Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To jest książka o Kościele – takim, o jakim wielu z nas marzy: uczciwym, rozumnym, prawdomównym, wrażliwym na drugiego człowieka, po prostu ewangelicznym. Autor w niezwykle prosty i jednocześnie trafny sposób diagnozuje to, co nas w Kościele boli, obnaża to, co w nim słabe, co nas zawstydza, często oburza, z czym nie potrafimy sobie poradzić. I wytrąca nas z błogiego spokoju. Bo Kościół, o którym pisze ks. Grzegorz Strzelczyk, to wspólnota ludzi wierzących, odpowiedzialna za siebie, za innych i za wiarę, która nie jest tylko pamiątką po rodzicach, ale sposobem życia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 201
© Copyright by Grzegorz Strzelczyk, 2021
© Copyright for this edition by Wydawnictwo W drodze, 2021
Redaktor prowadząca – Justyna Olszewska
Redaktor – Katarzyna Kolska
Korekta – Monika Simińska
Redakcja techniczna – Józefa Kurpisz
Projekt okładki i layoutu – Krzysztof Lorczyk OP
Fotografia na okładce – Michał Łuczak
Fotografia (s. 2) – Nathan Dumlao | unsplash.com
ISBN 978-83-7906-507-3 (wersja elektroniczna)
Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze sp. z o.o.
Wydanie I
ul. Kościuszki 99
61-716 Poznań
tel. 61 852 39 62
www.wdrodze.pl
KonwersjaEpubeum
Kilka słów wstępu
Krótka historia pewnego rozczarowania
O Autorze
Pisanie felietonów to niełatwa sztuka. Pisanie felietonów o Kościele – to prawdziwa akrobacja. Bo felieton wymaga bardzo wprawnego pióra, błyskotliwej myśli i puenty, która zostanie z czytelnikiem na dłużej. Nie każdy to potrafi. A Kościół… Hmmm… też nie jest wdzięcznym tematem. Nawet można by powiedzieć, że od jakiegoś czasu jest tematem bardzo niewdzięcznym. Pod warunkiem, że chcemy mu się uczciwie przyjrzeć i zobaczyć nie tylko to, co w nim wzniosłe i wspaniałe, ale też to, co doskwiera, zawstydza i wyłazi spod dywanu.
Zaproszenie ks. Grzegorza Strzelczyka do pisania felietonów na łamach miesięcznika „W drodze” okazało się strzałem w dziesiątkę, a jego Śląska prowincja jest od ośmiu lat stałą i lubianą przez czytelników kolumną. Śląska jest nie tylko z nazwy, Ślązakiem jest też autor, który między wersami w niezwykle udany sposób przemyca śląską godkę.
Przede wszystkim jednak Grzegorz Strzelczyk jest księdzem bardzo poważnie traktującym swoje kapłaństwo, wybitnym polskim teologiem, naukowcem, wykładowcą, a od jakiegoś czasu proboszczem parafii w Tychach. Zaglądam czasem jednym okiem na parafialnego Facebooka i zazdroszczę parafianom takiego farorza.
Czytając w ubiegłym roku jeden z jego felietonów, z żalem pomyślałam sobie o jego jednomiesięcznym życiu. Nikt pewnie do tych tekstów nie wraca. Nikt nie przypomina sobie, o czym był felieton w lipcu, w marcu czy w styczniu. A szkoda! Bo jest to bardzo ciekawa, porywająca i niezwykle pouczająca opowieść o Kościele – takim, o jakim wielu z nas marzy: uczciwym, rozumnym, prawdomównym, wrażliwym na drugiego człowieka, po prostu ewangelicznym. Autor w niezwykle prosty i jednocześnie trafny sposób diagnozuje to, co nas w Kościele boli, obnaża to, co w nim słabe, co często oburza, z czym nie potrafimy sobie poradzić. I wytrąca nas z błogiego spokoju. Bo Kościół, o którym pisze ks. Grzegorz Strzelczyk, to wspólnota ludzi wierzących, odpowiedzialna za siebie, za innych i za wiarę, która nie jest tylko pamiątką po rodzicach, ale sposobem życia.
Pomyślałam więc, by dać tym felietonom drugi oddech, by zebrać je i wydać w formie książki. Nie był to łatwy wybór – z ponad setki świetnych tekstów wybrałam kilkadziesiąt, moim zdaniem, najlepszych. Choć niektóre z nich pisane były już osiem lat temu, wciąż zastanawiają swoją aktualnością, ba, nawet proroczym tonem. Chciałoby się zapytać: Skąd ten Strzelczyk to wiedział? Wiele się przez te osiem lat w naszym życiu zmieniło. Świat nie jest już ten sam, my jesteśmy inni. Inny jest też Kościół. Lecz, niestety, życie pokazuje, że nie wyciągamy wniosków z porażek, nie uczymy się na błędach, jakbyśmy się uparli, żeby przed szkodą i po szkodzie tkwić po pachy w głupocie.
Jestem pewna, że każdy, kto chwyci po tę książkę raz, będzie do niej wracał. Choć z pewnością nie jest to lektura na jeden wieczór. Przeciwnie: wymaga rozmyślnego czytania i refleksji. A może nawet podyskutowania, spierania się, dialogu na argumenty. Bo przecież Felietony zza hołdy to książka o naszym Kościele – czasem ułomnym, grzesznym, przemądrzałym, zachłannym i ślepym. Ale jednak naszym. Bożym, Jezusowym, ludzkim. O Kościele, za którym tęsknię. I w który wciąż bardzo mocno wierzę.
Katarzyna Kolska
To pierwszy tekst cyklu Śląska prowincja, więc wypada się przywitać i wytłumaczyć z jego nazwy. Cóż – pochodzę z Piekar Śląskich, które zdecydowanie zasługują na miano prowincjonalnego śląskiego miasteczka. A i z Katowicami, w których mieszkam, w pewnym sensie nie jest inaczej – leżymy sobie w pewnym oddaleniu od głównego nurtu spraw, którymi żyje centrum. I odnosi się to chyba zarówno do rzeczywistości społeczno-politycznej, jak i kościelnej. Nie ukrywam, że dobrze mi z tym rodzajem dystansu, który daje prowincjonalność. Może dlatego, że pozwala na planowe nienadążanie za aktualnościami, przegapianie newsów. Mieszkając na prowincji, nie trzeba zabierać głosu natychmiast i w każdej sprawie – bo i tak nikt nie pyta. Stereotyp? Być może. Ale łatwo to sprawdzić – zapraszam na Śląsk, mieszkania na prowincji też są stosunkowo tanie.
Drugie (i ostatnie) z wyjaśnień wstępnych: z wykształcenia i zamiłowania jestem księdzem teologiem, i to jeszcze teologiem systematykiem. Takim od budowania głównie teoretycznych systemów. To prowadzi do nieuchronnego wewnętrznego starcia z moimi śląskimi korzeniami, z ich – równie stereotypowym co w przypadku prowincjonalności – praktycznym zacięciem i pewną niechęcią do abstrakcyjnego dyskursu. W pewnym sensie zatem jestem bytem w stanie permanentnej polemiki z samym sobą. Gdyby się to w tekstach ujawniło, proszę o wyrozumiałość. A teraz już do rzeczy.
Jeśli czytają państwo ten tekst, to znaczy, że nie było końca świata. Oczywiście dla uproszczenia pomijam – możliwą przecież – wersję, że nasze wyobrażenia o nowym świecie po powtórnym przyjściu Chrystusa są dość nieadekwatne i jednak miesięczniki będą się dalej ukazywały w jakiejś mocno zmienionej formie. Zatem końca świata nie było. I jestem do głębi tym faktem rozczarowany. Dodać jednak trzeba, że moje rozczarowanie nie ma zupełnie nic wspólnego z zapowiedziami wynikającymi z kończącego się kalendarza Majów, które – przynajmniej na poziomie anegdot – opanowały zbiorową wyobraźnię ostatnich tygodni. Jestem rozczarowany, bo Chrystus ciągle jeszcze nie przyszedł.
Przyznaję się – to nie jest jakieś głębokie, rodzące depresję rozczarowanie. Raczej rodzaj ciągłego stanu lekkiego niezadowolenia. Jak wówczas, gdy czeka się na przesyłkę z drugiego końca świata (wysłaną niestety zwykłą pocztą) i kolejny raz się okazuje, że jeszcze nie nadeszła. Jeszcze nie dziś. Ten rodzaj rozczarowania brzęczy przeważnie nutą zniecierpliwienia, trochę jak mucha zimową porą znienacka przebudzona.
Zdaje się jednak, że większość moich sióstr i braci w wierze nie podziela zbyt żywo tego rozczarowania. Zwykle jest dokładnie przeciwnie. Jeśli się nie mylę w ocenie, większość chrześcijan trwanie świata w nienaruszonej formie co ranek wita i żegna co wieczór, jeśli nie ze świadomym zadowoleniem, to raczej bez odczucia zawodu. Albo zatem ja sam jestem ofiarą moich teologicznych obsesji (czego niestety wykluczyć się nie da), albo jakaś część ewangelicznego orędzia ulotniła się z codziennej świadomości chrześcijan.
Nie lubię być ofiarą, spróbuję zatem obronić drugą z hipotez. I chyba nie będzie to trudne. Wystarczy bowiem przyjrzeć się niektórym fragmentom wyznania wiary, by stwierdzić, że wyczekiwanie końca nie jest w chrześcijaństwie opcjonalne. Bo w każdą niedzielę wyznajemy, że Chrystus „powtórnie przyjdzie w chwale” i wtedy „królestwu Jego nie będzie końca”. A do tego jeszcze deklarujemy, że „oczekujemy wskrzeszenia umarłych”, które wówczas ma nastąpić. Jeśli z perspektywy Credo spojrzeć na praktykę naszej pobożności, to dobrze nie jest. Wprawdzie jakaś chwila wyglądania i przyzywania powtórnego przyjścia Pana nam się zdarza – narzucona przez liturgię – pod koniec roku liturgicznego i w adwencie, ale prawie natychmiast zastawiamy ją szopką i zagłuszamy kolędami.
Teologiczne zwierzę we mnie ciągnie teraz w stronę dogłębnej analizy przyczyn i skutków takiego stanu rzeczy. Zamiast dogłębnej będzie krótka: kiedy w miarę upływu czasu obietnica Pana się nie spełniała, chrześcijanie odzwyczajali się od jej aktywnego oczekiwania (rozczarowanie – przyznajmy – nie jest stanem przyjemnym i psychologiczny mechanizm obronny jakoś sobie z nim musiał poradzić). A potem jeszcze gorliwi pasterze wpadli na pomysł, że strasząc sądem i potępieniem, można łatwiej uzyskać skutek w postaci poprawnego prowadzenia się wiernych, niż rozbudzając w nich pragnienie upodobnienia się do Chrystusa. Koniec końców – paruzji prawie nikt już żywo nie przyzywa. Przynajmniej na śląskiej prowincji tak jest. A szkoda.
Styczeń 2013
Ks. Grzegorz Strzelczyk (ur. 1971) – prezbiter archidiecezji katowickiej, jeden z najwybitniejszych polskich teologów, dogmatyk, chrystolog, adiunkt Uniwersytetu Śląskiego, dyrektor Ośrodka Formacji Diakonów Stałych, od 2019 roku proboszcz parafii św. Maksymiliana Kolbego w Tychach. Od grudnia 2020 roku członek Zarządu Fundacji Świętego Józefa KEP. Napisał wiele świetnych książek, m.in.: Ćwiczenia ze szczęścia; Kościół. Niełatwa miłość; Przyjaciel grzeszników. Boga portret własny; od 2013 roku jest felietonistą miesięcznika „W drodze”. Po godzinach zapalony informatyk i fotograf.
Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze istnieje, by inspirować, towarzyszyć i pomagać czytelnikom w rozumieniu wiary chrześcijańskiej oraz przeżywaniu jej w codzienności. Od 1973 roku wydajemy miesięcznik „W drodze” i starannie dobrane książki. Nasze publikacje pozwalają pogłębić więź z Bogiem, pokochać nauczanie Kościoła katolickiego, a także odnaleźć się we współczesnym świecie. Wiemy, że prawda przekonuje również przez piękno, dlatego zwracamy uwagę na szczegóły edytorskie, by forma nadana słowom odpowiadała ich treści.
Dlatego skład tej książki, zaprojektowany przez Krzysztofa Lorczyka OP, został oparty na fontach Minion Pro, Syntax LT Pro i Alegreya Sans. Minion Pro to aktualizacja do formatu OpenType dwuelementowego, szeryfowego kroju pisma, który w wersji cyfrowej w 1990 roku zaprojektował zainspirowany krojami późnorenesansowymi Robert Slimbach. Natomiast Syntax LT Pro jest fontem bezszeryfowym, wzorowanym na renesansowych krojach pisma, podobnych do Sabona lub Bembo. Został stworzony przez Hansa Eduarda Meiera w latach 1954–1972, odlany po raz pierwszy w 1969 roku przez D. Stempel Schriftgießerei. Alegreya Sans to rodzina fontów zaprojektowana przez Juana Pablo del Peral dla Huerta Tipográfica. Tworzona z myślą o tekstach literackich, charakteryzuje się dynamicznym, nieregularnym rytmem, przez co nawiązuje do kaligrafii.