31,00 zł
Pierwszy tom cyklu, „Explorer Academy: Vela” to reboot bestsellerowej serii o przygodach nastoletnich bohaterów. Obie serie można czytać niezależnie od siebie.
Trzynastoletnia Sailor York uczy się w Akademii Odkrywców. Gdy trafia na pokład nowoczesnego statku „Vela”, zaczyna marzyć o pasjonujących misjach, wypróbowaniu zapierających dech nowatorskich technologiach i spotkaniu ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi.
Tymczasem okazuje się, że starsza siostra Sailor, Keel, przepadła jak kamień w wodę! Wiele wskazuje na to, że za jej zaginięciem stoją złowrogie siły. Sailor i jej przyjaciele wyruszają na tajną misję. Spotkają na swojej drodze podwójnych agentów i mnóstwo niebezpieczeństw.
"Akademia Odkrywców" to seria inspirowana prawdziwymi wyprawami i badaniami członków Towarzystwa National Geographic, wzbogacona o niesamowitą technologię przyszłości. Żądni przygód czytelnicy znajdą tu mnóstwo ciekawostek i mocnych wrażeń. Szukajcie tajemnych symboli, szyfrów i łamigłówek ukrytych na stronach tej książki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
O KULTURZE MAORYSKIEJ
Bohaterka Veli – Sailor York – jest z pochodzenia Maoryską. W tej książce można znaleźć wiele nawiązań do kultury maoryskiej. W trosce o należytą dokładność twórcy konsultowali z Rangitihim Penem, ekspertem w tej dziedzinie.
Rangitihi Pene, znawca tradycyjnego maoryskiego systemu wiedzy i praktyk mātauranga Maori oraz specjalista do spraw zaangażowania kulturowego w bibliotece miejskiej w centrum Te Aka Mauri w Rotoura w Nowej Zelandii, zajmuje się strategiami rozwoju, badaniami, edukacją kulturową i angażowaniem lokalnej społeczności.
Przez 30 lat nauczał kultury i języka Maorysów w szkole średniej metodą imersji, a potem został doradcą w zakresie kształcenia, badaczem plemion i autorem.
Pene jest autorem książki o dziejach plemienia Tūhourangi, autorem scenariuszy filmów dokumentalnych o historii plemiennej, a także publikacji na temat dystryktu Rotorua i konfederacji plemion Te Arawa na potrzeby lokalnego programu nauczania historii. Pisze także opowiadania dla dzieci zarówno w języku angielskim, jak i maoryskim.
ZDARZA SIĘ, ŻE INNI OCENIĄ CIĘ Z GÓRY,ZANIM WYBRZMI TWOJA OPOWIEŚĆ.
MAE JEMISON, PIERWSZA CZARNA ASTRONAUTKA W PRZESTRZENI KOSMICZNEJ
1
Zrób-to-albo-giń. Tak Sailor York nazwała moment przed rozpoczęciem misji. Przez tych kilka pełnych napięcia minut, gdy czekało się na sygnał, można się było zmotywować albo przekręcić ze stresu. Wszystko zależało od twojej decyzji.
Było to ekscytujące. Porywające. I było…
„Teraz!”
Omiotła wzrokiem zatokę Chesapeake, zaczerpnęła ostatni haust świeżego morskiego powietrza i włożyła hełm nurkowy. Za kompanów miała tylko trzepoczące serce i własne myśli. Jej partner nurkowy Cruz połączył rurki między jej maską i butlą tlenową. Sailor próbowała nie myśleć, że wrześniowe słońce pali jej ramiona, płetwa miażdży paluszek lewej stopy, a kanapka z grillowanym serem fika koziołki w jej brzuchu. Przede wszystkim zaś próbowała nie myśleć, ile zależy od ich misji – bo zależało od niej wszystko.
Zrób to albo giń.
Poczuła pulsowanie na plecach i odczytała cyfrowy zapis na dole gogli. Zapas powietrza: 100 procent. Aparat nurkowy z obiegiem zamkniętym filtrował wydychany dwutlenek węgla, odzyskiwał tlen i azot, a następnie uzupełniał jedno i drugie o świeże powietrze z butli, zanim całość trafiała z powrotem do maski. Sailor odetchnęła głęboko parę razy, by się upewnić, że aparat jest sprawny, po czym pokazała Cruzowi wyciągnięty kciuk.
Oblizała suche jak pustynia wargi i przyczepiła pilot sterujący płetformersami do pasa fioletowej kamizelki nurkowej. Złożone razem szare niczym poszycie okrętu płetwy przypominały ogon walenia. Mogła nimi machać jak typowymi płetwami, kopiąc nogami, albo pstryknąć przełącznikiem na pilocie, by powstał pojedynczy zmotoryzowany ogon. Stanęła piętami tuż na krawędzi zakotwiczonego poduszkowca. Delikatne fale uderzały o czarny owalny kadłub „Rigela”, a Sailor nie mogła się doczekać, aż wskoczy do chłodnej wody. Nadal nie przyzwyczaiła się do nagłej zmiany pór roku.
Dopiero wczoraj przybyła tu z Nowej Zelandii, znanej pod nazwą Aotearoa w języku maoryskim, którym często posługiwała się w domu jej rodzina. Gdy minęła równik, porzuciła zimowe temperatury, sięgające dziesięciu stopni na plusie w Christchurch, czyli po maorysku Ōtautahi, na rzecz lepkich, parnych trzydziestu paru stopni lata w Waszyngtonie!
Jej partner nurkowy podawał jej parę rękawiczek z połączonymi ze sobą palcami. Cruz się uśmiechał, ale Sailor nie dała się nabrać. Skryte za goglami kawowe oczy, ciemniejsze od jej własnych, teraz zdradzały niepokój. Wszyscy byli spięci. Ekipa Cousteau, do której należeli Sailor, Cruz, Emmett Lu, Leni Kealoha i Dugan Marsh, nie chciała rozczarować Fanchon.
Dr Quills lub Fanchon, jak wolała, by mówili do niej odkrywcy, siedziała za Sailor i Cruzem. Pochylała się nad laptopem, a spod jej akwamarynowej chusty w żółwie morskie wylewały się karmelowe loki. Fanchon była szefową pracowni technologicznej na pokładzie „Oriona”, jednego z sześciu statków należących do floty Akademii Odkrywców i służących jej za mobilne szkoły. Prestiżowa Akademia przyjmowała uczniów z całego świata. Mieli stać się kolejnym pokoleniem wielkich badaczy, dziennikarzy, fotografów i odkrywców. Każdy rocznik miał własnego opiekuna i nauczycieli, którzy towarzyszyli im przez kolejne etapy sześcioletniej edukacji. Rocznik Sailor złożony z około dwóch tuzinów uczniów miał właśnie zacząć drugi rok nauki na pokładzie „Oriona”. Sailor lubiła swoich nauczycieli, ale nade wszystko ubóstwiała szefową pracowni technologicznej.
Bo Fanchon była po prostu genialna. To ona stworzyła większość sprzętu, z którego korzystali odkrywcy. PANDA (Przenośny Analizator Notacji i Danych o Artefaktach) identyfikowała i datowała skamieniałości. Robotyczna fotopułapka AMORF (Autonomiczny Mobilny Obserwacyjny Robot Florystyczny) podszywała się pod dowolną roślinę. To ona stworzyła płetformersy, które mieli teraz na sobie Sailor i Cruz. Wymyśliła też Ukwiał, czyli Uniwersalny Komunikator Waleński, hełm nurkowy z oprogramowaniem tłumaczącym wokalizacje ponad osiemdziesięciu gatunków wielorybów, delfinów oraz innych waleni na język ludzi – i odwrotnie!
Rok wcześniej w kanadyjskiej zatoce Fundy jako pierwsza Ukwiały przetestowała Ekipa Cousteau podczas szkolnej misji, by uratować walenie biskajskie zaplątane w sieci łowieckie. Cruz, który miał na sobie taki właśnie hełm, rozmawiał ze zwierzętami za pomocą prostych wyrażeń, by je uspokoić, gdy reszta uczniów przecinała liny i sieci. Ukwiał spisał się na medal. No, do czasu. Bo gdy już uwolnili zwierzęta i Cruz próbował wypłynąć na powierzchnię, nagle w tajemniczych okolicznościach odmówił współpracy system podtrzymywania życia. Cruz omal nie utonął. Gdy Fanchon odkryła, że to jej asystentka doktor Vanderwick dokonała sabotażu, zamroziła projekt do chwili, aż zdoła zapewnić uczniom bezpieczeństwo. Nikt nie wiedział, ile to zajmie, a Sailor się bała, że odkrywcy mogą już nigdy nie dostać drugiej szansy, by wypróbować hełmy.
Ale potem, trzy tygodnie temu, dostała list.
Droga Sailor,
mam nadzieję, że porządnie wypoczęłaś, bo czeka cię przygoda! Uniwersalny Komunikator Waleński 2.0 jest gotowy do testów. Dyrektorka Akademii, profesor Regina Hightower, udzieliła ci pozwolenia jako członkini ekipy, która pomagała przetestować prototyp urządzenia, abyś wróciła do kampusu w przeddzień rozpoczęcia roku szkolnego, by asystować mi w testach przeprojektowanego hełmu. Podejmiesz się tego wyzwania? Z niecierpliwością czekam na odpowiedź.
Twoja siostra w nauce
Fanchon
Sailor wraz z Lani i Cruzem z Hanalei na Hawajach, Duganem z Santa Fe w Nowym Meksyku i Emmettem z Toronto w Ontario czym prędzej odpowiedzieli twierdząco i misja się rozpoczęła!
Dziś w południe wsiedli do autonomicznego pojazdu AutoAuto, by odbyć dwudziestokilometrową podróż z kampusu Akademii w centrum Waszyngtonu do przystani National Harbor Marina w stanie Maryland, gdzie cumował „Orion”. Fanchon wraz z szefową laboratorium oceanografii, doktor Pilar Jazayeri, zwaną przez wszystkich Jaz, czekali na nich na pokładzie „Rigela”. Jaz poprowadziła poduszkowiec rzeką Potomak do zatoki Chesapeake. Obok niej w fotelu drugiego pilota siedziała Lani. Fanchon wraz z resztą ekipy omówili ostateczny plan.
Na potrzeby drugiego testu Ukwiału mieli skontaktować się ze stadem butlonosów zwyczajnych, delfinów, które Fanchon monitorowała w zatoce. Cruz i Sailor zamierzali zanurkować – Cruz w Ukwiale, a Sailor w standardowej masce (odkrywcy zawsze nurkowali parami, by się asekurować). Elektroniczne płetformersy nurków w elektrycznym trybie monoogona umożliwią im dotrzymanie kroku delfinom, które rozwijają prędkość do trzydziestu paru kilometrów na godzinę. „Rigel” miał podążać ich śladem, a znajdujący się na pokładzie Emmett i Dugan mieli kierować nurków i monitorować ich parametry życiowe za pośrednictwem ich opasek SOS. Każdy odkrywca bowiem nosił na nadgarstku opaskę monitorującą puls, ciśnienie krwi, oddech, temperaturę, rytm snu, układ odpornościowy i nie tylko. Technicznie rzecz biorąc, SOS to skrótowiec od Systemu Organicznej Synchronizacji, ale ponieważ opaski jednocześnie służyły za klucze dostępowe do pokładowego czy szkolnego systemu bezpieczeństwa, uczniowie lubili utrzymywać, że to tak naprawdę od „Sezamie, otwórz się”. Jeśli wszyscy zrobią, co do nich należy, i nie zawiedzie sprzęt, możliwe, że dziś Cruz „porozmawia” z delfinem!
– Test łączności. – W masce Sailor rozbrzmiał głos Emmetta. – Ups! Chwila, drobny problem.
Sailor mimowolnie prychnęła. Gdy Emmett próbował założyć zestaw słuchawkowy cieńszy od spaghetti, niechcący poplątał go ze swoimi emocjokularami. Emmett pasjonował się technologią, a oprawki emocjokularów były jego osobistym wynalazkiem. Odbierały fale mózgowe i zmieniały kształt i barwę w zależności od nastroju. W tej chwili okrągłe oprawki zmieniały odcienie szybciej niż zepsuta sygnalizacja świetlna. Sailor zauważyła z ulgą, że nawet zazwyczaj opanowany Emmett teraz jest równie roztrzęsiony.
– No dobrze, gotowe – oznajmił. – Sailor, odbierasz?
– Odbieram.
Gdy Cruz, Fanchon, Dugan, Jaz i Lani także potwierdzili, Emmett ogłosił, że system łączności działa, jak należy. Jaz przekazała, że ich wspólne pasmo będzie otwarte aż do końca misji.
– Systemy Ukwiału są sprawne – zameldowała Fanchon. – Cruz i Sailor, koniecznie utrzymujcie odstęp co najmniej dziesięciu metrów od delfinów. Nie narzucajcie się. Po zajęciu przez was pozycji Dugan uruchomi odliczanie. Pamiętajcie, gdy wyczujecie, że zwierzęta są zestresowane, albo nie nawiążecie kontaktu w kwadrans…
– Mamy od nich odbić i wrócić – dokończył Cruz.
Szacunek wobec świata natury był dla nich najważniejszy. Wszyscy wiedzieli, że są tu, by porozumieć się z delfinami, a nie przeszkadzać czy je wystraszyć.
– Stado znajduje się półtora kilometra na północny wschód od tego miejsca i zmierza w kierunku południowym – ogłosiła Lani.
– Już pora! – powiedział Emmett. – Nurkowie, czekajcie na sygnał.
Serce zadudniło Sailor w uszach. Zamknęła oczy, by ochronić się przed oślepiającymi refleksami światła słonecznego, odbijającego się od tafli wody. Wypuściła powietrze i odsunęła od siebie wszystkie myśli, które do tej pory zaprzątały jej głowę – o spiekocie, bolącym palcu, o kanapce robiącej salta w żołądku…
– Sailor? – Cruz odezwał się tak cicho, że ledwie go usłyszała.
Otworzyła oczy i zwróciła się w jego stronę.
– Tak?
– Dzięki, że nurkujesz ze mną. – Wyciągnął do niej rękę.
Sailor wyszczerzyła zęby i chwyciła go za dłoń.
– Zawsze.
– TERAZ!
Nadal trzymając Cruza za rękę, Sailor zrobiła krok za krawędź poduszkowca. Chłód uderzył w nią niczym cios pięścią w brzuch. Nie spanikowała. Puściła palce Cruza, po czym powoli zaczęła machać rękoma w górę, w dół i na boki, tak jak nauczył ich monsieur Legrand, nauczyciel fitnessu i survivalu. Bez przerwy poruszała nogami. Zaaklimatyzowała się już po minucie. Woda była mętna, więc Sailor była wdzięczna za odczyty z cyfrowego kompasu w hełmie. Wraz z Cruzem zanurkowali na głębokość trzech metrów, po czym ruszyli na zachód.
– Jak tam jest? – zainteresował się Emmett.
Sailor się skuliła, by uniknąć kolizji z chełbią modrą.
– Jakbyś pływał w kremowej zupie ogórkowej kuka Kristosa.
– Trzymajcie się kursu, a zrównacie się ze stadem. – Dugan prychnął. – I uważajcie na grzanki w zupie.
Coś faktycznie wyłaniało się spośród zielonych odmętów, ale nie była to żadna grzanka. Sailor zauważyła nogi z błoną pławną… a potem skorupę…
„Żółw!” Płaska szara głowa z czarnymi plamami poruszała się na boki, gdy żółw machał czterema krępymi szarymi nogami. Gad miał mniej niż dwadzieścia pięć centymetrów szerokości, a na jego grzbiecie biegł wzór koncentrycznych pierścieni. Komputer w hełmie Sailor zidentyfikował zwierzę jako należące do gatunku Malaclemys terrapin – żółwi diamentowych.
Tu-łiiit. Tu-łiiit.
Sailor przyjrzała się odczytom, by znaleźć źródło dźwięku. Problem z tlenem? Wyczerpana bateria w płetwach?
– To u mnie – odparł Cruz. – Ukwiał wychwytuje nawoływania delfinów.
Dowiedzieli się, że butlonosy komunikują się kliknięciami i gwizdami. Pojedyncze okazy miały własne sygnały.
– Uruchamiam płetformersy i przerzucam się na translator! – zameldował Cruz, przekrzykując wrzawę. Podczas próby nawiązania kontaktu ze zwierzętami będzie nieosiągalny na ich normalnym paśmie.
– Kia ora! – zawołała za nim Sailor i pokazała wyciągnięty kciuk.
Cruz umieścił ręce płasko przy tułowiu, wyprostował nogi i wyciągnął w dół palce u stóp. Popędził ku powierzchni niczym torpeda, aż uniósł się za nim kurz. No, bąbelki. Sailor zbliżyła pięty, pstryknęła przełącznikiem pilota i poczuła, jak jej płetwy łączą się ze sobą w „ogon”.
Wcisnęła przycisk zasilania, powtórzyła ruchy Cruza i już po chwili też sunęła w górę. Wyskoczyła na powierzchnię niczym korek z butelki. Rozpłaszczyła stopy, by spowolnić zmotoryzowane płetwy. Obróciła się w miejscu, by rozejrzeć się za przyjacielem, ale go nie ujrzała.
Przyśpieszyło jej tętno. Gdzie się podział?
Tam! Około dwudziestu metrów na wschód unosił się czarny hełm. Ale coś innego sprawiło, że Sailor aż zaparło dech z zachwytu: widok delfinów sunących wśród fal. Jakiś tuzin zwierząt kierował się na południe i butlonosy kolejno zaczerpywały powietrza. Ich smukłe ciała mieniły się srebrzyście.
Cruz podążał za stadem.
Sailor miała trzymać się blisko partnera nurkowego, na wypadek gdyby jej potrzebował. Złożyła ręce płasko przy tułowiu, wyciągnęła palce u stóp i odpłynęła! Trzymając głowę i ramiona nad powierzchnią, odbijała się od niej niczym motorówka. Co chwila zerkała na cyfrowy prędkościomierz w rogu tarczy twarzowej; dziesięć kilometrów na godzinę… trzynaście… piętnaście…
Cruz utrzymywał stałą prędkość piętnastu kilometrów na godzinę.
Sailor rozglądała się w poszukiwaniu łódek, kłód, w zasadzie wszystkiego, co mogłoby przeszkodzić Cruzowi, gdy dostrzegła coś po swojej prawej. Płetwę! Tuż obok niej sunął butlonos! Był na wyciągnięcie ręki. Widocznie usiłował dogonić swoje stado. Sailor odbiła w lewo, by dać mu nieco przestrzeni, ale delfin nie popędził przed siebie. Zamiast tego podążył w ślad za nią. Sailor napięła stopy i ograniczyła prędkość do trzynastu kilometrów na godzinę. Delfin bez trudu dotrzymywał jej tempa. Zwolniła do dziesięciu, ale zwierzę ani myślało płynąć w swoją stronę.
Nagle butlonos skoczył w górę, wygiął się w łuk, po czym zanurkował z powrotem. Raz za razem wynurzał się i nurkował, wynurzał i nurkował, czasami przeskakując nad Sailor, jakby ją zapraszał, by przyłączyła się do zabawy. Wzburzona morska piana uderzała o tarczę hełmu dziewczyny. Gdyby tylko Sailor mogła dołączyć!
A może…? W końcu miała ogon!
Złożyła ręce płasko u tułowia, połączyła wyprostowane nogi i wyciągnęła do tyłu palce. Opuściła wodę – no, zrobiły to jej ramiona i tors. Jej skok był mało imponujący w porównaniu z susami butlonosa. Może gdyby zaczęła głębiej – gdyby się porządnie rozpędziła? Zanurkowała na głębokość niemal czterech metrów i wygięła palce u nóg tak mocno, że aż poczuła, jak jej strzela w stawach. Wystrzeliła jak rakieta. Tym razem całe jej ciało wyłoniło się z fal! Delfin skoczył wraz z nią, choć sięgnął jeszcze dalej!
„Niesamowite! – pomyślała, opadając z pluskiem do wody. – Musimy spróbować jeszcze raz!”.
Sunąc obok delfina, poczuła, jak ogarnia ją fala ciepła. Zaczęła się w pobliżu jej serca i rozchodziła niczym promienie słońca. Zrelaksowana i szczęśliwa niczego tak nie chciała, jak zostać w zatoce i się bawić. Czuła się wolna.
I czuła coś jeszcze. Coś znajomego. Ssący głód w żołądku.
„Chwila…”
Miała ochotę na kałamarnicę.
„Że jak?”
Wyobraziła sobie grupę białych kałamarnic w czarne plamki, mknących wśród trawy morskiej porastającej dno. Na samą myśl aż zaburczało jej w brzuchu – ŻE JAK?
„Co się dzieje? Przecież nie jem kałamarnic”.
I wtedy do niej dotarło.
„To nie są moje myśli”.
A skoro nie jej, to…
Jednym szybkim ruchem przyciągnęła kolana do piersi. Ten ruch sprawił, że straciła panowanie nad swoim ciałem. Wirowała, a niebo i morze zlewały się w jedno, przyprawiając ją o zawrót głowy. Omal nie straciła przytomności. Gdy świat się zatrzymał, Sailor odkryła, że leży na plecach na powierzchni. Serce dudniło jej jak szalone i oddychała tak gwałtownie, że krawędzie maski zaszły mgłą.
– Sailor? – usłyszała głos Emmetta. – Wszystko w porządku? Twoje parametry życiowe właśnie wystrzeliły na orbitę.
– Eee… tak – wysapała. – Nic mi nie jest… Błąd urządzenia.
Wyprostowała się i wyłączyła płetformersy. Delfin odpłynął. Cruz tak samo. O kurczę, a miała jedno zadanie!
– Sailor, utrzymaj pozycję – poinstruował ją Dugan. – Minął już kwadrans. Płyniemy po ciebie i Cruza.
– Zro… zumiano. – Przyłożyła dłonie do dudniącego serca.
Unosząc się na wodzie pośrodku zatoki Chesapeake, robiła, co mogła, by spowolnić oddech i uspokoić nerwy. Odchyliła głowę w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby zająć myśli, ale na rozległym jasnobłękitnym niebie nie było ani jednej chmurki czy choćby smugi kondensacyjnej.
Wiedziała, że nie może powiedzieć nikomu o tym, co się stało, nawet swoim przyjaciołom. Nie zrozumieliby. Nikt by nie zrozumiał. Większość osób zrobiłaby wszystko, by mieć taką niesamowitą zdolność jak ona. Na tym polegał problem.
Taka moc potrafiła odmienić życie.
Albo je zniszczyć.
2
SAILOR STANĘŁA na górnym szczeblu drabinki „Rigela” i odszukała wzrokiem Fanchon. Szefowa pracowni technologicznej trzymała tablet. I się uśmiechała. Ekipa Cousteau stanęła na wysokości zadania!
Nie mogła się doczekać, aż zdejmie kombinezon nurkowy i sprzęt. Dugan odczepił rurki, odblokował pieczęć hełmu nurkowego i pomógł przyjaciółce go zdjąć. Spod maski wylały się fale długich włosów barwy orzechów laskowych, wilgotne od potu. Palec po palcu zębami zerwała z dłoni rękawiczki. Zanim Cruz wszedł po drabince, już zdejmowała drugą płetformersę.
– Fanchon, to było niesamowite! – odezwał się, gdy tylko zdjął Ukwiał. – Zadziałało nawet lepiej niż za pierwszym razem!
– Wprowadziłam parę poprawek.
– Nie inaczej! – zawołał. – Tym razem już nie docierały do mnie pojedyncze słowa, a całe zdania!
Fanchon triumfalnie zacisnęła dłoń w pięść.
– Taką miałam nadzieję.
– Cruz, nie trzymaj nas w napięciu. – Brązowy bob Lani podskakiwał, gdy dziewczyna wierciła się w fotelu drugiego pilota. Zabarwione na srebrno pasemko włosów wpadło jej do oczu. – Co powiedziały delfiny?
– Hmm… Pomyślmy… – zagaił Cruz. – Opowiedziały mi o przesmyku w dolnej części zatoki… o miejscu, które odwiedziły wcześniej, a gdzie rośnie mnóstwo trawy morskiej i jest mnóstwo jedzenia… okonie srebrne, kulbińce, scjeny…
Wyżymając włosy w ręcznik, Sailor aż zamarła. „I kałamarnice? Ani mi się waż!”
– Krewetki i kraby.
„Bez kałamarnic. Mało brakowało”.
Sailor odetchnęła.
– …i kałamarnice – dorzucił Cruz.
Sailor upuściła ręcznik. Więc to jednak prawda! Nie wyobraziła sobie tego. Naprawdę czytała delfinowi w myślach! Ale jak to możliwe? Szczególnie teraz! Była taka pewna, że ma to pod kontrolą, a potem wszystko wróciło ze zdwojoną siłą…
– Nic ci nie jest? – zapytał Emmett, który zauważył, że Sailor drży.
– S-spokokoko – skłamała. – Po prostu zmarzłam. Luzik.
Emmett skinął głową, ale fiolet wkradający się na granice niebieskich oprawek zdradził dziewczynie, że nie do końca to kupił. Emmett miał dar do odczytywania emocji. Co było super, o ile nagle nie zaczął się interesować właśnie tobą.
Sailor zwróciła się do Cruza.
– Przepraszam.
– Za co?
– Wiesz. Gdyby coś ci się tam stało, gdybyś potrzebował pomocy…
– Ale się nie stało. I nie potrzebowałem.
– Ale mogło tak być. Miałam być w pobliżu. Nie powinnam była…
– Chyba nie zamierzasz powiedzieć, że nie powinnaś była pływać z tamtym delfinem? Nie powinnaś czy nie powinnaś była? Nigdy nie wiem, jak jest poprawnie. – Cruz prychnął na widok jej wielkich oczu. – Wiedziałem, gdzie jesteś, Sailor. A jeśli komuś powinno być głupio, to właśnie mnie. Gdybyś miała Ukwiał, mogłabyś z nim porozmawiać. Albo z nią. Nie pytałem.
Musiała się ugryźć w język, by nie powiedzieć: „Dzięki, ale nie był mi potrzebny! A w ogóle to był on”.
– Dziwię ci się, Sailor. Straciłaś partnera nurkowego? – Mlasnął językiem, naśladując niezadowolonego monsieur Legranda. – Czyżby nasza Gwiazda Polarna zamieniała się w supernową?
Sailor zamarła. Musiała wyglądać na przerażoną, bo Duganowi zrzedła mina.
– Tylko żartowałem – rzucił. – Serio, Sailor, nie miałem nic złego na myśli.
Szybko odzyskała rezon.
– Nic się nie stało.
Dugan trafił jednak w czuły punkt. Każdy nowy rekrut marzył o wygraniu Gwiazdy Polarnej, nagrody Akademii Odkrywców. Pod koniec drugiego semestru wręczano ją najbardziej obiecującemu pierwszoroczniakowi. Głosowała kadra nauczycielska, przedstawiciele administracji i pracownicy szkoły, a imię i nazwisko laureata umieszczano na niemal dwumetrowej kryształowej piramidzie w bibliotece, obok imion jej poprzedników. Tradycja sięgała początków istnienia Akademii. Poprzedniej wiosny podczas zakończenia roku Sailor aż zamurowało, gdy profesor Hightower wypowiedziała jej imię. Z całego rocznika to właśnie ona została laureatką Gwiazdy Polarnej. Jasne, spotkał ją nie lada zaszczyt, ale ostatnio Sailor zaczęła się zastanawiać, co to tak naprawdę znaczy. Czy od teraz jej nauczyciele będą od niej więcej wymagać? A jej przyjaciele z ekipy? A jeśli marzenie zamieni się w koszmar?
Fanchon zwołała uczniów.
– Świetna robota, Ekipo Cousteau! – pochwaliła. – Wiem, że testowanie Ukwiału nie było łatwe, a przez chwilę okazało się wręcz niebezpieczne, ale poradziliście sobie. Doceniam wasz upór. Możecie być pewni, że szepnę o was słówko waszej opiekunce i nauczycielom. Dostaniecie dobre oceny, a sam projekt okazał się przełomem w komunikacji ludzko-waleńskiej.
Sailor i pozostali pękali z dumy.
– Jutro macie rozpoczęcie roku – dodała Fanchon – a ja muszę przeanalizować mnóstwo danych, więc zbierajmy się.
Jaz zwróciła się w stronę Lani.
– Przejmiesz stery?
– Super! – zawołała dziewczyna. – To znaczy, tak jest, pani kapitan!
Zmęczona Sailor usiadła obok Cruza i założyła szkolne okulary przeciwsłoneczne. Wcisnęła przycisk na zauszniku, by uruchomić funkcję holoidentyfikacyjną GPS i wyświetlić na szkłach nazwy wysp, plaż i innych ciekawych miejsc po drodze. Gdy „Rigel” sunął centymetry ponad powierzchnią wody, po raz ostatni spojrzała przez ramię. Zmrużyła oczy, gdy oślepiło ją popołudniowe słońce, i rozejrzała się po zatoce w poszukiwaniu błysku srebrzystej skóry czy wodotrysków z otworów nosowych delfinów.
Niczego takiego jednak nie zobaczyła.
– GOTOWA, LANI?
Sailor stała przed lustrem w łazience i smarowała spieczone usta kremem o zapachu mango.
– Gdy tylko znajdę drugi sandał.
– Poszukaj pod meduzowym krzesłem. – Sailor nie wiedziała czemu, ale koniec końców wszystko trafiało pod te różowe frędzle. – I gazu, dobra? Jestem głodna! – dodała, gdy zaburczało jej w brzuchu. Stąd, z piątego piętra, wyczuwała nosem ziemisty imbirowy zapach ryżu z curry, ziemniakami i kalafiorem kuka Kristosa!
Sailor i Lani zatrzymały się w pokoju Wielkiej Rafy Koralowej w Holu Odkrywców. Każdy pokój w akademiku miał inny motyw, nawiązujący do jednego z cudów świata natury. W skrzydle chłopców po przeciwnej stronie gmachu Cruz i Emmett nocowali w pokoju Mount Everest. Dugan wraz z Alim Solimanem z Ekipy Magellanów byli przypisani do Wielkiego Kanionu. Ich opiekunka Nyomie Byron mieszkała w Saharze, pokoju przy schodach między oboma skrzydłami.
Pokój Wielkiej Rafy Koralowej miał wykuszowe okno wychodzące na niewielką łączkę w rogu dziedzińca, okoloną kwitnącymi drzewami wiśniowymi. Te piękne różowe kwiaty ozdobnych drzew Sailor widziała na zdjęciach, ale nigdy na żywo. Odkrywcy nadal byli w morzu, gdy drzewa rozkwitały pod koniec marca i na początku kwietnia. Najbardziej lubiła w tym pokoju ekran telewizyjny wielkości ściany, na którym przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, wyświetlał się obraz z podwodnej kamery z prawdziwej Wielkiej Rafy Koralowej, oddalonej o czternaście i pół tysiąca kilometrów!
Sailor mieszkała tutaj rok wcześniej w pierwszym miesiącu zajęć. Wtedy jej współlokatorką była Bryndis Jónsdóttir z Reykjavíku w Islandii. Bryndis była szóstą członkinią Ekipy Cousteau, najbliższą przyjaciółką Sailor, no i nieco więcej niż przyjaciółką Cruza. Niestety, Bryndis postanowiła nie wracać do Akademii. Będą za nią tęsknić. Już tęsknią.
Po wyjściu z łazienki Sailor chwyciła z walizki parę świeżych skarpetek i usiadła obok narzuty, którą rozłożyła dłuższą krawędzią na skraju łóżka. Narzuta z motywem Panii z Rafy była jej najcenniejszym skarbem. Nawet dziennik tyle dla niej nie znaczył. Gdy opuszczała dom na tydzień czy dwa, zawsze brała ją ze sobą.
Narzutę zrobiła dla niej babcia, jej kuia, na dziewiąte urodziny. Motyw z narzuty nawiązywał do legendy o Panii, syrenie, która zakochała się w Karitokim, przystojnym synu maoryskiego wodza. Pania i Karitoki potajemnie wzięli ślub. By przetrwać, codziennie rano Pania musiała wracać do wody. Pewnego dnia, gdy Karitoki usiłował zatrzymać ją przy sobie, syrena uciekła do oceanu i już nigdy nie wróciła. Narzuta w formie kiltu przedstawiała opuszczającą ląd Panię na tle turkusowych, fioletowych i granatowych fal. Miała długie rudawobrązowe włosy, ciemne oczy i nieco krzywy uśmiech, w czym przypominała Sailor, która zresztą na drugie imię miała Pania. Lśniący zielonkawoniebieski ogon syreny i kilka chmur burzowych ponad skalistą plażą były wypchane płatami bawełny, by dać wrażenie trójwymiarowości. Krawędzie narzuty były wykończone ściegiem muszelkowym, dzięki czemu przypominały fale morskie. Kui, jak mówiła na babcię Sailor, zaprojektowała wzór i całość pięknie ostębnowała.
„To takie przypomnienie, by zawsze podążać za głosem serca” – powiedziała wtedy.
Sailor przesunęła palcem wzdłuż krawędzi fali. Kui zmarła, zanim jej wnuczka dostała się do Akademii, ale Sailor czuła, że jakimś cudem jej babcia i tak się o tym dowiedziała. I jest z niej dumna.
– Mam! – Znad meduzowego krzesła wystrzeliła dłoń z czarnym sandałkiem.
– A nie mówiłam? – zaśmiała się Sailor. – Chodźmy. Umieram z głodu!
Popędziły w dół czterema kondygnacjami, a z każdą zapach curry przybierał na sile. Przemierzyły lobby, a gdy Sailor miała już skręcić do stołówki, Lani chwyciła ją za rękę i pociągnęła na bok.
– Eee… Lani? – Sailor wskazała łokciem wejście, od którego się oddalały. – Żarcie?
– Po drodze jeszcze wpadniemy w jedno miejsce. Minutka.
– Wspominałam, że umieram z głodu? – Sailor jednak pozwoliła przyjaciółce się ciągnąć, choć korytarz prowadził tylko do zamkniętych sal lekcyjnych. – Dokąd idziemy?
Lani uśmiechnęła się szelmowsko.
– Zobaczysz.
3
– ZAMKNIĘTE.
Sailor pokręciła głową, gdy przyjaciółka przykładała opaskę SOS do skanera bezpieczeństwa przed drzwiami biblioteki. – Nie byłaś tu na początku ubiegłego roku szkolnego, ale doktor Holland nie otwiera biblioteki przed oficjalnym rozpoczęciem nauki. Czyli dopiero jutro. Uwierz mi, nie ma sensu nawet…
Drzwi rozsunęły się z sykiem.
Lani weszła do środka, pozostawiwszy w korytarzu skołowaną Sailor. Biblioteka, nazwana imieniem prowadzącej pionierskie badania z genetyki naukowczyni Rosalind Franklin, była ulubionym miejscem Sailor w kampusie. Znajdująca się w imponującej rotundzie para ustawionych naprzeciwko siebie spiralnych metalowych schodów wiodła pięcioma poziomami pełnymi półek. Zwieńczony kopułą sufit niemal w całości przedstawiał nocne niebo – z wyjątkiem okrągłego świetlika na samej górze. Odkrywcy dowiedzieli się, że gwiazdy na sklepieniu mają ten sam układ co tamtej nocy, gdy w 1888 roku powstało Stowarzyszenie. Sailor zatrzymała się pod sufitem i zadarła głowę. Ilu odkrywców przed nią badało gwieździste malowidło? Ilu z nich później dokonało niesamowitych czynów? Chciała dołączyć do tego grona. Obiecała sobie, że tak będzie. Pewnego dnia.
I właśnie wtedy ją to uderzyło. Wiedziała, dlaczego tu są.
Lani ciągnęła ją dalej, ale tym razem Sailor stawiła opór.
– To bardzo miłe z twojej strony, Lani, ale jeśli przy piramidzie czeka mnóstwo osób, wolałabym nie. Nie chcę robić zamiesza…
– Tak myślałam – weszła jej w słowo Lani. – Dlatego jesteśmy tu tylko we dwie.
– Przysięgasz?
Lani skrzyżowała dłonie na sercu. Sailor jej uwierzyła. Jej przyjaciółka poważnie podchodziła do takich spraw.
Przekradły się wśród półek. Minęły naturalnej wielkości posągi z brązu, przedstawiające światowych odkrywców i naukowców takich jak Galileusz, Francis Drake, Bessie Coleman i Rachel Carson. Odbiły w prawo przy posągu Nellie Bly. Za Karolem Darwinem i działem historii naturalnej powitała ich ciepła poświata oświetlonej piramidy w stylu egipskim. Sailor odczytała inskrypcję na złotej plakietce przyczepionej do jednej ze szklanych ścian.
NAGRODA GWIAZDY POLARNEJ, UST. 7 maja 1898 r.
Całe wieki przed wynalezieniem kompasu odkrywcy kierowali się na północ, podążając za Gwiazdą Polarną. Ta niebiańska boja świetlna prowadziła wytaczających szlaki do odległych krain, nawigatorów – przez zdradliwe morza, a strudzonych PODRÓŻNIKÓW – do domu. Gwiazda Polarna jest przyznawana jednemu odkrywcy z pierwszego roku, który jest takim światłem przewodnim – wzorem do naśladowania dla innych. Owe „Gwiazdy” naszego wszechświata przypominają nam, że przyszłość maluje się w świetlanych barwach, ci, którzy pragną POŚWIĘCIĆ się służbie, mają nieograniczone możliwości.
Plakietka znajdowała się mniej więcej na wysokości pasa. Wygrawerowane imiona zwycięzców zaczynały się pod nią i ciągnęły kolejnymi bokami piramidy. Gwiazda Polarna trafiła w ręce zarówno mamy Cruza, jak i taty Emmetta. Rok wcześniej odkrywcy odnaleźli imiona i nazwiska obojga, wygrawerowane w tej samej linijce z tyłu piramidy, bo oboje chodzili do szkoły w odstępie zaledwie paru lat.
Lani prowadziła Sailor do lewej ściany. Bez trudu odnaleźli imię – znajdowało się na samym końcu: SAILOR PANIA YORK.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki