Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Siódmy i ostatni tom ogólnoświatowej serii inspirowanej prawdziwymi przygodami i odkryciami osób z kręgu National Geographic!
Mroźne wybrzeża Antarktydy, kajaki ekipy Cousteau walczące z lodowatą wodą. Kończy się
światło dzienne i czas przeznaczony na wykonanie zadania. Ale Cruz myślami błądzi gdzie indziej…
Mgławica jest coraz bliżej, a wśród odkrywców wciąż działa szpieg. Cruz wie, że ostatnia misja wiąże się ze śmiertelnym niebezpieczeństwem…
Chłopak nie jest pewien, czy szczęście naprawdę sprzyja odważnym. W końcu hologram jego mamy odrzucił ostatni fragment szyfru… Jednak po pokonaniu tylu przeciwności dzielni podróżnicy nie mogą tak po prostu się poddać.
Cruz jest gotów zaryzykować wszystko, co kocha, aby skompletować recepturę,
nad którą pracowała Petra Coronado. Przed odkrywcami ostateczna rozgrywka, która na zawsze odmieni ich życia.
„Zakazana wyspa” to siódma i finałowa część fascynującego cyklu „Explorer Academy – Akademia Odkrywców”.
W „Zakazanej wyspie”, tak jak we wszystkich poprzednich tomach serii, na niektórych stronach ukryte są zaszyfrowane zagadki, których autorem jest dr Gareth Moore. Spróbujcie je odnaleźć – i rozwiązać!
Dodatkowo na końcu książki znajdziecie sylwetki naukowców pracujących dla National Geographic oraz opisy ich niezwykłych odkryć, które stały się inspiracją dla wynalazków używanych przez uczniów Akademii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 263
PÓŁWYSEP ANTARKTYCZNY
TYM RAZEM ICH mamy! – szepnęła Bryndis. Ściskała dłoń Cruza tak mocno, że pobladły mu opuszki palców. – Pokażemy Magellanom, kto tu rządzi!
Faktycznie, mieli szansę. Naradzający się nieopodal Ali, Zane, Kat, Matteo, Yulia i Tao posyłali im prychnięcia i niezadowolone miny. Od niemal godziny cztery ekipy odkrywców współzawodniczyły w mini-Grrocie na pokładzie Oriona. Cruz był skonany, zresztą nie on jeden. Policzki Lani były zaczerwienione i świecące, ze spiętego gumką kucyka Sailor wystawały niesforne kosmyki, a emocjokulary Emmetta przypominały dwa czekoladowe donuty, które ktoś zostawił w nagrzanym samochodzie. Dugan przestępował z nogi na nogę jak bramkarz, któremu lada chwila ktoś miał strzelić karnego. Ale nie grali w piłkę. Gorzej. Brali udział w quizie z geografii. Pytania grillowały mózgi, a prowadzący nie brał jeńców.
Każdy z zespołów miał trzydzieści sekund, by odpowiedzieć na zadane przez profesora Modiego pytanie, które mogło zawierać wstawkę holograficzną. Odpowiecie dobrze – prowadzący przejdzie do kolejnej ekipy. Źle – skucha. Trzy skuchy i odpada się z gry.
Jako pierwsza odpadła Ekipa Galileusza, a kilka rund później dołączyli do niej Earhartowie. Na placu boju pozostały dwie drużyny: Magellana i Cousteau. Na przemian odpowiadały na pytania w komorze wirtualnej rzeczywistości. Przerzucały się faktami o miastach i państwach, akwenach, pustyniach, górach, parkach i pomnikach. Cruz już stracił rachubę, ile rund minęło. Oba zespoły zaliczyły już po dwie skuchy. Jego ekipa właśnie odpowiedziała poprawnie na pytanie. Jeśli teraz przeciwnikom powinie się noga, to Cousteau wygrają.
Nagroda była warta wszelkich cierpień. Zwycięska ekipa miała jako pierwsza wybrać rolę, jaką odegra podczas kolejnej misji. No i każdy z grupy miał dostać po sto dodatkowych punktów, a do tego otrzymać aktualizację Przenośnego Analizatora Notacji i Danych o Artefaktach, czyli PAND-y, który umożliwia ultraczułą analizę ingresji w wysokiej rozdzielczości. Cruz nie do końca wiedział, co to znaczy, ale brzmiało fajnie.
Stał w holograficznym lesie porośniętym osikami. Pełen nadziei, zaczerpnął powietrza. Pewnie, że zależało mu na nagrodach, ale przede wszystkim chciał w końcu coś wygrać! Przez ostatnie tygodnie, odkąd tylko się dowiedział, że siódma część receptury mamy to fałszywka, miał doła.
– Górna wewnętrzna krawędź faktycznie biegnie pod innym kątem – ogłosił Emmett, przyjrzawszy się uważnie kawałkowi czarnego marmuru przez powiększające emocjokulary. – Widać to dopiero przy dużym zbliżeniu, ale twoja mama mówiła prawdę. To nie jest jeden z fragmentów receptury. Ktoś musiał je podmienić.
– Podmienić? Ale jak? – Sailor obróciła się do Cruza. – Myślałam, że wystarczy, żebyś nosił wisior na szyi, a zadziała to twoje biopole siłowe.
– Bo działa, ale przecież czasami zdejmuję wisior – przypomniał jej Cruz. – Wiesz, od święta muszę pójść pod prysznic. No i wtedy, gdy nurkujemy…
– Jaguar! – rzuciła oskarżycielsko Sailor. – To sprawka szpiega.
– Może – skomentował Emmett.
– Jak to „może”? Doktor Vanderwick była Zebrą, ale została unieszkodliwiona. To musi być Jaguar.
Emmett pokręcił głową.
– Niekoniecznie. Równie dobrze ktoś mógł podmienić części, zanim odnaleźliśmy wojownika ze smoczą krwią.
– A nie możemy sprawdzić kamienia na pierwszych zdjęciach, które zrobił mu Cruz? – zasugerowała Lani. – Przynajmniej odkryjemy, kiedy doszło do zamiany. Cruz, poprosisz tatę, by je podesłał?
Ilekroć Cruz odnajdował kolejną część receptury, natychmiast ją fotografował i wysyłał zdjęcia tacie. Potem kasował pliki z tabletu i odpalał program, który nadpisywał dane, by nie dało się odzyskać zdjęć z kosza.
– Kurczę! – jęknął, gdy odpalił plik na tablecie. – Nie nadpisałem plików. Gdy opuściliśmy muzeum w Xi’anie… w samochodzie… Od razu zadzwoniłem do Bryndis i musiałem zapomnieć…
– Wiemy, głowa w chmurach – skwitowała Sailor.
Chciała rozładować atmosferę, ale wszyscy wiedzieli, że był to kosztowny błąd. Cruz dopuścił, by ktoś włamał się do jego tabletu, capnął zdjęcia i stworzył fałszywkę, którą następnie zamienił z prawdziwym fragmentem receptury. Jednak Lani miała rację odnośnie do fotografii. Jeśli krawędź kamienia na zdjęciu będzie pasowała do tej, którą teraz miał na szyi, do podmiany musiało dojść, zanim dotarli do Muzeum Terakotowej Armii. A jeśli nie, kamienie zostały zamienione już później, co głównym podejrzanym czyniło Jaguara. Cruz wysłał zdjęcie Emmettowi, który przyglądał mu się bacznie całe wieki. Gdy skończył, po oprawkach emocjokularów pędziły szare paciorki.
– Różnią się.
Dla Cruza była to najlepsza możliwa wiadomość, zważywszy na okoliczności. Skoro to Jaguar miał fragment receptury, istniała szansa, że kamień nadal znajduje się na pokładzie Oriona. Cruz posłał pszczelego drona, Mell, na zwiad po wszystkich zakamarkach statku. Jasne, istniały miejsca, do których nie miała dostępu nawet pszczoła – choćby wnętrze szczelnie zamkniętej szafki czy zasunięty plecak. No i były takie przestrzenie, do których Mell ani myślała się zapuszczać – na przykład kambuz. Kuk Kristos wpadłby w szał, gdyby w swoim królestwie ujrzał owada, pal licho, że mechanicznego. Jednak dron zdołał przeszukać większą część statku. Bez skutku. Czyżby się spóźnili? Siódma część receptury wpadła już w łapska Mgławicy? Cruz mógł się jedynie modlić, że nadal mają szansę.
Tymczasem, gdy Orion płynął na wschód, Cruz pracował nad tym, by holodziennik odkrył ostatnią wskazówkę. Cierpliwie wyjaśniał sytuację hologramowi mamy. Prosił o pomoc. Błagał. Jęczał. Rozkazywał. Nie miało znaczenia, co mówił i jakim tonem – Petra Coronado zawsze odpowiadała tak samo. Odmawiała zdradzenia wskazówki. Pozostała mu jedna opcja. Dowie się, czy zadziała, jeszcze tego dnia, nim w kajutach zgasną światła.
– Piętnaście sekund! – Na ziemię sprowadził go głos profesora Modiego.
Cruz zadarł głowę i spojrzał na białe osiki, których jesienne liście trzepotały na tle jasnoniebieskiego nieba. Miejsce, w którym się znajdowali, było piękne, choć nie miał pojęcia, gdzie są.
– Magellanowie nie odpowiedzą – powiedziała cicho Lani. – Sama wpadłam na odpowiedź tylko dlatego, że akurat czytałam o komunikacji drzew.
„Chyba żartuje?”
Lani zobaczyła jego zdziwioną minę.
– Ale to prawda. Drzewa potrafią się komunikować ze sobą za pomocą nitkowatych strzępek plechy zwanych grzybnią. Widzicie, grzybnia wrasta w korzenie drzew i łączy je ze sobą za pośrednictwem związków chemicznych i sygnałów elektrycznych. Jedno drzewo może powiadomić inne o tym, że odczuwa ból, albo ostrzec je przed niebezpieczeństwem: na przykład przed suszą lub owadami.
Nie żartowała.
Cruz nadal był nieco sceptyczny.
– Chcesz powiedzieć, że drzewa ze sobą rozmawiają?
– I nie tylko. – Aż zaświeciły się jej oczy. – Troszczą się o siebie wzajemnie. Starsze wysyłają wodę i składniki odżywcze młodym drzewkom, by pomóc im rosnąć. System ten to inaczej sieci mikoryzowe. Z tego, co mówił profesor Ishikawa, w pojedynczej łyżeczce leśnej gleby kryją się całe kilometry grzybni. To takie światłowody świata natury. Nawet nazwali je Wood Wide Web1. Super, co? Profesor Ishikawa powiedział, że przyjrzymy się bliżej temu zjawisku za rok na biologii, ale nie będę czekać. Już teraz chcę się nauczyć mówić po drzewowemu.
Nie żartowała.
– Czas! – zawołał profesor Modi. – Zane, pora na odpowiedź Magellanów.
– E… E… – Zane głośno przełknął ślinę. – To chyba… stan Utah?
Profesor Modi uniósł tablet.
– Pando to zagajnik złożony z ponad czterdziestu siedmiu tysięcy topoli osikowych na powierzchni ponad czterdziestu hektarów, które współdzielą system korzeniowy…
Cruz szturchnął Lani.
– Założę się, że toczą między sobą świetne rozmowy.
Dziewczyna przewróciła oczyma.
Profesor ciągnął dalej:
– Jest jedną z najstarszych i największych istot żywych. Znajduje się na obszarze Parku Narodowego Fishlake… w stanie Utah.
Magellanowie wiwatowali. Ekipa Cousteau jęknęła.
– Kurczaki! – Sailor pacnęła się w czoło. – Czy to się kiedyś skończy?
– Tak. I to wkrótce – zadeklarował profesor Modi. – Zostało nam pięć minut zajęć. Wystarczy, by wyłonić zwycięzcę w ostatecznej dogrywce.
Wśród uczniów w Grrocie rozległy się oklaski. Najgłośniej klaskali członkowie ekip Galileusza i Earhart. Odkąd zostali wyeliminowani, musieli biernie obserwować zmagania Cousteau i Magellanów.
– Kategoria: miejsce na mapie – ogłosił profesor Modi. – Będę udzielał kolejnych podpowiedzi. Początkowo ogólnych, a potem bardziej szczegółowych. Pierwsza ekipa, która wciśnie przycisk i wskaże prawidłowe miejsce, zwycięży w tegorocznym quizie geograficznym dla pierwszoroczniaków.
Przed Duganem zmaterializował się duży czerwony brzęczyk.
– Pamiętajcie, by się naradzić przed odpowiedzią – podkreślił nauczyciel. – Pierwsza odpowiedź będzie wiążąca.
Cruz poczuł na czole lekki wiaterek. Zapach świeżej trawy podrażnił mu nos. Pod podeszwami butów zmaterializowała się połać trawy. Łąka sięgała do ściany za plecami profesora i kończyła się skalistym brzegiem, za którym rozpościerało się bezkresne morze. Po lewej ujrzał strome, poszarpane klify, a po prawej – nieutwardzoną drogę przecinającą wzgórze. Po przedwieczornym niebie leniwie sunęła karawana puchatych chmur, której towarzyszyła bliźniacza karawana ich cieni na ziemi. Obrócił głowę. Ściana za ich plecami niczego nie wyświetlała. „Ciekawe…”
– Pierwsza wskazówka – przerwał ciszę profesor Modi. – Jesteście na tropikalnej wyspie o powierzchni nieco ponad stu sześćdziesięciu kilometrów kwadratowych. Swój trójkątny kształt zawdzięcza trzem wulkanom, obecnie wygasłym.
Członkowie Ekipy Cousteau stanęli w kole. Przerzucili się kilkoma potencjalnymi odpowiedziami – Jamajka, Vanuatu – ale nie byli pewni.
– Lepiej zaczekać, niż skusić – doradziła Lani.
Magellanowie też nie wciskali brzęczyka. Cruz spostrzegł, że ściana za jego plecami nadal jest czarna. „Dziwne…” – pomyślał. Nie powinna być częścią scenerii?
Nie uszło to także uwadze Emmetta.
– Pewnie szwankuje – mruknął.
– Wskazówka numer dwa – odezwał się profesor Modi. – Rdzenni polinezyjscy mieszkańcy nazywali ją Rapa Nui, jednak my znamy inną nazwę dzięki holenderskiemu odkrywcy, który wylądował tu konkretnego dnia 1722 roku.
– Polinezja! – Sailor posłała uśmiech Cruzowi i Lani. – Jesteśmy na południowym Pacyfiku.
– A może to Kaho’olawe lub Ni’ihau? – Cruz wymieniał nazwy najmniejszych wysp hawajskiego archipelagu.
Lani zagryzła wargę.
– Jasne, Kaho’olawe jest trójkątna, ale…
– Ale nie zgadza się rzeźba terenu. – Cruz zdał sobie sprawę, że nie ma racji. – No i nie jest tak porośnięta trawą, a gleba jest czerwona.
– No a Ni’ihau nie jest trójkątna – stwierdziła Lani. – Pod względem rzeźby terenu przypomina trochę Kaua’i2, ale nie jestem pewna. Opłynęłam ją, ale nie miałam okazji postawić na niej stopy. A ty?
Cruz pokręcił głową. Ni’ihau miała prywatnego właściciela. Wizyta na miejscu wymagała pozwolenia.
Profesor Modi odchrząknął znacząco. Żadna z ekip nie udzieliła odpowiedzi i był gotowy na kolejną podpowiedź.
– Trzecia wskazówka. Wyspa słynie z ahu i moai.
– Ahu? – Dugan potarł podbródek. – A to nie takie sushi?
– Masz na myśli ahi – poprawiła go Bryndis. – To taki tuńczyk3.
„Moai”. Cruzowi brzmiało to znajomo. Chciał zapytać Lani, czy to słowo w języku hawajskim, gdy przyjaciółka przerwała mu w pół słowa.
– Wielkie głowy! Wiecie! Kamienne posągi na…
– Wyspie Wielkanocnej! – dokończyła Sailor.
„Tak!”
– Jesteśmy pewni? – spytał Dugan. Gdy wszyscy podnieśli ręce, pacnął czerwony brzęczyk.
Zooooooooonk!
Dźwięk rozszedł się po Grrocie. Cruz zauważył, że i Zane trzyma dłoń na przycisku Magellanów. „Co za pech!” Obie drużyny zgłosiły się w tej samej chwili!
Kwento jęknął.
– Kolejny remis.
– Cousteau byli pierwsi – rzuciła Weatherly.
– Nie, Magellanowie – skontrowała Femi.
GRROTA wypełniła się chórem głosów.
– Chwila! Cisza! – Profesor Modi pisał coś na tablecie. – Sprawdzę na powtórce.
Lani spojrzała na Cruza.
– To mamy powtórki?
Profesor skwitował jej pytanie słowami typowymi dla monsieur Legranda:
– Tout est vu.
„Wszystko jest widoczne” – przetłumaczył translator Lani.
– A skoro czekacie – dodał nauczyciel – może was zaciekawi, że w ostatnich dwunastu latach jeden z członków zwycięskiej drużyny otrzymał potem Gwiazdę Polarną.
Cruz dał kuksańca współlokatorowi.
– To na pewno będziesz ty. Wygrasz.
– Gdzie tam – odparł skromnie Emmett, choć nie był w stanie ukryć żółto-różowych nitek, które pędziły po oprawkach okularów niczym wstążki latawców na wietrze.
– Mam! – zawołał profesor Modi. – Jako pierwsza zgłosiła się Ekipa…
Zapadła cisza. Cruz poczuł, jak jego serce dudni w rytm słowa, które pulsowało mu w myślach: Cousteau, Cousteau, Cousteau.
– Magellana!
Cruz zapadł się w sobie. Przegrali.
– Ekipo Magellana, pora na odpowiedź – powiedział profesor Modi, choć była to jedynie formalność. Magellanowie dostaną wszystkie supernagrody i prawo do przechwałek. A przechwałkom Aliego i Matteo nie będzie końca. Cruz wbił czubek buta w trawę.
– Wyspa Bożego Narodzenia – odpowiedział Zane.
Cruz uniósł brodę. Spojrzał w oczy Lani. Była w szoku. On też.
– Błędna odpowiedź. – Nauczyciel spojrzał w stronę przeciwników. – Cousteau, możecie…
– Wyspa Wielkanocna – rzucił Dugan.
– Zgadza się. – Na twarzy profesora Modiego pojawił się uśmiech. – Gratuluję, Ekipo Cousteau!
Cruz przybił piątki z Lani, Sailor, Emmettem i Duganem, po czym chwycił dłoń Bryndis. Trzymali się tak ze splecionymi palcami. Udało się! Wygrali!
Profesor Modi wskazał ścianę za plecami uczniów. Już nie była czarna! Wzgórze, na którym stali odkrywcy, teraz ciągnęło się dalej ku wulkanowi w kształcie litery U. Jego stożek już dawno został zniszczony w gwałtownej erupcji. Kilka kroków od Cruza zmaterializowała się ogromna kamienna głowa. Surowy ciemnografitowy posąg dorównywał wysokością strychowi Słonecznego Szałasu, dwupiętrowego sklepu dla surferów! Po prawej, w odległości paru metrów, z porośniętego trawą stoku wyrastała kolejna głowa, a za nią kolejna i kolejna. Łącznie na łące znajdował się jakiś tuzin moai. Wszystkie posągi miały podobne cechy: wydatne czoła, głęboko osadzone oczy, duże nosy i ściśnięte usta. Tylko jeden stał prosto. Pozostałe były pochylone na różne strony. U niektórych znad ziemi wystawały jeszcze ramiona.
– Stoicie u stóp wulkanu Rano Raraku – wyjaśnił nauczyciel. – To główny kamieniołom, z którego lud Rapa Nui pozyskiwał tuf wulkaniczny do budowy posągów, które wykorzystywano w obrządkach religijnych. Łącznie na wyspie jest ponad osiemset kompletnych monolitycznych posągów, liczących od dwóch do dziewięciu metrów wysokości. Każdy dorównuje ciężarem szkolnemu autobusowi. Termin ahu, który padł we wskazówce, odnosi się do podestów i grobowców pod niektórymi moai.
Część uczniów podniosła ręce.
– Obawiam się, że pytania muszą zaczekać do jutra – powiedział nauczyciel. – I tak już przedłużyliśmy zajęcia. Ponownie gratuluję, Ekipo Cousteau.
W Grrocie przygasały światła. Cruz poczuł uderzenie chłodu. Puchate białe cumulusy chwilę wcześniej zamieniły się w ciemne, złowieszcze burzowe cumulonimbusy. Wzburzone niebo kłębiło się niczym gulasz w garnku na dużym ogniu. Nagle zaświeciła zygzakowata błyskawica.
Bum!
Spadł grad. Uczniowie zasłonili głowy i popędzili ku wyjściu. Kawałki lodu odbijały się od głowy i rąk Cruza. Bolało!
Weatherly machała opaską SOS przed czytnikiem obok drzwi.
– Nie chcą się otworzyć!
Pozostali też spróbowali, ale rozsuwane drzwi nie chciały ustąpić. Grad smagał ich coraz gwałtowniej, a i same gradziny stawały się coraz większe.
– Aua! – jęknęła Lani, gdy gradzina monstrum uderzyła ją w ramię.
– Kryć się! – zawołał profesor Modi, wskazując długą poziomą wychodnię skalną, wyrastającą ze stoku. – Spróbuję zatrzymać program z poziomu głównego panelu. – Ruszył biegiem ku konsolecie, która znajdowała się po przeciwległej stronie GRROT-y. Tymczasem uczniowie popędzili pod wychodnię, by schronić się przed gradem. Cruz był na krawędzi, najbliżej profesora, ale ledwie go widział przez zasłonę bieli. Nauczyciel gorączkowo stukał w klawisze, ale pogoda tylko się pogarszała.
Cruz uruchomił komunikator.
– Cruz Coronado do Fanchon Quills.
– Tu Fanchon – odparł głos. – Nie powinieneś być na zajęciach?
– Jestem! Jesteśmy w Grrocie i potrzebujemy…
– W co wy tam gracie? Brzmi to tak, jakbyście rzucali kulkami w cynowy dach.
– Żadna gra… Grozi nam niebezpieczeństwo… Spadają gradziny wielkości piłek tenisowych. Fanchon, potrzebujemy…
Cruz zamarł.
Była biała. I ogromna. I leciała wprost na niego!
– Cruzie? – zawołała Fanchon. – CRUZIE?
CRUZ UJRZAŁ SMUGĘ blond włosów, potem rękę, a zanim znów zamrugał, lodowy pocisk wielkości arbuza spadł na ziemię, rozpadając się na tysiące kryształowych odłamków. Pomiędzy roztrzaskaną gradziną a Cruzem wyrosła Bryndis. Obróciła się. Miała zaciśnięte pięści, a jej oczy płonęły.
– Nic ci nie jest?
Zdołał przytaknąć.
– Wszystko gra.
– Niezły cios, Bryndis! – zawołał Dugan.
– Uwaga! – ostrzegła Sailor.
Bryndis zrobiła unik, by nie dostać kolejnym „arbuzem”, i wepchnęła Cruza pod wychodnię, gdzie kulili się pozostali.
– Wariatka – skwitował Cruz. Serce dudniło mu jak szalone. – Ale dzięki.
– Wiem. – Bryndis odgarnęła włosy z twarzy. – Nie ma za co.
– Cruz, jesteś tam? – Głos należał do Fanchon. – Zgłoś się! Co tam się dzieje?
– Jesteśmy uwięzieni w Grrocie! – zawołał ponad bębniącymi gradzinami. – Zatrzasnęły się grodzie i jesteśmy bombardowani gradem większym od kul armatnich.
– Podejdźcie do panelu kontrolnego…
– Profesor Modi próbuje, ale nie działa!
– Trzymajcie się. Zobaczę, co mogę zrobić po tej stronie.
Cruz rzucił okiem na uczniów skulonych pod skałą. Kwento miał krew na palcach. Zane rozmosowywał łokieć. Femi opierała się o Sailor z uniesioną nogą.
Emmett szarpnął Cruza za rękaw.
– Coś tu nie gra.
Cruz posłał mu zirytowaną minę.
– Co ty nie powiesz?
– Nie. Coś tu naprawdę nie gra. – Spojrzał na profesora Modiego. – Powinien zadziałać system awaryjny. A to – wskazał ponadwymiarowe gradziny – nie miało prawa pojawić się ot tak.
– Sugerujesz, że…
– Mgławica – powiedział bezgłośnie Emmett, poruszając ustami.
– Ale po co? Jesteśmy tu wszyscy, łącznie ze szpiegiem.
– Dokładnie. Dwie pieczenie. Jeden ogień.
Zrozumiał, co Emmett ma na myśli. Cruz był jedną z pieczeni, a drugą – Jaguar. Mgławica, mając siódmą część receptury, mogła uznać, że szpieg nie jest już do niczego potrzebny. A był tylko jeden sposób, by się upewnić, że nie puści pary z ust.
Cruza przeszedł dreszcz. Założył, że po wyeliminowaniu z gry doktor Vanderwick, czyli Zebry, tajnej agentki Mgławicy, na statku jest stosunkowo bezpiecznie. A teraz pluł sobie w brodę.
Całun chmur zaczął opadać, tworząc szarą płachtę. Grad ustępował miękkim białym drobinkom.
– Śnieg! – zawołała Weatherly.
– Lepszy śnieg niż grad – skwitował Dugan.
– Fanchon pewnie też tak uznała – podsumował Cruz.
Odkrywcy z pewnym ociąganiem wyłonili się spod wychodni.
Kwento pokazał Cruzowi kilkucentymetrowe otarcie z boku głowy. Przynajmniej nie krwawiło. Zane i Femi też nie wydawali się poważnie poturbowani. Nadal stojący przy panelu kontrolnym nauczyciel był spokojniejszy. Już nie mówił tak szybko przez komunikator.
– Dziwne. – Emmett przykucnął. Chwycił garść śniegu. – Nie jest zimny.
Wszyscy powoli schodzili łagodnym zboczem ku wyjściu, które nadal było zamknięte. Dugan zadarł głowę, by złapać na język płatki śniegu. Inni odkrywcy poszli w jego ślady. Niektórzy zatrzymywali się po drodze, by zrobić sobie zdjęcia z moai, które teraz miały białe peruki. Po bombardowaniu gradzinami Cruz cieszył się, że zrobiło się spokojnie.
Dołączyła do niego Bryndis.
– Fanchon nieźle wymyśliła z tą zamianą gradu w śnieg – powiedziała.
– To nie śnieg – wtrącił Dugan.
– Nie? A co?
Dugan nie odpowiedział. Skupiał się na tym, by złapać wyjątkowo duży płatek. Cruz rzucił Bryndis spojrzenie o treści „a co mi szkodzi?”. Otworzył usta, by przechwycić największy płatek, jaki leciał w jego stronę. Poczuł na języku coś miękkiego. Emmett miał rację. Śnieg nie był zimny, tylko… słodki?
Cruz złapał spojrzenie Sailor.
– Czy to…
– Wata wróżkowa!4 – zawołała.
– W Wielkiej Brytanii mówimy, że to wata cukrowa.
– Cukrowe nitki – wtrącił Matteo.
– Oddech ducha – powiedział Kwento, co spotkało się z gromkim „Uuuuu!”.
Sailor obróciła się w miejscu.
– Mniejsza o nazwę. Po prostu je łapcie!
W Grrocie zapadła cisza: dwadzieścioro czworo odkrywców próbowało złapać tyle płatków waty, ile tylko zdoła, nim zmieni się pogoda.
PUNKT ÓSMA WIECZOREM głośne pukanie do drzwi kajuty 202 wyrwało Cruza z transu. Od pół godziny gapił się na drukarkę 3D. Czekał. Trzymał kciuki. Modlił się.
Wstał, by otworzyć drzwi.
Sailor minęła go i stanęła pośrodku.
– Już się upiekło?
Emmett prychnął, choć nie oderwał się od komputerów.
– Nie pichcimy ciasta.
– Wiesz, o co mi chodzi.
Cruz zamknął drzwi i z Sailor podszedł do drukarki stojącej po przeciwnej stronie kajuty.
– Sailor poniekąd ma rację. By wytworzyć skałę, potrzebne jest ciepło…
– I ciśnienie. – Sailor schyliła się, by spojrzeć przez okienko wielkości pocztówki. – To kiedy ten szybkowar upichci siódemkę?
– Lada chwila – odparł Emmett.
– Mówi tak, odkąd wróciliśmy z obiadu – jęknął Cruz.
Sailor ciężko westchnęła.
– To i tak nieźle, że w dwanaście godzin udaje się nam to, co naturze zajmuje miliony lat – skwitował Emmett.
– Po prostu nie mogę się doczekać.
Cruz tak samo. Ponieważ nie miał prawdziwego siódmego fragmentu receptury, jedyne, co mu pozostało, to stworzenie, a raczej podrobienie, go, by skłonić do współpracy holodziennik mamy. Zresztą już raz przeprowadzili druk próbny. Gdy Mgławica pojmała jego tatę, we troje stworzyli podróbkę marmurowego kamienia. Lecz wtedy Cruz uznał, że plan jest zbyt ryzykowny, i koniec końców nie przekazał podróbki wrogom. Jednak tym razem nie wystarczyło, by ich domowej roboty kamień przypominał oryginał. Nie, jeśli mieli oszukać holoprogram mamy, kamienie musiały być identyczne.
Przez ostatnie dwa tygodnie Cruz, Emmett, Lani i Sailor każdą wolną chwilę poświęcali projektowi: wykonywali obliczenia, wprowadzali dane do programu Emmetta, zbierali minerały i surowce i zaopatrywali w nie drukarkę 3D, by stworzyć duplikat siódmego fragmentu receptury. Punkt 7.28 tego ranka Cruz wcisnął ikonkę startu na ekranie dotykowym drukarki, by rozpocząć proces formowania. Powinien dobiec końca… cóż, wkrótce.
Cruz dołączył do Sailor i teraz oboje spoglądali przez szybkę okienka, choć po prawdzie to niewiele dało się zobaczyć. Widok zasłaniała im głowica drukarki, która unosiła się nad marmurem. Sailor zaczęła nucić coś pod nosem. Delikatnie wybijała rytm palcami o bok urządzenia. Cruz powtórzył po niej sekwencję, po czym wybił własną, a Sailor powtórzyła po nim. I tak na zmianę zabijali sobie czas.
– Od tego patrzenia wcale nie pójdzie szybciej – odezwał się Emmett, nadal pogrążony w pracy.
– Nie patrzymy – odparła Sailor i uśmiechnęła się szelmowsko do Cruza. – Występujemy.
Ich koncert przerwało pukanie.
– Lani – powiedział Cruz. Oderwał się od urządzenia, by znów otworzyć drzwi.
Jednak w progu stała nie Lani, a ciocia Marisol, która wyminęła go i wparowała do środka.
– Skończyliście?
– Lada chwila – odparła Sailor.
Cioci zrzedła mina. Z frustracji pociągnęła za chustę w różowo-żółte abstrakcyjne neonowe wzory, zarzuconą luźno na sweter. Dostała ją w prezencie na Boże Narodzenie od taty Cruza, który lubił odważne kolory nawet bardziej niż ona. Cruz mógł patrzeć na jaskrawe geometryczne kształty tylko przez kilka sekund, bo jego mózg zaczynał tańczyć kankana.
Sailor była zachwycona.
– Słodziutko!
– Dziękuję – odparła ciocia Marisol. – Słyszałam, że w Grrocie wybuchła niekontrolowana burza. Nikt nie ucierpiał?
– Na szczęście nie. – Sailor podniosła tablet. – A chce pani zobaczyć najlepsze momenty?
– Pewnie.
Cruz posłał Sailor ostrzegawczą minę, ale jego przyjaciółkę tak pochłonęło odpalanie nagrania, że nie zwróciła na to uwagi.
– Jejku! – zawołała ciocia Cruza. – Słyszałam, że było ostro, ale nie sądziłam, że…
– A moi rodzice się martwią, że zrobię sobie krzywdę na misji. – Sailor prychnęła. – Misje? Najgorsze są quizy z geografii. O, teraz najlepsza część. Ta ogromniasta gruda lodu pędzi na Cru…
– No, dzięki, Sailor, wystarczy! – Cruz przesłonił dłonią ekran.
Tym razem Sailor załapała.
– Tak, no. Nic takiego, profesor Marisol.
Lani pojawiła się akurat wtedy, gdy Cruz miał ją wywołać przez komunikator.
– Byłabym wcześniej, ale próbowałam naprawić zamek w drzwiach – wyjaśniła.
– Naprawdę? – Sailor zagryzła dolną wargę. – Zatrzymałam się przy twojej kajucie, ale cię nie było.
– Bo okazało się, że szwankuje mi opaska SOS. – Lani uniosła nadgarstek. – Dostałam nową. Fanchon nie ma czasu, by od razu naprawić starą. Podobno tonie w pracy w pracowni. Mam nadzieję, że już niedługo przydzielą jej nową asystentkę.
– Fajnie, gdyby nie była agentką Mgławicy – sarknęła ciocia Marisol.
Cruz wiedział, że ciocia nadal rozpamiętuje jego niedawne starcie z doktor Vanderwick, którego o mało nie okupił śmiercią. Ba, asystentka Fanchon niemal doprowadziła do eksplozji na pokładzie! Zdaniem cioci profesor Hightower powinna była ujawnić wszystkim, że Sidril Vanderwick zaprzedała się Mgławicy. Ale Cruz nie miał pretensji do dyrektorki. Niechęć żywił wyłącznie wobec tego, który za wszystko odpowiadał: Hezekiaha Brume’a.
Próbował zdobyć jakieś informacje o szefie spółki farmaceutycznej. Zapoznał się z artykułami, według których Brume był bystrym, lecz wycofanym biznesmenem. Rzadko kiedy pokazywał się publicznie. Cruz nie znalazł ani jednej fotografii. Nie dziwiło go to. Nastoletnia córka Brume’a, Roewyn, też była dość skryta, choć nieraz już odważyła się wyjść z cienia ojca, by pomóc Cruzowi. Zresztą w Petrze ocaliła mu życie. Cruz wiedział, że wymagało to od niej ogromnej odwagi, i był jej za to wdzięczny.
– Na miejscu podziękowałam Fanchon – dodała Lani. – Powiedziała, że chciała, by grad przemienił się w prawdziwe płatki śniegu, ale wysiadła kontrola klimatu, więc uznała, że mogłoby się zrobić zbyt chłodno lub zbyt ciepło. Albo byśmy zamarzli, albo czekałaby nas powódź. Uznała, że najbezpieczniej będzie odpalić GWC.
– GWC? – zdziwiła się ciocia Marisol.
– Grrotową watę cukrową – rozwinęła nazwę Lani. – Gdy zwariował program GRROT-y, Fanchon nie mogła anulować polecenia generowania opadów. Mogła jednak je zmodyfikować, by leciało co tylko dusza zapragnie. Cokolwiek.
Ciocia Marisol delikatnie uniosła brwi.
– Mówisz, że zamieniła gradziny…
– W watę cukrową – wtrąciła Sailor. – Chce pani zobaczyć?
No pewnie, że chciała. Byli już w połowie nagrania, gdy usłyszeli dźwięk. Ping!
– Ciasto gotowe. – Emmett wreszcie odwrócił się od komputerów.
– Lani nie znosi ciast – zażartował Cruz.
– Dziś robię wyjątek.
Zgromadzili się tłumnie przy drukarce. Emmett otworzył górne drzwiczki, sięgnął do środka i wyjął trójkątny kawałek czarnego marmuru.
– Jeszcze ciepły.
Zaniósł go na biurko, jakby był bezcennym wazonem. Cruz, Lani, Sailor i ciocia Marisol stanęli tuż za nim.
Emmett wcześniej przyszykował tablet. Na ekranie widniała fotografia Cruza, która przedstawiała oryginalną siódmą część receptury. Umieścił duplikat na ekranie tuż obok zdjęcia. Wyciągnął dłoń w stronę Cruza, który zdjął z szyi wisior. Składał się z sześciu części receptury, których autentyczność została potwierdzona przez holodziennik mamy. Cruz nie doczepił fałszywki Mgławicy – zostawił ją na szafce. Emmett umieścił sześć połączonych ze sobą kamieni na lewo od zdjęcia.
– Jak wiecie, nasz duplikat składa się dokładnie z tego samego materiału co prawdziwe kamienie – wyjaśnił. – Teraz musimy sprawdzić, czy zgadza się cała reszta: barwa, kształt, grawer, powierzchnia, w tym wszystkie krawędzie. – Usiadł przy biurku, a pozostali spoglądali mu przez ramię. Obserwowali zdenerwowani, jak chłopak porównuje nowy fragment z tym na fotografii, a potem z samymi trójkątnymi kawałkami marmuru. Gdy skończył, zamierzał połączyć nowy kawałek z szóstym kamieniem.
Cruz wstrzymał dech. „Jeśli nie będzie pasować…”
Klik! Kamień bez trudu zajął miejsce wśród reszty.
– Idealnie – szepnęła Sailor.
Dobry początek. Po kilku pełnych napięcia chwilach Emmett uniósł głowę. Oprawki jego emocjokularów przypominały złocistą burzę śnieżną.
– Pasuje jak ulał.
Cruz przybił piątki z Lani i Sailor i uściskał szybko ciocię, choć wiedział, że to jeszcze nie koniec. Przed nimi ostateczna próba.
Emmett odłączył nowy fragment od pozostałych i złożył go w otwartej dłoni Cruza.
– Są nieodróżnialne. Miejmy nadzieję, że twoja mama, to znaczy: program, też ich nie rozróżni.
Emmett poprawił się świadomie. Wiedział, że Cruzowi nie podoba się perspektywa oszukania mamy.
– Nikogo nie oszukujesz – argumentował. – To program, nie osoba. Zresztą twoja mama chciała, żebyś zebrał wszystkie części. To na nic, jeśli program nie pójdzie do przodu, a nie pójdzie bez odrobiny…
– Oszustwa? – rzucił Cruz.
– Próbowałeś już wszystkiego – odparł łagodnie Emmett. – Twoja mama by zrozumiała.
„Na pewno?”
Zebrali się w pięcioro wokół niskiego okrągłego stolika pośrodku kajuty. Cruz uruchomił holodziennik. Gdy czekał, aż przejdzie skan identyfikacji biometrycznej, było mu gorąco i czuł mrowienie na skórze.
Po chwili pojawił się wizerunek mamy.
– Cześć, Cruzuś.
Nigdy nie miał dość tego powitania.
– Cześć, mamo.
Nigdy nie miał dość odpowiedzi.
– Cruz, czy masz siódmy fragment receptury?
– Mam. – Wyciągnął kamień. Nie potrafił powstrzymać drżenia dłoni. Bał się patrzeć mamie w oczy. Obawiał się, że mina go zdradzi. W końcu mama zawsze wiedziała, kiedy kłamał – przynajmniej za życia. A jeśli teraz też?
Usłyszał brzdęk bransoletki z paciorkami cioci. Musiała przebierać rękoma. Kątem oka ujrzał, jak oprawki okularów Emmetta zmieniają się w półksiężyce. Mama nadal przyglądała się kamieniowi. Trwało to dłużej niż zwykle. Po kilku minutach uniosła głowę, gotowa wydać werdykt. Serce Cruza waliło jak oszalałe.
Spojrzał mamie w szaroniebieskie oczy.
– Przykro mi, ale ten kawałek receptury nie jest autentyczny. Nie udało ci się odblokować kolejnej wskazówki.
Cruz poczuł, jak gaśnie ostatni promyk nadziei. Słyszał te słowa wiele razy, szczególnie niedawno. Jednak tym razem było w jej odmowie coś innego. Jej ton głosu był łagodniejszy. Smutniejszy. Jakby wiedziała, że cierpi, i chciała mu pomóc. Jasne, był niepoważny. Miał do czynienia z holowideo, zaprogramowanym wizerunkiem o ograniczonych reakcjach. Nie czuło, nie miało wiedzy i niczego nie pragnęło.
To, co ujrzał, było wytworem jego wyobraźni – głowy, a może serca, które pragnęło tego, czego nie mógł dostać.
Stał tak, osłupiały, gdy jego mama zniknęła. Obawiał się, że po raz ostatni.
NA OSTATNIM ODCINKUpięciomilowego biegu wzdłuż Tamizy Thorne Prescott poczuł brzęczenie na piersi. Zatrzymał się pod drzewem, rozsunął kieszeń nylonowej koszulki i wyjął telefon. Według identyfikatora dzwoniła Łabędzica.
Odebrał.
– Tak? – rzucił zdawkowo.
– Wybrałeś się na przebieżkę, Kobro? – spytał głos. Prescott był pewien, że należał do Oony Mosshaven, asystentki Hezekiaha Brume’a. – Piękny poranek. Trasa piesza Chelsea Embankment wzdłuż Tamizy?
Łabędzica, rzecz jasna, znała już odpowiedź na pytanie. Mgławica zawsze wiedziała, gdzie jesteś. Prescott spojrzał na mętne wody uderzające o mur oporowy.
– Tak – odparł. Nadal łapał oddech.
– Mam kolejne polecenie. Lew chce, żebyś był w gotowości. Orion znajduje się na obszarze Antarktyki, ale już wkrótce ruszy na północ ku wschodniemu wybrzeżu Ameryki Południowej. Jeszcze nie znamy docelowego portu.
– Chodzi o… Jaguara?– Tak… – zapadło dłuższe milczenie – …i nie.
„Co to za odpowiedź?” Albo przyszła kolej na to, by zająć się Emmettem, albo nie. Prescott otarł pot z czoła.
– Łabędzico, co się dzieje?
– Ja… nie powinnam… Miałam tylko cię powiadomić, że będziesz potrzebny.
– I tak zrobiłaś. Ale jak coś nie gra, muszę o tym wiedzieć. Muszę się przygotować.
– Lew ma pewien kłopot z…
– Zaczekaj – wtrącił Prescott.
Chodnikiem nadciągała grupa turystów. Prescott odwrócił się od rzeki ku dwupasmowej drodze. Zaczekał, aż przejadą samochody, po czym popędził na drugą stronę wysadzonej drzewami ulicy. Zatrzymał się w cieniu majestatycznego granitowego wodotrysku z epoki wiktoriańskiej, po czym prześlizgnął się przez szparę w niskim żywopłocie. Zatrzymał się przed posągiem Thomasa More’a5 nieopodal kościoła Chelsea Old6.
Renesansowy mąż stanu spoczywał na kamiennym piedestale. Pozłacane głowa i kończyny silnie kontrastowały z czarnymi szatami i płaskim kapeluszem. Jedyną funkcją złoceń było podkreślenie złożonych w modlitwie dłoni. Prescott znał historię Anglii na wylot. More, dawniej jeden z najbardziej zaufanych doradców króla Henryka VIII, popadł w niełaskę, gdy odmówił poparcia decyzji o zerwaniu związków z Kościołem katolickim. Król chciał bowiem rozwieść się z jedną kobietą, by ożenić się z drugą, co było niezgodne z prawem kanonicznym. More uparcie stał przy swoim, co drogo go kosztowało. Został skazany za zdradę i stracony.
Prescott przyłożył telefon do ucha.
– To w czym problem, Łabędzico?
– Szpieg wśród odkrywców ma siódmą część receptury, ale…
W głowie Prescotta od razu pojawiły się różne pomysły. Zgubił ją? Uszkodził? Sprzedał?
– …odmawia jej wydania – dokończyła rozmówczyni.
Prescott zaśmiał się głośno. „Emmett!” Musiał przyznać, młody jest zadziorny. Ma żar w trzewiach. I lód w żyłach. Mało tego, odważyłby się postawić samemu Hezekiahowi Brume’owi.
– Lew musi być wściekły. – Próbował ukryć w głosie radość.
– Mało powiedziane.
Prescott pożałował, że nie może zobaczyć tego na własne oczy. Brume często tracił rezon, gdy miał wrażenie, że usuwa mi się grunt spod nóg. Niefortunna śmierć Zebry i buńczuczny nastolatek w pakiecie? Brume faktycznie stał na grząskim gruncie.
– Spróbuję zrobić, co w mojej mocy, by skierować sprawy na właściwy tor – zaoferował.
– Porozmawiasz z Jaguarem?
– Tak.
– To niemożliwe…
– Za późno – przyznał Prescott. – Gdy straciliśmy kontakt z Zebrą, nie miałem wyboru. Nawiązałem kontakt. – Gdy usłyszał jęk, dodał: – Pozwól, że spróbuję. Lew nie musi o niczym wiedzieć. Jeśli zadziała, problem z głowy. A jeśli nie, załatwimy to tak, jak chce.
Westchnęła.
– Niech ci będzie.
– Pewność siebie. Właśnie to lubię.
– Dziękuję. Dam ci jedną dobę na przekonanie Jaguara do współpracy. Ale potem Lew weźmie sprawy we własne ręce.
– Rozumiem.
– Dziękuję, Kobro.
– Dziękuję… Oono. – Zaczekał na jej ciche westchnięcie i rozłączył rozmowę.
Zaskoczenie Łabędzicy sprawiło, że poczuł drobną satysfakcję. Wiedza nie była wyłączną domeną Mgławicy. Nie, żeby miało to znaczenie. Władzę sprawował Lew. Sprawował ją niepodzielnie i nie zawaha się z niej skorzystać.
Prescott spojrzał w pogrążoną w myślach twarz Thomasa More’a. Jeśli chodzi o Mgławicę, nikt nie mógł czuć się bezpieczny. Nawet jej najwierniejszy sługa.
OCEAN POŁUDNIOWY U WYBRZEŻA WYSP DANGER NA MORZU WEDDELLA
EHH. EHH.
Emmett ani drgnął.
Ehh. Ehh.
Nic. Leżący na sąsiednim łóżku chłopak nie dawał znaku życia.
– Emmett? – wychrypiał Cruz. – Piszczy twój leniwiec.
Metalicznie zielony budzik w kształcie odwróconego V, niedawny prezent od wujka i cioci Emmetta, miał wgrane setki odgłosów zwierząt. Współlokator Cruza mógł wybrać sobie pobudkę do dźwięków praktycznie dowolnego stworzenia na Ziemi – od przypominającego zraszacze szumu cykad po kojarzący się z odgłosem uruchamianego silnika dźwięk kitanki. Ulubiony dźwięk Cruza pojawił się niedawno w opcji do pobrania: niska, poruszająca pieśń płetwala błękitnego. Cóż, Emmett wolał urocze popiskiwanie nowo narodzonego leniwca – i to te dźwięki towarzyszyły zazwyczaj ich pobudce. Jednak tego dnia Cruz zerwał się na długo przed leniwcem. Przyglądał się, jak delikatnie oddycha smacznie śpiący obok Hubbard.
Odkąd kilka dni wcześniej holodziennik mamy odrzucił duplikat kamienia z recepturą, Cruz kiepsko sypiał – Sailor skwitowała niepowodzenie, mówiąc, że tylko „zmarmurnowali czas”. Początkowo chłopak się nie zrażał. Tak samo jego przyjaciele. Podobnie jak on, Emmett, Sailor i Lani postanowili dociec, co poszło nie tak, skorygować błąd i spróbować ponownie.
A ponieważ Orion kierował się na południowy wschód przez Ocean Południowy ku najdalej wysuniętemu na północ czubkowi Antarktydy, mieli mnóstwo czasu, by posiedzieć nad procesem duplikacji. Emmett przeprowadził pełną diagnostykę programu. Sailor zweryfikowała budowę i wymiary skały. Lani siedziała nad obliczeniami. Cruz zajął się samą drukarką 3D, by upewnić się, że działa prawidłowo. I choć zagłębili się w najmniejsze szczegóły, nie byli w stanie wskazać ani jednego błędu, przeoczenia czy problemu. Wszystko poszło zgodnie z planem. Powstała skała, która była duplikatem pierwowzoru. Póki nie odkryją, dlaczego została odrzucona, tworzenie kolejnych duplikatów będzie bezcelowe i skończy się tak samo. Zmarmurnowaniem czasu.
– Zobaczysz, rozkminimy to – zapewniała go Lani.
Doceniał słowa otuchy, ale nie podzielał jej optymizmu. Miał wątpliwości. I to jakie. Brakowało mu wskazówki, którą mógłby się pokierować, zagadki do rozwiązania, wreszcie szyfru, który mógłby złamać. Mama postawiła sprawę jasno: by odblokował ostatnią wskazówkę, potrzebował oryginału siódmego fragmentu receptury. Niczego innego. To nie jest coś, co mogą „rozwiązać”. Ich trop się urwał.
Ehh. Ehh. Ka-donk.
Po omacku sięgając po budzik na szafce nocnej, Emmett przekręcił się i spadł z łóżka.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.Wood Wide Web („ogólnodrzewna sieć”) – w nawiązaniu do ogólnoświatowej sieci komputerowej World Wide Web [wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza]. [wróć]
2. Kolejna wyspa archipelagu Hawaje. [wróć]
3. Właściwie jeden z dwóch gatunków: Thunnus obesus lub Thunnus albacares. [wróć]
4.Fairy floss to australijska nazwa przysmaku. Candy floss – brytyjska. W Stanach Zjednoczonych wata cukrowa to z kolei cotton candy, a Matteo i Kwento podają kolejne lokalne nazwy. [wróć]
5. Thomas More, Morus – angielski kanclerz, pisarz, święty Kościoła katolickiego, patron polityków. Autor „Utopii”. [wróć]
6. Anglikański kościół z XII w. pod wezwaniem Wszystkich Świętych. W XVI w. znajdowała się w nim osobista kaplica Thomasa More’a. [wróć]