Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
19 osób interesuje się tą książką
Mroczni mężczyźni # 4
Finałowy i najbardziej wyczekiwany tom serii „Mroczni mężczyźni”. Wisienka na słodko – gorzkim torcie, którego chce się smakować więcej, i więcej nie mając dość.
Flavio od samego początku nie ma lekko. Podąża ścieżką, którą wskazał mu ojciec, a ta usłana jest krwią wrogów i zdrajców rodziny Esposito przez, których uważany jest za krwiożerczą bestię. Jest w tym sporo prawdy, ale tylko najbliżsi znają jego prawdziwą naturę. Mimo że stara się, aby wszyscy uważali go za lekkoducha, bawidamka i wiecznego chłopca nie da się zaprzeczyć, że na pierwszym miejscu stawia rodzinę. Wielokrotnie udowodnił swoją lojalność wobec siostry, czy brata, który jest również jego capo.
Kiedy na jego drodze staje młodziutka Camilla Ferrante obiecuje, że jej nie skrzywdzi, a ona z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu mu ufa. Ich małżeństwo jest aranżowane, ale oboje dokładają starań, żeby ono nie było tylko przykrym obowiązkiem. Młodzi poznają się powoli, a więź, która zawiązuje się między nimi jest piękna i nierozerwalna. Ale, czy tak będzie zawsze? Czy demony, które nawiedzają mężczyznę nie odsuną ich od siebie?
Co się musi wydarzyć, aby Flavio odzyskał spokój ducha? Na jakie kroki zdecyduje się Camilla, żeby ratować męża i czy jej się to uda?
Przed głównymi bohaterami stoją trudne wybory i jeszcze trudniejsze decyzje, które odbiją się na ich najbliższych, a oni sami będą żyć ze świadomością krzywdy jaką im wyrządzili.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 319
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Flavio
Marta Zbirowska
Flavio
Mroczni Mężczyźni #4
Marta Zbirowska
Mroczni MĘŻCZYŹNI #4 Flavio
Drodzy Czytelnicy,
oddaję w Wasze ręce ostatni tom „Mrocznych mężczyzn” i mam nadzieję, że w pewnym momencie nie będziecie chcieli mnie ukatrupić za to, jak potraktowałam Flavia. Wiedzcie, że on jest moją wisienką na torcie i kocham go najmocniej ze wszystkich. To on od pierwszego tomu serii dał się poznać jako wspaniały facet zasługujący na więcej od losu. I choć ta część nie jest najgrubszą w serii, bo w poprzednich zdążyliście już dość dobrze poznać, a nawet polubić jej głównego bohatera, to jestem z niej cholernie dumna.
Z całego serducha dziękuję za cierpliwość podczas oczekiwania.
Czytajcie, recenzujcie i nie bijcie.
Wasza M.
PS: Pod koniec przydadzą się chusteczki.
Copyright ©
Marta Zbirowska
Wydawnictwo White Raven
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Kopiowanie, reprodukcja, dystrybucja lub jakiekolwiek inne wykorzystanie niniejszej publikacji w całości lub w części, bez wyraźnej zgody autora lub wydawcy, jest surowo zabronione zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa o prawach autorskich. Niniejszy tekst stanowi wyłączną własność autora i podlega ochronie zgodnie z przepisami międzynarodowymi oraz krajowymi dotyczącymi praw autorskich.
Redaktor prowadzący
Ewa Olbryś
Redakcja
Dominika Kamyszek @opiekunka_slowa
Korekta
Dominika Surma @pani.redaktorka
Redakcja techniczna i graficzna
Marcin Olbryś
www.wydawnictwowhiteraven.pl
Numer ISBN: 978-83-68175-06-6
Rozdział 1
Camilla
– Tata wrócił – mówi półszeptem Luna, wkradając się do mojego pokoju bez pukania. Wyraźnie jest bardziej podekscytowana niż ja. – No chodź! – Łapie mnie za rękę i próbuje ściągnąć z łóżka. – no rusz się wreszcie. – Ciągnie tak mocno, że prawie spadam z posłania.
– No już. – Wyszarpuję jej rękę i siadam na brzegu materaca.
– Nie jesteś ciekawa? – pyta zawiedziona i siada obok mnie.
– Jestem – odpowiadam obojętnie.
– Nie widać. No chodź, zejdźmy w końcu – prosi z oczami kota ze Shreka, ale na mnie to nie działa.
– Tata nas zawoła – mówię, żeby jej przypomnieć, że ojciec nie lubi, gdy się podsłuchuje jego rozmowy. Jeśli coś nas dotyczy, najpierw rozmawia z mamą, a dopiero potem z nami. Ustalają wspólny front.
– Czemu zawsze musisz być taka grzeczna? – wypala, opadając plecami na moje łóżko.
– Jestem grzeczna za nas dwie – śmieję się i kładę się obok siostry.
Luna jest młodsza ode mnie o pięć lat, ale mam wrażenie, że jej wolno więcej niż mnie.
– Czy myślisz, że mnie też niedługo znajdą męża? – pyta niespokojnym głosem.
– Nie wiem, może akurat tobie pozwolą samej go wybrać.
Jeśli któraś z nas miałaby taki wybór, to właśnie ona. Trudno ją poskromić, zawsze ma coś do powiedzenia i potrafi postawić na swoim, podczas gdy ja robię to, co mi się każe. Nie umiem inaczej. Od kiedy ojciec obiecał mnie jednemu z synów nieżyjącego już capo, uczona byłam posłuszeństwa i nienagannych manier. Umiem poruszać się wśród ludzi, wiem, jak zachowywać się na przyjęciach, choć na żadnym nigdy nie byłam. W teorii jestem mistrzem, ale czy tak będzie, kiedy w końcu wejdę do towarzystwa – nie jestem pewna.
– Jeśli tak, to wybiorę sobie kogoś sławnego i rozkażę mu się ze mną ożenić – mówi całkiem poważnie, a ja wybucham gromkim śmiechem. – No co? – Podnosi się na łokciach i patrzy na mnie zirytowana moją reakcją.
– Nie to miałam na myśli, ale niech ci będzie.
– Camilla, Luna! – Z dołu woła nas donośnym głosem mama. – Dziewczynki, zejdźcie na dół!
– Chodź. – Siostra energicznie wstaje z łóżka i wyciąga do mnie rękę.
– Miejmy to już za sobą.
Podaję jej dłoń i pozwalam, żeby pomogła mi się podnieść z pościeli. Szybko poprawiam włosy, bo rodzice nie lubią, gdy nie jestem idealna. Luna może chodzić po domu nawet w piżamie, a ja nie mam prawa mieć choćby jednego niesfornego kosmyka włosów.
– Dziewczynki! – ponagla nas mama. Zazwyczaj nie podnosi głosu tak mocno, ale tym razem słychać ją tak, jakby stała tuż za drzwiami, a wcale tak nie jest.
– Chodźmy, bo zedrze sobie gardło – zauważa ze śmiechem Luna.
Ostatni raz spoglądam w lustro i upewniwszy się, że wszystko jest w należytym porządku, opuszczamy sypialnię.
– Wreszcie – mówi mama, gdy zauważa nas u szczytu schodów. – Ile można na was czekać? – dodaje i idzie do salonu, zanim zejdziemy.
Zastajemy tatę przy barku, wlewającego sobie whisky do szklanki.
– Usiądźcie – nakazuje i sam również siada w swoim ulubionym skórzanym fotelu niepasującym do reszty wystroju. Mebel jest wiekowy i, jak to mówi mama, nadaje się tylko na śmietnik, ale ojciec go uwielbia i za żadne skarby świata się go nie pozbędzie.
– Mamy dobre wieści – Mama klaszcze w ręce, a ojciec gromi ją wzrokiem, że zaczęła, zanim on zdążył coś powiedzieć. Ona nie umie długo utrzymać języka za zębami i dobrymi rzeczami chciałaby się chwalić od razu.
– Capo ustalił termin zaręczyn i ślubu. Niedługo wejdziemy do jego rodziny. Gino Esposito to człowiek honoru, takiego szefa trzeba nam było już dawno. Alessandro dobrze wyszkolił syna.
– Za trzy miesiące będziesz żoną Flavia Esposito – zwraca się do mnie mama, piszcząc przy tym jak nastolatka.
Patrzymy na siebie z Luną zszokowane, bo ta kobieta nigdy nie okazywała tak wielkiej radości. Nie rozumiem, dlaczego się tak cieszy. Owszem, wejście do rodziny capo to wielki zaszczyt, ale bez przesady.
– Zaręczyny odbędą się w dniu twoich dziewiętnastych urodzin, czyli mamy niecały miesiąc na planowanie. Trzeba ustalić menu, kupić sukienki, zamówić kwiaty i… – Robi pauzę i wgapia się w tatę morderczym spojrzeniem.
– O nie, co to, to nie. – Ojciec kręci głową, spodziewając się tego, co zaraz usłyszy.
– Panie Ferrante – zaczyna mama pół żartem, pół serio. – Albo pozbędzie się pan tego okropnego fotela, albo ja się pozbędę pana.
Wszyscy wybuchamy śmiechem. Uwielbiam, gdy rozmawiają ze sobą w ten sposób. To naprawdę zabawne i bardzo rzadkie.
– Pani Ferrante, na czas przyjęcia mogę przenieść fotel do garażu, ale później mebel wraca na swoje miejsce – odpowiada jej tata ze śmiechem.
Rodzice są udanym małżeństwem, nieczęsto się kłócą, zawsze stają za sobą murem i we wszystkim się zgadzają. Mimo że ich małżeństwo także było zaaranżowane, to są dla siebie stworzeni. Również chciałabym stworzyć taki zgrany duet z Flaviem, ale nie jestem pewna, czy to możliwe. Dzięki Lunie i jej przeszpiegom wiem co nieco o moim przyszłym mężu i obawiam się, że to się nie uda. Mam zamiar dołożyć wszelkich starań, żeby moje małżeństwo miało szansę, ale już teraz wiem, że z playboyem u boku będzie ciężko.
– Niech ci będzie – zgadza się zrezygnowana mama. Najwyraźniej miała nadzieję, że przy takiej okazji uda się jej postawić na swoim i pozbyć się mebla, który tak ją kłuje w oczy.
Tata uśmiecha się zadowolony, że doszli do jakiegoś porozumienia i na jakiś czas będzie miał spokojną głowę. Później mama rzuci na niego urok i fotel już nie wróci na swoje miejsce.
– Nic nie powiesz? – zwraca się do mnie ojciec. – Powinnaś być szczęśliwa – dodaje, patrząc na mnie podejrzliwie.
– Jestem – odpowiadam bez entuzjazmu.
– To dobrze.
Oboje wiemy, że jest inaczej, ale żadne z nas nie powie tego na głos i nie zrobi nic, żeby to odkręcić.
– Zjedzmy kolację – wtrąca mama, podrywając się z kanapy.
– Nie za wcześnie? – pyta Luna. – Jest osiemnasta, a kolację jadamy raczej później, bo tata zawsze wraca do domu około dwudziestej – tłumaczy, jakby nikt nie znał powodu, dla którego jadamy właśnie o takiej, a nie innej porze.
– Skorzystajmy z okazji, że wasz ojciec dziś nie pracuje, i zjedzmy wcześniej. Później muszę wykonać kilka telefonów. Trzeba zamówić catering, wybrać zaproszenia na przyjęcie i zamówić fryzjera, kosmetyczkę, wybrać butik, w którym się ubierzemy… – wylicza pełna energii.
Kiedy byłam młodsza i marzyłam o wyjściu za mąż, układałam sobie plany, jak to wszystko będzie wyglądało. Sama chciałabym zaplanować ten dzień, ale najwyraźniej mama nie zamierza pytać mnie o zdanie nawet w kwestii przyjęcia.
– Nie jestem głodna, ale niech ci będzie. – Luna przewraca oczami z ciężkim westchnieniem.
– Luna! – krzyczy matka, poirytowana jej bezpośredniością.
– Laila, daj jej spokój – wtrąca tata, stając w obronie ukochanej córki.
Czasami matce zdarza się karcić Lunę, ale wtedy zawsze ojciec staje za nią murem. Mnie nigdy nie broni, może dlatego, że nie ma okazji. Staram się nie sprawiać kłopotów i zawsze się pilnuję, żeby nie zranić rodziców.
– Wasza dwójka kiedyś wpędzi mnie do grobu – wypala matka. – Chodź, skarbie, zawiadomimy służbę, że zjemy dziś wcześniej – zwraca się do mnie i rusza do kuchni.
Posłusznie idę za nią, choć sama nie wiem, po co. To nie zadanie dla dwóch osób.
Mama instruuje służbę, a potem bierze mnie pod rękę i prowadzi do jadalni.
– Czy ten ślub musi być tak szybko? – pytam i obie jesteśmy zdziwione. Do tej pory nie zdarzyło mi się podważać decyzji rodziców, a teraz zrobiłam to impulsywnie.
– Kochanie, wiem, że się boisz, i wcale ci się nie dziwię, ale tylko spójrz na mnie i na ojca. Wszystko będzie dobrze. – Gładzi mój policzek i uśmiecha się czule.
Wiem, że stara się mnie uspokoić, ale raczej w tej chwili to mało prawdopodobne. Jestem opanowana, ale to tylko maska, którą przywdziewam, gdy pod nią strach sieje spustoszenie. Flavio jest starszy ode mnie o osiem lat i trudno będzie znaleźć wspólny język.
***
– Ta będzie idealna – mówi matka, kiedy chyba po raz setny przeglądam się w lustrze.
W beżowej sukience, prawie bez dekoltu i zasłaniającej nogi do połowy łydek, wyglądam elegancko i zarazem skromnie, jak przystało na dziewicę. Nie mogę świecić cyckami i prowokować swoim ubiorem mężczyzn. Moje ciało będzie należało tylko do jednego i do czasu ślubu mam być nieskazitelnie czysta.
– Idealna sukienka dla ciebie, złotko – dodaje sprzedawczyni, wygładzając materiał na moich ramionach.
– Tak, chyba tak – odpowiadam bez przekonania. Nie mam zamiaru sprzeczać się z mamą, bo i tak to ona decyduje. Nigdy nie bierze mojego zdania pod uwagę, więc już dawno przestałam je wyrażać. Co innego moja młodsza siostra.
– Chyba żartujecie – wypala Luna. – Mam nadzieję, że nie pójdziesz w tym czymś na swoje przyjęcie.
– Luna! – karci ją matka, zaciskając zęby.
– Sukienka jest okropna, jak dla zakonnicy.
– Dla ciebie też już wybrałam kreację – komunikuje, a sprzedawczyni jak na zawołanie wyciąga różową, dziewczęcą sukienkę i prezentuje ją z dumą.
– Nigdy w życiu jej nie założę. To dla małych dzieci – syczy wściekle siostra.
Matka odbiera od kobiety wieszak i podchodzi do młodszej córki.
– Masz dwa wyjścia. Włożysz tę śliczną sukienkę albo nie pójdziesz na przyjęcie – szantażuje ją.
– Jesteś okropna! – warczy Luna, niemal wyrywając materiał z rąk matki. Wściekle rusza do przymierzalni, mamrocząc coś niezrozumiale pod nosem.
– Wykończy mnie ta dziewucha. – Mama ciężko opada na sofę przed przymierzalnią. – Dobrze, że ty taka nie jesteś – zwraca się do mnie z czułością.
Chciałabym mieć charakter Luny, umieć się postawić, wyrazić własne zdanie. Zazdroszczę jej, ale też trochę współczuję. Z takim temperamentem nie ma szans, żeby wyjść za wysoko postawionego członka mafii. Według matki skończy u boku jakiegoś podrzędnego żołnierza, chyba że w porę zmądrzeje.
– Mogę się już przebrać?
– Tak, skarbie – odpowiada z uśmiechem.
Już mam wejść do przymierzalni, gdy z drugiej wychodzi wkurzona siostra.
– Nie ma szans, zapomnij. Mam czternaście, a nie pięć lat. – Rzuca sukienkę na sofę i rusza w kierunku wyjścia z butiku.
Matka kręci głową i zwraca się do sprzedawczyni:
– Proszę zapakować i tę. – Podaje kobiecie kreację, której Luna nie zamierza na siebie włożyć. Matka ma dar przekonywania i jestem pewna, że jakimś cudem młoda jej posłucha.
– Zamierzasz zmusić ją do włożenia tej sukienki? – pytam, na co mama otwiera szerzej oczy.
– Och nie, skarbie, ty ją do tego przekonasz. Chyba nie pozwolimy, żeby zniszczyła twój wieczór, na który tak długo czekałyśmy? – pyta, uśmiechając się przebiegle.
Zrzuca na mnie ciężar, którego nie chciałabym nosić. Ma nadzieję, że siostra mnie posłucha i wejdzie na salony jako skromna, mała dziewczynka. Przytakuję matce i idę się przebrać. Uśmiecham się do siebie w lustrze, bo wyglądam naprawdę dobrze. Skromnie, ale ładnie, jak przystało na dziewiętnastolatkę z wianuszkiem.
Wychodzimy z mamą z butiku i wsiadamy do auta, w którym już siedzi naburmuszona Luna. Na nasz widok odwraca głowę i przytyka czoło do szyby. Wygląda uroczo, kiedy jest taka buntownicza. Po dwudziestu minutach bezwzględnej ciszy jesteśmy już w domu.
– Porozmawiaj z nią – wydaje polecenie mama, gdy obserwujemy, jak siostra biegnie na górę, przeskakując po dwa schodki.
Jest wściekła na matkę i świat, w którym żyjemy, ale powinna być też dumna, że udało jej się wykraść chociaż cząstkę autonomii. Mimo że jest młodsza, ma coś, o czym ja mogłabym tylko marzyć.
– Dobrze, postaram się, żeby cię posłuchała – odpowiadam i idę za nią do jej pokoju.
Po drodze zastanawiam się, co miałabym jej powiedzieć, jak ją przekonać do tej sukienki, ale nic nie udaje mi się wymyślić, więc kiedy pukam do jej drzwi, postanawiam, że będę improwizować.
– Nie ma mnie! – krzyczy ze środka, co oznacza, że nie chce gadać.
Nie mogę się wycofać, dlatego wchodzę do pokoju. Siostra leży na łóżku, wgapiając się w sufit.
– To ty – burka, spoglądając w moją stronę.
– Spodziewałaś się kogoś innego?
– Tak, rycerza na białym koniu, który mnie stąd zabierze.
– Jak nie przestaniesz się tak zachowywać, to przyjedzie pastuch na ośle – żartuję, żeby ją trochę rozweselić, ale po części jest w tym trochę prawdy. – Zrobisz mi miejsce? – pytam.
Po chwili przesuwa się na drugi brzeg łóżka i klepie materac, żebym mogła wygodnie zalec koło niej.
– Nie założę jej i nie pójdę na to głupie przyjęcie – uprzedza, zanim mam szansę powiedzieć, po co przyszłam.
– Aż tak ci się nie podoba?
– Nie o to chodzi – wzdycha ciężko.
– Więc o co?
– O to, że szefowa zawsze stawia na swoim i nie pyta nas o zdanie.
– Nie mów tak o niej, to nasza mama i chce dla nas jak najlepiej – stwierdzam, przekręcając się na bok, żeby móc patrzeć Lunie w oczy.
– Mogłaby przestać decydować za nas chociaż w kwestii ubioru. Przesadza z tym dziewczęcym lookiem. Gdyby to tata pojechał z nami na zakupy, nie miałabyś tej okropnej sukienki.
– Tak, z pewnością tata pozwoliłby nam wybrać, dlatego to nie on z nami pojechał, a poza tym moja sukienka mi się podoba. Jest skromna, nie odsłania za dużo ciała i nie rzuca się w oczy.
– No właśnie, a powinna rzucać się w oczy. To twoje urodziny i jednocześnie zaręczyny, powinnaś błyszczeć. Zrobić wrażenie na narzeczonym, a nie wyglądać jak szara myszka. Sorry, beżowa myszka. – Przewraca oczami zrezygnowana.
– Myślę, że Flavio doceni moją skromność.
– Kurwa! – wypala, klepiąc się w czoło.
– Luna! Skąd u ciebie takie słownictwo? – oburzam się słusznie, bo dziewczyny nie przeklinają.
– Sorki, wymknęło mi się. – Szczerzy zęby z udawaną skruchą.
– Jesteś niereformowalna. – Przewracam oczami.
– Założę tę okropną sukienkę, ale tylko dla ciebie i pod jednym warunkiem – cedzi poważnym tonem i już się boję, co wymyśliła.
– Jakim? – pytam z nadzieją, że to nic nierealnego.
– Nie powiesz mamie od razu. Niech się jeszcze trochę powkurza.
– Mówisz serio? – Wybałuszam oczy z niedowierzaniem. Jedna przebieglejsza od drugiej i każda oczekuje ode mnie lojalności.
– Serio. Powiesz jej jutro, ale dziś chcę przez chwilę górować.
– Skąd w tobie taka żądza władzy?
– To nie żądza władzy, tylko zemsty – chichocze, a ja razem z nią.
Nawet gdyby Luna rzeczywiście miała wyjść za mąż za jakiegoś zwykłego żołnierza, to poradzi sobie w życiu. Jest twarda, sprytna i mądra. Chociaż o nią mogę być spokojna, bo własnego losu nie jestem pewna.
Flavio
Nad ranem budzi mnie głośny śmiech Sergia i krzyki biegnącej za nim Sofii. W głowie odliczam sekundy i oczekuję nadejścia małego potwora.
– Mówiłam ci, że wujek śpi – karci go, ale on nie słucha i wskakuje do łóżka.
Młody wsadza mi palec w oko i krzyczy:
– Wcale nie! – Staje na materacu i zaczyna po nim skakać. – Wstawaj, wstawaj!
– Sergio. – Siostra natychmiast podchodzi do łóżka, żeby go zdjąć, ale cwaniaczek jest szybszy i chowa się pod kołdrą, przykrywając się moją ręką.
– Broń mnie, wujek! – krzyczy okrutnie.
– Zawsze – odpowiadam i podrywam się z łóżka.
Łapię Sofię za rękę i mocno ciągnę, żeby opadła na materac, a następnie zaczynam ją gilgotać. Młody robi to samo, a jego matka śmieje się i piszczy w niebogłosy.
– Jak dzieci… – W progu staje Damiano zwabiony hałasem.
– Tato, tato, wujek znowu mnie uratował!
– To teraz ty musisz uratować wujka. – Mój szwagier podchodzi do syna i bierze go na ręce, a potem sadza sobie na ramiona. – Poproś Lupitę o magiczny napój – dodaje, wychodząc z pomieszczenia.
– Ogarnij się i zejdź na śniadanie – prosi Sofia, cała czerwona od śmiechu. Poprawia szybko roztrzepane włosy i wygładza sukienkę.
– Daj mi kilka minut.
– Jasne. – Siostra wychodzi z pokoju i zamyka za sobą drzwi.
Jestem częstym gościem w jej domu, więc mam trochę ubrań w komodzie. Z szuflady wyciągam świeżą bieliznę i idę do łazienki. Ściągam wczorajsze ubrania, w których spałem, i biorę zimny, orzeźwiający prysznic. Na szczęście mój kac nie jest tak ogromny, jak się spodziewałem.
Po kilkunastu minutach schodzę do jadalni, gdzie czeka na mnie szklanka zielonego soku ze świeżych warzyw i owoców. Wypijam duszkiem i odstawiam pustą na stół, a dopiero potem siadam na przygotowanym dla mnie miejscu.
– Gdzie młody? – pytam zaniepokojony ciszą przy stole.
– Lupita zabrała go na spacer – odpowiada szwagier. – Przyda nam się trochę ciszy.
– Powiesz, co się dzieje? Wczoraj nic nie mogłam zrozumieć z twojego bełkotu. – Sofia nalewa kawy do kubka, po czym stawia go przede mną.
– Żenię się – odpowiadam ze śmiechem, a ona i jej mąż nieruchomieją.
– Żartujesz? Dlaczego nic wcześniej nie mówiłeś, że się z kimś spotykasz? – pyta z lekkim wyrzutem.
– Nie spotykam się, to aranżowane małżeństwo.
– Gino zmusza cię do ślubu? – drąży coraz bardziej zdenerwowana.
– Nic z tych rzeczy. Ojciec dziesięć lat temu zażądał dla mnie ręki córki Camerona i zawarł z nim pakt. Już nawet nie pamiętam, o co chodziło.
– Jakiego Camerona?
– Ferrante. Żenię się z Camillą Ferrante – doprecyzowuję.
– Twój capo nie może się z tego wycofać, to byłaby ujma na honorze – zauważa szwagier. – Pogadajcie sobie, ja muszę jechać na spotkanie z Matteem. – Damiano dopija kawę, podnosząc się z krzesła, następnie podchodzi do żony i czule ją całuje.
Taka miłość zdarza się raz na milion. Moje serce się raduje, kiedy widzę, że siostra jest szczęśliwa.
– Wróć szybko – mówi Sofia do męża, posyłając mu ciepły uśmiech.
– Sielanka trwa – zagaduję, gdy mężczyzna znika z pola widzenia.
– Wymyślisz coś? – pyta siostra, ignorując moje słowa.
– Nic nie da się zrobić. Nie mogę postawić Gina w złym świetle. Camilla również byłaby źle postrzegana, gdybym odmówił ożenku. Byłaby tą gorszą, niegodną uwagi. Nie mogę jej tego zrobić.
– Zawsze myślisz o innych, a kiedy pomyślisz o sobie?
– Małżeństwo bez miłości to nie koniec świata – prycham, smarując pieczywo masłem.
– Zawsze pragnąłeś szczęśliwej rodziny, a bez miłości to się nie uda.
– Mogę zapewnić Camilli szacunek, wierność i oddanie, ale wątpię, żebym mógł kogoś w życiu jeszcze pokochać.
– To przez Jen – stwierdza smutno.
– Sam nie wiem. Teraz uczucie, które do niej żywiłem, wydaje się bardziej odległe. Zależało mi na niej, ale nie mogłem o nią walczyć.
– Nie z Ginem.
– Nie z miłością, którą do niego czuje. Z tym się nie walczy.
– Złamała ci serce, ale musisz otworzyć się na nową miłość. Może Camilli uda się na nowo je rozgrzać.
– Nie wiem, czy to możliwe. Nawet nie jestem pewien, czy to, co czułem do Jen, było miłością. Miałem wrażenie, że jeśli wyjawię swoje uczucia przed Ginem, on ją skrzywdzi, żeby tylko dać mi nauczkę. Chciałem być w pobliżu, kiedy będzie mnie potrzebowała, ale ona dokonała wyboru, i chyba wcale nie takiego złego.
– Może po prostu nie była ci przeznaczona. Spójrz, jaką zgraną parę tworzy z naszym bratem. Ona się zmieniła, stała się dojrzała, a on przy niej trochę złagodniał. Przestał być tylko capo, a zaczął być też człowiekiem. – Wbija mi szpilę, chyba wcale nie nieświadomie. Chce, żebym się otrząsnął i szedł dalej.
Taki mam zamiar, tylko chyba nie uda mi się dokonać tego przy Camilli i naszym aranżowanym małżeństwie. Jest ode mnie sporo młodsza, a w dodatku pochodzi z bardzo konserwatywnej rodziny.
– Dlaczego wcześniej nie mówiłeś nic o planach ojca wobec ciebie? Zawsze myślałam, że z nas dwojga to ty będziesz miał wybór.
– Miałem nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie. Przez ostatnie dziesięć lat nikt o tym nie wspomniał, aż do wczoraj, kiedy w naszym domu pojawił się Ferrante – wyjaśniam. – Choć nie mam pewności, czy już wcześniej się nie spotkali w mojej sprawie.
– Dlaczego tak mu zależy, żeby wydać córkę za ciebie?
– No wiesz, jestem świetną partią – śmieję się. – A tak na poważnie, to chce spełnić obietnicę daną naszemu ojcu. Gdyby tego nie zrobił, zaszkodziłby sobie. On i Gino mają związane ręce, a ja i Camilla musimy je im rozwiązać. I tak dziwne, że przyszedł dopiero teraz. Mógł zjawić się już w zeszłym roku, kiedy jego córka kończyła osiemnaście lat. Tłumaczył, że odczekał ten rok ze względu na nastroje.
– Ciekawe, co ona o tym sądzi. Może boi się panicznie, bo wiesz, nie masz najlepszej reputacji. Krążą wokół ciebie plotki, że bawisz się kobietami i nie umiesz trzymać rąk przy sobie.
– Sama prawda – stwierdzam, prychając.
– Nie, to tylko część prawdy. Nie znają cię tak dobrze jak ja.
– Pewny jestem, że Cameron nie dopuszcza takich informacji do swoich córek. Jest konserwatywny, a przez to, że Camilla została mi przeznaczona, jak miała zaledwie dziewięć lat, chował ją i jej siostrę pod kloszem. Z dala od życia towarzyskiego i plotek.
– Ciekawe, jak wygląda. Nie pamiętam jej z czasów dzieciństwa.
– Za to ja pamiętam dokładnie pyzatą buzię, piegi i szczerbaty uśmiech – śmieję się, choć na serio sam się zastanawiam, jak teraz wygląda dziewczyna.
Rozdział 2
Camilla
Miesiąc mija na przygotowaniach do przyjęcia. Z każdym dniem denerwuję się coraz bardziej, ale dziś dosłownie brakuje mi tchu. Ciekawość miesza się z przerażeniem, a ciągłe kłótnie matki i Luny nie pomagają.
– Zdenerwowana? – pyta szeptem tata, kiedy razem z mamą i siostrą witamy kolejnych gości.
– Trochę – kłamię, bo jestem przerażona jak diabli.
– Wszystko jest w porządku, nie masz powodów do zmartwień – uspokaja mnie mało skutecznie.
Tylu nowych ludzi wita się ze mną, jakby znali mnie od zawsze, a ja nie mam pojęcia, kim są. Komplementują mój wygląd i zachwycają się Luną i jej dziewczęcą sukienką, z czego ona wyraźnie nie jest zadowolona. Gdy do naszego domu wchodzi piękna para, robi się jakoś ciszej.
– Gino. – Ojciec wita się z mężczyzną mocnym uściskiem ręki, następnie kłania się blondwłosej piękności w czerwonej, seksownej sukience. – Moja żona Laila, młodsza córka Luna i najważniejsza dziś osoba, Camilla – przedstawia nas.
Kłaniamy się capo i jego żonie, a Luna robi to trochę przesadnie.
– Wybaczcie, ale Flavio nieco się spóźni – informuje nas nowo przybyły.
– Na własne zaręczyny? – pyta ojciec z nieukrywanym zaskoczeniem.
– To sprawa służbowa.
– Rozumiem, więc może przejdźmy na drinka.
– Dobry pomysł – odpowiada capo. – Zapewniam, że twój narzeczony pojawi się lada chwila – zwraca się do mnie, a ja czuję, że robię się czerwona ze wstydu.
– To dla ciebie. – Żona capo wręcza mi mały upominek. – Wszystkiego najlepszego.
– Camilla, podziękuj – upomina mnie mama, zanim zdążę otworzyć buzię.
– Tak, przepraszam. – Nerwowo potrząsam głową przez palnięcie gafy. – Bardzo dziękuję pani za prezent – zwracam się do kobiety.
– Mów mi po imieniu, przecież niedługo będziemy rodziną. – Puszcza mi oczko i bierze swojego męża pod rękę, po czym razem z moimi rodzicami przechodzą do salonu.
– Świetna jest – mówi Luna, trącając mnie łokciem. – Widziałaś, jak pięknie wygląda? Te włosy, sukienka, krwistoczerwona szminka na ustach, wszystko do siebie idealnie pasuje.
– Tak, tak – mówię, słuchając zachwytów siostry jednym uchem.
Jennifer wydaje się nie do końca zwracać uwagę na etykietę, ale przynajmniej potrafi wyrazić siebie. Wygląda zjawiskowo, tak jak ja nigdy nie będę wyglądała. Kolejna kobieta w tym domu, która prezentuje się dużo lepiej niż ja. Matka zapewniała mnie, że tylko skromność i duma pokazują prawdziwą wartość człowieka. Ja jestem skromna, ale wcale nie czuję się dumna ani wartościowa. Przyjęcie miało być jak z bajki, a ja miałam być królewną… Tyle że czuję się bardziej jak kopciuszek, i to bynajmniej nie w wersji balowej.
– Chodź, posłuchamy, o czym rozmawiają rodzice z capo i jego żoną.
– Idź, za chwilę dołączę.
– Coś ci jest?
– Nie, muszę się tylko odświeżyć. Proszę, dorzuć to do innych prezentów. – Wręczam siostrze pakunek, który dostałam od Jennifer.
– Okej, ale może powinnam iść z tobą?
– Poradzę sobie. A poza tym ktoś musi mi opowiedzieć, co mnie ominęło.
– Dobra, niech ci będzie.
Patrzę, jak Luna maszeruje do rodziców, po drodze odstawiając podarek na stertę innych prezentów. Kiedy znajduje się przy nich, matka szepcze jej coś do ucha, a wtedy siostra krzyżuje ramiona i odchodzi w kierunku wyjścia na taras. Kręcę głową z niedowierzaniem, a po chwili idę do łazienki.
Odkręcam kran, żeby szum wody mnie uspokoił, i obmywam dłonie, przyglądając się sobie w lustrze. Jak on mógł spóźnić się na własne przyjęcie zaręczynowe? Nie traktuje mnie poważnie? Sprawa służbowa, tak, jasne.
Nagle do łazienki dosłownie wpada jakiś mężczyzna. Czuć od niego alkohol, ale nie wydaje się mocno pijany.
– Sorry, ale muszę się odświeżyć.
– Nie widzisz, że jest zajęte? Nie wchodzi się do łazienki bez pukania – warczę niezbyt grzecznie, co do mnie niepodobne, ale sytuacja też jest niecodzienna. Samo spóźnienie narzeczonego wyprowadza mnie z równowagi, a to, że ten mężczyzna wpakował się do zajętej łazienki, jest przegięciem.
– Uwierz, że często pukam, nawet w łazience – śmieje się cwaniacko.
Kogoś mi przypomina, ale nie mogę sobie skojarzyć.
– Wyjdź – rozkazuję, zaciskając zęby, a wtedy on ściąga z siebie koszulkę, ukazując nagie ciało. – Boże, co ty robisz? – piszczę i odwracam się do niego plecami, zaciskając przy tym powieki.
– Wiem, że mam zajebiste ciało, ale z tym bogiem trochę przesadziłaś.
– Nie miałam na myśli ciebie. Proszę, ubierz się i wyjdź, bo będę miała kłopoty. Najlepiej wyskocz przez okno, żeby nikt cię nie widział – błagam zdesperowana.
– Dlaczego? – pyta głupio, jakby nie wiedział, co to dla mnie oznacza. Skoro jest w moim domu, to w stu procentach jestem pewna, że zna zasady.
– Mam narzeczonego – odpowiadam ze strachem, że zaraz ktoś wejdzie do łazienki i zobaczy mnie z obcym mężczyzną sam na sam.
– Ja mam narzeczoną, i co z tego? – odpowiada stając przede mną.
Boję się i zaciskam mocniej powieki. Mężczyzna prycha, a po chwili słychać już tylko dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Otwieram oczy i z ulgą wypuszczam powietrze z płuc, by po chwili znowu się spiąć. Nie mogę opuścić łazienki zaraz po tym, jak zrobił to ten facet, bo jeśli ktoś jest w pobliżu, to na pewno go widział, a gdy zobaczy mnie, pomyśli sobie, że do czegoś między nami doszło. Będę skończona.
Nagle rozlega się pukanie. Panika level hard. Drzwi się lekko uchylają i do łazienki wsuwa głowę ten sam mężczyzna.
– Po co każesz pukać, jeśli nie odpowiadasz? – pyta z rozbawieniem i otwiera drzwi szerzej.
– Co ty robisz? – fukam ściszonym tonem.
– Ratuję cię z opresji, młoda damo. Droga wolna. – Kłania się teatralnie i wskazuję drogę ku wyjściu.
Niepewnie staję w progu i wychylam głowę, żeby sprawdzić, czy mnie nie okłamuje. Gdy upewniam się, że w korytarzu jest pusto, wychodzę i szybkim krokiem pędzę do salonu. Już za długo mnie nie było.
– Może jakieś „dziękuję”?
– Sam mnie w to wpakowałeś, więc nie mam za co ci dziękować – zbywam go. Flavio na pewno już jest, a rodzice są wściekli, że go nie przywitałam. – Odczep się – cedzę, lecz on jest jakby głuchy, nie daje za wygraną.
– Bo twój narzeczony zrobi mi kuku? – Mężczyzna zagradza mi drogę.
– Żebyś wiedział.
– Kim on niby jest?
– Groźnym facetem, który domaluje ci drugi uśmiech, jeśli nie zostawisz mnie w spokoju. – Wymijam go, a kiedy zbliżam się do salonu, ogarnia mnie panika, bo natręt nie chce się odczepić. Idzie ze mną ramię w ramię, nie wiem, jak się go pozbyć.
– Oto i narzeczeni! – krzyczy ojciec na cały głos, a wszystkie pary oczu są zwrócone na mnie i na mężczyznę u mojego boku.
W tym momencie mój żołądek robi salto, i to podwójne. Czuję na swojej dłoni jego dłoń, spinam się, lecz próbuję z tym walczyć. Kiedy na mój palec wsuwa się pierścionek zaręczynowy, mężczyzna zbliża usta do mojej dłoni. Wstrzymuję oddech, bojąc się tego, co ma nastąpić. Ciepłe wargi Flavia muskają moją skórę, a mnie uderza fala zażenowania. Na oczach tych wszystkich ludzi ktoś całuje mnie w dłoń. To zbyt intymne jak dla mnie i wolałabym, żeby to się nie wydarzyło. W dodatku zrobiłam z siebie idiotkę przy naszym pierwszym spotkaniu. Zaskoczył mnie w toalecie, a ja, nie rozpoznawszy go, trochę mu nawsadzałam. Pierwszy raz w życiu pozwoliłam sobie na coś takiego i akurat to on musiał się napatoczyć. Matko kochana, co on sobie o mnie pomyślał? Tak mi wstyd.
Flavio
Mogłem przedstawić się Camilli już w toalecie, ale zachowywała się bardzo zabawnie. Zawzięcie broniła swojego honoru i nie chciała, aby ktoś ją widział z obcym mężczyzną. Nie chciała w ogóle przebywać sam na sam z jakimkolwiek facetem. Wiem, że Cameron odciął ją od świata zewnętrznego, ale nie spodziewałem się, że będzie tak konserwatywna jak on. Kiedy pod naporem mojego dotyku spina się, a na jej delikatnej, bladej, a wręcz przezroczystej z przerażenia twarzy dostrzegam dyskomfort, mam ochotę to przerwać. Powiedzieć, że się nie uda, że nie jestem idealnym wyborem dla tej kruchej dziewczyny, żeby znaleźli jej kogoś, kto da jej to wszystko, na co zasługuje. Niestety nie mogę zrobić tego kroku, źle by się to skończyło dla mnie, dla Gina i Camerona, a przede wszystkim dla niej. Idę w to dalej, tak jak wszyscy tego oczekują.
– Uśmiechnij się – szepczę jej do ucha.
Robi to posłusznie, nie patrząc w moją stronę. Przywdziewa maskę dumnej narzeczonej. Przyglądam się jej i z podziwem mogę stwierdzić, że wyrosła na śliczną dziewczynę. Długie blond włosy, jasna cera i piękne, niebieskie oczy. Do tego jest bardzo skromna, o czym świadczy sukienka zasłaniająca jej całe ciało, w dodatku w kolorze nierzucającym się w oczy. Całkowite przeciwieństwo Jen. To więcej niż mógłbym chcieć, a jednak mam to na wyciągnięcie ręki, tylko nie mam nic do zaoferowania w zamian.
– Gratuluję, bracie. – Gino podchodzi do nas z kieliszkiem szampana i stuka się najpierw ze mną, a następnie z Camillą.
Dziewczyna drżącą ręką zbliża kieliszek do ust i ledwo moczy wargi. Nie wiem, dlaczego jest bardziej spięta niż w łazience. Jakby w moment wyparowała z niej cała energia. Nawet na mnie nie patrzy, a to sygnał, że nie czuje się przy mnie komfortowo.
– Chodź pogadać – żąda Luna, podchodząc do swojej siostry.
– Luna, tak nie wolno – karci ją moja narzeczona. – Powinnaś przeprosić panów i zapytać, czy możesz zamienić ze mną słowo na osobności.
– Jasne – odpowiada jej krótko, a potem odwraca się ku mnie i capo. – Wielmożni panowie, czy wyrazicie zgodę na chwilowe opuszczenie tego zacnego przyjęcia przez księżną? – pyta teatralnie służalczym tonem.
Spoglądam na Camillę i widzę jej zakłopotanie zachowaniem siostry.
– Na chwilę, pod warunkiem że odstawisz ją całą i zdrową. – Puszczam jej oczko, a ona łapie siostrę za rękę i odpowiada:
– Ma się rozumieć.
Camilla patrzy na mnie z wdzięcznością, ale ze strachem na Gino, który uważnie przygląda się Lunie. Oddalają się, kiedy capo kiwa głową, dając znak, że mogą odejść.
– To szatan w spódnicy – sarkamdo brata, kiedy dziewczyny znikają z naszego pola widzenia.
– Twoja narzeczona? – pyta z przekorą, bo wie, kogo mam na myśli.
– Oczywiście, że nie – odpowiadam ze śmiechem.
– Z Luną mogą być kłopoty w przyszłości. Muszę porozmawiać z Ferrante o jej zachowaniu. Zabawna jest, ale musi znać swoje miejsce.
– To jeszcze dzieciak – zauważam.
– Ma czternaście lat, powinna znać zasady etykiety. Zresztą twoja narzeczona też jest młodziutka, ale jest świetnie ułożona. Może jest trochę zbyt wystraszona, ale wcale się nie dziwię.
– Trochę zbyt wystraszona? Nie, ona jest śmiertelnie przerażona – mówię to, co widzę.
– Masz twardy orzech do zgryzienia, ale poradzisz sobie, jak ze wszystkim. – Klepie mnie w ramię.
– Nie mam wyjścia.
– Kto nie ma wyjścia? – Jennifer wiesza się na ramieniu męża.
Gino oczekuje od wszystkich wokół nienagannego zachowania, tylko nie od swojej żony. Jej nie można ułożyć i to go kręci, a w małej Lunie dostrzega podobieństwo do Jen i wiem, że myśli, że jedna silna kobieta w mafii wystarczy.
– Flavio – odpowiada jej mąż.
– Dobija mnie jej skromność – chlapie Jen zgryźliwie, a mnie ogarnia wkurwienie. – Ta kiecka w ogóle do niej nie pasuje. Dziewczyna jest śliczna, a pewnie matka kazała jej włożyć na siebie ten worek.
– Daj spokój – mówi groźnie Gino, na co ona przewraca oczami.
– Spokojnie, ja tylko stwierdzam, że ktoś tu umiejętnie maskuje jej atuty.
– Sprawdzę, co z Camillą – komunikuję i zostawiam brata z jego twardym orzechem do zgryzienia. Teraz Jen będzie przez pół wieczoru komentować wygląd innych kobiet.
Przechodzę z salonu na taras, gdzie dostrzegam dziewczyny. Mała diablica tłumaczy coś starszej siostrze, intensywnie wymachując rękami. Gdy zbliżam się do nich, obie milkną.
– Nie przerywajcie. Chętnie posłucham, o czym rozmawiacie.
– Nie możesz – wypala młodsza z sióstr, a Camilla prawie niezauważalnie trąca ją nogą.
– Dlaczego? – pytam, podpuszczając młodą.
– Bo jesteś facetem, a to są babskie sprawy. Chyba że ci nie urósł…
– Luna! – fuka na nią siostra, wyraźnie zniesmaczona tekstem dziewczyny, ale ja uważam, że młodsza z sióstr Ferrante może być bardziej uświadomiona.
– Wiesz, urósł, i to całkiem spory. Po ślubie możesz spytać siostrę na tym jednym z waszych babskich obiadków.
Twarz mojej narzeczonej robi się purpurowa i mam wrażenie, że jej oddech znacznie przyspieszył.
– Zapytam na pewno – odpowiada młoda ze śmiechem, który cichnie wraz z pojawieniem się Laili na tarasie.
– Chyba musisz iść – mówię do niej z szyderczym uśmieszkiem.
– Ty też. Nie powinieneś zostawać z moją siostrą sam na sam.
– Jesteśmy już po słowie. – Łapię Camillę za lodowatą dłoń, żeby pokazać Lunie pierścionek przypominający, kto jest teraz odpowiedzialny za jej siostrę. Mimo ciepłego dnia skóra dziewczyny jest zimna, więc pocieram ją delikatnie, ale ona się spina.
– Luna, wracaj do środka – ponagla młodą pani domu.
– Mam cię na oku – skrzeczy dziewczynka, odchodząc i posyłając mi cały wachlarz dziwnych spojrzeń.
W końcu mam chwilę sam na sam z narzeczoną, która wygląda, jakby miała zaraz zemdleć.
– Przepraszam za jej zachowanie – mówi Camilla ze spuszczoną głową. – I za swoje w łazience.
– Nie przepraszaj. – Dotykam jej podbródka i unoszę go lekko. – I nigdy nie spuszczaj wzroku. Patrz na mnie, nie zabijam spojrzeniem.
– Przepraszam – duka ponownie.
– Miałaś tego nie robić – przypominam, przenosząc palce na jej policzek. Delikatnie gładzę skórę dziewczyny, a pod moimi opuszkami szybko wyskakuje rumieniec. Tak lepiej.
– Prze…
Chrząkam, przerywając jej w pół słowa, bo znowu chciała to powiedzieć.
– Dobrze.
– To ja przepraszam za najście w łazience. – Chyba przez to ma zepsuty humor.
– Nic się nie stało.
– Nie chciałem cię wprowadzić w zakłopotanie, ale to jakoś samo wyszło. Nie gniewaj się i zacznijmy jeszcze raz. W porządku?
– W porządku – odpowiada bez przekonania.
– Flavio Esposito. – Wyciągam rękę, żeby mogła ją uścisnąć.
– Camilla Ferrante – odpowiada z lekkim uśmiechem i ściska moją dłoń.
– Miło cię poznać, Camillo. – Podaję jej ramię, a ona je przyjmuje, już nieco rozluźniona, i wracamy na przyjęcie. Zdecydowanie wolę, jak się przy mnie nie spina, a na jej twarzy widnieje uśmiech, nawet tak nieśmiały jak w tym momencie.
Rozdział 3
Camilla
Po wczorajszej kompromitacji jestem zła na siebie. Dałam się podejść Flaviowi, a on miał ze mnie niezły ubaw. Nie traktował poważnie ani mnie, ani naszego statusu. Dobrze, że na koniec zaczęliśmy wszystko od nowa, bo inaczej widziałabym nasze małżeństwo w czarnych barwach. O ile jeszcze przeżyłam ten wieczór, to teraz nie mogę znieść paplaniny matki, która od samego rana świergocze dumna z przyjęcia, które wyprawiła.
– Ten jest od Flavia. – Luna zwraca moją uwagę. Trzyma podłużne pudełko z dołączonym bilecikiem. To z niego wyczytała, od kogo jest podarek.
– Już przecież mam od niego prezent. – Odruchowo łapię za pierścionek na moim palcu. Najchętniej wyrzuciłabym go gdzieś daleko i zapomniała o nim i całym ślubie, ale niestety nie mam tyle odwagi. I nie przeraża mnie sama myśl o małżeństwie, tylko moja beznadziejna nieporadność. Obawiam się, że nie podołam.
– Otwórz – prosi matka, teatralnie łzawiąc.
Tu nie ma nic do wzruszenia się, a ona swoim zachowaniem irytuje mnie na maksa, czego oczywiście nie pokazuję. Zamiast przewrócić oczami, na co mam nieodpartą ochotę, otwieram pudełeczko. W środku znajduje się bransoletka z imieniem narzeczonego. Pięknie zdobione, dość spore litery krzyczą, że należę do niego.
– Wzruszyła się – odzywa się tata, widząc na moim policzku samotną łzę.
– Jaki romantyk z naszego przyszłego zięcia… – dodaje mama.
– Gówno prawda – chlapie siostra, zapewne odnosząc identyczne wrażenie jak ja.
– Luna, do siebie! – krzyczy mama. – Dość mam twoich kąśliwych uwag.
Siostra nie zdąża nic odpowiedzieć, bo nagle rozbrzmiewa dzwonek do drzwi. Patrzę na zegar stojący na kominku, mam jeszcze pół godziny, zanim zjawi się Flavio.
– Pan Flavio Esposito do panienki Camilli – anonsuje gosposia i przepuszcza w progu mężczyznę, który jest przed czasem.
– Dzień dobry – wita się z nami i podchodzi do mojego ojca, żeby uścisnąć mu dłoń.
Szybko wycieram mokry policzek, co niestety nie uchodzi jego uwadze.
– Płakałaś? – pyta, stając przede mną.
– To ze wzruszenia – wtrąca matka. – Właśnie oglądamy prezenty, a bransoletka od ciebie jest taka romantyczna.
Esposito marszczy brwi, przyglądając się trzymanej przeze mnie biżuterii. Wcale się nie wzruszyłam. Czuję się jak oznakowana zwierzyna. Błyskotka ma pokazywać, do czyjego stada należę.
– Załóż ją – proponuje mama, dobijając mnie jeszcze bardziej.
Kiwam głową i próbuję założyć bransoletkę na nadgarstek, co jednak nie jest takie proste ze względu na drżenie rąk.
– Pomogę ci. – Flavio kuca przede mną i odbiera ode mnie podarek, a po chwili zakłada mi go na nadgarstek, pocierając delikatnie kciukiem wierzch mojej dłoni.
Skrępowana jego dotykiem, wstrzymuję oddech na kilka sekund. To wystarcza, aby mężczyzna wyprostował się i cofnął o krok.
– Jesteś gotowa? Możemy jechać? – pyta miękkim głosem.
– Tak – przytakuję, podnosząc się z sofy. Wygładzam sukienkę i spoglądam na matkę wychylającą się zza pleców mężczyzny. Dwoma palcami pokazuje uśmiech na swojej twarzy. Rozumiem rozkaz i uśmiecham się do Flavia nieśmiało.
– W takim razie jedźmy. – Wyciąga swoje ramię, a ja je przyjmuję.
Wychodzimy z domu na podjazd, gdzie stoi zaparkowany szary SUV. Ochroniarz otwiera tylne drzwi, wsiadam do środka, a za mną Esposito. Wiem, że rodzice teraz obcinają nas przez okno. Nie odpuszczą sobie tej przyjemności.
– Co byś chciała robić? – pyta mężczyzna, kiedy wyjeżdżamy z posesji.
– Ty decydujesz – odpowiadam. Jego rolą jest decydowanie o wszystkim, więc nawet się nie zastanawiam, dokąd pojedziemy i co będziemy robić. Wszystko mi jedno. Muszę tylko przeżyć ten dzień.
– Jestem głodny, a ty?
– Również.
– W takim razie zjemy lunch, a potem może przejdziemy się na spacer, co ty na to?
– Brzmi świetnie – kłamię, bo w rzeczywistości nie jestem głodna i nie mam ochoty na żaden spacer. Jedyne, na co mam chęć, to wpakowanie się do łóżka i schowanie przed całym światem.
Flavio podaje kierowcy nazwę włoskiej knajpki, która należy do jego rodziny, i po kilkunastu minutach jesteśmy już na miejscu. Wchodzimy do środka, idąc pod rękę. Piękna kobieta wita nas oficjalnie i prowadzi do stolika usytuowanego z dala od innych, przez co jest bardziej kameralnie. Ochrona sterczy przed wejściem do restauracji, co trochę mnie zaskakuje.
Zajmujemy miejsca naprzeciw siebie i niemal od razu podchodzi do nas kelner z butelkami białego i czerwonego wina.
– Które? – pyta mężczyzna.
– Białe – odpowiada mu Esposito, spoglądając na mnie.
Posyłam uśmiech potwierdzający dobry wybór, choć wolałabym czerwone. Kelner napełnia kieliszek najpierw mężczyźnie, a potem mnie. Po chwili zgodnie z sugestią mojego narzeczonego zamawiamy tagliatelle z truflami. Cały czas mam przyklejony uśmiech, ale w rzeczywistości chce mi się ryczeć, mimo że sytuacja wcale nie jest kiepska. Po prostu nie odnajduję się w roli narzeczonej.
– Wybrałaś już suknię ślubną? – pyta niespodziewanie, kiedy kelner odchodzi od stolika.
– Jeszcze nie, ale wkrótce matka zabierze mnie do salonu – mówię, chowając spocone dłonie pod stołem. Denerwuję się, choć nie mam powodu.
– A fryzura i makijaż? Wiesz, jak chcesz wyglądać w tym dniu?
– Matka przejrzała już katalogi i mówiła, że wybierze coś specjalnego.
– Kościół czy inne miejsce? – docieka.
– Z uwagi na bezpieczeństwo nasze i gości powinien być to nasz ogród. Matka uważa, że tak będzie najlepiej.
– A ty? – Patrzy na mnie z przymrużonymi oczami. – Jak ty uważasz, Camillo?
– Zgadzam się z nią.
Kelner przerywa nam rozmowę, a raczej przepytanki, przynosząc nasze dania. Jestem tak zestresowana pytaniami, że nie jestem w stanie docenić wykwintności i smaku potrawy.
– A jest coś, z czym się nie zgadzasz?
Oczywiście. Ten ślub, ale nie mam wyjścia.
– Rodzice wiedzą, co najlepsze dla ich dzieci – mówię to, co matka wpajała mi przez całe życie.
– Tak, wiedzą – mruczy pod nosem. – Chcesz w ogóle za mnie wyjść?
– Co to za pytanie? – burzę się, a po chwili wstrzymuję oddech. Kobieta nie powinna okazywać niezadowolenia wobec swojego narzeczonego czy męża. To kolejna lekcja od rodzicielki.
– Nic, co powiesz, nie zmieni naszej sytuacji, ale bądź ze mną szczera i odpowiedz.
– Chcę za ciebie wyjść. – Staram się brzmieć na pewną swoich słów, choć to strasznie trudne. Kłamanie wychodzi mi raczej kiepsko.
– Dlaczego, Camillo? Nawet mnie nie znasz.
– Dlatego, że to mój obowiązek – odpowiadam poważnie. Przecież nie będę kłamać, że z wielkiej miłości, bo jak sam zauważył, nie znamy się i nic o sobie nie wiemy. – Ale dołożę wszelkich starań, żeby nasze małżeństwo było poprawne – dodaję, chcąc wykazać się inicjatywą.
– Poprawne… – powtarza po mnie, przyglądając mi się z powagą. – Dla mnie to też patowa sytuacja – dodaje jakby z nutką żalu.
W końcu nie jestem chodzącą pięknością i moja uroda nie zrekompensuje mu utraty wolności. W sumie też nie jestem pewna, czy dla niego coś się zmieni po naszym ślubie.
– Dobrze wiedzieć – burczę, bo nie wiem dlaczego, ale zrobiło mi się cholernie przykro.
– Nie zrozum mnie źle. Jesteś piękną kobietą i niejeden dałby się za ciebie pokroić, ale obawiam się, że mogę nie spełnić twoich oczekiwań.
Jakbym jakieś miała. Nie mam planu na nasze małżeństwo, a jedyne, czego się ode mnie oczekuje, to posłuszeństwo wobec męża. Może jeśli będę posłuszną żoną, w jakiś sposób się kiedyś do siebie zbliżymy.
Dalej jemy w milczeniu, ale coś z jego wypowiedzi nie daje mi spokoju. Oczekiwania. Fakt, nie mam żadnych, ale to zabrzmiało, jakby nie był w stanie wypełnić obowiązku małżeńskiego.
– Jesteś gejem? – wyrywa mi się, zanim zdążę to przemyśleć.
Purpura zalewa moją twarz ze wstydu. Chowam ją w dłoniach, nie wierząc, że powiedziałam to na głos. Dlaczego przy nim nie mogę się opanować? Powinnam ugryźć się w język tak, jak zwykle, ale jest w nim coś, co cholernie prowokuje mnie do takiego zachowania. Od momentu naszego spotkania w łazience nie kontroluję swojego języka.
– Nie jestem. – Flavio łapie mnie za dłoń i odciąga ją od mojej twarzy. – Akurat w tej dziedzinie powinienem cię zadowolić, nawet jeśli masz perwersyjne upodobania. – Puszcza mi oczko, cały czas trzymając moją rękę.
Fala wstydu zalewająca mój dekolt, szyję i policzki owija mnie niczym trujący bluszcz. Ta rozmowa nigdy nie powinna mieć miejsca.
– Masz takie upodobania? – docieka z szerokim uśmiechem.
– Nie mam żadnych – wyznaję zawstydzona i próbuję wydostać dłoń z jego uścisku.
– Szkoda. – Wzdycha, puszczając moje palce.
Szkoda? Jak to szkoda? Czego on się spodziewał? Jestem dziewicą, a nie rozpustnicą.
Chrząkam coraz bardziej zażenowana i chwytam kieliszek wina. Upijam łyk i odruchowo oblizuję usta, czego nie powinnam robić, bo to niekulturalne, ale w stresie wszystko robię na opak. Przy nim nie potrafię się zachować, jak należy, jakby wszystko, czego nauczyłam się przez lata, wyparowało. Błądzę jak dziecko we mgle i nie mam nad sobą kontroli. Akcja w łazience na przyjęciu i teraz w restauracji uświadamiają mi, że nie zasługuję na męża z wyższych sfer. Powinnam być urocza, słodka i z nienagannymi manierami, a jestem prostaczką bez ogłady. Zbyt dużo potknięć jak na tak krótką znajomość.
Flavio
W krótkim czasie udaje mi się rozgryźć Camillę. Niestety dziewczyna żyje pod ogromną presją i przedkłada etykietę nad swoje dobro. Wychowana na idealną żonę, bez własnego zdania. Która kobieta nie marzy o zorganizowaniu własnego ślubu? Okej, to jest aranżowany ślub, ale jednak ślub. Sukienka, makijaż, fryzura, kwiaty i inne pierdoły to jego elementy, które powinna wybrać panna młoda, a nie jej matka.
Przez cały czas bacznie obserwuję narzeczoną i wiem, że wcale nie zgadza się z rodzicami i najchętniej zwiałaby jak najdalej ode mnie. Powstrzymuje ją tylko lojalność wobec rodziny. Gdy na spacerze opowiada o matce, na jej twarzy pojawia się niekontrolowany grymas, a całe ciało napina się jak struna. Czuję jej stres, kiedy idziemy pod rękę, a ona próbuje zachować minimalny dystans. Podpytuję ją o różne sprawy, ale ona odpowiada wymijająco, jakby bała się wyrazić własne zdanie.
Język jedynie troszkę jej się rozwiązuje, kiedy wspomina o pomocy potrzebującym i że kiedyś, przejeżdżając przez jedną z biedniejszych dzielnic Bostonu, widziała tłum stojący w kolejce po darmową miskę zupy. Poprosiła wtedy tatę, żeby nic nie kupował jej na urodziny, a zamiast tego wpłacił datek na pomoc biednym i bezdomnym, ale jej odmówił. Opowiada mi tę historię z takim żalem, że aż coś mnie kłuje w środku. Nadal jest jej cholernie przykro, że ojciec nie spełnił jej prośby i zamiast pomóc potrzebującym, kupił jej kolejną błyskotkę, której nie potrzebowała. Nie obwieszała się jak choinka, więc nie rozumiałem, jak Cameron mógł podarować córce tak gówniany prezent. Sam też nie wykazałem się kreatywnością, a ten szajs, który Camilla ma teraz na nadgarstku, wybrała Jen.
– Nie podoba ci się prezent ode mnie, prawda? – Chwytam jej szczupłą dłoń i unoszę delikatnie, przyglądając się krzykliwym literom. Bransoletka jest okropna i nie mogę uwierzyć, że spodobała się mojej szwagierce.
– Jest piękna – kłamie z lekkim uśmiechem, który przywdziewa za każdym razem, kiedy na nią patrzę.
– Nie kłam – mówię ostrzej, żeby dać jej do zrozumienia, że nie ze mną takie numery.
Dziewczyna wstrzymuje oddech, a jej oczy robią się szkliste.
– Jestem twoim narzeczonym, a wkrótce będę mężem, dlatego powiedz prawdę. Nie musisz udawać, że wszystko jest w porządku.
Camilla spina się jeszcze bardziej, a jej twarz blednie.
– To prezent od ciebie, więc jest piękna – duka, czym nie przekonuje ani mnie, ani siebie.
Chwytam za błyskotkę i zrywam z jej nadgarstka, a potem wyrzucam w krzaki obok parkowej alejki, po której spacerujemy. Dziewczyna patrzy na mnie oszołomiona, ale po chwili jej policzki robią się mokre od nieskutecznie powstrzymywanych łez.
Łapię ją za ramiona i pochylam się, żeby nasze twarze znalazły się na tej samej wysokości, i patrzę prosto w zapłakane oczy.
– Nie wiem, dlaczego matka nauczyła cię tak nieudolnie kłamać, i jeśli nie jesteś w tym mistrzynią, to lepiej tego nie rób. Prezent był gówniany i jestem pewien, że ci się nie podobał, więc przyznaj to.
Camilla kręci przecząco głową, zaciskając przy tym wargi i powieki, jakbym namawiał ją do grzechu, ale ja żądam tylko szczerości.
– Nie mogę… – szepcze, połykając łzy, które leją się już strumieniami.
– Dlaczego? – pytam coraz bardziej wkurzony.
– To niegrzeczne.
– Posłuchaj, Camillo, niegrzeczne jest okłamywanie narzeczonego, a nie powiedzenie mu prawdy. – Kciukami ocieram jej łzy, ale płyną kolejne i kolejne.
Z pewnością będzie uważała swój wybuch emocji za coś złego, ale ja przynajmniej wiem, że matka nie wyprała jej z uczuć. Przez chwilę obawiałem się, że nawet to jej odebrała.
– Usiądźmy, żebyś mogła się uspokoić. – Nie czekając już na jakąkolwiek reakcję z jej strony, prowadzę ją na jedną z drewnianych ławek usytuowanych wzdłuż alejki i daję jej czas na wypłakanie się i opanowanie.
– Przepraszam – duka po chwili, wycierając mokre ślady na buzi i przywdziewając maskę pełnego opanowania.
– Za kłamstwo? – dopytuję, mrużąc oczy.
– I za mój wybuch płaczu, to nigdy nie powinno mieć miejsca.
Przewracam oczami, poirytowany zasadami, jakie jej wpojono. To jest trudniejsze, niż zakładałem.
– Camillo, możesz płakać przy mnie, ile chcesz, to nie wstyd okazywać emocje. Proszę cię, bądź ze mną szczera, nie okłamuj mnie nigdy. Spędzimy ze sobą wiele czasu, a jeśli zaczniemy od kłamstwa, to się nie uda.
– Masz rację, przepra…
– I nie przepraszaj – przerywam jej.
Dziewczyna przekrzywia głowę i patrzy na mnie z podejrzliwością, ale i zaciekawieniem.
– Ja tylko chciałam, żeby nie było ci przykro – tłumaczy ze skruchą. Pewnie i tak żałuje, że nie udało jej się mnie okłamać.
– Przykro? Nigdy nie jest mi przykro – zapewniam.
Przez chwilę się zastanawiam, czy kiedykolwiek było mi smutno. Jedyny moment, jaki utkwił mi w pamięci, to ślub Jen i Gina. Wszystko wtedy na chwilę straciło sens.
– Ale nie powinnam mówić, że biżuteria od ciebie jest brzydka – wzdycha zrezygnowana.
– Jeszcze tego nie powiedziałaś – śmieję się lekko rozbawiony jej poczuciem winy. – Powiedz to teraz. Powiedz, że bransoletka jest okropna.
– Nie jest w moim stylu – przyznaje, migając się od skrytykowania błyskotki.
– Popracujemy jeszcze nad twoim wyrażaniem własnej opinii. – Puszczam oczko, nie chcąc jej dłużej męczyć.
Jak na pierwsze spotkanie sam na sam pokazała mi wiele, ale to nie była ona, tylko dziewczyna ulepiona przez rodziców według staroświeckich standardów. Chowana jak mniszka, nauczona zgadzać się ze swoim panem, którym ja nie zamierzam być. Mamy się pobrać i żyć ze sobą przez wiele lat, więc pewne rzeczy nie wchodzą w grę.
***
Po powrocie do domu Camilli zostaję zaproszony na drinka przez jej ojca. Nie odmawia się przyszłemu teściowi, więc rozgaszczam się w salonie, a dziewczyna idzie z matką do swojego pokoju.
– Mam nadzieję, że nie jesteś rozczarowany moją córką. – Cameron podaje mi szklankę whisky.
– Dlaczego miałbym być rozczarowany? – Mierzę go przenikliwym spojrzeniem, próbując wyczytać z jego twarzy, co miał na myśli.
– Wychowywaliśmy Camillę na twoją żonę i wpoiliśmy jej same najlepsze wartości, ale czasem się martwię, że to zbyt mało.
Zbyt mało? Zrobił z córki amebę bez własnego zdania, co jest marzeniem każdego faceta, ale nie moim. Wystarczyła chwila, żebym zauważył, że to nie jest prawdziwa ona. Stara się zachowywać zgodnie z wpojonymi zasadami, ale w środku dusi głos krzyczący: „Odpierdolcie się wszyscy!”.
– W jakim sensie?
– Boję się, że jeśli niewystarczająco dobrze ją wychowaliśmy, będziesz zmuszony ją skrzywdzić – papla, a moja szczęka drga.
– Zakładasz, że ją skrzywdzę, więc może po prostu powinieneś zerwać zaręczyny, wtedy będziesz spał spokojnie.
To by była najlepsza opcja dla nas obojga.
– Nic z tych rzeczy. Dotrzymuję słowa danego capo i nic ani nikt nie jest w stanie zmienić mojej decyzji – unosi się zmieszany.
Na jego miejscu skorzystałbym z tej opcji. Niby tak martwi się o Camillę, ale słowo dane wiele lat temu, i w dodatku nieodpowiedniej osobie, jest dla niego cenniejsze niż własna córka. Nigdy nie będę miał dzieci, mimo że kiedyś marzyłem o stworzeniu rodziny, ale w mafii nie płodzi się córek dla siebie, a synowie zamieniają się w bezduszne potwory. Nawet Sofia nie będzie w stanie ochronić Sergia przed jego przeznaczeniem. Sam nie miałem wpływu na swój los i choć mam w sobie coś z psychopaty, bo podoba mi się to, co robię, to jednak nie chciałbym, żeby mój syn poszedł w moje ślady.
– Więc nigdy więcej nie poruszaj tego tematu. Camilla jest moja i jej los leży w moich rękach, a jeśli cię to uspokoi, to nie zamierzam krzywdzić twojej córki bardziej, niż zrobiliście to ty i twoja żona – warczę wkurzony na kierunek naszej rozmowy.
– O czym rozmawiacie? – pyta Laila, dołączając do nas.
– Męskie sprawy – odpowiada jej zmieszany Ferrante.
– Gdzie Camilla? – pytam, bo miały zejść razem.
– Rozbolała ją głowa i kazała cię przeprosić – duka kobieta.
– W takim razie na mnie już pora – rzucam i żegnam się z gospodarzami, a potem ruszam do wyjścia. Łapię za klamkę, ale nie otwieram drzwi. Chwilę się miotam, bo mam wrażenie, że zrobiłem coś źle i przez to Camilla nie wyszła już z pokoju. – Jednak chciałbym się pożegnać z narzeczoną – oznajmiam, odwracając się w stronę jej rodziców. – Gdzie znajdę jej pokój? – Ruszam w kierunku schodów, jakbym był u siebie.
– Drugi po prawej – odpowiada Ferrante z westchnieniem bezsilności.
Może jeśli ktoś inny byłby narzeczonym jego córki, powstrzymałby go przed pójściem do jej sypialni, ale mnie nie może zatrzymać, w końcu jestem jego Świętym Graalem i przepustką do awansu społecznego, choć beze mnie i tak stoi wysoko.
Wchodzę po schodach energicznym krokiem i bez pukania wpadam do pokoju Camilli. Zastaję ją rozczesującą mokre włosy przed dużym lustrem wiszącym na ścianie. Stoi w satynowym szlafroku sięgającym prawie do kolan, a moją uwagę przykuwają szczupłe łydki i drobne bose stopy z paznokciami pomalowanymi na jakiś jasny kolor. Na mój widok nieruchomieje, a nawet wstrzymuje oddech.
Zamykam za sobą drzwi i podchodzę bliżej. Bez słowa przyglądam się jej twarzy i oprócz lekko zaróżowionych od płaczu oczu nie dostrzegam w niej żadnego dyskomfortu. Ból głowy to kłamstwo. Nie chciała mnie dziś już więcej oglądać.
– Boli cię głowa? – pytam, mrużąc powieki.
Kręci przecząco głową.
– To dlaczego nie zeszłaś?
Camilla nerwowo wychyla się za mnie i zerka na drzwi. Podchodzę do nich, otwieram i upewniam się, że nikogo za nimi nie ma, a potem je zamykam.
– Matka mi zabroniła – wyznaje, oddychając z ulgą, że nikt nie czai się na korytarzu i nie słyszy naszej rozmowy.
– Dlaczego?
– Kiedy przyszłyśmy do mojego pokoju, wypytywała mnie o nasze spotkanie i opowiedziałam jej o moim kłamstwie. Pouczyła mnie, że źle zrobiłam, przyznając się do własnego zdania. Nie powinnam sugerować, że bransoletka jest okropna. – Po jej policzku po raz kolejny dzisiejszego dnia spływają łzy, które szybko wyciera. – I nie powinnam płakać przy tobie – dodaje, pociągając nosem.
Pieprzona Laila jest gorsza niż Cameron. Tresuje córkę, jakby miała zostać żoną króla, a nie egzekutora. To, że jestem bratem capo, nie czyni ze mnie faceta, przed którym moja własna narzeczona ma klękać.
– Nie powiedziałaś, że jest okropna, tylko że nie w twoim stylu, a to różnica.
– Dla niej to to samo – szepcze drżącym głosem.
Cieszę się, że przynajmniej teraz jest ze mną szczera i nie próbuje mi wciskać kitów o bólu głowy. Kłamstwo to jedyne, czego nie toleruję.
Siadam na łóżku i klepię miejsce obok siebie, dając jej znać, żeby usiadła obok. Camilla rozchyla lekko usta, zaskoczona moją prośbą. W końcu jest w szlafroku i nie jestem pewien, czy ma coś pod nim.
– Usiądź, nic ci nie zrobię – zapewniam. Prędzej odrąbałbym sobie rękę, niż posunął się za daleko.
Spełnia moją prośbę i siada na materacu, zachowując pomiędzy nami dystans. Nie zmniejszam go, wiedząc, że czuje się skrępowana moją obecnością w jej sypialni.
– Camillo, nie chcę, żeby było ci przykro za każdym razem, jak będziesz miała inne zdanie niż twoja matka. Masz prawo się z nią nie zgadzać, ze mną również. To nic złego, jeśli powiesz, że coś ci się nie podoba.
– Matka mówi, że mnie sprawdzasz, czy będę dobrą żoną. Powinnam nią być i we wszystkim powinnam się z tobą zgadzać, powinnam być posłuszna – szepcze, spuszczając wzrok na swoje dłonie, które układa na kolanach.
Powinnam, powinnam, powinnam. Czy w jej słowniku to słowo jest wydrukowane grubą czcionką?
– Wiesz, co powinnaś?
Spogląda na mnie z ukosa i kręci głową. Jest strasznie zagubiona między tym, co wpaja jej Laila, a tym, czego ja oczekuję.
– Powinnaś być sobą. – Chwytam jej dłoń i przyciągam do swoich ust. Muskam aksamitną skórę, po czym odkładam rękę dziewczyny na jej kolano.
Zaróżowione policzki Camilli stają się teraz bardziej purpurowe, co tylko dodaje jej więcej uroku. Jest taka czysta i niewinna. Przeznaczona dla mnie i wyhodowana jak świnka na rzeź. Tak właśnie robi się w mafii. Sofia również była hodowana dla mężczyzn, którzy na jej szczęście mieli krótki żywot. Kto wie, może Camilli też się poszczęści i szybko zniknę z jej życia i z powierzchni ziemi.
– Muszę już iść, ale pojutrze znowu spędzimy ze sobą trochę czasu. Zastanów się, co byś chciała robić, może jakieś kino czy opera? Wszystko, na co będziesz miała ochotę, i nie mów o tym matce. – Puszczam jej oczko, kiedy na mnie spogląda.
Jej kąciki ust lekko drgają, jakby chciała się uśmiechnąć, ale z szacunku do Laili czuje, że nie powinna.
– Wybacz, że cię nie odprowadzę. – Wstaje i wskazuje na swój ubiór, ściskając materiał blisko szyi, żeby przypadkiem zbyt duży skrawek jej ciała nie ujrzał światła dziennego.
– Nie przejmuj się, poradzę sobie. – Wstaję i zanim wychodzę, jeszcze raz spoglądam na narzeczoną. Jest najsmutniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek poznałem. Nie przypomina już tej samej wesołej pieguski sprzed lat.
Schodzę do salonu, gdzie w napięciu czekają Laila i Cameron. Przy Camilli starałem się zachować spokój, ale widok tej dwójki tak mnie rozsierdza, że najchętniej pozbyłbym się ich z jej życia, co oczywiście nie wchodzi w grę, bo niestety domyślam się, że mimo wszystko ich kocha.
– Długo się żegnaliście – zauważa kąśliwie pani Ferrante.
– Nie dłużej niż ty jej kładłaś bzdury do głowy – odpowiadam oschle.
– No wiesz?! – burzy się kobieta.
– Laila. – Cameron twardo daje znać żonie, żeby zamknęła japę.
– Zanim wyjdę, omówmy w skrócie planowanie wesela.
– Sama się tym zajmę – oznajmia przyszła teściowa tak, jak się spodziewałem.
– Nie. Zajmie się tym profesjonalna wedding plannerka, a ty nie będziesz się wtrącać. O wszystkim decyduje Camilla.
– Ona tego chce? – pyta naburmuszona.
– Ja tego chcę. – Stawiam sprawę jasno.
– Oczywiście, oboje z żoną zgadzamy się na twoją propozycję. – Cameron patrzy na żonę, a ona potakuje z niezadowoleniem.
– To nie była propozycja i nie potrzebuję waszej zgody. – Odwracam się na pięcie i wychodzę na zewnątrz, gdzie przy moim aucie czeka diabeł wcielony zwany Luną.
– Wreszcie – sapie dziewczynka, chcąc brzmieć na zniecierpliwioną, ale w rzeczywistości musiała skądś biec, bo wygląda, jakby brała udział w maratonie.
– Schlebiasz mi, że na mnie czekasz – śmieję się rozbawiony.
– Nie dodawaj sobie. Masz i spadaj. – Wciska mi jakieś pudełko po butach.
– Bomba? – pytam, wierząc, że byłaby zdolna do jej skonstruowania i wręczenia mi osobiście. Smarkula jest zupełnym przeciwieństwem swojej siostry.
– Oczywiście, że tak. Otwórz za bramą, żebyś nie zasyfił nam podjazdu swoimi flakami.
– Jasne, twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
– No i tak trzymaj – rzuca, a potem z paniką patrzy na jedno z okien.
Podążam wzrokiem w to samo miejsce. Firanka lekko faluje, więc ktoś nas obserwuje i dam sobie palec uciąć, że jest to Laila.
– Dzięki za bombę czy cokolwiek innego tam jest. – Puszczam jej oczko i wsiadam do auta.
Każę kierowcy wrócić do parku i poszukać tej okropnej bransoletki. Czeka mnie dziś jeszcze jedna chujowa rozmowa.