Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
Mrok to jego druga skóra...
Świat Thei Melbourne przewrócił się do góry nogami. Mimo złamanego serca kobieta musi wrócić do życia, które niegdyś porzuciła. Czuwa przy szpitalnym łóżku matki i stara się zapomnieć o Julianie Rousseaux. Sprawy się komplikują, gdy matka wybudza się ze śpiączki, a w szpitalu pojawia się wampir, który zdeptał jej miłość. Thea poznaje przerażającą tajemnicę i staje przed dramatycznym wyborem.
Julian musiał opuścić Theę, aby ją ocalić. Nie potrafi jednak o niej zapomnieć. Kiedy staje się jasne, że dziewczyna wciąż jest w niebezpieczeństwie, musi dokonać wyboru. Może trzymać się z daleka, jak żąda Rada, lub zaryzykować wszystko, w tym swoje życie, aby odzyskać ukochaną. Oznacza to, że Julian będzie musiał zmierzyć się nie tylko z własnymi mrocznymi sekretami i tragiczną historią swojej rodziny, ale też z ukrytym dotąd dziedzictwem Thei.
Jakie tajemnice skrywa klan Rousseaux? I kim naprawdę jest Thea Melbourne?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 513
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rozdział 1
Musisz stąd wyjść – oznajmiła Olivia, gdy tylko weszła do sali, na której leżała moja mama. Nie zdążyła się przebrać po próbie i nadal miała na sobie wełniane getry naciągnięte na rajstopy. W rękach trzymała bukiet świeżych kwiatów.
– Dziś niedziela? – spytałam, zastanawiając się, gdzie się podziały piątek i sobota.
– Właśnie! To dowodzi, że mam rację. – Zajęła się wyjmowaniem starych zwiędniętych kwiatów z wazonu i wkładaniem tam nowych. Poprawiła kilka kwiatowych główek, a potem odwróciła się do mojej mamy. – Witam, pani Melbourne.
Mama jej nie odpowiedziała, bo była w śpiączce, ale Olivia i tak zawsze się z nią witała.
Moja współlokatorka zajęła miejsce na krześle obok mnie i przyciągnęła do siebie kolana.
– Mówię poważnie. Nie chciałaby, żebyś tu cały czas siedziała. Musisz stąd wyjść. Zobaczyć świat.
Zamrugałam. Właśnie tym się zajmowałam, gdy zadzwonili do mnie ze szpitala z informacją, że coś się stało mojej mamie. W ciągu ostatnich czterech tygodni nie widziałam wiele więcej niż wnętrze tego pokoju. Minął prawie miesiąc, odkąd zostawiłam Juliana w Paryżu. Siedziałam w szpitalu praktycznie przez cały czas od momentu, kiedy wysiadłam z samolotu w San Francisco. Dni zaczęły się ze sobą zlewać, ale nie byłam jeszcze gotowa przyznać, że moja przyjaciółka ma rację.
– No dobrze. Zły dobór słów – rzuciła szybko. – Ale… przecież to nie ty tutaj leżysz w szpitalnym łóżku.
– Dobrze o tym wiem – warknęłam. Przepełniło mnie od razu poczucie winy. Zarówno Olivia, jak i Tanner spędzali tu tyle czasu, ile mogli, a ja zachowywałam się po prostu wrednie. – Przepraszam. Chciałabym, żeby się wreszcie obudziła.
– Ja też, Theo. – Ścisnęła moją rękę i przez chwilę przypominała mi Jacqueline.
– Żałuję, że pojechałam – zwierzyłam jej się. – Nie powinnam była zostawiać mamy dla jakiegoś palanta, którego dopiero co poznałam, i lecieć z nim do Paryża.
– No cóż, ale to zrobiłaś – rzuciła niecierpliwie, a ja spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
– Przepraszam. – Westchnęła. – Po prostu nie ma sensu, żebyś się tym cały czas biła po głowie. To niczego nie zmieni.
– Wiem. To dlatego jestem tu teraz.
– Niczego dla niej nie możesz zrobić, Theo. Nie teraz. Nie gdy jest w tym stanie. Słyszałaś, co powiedzieli lekarze.
Problem polegał na tym, że lekarze dużo nie mówili. Stan mamy był dla nich tajemnicą, tak samo jak dla mnie. Nie chodziło tylko o śpiączkę. O nie. To byłoby zbyt proste. Nikt nie potrafił zdiagnozować, dlaczego mama się nie budzi, a w związku z tym nikt nie wiedział, z jakiego powodu zapadła w śpiączkę ani jak długo to jeszcze potrwa. Miałam zamiar być przy niej, gdy się w końcu obudzi.
Zanim zdążyłam o tym przypomnieć Olivii, przeszkodziło nam pukanie do drzwi kogoś, kto ewidentnie nie miał chwili do stracenia. Do środka wszedł doktor Reeves, lekarz prowadzący mojej mamy. W ręku trzymał kartę choroby. Uniósł wzrok i błysnął w uśmiechu zębami, gdy zobaczył, że nie jestem sama.
Olivia poprawiła się na krześle, odkładając stopy na podłogę i prostując plecy.
– Dzień dobry, doktorze.
– Miło cię widzieć, Olivio. – Skinął głową w kierunku świeżych kwiatów w wazonie. – Jesteś dobrą przyjaciółką. Masz szczęście, Theo.
– Wiem – mruknęłam.
Z trudem się powstrzymałam od przewrócenia oczami. Olivia tylko raz spojrzała na doktora Reevesa i nauczyła się jego grafiku na pamięć. Najczęściej wpadała, gdy tylko mogła, by przywieźć mi czyste ubrania na zmianę albo kawę, ale była tu też każdej niedzieli, jak w zegarku, i flirtowała z lekarzem.
– Próbowałam właśnie przekonać Theę, że musi zrobić sobie przerwę – powiedziała, trzepocząc rzęsami.
– Robię sobie przerwy – wtrąciłam się.
– Wychodzenie do toalety się nie liczy – zaznaczyła, wpatrując się nadal w lekarza. – Prawda?
– Obawiam się, że przyjaciółka ma rację. – Doktor zwrócił się do mnie łagodnym głosem. – Chcę powtórzyć kilka badań, które zrobiliśmy mamie w zeszłym tygodniu. Może wybierzesz się z przyjaciółką na lunch?
Przeniosłam wzrok z jednego na drugie.
– Zaplanowaliście to, prawda?
– Trudne czasy wymagają podjęcia trudnych decyzji – odparła Olivia. Wstała i rzuciła mi płaszcz.
Złapałam go, marszcząc brwi. Musiałam naprawdę stanowić żałosny widok, skoro sam lekarz mnie stąd wyrzucał.
– Jak długo to potrwa?
– Kilka godzin.
– A jeśli…
– Zadzwonimy, gdy tylko coś się zmieni – przerwał mi.
Zdecydowanie uknuli to razem. Wstałam, marudząc pod nosem, i podeszłam do łóżka. Wyminęłam rurki i przewody podłączone do kilkunastu maszyn monitorujących puls, bicie serca, poziom saturacji, ciśnienie tętnicze i nie wiadomo co jeszcze i pocałowałam mamę w czoło. – Niedługo wrócę.
Odwróciłam się szybko i dostrzegłam zmartwioną twarz Olivii. Natychmiast przykleiła sztuczny uśmiech do ust.
– Chodźmy stąd.
Wzięła mnie pod rękę i delikatnie popchnęła do drzwi, a potem do windy. Czułam jej determinację.
– Mogłybyśmy coś zjeść w kawiarni na dole – zaproponowałam. Przecież to nadal byłoby wyjście z sali mamy.
Ona jednak jęknęła.
– Nie ma mowy. Przez następne dwie godziny słuchasz się mnie.
Otworzyłam usta, by zaprotestować, ale uniosła rękę.
– Słyszałaś, co powiedział lekarz. Nawet jej tam nie będzie. A poza tym, tuż za rogiem jest nowa knajpka serwująca burrito.
Wcisnęła przycisk parteru, nadal trzymając mnie pod rękę. Chyba uznała, iż jest duże ryzyko, że jej ucieknę.
Dziwnie było wyjść z budynku szpitala przez rozsuwane szklane drzwi, a potem znaleźć się na chodniku. Mierząc San Francisco standardami kalifornijskimi, w mieście było zimno. Zapięłam guziki płaszcza i prawie wpadłam na przechodzącą parę.
– Przepraszam – wymamrotałam.
Mężczyzna wyglądał na wkurzonego, ale jego dziewczyna się do mnie uśmiechnęła.
– Nic się nie stało. Wesołych świąt!
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc skinęłam głową. Ale oni już nas wyminęli, trzymając w rękach mnóstwo toreb ze świątecznymi zakupami. Patrzyłam, jak mężczyzna się zatrzymuje, by wziąć także pakunki swojej towarzyszki. Zawiesił sobie torbę na drugim ramieniu i wziął dziewczynę za rękę. Poczułam tępy ból w miejscu kawałków poszarpanego serca i rozejrzałam się. Cała ulica była pełna par i rodzin, które wybrały się na świąteczne zakupy.
– Chodźmy na to burrito – wymruczałam.
Olivia rzuciła mi pocieszający uśmiech i pociągnęła mnie przez ulicę.
– Chodźmy i zajedzmy nasze emocje.
* * *
Cóż, moje emocje smakowały nieźle z dodatkiem sosu guacamole i kwaśnej śmietany. Gdy zjadłyśmy nasze wielkie porcje, poczułam się lepiej. Nie miałam jednak zamiaru wyjawić tego Olivii. Nie chciałam, by z tego zrobiła jakiś zwyczaj.
– Dziękuję – powiedziałam, kiedy wyszłyśmy z restauracji. – A teraz już…
– Została nam godzina – wpadła mi w słowo. – Nawet nie myśl o powrocie do szpitala.
– W porządku.
Było mi coraz zimniej, więc przytuliłyśmy się do siebie, idąc chodnikiem. Po drugiej stronie ulicy, na rogu, dostrzegałam jakiegoś mężczyznę, który się nam przyglądał. Nawet z tego miejsca widziałam, że jego oczy są zbyt ciemne. Czyżbyśmy przyciągnęły uwagę wampira?
A może o tym fantazjowałam? Podświadomie wyobrażałam sobie, że coś wciąga mnie z powrotem do świata, od którego uciekłam? Jak zareagowałby Julian na wieść, że zostałam zaatakowana przez kogoś z jego gatunku? Czy w ogóle by się tym przejął? Jeśli był szczery, kiedy powiedział mi, że będzie lepiej dla mnie, jeżeli zostanę w swoim świecie, być może. W miarę upływu dni, gdy nie próbował się ze mną skontaktować, zrozumiałam, że ma to w nosie. To był zwykły pretekst. Tak naprawdę nigdy nie pasowałam do jego świata pełnego nieprzyzwoicie bogatych wampirów.
Nieznajomy po drugiej stronie ulicy nadal na nas patrzył, gdy się z nim zrównałyśmy. Widziałam dwie czarne próżnie w miejscu jego oczu. Zrobiło mi się niedobrze.
Był wampirem.
– Co ty na to? – Olivia wdarła się w moje myśli, ciągnąc mnie za ramię.
– Hmm? – Zerknęłam na nią, a potem przypomniałam sobie o wampirze. Gdy odwróciłam głowę, już go tam nie było.
– Wejdźmy do środka – rzuciła i pociągnęła mnie do mijanych właśnie poobijanych drzwi.
Spojrzałam na nie w ostatniej chwili, by przeczytać łuszczące się winylowe litery. „Madame Lenore”, głosił napis, a pod spodem dodano: „przepowiada przyszłość” i rysunek ręki. Nie miałam najmniejszego zamiaru, żeby jakaś obca osoba czytała mi z dłoni, podczas gdy na zewnątrz kręci się podejrzany wampir.
– Zaczekaj! – krzyknęłam, ale było już za późno.
– Dzień dobry – zawołała Olivia pogodnym głosem i weszła w głąb zagraconego pomieszczenia.
Stara kobieta wystawiła głowę zza koralikowej zasłony, trzymając papierosa w ustach.
– Zapraszam – powiedziała Madame Lenore z obcym akcentem. – Usiądźcie. Zaraz do was przyjdę.
Gdy zniknęła na tyłach, koralikowa zasłona opadła za nią z brzękiem.
Rozejrzałam się po dziwacznych przedmiotach upchniętych w tym małym pomieszczeniu. Była tam chaotyczna zbieranina krzeseł z różnych epok, szafka wypełniona zmatowiałym srebrem, a także książki po angielsku, francusku i w innych językach. Część z nich ułożono w stosy, inne leżały poprzewracane wszędzie wokół nas. Wróżka wróciła do pokoju spowita w kolorowe jedwabie i wskazała nam mocno zużyty stolik. Usiadłyśmy przy nim, uważając na koronkowy obrus, a Madame Lenore zapaliła świeże kadzidełko, wypełniając pomieszczenie dymem. Poczułam zapach drzewa sandałowego i zakaszlałam.
– Daj mi rękę – powiedziała, wyciągając swoją pobrużdżoną dłoń.
– Och, ale to nie chodzi o mnie – rzuciłam szybko. – To był jej pomysł.
Olivia posłusznie włożyła rękę w dłoń starej kobiety, a jej oczy błysnęły w ciemnościach.
– Będę bogata? – zapytała ze śmiechem i spojrzała na mnie.
– Jeśli chcesz – powiedziała uważnie kobieta – albo możesz być szczęśliwa.
Stłumiłam uśmiech, zanim moja przyjaciółka go zauważyła. Madame Lenore najwyraźniej potrafiła być bardzo szczera.
– A jest jakaś różnica? – spytała Olivia.
– Pieniądze nie uszczęśliwiają ludzi – rzuciłam bez namysłu, a gdy tylko zdałam sobie sprawę z tego, co powiedziałam, moje policzki okryły się szkarłatem.
Ale nawet jeśli przeszkodziłam Madame Lenore, nie miała nic przeciwko temu.
– Twoja przyjaciółka jest mądra. – Skinęła głową. – Widzę dwie ścieżki.
Nie mogłam się skupić, gdy wróżka podsumowywała, jaki los czeka Olivię. Pod koniec moja współlokatorka przypominała przekłuty balonik. Zwykłe, proste życie prognozowane przez Madame Lenore nie pokrywało się z jej wizją.
– Twoja kolej. – Wróżka odwróciła się do mnie.
– Naprawdę nie trzeba. Musimy już iść.
Głupio mi było, że nie chcę pokazać jej wnętrza dłoni. Prawdopodobnie była jedynie starszą panią, która opowiadała ludziom, co tylko jej przyjdzie do głowy. Ale wiedziałam coś, o czym Olivia nie miała pojęcia.
Magia była prawdziwa. Przynajmniej kiedyś. A choć błądziłam po omacku, sądząc, że ta staruszka ma choćby okruch magicznych mocy, jak mogłam być pewna?
– Och, no po prostu się zgódź – naciskała na mnie Olivia. – Zrób to dla mnie.
– W porządku.
Położyłam rękę na stole, kierując ją wnętrzem w górę.
– I jak? Moja przyjaciółka pozna wysokiego przystojnego bruneta wieczorową porą? – spytała Olivia, chichocząc.
Madame Lenore w milczeniu przyglądała się liniom na mojej dłoni, a potem powiedziała cicho:
– Zdaje się, że już go poznała.
Zabrałam szybko rękę, jakby kobieta mnie ugryzła.
– Musimy już iść – rzuciłam drżącym głosem.
– Nie chcesz znać sekretów, które tam widzę? – spytała.
– Myślałam, że przepowiada pani przyszłość.
Wstałam od stołu. Nie chciałam, żeby zdradziła jakiekolwiek tajemnice.
– A czymże jest twoja przyszłość, Theo, jeśli nie sekretem? – Tajemniczy uśmiech zatańczył na jej twarzy. – Gdy będziesz gotowa poznać prawdę, odszukaj mnie.
Wybrałam kilka dwudziestek z portmonetki, które mi zostały po sprzedaży torebki Chanel kupionej w Paryżu, i rzuciłam je na stół.
– Dziękujemy.
Wyszłam z mieszkania wróżki w rekordowo szybkim czasie, a Olivia zamknęła za sobą drzwi chwilę później.
– No dobra, to było dziwne.
– To nic takiego – powiedziałam pewnym siebie głosem. – Po prostu stara naciągaczka. Muszę już wracać do szpitala.
– Odprowadzę cię.
Ruszyłyśmy chodnikiem po drugiej stronie ulicy, a nad nami zaczęły się gromadzić chmury rzucające złowrogi cień. Gdy doszłyśmy do zakrętu, odwróciłam się i spojrzałam na witrynę salonu wróżki. Madame Lenore patrzyła na mnie oczami mocno podkreślonymi czarną kredką. Po chwili zniknęła, a kiedy stanęłyśmy na światłach, próbowałam się otrząsnąć z dziwnego wrażenia. Potem szybkim krokiem dotarłyśmy do drzwi szpitala.
– Przepraszam – powiedziała Olivia.
– Nic się nie stało. – Objęłam ją.
– Nieprawda. Ona sprawiła, że znowu pomyślałaś o nim. – Uparła się, by nie wymawiać imienia Juliana.
Pokręciłam głową i skłamałam.
– Po prostu była dziwaczna. Następnym razem chodźmy zwyczajnie na kawę, dobrze?
– Obiecuję.
– Uważaj na siebie! – krzyknęłam, gdy zaczęła zmierzać w kierunku naszego mieszkania.
Uśmiechnęła się do mnie i zniknęła za zakrętem.
Posłuchałam własnej rady i kupiłam świeżą kawę na wynos. Zabrałam ją ze sobą do mamy. Choć próbowałam z całych sił, nie mogłam się pozbyć tego uczucia, że coś jest nie tak.
Gdy dotarłam do drzwi jej sali, odkryłam dlaczego.
Rozdział 2
Nie.
Patrzyłem na barmankę, czekając na wyjaśnienie. Wytarła szklankę i umieściła ją pod fontanną absyntu, ale nie odkręciła kurka.
– Mam ci przypomnieć, że jestem właścicielem całej tej przecznicy? – warknąłem i sięgnąłem po szklankę.
– Już to zrobiłeś. – Jej głos był wyprany z emocji. – Po prostu mnie zwolnij. Ugryź mnie. Mam to w dupie, bo więcej ci nie podam. Idź stąd.
Wróciłem do prywatnego pokoju, który tu wynająłem trzy albo cztery dni wcześniej. Przeszedłem nad kilkoma ciałami i rzuciłem się na poduszkę, a potem zniknąłem w ciemnościach. Sądząc po jękach, nie wszyscy leżący na podłodze byli nieprzytomni. Byłem jednak pewien, że wszyscy są żywi. Zobaczyłem głowę Sebastiana, a potem wyłoniła się jego goła klatka piersiowa. Wyplątał się z masy nagich członków i przeszedł nad nimi wolnym krokiem. Rozporek jego dżinsów był otwarty i zauważyłem włosy łonowe. Wolałbym tego nie widzieć.
– Myślałem, że poszedłeś się jeszcze napić – rzucił, opadając na poduszkę po drugiej stronie. Wytarł krew z ust i uniósł ze stołu fajkę do palenia opium.
– Powiedziała, że mnie już nie obsłuży – rzekłem z goryczą.
Pełna nadziei i kompletnie naga kobieta podpełzła do moich stóp, ale ją przepędziłem. Sebastian uniósł brew.
– Porozmawiam z nią – powiedział, a potem wychylił głowę w kierunku orgii, która trwała w najlepsze w kącie. – Lepiej byś się poczuł, gdybyś do nas dołączył.
– Nie jesteś w moim typie. – Spojrzałem na niego spode łba.
– Słuchaj, nie pozbędziesz się wspomnień o Thei, zapijając je. A już na pewno nie zapijesz ich absyntem – starał się mnie przekonać. – Za to seks…
– Nie jestem zainteresowany żadną z tych kobiet – warknąłem.
– Mam też kilku facetów, jeśli chcesz spróbować czegoś nowego – zaproponował.
Przewróciłem oczyma i wstałem. Nie wiedziałem już, ani ile dni upłynęło, ani ile wypiłem absyntu i wypaliłem opium. Ale nawet pijany i upalony nie miałem ochoty wskakiwać do dwudziestoczterogodzinnego pociągu Sebastiana, który prowadził do szybkich orgazmów. Ponieważ mój brat nie spotkał jeszcze osoby, której nie chciałby przelecieć, trudno mu było to zrozumieć.
Westchnął.
– Wampiry to istoty o wysokim poziomie energii seksualnej. Nie walcz ze swoim instynktem.
– Mój instynkt właśnie mi podpowiada, że jeśli się nie zamkniesz, mam ci oderwać głowę.
Przyłożyłem rękę do ściany, a dotyk miękkiego atłasu mnie zdziwił. Przeciągnąłem palcami po wzorzystej tapecie, zastanawiając się, kiedy zdjąłem rękawiczki.
– Rozumiem już, dlaczego Layla odcięła cię od wodopoju. – Wyciągnął ku mnie fajkę. – Opium?
Pokręciłem głową, która bolała bardziej niż zwykle. Opium powinno pomóc. Ale też sprawi, że przez kolejnych kilka godzin będę siedział w kącie, patrząc, jak Sebastian wspina się na wszystko, co ma jakiś otwór. Problem polegał na tym, że gdy wampiry trzeźwiały, wszystko kończyło się w ciągu kilku minut. Zwykle czułem się dokładnie tak samo, jakbym nic nie brał.
Poczułem dotkliwy ból w dziąsłach, gdy moje kły próbowały się wydłużyć. Nie miałem pojęcia, jak długo tu jesteśmy, ale wydawało mi się, że minęły dni, odkąd karmiłem się czymś innym niż ucieczką od życia.
– Muszę zaspokoić głód – powiedziałem bratu.
– Tu masz pełno…
– Chcę czystej krwi – przerwałem mu. – Sprawdzę, czy Layla ma za barem jakieś worki.
– Ładnie ją poproś – zawołał, ale ja już szedłem do baru.
Layla westchnęła na mój widok. Położyła rękę na biodrze, a jej piersi napęczniały nad gorsetem z fiszbinami. Przeniosłem wzrok z piersi na delikatne pulsowanie jej szyi. Nigdy nie widziałem, by piła coś z tego, co nam nalewała.
– W czym mogę ci pomóc? – spytała takim tonem, jakby wolała nie być pomocna.
– Krew w workach – powiedziałem, odrywając wzrok od jej szyi.
– Nie podajemy tego. Rozejrzyj się. Masz wokół dużo ludzi. Poproś ładnie, a ktoś się podzieli.
– Wolałabyś, żebym wykorzystał kogoś niewinnego prosto z ulicy? – rzuciłem jej w twarz. – Nie dotknę tu nikogo, chyba że sami to zaoferują.
Nie interesowała mnie Layla. Zależało mi jedynie na pozbyciu się tego piekielnego bólu głowy, który się wzmagał z każdą upływającą sekundą.
– Masz tupet – wysyczała. – Myślisz, że skoro nazywasz się Rousseaux, możesz brać, co ci się żywnie podoba?
– Myślę, że mogę, bo jestem wampirem, moja droga. – Podszedłem bliżej baru i położyłem na nim rękę. – Wiem, że mogę, bo jestem Rousseaux. Tu się nie mylisz.
Wymamrotała pod nosem coś po francusku, z czego wyłapałem tylko dwa słowa.
Dégoûtantoraz pur-sang. „Obrzydliwy” i „czystej krwi”.
No cóż, nie miała racji w żadnej z tych spraw. Przeskoczyłem przez bar, podpierając się o niego ręką. A raczej próbowałem.
Chwilę później walnąłem w ścianę.
– Sprawia ci kłopoty? – spytał Laylę osiłkowaty wampir i spojrzał na mnie, zacierając ręce.
Teraz sobie przypomniałem, dlaczego zdjąłem rękawiczki. Nikt ich tu nie nosił. Było zbyt łatwo wyróżniać się jako wampir czystej krwi, gdy miałem je na sobie. W klubie Le Poste de Nuit nie bywał nikt z wyżyn wampirzej społeczności. Nawet jeśli zawsze się tu kręciły wampiry czystej krwi. Znajdował się w piwnicy klubu ze striptizem na Pigalle i większość klientów stanowili przemieńcy. Nie poczułem nawet iskry magii, odkąd Sebastian mnie tu zaciągnął. To nie były wampiry, którym zależało na naszych tradycjach czy rodowodach.
Ale jedna rzecz nas łączyła. Wszyscy uciekliśmy tutaj przed czymś.
A przynajmniej dotyczyło to ich. Ja zjawiłem się w tym miejscu w całkiem innym celu i gdy tak patrzyłem na wampira, który mnie wyrzucił za bar, zrozumiałem, że wreszcie znalazłem rozwiązanie.
– Nie interesuj się, przemieńcu – powiedziałem, wstając z podłogi i wycierając się z kurzu.
Czułem, że wszyscy na mnie patrzą zdziwieni, że ktoś ośmielił się użyć tego wulgarnego terminu w pomieszczeniu pełnym wampirów powstałych na skutek przemiany.
– Alek! – Layla okrążyła ladę, by go przede mną zasłonić, ale on już zmierzał w moim kierunku.
A więc ta ściana z cegieł miała jakieś imię. Dobrze. Łatwiej mi go będzie sprowokować. Liczyłem tylko, że Layla nie zepsuje mi zabawy.
– Daj facetom pogadać, moja droga! – krzyknąłem do niej.
Kilka osób stanęło na nogi. Wśród wampirów gorszy od dewota był dewot mizogin.
– Alek – powiedziała Layla z paniką w głosie. – On jest z rodziny Rousseaux.
Zwiesiłem ramiona, gdy mnie wydała. A więc jednak. Nie znajdę i tu ostatecznej ucieczki. Alek ją jednak odepchnął.
– Może sobie być i Wszechmogącym.
– Tak trzymać, Alek. – Wyciągnąłem do niego rękę. – Zatańczymy?
Spojrzał na mnie ze złośliwym uśmiechem.
– Miałem nadzieję, że poprosisz.
– No to tańczymy. – Skinąłem na niego palcem, by podszedł bliżej.
Zanim którykolwiek z nas ruszył się z miejsca, Layla wrzasnęła:
– Na zewnątrz, ale już! – A piwniczne echo spotęgowało jej krzyk.
Wyprostowaliśmy się i ruszyliśmy do drzwi. Skinąłem jej na pożegnanie.
– Co ty wyprawiasz? – spytała, łapiąc mnie za rękaw. – Wiesz, co się stanie.
A więc stawiała na Aleka. Bardzo dobrze. Nie wybrałem tej walki przypadkowo. On wyglądał na takiego, który mnie pokona.
– Wiem – odparłem, czując dziwną radość na samą myśl. – Gdy pojawi się ktoś z Rady i zacznie węszyć, powiedz, że ja zacząłem. Mój brat to potwierdzi. Nie ruszą Aleka.
– Jeśli uważasz, że zignorują fakt, iż przemieniec zabił wampira czystej krwi…
– Coś ci powiem – przerwałem jej. – Zrobię to tak, by wyglądało na samoobronę.
Nie traciłem więcej czasu na kłótnię. Byłem umówiony.
Gdy wychodziłem po schodach z piwnicy, szło za mną kilku wampirów. Czułem, jak rośnie w nich krwawa furia. To z pewnością przyspieszy sprawę.
Przyspieszy ją także i to.
Kiedy tylko wyszedłem na górę, rzuciłem się na Aleka. Złapałem go w pasie i wpadliśmy przez tylne wyjście do klubu ze striptizem, prosto w tłum. Ludzie uciekali z miejsc z panicznym wrzaskiem, gdy rzuciłem mojego przeciwnika na scenę. Wskoczyłem na nią i stanąłem obok niego, a potem usunąłem się z drogi uciekającej tancerce, która biegła, zakrywając piersi.
– Pieprzona arystokracja, myślicie, że posiadaczy czystej krwi nie obowiązują zasady. – Alek splunął i zatoczył wokół ręką. – Powiedziała „na zewnątrz”.
– Zinterpretowałem to nieco luźniej. – Wzruszyłem ramionami. – A teraz przestań się ociągać i pozwól, że skopię ci tyłek.
– Nie dbam o to, kim ty, kurwa, jesteś. – Pochylił się i napiął bary, szykując się do ataku. – Dziś wieczorem powieszę twój łeb na ścianie.
– Zobaczymy, przemieńcu.
Stanąłem gotowy do tego, by przyjąć cios. Ostatecznie sprowokowałem go tym przezwiskiem i rzucił się na mnie. W ostatniej chwili się rozluźniłem, zamknąłem oczy i czekałem na śmierć. Ale śmierć postanowiła zrobić mnie w konia.
Głośny huk aż zatrząsł klubem w posadach, ale nic się nie wydarzyło. Żadnego ciosu. Nie poczułem palców rozdzierających moją szyję czy kark. Otworzyłem jedno oko i dostrzegłem Aleka na podłodze. Wyglądał na oszołomionego. Po drugiej stronie sceny stała piękna blondynka. Poprawiła skórzane rękawiczki i dopiero wtedy rzuciła mi spojrzenie pełne wyrzutu. Wyglądała, jakby właśnie wyszła z pięciogwiazdkowej restauracji. Miała na sobie kaszmirowy czerwony płaszcz i szpilki w tym samym kolorze.
– Masz okropne wyczucie czasu – rzuciłem.
– Zależy, kogo zapytać – powiedziała słodkim głosem. Odwróciła się nieznacznie, gdy jakiś wampir ku niej ruszył. Złapała go za kark i uniosła. – Niegrzeczny chłopiec. Gdzie twoje maniery?
Rzuciła go na innych, którzy poszli za nami, licząc na bójkę. Teraz wampiry rozpierzchły się na wszystkie strony, przewracając krzesła i stoły. We dwoje, jako wampiry czystej krwi, mieliśmy nad nimi bezdyskusyjną przewagę.
– Co ty tu robisz? – spytałem.
– Ratuję ci dupsko.
Zacisnęła szczęki, przyglądając się mnie. Sięgnęła do kieszeni płaszcza i wyjęła z niej worek z krwią i dodatkową parę rękawiczek. Rzuciła mi jedno i drugie.
Złapałem ten zestaw z westchnieniem. Wcisnąłem rękawiczki do kieszeni i otworzyłem worek. Wypiłem jego zawartość w kilku łykach i rzuciłem pusty plastik na podłogę.
– Lepiej? – spytała.
Nie byłem pewien, co na to odpowiedzieć. Nadal żyłem i nie o taki rezultat mi chodziło. Ale ból głowy zniknął. Dobre i to.
– Jak mnie znalazłaś?
Wyminąłem ją, zeskoczyłem ze sceny i ruszyłem do drzwi.
Jacqueline poszła w moje ślady, z wdziękiem opadając na podłogę. Gdy doszliśmy do wyjścia, do środka wtoczyła się grupa młodych mężczyzn. Zrobili wielkie oczy na widok chaosu, który spowodowaliśmy.
– Klub jest zamknięty – oświadczyła im Jacqueline, a oni patrzyli na nią, jakby nigdy wcześniej nie widzieli kobiety.
Jeden z nich, prawdopodobnie dlatego, że był pijany, nachylił się w jej stronę.
– A ty gdzie się wybierasz? Możemy ci towarzyszyć?
– Och, wy proste słodkie chłopaki nie dotrzymacie mi kroku. – Spojrzała na nich. – Wrócicie teraz do domu, prześpicie noc do rana, a jutro pomożecie swoim matkom.
Zamrugali, jakby nie do końca wiedzieli, co tu się dzieje, ale powoli się odwrócili i wyszli na ulicę. Gdy opuściliśmy klub, widzieliśmy, jak się ze sobą żegnają, rozmawiając o matkach.
– Nie mieli żadnych szans – rzuciłem sucho.
Jacqueline tak szybko się odwróciła, że nie zareagowałem. Poczułem jej dłoń na policzku i upadłem. Zacząłem pocierać bolące miejsce, w którym zostawiła odcisk swoich palców.
– Ty też nie – rzuciła oskarżycielsko. – Co ty sobie myślałeś? Gdyby nie to, że zadzwonił po mnie Sebastian…
– Od kiedy to wy dwoje jesteście najlepszymi przyjaciółmi?
Nadal masowałem policzek. Pomimo tego, co właśnie widziałem, zapomniałem już, jak piekielnie silna jest ta wampirzyca.
– Łączy nas wspólny cel: zachować twój uparty tyłek przy życiu. – Podniosła mój płaszcz i popchnęła mnie do przodu. – Zabieram cię do domu.
Nie było sensu się z nią kłócić, choć dom był obecnie ostatnim miejscem, w którym chciałem się znaleźć. Po co jednak mówić coś, o czym dobrze wiedziała?
Że widzę Theę wszędzie, gdzie tylko spojrzę.
Że mogę przysiąc, iż nadal czuję jej zapach.
Że niemal zmiotłem wszystko w pył, starając się ją stamtąd wymazać.
Jacqueline nie była ślepa, ale to wcale nie oznaczało, że przez ostatni miesiąc wykazała się zrozumieniem. Wyraźnie zaznaczyła swoją opinię, gdy przyjechała zabrać Theę i pomogła jej się spakować. Od tej pory nie zmieniła zdania.
Szliśmy w milczeniu, patrząc, jak wschodzi słońce. Teraz, gdy się trochę posiliłem, poczułem się fizycznie lepiej, z wyjątkiem zionącej dziury w miejscu, w którym powinno być serce. Nie miało znaczenia, co robiłem. Nic nie potrafiło wypełnić tej potwornej luki. Była jak niegojąca się rana, której nikt nie widział, ale ja ją czułem. Z każdym krokiem, oddechem, w każdej chwili. Czułem ją.
Jej nieobecność.
Hughes przywitał nas przy drzwiach do domu. Był już ubrany. Ściągnął wargi na widok mojego opłakanego stanu, ale powstrzymał się od komentarza.
– Dzień dobry – przywitałem go sztywno.
Zdjąłem wełniany płaszcz podarty w kilku miejscach i podałem go kamerdynerowi.
– Czy powinienem… – Zerknął na płaszcz i chyba doszedł do wniosku, że nie da się go już naprawić, bo stwierdził: – Zamówię dla pana nowy płaszcz. – Ruszyłem w kierunku schodów, ale do mnie zawołał: – Pańska sypialnia jest w takim stanie, w jakim ją pan zostawił. Tak jak pan sobie życzył.
Zaje-kurwa-biście. Nie mogłem się wprost doczekać, jak na to zareaguje Jacqueline. Idąc po schodach, zdjąłem koszulę. Szła zaraz za mną.
Nie odezwała się, gdy weszliśmy do sypialni, a raczej do tego, co z niej zostało. Krzesła były połamane, obrazy zaścielały podłogę, a łóżko było w kawałkach. W ataku szału próbowałem wymazać Theę z tej przestrzeni, ale jej nie było w przedmiotach. Była w ścianach, w podłodze, w powietrzu. Nie mogłem od niej uciec. Dokądkolwiek bym się udał, ona była ze mną. Przekonałem się o tym, tracąc czas na Pigalle.
Tutaj nie tylko nie mogłem od niej uciec, ale też nie mogłem jej zignorować.
Usiadłem na resztkach krzesła i podniosłem chustkę, na której nadal były ślady jej zapachu. Zacisnąłem na niej pięść i czekałem, aż moja najlepsza przyjaciółka przerwie milczenie.
Otworzyła usta i wzięła długi uspokajający oddech, a potem rzuciła mi rozwścieczone spojrzenie.
– Ciężko się napracowałam nad tym wnętrzem!
Nie pomyślałem o tym.
– No przepraszam.
– Co ty wyprawiasz? – spytała, próbując usiąść gdzieś koło mnie. W końcu dała za wygraną i nachyliła się nade mną. – Zerwałeś z nią.
– Wiem – rzuciłem z goryczą.
– Jeśli nadal coś do niej czujesz…
– Ona jest moją partnerką godową! – wrzasnąłem.
– A więc to czujesz. – Rozdęła nozdrza i założyła ramiona na piersi. – W takim razie na czym polega problem? Chodzi o rodzinę? O jej dziewictwo?
– Na początek o to.
– Czasem żałuję, że brakuje ci wyobraźni. – Pokręciła głową. – Można to wszystko obejść. Musisz tylko inaczej na to spojrzeć.
– Nie mogę – rzuciłem przez zaciśnięte zęby.
Mlasnęła językiem.
– Raczej nie chcesz.
– Raczej nie mogę – podniosłem głos. – Chcę być z nią każdym skrawkiem mojego ciała. Nie wiem, jak długo jeszcze uda mi się z tym walczyć.
– A więc jaki masz plan? Dać się zabić, żeby cię nie kusiło?
Uniosłem ku niej twarz, na której była wypisana odpowiedź.
Jacqueline zrobiła kilka niezdarnych kroków, aż tak rozsadzała ją wściekłość.
– Ale jak? Dlaczego? – Pokręciła głową, by rozjaśnić myśli. – Dlaczego po prostu się poddajesz? Jak by się czuła Thea, gdyby wiedziała, że wolisz umrzeć, niż z nią być?
– Myślisz, że mam jakiś wybór? – wyszeptałem. Z jakiegoś powodu ten pomysł wydawał się gorszy.
– Co się stało?
– Odwiedziła mnie Rada. Dali mi jedną szansę, by ocalić jej życie. Jedynym kosztem jest jej utrata.
Jacqueline pokręciła głową.
– Naprawdę myślisz, że by ją zabili?
– Użyto terminu „egzekucja”.
– A więc wolisz sam ją zabić?
– Ja ją ocaliłem! – wrzasnąłem.
– Jakim kosztem dla niej? Po co żyć z pustką w środku?
Zwiesiłem głowę.
– Nie miałem wyboru.
– Ależ miałeś. Nadal masz.
– O czym ty mówisz? – wymamrotałem pod nosem.
– Julianie! – Niemal rzuciła we mnie moim imieniem. – Zbieraj tyłek w troki i jedź do Kalifornii.
Rozdział 3
W poniedziałek odebrałam telefon, na który czekałam od tamtego wieczoru w operze. Minął miesiąc od ataku na elitę uprzywilejowanych wampirów i podczas tego miesiąca Julian zrobił… No właśnie. Julian nie zrobił nic.
To było żałosne.
Za to teraz, jeśli ufać informatorowi, mój ukochany brat bliźniak w końcu postanowił wyruszyć w ślad za tą ludzką istotą. Prywatny odrzutowiec naszej rodziny miał polecieć z Paryża do San Francisco.
Wytrzymał dłużej, niż oczekiwałam, biorąc pod uwagę plotki, które słyszałam. Zdawało się, że został z niego jedynie żałosny cień wampira, którym kiedyś był. Byłam więc w szoku, gdy się okazało, że nadal po niej płacze, zamiast się podnieść z kolan i zawalczyć o to, na czym tak bardzo mu zależy. Ta dziewczyna była człowiekiem. Należała do niego, a on po prostu pozwolił jej odejść. Może zmiękł. Wyglądało na to, że dotyczyło to całej mojej rodziny i… na tym polegał problem.
Zaparkowałam po drugiej stronie ulicy, przy której stał jego paryski dom, i poczekałam, aż podjedzie samochód, żeby go zabrać na lotnisko. Miałam nadzieję, że Jacqueline namówi go, by wreszcie zaczął działać. Tak naprawdę nadawała się tylko do tego. Potrafiła namówić mojego brata na różne rzeczy.
Julian wyszedł z domu, trzymając w ręce jedynie skórzaną torbę podróżną. Wyglądał gorzej niż tamtego pieprzonego wieczoru w Operze Paryskiej. Wtedy okazał się skuteczny, mordując kilku z moich kompanów. Zachowywał się jak dzikus napędzany żądzą krwi, a to był błąd, który o mało co kosztował go życie i zmusił mnie do interwencji.
Może i nienawidziłam swoją rodzinę, ale nikomu nie było wolno ich zabijać.
Zamordowanie Juliana uniemożliwiłoby mi odszukanie jej, a to ona była nagrodą, na której mi zależało. Nie kontaktował się z tą swoją dziewczyną, odkąd wyjechała, co uniemożliwiło mi odnalezienie jej. Jakby zniknęła. Nikt nie potrafił mi dużo o niej powiedzieć, ale to, co usłyszałam, budziło coraz większą ciekawość. Chciałam ją poznać, zanim podejmę decyzję co do jej przyszłości.
Gdy patrzyłam, jak mój brat wsiada do samochodu i rusza na lotnisko, by odlecieć prywatnym odrzutowcem, zadzwonił mój telefon. Odebrałam.
– Tak? – rzuciłam do słuchawki.
– Zły moment? – usłyszałam nieszczery głos.
Skrzywiłam usta.
– Czego chcesz, Boucher?
Nie ufałam za grosz temu wampirowi o oczach jak koraliki, ale był bardziej niż chętny, by z nami kolaborować, sprzedając informacje. W zamian chciał tylko móc wrócić z wygnania do Paryża. Teraz, kiedy mu to umożliwiliśmy, był naszym dłużnikiem, co wcale nie oznaczało, że będzie lojalny. Tylko tyle, że cena jego informacji była obecnie niższa.
– Skontaktował się ze mną jeden z naszych partnerów w Kalifornii – powiedział powoli. – Ale jeśli to zły moment…
– Słuchaj, nie próbuj mi wymachiwać marchewką przed nosem – warknęłam. – Po prostu powiedz, czego się dowiedziałeś.
– Jakaś dziewczyna wyszła od wróżki – kontynuował Boucher. – Jej opis pasuje do opisu Thei. Stara wiedźma, która prowadzi ten salon, nie chciała się z nami podzielić informacjami.
– Zapłać jej – nakazałam.
– Po co płacić? Mój kontakt na miejscu okazał się mieć dar przekonywania. Nie wiedziała dużo, ale potwierdziła, że kobieta jest powiązana z wampirem.
– Zleć komuś, by ją odszukał i śledził. – Może uda mi się szybciej od brata spotkać z jego dziewczyną. To dopiero byłoby piękne spotkanie rodzinne. Ale wcześniej powinnam coś zrobić. – Muszę kończyć.
– Jeszcze jedno… – rzucił Boucher, zanim się rozłączyłam.
– Tak? – spytałam niecierpliwie.
– Wiedźma powiedziała, że ta dziewczyna pachniała jak chodzące kadzidło.
– Kadzidło? – Po tym słowie zamilkłam.
Typowe dla Bouchera, by najważniejsze zostawić na koniec. Nie znosiłam tego wampira. Nie miał żadnych ideałów. Nie przestrzegał zasad ustalonych przez innych. Mógł pomagać nam albo wampirom czystej krwi, w zależności od tego, na co akurat miał ochotę. Ale zawsze trzymał w rękawie niespodziewanego asa.
– Jeśli to prawda, to oznacza, że… – zaczął.
– Dobrze wiem, co to oznacza – wysyczałam. Samochód z Julianem właśnie odjechał i chciałam wykorzystać okazję. Zbyt długo czekałam na tę chwilę, by się teraz rozpraszać. Musiałam działać. – Dobra robota, Boucher.
Rozłączyłam się, zanim uraczył mnie kolejnymi nieszczerymi tekstami. Wzięłam kanister z fotela pasażera mojego mercedesa, wysiadłam i przeszłam na drugą stronę ulicy. Jakiś kierowca zahamował gwałtownie i zaczął coś wykrzykiwać przez okno, dopóki mnie nie zobaczył. Mężczyźni z ludzkiego gatunku tak łatwo się rozpraszali. W innych okolicznościach być może bym się zatrzymała, żeby się posilić, ale w domu Juliana czekało na mnie coś dużo smaczniejszego.
Zadzwoniłam do drzwi i czekając, zacisnęłam pasek czarnego trencza. Hughes stanął w drzwiach i widać było, że niechętnie otwiera obcym, gdy jego pana nie ma w domu.
– W czym mogę pani pomóc? – spytał.
Nie zdziwiłam się, że mnie nie rozpoznał. Minęło przecież kilka dekad, a choć żadne z nas się nie starzało, nie wyglądałam teraz jak kobieta, którą pamiętał. Uniosłam ciemne okulary Chanel, by mógł mi się lepiej przyjrzeć.
Jego opanowanie gdzieś zniknęło, gdy szybko wciągnął powietrze przez usta.
– Panna Rousseaux – przywitał mnie, a na jego twarzy malowało się zdumienie. Otworzył szerzej drzwi i wpuścił mnie do środka. – Obawiam się, że pani brata tu nie ma. Właśnie wyjechał, ale mogę po niego zadzwonić.
– Nie ma takiej potrzeby.
Rozejrzałam się po holu wejściowym, który robił wrażenie. Cóż, podobnie jak ja Julian dorastał jako bogaty i uprzywilejowany wampir. Korzystał umiejętnie zarówno z bogactwa, jak i przywilejów.
– Ale on na pewno chciałby wiedzieć, że pani tutaj jest. Myśli, że… – Hughes zamilkł.
– Że? – Chciałam to usłyszeć.
– Że pani nie żyje. Wszyscy myśleliśmy, że…
– Taką ładną historyjkę wymyślili na mój temat? – spytałam ze śmiechem. – Nie mogę nawet powiedzieć, że mnie to zaskakuje.
– Nie rozumiem, ale proszę pozwolić mi zadzwonić… – Słowa zamarły mu w gardle, a on umarł wraz z nimi. Rzuciłam jego głowę na posadzkę, gdy ciało opadło na marmur.
– Przykro mi, Hughes. To nie było nic osobistego – rzuciłam do jego zwłok, zamykając za sobą drzwi. Łatwiej było mi go zabić, niż sobie z nim radzić, a miałam tu do załatwienia kilka spraw.
Nie zawracałam sobie głowy chodzeniem na palcach. To by sprawiało wrażenie, że nie chcę, by ktoś mnie przyłapał.
Miałam to gdzieś.
Długimi palcami prawej ręki objęłam dębową poręcz i ruszyłam po schodach w górę, na drugie piętro.
Podpalacz dobrze wie, gdzie podłożyć ogień. To instynkt, wiedza, którą ma się we krwi. To jak choroba. Mój mąż był podpalaczem.
Ogień pozostawał najdłużej niezauważony na strychu lub w piwnicy. Choć w przypadku strychu łatwo go było zgasić bez większych szkód dla reszty domu, jeśli został odpowiednio wcześnie zauważony. Za to podłożenie ognia w piwnicy przypominało zostawienie zapalonego palnika na kuchni. W takim wypadku pożar strawi cały budynek, zamieniając go w sczerniałą ruinę. Ale mi nie zależało na maskowaniu dokonanych zniszczeń, tak samo jak na ukryciu moich śladów. Chciałam w ten sposób wysłać komunikat. Zacisnęłam drugą rękę na kanistrze z benzyną. Warto było się dobrze przygotować, gdy się szło na wojnę. Podpalając cokolwiek, dobrze było mieć przy sobie trochę benzyny.
Oblałam schody, a woń paliwa gryzła mnie w nozdrza. Łapczywie wdychałam obietnicę płynnego zniszczenia. Jego sypialnia znajdowała się na najwyższym piętrze. Trzy kondygnacje niżej, w ekstrawaganckich przestrzeniach mieszkalnych, zgromadził swoje wieloletnie zbiory: antyki, książki, sztukę. Wchodząc do domu, minęłam piękny obraz Renoira na ścianie. Mój brat miał kiedyś bardzo dobry gust.
Za to teraz szalał na punkcie jakiejś pieprzonej śmiertelniczki.
Weszłam do jego sypialni, czując głęboką niechęć. Pomieszczenie wyglądało, jakby ktoś go tu napadł. Na podłodze leżało potłuczone lustro i przewrócone łóżko. Wszędzie czułam woń tej kobiety. Oczy mi pociemniały. Gdyby tu była, wyssałabym całą jej krew. Kazałabym mu na to patrzeć. Zobaczyłby wtedy, jakim żałosnym nowoczesnym wampirem się stał.
To był klucz do złamania Juliana – do złamania całej mojej rodziny. Gdy wreszcie się poddadzą swojej prawdziwej naturze, będą błagać o przyjęcie w nasze szeregi.
A kiedy dołączy do nas jeden wampir czystej krwi, reszta pójdzie za nim.
Podeszłam do stolika przy łóżku, na którym leżały różne listy i książki. Wiele z nich ktoś pootwierał, jakby czegoś szukał.
– Czego tu szukałeś, braciszku? – zapytałam, stojąc na środku pokoju, i wtedy to zauważyłam.
Złożony list, pożółkły i wytarty, leżał na stosie starych notesów. Wzięłam go do ręki i przejrzałam treść. Trudno było odczytać pospieszny charakter pisma, a i tekst napisany mieszaniną francuskiego i łaciny. Prychnęłam na widok imienia, którym został podpisany, a to moje prychnięcie było jedynym dźwiękiem rozlegającym się w zabójczej ciszy pustego domu. Trzymał tu ten list z próżności czy sentymentu? Sam fakt, że list nadal tu był, sto lat później, obok jego łóżka, miał z pewnością znaczenie.
Opuściłam go na łóżko i zebrałam różne strony, które powyrywał z książek. Zgniotłam je w kulkę i dodałam do stosu. Wyjęłam jedyną zapałkę, jaką miałam przy sobie, i zapaliłam ją, pocierając o wezgłowie. Przez chwilę podziwiałam, jak iskry lecą w powietrze, desperacko walcząc o życie. Potem rzuciłam ją na mój stos. Stara gazeta i zawarte w niej idee nadawały się świetnie na podpałkę.
– No to gorącej parapetówki, Julianie – rzuciłam, patrząc, jak płomienie zaczynają trawić jego łóżko.
Stąd ogień rozprzestrzeni się po całym domu, a jego piekielne macki rozpełzną się we wszystkich kierunkach, aż w końcu cały budynek legnie w jego objęciach. Może i farba była nowa, ale kości domu były stare. Nie spieszyłam się, wychodząc. Cieszyło mnie coraz większe gorąco, które czułam na plecach. Ale też nie zatrzymałam się, by sprawdzić, jak mi poszło, dopóki nie zrobiłam kroku nad martwym ciałem Hughesa. Wiedziałam, że aby zabić wampira, trzeba przebić jego serce kołkiem, a potem spalić ciało. Cóż, zdaje się, że robiłam to na opak. Teraz jednak, gdy już wiedziałam, gdzie się znajduje cenna śmiertelniczka Juliana, wytnę ją z jego życia. Ale najpierw dowiem się, jakie sekrety kryją się w jej krwi. Może wtedy Julian wreszcie przejrzy na oczy. Na ten moment zostawiłam za sobą jego płonący dom wraz ze wszystkim w środku. To była wiadomość dla mojego brata i naszej nieprzyzwoicie bogatej rodziny.
Zabrałam sobie stamtąd jedną pamiątkę. Obraz Renoira.
Rozdział 4
Lekarze nie potrafili tego wyjaśnić. W jednej chwili moja mama leżała w śpiączce, a w kolejnej się obudziła. Wróciłam do szpitala po tej okropnej wizycie u wróżki, a ona siedziała na łóżku wsparta na poduszkach, jakby nigdy nic. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać, więc zrobiłam jedno i drugie, a potem to powtórzyłam, podczas gdy personel szpitala robił mamie badania.
– Nie mogę sobie wybaczyć, że mnie przy tym nie było – wymruczałam, przytulając się do niej na łóżku.
Mama się uśmiechnęła, choć cała była pokłuta.
– Jesteś tu teraz. Tylko to się liczy. – Zamilkła i głęboko odetchnęła. – Ale przypuszczam, że będziesz musiała w końcu tam wrócić.
Jej słowa przypomniały mi o bólu, który czułam, i pokręciłam głową.
– Wcale nie. Tu jest moje miejsce i nigdzie się nie ruszam.
– A więc tamto nie wyszło? – spytała. – Tajemnicza praca, na którą się zgodziłaś?
Unikałam tej rozmowy, odkąd mama się wybudziła, ale wiedziałam, że już czas. Niewiele ze sobą rozmawiałyśmy, gdy byłam w Paryżu. Zdenerwowała ją moja decyzja, by wziąć urlop dziekański. Głównie dlatego, że byłam tak blisko otrzymania dyplomu. Zrobiłam wtedy wszystko, żeby nie mówić jej, dlaczego nagle porzucam swoje życie i wyjeżdżam do Paryża. Zawsze byłyśmy ze sobą zżyte, ale mimo wszystko to moja mama. Co niby miałam jej powiedzieć? Że zakochałam się w wampirze?
– Myślę, że po prostu chciałam zrobić coś szalonego – przyznałam, zwieszając głowę. – To było głupie.
– Być może – powiedziała cicho. – Ale moja kochana dziewczynko, ty nigdy w życiu nie robiłaś niczego szalonego. Może przyszedł na to czas.
Spojrzałam na nią niepewnie. Nie takich słów się spodziewałam.
– Poczekaj. Czyli nie jesteś już na mnie zła?
– Cóż, gdy człowiek otrze się o śmierć, patrzy na wszystko z innej perspektywy. – Przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła wolną ręką. Druga była nadal przyczepiona do zbyt wielu rurek i kabli. – Nie chcę, żebyś przez całe życie obsługiwała klientów w restauracjach i ledwo wiązała koniec z końcem. Cieszę się, że odważyłaś się tam polecieć. – Spojrzała na mnie uważnie. – A ty?
Poczułam, jak zaciska mi się krtań. Przez ostatni miesiąc wkurzałam się na siebie za decyzję dotyczącą wyjazdu. To było łatwiejsze od zaakceptowania prawdy.
Julian mnie zranił. Złamał mi serce. Poświęciłam wszystko, aby mu towarzyszyć podczas szalonej podróży dookoła świata, która skończyła się, zanim się na dobre zaczęła. Powinnam go nienawidzić. Powinnam się czuć jak kretynka. Częściowo tak było. Ale gdyby ktoś zaoferował mi teraz podróż wehikułem czasu, nie zmieniłabym ani jednej minuty.
Wspomnienia parzyły moją skórę, gdy tylko o nim myślałam. Czasem niemal mogłam przysiąc, że nadal czuję dotyk jego ręki na swojej. Zwinęłam dłoń i opuszkami dotknęłam jej wnętrza, przypominając sobie bolesną czułość, która mnie ogarnęła, gdy dotknął jej Julian. Nie tknął mojego dziewictwa tamtej nocy, ale zamiast tego złamał mi serce.
– Rozumiem – powiedziała cicho mama, podczas gdy ja milczałam. – A więc ta praca…
– To skomplikowane. – Głos mi się załamał, odsłaniając ból. – To było bardzo skomplikowane.
– Theo, czy ty…
Zanim dokończyła pytanie, do pokoju włożył głowę doktor Reeves.
– Jak się ma dziś rano mój ulubiony cud?
Mama się zarumieniła i wyprostowała na łóżku, poprawiając poduszkę za plecami. Zdaje się, że przystojny lekarz wpadł w oko nie tylko Olivii. Nie rozumiałam, co one w nim widzą. Ale może dlatego, że moje serce było przy kimś innym.
– Cudownie – odrzekła mama. – Ale chciałabym wiedzieć, kiedy będę mogła wrócić do domu.
– Już chce mnie pani opuścić? – Doktor wszedł do środka i oparł się o framugę drzwi. Włożył długopis do kieszeni fartucha i uśmiechnął się.
– Oczywiście, że nie – powiedziała – ale wolałabym się przebrać.
– Czekamy na wyniki tomografii. Gdy tylko je otrzymamy, będzie pani wolna. – Reeves zerknął na mnie. – A więc koniec z niedzielnymi bukietami?
Przewróciłam oczami. Od tygodni byłam świadkiem, jak on i moja współlokatorka flirtują ze sobą.
– Dam panu jej numer telefonu.
– Ależ ja nie… – W jego głosie usłyszałam panikę.
– Proszę mi wierzyć, tak będzie dobrze, ale najpierw ją zapytam.
Wyjęłam telefon z zamiarem napisania do Olivii i żołądek mi się zacisnął na widok nieodebranego połączenia z francuskiego numeru. Zanim wyszłam, by odsłuchać nagraną wiadomość, krępa kobieta zastukała palcami w drzwi. W ręku trzymała podkładkę do pisania z klipsem.
– Czy mogę porozmawiać z pacjentką? – spytała. Nie czekając na odpowiedź, weszła do środka. – Jestem z działu płatności. – Wskazała swoją plakietkę z imieniem Marge. Poniżej znajdowało się słowo „płatności” wydrukowane pogrubioną niebieską czcionką. Na sam widok nieomal zwymiotowałam. – Chciałabym tylko, żeby podpisała pani kilka dokumentów, pani Melbourne. – Wyjęła kilka kartek, podchodząc do mamy. – To zajmie tylko chwilkę.
– Wpadnę później – powiedział lekarz i wyszedł z pokoju, by dać nam trochę prywatności.
Ja też najchętniej bym zniknęła, bo tego momentu naprawdę nienawidziłam. Ktoś z działu płatności szpitala zawsze się zjawiał, aby omówić opcje spłaty zadłużenia. Nie dziwiłam się, że Reeves wyszedł. Trudno mi było sobie wyobrazić, jak w takiej chwili czuł się lekarz. Tak ciężko pracował, by uratować mojej mamie życie, choć zdawał sobie sprawę, że rachunki nas pochłoną. Wiedziałam o tym od momentu, gdy zadzwoniono do mnie ze szpitala. Tyle dobrego, że poczekali, aż mama się wybudzi. Do tej pory nikt ze mną o tym nie rozmawiał.
– Proszę mi przekazać te dokumenty – powiedziałam, sięgając po podkładkę i papiery. – Zostałam upoważniona i mogę je podpisać.
– Ależ Theo, nie musisz tego robić – zauważyła łagodnie mama. – Nie ty powinnaś się tym martwić.
– A niby kto – wymruczałam pod nosem.
Mama była jedyną osobą, na którą mogłam liczyć. Miałam tylko ją, a ona mnie. Nie chciałam jej stresować. Nie teraz, gdy wreszcie ją odzyskałam.
Przejrzałam dokumenty. Już byłyśmy winne szpitalowi małą fortunę. Byli na tyle uprzejmi, że starą kwotę wpisali nad nową, żeby mi o tym przypomnieć. Należność za ostatni miesiąc, który mama spędziła na oddziale intensywnej terapii, została po prostu dopisana do całości. Patrzyłam na rosnącą liczbę, kartka za kartką drobiazgowych wyliczeń wszystkich procedur, aż w końcu dotarłam do ostatniej strony.
– Nic z tego nie rozumiem – powiedziałam ze zdumieniem, bo na końcu była cyfra zero i symbol minusa, a za nim sześciocyfrowa kwota.
– Mogą jeszcze zostać wprowadzone drobne zmiany. Wcześniej zostaliśmy powiadomieni, że rachunek pani mamy zostanie uregulowany przez osobę prywatną, ale nadal musiałam sporządzać ten wykaz należności naszego szpitala – wyjaśniła kobieta. – Pani mąż nalegał, żebyśmy nie wysyłali tego do firmy ubezpieczeniowej pani mamy.
– Mój co? – wyjąkałam. W ustach mi zaschło, a serce zaczęło galopować. – Nie jestem mężatką.
– Theo, o co tu chodzi? – Mama wyciągnęła szyję, próbując zajrzeć do dokumentów.
– Zwykła pomyłka – odparłam cicho.
– Nie ma mowy o pomyłce. – Otyła kobieta podeszła bliżej i sprawdziła szpitalną bransoletkę mojej mamy. – Wszystko się zgadza. Pokrył rachunki za leczenie Kelly Melbourne. Pani się nazywa Kelly Melbourne, prawda?
– Tak. – Mama patrzyła to na nią, to na mnie, jakby czekała na jakieś wyjaśnienie. – Nadal nie rozumiem. Kto zapłacił mój rachunek?
Chciałam na przemian krzyczeć i się rozpłakać. Nie mogłam się zdecydować, czy powinnam się czuć szczęśliwa, wściekła, czy po prostu ostrożna. Może to był błąd. Ktoś mógł pomylić nazwisko. A może jakiś przypadkowy miliarder wszedł do środka i zaczął płacić rachunki za leczenie pacjentów, bo bankowe saldo wpędzało go w poczucie winy?
Ale wiedziałam, że nie o to chodzi.
– Przepraszam. Sądziłam, że to był pani zięć. Wydawało się, że dobrze panią zna. – Kobieta przyjrzała mi się teraz uważniej. – A więc nie jest pani mężatką?
– Nie – odrzekłam stanowczo.
– W takim razie to pani szczęśliwy dzień.
Wychwyciłam jej ton. Cóż, gdy pojawia się mężczyzna i płaci twoje rachunki, wszyscy po prostu uważają, że sypiasz z nim za pieniądze.
Ale nie dbałam teraz o to, co ona o mnie myśli. Moją głowę zaprzątało bardziej połączenie z Francji, którego nie odebrałam. Czy to Julian dzwonił? Próbował się ze mną skontaktować, by powiedzieć, że zapłaci za leczenie mamy? Nie byłam pewna, co było bardziej zaskakujące. Czy to, że nadal honorował nasz układ, choć wyjechałam, czy to, że w ogóle o mnie myślał.
– Zajmę się tym – powiedziałam mamie. – Niczego nie podpisuj.
– Wszystko już zapłacone – zauważyła Marge. – Na pani miejscu… – Nie dokończyła, bo przeszyłam ją wzrokiem. – Wrócę później.
Z całą pewnością zamierzała załatwić to z mamą, gdy wyjdę. Miała, rzecz jasna, rację. Głupotą byłoby odmówić, ale potrzebowałam chwili, by to wszystko przemyśleć.
– Theo, ty wiesz, kto zapłacił te rachunki? – spytała mama, kiedy zostałyśmy same.
Nie potrafiłam spojrzeć jej w oczy. Po minucie skinęłam głową.
– Chyba tak.
Między nami zapadła cisza. Brak jej reakcji był niemal ogłuszający. Ale gdy w końcu się odezwała, nie oceniała mnie.
– Ile cię to kosztowało? Co ten mężczyzna wziął w zamian?
– Och, tylko moje serce. – Zamknęłam oczy, zastanawiając się, jak to jest, że czyjaś nieobecność może powodować tak wielki ból. – Niczego więcej mi nie zabrał. Niczego więcej nie chciał.
– Jakoś w to nie wierzę – powiedziała powoli. – Kochanie, czuję, że wydarzyło się dużo więcej.
– Bo to prawda.
Mama sięgnęła po moją rękę i mocno ją ścisnęła.
– Zrób to, co uważasz za słuszne.
– Nie mogę sprawić, by zwrócili mu te pieniądze. – Pokręciłam głową. – Ale ja mogę je zwrócić.
– Co? – Mama stłumiła okrzyk. – Jak? Chyba nie…
– Skąd, nic takiego – rzuciłam szybko, zdając sobie sprawę, że mylnie zinterpretowała moje słowa. Kurde, skąd to nagłe przekonanie u wszystkich, że mam bogatego sponsora.
– Dał mi w prezencie wiolonczelę, bardzo drogą. Mogę ją sprzedać.
Sama myśl o tym mnie zabolała, bo ten instrument był wszystkim, co mi zostało po naszej relacji. Nie miałam wcześniej czasu, by ją sprzedać, a przynajmniej tak sobie mówiłam. Teraz jednak, gdy stałam przed perspektywą utraty ostatniego namacalnego dowodu naszego związku, chciałam się rozpłakać. To wiolonczela nas ze sobą połączyła. Wiolonczela, której sprzedaż przetnie to, co zostało z tej więzi.
Jakże ładna fabularna klamra, niemal jak w operze.
– Może powinnaś z nim najpierw o tym porozmawiać – doradziła mama. – Dać mu szansę…
– On jest teraz w Paryżu – przerwałam jej. – Poza tym nie ma co wyjaśniać. To było chwilowe zaćmienie mózgu w moim i jego przypadku.
– Kochasz go – powiedziała smutnym tonem. To nie było pytanie. Ona wiedziała. Oczywiście, że wiedziała. Była przecież moją mamą.
Wzruszyłam ramionami.
– Kochałam. – Zaczęłam wstawać i zakręciło mi się w głowie. – Przepraszam, muszę zadzwonić.
Skinęła głową i puściła moją rękę.
– Cóż, nigdzie się nie wybieram.
Pochyliłam się i ją objęłam. Dzięki Bogu.
Gdy wyszłam na korytarz, sprawdziłam nieodebrane połączenie. Telefon wypadł mi z rąk, gdy skrolowałam powiadomienia, i uderzył o posadzkę z głośnym trzaskiem, od którego serce podeszło mi do gardła.
– Dobra robota, Theo – wymruczałam pod nosem, schylając się po aparat. Już z daleka dostrzegłam pęknięcie na szybce wyświetlacza.
W tej samej chwili, gdy sięgałam po telefon, moich palców dotknęły inne. Długie i smukłe. Moje ciało zadrżało, kiedy skóra rozpoznała jego dotyk. Kolana mi zmiękły, ale przytrzymał mnie, zanim padłam na ziemię, tak jak przed chwilą moja komórka. Wpatrywał się we mnie przez chwilę, a potem zrobił krok do tyłu.
Poczułam się tak, jakby za chwilę miało mi się otworzyć serce, a stamtąd wylałby się niepokój, który mnie wypełniał. Nie mogłam się zmusić, by podnieść głowę i na niego spojrzeć. Nie byłam pewna, czy to mnie nie zniszczy. Moje ciało kompletnie wariowało od samego dotyku. Każdym milimetrem chciałam paść mu w ramiona i spędzić w nich tyle cennych chwil, ile nam było dane.
Ale mój umysł się sprzeciwiał. Nie potrafiłam tego wszystkiego zrozumieć, lecz wiedziałam, że to dla mnie za dużo. Za dużo bólu. Za dużo nadziei. Za dużo złości.
Ścisnęłam telefon w dłoni i skaleczyłam kciuk na pękniętej szybce. Spojrzałam na kroplę krwi pęczniejącej na palcu i włożyłam go do ust, żeby przypadkowo nie spowodować u niego jakiejś krwawej furii.
– Skaleczyłaś się? – spytał zmartwionym głosem, robiąc krok w moim kierunku.
Cofnęłam się, potrząsając głową.
– Daj mi to obejrzeć, kochanie – powiedział łagodnym, ale stanowczym głosem.
Nie namyślając się, wyjęłam palec z ust i wysunęłam go w jego stronę. Julian złapał go dłońmi bez rękawiczek. To o niczym nie świadczyło. Wiedziałam o tym. Zerwał ze mną. Złamał mi serce. Odrzucił mnie.
Ale może dlatego, że nie spodziewałam się znowu poczuć dotyku jego nagich dłoni na swoich, nie potrafiłam już słuchać swojego umysłu i jego logicznych wywodów. Nawet złość, którą była podszyta moja dezorientacja, nie miała już racji bytu. Ważna była tylko jego ręka na mojej.
Co więc zrobiłam? Wybuchnęłam płaczem.
Jakże to było głupie i ludzkie z mojej strony.
Zamierzał wziąć mnie w objęcia, ale się odsunęłam.
– Co ty tu robisz? – zapytałam. Nie potrzebowałam jego litości.
– Chciałem zapłacić rachunek – powiedział krótko.
Zacisnął szczęki, a ja od razu powędrowałam wzrokiem do jego ładnie wykrojonych ust, które przypominały mi o tym, co się w nich kryło. Poczułam delikatne pulsowanie na udach, tam, gdzie mnie ugryzł. Jakby moje ciało też myślało o jego kłach.
– Nie musiałeś. Nasza umowa…
– Nie dbam o jakąś głupią umowę, Theo – wymruczał. – Nie chcę, żebyś siedziała w szpitalu, przejmując się rachunkami.
– Od kiedy się mną przejmujesz?! – krzyknęłam.
Zamrugał z udręką w niebieskich oczach.
– Zasłużyłem na to.
– Może lepiej będzie, jeśli…
Zanim zdążyłam go poprosić, żeby sobie stąd poszedł, na korytarzu pojawił się doktor Reeves.
– Wszystko w porządku, Theo? – zapytał.
– Tak – odparłam, a Julian od razu zesztywniał. – Kolega wpadł z odwiedzinami.
Lekarz nie wyglądał na przekonanego i zwrócił się do Juliana nieświadomy rosnącej w nim furii.
– Obawiam się, że to koniec odwiedzin na dziś. Jedynie członkowie rodziny…
– Jestem członkiem rodziny – wtrącił Julian, a moje durne zdradzieckie serce ucieszyło się z jego słów.
– Zdawało mi się, że pani Kelly ma tylko córkę. – Reeves zerknął na mnie, żebym go poparła.
– Tak – rzuciłam, zagryzając dolną wargę. – Julian jest…
– Członkiem rodziny – powiedział Julian i wpatrując się w lekarza, dodał: – Powinien pan teraz stąd iść i zająć się pacjentem na innym piętrze.
– Przepraszam. Muszę sprawdzić, czy są już wyniki badań pani Grant.
Uśmiechnęłam się szeroko, gdy zdezorientowany Reeves ruszył w kierunku wind.
– Czy właśnie zastosowałeś wobec niego perswazję?
– Nie dokończyliśmy naszej rozmowy – rzucił swobodnie Julian, ale zauważyłam, że na krawędziach jego tęczówek czai się mrok.
– Ależ dokończyliśmy. – Uniosłam brodę, ignorując instynkt, który kazał mi rzucić mu się w ramiona. – Mogę zorganizować sprzedaż wiolonczeli Grancina albo ją sobie weź. Powinno to pokryć rachunki za leczenie, a przynajmniej ich większość. Resztę kwoty…
– Przestań – jęknął. Kilka mijających nas pielęgniarek aż podskoczyło. Zbliżył się do mnie i ściszył głos. – Nie chcę, żebyś mi oddawała pieniądze. Nie wróciłem, by się z tobą kłócić.
Przełknęłam głośno, gdy przyparł mnie do ściany. Miałam nadzieję, że mój głos nie zadrży.
– Czego chcesz? Po co wróciłeś?
Przechylił głowę i nachylił się do mojego ucha. Tylko to mu mogłam mu dać. Mogłam go wysłuchać. Ale nie powinnam nigdy ufać.
– Ciebie – wyszeptał. – Wróciłem po moją partnerkę godową. Po moją samicę.
Rozdział 5
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 6
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 7
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 8
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 9
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 10
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 11
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 12
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 13
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 14
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 15
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 16
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 17
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 18
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 19
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 20
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 21
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 22
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 23
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 24
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 25
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 26
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 27
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 28
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 29
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 30
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 31
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 32
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 33
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 34
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 35
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 36
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 37
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 38
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 39
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 40
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 41
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 42
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 43
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 44
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 45
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 46
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 47
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 48
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 49
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 50
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 51
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 52
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 53
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 54
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 55
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 56
Dostępne w wersji pełnej
Podziękowania
Dostępne w wersji pełnej
O Autorce
Dostępne w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:Filthy Rich Vampires: Second Rite
Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik Wydawczyni: Maria Mazurowska Redakcja: Ewa Kosiba Korekta: Małgorzata Denys Projekt okładki: Ewa Popławska Ilustracja na okładce: © MiaStendal; © Shanti / Stock.Adobe.com
Copyright © 2022 by Geneva Lee
Copyright © 2023 for the Polish edition by Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Milena Halska, 2023
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2023
ISBN 978-83-8321-559-4
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska