Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Za próbę analizy kulturowego i religijnego fenomenu postaci Jezusa Chrystusa. Publikacja odpowiada na wielowiekowe uprzedzenia i rozpowszechnione półprawdy. Autorzy dowodzą istnienie Jezusa z Nazaretu i wyjaśniają fascynację Nim miliardów ludzi na całym świecie na przestrzeni ponad 2000 lat od Jego narodzin.
Jezus fascynuje. Do dzisiaj trafia do ludzi Jego przesłanie, Jego słowa, Jego życie. Ten człowiek z Galilei poruszył bardziej niż wielcy filozofowie, poeci i politycy wszech czasów.
Jaka jest ta fascynacja? Kim naprawdę był Jezus? Co robił i czego nauczał? Jaki jest sens jego śmierci? Czy relacje o jego zmartwychwstaniu są wiarygodne? A co Jezus ma nam dzisiaj do zaoferowania? Roland Werner i Guido Baltes próbują znaleźć odpowiedzi na te pytania. Książka napisana zrozumiałym językiem, gdzie poza interpretacjami autorów, znajdziemy solidną dawkę wiedzy naukowej.
Spis treści:
1. Jezus: mity i bajki
2. Jezus: relacje i wizje
3. Jezus: przyciąganie i fascynacja
4. Jezus: radykalizm i ryzyko
5. Jezus: impuls i wyzwanie
6. Jezus: krzyż i grób
7. Jezus: zmartwychwstanie i nowy początek
8. Jezus: niebo i chwała
9. Jezus: dzisiaj i jutro
Dodatek: Skąd wiemy o Jezusie?
1. Na ile wiarygodne są tradycje Jezusa?
2. Kto napisał Ewangelie?
3. Czy istnieją inne ewangelie?
4. Wiadomości o Jezusie w Qumran
5. Co o Jezusie mówią źródła pozabiblijne?
Podsumowanie i perspektywy
Literatura pogłębiająca temat
Autorzy:
Roland Werner, ur. 1957, niemiecki językoznawca i teolog ewangelicki. Od 2016 roku jest profesorem teologii w kontekście globalnym na Uniwersytecie Tabor w Marburgu. Pracuje jako tłumacz Biblii, autor i mówca, publikuje z zakresu językoznawstwa (afrykanistyka) i teologii (życie duchowe, misja) oraz regularnie pisze felietony w chrześcijańskich czasopismach. W 2017 roku był kuratorem wystawy biblijnej „Nasza księga” z okazji jubileuszu reformacji w Augsburgu i Wittenberdze.
Guido Baltes, ur. 1968, niemiecki teolog protestancki, autor piosenek. W 2013 roku otrzymał Nagrodę im. Johanna Tobiasa Becka za badania nad hebrajską Ewangelią i tradycją synoptyczną.
Niemieccy czytelnicy o książce:
„Dobrze zbadane, pouczające i ekscytująco napisane”. Magazyn „Nadzieja + Działaj”
„Jedna z najlepszych książek (poza Biblią) o Jezusie Chrystusie!” - C. Heck, lbib.de
„Ta książka umocniła moją wiarę. To prawdziwa perła w książkowej dżungli” – anonimowy czytelnik
Polskie rekomendacje książki:
„Jezus - słyszymy to imię od dzieciństwa. W domu, na katechezie, w kościele. Ale czy tak naprawdę wiemy kim był i jest nasz Bóg? Książka „Fascynacja Jezusem” może prowadzić tylko do jednego… Do rzeczywistej fascynacji Synem Bożym!
W przystępny sposób mierzy się z wszelkimi wątpliwościami, podpiera badaniami naukowymi i co najważniejsze prowadzi do realnego poznania Jezusa. Moim marzeniem jest, aby tę książkę przeczytał każdy katolik. Po lekturze nie będziemy już zaprzątać sobie głowy pytaniami: czy Jezus żył rzeczywiście? Pozostanie nam pytanie: w jaki sposób być jeszcze bliżej Jezusa? Ta książka sama w sobie jest do tego idealną drogą”.
Damian Krawczykowski – dziennikarz, autor, redaktor, publicysta
„Polecam serdecznie książkę "Fascynacja Jezusem". Świetne kompendium wiedzy o Jezusie napisane w sposób przystępny, jednocześnie merytoryczny i naukowy. Książka inspiruje, poszerza horyzonty i pobudza wiarę. Niezbędnik w bibliotece każdego katechety. Bez wątpienia ułatwi prowadzenie zajęć lekcyjnych na trudne tematy, np. Skąd wiemy czy Jezus istniał naprawdę? Jaką mamy pewność, że dokonywał cudów, zmartwychwstał i żyje w swoim Kościele? Dlaczego fascynował i nadal fascynuje tak wielu ludzi na całym świecie?”
Jerzy Jabłoński - teolog, pedagog, autor
„To zadziwiające. Jezus nie napisał żadnej książki. Żył w odległym zakątku imperium rzymskiego, z dala od ważnych ośrodków antycznej kultury. Nigdy też nie oddalił się zanadto od swoich rodzinnych stron, z wyjątkiem pierwszych lat dzieciństwa spędzonych w Egipcie, dokąd jego rodzice musieli uchodzić przed prześladowaniami ze strony Heroda. Nigdy na własne oczy nie zobaczył Rzymu, Aten, Efezu ani Antiochii.
Jak zatem wytłumaczyć tak przemożny wpływ Jezusa?”.
(fragment I rozdziału)
Pomimo postępującej w naszym kręgu kulturowym laicyzacji, trudno dziś pozostać obojętnym wobec Jezusa z Nazaretu, który żył dwa tysiące lat temu, położył fundamenty naszej cywilizacji, a od Jego narodzin liczymy lata nowej ery. Jedni z Nim walczą, inni widzą w Nim Syna Bożego. Spór o Jezusa często przybiera formę sporu o Kościół i jego miejsce we współczesnym świecie. Wobec wielu uprzedzeń i emocji towarzyszących tym kontrowersjom, trzeba przede wszystkim ustalić, czy był i kim był Jezus? Od odpowiedzi na te wątpliwości zależy rozumienie Kościoła i jego misji. Książka Rolanda Wernera i Guido Baltesa w bardzo przystępny i jedocześnie źródłowo udokumentowany sposób, odpowiada na te pytania i inspiruje do refleksji.
ks. dr Adam Adamski COr, wykładowca na Wydziale Teologicznym UAM oraz przełożony klerykatu Oratorium Kongragacji św. Filipa Neri. Autor i cenzor
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 336
Rok wydania: 2021
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
PRZEDMOWA
DLACZEGO NAPISALIŚMY TĘ KSIĄŻKĘ?
Czy Jezus naprawdę istniał? A może wydarzenia opisane w Nowym Testamencie to tylko zmyślone dużo później opowieści? Podczas naszych wykładów na uniwersytetach i uczelniach w Niemczech oraz krajach Europy Wschodniej czuliśmy, jak wielu ludzi nurtuje to pytanie. Wykłady o Jezusie przyciągały często setki słuchaczy, studentów i profesorów, chrześcijan i innowierców, wierzących i niewierzących.
Kim rzeczywiście był Jezus? Do czego dążył? Wielu pyta o to po dziś dzień, ponieważ Jezus w dalszym ciągu pozostaje obiektem ogromnej fascynacji. Jest oczywiste, że nawet światłe umysły nie są wolne od fałszywych informacji. Niejeden usłyszał gdzieś kiedyś jakieś półprawdy czy wręcz nieprawdę i uznał je za pewnik. Niejeden jest przekonany, że Jezus nie istniał, a przynajmniej nie sposób tego udowodnić. Owa szeroko rozpowszechniona rzekoma wiedza bazuje jednak w większości na uprzedzeniach i przestarzałych, od dawna nieaktualnych przekonaniach. To wielka szkoda, że tak wielu ludzi przez całe życie ignoruje kwestię Jezusa, zamiast się z nią zmierzyć.
Niestety, sceptycyzm wobec wiarygodności Biblii czy rzeczywistego istnienia Jezusa potęgują często treści zasłyszane podczas lekcji religii lub wręcz podczas kazań. Jak to możliwe? Trzeba przyznać, że nie wszystko, co – również w dziedzinie teologii – mieni się nauką, ma istotnie naukowe podstawy. Trzeba także pamiętać, że niektórzy przez całe swoje życie rozpowszechniają zdezaktualizowane opinie, z którymi zetknęli się dziesiątki lat temu podczas studiów. Tymczasem ich uwadze uszło, że teksty biblijne zaczęto traktować z większym zaufaniem jako źródła historyczne, również w obszarze badań naukowych, oraz że kolejne odkrycia archeologiczne potwierdzają biblijne treści. Mimo to wielu współczesnych wciąż obstaje przy swoim dystansie wobec Biblii.
Właśnie o tym jest ta książka. Napisaliśmy ją, aby stawić czoła owym uprzedzeniom i półprawdom. Fascynacja Jezusem przedstawia rzeczywistą i wiarygodną wiedzę na temat Jezusa. Z drugiej strony nie jest to żadne kompendium wiedzy, lecz zaledwie przyczynek do niego, mający jednak uzupełnić pewne braki w podstawowej znajomości zagadnień związanych z Jezusem. Ma dostarczyć informacji i umożliwić czytelnikowi wyrobienie własnego poglądu o Jezusie.
Dlatego ostrzegamy – kiedy znikną uprzedzenia, niektórzy z was zadadzą sobie pytania: „Jaki jest mój osobisty stosunek do Jezusa?”, „Kim jest Jezus w dzisiejszej rzeczywistości?” lub jeszcze konkretniej: „Jakie wyzwanie Jezus stanowi dla mnie i mojego życia?”.
Choć obaj jesteśmy utytułowanymi teologami, ta książka nie jest żadną naukową rozprawą zrozumiałą wyłącznie dla specjalistów. Przeciwnie, zależało nam na przejrzystości i zrozumiałym języku. Uwzględniliśmy oczywiście także odkrycia naukowe z ostatnich dekad. Czytelnicy zainteresowani pogłębieniem swojej wiedzy znajdą dalsze wskazówki w bibliografii. Pragniemy jednak uniknąć losu, który spotyka wiele teologicznych dzieł, kiedy to czytelnik zapoznawszy się z nową wiedzą, uznaje ją za interesującą, godną przemyśleń czy dyskusji, nawet traktuje jako prawdę, a mimo to ostatecznie nie wychodzi poza akademickie rozważania i nie odnosi owej wiedzy do samego siebie. My zaś mamy nadzieję, że nasze osobiste podejście widoczne w tej książce, pozwoli nam tego uniknąć.
W gruncie rzeczy o to chodzi – kim jest Jezus? I co nas z Nim łączy? I przede wszystkim o tym jest nasza książka. Dodatkowo piszemy też o sprawach związanych nieco ściślej z teologią. Stąd nasz tandem autorski. Zasadnicza część wyszła spod mojego (Rolanda Wernera) pióra, zaś Guido Baltes opracował teksty zawarte w Dodatku. Pomimo takiego podziału pracy, wszystko dopracowywaliśmy i omawialiśmy wspólnie, nieraz podczas długich nocnych debat.
Piszemy z punktu widzenia chrześcijanina, czyli kogoś, kto spotkał żywego Jezusa Chrystusa i kto stara się go naśladować w swoim codziennym życiu. Dlatego nie jesteśmy w tej materii obiektywni. Ale kto z piszących rzeczywiście zachowuje obiektywizm? Jesteśmy oczarowani Jezusem. Uważamy, że jest wspaniały. Dlatego pragniemy, aby również nasi czytelnicy ulegli tej fascynacji i dzięki spotkaniu z Nim odkryli w swoim życiu nowe możliwości.
Postscriptum
W żadnej książce nie uda się przedstawić Jezusa całościowo. Powstaną zaledwie częściowe aspekty widziane z perspektywy współczesnych nam ludzi. Ten, kto naprawdę chciałby poznać Jezusa, powinien zagłębić się intensywnie w lekturę czterech Ewangelii. Nigdzie indziej, w żadnej innej książce nie spotkamy Jezusa w tak autentyczny sposób.
Jezus nie przestaje fascynować. Chociaż powstało już tyle wydań i przekładów tej książki, między innymi na rosyjski, serbski i macedoński, postanowiliśmy opublikować ją raz jeszcze (V wydanie w Niemczech) w nieco przeredagowanej formie. Tam, gdzie to konieczne, uwzględniliśmy także wyniki najnowszych badań naukowych. I jesteśmy jeszcze bardziej przekonani, że Jezus istniał naprawdę.
Roland Werner i Guido Baltes, rok 2017
ROZDZIAŁ 1
JEZUS: MITY I FANTAZJE
Panie, chcemy ujrzeć Jezusa[1].
Jezus fascynuje. Żadna inna postać historyczna nie zdołała pociągnąć za sobą tak wielu ludzi. Powstały o nim niezliczone liczby książek, opiewa go mnóstwo pieśni, jest wysławiany w setkach języków, a jego życie i przesłanie zgłębiają w każdym aspekcie całe zastępy naukowców. Nowy Testament, księga stanowiąca zapis jego życia, jest najpopularniejszą lekturą na świecie. Poszczególne części Biblii zostały dotychczas przetłumaczone na niemal 2000 języków, Nowy Testament ukazał się w przeszło 1000 języków, zaś Biblia w całości w blisko 500 językach. Dzieje Jezusa czytają ludzie w każdym zakątku naszego globu. Na wyżynach Papui Zachodniej i Nowej Gwinei, których mieszkańcy muszą się mierzyć z przeskokiem z epoki kamienia wprost w XXI wiek. W singapurskich drapaczach chmur, w afrykańskich metropoliach, w maleńkich andyjskich wioskach albo na europejskich uniwersytetach. Głód wiedzy o Jezusie jest przeogromny. Po dziś dzień – Jezus fascynuje.
ZADZIWIAJĄCY FENOMEN
To zdumiewające. Jezus nie napisał żadnej książki. Żył w odległym zakątku imperium rzymskiego, z dala od ważnych ośrodków antycznej kultury. Nigdy też nie oddalił się zanadto od swoich rodzinnych stron, z wyjątkiem pierwszych lat dzieciństwa spędzonych w Egipcie, dokąd jego rodzice musieli uciekać przed prześladowaniami ze strony Heroda. Nigdy na własne oczy nie zobaczył Rzymu, Aten, Efezu ani Antiochii.
Jak zatem wytłumaczyć tak przemożny wpływ Jezusa? Życie i działalność tego człowieka ogarnęły swoim zasięgiem tak wielkie kręgi, jakich nikt z jemu współczesnych nie byłby w stanie nawet sobie wyobrazić. I żaden z nich nie pomyślałby też, że będziemy się zajmować Jezusem aż do dzisiaj. On sam jednak wydawał się przekonany, że jego życie będzie miało znaczenie w każdej kolejnej epoce i w każdym miejscu na świecie. Świadczą o tym jego liczne wypowiedzi. Kiedy Maria, siostra Marty i Łazarza, przyjaciół Jezusa, namaściła go swoim kosztownym olejkiem, przepowiedział, że nawet w przyszłości będą na pamiątkę opowiadać o tym, co uczyniła[2]. Albo gdy mówił, że Dobra Nowina, którą przyniósł, będzie głoszona na całym świecie, nim nadejdzie koniec[3]. Kto wówczas mógł przypuszczać, że tak właśnie się stanie i że nie popadnie w zapomnienie, jak miliony współczesnych mu ludzi?
Jezus jest fenomenem, który każdy powinien zgłębić. Czas, w którym żyjemy, określamy nieraz mianem „po Chrystusie”, anno domini, „w roku Pańskim”. Naszą erę liczymy od daty jego narodzin, nawet jeśli rzymski mnich Dionizjusz Mały[4], który zapoczątkował takie datowanie, pomylił się w obliczeniach o kilka lat. Dzisiaj przyjmuje się, że Jezus urodził się około 7 lub 8 roku „przed Chrystusem”. Obojętnie zresztą, kiedy przyszedł na świat, najistotniejsze jest to, że jego narodziny stały się punktem zwrotnym w historii świata.
Czy Jezus w ogóle istniał?
Teza, że Jezus nigdy nie istniał, stanowiła oficjalną doktrynę marksizmu-leninizmu. Bywałem zapraszany na różne uczelnie w dawnym Związku Radzieckim. Pewnego razu po moim wykładzie na temat historyczności Ewangelii wygłoszonym na Uniwersytecie Moskiewskim, pewien profesor opowiedział mi, jak uczono go w szkole, że Jezus nie istnieje. Dowodem na to miał być fakt, że Herod Wielki zmarł w roku 4 p.n.e. Zatem w chwili rzekomych narodzin Jezusa dawno już nie żył, a co za tym idzie, nie mógł podejmować u siebie Mędrców ze Wschodu ani nakazać rzezi niemowląt w Betlejem, której celem było wyeliminowanie potencjalnego rywala do tronu, upatrywanego właśnie w Jezusie[5]. Imponująca argumentacja! Tymczasem fakt, że Herod Wielki zmarł cztery lata przed końcem naszej ery, wskazuje, że Jezus musiał urodzić się właśnie przed rokiem zerowym! Nie da się bowiem niczego zmanipulować w historycznym umiejscowieniu zarówno Jezusa, jak i Heroda Wielkiego. Ani jeden naukowiec nie ma co do tego żadnych wątpliwości[6]. Jak zatem powstało to mylne przekonanie?
Na pogląd Karola Marksa, jakoby Jezus nie żył naprawdę, a był jedynie wymysłem grupki chrześcijan z II wieku, wpłynął berliński doktor teologii Bruno Bauer (1809-1882), który całkowicie zakwestionował wiarygodność Nowego Testamentu. Posunął się wręcz do zanegowania Jezusa jako postaci historycznej. Jego teza nie miała żadnych podstaw i stała się przyczyną utraty przez Bauera uprawnień wykładowcy akademickiego w 1842 roku. Karol Marks, znany ze swojego wolnomyślicielstwa, był tak wzburzony tym faktem, że jeszcze bardziej zaangażował się w zgłębianie myśli Bauera. W ten oto sposób kilkadziesiąt lat później głoszono nieistnienie Jezusa jako jeden z dogmatów naukowego ateizmu. Nie miał on jednak żadnych podstaw historycznych. Jakkolwiek nie ocenialibyśmy idei Karola Marksa, w tym przypadku się mylił. Nie tak łatwo pozbyć się Jezusa.
Podwójna reakcja
To zdumiewające, jak różnie ludzie reagują na Jezusa. Dla jednych jego imię jest tylko członem powtarzanego bezmyślnie zwrotu. Dla innych jest Synem Bożym, do którego się modlą i którego chcą naśladować. Niektórzy traktują kwestię Jezusa jako największe historyczne oszustwo, inni poświęcają jej całe swoje życie, uważając, że nie ma nic ważniejszego od niego. Książki dostępne obecnie na rynku prezentują całą paletę poglądów i nawet jeśli ich treść wydaje się neutralna czy naukowa, niejedna z nich odzwierciedla gwałtowny opór wobec biblijnej wizji życia Jezusa.
Wygląda na to, że trudno zachować neutralność wobec Jezusa. Jak gdyby oczekiwał on opowiedzenia się po którejś stronie. W uszach wielu współczesnych imię Jezusa nie brzmi przyjemnie, niekiedy nawet w kościele. Łatwiej jest mówić ogólnie o „Bogu”, ewentualnie o „Chrystusie”. Jezus brzmi zbyt konkretnie, zbyt jednoznacznie i zbyt wyzywająco. W wytwornym towarzystwie rozmawia się o wszystkim, byle nie o Jezusie – nie wypada. O ile w ubiegłym wieku tematem tabu było zagadnienie seksualności, o tyle dzisiaj stały się nim wątki Jezusa, religii czy śmierci. W czasach, gdy toczy się nieskrępowane dyskusje na wszelkie możliwe tematy, tych zagadnień unikamy jak ognia.
Czyż owa niechęć, to uparte przemilczanie Jezusa, nie jest jednak najlepszym dowodem na jego znaczenie? Czy zakłopotanie wywołane wspomnieniem o nim, nie jest podświadomą sugestią, że wszyscy doskonale wiemy, jak ważny jest Jezus? Że instynktownie czujemy, że on czegoś od nas oczekuje?
Kim jest Jezus?
Zatem chodzi o Jezusa. Kim był? Co powiedzą fakty historyczne, kiedy już je poznamy? Co głosił Jezus? Na czym polegało zafascynowanie nim? Jakie znaczenie miało jego życie? I jak mamy rozumieć jego śmierć na krzyżu? Jako porażkę, smutny koniec dobrego życia czy też początek czegoś nowego, jak uważają chrześcijanie? Czy Jezus zmartwychwstał?
Oto niektóre z pytań, którymi zajmiemy się w tej książce. Zachęcamy was, abyście sami z otwartym umysłem i bez uprzedzeń zadali sobie pytania – kim był Jezus? Jakie miejsce może zająć w moim życiu? Być może podczas rozmyślań nad nimi, okaże się, że fascynacja Jezusem udzieli się także wam.
WYOBRAŻENIE JEZUSA
Na przestrzeni wieków wizerunek Jezusa ulegał wielu zmianom. We wszystkich możliwych kategoriach. Mając przed oczami galerię obrazów przedstawiających Jezusa, widzimy wyraźnie, jak na każdym z nich jego postać kształtowały schematy i kanony danej epoki. Jak pod wpływem własnych poglądów i osobistych upodobań powstawała coraz to inna wizja Jezusa. Nie sposób nie zauważyć, że często taka różnorodność odzwierciedlała raczej osobowość twórcy, aniżeli mówiła cokolwiek o samym Jezusie. Niektóre z nich tak się rozpowszechniły i dalej pozostają aktualne, że postanowiłem pokrótce je omówić.
Rewolucjonista
Kiedy w latach sześćdziesiątych XX wieku wybuchły zamieszki studenckie, a wielu ludzi zatęskniło za nowym porządkiem społecznym, zbudowanym na drodze rewolucji i obalenia starego świata, Jezus stał się uosobieniem rewolucjonisty. Jego wizja stworzona przez artystów pop-artu do złudzenia przypominała fotografie południowoamerykańskiego rewolucjonisty Che Guevary. Niemal wszędzie wisiały listy gończe z napisem „Wanted: Jesus Christ!”. Jezus był na nich przedstawiony jako wielki rebeliant, buntownik z Galilei, co doskonale wpisywało się w aktualne trendy – Jezus rewolucjonista, broniący biednych przed zakusami bogaczy, atakujący elity, walczący z kołtuństwem i tradycją. Wizerunek Jezusa rewolucjonisty został znakomicie wkomponowany w wizję tamtych czasów.
Hippis
Odmianą tamtego wizerunku był Jezus przedstawiany jako hippis, który w porównaniu z Jezusem rebeliantem wypadał dużo łagodniej. „Make love, not war!” – z takim zawołaniem dzieci-kwiatów na ustach Jezus hippis nawiązywał do obrazów przedstawiających delikatnego i łagodnego Jezusa, które wyszły spod pędzla malarzy z przełomu XVIII i XIX wieku. Tak właśnie przedstawiali go artyści z grupy tak zwanych Nazareńczyków – jako miłą, uśmiechniętą i zamyśloną postać. I taki wizerunek wykreowany w dawno minionych czasach wyrażał stan ducha nowego pokolenia: młodzieńczy Jezus o długich jasnych włosach, odziany w powłóczyste szaty, kroczący pośród pól i rozmawiający z dziećmi, zwierzętami i roślinami. Jezus jako młody człowiek nierozumiany przez starsze pokolenie, ponieważ uosabiał pokojowy protest liberalnych dzieci-kwiatów wobec ich drobnomieszczańskich rodziców i ich materialistycznych poglądów. W ten oto sposób Jezus został pierwszym hippisem.
John Allegro, brytyjski historyk religii, spotęgował jeszcze tę wizję, głosząc, że pierwsi chrześcijanie odkryli narkotyczne działanie pewnego grzyba, wyzwalające kosmiczną ekstazę i pozwalające osiągnąć „oświecenie”. Nie zawahał się przy tym przed całkowitym zanegowaniem historyczności Jezusa, twierdząc, że jego imię było po prostu hasłem dla wyznawców kultu owego grzyba. Choć jego tezy brzmiały absurdalnie, wywołały mnóstwo dyskusji i zyskały rozgłos w mediach, ale potem szybko popadły w zapomnienie. Pozostały jednym z dziwacznych przedstawień Jezusa hippisa, w którym on lub jego uczniowie występują jako odkrywcy halucynogennego narkotyku. Biorąc pod uwagę dzisiejszą wiedzę o negatywnych skutkach uzależnienia od narkotyków, ówczesny naiwny zachwyt Johna Allegro wobec ich działania wydaje się tym bardziej niezrozumiały[7]. Jest przy tym oczywiste, że żadna z tych teorii nie miała nic wspólnego z prawdziwym Jezusem.
Jezus psychoterapeuta
Rozwinięciem wyobrażenia Jezusa jako miłującego pokój hippisa jest Jezus będący przedstawicielem nowego prądu wywiedzionego z psychologii głębi, której celem było odnalezienie klucza do własnego ja i swojego życia. Stworzyła go niemiecka psychoterapeutka Hanna Wolff i opisała w swojej książce Jesus, der Mann[8]. Kilka lat później niemiecki pisarz i publicysta Franz Alt wysnuł wniosek, że Jezus był „pierwszym nowym mężczyzną”[9]. Według niego Jezus był łagodnym człowiekiem, w którym męska delikatność była w pełni zintegrowana z pierwiastkiem kobiecym. Kimś, w kim pierwotne siły yin i yang trwają w harmonijnej równowadze. Psychologicznym wzorem, który w naszej przygnębiającej erze technologii mówi nam, że prawdziwe szczęście odnajdziemy wyłącznie w głębi własnej duszy. Zgodnie z tą wizją Jezus jest pierwszym terapeutą, który dokonawszy najpierw własnej psychoanalizy, osiągnął pełną integrację osobową jako mężczyzna, by stać się wzorcem samorealizacji dla mężczyzn i kobiet.
Taki wizerunek Jezusa znakomicie wpisuje się w epokę, w której nic tak bardzo nie uległo zachwianiu jak własna tożsamość czy zdolność do budowania relacji. Gdzie nie chodzi już o przemianę społeczeństwa jako całości, a wyłącznie o skupienie się na własnej psychice. Gdzie w każdym z względnie wiarygodnych czasopism alternatywnych aż roi się od ogłoszeń różnych psychologów i psychoterapeutów. Tutaj Jezus psychoterapeuta pasuje idealnie.
Pragnienie czy rzeczywistość?
Fascynujące są wszystkie te różnorodne wyobrażenia Jezusa. Nieraz z wielkim zaciekawieniem można śledzić, jak ich twórcy rozumieją i opisują tę postać, naginając ją do własnych zainteresowań. Z drugiej strony w każdej z tych wizji tkwi ziarenko prawdy. Owszem, Jezus posiadał doskonale integralną osobowość, czego niejeden psycholog dowiódłby w badaniach. Był kompletny – mowa i czyny szły ze sobą w jednej parze, a jakość jego życia może w nas wywoływać jedynie zdumienie.
Zgoda, był delikatny wobec dzieci, przyjmował do swojego kręgu autsajderów, protestował przeciw faryzejskiej pobożności, która zapomniała już o odróżnianiu prawa i bezprawia, czy prawdy od kłamstwa. Stawał po stronie ubogich, piętnował zastane struktury i systemy rządzenia polegające głównie na nieludzkim ucisku. A wszystko to czynił z nadzwyczajną łagodnością, spokojem i jasnością umysłu. Odrzucił przemoc wobec ludzi i zwierząt. Wszystko to pasuje do opisanych wcześniej wizerunków. Tak właśnie postępował i dlatego tak wiele osób o różnych potrzebach identyfikuje się z Jezusem.
Jednocześnie Jezus wykraczał poza wszelkie wizje i to razem wzięte. Nie zapominajmy o tym – Jezus był kimś więcej! Nie uda się wtłoczyć go do żadnego schematu.
Próby ujęcia postaci Jezusa w określonej formie nie są jednak wynalazkiem naszych czasów. Na każdym z etapów historii natkniemy się na podobne dążenia, aby okiełznać jego osobowość, wcisnąć w ramy jakiegoś poglądu. Pozwólcie, że opiszę wam jeszcze kilka kolejnych wyobrażeń Jezusa.
Jezus racjonalny
XIX stulecie stało się tłem pierwszej rewolucji technologicznej. Wszystko, co do tej pory wydawało się niemożliwe, nagle się zmaterializowało. Elektryczność, kolej, odkrycia i podboje na całym globie sprawiły, że świat zachodni uznał: nie ma rzeczy nierealnych. Nauka opanowywała kolejne dziedziny codziennego życia, tymczasem zabrakło w nim miejsca dla Boga, a już z pewnością dla duchowości. Społeczeństwo mieszczańskie bardziej dbało o sumienne i żarliwe wypełnianie obowiązków aniżeli o moralność czy dobre obyczaje.
Teolodzy wymyślili więc wówczas obraz Jezusa, który doskonale oddawał ducha tamtych czasów. Wszystkie zjawiska nadprzyrodzone opisane w Ewangeliach, jak cuda, przepowiednie i ich spełnienia, uzdrowienia czy wypędzanie złych duchów trafiły na margines. Wszystkie bowiem opowieści o tego rodzaju zdarzeniach były jakoby podyktowane prymitywnym duchem starożytności. Autorzy licznych książek o Jezusie racjonalnym doszli wręcz do wniosku, że były one jedynie późniejszym dodatkiem do głównej opowieści, wedle której Jezus prawdziwy to nauczyciel przyzwoitości pokazujący nam, jak wieść życie sumienne i obowiązkowe. To nauczyciel udzielający swoim pilnym, choć potrzebującym dalszych nauk uczniom lekcji o tym, co wypada, a co nie. Ten, który pozostawił nam po sobie obowiązującą już na wieki regułę miłości bliźniego.
W tym wizerunku pozbawiono Jezusa wszelkich atrybutów nadprzyrodzoności. Powstała postać wzorowana na pruskim wychowawcy – Jezus przypominający bardziej belfra z niemieckiego gimnazjum aniżeli żydowskiego rabbiego. Rodzaj antycznego Immanuela Kanta, drugi Sokrates. Łagodny, dobrotliwy, choć rzucający też od czasu do czasu surowe spojrzenie.
Wprawdzie taki obraz racjonalnego Jezusa miał swoje zalety i nie zagrażał ówczesnemu status quo, szybko jednak obnażył swoje braki. Każdy z autorów produkował bowiem swoją własną wizję jego życia, a kiedy ukazała się Historia badań nad życiem Jezusa Alberta Schweitzera[10], ostatecznie stało się jasne, że ten projekt zabrnął w ślepą uliczkę. Nie łudźmy się, że pozbawiając życie Jezusa tak zwanych nadprzyrodzonych elementów, uda się zachować przynajmniej w miarę sensowny wizerunek jego postaci. Nie można oddzielić od siebie poszczególnych elementów osoby Jezusa od jego działalności, ponieważ w rezultacie nie bylibyśmy w stanie nic więcej o nim powiedzieć. To zdecydowanie za mało! Albert Schweitzer był tego świadomy.
Mimo to w późniejszym czasie teolodzy nadal próbowali tworzyć postać Jezusa „wiarygodną” z punktu widzenia nauk ścisłych. Należał do nich mieszkający w Marburgu biblista Rudolf Bultmann. Problem polegał jednak na tym, że stan wiedzy z zakresu tychże nauk, na jakim bazował zarówno on, jak i inni uczeni w swoich publikacjach na temat Ewangelii, zdążył się już mocno zdezaktualizować. Światopogląd materialistyczny i dziewiętnastowieczne mechanistyczne rozumienie fizyki, wykluczające jakiekolwiek cuda czy inne nadnaturalne zjawiska w przyrodzie, były obecne w ich pracach aż do połowy XX wieku. Tymczasem teorie o doskonałej monotonii i przewidywalności przyrody zostały już wcześniej zakwestionowane przez nowoczesną fizykę kwantową. Racjonalne wyobrażenie Jezusa dopasowane do dawnych założeń fizyki było żałośnie przestarzałe już w momencie jego popularyzowania przez owych teologów. Zniknął bowiem podyktowany racjonalizmem przymus rugowania cudów jako czegoś niemożliwego. Taki obraz, rozpowszechniany nadal w wielu książkach i lekcjach religii, jest jednak obecny w świadomości wielu ludzi i utrudnia im zobaczenie prawdziwego Jezusa.
Germański bohater
Ta próba włączenia postaci Jezusa do określonej ideologii miała miejsce również w XX wieku. Triumf widzenia świata tylko z perspektywy biologii, przekonanie, że przetrwają jedynie najsilniejsze jednostki, przyczyniły się do tego, że człowiek zaczął być postrzegany z punktu widzenia swojej przynależności do określonej rasy czy narodu. Stąd był już tylko jeden krok do uznania wyższości jednego narodu, jako rasy panów, nad inną zbiorowością, do której zaliczono „podludzi”. Członkom tak zwanego Niemieckiego Ruchu Wiary (niem. Deutsche Glaubensbewegung), stanowiącego mieszankę elementów pogańskich i chrześcijaństwa, którego doktryna bazowała na założeniach narodowego socjalizmu oraz odwołaniach do starogermańskich wierzeń, podobnie jak części osób należących do ruchu Niemieckich Chrześcijan (niem. Deutsche Christen) bardzo nie w smak było wierzyć w smagłego, ciemnowłosego żydowskiego Jezusa. Należało uformować go na nowo, przemienić w jasnowłosego, muskularnego aryjczyka, który stałby się moralnym wzorcem dla nowych Niemców. Stary Testament odrzucono jako żydowski i nieniemiecki, a Jezus został zgermanizowany, by służyć jako przykład dla wolnego niemieckiego mężczyzny wyruszającego na podbój nowej przestrzeni życiowej, Lebensraum, dla swojego narodu.
Chociaż dzisiaj nie sposób pojąć, jaka ekwilibrystyka umysłowa stała za takim zniekształceniem dokumentów biblijnych, jedna rzecz ma miejsce w dalszym ciągu – Jezus jest dopasowywany do aktualnych trendów.
A jednak i w tym wyobrażeniu znajdzie się ziarno prawdy. Jezus i jego nauki odgrywają ważną rolę w każdej kulturze, która – podobnie jak każdy człowiek – postrzega go z określonej perspektywy, wierząc przy tym, że ma Jezusa po swojej stronie. Widać to wyraźnie zwłaszcza w sztuce. Na każdym z kontynentów postać Jezusa na obrazach czy innych artefaktach jest przedstawiana jako ktoś stamtąd. Mamy więc wizerunki Jezusa czarnoskórego, czy Jezusa o indonezyjskich albo indiańskich rysach. Każda kultura wchłania go i asymiluje – i dobrze, ponieważ w ten sposób ujawnia się jego uniwersalna wartość. Jezus posiada moc przemawiania do ludzi z różnych kultur i przyciągania ich do siebie. Nie należy jednak zapominać, że żadnego z takich wizerunków dopasowanych do danej kultury nie możemy traktować jako absolutnego, ponieważ są one jedynie interpretacją inspirowaną określoną sytuacją. Każdy z nich podlega weryfikacji i korekcie na podstawie dokumentów historycznych zawartych w Nowym Testamencie. Nie istnieje bowiem Jezus germański, afrykański czy azjatycki.
Tajny nauczyciel
Ten wizerunek również cieszy się obecnie dużą popularnością, zwłaszcza w świecie Zachodu. Oto jak go stworzono – zaczęto od stwierdzenia, że Jezus pozostawił nam dwa różne rodzaje swoich nauk. Dla ogółu wiernych przeznaczył przypowieści i proste prawdy wiary, jednocześnie swoim uczniom przekazał pewnego rodzaju tajemną wiedzę, która miała być dostępna wyłącznie dla nielicznych wybrańców. Owa wiedza sytuuje się na dużo wyższym poziomie aniżeli to, co dostępne jest dla maluczkich, zbyt prostych i za mało rozumnych, aby należycie ją pojąć. Dlatego, jak wieść głosi, owe ukryte nauki Jezusa, przekazywane są dalej w tajemnicy, ponieważ oficjalne instytucje Kościoła nie ustają w ich tłamszeniu i zwalczaniu.
Choć na pierwszy rzut oka ta hipoteza brzmi atrakcyjnie i dlatego też przyciąga wielu zainteresowanych, ma jednak jeden poważny mankament – brak jej historycznego podłoża. Jak łatwo się przekonać, wszystkie Ewangelie zawierają naprawdę wiarygodne relacje działalności i nauczania Jezusa. Tymczasem teoria o ukrytym przekazie narodziła się wiele pokoleń później, mniej więcej na przełomie II i III wieku i była próbą przyporządkowania Jezusa do określonej doktryny. Prezentujące ją tak zwane ewangelie apokryficzne, zawierające oprócz niej mnóstwo fantastycznych zmyśleń na temat życia Jezusa, nie mają jednak żadnej historycznej podstawy, nietrudno zaś zauważyć, że odzwierciedlają ducha tamtej epoki. Emanuje z nich pesymizm późnoantycznego społeczeństwa, które upatrywało szczęścia w wybawieniu duszy z więzów świata materialnego. Zgodnie z ówczesnym porządkiem Jezus był przekaźnikiem duchowych teorii, swego rodzaju know-how samozbawienia. Był przewodnikiem duchowym pomagającym duszy w odrzuceniu świata materialnego i powrocie do wyższego stanu egzystencji, a przekazywana prze niego tajemna wiedza była pełna ezoteryki, teorii o wzajemnych zależnościach kosmicznych wszechświatów, magicznych zaklęć, gier słownych i mnóstwa innych rzeczy.
Widać więc jak na dłoni, jak dalekie od prawdziwego Jezusa były tego rodzaju gnostyczne wyobrażenia, w których występował on właściwie wyłącznie jako tajemny szyfr. On sam stał się nieistotny i funkcjonował raczej jako przekaźnik wiedzy, pomagającej człowiekowi się wyzwolić. Nie ma mowy o zbliżeniu do konkretnego człowieka, do wszystkich ludzi, których dostrzegamy obok prawdziwego Jezusa, zamiast tego widzimy tu przewodnika nielicznych „wtajemniczonych”. Zamiast przesłania o nawróceniu i odnowie życia, słyszymy o wyższym stopniu poznania i samozbawieniu. Zamiast zapowiedzi panowania Boga w każdym aspekcie życia, zamiast uwolnienia od chorób i cierpienia, gnostyczny Jezus głosi nauki o porzuceniu świata i szukaniu szczęścia w wyższych stanach umysłu. Zamiast budować nową komunię, w której jest miejsce dla biednych i bogatych, dla chorych i zdrowych, dla mężczyzn i kobiet, ów tajemny nauczyciel zwraca się tylko do nielicznych, pouczając przy tym kobiety, jak mogą stać się mężczyznami, aby w ten sposób osiągnąć wyższy stopień wtajemniczenia[11].
To wyobrażenie także ma niewiele wspólnego z prawdziwym Jezusem, niezależnie od tego, czy występuje w antycznej, czy współczesnej odsłonie.
Jezus jako tylko prorok
Takiego Jezusa znajdujemy na kartach Koranu, gdzie, podobnie jak Mojżesz, Abraham czy Dawid, jest prorokiem, Bożym posłańcem. W odróżnieniu od nich zajmuje jednak nadzwyczajną pozycję i nosi tytuły, jakie nie przysługiwały nawet samemu Mahometowi, jak Słowo Boże, Duch Boży i inne. Koran opisuje również cuda, jakich dokonał. Mimo to pozostaje jedynie prorokiem, nikim więcej. Koraniczna postać Jezusa jest wzorowana na proroku Mahomecie. Muzułmanie odrzucają też fakt ukrzyżowania Jezusa, ponieważ wydaje im się niepojęte, by Bóg pozwolił na tak wielkie cierpienie swojego proroka. Przecież jest wszechmocny i nie powinien dopuścić, aby jego posłańca spotkała tak wielka porażka[12].
Taki wizerunek Jezusa odnajdujemy jednak nie tylko w Koranie, istnieje bowiem cały szereg religii powstałych po chrześcijaństwie, które próbowały wbudować go w swoją doktrynę. Żadna z nich nie była w stanie przejść obojętnie obok jego postaci. Jeśli więc nie dało się Jezusa zignorować, to należało po prostu włączyć go w ramy nowego wyznania, najczęściej jako jednego z proroków zapowiadających nadejście założyciela danej konfesji. W ten sposób Jezus był unieszkodliwiany. Zawsze można było przyznać – owszem, wierzymy w Jezusa, ale tylko w proroka. Jako jednego z wielu. Jako forpocztę. Tak oto włączano go, jednocześnie pozbawiając należnego mu miejsca.
Co prawda takie rozwiązanie kwestii Jezusa wydaje się bardzo atrakcyjne, nastręcza jednak też wiele problemów. Wszystko, co wiemy na temat prawdziwego Jezusa, zmierza bowiem w zupełnie innym kierunku. Przecież on sam nie uważał się tylko za jednego spośród proroków, jednego z tych, którzy dość sporadycznie pojawiają się na kartach historii świata. Wyobrażenie Jezusa jako tylko proroka jawi się jako fałszywy kompromis. Nie da się z jednej strony ignorować jego postaci, nie uznając z drugiej strony jego fundamentalnej roli. Owszem, można uczynić z Jezusa jednego z proroków, nadchodzącego twórcę religii, jest tylko jeden szkopuł – nie pozwala na to treść Nowego Testamentu. Jezus tylko prorok, podobnie jak Jezus racjonalny czy Jezus tajny nauczyciel, okazuje się zwyczajnym wymysłem.
KIM NAPRAWDĘ BYŁ JEZUS?
To istotne pytanie, ponieważ Jezus był ważny. Fascynacja nim istnieje dzisiaj tak samo, jak w czasach, gdy powoływał swoich uczniów. Potrafił przemawiać do ludzi w taki sposób, że porzucali wszystko i szli za nim. Nie kończyło się jednak na krótkotrwałym zauroczeniu czy powierzchownym zachwycie. Jego uczniowie przemierzali z nim palestyńskie miasta, słuchali jego słów zarówno w trakcie zgromadzeń, jak i podczas kameralnych osobistych spotkań. Byli świadkami jego cudów i uzdrowień, a jednocześnie towarzyszyli mu w codziennym życiu. Jeśli ktokolwiek go poznał, to właśnie oni. Mimo to Jezus wciąż budził ich zdumienie. „Kim jest ten człowiek?”, zastanawiali się w duchu, czując zarazem, jak w nich samych rodzi się odpowiedź.
Tę początkową, a później stale rosnącą fascynację postacią Jezusa opisują właśnie Ewangelie. Zaś w tle każdej z opowieści wybrzmiewa ukryte pytanie – kim jest Jezus. Wszyscy, zarówno jego przyjaciele, jak i wrogowie, ludzie wykształceni i prości, poznali na nie odpowiedź, choć bywała różna. Rzymski namiestnik Piłat nakazał zapisać na krzyżu, kim jest skazany – Jesus Nazarenus Rex Iudaeorum, czyli: Jezus z Nazaretu Król Żydowski. Czy rzeczywiście tak uważał, czy też była to kpina ze skazańca? Z kolei żydzi uważali Jezusa za bluźniercę. Ilu ludzi, tyle odpowiedzi. Jednak to pytanie w dalszym ciągu nie daje nam spokoju, wciąż chcemy wiedzieć, kim był ten Jezus.
On sam zadał kiedyś to właśnie pytanie swoim towarzyszom: „Za kogo ludzie mają Syna Człowieczego?” Odpowiedzi, jakie od nich usłyszał, były tak samo różnorodne, jak te dzisiejsze: „Jedni za Jana Chrzciciela, drudzy za Eliasza, a inni za Jeremiasza albo za jakiegoś innego proroka”[13]. Potem zapytał ich samych: „A wy za kogo Mnie macie?”. Odpowiedź, której za wszystkich udzielił Piotr, brzmiała jednoznacznie: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Do takiego bowiem wniosku doszli jego uczniowie, przebywając z Jezusem. Nigdy nie przestał ich fascynować, mimo że nie odstępowali go nawet na chwilę. Nigdy nie natknęli się na jakikolwiek fałsz albo przewinienie z jego strony. Byli bezgranicznie przeświadczeni o tym, że Jezus jest Chrystusem, sam Bóg go namaścił. Jeśli chcemy wiedzieć cokolwiek wiarygodnego o Bogu, to naszym najlepszym źródłem tejże wiedzy jest sam Jezus.
Jeżeli tak jest, nie sposób wtłoczyć jego osoby w ramy któregokolwiek z ludzkich wyobrażeń. Każda z kategorii okazuje się za mała. Nie da się wpisać go w żaden ze schematów, bo wszystkie zawiodą. Wtedy staje się jasne – naprawdę chodzi o Jezusa. Jezus jest bowiem jedyny.
[1]J 12, 21.
[2]Mt 26, 13, por. J 12, 1-8.
[3][3] Mt 24, 14.
[4][4]Dionizjusz żył w Rzymie w I połowie VI wieku. Ma wielkie zasługi na wielu polach nauki. Zajmowały go między innymi zagadnienia chronologii – to on dokonał przeliczenia dawnego rzymskiego oraz stosowanego wówczas chrześcijańskiego kalendarza, który powstał w czasach prześladowań przez cesarza Dioklecjana, na stosowaną do dzisiaj rachubę „od narodzenia Chrystusa”. Wprawdzie i jego kalendarz przechodził później jeszcze kilka przeróbek, chodziło jednak przede wszystkim o wprowadzenie lat przestępnych czy tym podobnych spraw.
[5][5]Por. Mt 2, 16-23.
[6][6] Oprócz Nowego Testamentu o Herodzie i Jezusie wspomina choćby żydowski historyk Józef Flawiusz (zob. Rozdział 2 i Dodatek).
[7][7] Por. John Allegro, The Sacred Mushroom and the Cross, Londyn 1970. Wielu naukowców obaliło wielokrotnie jego teorie. On sam w swojej książce o rękopisach znalezionych w Qumran (Search in the Desert, Londyn 1965), która miała nieco bardziej naukowy charakter, przyznawał, że nie zawierają one żadnej bezpośredniej wzmianki o Jezusie i przedstawiają raczej historyczne tło, czyli opis żydowskiego świata z okresu przełomu wieków (s. 173).
[8][8] Hanna Wolff Jesus, der Mann, Stuttgart 1975. Jak również Jesus als Psychotherapeut, Stuttgart 1978.
[9][9] Franz Alt, Jesus – der erste neue Mann, Monachium 1989.
[10]Albert Schweitzer, Die Geschichte der Leben-Jesu-Forschung, Wyd. 4, 1929 r.
[11]Por. Rozdział 3 Dodatku.
[12]Ulrich Parzany, Jesus – der einzige Weg?, Neukirchen-Vluyn 1991, s. 80ff.
[13]Mt 16, 13-17.
ROZDZIAŁ 2
JEZUS: RELACJE I HISTORIA
A gdy Jezus rozpoczynał [działalność], miał około trzydziestu lat. Był, jak mniemano, synem Józefa, syna Helego... [14].
Konfrontując się z mnogością zakorzenionych w określonym czasie wyobrażeń Jezusa, powinniśmy poszukać miary, jaką będziemy do nich przykładać. Co wiemy o Jezusie? Skąd pochodzi nasza wiedza?
Często się mówi, że właściwie nic o nim nie wiemy. Takie przeświadczenie pokutuje jeszcze w wielu umysłach. Pewien dwudziestowieczny teolog z Marburga, Rudolf Bultmann wyraził to ekstremalnym stwierdzeniem, iż wystarczy nam jedynie wiedza, że Jezus „przyszedł”. Sam jednak nie był chyba o tym do końca przekonany, bo zaprzeczał temu wielokrotnie w swoich pracach, formułując własne opinie na temat życia historycznego Jezusa, czy przedstawiając jego indywidualne cechy. Poza tym w obecnym czasie jesteśmy już krok dalej i zdecydowanie pozytywniej rozpatrujemy aspekty historyczne[15].
Nikt z nas nie żył w tamtych czasach i podobnie jak w przypadku każdej innej historycznej postaci jesteśmy zdani na relacje świadków, czyli na źródła historyczne. To z nich możemy wyciągnąć wnioski na temat ówczesnych wydarzeń. Nikt z nas nie żył w czasach, kiedy Juliusz Cezar przekraczał ze swoją armią Rubikon, a jednak bazując na pisemnych przekazach oraz skutkach, jakie ten fakt wywarł na losy cesarstwa, uważamy, że tak było naprawdę. Żaden człowiek żyjący w XXI wieku nie widział na własne oczy Sokratesa, a mimo to nie wątpimy w to, że był postacią historyczną, ponieważ dysponujemy relacjami o jego życiu autorstwa Platona i innych współczesnych mu osób.
Ewangelie jako wiarygodne źródła historyczne
Jeśli chodzi o relacje z życia Jezusa, bazujemy na równie dobrych, jeśli nie lepszych źródłach niż w przypadku wielu innych starożytnych postaci, o czym piszemy wyczerpująco w Dodatku. Ewangelie oferują nam bowiem niezwykle wartościowy zbiór relacji naocznych świadków. Rękopisy Nowego Testamentu zachowały się w o wiele lepszym stanie i są datowane dużo wcześniej niż wszystkie pozostałe źródła z okresu antyku. Cytaty z Nowego Testamentu pojawiają się w innych pismach już pod koniec I wieku, po czym występują bardzo licznie w II wieku, co świadczy o tym, że już wówczas były bardzo rozpowszechnione. Wszystkie są przy tym spójne w treści. Zawartość Ewangelii i Dziejów Apostolskich oddaje także w pełni to, co wiemy o starożytności z innych źródeł. Święty Łukasz, autor jednej z Ewangelii oraz Dziejów Apostolskich wykazuje się znakomitym rozeznaniem na temat stosunków panujących w Cesarstwie Rzymskim w I w. n.e. i przez historyków jest uznawany za cenione źródło wiedzy o starożytności[16]. Wiele z traktowanych niegdyś z rezerwą zasobów udowodniło wraz z upływem czasu swoją wiarygodność[17]. Na przykład opis ukrzyżowania Jezusa pokrywa się z praktykowaną w tamtych czasach karą, o czym wiemy z innych rzymskich dokumentów. Podobne przykłady możemy mnożyć w nieskończoność.
Jak widać, Jezusa da się osadzić historycznie znacznie lepiej niż wiele innych postaci ze starożytności.
Przyczyny krytyki Ewangelii
Mimo to do relacji zawartych w Ewangeliach podchodzimy wyjątkowo sceptycznie. Dlaczego? Dużą rolę odgrywają tu na pewno dwie przyczyny. Po pierwsze wiele z ewangelicznych opisów nie przystaje do naszego obecnego zachodniego światopoglądu – wszystkie tak zwane elementy nadprzyrodzone, czyli uzdrowienia, cuda, proroctwa oraz inne niewytłumaczalne od razu kwestie, są przez wielu współczesnych natychmiast odrzucane. Typowa zachodnia postawa wynikająca z tak zwanego podejścia naukowego. W innych kulturach takie nadprzyrodzone zjawiska są czymś naturalnym. Lecz nawet w świecie Zachodu, pod wpływem odkryć nowoczesnej fizyki i postępu innych nauk, zaczęto w końcu znacznie ostrożniej ferować wyroki na temat tego, co możliwe, a co nie. Choć ów trend nie dotarł jeszcze do wszystkich, z całą pewnością się utrwali, a dzięki temu w gruzach legnie też wiele zasadniczych obiekcji wobec Ewangelii.
Oprócz zarzutu, że wiele elementów nie pasuje do naszego obecnego i jednostronnego zachodniego światopoglądu, krytyka tekstów Nowego Testamentu ma jeszcze jedną przyczynę. Dość kontrowersyjną. Jeśli bowiem relacje opisujące Jezusa są prawdziwe, automatycznie wynikają z nich konsekwencje dla naszego życia, które niekoniecznie są przyjemne. Wyzwania stawiane przez Jezusa są niewygodne. Jeżeli to, co mówi, jest prawdą, trudno się przed tym uchylić. Musimy stawić czoła temu wyzwaniu, a to rodzi skutki we wszystkich aspektach naszego życia. Jakże często nas to uwiera, ponieważ zmusza do działania.
Sądzę, że to właśnie jest najgłębszy powód naszego wewnętrznego wzbraniania się przed Biblią. Szczypta religii nie zawadzi, ale konsekwentne naśladowanie Jezusa, który naprawdę pochodzi od Boga i, jak mówi Nowy Testament, ma wobec nas wymagania, to już całkiem inna sprawa. To zbyt duży koszt.
Tymczasem wróćmy do pytania, co wiemy o Jezusie. Pewne informacje znajdujemy również w pozabiblijnych tekstach. Oto ich przegląd.
JEZUS W RZYMSKIM PIŚMIENNICTWIE HISTORYCZNYM
Nie należy się dziwić, że w starożytnych źródłach rzymskich nie znajdujemy żadnych współczesnych relacji na temat życia Jezusa. W tamtych czasach – podobne jak dzisiaj – historycy zajmowali się przede wszystkim życiem możnych i wpływowych ludzi. Pałac cesarski, podboje, senat w Rzymie, intrygi, skandale i romanse znanych osobistości – oto tematy, które warto było opisywać. Poza tym pisarze i poeci musieli dostosowywać się do gustów rządzących. Pisali hymny pochwalne na cześć władców i ich osiągnięć, natomiast krytyka bywała bardzo ograniczona i dopuszczalna dopiero po fakcie, jak w przypadku cesarza Nerona, który popadł w niełaskę. Nic więc dziwnego, że tak niewiele dowiadujemy się od rzymskich dziejopisarzy na temat Jezusa, żydowskiego nauczyciela żyjącego na dalekowschodnich rubieżach imperium. Za to budzi zdziwienie, że jego postać w ogóle pojawia się w ówczesnym piśmiennictwie. Nie zachował się ani jeden z raportów, jakie namiestnik Judei musiał zapewne regularnie wysyłać do Rzymu. Do spustoszenia archiwów „wiecznego miasta”, oprócz upływu czasu, przyczyniły się również wielkie pożary oraz najazdy barbarzyńców związane z wędrówką ludów, która przywiodła do Italii choćby germańskie plemiona. Pozostało więc niewiele.
Jednak musiały istnieć w Rzymie relacje, również z okresu urzędowania Poncjusza Piłata, bowiem jeszcze w 150 roku n.e. święty Justyn Męczennik w swojej apologii chrześcijan skierowanej na piśmie do cesarza Antoniusza Piusa odwoływał się do sporządzonych przez administrację Piłata akt opisujących ukrzyżowanie Jezusa[18].
Relacje obszerniejsze niż te krótkie wzmianki pojawiające się w wielu miejscach, odnajdziemy u innych rzymskich historyków, Swetoniusza, Tacyta czy Pliniusza Młodszego. Przejrzyjmy je i przekonajmy się, jakie wiadomości na temat Jezusa nam oferują.
Swetoniusz
Około 120 roku n.e. rzymski pisarz Gajus Swetoniusz Trankwillus napisał po łacinie Żywoty cezarów, biografie dwunastu pierwszych cesarzy rzymskich. W opisie życia cesarza Klaudiusza odnajdujemy taki fragment: „Żydów wypędził z Rzymu za to, że bezustannie wichrzyli, podżegani przez jakiegoś Chrestosa”.[19] Wydarzenie to miało miejsce w 49 roku n.e., a wiedzę o nim Swetoniusz zaczerpnął zapewne z raportu prefektury, choć źle go zrozumiał. Założył bowiem, że ów Chrestos był w tamtym czasie obecny w Rzymie. W rzeczywistości chodziło o spory, jakie toczyły się wśród żydowskiej społeczności o to, czy Jezus był Chrystusem. Pisownia Chrestos zamiast Christos da się wytłumaczyć tak zwanym itacyzmem, procesem fonetycznym dotyczącym głównie języka greckiego, polegającym na tym, że pewne samogłoski oraz dyftongi są wymawiane jako długie „i”. Na przykład nazwa Athen wymawiana po grecku brzmi Athini. Zamiana Chrestosa na Christosa jest zrozumiała, wszak słowo to wywodzi się z greki, zaś Swetoniusz tylko je słyszał, zaś potem próbował zapisać po łacinie.
Z notatki Swetoniusza jasno wynika, że już w latach czterdziestych – a więc niecałe dwadzieścia lat po ukrzyżowaniu i zmartwychwstaniu Jezusa wśród żydowskiej ludności zamieszkującej Rzym byli obecni chrześcijanie. Oraz że spory o Chrystusa doprowadziły do wypędzenia wszystkich Żydów z wiecznego miasta. Wygląda więc na to, że wewnątrz gminy żydowskiej w Rzymie toczyły się zaciekłe dyskusje o to, czy Jezus był, czy też nie był Chrystusem. A ta kluczowa kwestia do dziś różni żydów i chrześcijan!
Ciekawe, że o tym samym wypędzeniu Żydów z Rzymu czytamy też w Dziejach Apostolskich. Święty Łukasz tak o tym pisze: „Po tym, co zaszło, Paweł opuścił Ateny i przybył do Koryntu. Spotkał tam Żyda Akwilę, pochodzącego z Pontu, który niedawno wraz ze swoją żoną Pryscyllą przybył z Italii. Klaudiusz wydał bowiem zarządzenie, by wszyscy Żydzi opuścili Rzym; przyłączył się więc do nich”[20]. Kiedy Akwilla i jego żona Pryscylla opuszczali Rzym, byli już chrześcijanami. W tym miejscu widzimy znakomicie, jak relacje rzymskiego historyka Gajusa Swetoniusza oraz nowotestamentowego historyka Łukasza wzajemnie się potwierdzają. Należy przy tym pamiętać, że Łukasz tworzył pięćdziesiąt do sześćdziesięciu lat przed Swetoniuszem, zatem jego relacje są dużo bliższe prawdziwym zdarzeniom!
Bazując na tym epizodzie, widzimy przy tym wyraźnie jedną rzecz – fascynacja Jezusem pojawiła się już wkrótce po jego śmierci w stolicy Cesarstwa Rzymskiego.
Żydzi, a wraz z nimi i żydowscy chrześcijanie powrócili do Rzymu po śmierci cesarza Klaudiusza w 54 roku. W tym czasie chrześcijaństwo przyjęło mnóstwo Rzymian i Greków, a nowa religia dotarła nawet do cesarskiego pałacu, gdzie chrześcijanami zostali niektórzy pretorianie oraz kilkoro niewolników. Kiedy w roku 64 Rzym strawił pożar i pojawiły się pogłoski, jakoby to sam Neron podłożył ogień, cesarz zaczął szukać kozła ofiarnego, aby tym samym odsunąć od siebie podejrzenie. Obarczył winą znienawidzonych chrześcijan. Wielu z nich zostało wówczas aresztowanych, rzucono ich na pożarcie dzikim zwierzętom lub spłonęło jako żywe pochodnie podczas jednego z wyprawianych przez Nerona przyjęć. Swetoniusz wspomina o tych wydarzeniach w opisanej przez siebie biografii Nerona: „Ukarano torturami chrześcijan, wyznawców nowego i zbrodniczego zabobonu”[21].
Tacyt
Znacznie obszerniejszą relację na ten temat znajdujemy jednak u Publiusza Korneliusza Tacyta, kolejnego rzymskiego historyka. O pożarze Rzymu i próbach Nerona zrzucenia winy na chrześcijan pisze w Rocznikach: „(…) tych, których znienawidzono dla ich sromot, a których gmin chrześcijanami nazywał. Początek tej nazwie dał Chrystus, który za panowania Tyberiusza skazany został na śmierć przez prokuratora Poncjusza Pilatusa; a przytłumiony na razie zgubny zabobon znowu wybuchnął, nie tylko w Judei, gdzie się to zło wylęgło, lecz także w stolicy, dokąd wszystko, co potworne albo sromotne, zewsząd napływa i licznych znajduje zwolenników”[22]. Tacyt pisząc tę notatkę między 115 a 117 rokiem n.e., opierał się prawdopodobnie na dokumentach z cesarskiego archiwum w Rzymie, do których miał swobodny dostęp. Jeśli znajdował się wśród nich jeszcze raport Piłata, historyk musiał go również widzieć.
To, co pisze Tacyt, zasługuje na szczególną uwagę, bowiem podaje on nie tylko dokładną informację o egzekucji Jezusa, która odbyła się za panowania Poncjusza Piłata w Judei, lecz sygnalizuje także, że po jego śmierci nic się nie skończyło. „Zgubny zabobon” został zduszony raptem na chwilę, aby potem z wielką siłą rozpowszechnić się we wszystkich zakątkach rzymskiego imperium. Nikt nie posądzi Tacyta o przyjazne nastawienie do chrześcijan, a mimo to jego zapiski pokrywają się z treścią z Nowego Testamentu. Staje się on kolejnym, niezależnym świadkiem potwierdzającym prawdziwość życia i śmierci Jezusa, oraz konsekwencji tych faktów, bowiem wielu ludzi, również Rzymian, zostało chrześcijanami – uczniami owego Jezusa Chrystusa.
Pliniusz Młodszy
W swojej korespondencji prowadzonej z cesarzem Trajanem w Rzymie Pliniusz Młodszy dostarcza nam wielu ważnych informacji o współczesnych mu chrześcijanach oraz Jezusie. W roku 111 n.e. Pliniusz pełnił urząd cesarskiego namiestnika Bitynii, czyli terenów leżących dzisiaj w północno-zachodniej Turcji. Administrowaną przez niego prowincję zamieszkiwało wielu chrześcijan. Miał też do czynienia z całym mnóstwem anonimowych donosów, w których oskarżano kogoś o przynależność do tejże religii. Pliniusz nie był przekonany, czy sam tylko ten fakt wystarcza do skazania kogoś na śmierć, czy raczej należałoby najpierw dowieść rzeczywistych występków. Pisał, że tych, którzy przyznali się do bycia chrześcijanami, wysyłał na egzekucję, tym zaś, którzy złożyli ofiary cesarskiej podobiźnie, darował życie, nawet jeśli wcześniej wyznawali wiarę w Chrystusa. W jednym z listów do Trajana Pliniusz pisze: „Dlatego odroczywszy postępowanie, zwróciłem się do ciebie o radę; sprawą tą, jak mi się wydaje, powinieneś się zainteresować, zwłaszcza ze względu na ogromną liczbę oskarżonych: wiele osób w różnym wieku, wszelkich stanów, i to obu płci, postawiono w stan ciężkiego oskarżenia, a czeka to jeszcze rzesze kolejnych. Nie tylko przecież miasta, ale również wsie i opłotki skaziła zaraza tych guseł, co, jak się zdaje, można jeszcze powstrzymać i wyplenić”[23].
O co oskarżano chrześcijan? Pliniusz nie był w stanie doszukać się żadnej faktycznej zbrodni, może poza uporem, z jakim wielu z nich trwało przy swojej wierze i odmawiało złożenia ofiary przed cesarskim wizerunkiem. W innym miejscu pisał: „Inni wymienieni w anonimie początkowo przyznali, że są chrześcijanami, jednak zaraz potem zaprzeczyli. Twierdzili, że przestali nimi być, jedni przez trzema laty, inni jeszcze wcześniej; niektórzy nawet przed dwudziestu laty. Wszyscy oni także oddali cześć twemu wyobrażeniu i podobiznom bóstw, i złorzeczyli Chrystusowi”[24].
Oto relacja rzymskiego urzędnika, w której pisze, że całą prowincję opanowała religia chrześcijańska – sześćdziesiąt do osiemdziesięciu lat po śmierci Jezusa. Bityńscy chrześcijanie czczą Chrystusa jako boga (quasi deo