Fichus - Jacques Derrida - ebook + książka

Fichus ebook

Derrida Jacques

0,0

Opis

Niekiedy jednak język, na jaki przekłada się teksty Derridy, powinien wręcz pozostać wobec niego bezradny. Za wyraz takiej uzasadnionej kapitulacji uznaję tytułowe fichus, które pozo-stawiam nietknięte. To oczywiście jedno z długiej listy pojawiających się u Derridy słów nieprzekładalnych. Można wobec nich przybrać dwojaką strategię. Albo znajdywać możliwie adekwatne polskie ekwiwalenty, których niewystarczalność uzupełni się komentarzem, albo zrezygnować całkowicie z przekładu. Pierwsza strategia ma po swojej stronie myśl Derridy
o tym, że to, czego nie da się przetłumaczyć, należy jednak, z konieczności zniekształcająco, przekładać. Druga – równie często i dobitnie wyrażane przez niego stwierdzenie: „Tego słowa się nie przetłumaczy”. Zjawiska takie jak fichu trzeba by więc traktować jako polisemiczne węzły, które nie poddają się wygładzeniu w żadnym przekładzie. Zwróćmy jednak uwagę, że pierwsza ze strategii, stosowana w dotychczasowych polskich tłumaczeniach, dotyczy bądź neologizmów (jak différance czy hantologie), bądź archaizmów (jak fors), ograniczających się zwykle do wąskiej palety semantycznej. Inaczej jest w przypadku słów, takich jak fichubete, czy maintenant, które choć powszechne i zwyczajowo używane we francuszczyźnie, tworzą zarazem polisemiczne obiekty, mutujące w zależności od ich formy gramatycznej, liczby, rodzaju, czy części mowy. Jako że fichus należy do tej drugiej grupy, zdecydowałem się pozostawić oryginalny zapis tytułowej frazy tekstu.

Rzeczownik fichu oznacza chustkę lub szal, niekiedy przejmuje jednak funkcję przymiotnika, jak w cytowanym przez Derridę zdaniu wypowiedzianym rzekomo przez jego umierającego ojca: „Je suis fichu”, „jestem skończony!” W niektórych wyrażeniach (Il s’est fichu de quelqu’un) pracuje w innym rejestrze, oznaczając drwinę. Innym jeszcze razem, używane zamiennie z foutu, wdziera się w nie tonacja skatologiczna. Jakby tego mało, w tytule pojawia się też wskazujące na liczbę mnogą „s” (fichus), co dopełnia rozmiaru komplikacji.

Z sennego hieroglifu Benjamina o przemianie poezji w fichu wśród wielu potencjalnych wskazówek wyczytać można chyba i taką: oto kiedy różne porządki ogólności, systemy polityczne, gospodarcze, religijne czy filozoficzne ścierają na proch to, co jednostkowe, uznane za zbędne, zaburzające ich spójność, uparcie niedające wprasować się w ich monolit, prawdziwe Oświecenie, gdzie trzeźwy rozum pobudzany jest stale snami o powszechnej emancypacji, wspiera upodmiotowienie wszelkich pojedynczych istot, widzianych teraz w swojej absolutnie bezbronnej kruchości. W Fichus popatrując na splątany sen Benjamina i śledząc senne motywy z Adorna, Derrida zwierza się więc też ze swojego własnego snu. Snu, w którym śni się już nie o „człowieku”, „zwierzęciu”, czy jakiejkolwiek formie tożsamości, ale o wspólnocie nieskończenie różnorodnych i wewnętrznie porozszczepianych jednostkowych istnień, które mogłyby wreszcie żyć poza relacjami podległości i przemocy. Trudno o lepszą pobudkę do działań niż taki sen, sen, po którym faktycznie godzinami trudno byłoby zasnąć ponownie ze szczęścia.

***

Fichus to mowa, którą Derrida wygłosił z okazji otrzymania nagrody imienia Theodora Adorno. Wbrew oczekiwaniom nie traktuje ona o dialektyce negatywnej i jej wpływie na dekonstrukcję. Derrida, jak zwykle przekorny wobec konwencji, skupia się w niej nie tyle na filozofii Adorno, lecz na snach. Mówi o marzeniach sennych Adorna, który spisywał je w formie Traumprotokollen, o fantazjach Waltera Benjamina, który dzielił się raportami ze swoich snów z przyjaciółmi (tytuł pochodzi z jednego takiego snu, gdzie kluczowym symbolem okazuje się właśnie fichus, czyli halsztuk) i o swoich własnych nocnych zjawach, w ten sposób dołączając do grona mesjańskich marzycieli, należących do żywiołu nocy, nie dnia. Wysnuwając z tego „kłębka snów” nić sennej analizy, Derrida rozwija nową koncepcję oświecenia jako racjonalności zdolnej do „ocalającej krytyki” marzeń sennych. W ten sposób powracają wielkie filozoficzne wątki, które Derrida z pozoru zawiesił w swojej mowie o Adorno: kolejnym krokiem w procesie dialektyzacji oświecenia okazuje się właśnie jego stosunek do snów, w których ludzkość od zawsze deponuje swoje najśmielsze pragnienia, broniąc się przed ich brutalnym odczarowaniem. To czułe oświecenie nie ma być niszczącym marzenia „trzeźwym światłem dnia”, lecz nową praktyką rozumu, który będzie potrafił porzucić sen, jednocześnie zachowując zeń to, co najcenniejsze – nadzieję. Dzięki Piotrowi Sadzikowi, który przetłumaczył to dziełko i opatrzył świetnym komentarzem, polska publiczność ma szansę zapoznać się z kolejną ważną pozycją Derridy, który składa w niej hołd swojemu wielkiemu prekursorowi.

Agata Bielik-Robson

***

Jacques Derrida (1930-2004)

Francuski filozof i pisarz, uczeń Michela Foucaulta, twórca dekonstrukcji, która wyrosła z interpretacji i lektur Heideggera, współczesnej filozofii, lingwistyki i antropologii. Jako początkujący filozof opublikował trzy książki oparte na zupełnie odmiennym czytaniu filozofii – O gramatologiiGłos i fenomenPismo i różnicę – które przyniosły mu sławę i rozgłos, zaszczepiając, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, zainteresowanie dekonstrukcją, a następnie instytucjonalny rozwój tej dziedziny. Kolejne publikacje, wielowątkowe eseje stanowiące re-lekturę całej tradycji filozoficznej, począwszy od Platona, Kanta, Hegla, Freuda, na Foucaulcie i Levinasie skończywszy, budziły podziw i szacunek z jednej strony, z drugiej – ostry sprzeciw i krytykę. Opublikował ponad sześćdziesiąt książek, z których najsłynniejsze – Ostrogi. Style NietzschegoPodzwonne (Glas), Widma MarksaLa carte PostaleAdieu – stanowią wyróżnik jego „stylu”, będącego połączeniem idiomu filozoficznego i pisarskiego.
W 1997 r. otrzymał doktorat honoris causa Uniwersytetu Śląskiego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 76

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Jacques Derrida

 

FICHUS

WYKŁAD FRANKFURCKI

 

Przekład i posłowie

Piotr Sadzik

 

 

 

 

 

OSTROGIKraków 2021

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dwudziestego drugiego września 2001 roku Jacques Derrida otrzymał od miasta Frankfurt Nagrodę Theodora W. Adorna. Ufundowana w 1977 roku, wręczana co trzy lata, a przyznana już wówczas Habermasowi, Boulezowi czy Godardowi honoruje prace, które w duchu Szkoły Frankfurckiej przekraczają granice filozofii, nauk społecznych i sztuki (muzyki, literatury, malarstwa, architektury, teatru, kina itd.). Pierwszy i ostatni akapit wykładu Derrida odczytał po niemiecku. Tekst został napisany i przetłumaczony w sierpniu. Odniesienia do ataku z 11 września dodano w dniu uroczystości.

Pani burmistrz, Panie konsulu, drogi profesorze Waldenfels1, drodzy koledzy, drodzy przyjaciele, proszę Was, byście mi darowali to2, że zamierzam pozdrowić [saluer]3 Was i podziękować Wam w moim języku. Język będzie zresztą moim tematem: język innego, język gościa [hôte]4, język obcego czy nawet imigranta, uchodźcy lub wygnańca. Co odpowiedzialna polityka zrobi z tym, co mnogie i z tym, co pojedyncze, zaczynając od różnic między językami w Europie jutra i, idąc za przykładem Europy, na całym obszarze podległym trwającej globalizacji5? Na obszarze tego, co nazywa się w sposób coraz bardziej wątpliwy globalizacją, znajdujemy się w istocie na krawędzi wojen, które od 11 września mniej niż kiedykolwiek dotąd pewne są swego języka, sensu i miana.

Jako egzergę6 tego skromnego i prostego świadectwa wdzięczności pozwólcie mi najpierw przeczytać zdanie, które Walter Benjamin pewnego dnia, pewnej nocy wyśnił w języku francuskim. Przekazał je, po francusku, Gretel Adorno w liście adresowanym do niej dwunastego października 1939 roku z Nièvre, gdzie został internowany. We Francji nazywało się to wtedy „obozem pracowników dobrowolnych”. W swoim śnie, który był, jeśli mu wierzyć, euforyczny, Benjamin mówi do siebie po francusku tak: „Rzecz w tym, by przemienić poezję w fichu”7. I tłumaczy: „Es handelte sich darum, aus einem Gedicht ein Halstuch zu machen”. Zaraz pogładzimy to fichu, ten szal lub chustę. Dostrzeżemy w niej taką literę alfabetu, jaką Benjamin, jak sądził, rozpoznał w śnie. A fichu, do czego także dojdziemy, nie jest wcale pierwszym lepszym słowem określającym szal, apaszkę czy kobiecą chustkę.

Czy zawsze śpi się w łóżku? I czy zawsze nocą? Czy jest się odpowiedzialnym za swoje sny? Czy można za nie odpowiadać? Załóżmy, że śnię. Mój sen byłby szczęśliwy, niczym ten Benjamina.

W tej właśnie chwili, zwracając się do Was, na stojąco, z otwartymi oczami, zamierzając podziękować Wam z głębi serca za pomocą niesamowitych [unheimlich] lub widmowych gestów lunatyka, czy nawet zbójcy, który przybył, by położyć rękę na nagrodzie, która nie była mu pisana, wszystko dzieje się tak, jak gdybymśnił. I nawet się do tego przyznawał. Naprawdę, mówię Wam to, z wdzięcznością Was pozdrawiając: wydaje mi się, że śnię. Nawet jeśli zbójca czy szmugler nie zasługuje na to, co mu się przydarza i jest niczym słaby uczeń z opowiadania Kafki, który sądzi, że zostanie wezwany, jak Abraham8, by zająć pierwsze miejsce w klasie, to jego sen wydaje się szczęśliwy. Tak jak mój.

Jaka jest różnica pomiędzy śnieniem a wiarą w to, że się śni? I przede wszystkim, kto ma prawo do postawienia takiego pytania? Czy śniący pogrążony w doświadczeniu swojej nocy, czy śniący w chwili swojego przebudzenia? Zresztą, czy śniący potrafiłby mówić o swoim śnie, nie budząc się? Czy potrafiłby w ogóle nazwać sen? Czy potrafiłby go trafnie zanalizować i nawet posłużyć się słowem „sen” w sposób świadomy, nie przerywając i nie zdradzając, właśnie tak, nie zdradzając senności?

Wyobrażam sobie dwie odpowiedzi. Odpowiedzią filozofa byłoby stanowcze „nie”: nie można podjąć poważnej i odpowiedzialnej wypowiedzi na temat snu, nikt nie potrafiłby opowiedzieć snu bez przebudzenia się [s’éveiller]. Ta odmowna odpowiedź, na którą można by znaleźć setki przykładów od Platona po Husserla, jak sądzę, definiuje być może istotę filozofii. Owo „nie” łączy odpowiedzialność filozofa z racjonalnym imperatywem rozbudzonego czuwania [la veille], z suwerennym „ja”, z czujną świadomością. Czym jest dla filozofa filozofia? Przebudzeniem [L’éveil] i wybudzaniem [le réveil]. Całkiem inna, lecz nie mniej odpowiedzialna, byłaby może odpowiedź poety, pisarza czy eseisty, muzyka, malarza, twórcy teatralnego lub filmowego. Czy nawet psychoanalityka. Nie mówiliby oni „nie”, lecz „tak”, „być może”, „czasem”. Mówiliby „tak”, „być może czasem”. Godziliby się na zajście [l’événement]9, na jego wyjątkową pojedynczość: tak, być może można wierzyć i sądzić, że się śni, nie budząc się; tak, czasem nie jest niemożliwe wyrażanie przez sen, z zamkniętymi lub szeroko otwartymi oczami czegoś w stylu prawdy snu, sensu i racji snu, która zasługuje na to, by nie pogrążyć się w nocy nicości.

W kontekście tej jasności, tego światła, tego Aufklärung dyskursu, który na temat snu podejmuje śniący, lubię myśleć właśnie o Adornie. Podziwiam i kocham w Adornie kogoś, kto nie przestał wahać się pomiędzy „nie” filozofa a „tak, być może, czasem się to zdarza” poety, pisarza czy eseisty, muzyka, malarza, twórcy teatralnego lub filmowego, a nawet psychoanalityka. Wahając się pomiędzy „nie” a „tak, czasem, być może” odziedziczył obydwie te odpowiedzi. Wziął pod uwagę to, że pojęcie czy nawet dialektyka nie potrafiły pojąć pojedynczego zajścia, on zaś zrobił wszystko, by wziąć odpowiedzialność za to dwojakie dziedzictwo.

Co w istocie proponuje nam Adorno? Różnica między snem a rzeczywistością, owa prawda, o której z nieustępliwą surowością przypomina nam „nie” filozofa, byłaby tym, co krzywdzi, rani lub „harata” (beschädigt) najpiękniejsze sny i składa na nich podpis w postaci plamy, zmazy (Makel). „Nie”, dające się określić w inny sposób negatywnością, którą filozofia przeciwstawiałaby snowi, byłoby raną, po której najpiękniejsze sny na zawsze już będą nosić bliznę.

Przypomina o tym ustęp z Minima moralia, który uprzywilejowuję z dwóch powodów. Po pierwsze, Adorno mówi w nim, w jaki sposób najpiękniejsze sny są niszczone, krzywdzone, kaleczone, haratane (beschädigt), ranione przez rozbudzoną świadomość, która powiadamia nas o tym, że w odniesieniu do konkretnej rzeczywistości (Wirklichkeit) są czystym pozorem (Schein). Otóż, słowem, którym Adorno posługuje się wtedy na określenie tej rany, jest „beschädigt”, to samo, które pojawia się w podtytule Minima moralia: Reflexionen aus dem beschädigten Leben. Nie „refleksje na temat” zranionego, skrzywdzonego, poharatanego, okaleczonego życia, lecz „refleksje z” lub „od strony” takiego życia, „aus dem beschädigten Leben”, refleksje naznaczone cierpieniem, oznaczone raną. Dedykacja dla Horkheimera wyjaśnia, że książka ta swoją formę zawdzięcza życiu prywatnemu i pełnej cierpienia kondycji „intelektualisty na emigracji” (ausgegangen vom engsten privaten Bereich, dem des Intellektuellen in der Emigration).

Ten pochodzący z Minima moralia ustęp wybrałem również po to, by złożyć dziś pełen wdzięczności hołd tym, którzy ustanowili nagrodę Adorna i okazują w niej szacunek pewnemu rodzajowi ducha. Jak zawsze u Adorna, oto i jego najpiękniejsze dziedzictwo, ten teatralny fragment stawia filozofię w jednym akcie, na tej samej scenie, przed trybunałem wszystkich jej innych. Filozofia musi odpowiadać przed snem, przed muzyką (reprezentowaną przez Schuberta), przed poezją, przed teatrem i przed literaturą reprezentowaną tu przez Kafkę:

zbudziwszy się w środku snu, choćby najgorszego, jesteśmy rozczarowani i czujemy się tak, jakby podstępnie pozbawiono nas najlepszej cząstki. Szczęśliwych snów zaś, spełnionych, jest właściwie tak mało, jak – wedle słów Schuberta – radosnej muzyki. Nawet najpiękniejszy jest jak skażony (wie ein Makel) tym, co różni go od rzeczywistości, świadomością, że jego dary są tylko pozorem. Dlatego właśnie najpiękniejsze sny są jak poharatane (wie beschädigt). Doświadczenie to zostało niezrównanie utrwalone w opisie teatru z Oklahomy w Ameryce Kafki10.

Adorna nawiedzała myśl o tym teatrze z Oklahomy obecnym w Ameryce Kafki, zwłaszcza wtedy, gdy przywoływał swoje eksperymentalne badania prowadzone w Stanach Zjednoczonych, prace o jazzie, o pewnym fetyszystycznym charakterze muzyki, o problemach stawianych przez przemysłową produkcję obiektów kulturalnych, tam, gdzie jego krytyka pobrzmiewa, sam o tym mówi, ripostą na Dzieło sztuki w dobie reprodukcji technicznej Benjamina. Czy ta krytyka względem Benjamina była uzasadniona czy też nie, jak tyle innych, będziemy musieli dzisiaj rozważyć dokładniej niż kiedykolwiek dotąd. Analizując swego rodzaju „stawanie-się-towarem” kultury, obwieszcza ona także strukturalną przemianę kapitału, jego globalnej koncentracji, rynku cyberprzestrzennego, reprodukcji i własności.

Rozczarowalibyśmy się zatem, gdyby zbudzono nas nawet z najgorszego koszmaru (możemy mnożyć jego historyczne przykłady od początku wieku poczynając, a na zeszłym tygodniu kończąc), gdyż kazał nam on myśleć o czymś jedynym w swym rodzaju, prawdzie lub sensie, którego uświadomienie sobie niesie ryzyko, że zostanie on ukryty przed nami podczas pobudki czy nawet, że powtórnie zapadnie się w sen. Jak gdyby sen był bardziej czujny niż czuwanie, nieświadomość bardziej myśląca niż świadomość, literatura i sztuki bardziej filozoficzne, a w każdym razie bardziej krytyczne niż filozofia.

Zwracam się więc do Was nocą, jak gdyby na początku był sen. Czym jest sen? A myśl snu? A język snu? Czy istniałaby etyka lub polityka snu, która nie ulega ani imaginacji, ani utopii, która zatem nie byłaby zrezygnowana, nieodpowiedzialna i wykrętna? Znów to Adorno upoważnił mnie, bym od tego rozpoczął, a dokładniej, bym rozpoczął od innego jeszcze jego zamysłu, który dotyka mnie tym bardziej, że tak jak coraz częściej ja sam, być może zbyt często, Adorno mówi w nim dosłownie o możliwości niemożliwego, „paradoksie możliwości niemożliwego” (vom Paradoxon der Möglichkeit des Unmöglichen). W Pryzmach, na końcu Portretu Waltera Benjamina z 1955 roku, Adorno pisze coś, z czego chciałbym uczynić dewizę, przyświecającą przynajmniej wszystkim „ostatnim razom” mojego życia:

W formie paradoksu możliwości niemożliwego, łączy on [Benjamin] po raz ostatni mistykę i Oświecenie, emancypacyjny racjonalizm. Przegnał sen, nie zdradzając go (ohne ihn zu verraten) i uniknął współwiny za stałą jednomyślność filozofów, wedle której tak się nie da11.

Możliwość niemożliwego, mówi tym samym Adorno, die Möglichkeit des Unmöglichen. Niech nas nie zdziwi ta „stała jednomyślność filozofów”, a mianowicie pierwsze porozumienie, które trzeba zerwać i to samo, którym trzeba się najpierw zatrwożyć, jeśli chce się je choć trochę przemyśleć. Przegnać sen, nie zdradzając go (ohne ihn zu verraten), oto, czego trzeba wedle Benjamina, autora Traumkitschu: budzić się, kultywować czuwanie i czujność, pozostając przy tym czujnym wobec sensu, wiernym wobec pouczeń i jasności snu, zatroskanym tym, co każe przemyśleć sen, zwłaszcza wtedy, kiedy każe przemyśleć możliwość niemożliwego. Możliwość niemożliwego może być jedynie czymś wyśnionym, lecz myśl, całkiem inna myśl o związku pomiędzy możliwym a niemożliwym, ta inna myśl, którą od tak dawna oddycham, że aż czasem podczas swoich kursów [cours] czy przebieżek [courses] dostaję od niej zadyszki, wykazuje może więcej powinowactw z tym snem niż sama filozofia. Należałoby budząc się, czuwać dalej nad snem. Z tej możliwości niemożliwego, jak i z tego, co należałoby zrobić, by usiłować myśleć inaczej, myśleć inaczej myśl, w bezwarunkowości, która odrzuca niepodzielną suwerenność, w zewnętrzu wobec tego, co zdominowało naszą metafizyczną tradycję, spróbuję na swój własny sposób wyciągnąć kilka konsekwencji natury etycznej, prawnej i politycznej, które dotyczą czasu, daru [don], gościnności, darowania [pardon], decyzji czy nadchodzącej demokracji [la démocratie à venir]12.

Wciąż jeszcze nie zacząłem wyznawać Wam całej swojej wdzięczności, lecz, by czegoś się uchwycić, usłyszałem właśnie Adorna mówiącego o Benjaminie, tych dwóch wygnańców, z których jeden nigdy już nie powrócił i nie jest pewne, czy drugi powrócił kiedykolwiek. Za chwilę znowu powiem o Benjaminie zwróconym ku Adornowi. Kiedy zdarzy mi się w ten sposób cytować, to, cóż, będzie to wciąż cytowanie Benjamina przez Adorna, który zachęca mnie do tego, by mój użytek z cytatów był jak najdalszy od akademickości, zgodności z etykietą czy konwencją, a raczej raz jeszcze niepokojący, zbijający z tropu, czy nawet niesamowity [unheimlich]. Dwie strony wcześniej, w tym samym tekście Adorno przypomina, że Benjamin „brał dosłownie [wörtlich] twierdzenie z Ulicy jednokierunkowej, zgodnie z którym cytaty przypominają w książkach zbójców na drodze (wie Räuber am Wege), którzy wyskakują niespodzianie, ażeby obedrzeć czytelnika z jego przekonań”13. Niech będzie Wam wiadome, że ten, kogo honorujecie dziś wielką nagrodą, na którą pewnie nie zasługuje, to także ktoś, kto zwłaszcza wtedy, kiedy cytuje, ryzykuje tym, że przypomina raczej „zbójców na drodze” niż jakże czcigodnych profesorów filozofii, choćby nawet byli jego przyjaciółmi.

Śnię. Lunatykuję. Wydaje mi się, że śniłem o tym, by uzmysłowić Wam moją wdzięczność, jaką odczuwam względem ogromnego przywileju, który został mi dziś przyznany, i wciąż bez wątpienia śnię o tym, by umieć mówić do Was nie tylko jako zbójca, lecz poetycko, jako poeta. Nie będę pewnie zdolny, by mówić o wierszu, o którym śnię. A zresztą, w jakim języku mógłbym go napisać lub wyśpiewać? Lub wyśnić? Byłbym rozdarty pomiędzy, z jednej strony, prawami gościnności, a mianowicie pragnieniem przepojonego wdzięcznością gościa, który powinien zwrócić się do Was w Waszym języku, a, z drugiej strony, moim niezłomnym przywiązaniem do idiomu francuskiego, bez którego jestem stracony, bardziej wygnany niż kiedykolwiek. Gdyż tym, co pojmuję i dzielę z Adornem w najwyższym stopniu, aż mu współczując, jest być może jego miłość do języka, a nawet swego rodzaju nostalgia za tym, co przecież było kiedyś jego własnym językiem. Nostalgia źródłowa, nostalgia, która nie czekała na rzeczywistą lub historyczną utratę, nostalgia wrodzona, tak wiekowa jak nasza cielesna bliskość z językiem, zwanym macierzystym czy ojczystym. Jak gdyby język ten stracony był od dziecka, od pierwszego słowa. Jak gdyby katastrofie tej pisana była powtórka. Jak gdyby groziła powrotem w każdym punkcie zwrotnym historii, a w przypadku Adorna aż do momentu jego amerykańskiego wygnania. W swojej Odpowiedzi na tradycyjne pytanie: „Was ist deutsch?”, w 1965 roku, Adorno przyznał, że jego pragnienie powrotu ze Stanów Zjednoczonych do Niemiec w 1949 roku podyktowane było głównie językiem. „Moja decyzja powrotu do Niemiec”, mówi, „nie była motywowana po prostu subiektywną potrzebą, tęsknotą za ojczyzną (vom Heimweh motiviert). Tkwił w tym również czynnik obiektywny. Był nim język (Auch ein Objektives machte sich geltend. Das ist die Sprache)”14.

Dlaczego tkwiło w tym coś więcej niż tylko nostalgia i coś innego niż tylko subiektywny afekt? Dlaczego Adorno stara się usprawiedliwić swój powrót do Niemiec za pomocą argumentu w postaci języka, który byłby tu powodem „obiektywnym”? Jego obrona powinna stanowić dziś przykład dla wszystkich tych, którzy na świecie, a w szczególności w konstruowanej właśnie Europie, próbują zdefiniować inną etykę lub inną politykę, inną ekonomię, czy wręcz inną ekologię języka: jak uprawiać poetyczność idiomu jako takiego, jego wsobność [chez-soi]15, jego oikos, jak ocalić językową różnicę, czy to regionalną, czy narodową, jak oprzeć się zarazem międzynarodowej hegemonii języka komunikacji (a dla Adorna był nim już język anglo-amerykański), jak przeciwstawić się instrumentalnemu utylitaryzmowi czysto funkcjonalnego i komunikatywnego języka, nie popadając przy tym w nacjonalizm, ideę państwa narodowego czy narodowo-państwowego suwerenizmu, nie dając tym starym, zardzewiałym armiom broni służącej do reaktywowania tożsamości i wszelkiej zmurszałej ideologii wspierającej suwerenność, wspólnotowość i poróżnienia.

Adorno faktycznie wikła się, czasem w sposób niebezpieczny, w złożoną argumentację, której blisko dwadzieścia lat temu poświęciłem burzliwą dyskusję na seminarium o „nacjonalizmie”, o Kancie, Żydzie, Niemcu16, o Was ist deutsch? Wagnera i o tym, co nazywałem, na określenie enigmatycznej spekularności, wielkim i straszliwym historycznym lustrem, „żydo-niemiecką psyché”. Sięgam ponownie do dwóch cech tamtego wywodu.