio­wymi. Te piękne różowe kwiaty ozdob­nych drzew Sailor widziała na zdję­ciach, ale ni­gdy na żywo. Odkrywcy na­dal byli w morzu, gdy drzewa roz­kwi­tały pod koniec marca i na początku kwiet­nia. Naj­bar­dziej lubiła w tym pokoju ekran tele­wi­zyjny wiel­ko­ści ściany, na któ­rym przez dwa­dzie­ścia cztery godziny na dobę, sie­dem dni w tygo­dniu, wyświe­tlał się obraz z pod­wod­nej kamery z praw­dzi­wej Wiel­kiej Rafy Kora­lo­wej, odda­lo­nej o czter­na­ście i pół tysiąca kilo­me­trów!

Sailor miesz­kała tutaj rok wcze­śniej w pierw­szym mie­siącu zajęć. Wtedy jej współ­lo­ka­torką była Bryn­dis Jóns­dót­tir z Reykjavíku w Islan­dii. Bryn­dis była szó­stą człon­ki­nią Ekipy Cousteau, naj­bliż­szą przy­ja­ciółką Sailor, no i nieco wię­cej niż przy­ja­ciółką Cruza. Nie­stety, Bryn­dis posta­no­wiła nie wra­cać do Aka­de­mii. Będą za nią tęsk­nić. Już tęsk­nią.

Po wyj­ściu z łazienki Sailor chwy­ciła z walizki parę świe­żych skar­pe­tek i usia­dła obok narzuty, którą roz­ło­żyła dłuż­szą kra­wę­dzią na skraju łóżka. Narzuta z moty­wem Panii z Rafy była jej naj­cen­niej­szym skar­bem. Nawet dzien­nik tyle dla niej nie zna­czył. Gdy opusz­czała dom na tydzień czy dwa, zawsze brała ją ze sobą.

Narzutę zro­biła dla niej bab­cia, jej kuia, na dzie­wiąte uro­dziny. Motyw z narzuty nawią­zy­wał do legendy o Panii, syre­nie, która zako­chała się w Kari­to­kim, przy­stoj­nym synu maory­skiego wodza. Pania i Kari­toki pota­jem­nie wzięli ślub. By prze­trwać, codzien­nie rano Pania musiała wra­cać do wody. Pew­nego dnia, gdy Kari­toki usi­ło­wał zatrzy­mać ją przy sobie, syrena ucie­kła do oce­anu i już ni­gdy nie wró­ciła. Narzuta w for­mie kiltu przed­sta­wiała opusz­cza­jącą ląd Panię na tle tur­ku­so­wych, fio­le­to­wych i gra­na­to­wych fal. Miała dłu­gie ruda­wo­brą­zowe włosy, ciemne oczy i nieco krzywy uśmiech, w czym przy­po­mi­nała Sailor, która zresztą na dru­gie imię miała Pania. Lśniący zie­lon­ka­wo­nie­bie­ski ogon syreny i kilka chmur burzo­wych ponad ska­li­stą plażą były wypchane pła­tami bawełny, by dać wra­że­nie trój­wy­mia­ro­wo­ści. Kra­wę­dzie narzuty były wykoń­czone ście­giem muszel­ko­wym, dzięki czemu przy­po­mi­nały fale mor­skie. Kui, jak mówiła na bab­cię Sailor, zapro­jek­to­wała wzór i całość pięk­nie ostęb­no­wała.

„To takie przy­po­mnie­nie, by zawsze podą­żać za gło­sem serca” – powie­działa wtedy.

Sailor prze­su­nęła pal­cem wzdłuż kra­wę­dzi fali. Kui zmarła, zanim jej wnuczka dostała się do Aka­de­mii, ale Sailor czuła, że jakimś cudem jej bab­cia i tak się o tym dowie­działa. I jest z niej dumna.

– Mam! – Znad medu­zo­wego krze­sła wystrze­liła dłoń z czar­nym san­dał­kiem.

– A nie mówi­łam? – zaśmiała się Sailor. – Chodźmy. Umie­ram z głodu!

Popę­dziły w dół czte­rema kon­dy­gna­cjami, a z każdą zapach curry przy­bie­rał na sile. Prze­mie­rzyły lobby, a gdy Sailor miała już skrę­cić do sto­łówki, Lani chwy­ciła ją za rękę i pocią­gnęła na bok.

– Eee… Lani? – Sailor wska­zała łok­ciem wej­ście, od któ­rego się odda­lały. – Żar­cie?

– Po dro­dze jesz­cze wpad­niemy w jedno miej­sce. Minutka.

– Wspo­mi­na­łam, że umie­ram z głodu? – Sailor jed­nak pozwo­liła przy­ja­ciółce się cią­gnąć, choć kory­tarz pro­wa­dził tylko do zamknię­tych sal lek­cyj­nych. – Dokąd idziemy?

Lani uśmiech­nęła się szel­mow­sko.

– Zoba­czysz.

Rozdział 3

3

– ZAMKNIĘTE.

Sailor pokrę­ciła głową, gdy przy­ja­ciółka przy­kła­dała opa­skę SOS do ska­nera bez­pie­czeń­stwa przed drzwiami biblio­teki. – Nie byłaś tu na początku ubie­głego roku szkol­nego, ale dok­tor Hol­land nie otwiera biblio­teki przed ofi­cjal­nym roz­po­czę­ciem nauki. Czyli dopiero jutro. Uwierz mi, nie ma sensu nawet…

Drzwi roz­su­nęły się z sykiem.

Lani weszła do środka, pozo­sta­wiw­szy w kory­ta­rzu sko­ło­waną Sailor. Biblio­teka, nazwana imie­niem pro­wa­dzą­cej pio­nier­skie bada­nia z gene­tyki naukow­czyni Rosa­lind Fran­klin, była ulu­bio­nym miej­scem Sailor w kam­pu­sie. Znaj­du­jąca się w impo­nu­ją­cej rotun­dzie para usta­wio­nych naprze­ciwko sie­bie spi­ral­nych meta­lo­wych scho­dów wio­dła pię­cioma pozio­mami peł­nymi pó­łek. Zwień­czony kopułą sufit nie­mal w cało­ści przed­sta­wiał nocne niebo – z wyjąt­kiem okrą­głego świe­tlika na samej górze. Odkrywcy dowie­dzieli się, że gwiazdy na skle­pie­niu mają ten sam układ co tam­tej nocy, gdy w 1888 roku powstało Sto­wa­rzy­sze­nie. Sailor zatrzy­mała się pod sufi­tem i zadarła głowę. Ilu odkryw­ców przed nią badało gwieź­dzi­ste malo­wi­dło? Ilu z nich póź­niej doko­nało nie­sa­mo­wi­tych czy­nów? Chciała dołą­czyć do tego grona. Obie­cała sobie, że tak będzie. Pew­nego dnia.

I wła­śnie wtedy ją to ude­rzyło. Wie­działa, dla­czego tu są.

Lani cią­gnęła ją dalej, ale tym razem Sailor sta­wiła opór.

– To bar­dzo miłe z two­jej strony, Lani, ale jeśli przy pira­mi­dzie czeka mnó­stwo osób, wola­ła­bym nie. Nie chcę robić zamie­sza…

– Tak myśla­łam – weszła jej w słowo Lani. – Dla­tego jeste­śmy tu tylko we dwie.

– Przy­się­gasz?

Lani skrzy­żo­wała dło­nie na sercu. Sailor jej uwie­rzyła. Jej przy­ja­ciółka poważ­nie pod­cho­dziła do takich spraw.

Prze­kra­dły się wśród pó­łek. Minęły natu­ral­nej wiel­ko­ści posągi z brązu, przed­sta­wia­jące świa­to­wych odkryw­ców i naukow­ców takich jak Gali­le­usz, Fran­cis Drake, Bes­sie Cole­man i Rachel Car­son. Odbiły w prawo przy posągu Nel­lie Bly. Za Karo­lem Dar­wi­nem i dzia­łem histo­rii natu­ral­nej powi­tała ich cie­pła poświata oświe­tlo­nej pira­midy w stylu egip­skim. Sailor odczy­tała inskryp­cję na zło­tej pla­kietce przy­cze­pio­nej do jed­nej ze szkla­nych ścian.

NAGRODA GWIAZDY POLAR­NEJ, UST. 7 maja 1898 r.

Całe wieki przed wyna­le­zie­niem kom­pasu odkrywcy kie­ro­wali się na pół­noc, podą­ża­jąc za Gwiazdą Polarną. Ta nie­biań­ska boja świetlna pro­wa­dziła wyta­cza­ją­cych szlaki do odle­głych krain, nawi­ga­to­rów – przez zdra­dliwe morza, a stru­dzo­nych PODRÓŻ­NI­KÓW – do domu. Gwiazda Polarna jest przy­zna­wana jed­nemu odkrywcy z pierw­szego roku, który jest takim świa­tłem prze­wod­nim – wzo­rem do naśla­do­wa­nia dla innych. Owe „Gwiazdy” naszego wszech­świata przy­po­mi­nają nam, że przy­szłość maluje się w świe­tla­nych bar­wach, ci, któ­rzy pra­gną POŚWIĘ­CIĆ się służ­bie, mają nie­ogra­ni­czone moż­li­wo­ści.

Pla­kietka znaj­do­wała się mniej wię­cej na wyso­ko­ści pasa. Wygra­we­ro­wane imiona zwy­cięz­ców zaczy­nały się pod nią i cią­gnęły kolej­nymi bokami pira­midy. Gwiazda Polarna tra­fiła w ręce zarówno mamy Cruza, jak i taty Emmetta. Rok wcze­śniej odkrywcy odna­leźli imiona i nazwi­ska obojga, wygra­we­ro­wane w tej samej linijce z tyłu pira­midy, bo oboje cho­dzili do szkoły w odstę­pie zale­d­wie paru lat.

Lani pro­wa­dziła Sailor do lewej ściany. Bez trudu odna­leźli imię – znaj­do­wało się na samym końcu: SAILOR PANIA YORK.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki