Nigdy nie zapomnę. Tom II - Marta Zbirowska - ebook

Nigdy nie zapomnę. Tom II ebook

Zbirowska Marta

0,0
40,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Minęło pięć lat. Pięć długich lat, które miały przynieść zapomnienie. Liv i Colton próbowali wymazać siebie nawzajem ze swoich myśli, ale wspomnienia okazały się zbyt silne, a uczucia – zupełnie inne niż kiedyś. Rozgoryczenie, zawód i pustka zdominowały ich serca, pozostawiając pytania bez odpowiedzi.

Liv ułożyła sobie życie u boku Williama Harta – mężczyzny, który przez te wszystkie lata był dla niej oparciem i źródłem szczęścia. Jednak mimo spokoju i stabilizacji, wciąż czuła tęsknotę, której nie potrafiła nazwać.

Colton z kolei spędził ten czas, planując zemstę. Pragnął, aby wszyscy, którzy przyczynili się do jego upadku, zapłacili za swoje czyny. Nawet wobec Śnieżki – dziewczyny, którą kiedyś kochał – miał mroczne zamiary. Jej zdrada była dla niego ciosem, choć do samego końca trzymał się iskry nadziei.

Oboje uwikłani w przeszłość, nie zauważyli, że padli ofiarami bezwzględnej manipulacji. Targały nimi emocje, które uniemożliwiały dostrzeżenie prawdy. Rozliczenie z dawnymi krzywdami wydawało się nieuniknione, ale przyszłość miała wobec nich zupełnie inne plany.

Grzechy bywają uzależniające, a pokuty wzmagają apetyt.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 289

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Marta Zbirowska, 2024

Projekt okładki

Kamila Polańska

Zdjęcia na okładce

© Freepik

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

Redakcja

Aga Pankau

Korekta

Anna Łakuta

ISBN 978-83-88391-648-4

Warszawa 2025

Wydawca: Wydawnictwo Najlepsze

Prószyński Media Sp. z o.o.

ul. Rzymowskiego 28, 02-697 Warszawa

[email protected]

Drogi Czytelniku!

Jesteś, więc wzbudziłam Twoją ciekawość poprzednim tomem. Być może spodobała Ci się cała historia niewinnej miłości Liv i Coltona albo zachęciła Cię sama końcówka. Nieważne! Liczy się to, że jesteś i chcesz podążać śladami bohaterów.

Dziękuję i życzę Ci udanej lektury!

Rozdział 1

Colton

Przez ostatnie pięć lat przy życiu utrzymywały mnie gniew i chęć zemsty. Zamknięty przed światem zewnętrznym, odkrywałem swoje przeznaczenie. Dokładnie pamiętałem pierwszą noc w więzieniu, kiedy dostałem wpierdol od pachołków ojca za nieokazanie szacunku Donowi B. W najgorszych koszmarach nie śniłem, że będę zmuszony prze­bywać z nim przez kilka lat prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę. To było tak chujowe, a zarazem pouczające.

Początkowo stawiałem się i nie chciałem mieć nic wspólnego z facetem, który po śmierci mojej matki zostawił mnie w samej piżamie pod garażem dziadka. Miał wyjebane na to, co się ze mną działo, a zainteresował się, dopiero kiedy zostałem całkowicie sam. Nie miałem pojęcia, skąd się dowiedział o odejściu staruszka, ale skurwiel wiedział wszystko.

Przez pierwsze pół roku mojej odsiadki próbował przekonać mnie do siebie niekonwencjonalnymi metodami, ale nie zamierzałem się ugiąć. Współwięźniowie pukali się w głowę i nie chcieli przebywać w moim otoczeniu w obawie, że i oni zostaliby jego celem. Omijali mnie szerokim łukiem, a ja miałem spokój.

Wydawać by się mogło, że się nudziłem, ale nic bardziej mylnego. Za dnia pisałem listy do Liv, ale nie odpowiedziała na żaden z nich. W końcu odpuściłem. Wieczorami obrywałem za niesubordynację, a strażnicy udawali, że niczego nie widzą. Stary Black rządził więzieniem, a gdy się rozeszło, że jestem jego synem, osadzeni jeszcze bardziej mnie unikali albo włazili mi w tyłek. Zależało od sytuacji.

W końcu zrozumiałem, że gdy przyłączę się do Dona Blacka, moje życie w pudle stanie się łatwiejsze. Kiedy do niego poszedłem, oświadczyłem, że zagramy na moich warunkach. Wyłożyłem kawę na ławę i zabroniłem mu zwracać się do mnie „synu”. Nie dzierżyłem, kiedy tak mnie nazywał. Zabroniłem również wspominać o mamie. Nie chciałem, żeby plugawił jej imię. To, że odeszła, było wyłącznie jego winą. Nie zadbał o nią, choć wiedział o jej uzależnieniu. Sam handlował tym gównem i w domu trzymał towar, do którego miała nieograniczony dostęp.

Przyjął moje warunki, a po jakimś czasie wtajemniczył mnie w swoje interesy, które później stały się też moimi. Don B. zmarł rok przed moim wyjściem z więzienia i zostawił mi wszystko. Byłem jego jedynym krewnym, ale nie rozpaczałem po jego odejściu. Przez ostatnie lata swojego życia uczył mnie, jak zarządzać imperium, które zbudował, kiedy miał mnie w dupie. Okazało się, że w większości jego biznesy były legalne, a wpadł za coś, co zrobił w przeszłości. Przynajmniej taką śpiewkę mi sprzedał, a ja nie wnikałem, czy mówił prawdę. Gówno mnie to obchodziło. Miałem swoje problemy i plany. Odziedziczoną forsę postanowiłem wykorzystać do realizacji zemsty na wszystkich, którzy mnie zawiedli.

Przed wyjściem z celi zerwałem ze ściany portret Liv, który naszkicowałem na samym początku przymusowych wakacji. Zgniotłem go i miotałem się pomiędzy wyrzuceniem do śmieci a zabraniem ze sobą. Ostatecznie pozbyłem się go, wrzucając do kibla. Mimo że przestałem pisać do niej listy, przez dłuższy czas jeszcze miałem nadzieję, ale ona prysła jak bańka mydlana.

Opuściłem mury więzienne w słoneczny poranek. Pogoda przypominała tę sprzed pięciu lat. Wyraźnie pamiętałem, co wtedy robiłem i te malinowe usta zaciskające się na moim kutasie. Musiałem zaruchać, bo przez pięć lat waliłem konia, wracając pamięcią do kobiety, dla której byłem tylko wakacyjną przygodą. Potrzebowałem się wyżyć, i to jak najszybciej.

– Długo tak będziesz się gapił w niebo? Manna z niego nie spadnie! – krzyknął Kevin Beck, który został moją prawą ręką i pilnował interesów na zlecenie starego Blacka. Początkowo to jego ojciec się tym zajmował, ale dostał zawału podczas pieprzenia jakiejś dziwki.

Mężczyzna z założonymi rękoma opierał się o czarne maserati, szczerzył się i patrzył na mnie spod ciemnych okularów. Na sobie miał ciemne eleganckie spodnie, białą koszulkę, a na stopach mokasyny. Ciężko stwierdzić, czy przypominał biznesmena, czy raczej alfonsa przydrożnych ssaków.

– Bardziej pedalsko się nie dało? – zapytałem kąśliwie i zbliżyłem się do niego.

– Mówisz o moim stroju? Wiem, że jesteś trochę do tyłu, ale teraz taka moda. – Zdjął okulary i trzymając je w dłoni, obrócił się wokół własnej osi. – Dobrze cię widzieć na wolności.

Przywitaliśmy się, klepiąc się po plecach.

– Oby już tak zostało – mruknąłem i wpakowałem się na miejsce pasażera.

– Najpierw do mieszkania czy do firmy? – zapytał podekscytowany, wpasowując się za kierownicę.

– Do burdelu.

– I, kurwa, to rozumiem! – Klasnął w dłonie i odpalił silnik, który zaryczał jak dzika bestia.

Na początku byłem w stosunku do Kevina uprzedzony, bo widziałem w nim Chada. Facet udowodnił jednak swoją lojalność, a ja uświadomiłem sobie, że nie był idiotą i nie bawił się w Boga, manipulując czyimś życiem. Beck odwiedzał mnie często i zawsze przynosił ze sobą dokumenty. Ufałem mu, ale chciałem trzymać rękę na pulsie. Miałem nauczkę po numerze, jaki wywinął mi Bruce Preston razem ze swoim adwokatem. Wtedy byłem naiwnym szczeniakiem myślącym, że chcieli mi pomóc. Wątpiłem, że Liv wiedziała o ich przekręcie, ale nie zrobiła nic, żeby poznać prawdę. Tak było jej wygodniej. Lato się skończyło, a ona wróciła do swojego prawie idealnego życia.

Pozwoliła mi uwierzyć, że czekała nas wspólna przyszłość i że coś znaczyłem, ale tak naprawdę w jej oczach byłem nic nieznaczącym robakiem. Kochałem ją i do ostatniego dnia miałem nadzieję, że ona mnie też. Dokładnie wiedziała, gdzie przebywałem, ale nie pofatygowała się, żeby przyjechać na widzenie albo chociaż odpisać na jeden z tych pieprzonych listów, które jej słałem. Numer telefonu też zmieniła, bo już pierwsza próba połączenia okazała się nieudana. Zrobiła wszystko, żeby się ode mnie odciąć. To bolało chyba nawet bardziej niż zdrada Chada. Oboje byli siebie warci.

Zamierzałem zniszczyć jej ojca, tego durnowatego adwokata i zdradzieckiego Chada. Co do Śnieżki, jeszcze nie zdecydowałem. Minęło pięć lat, ale dla mnie czas się zatrzymał. Wszystko nadal wydawało się świeże, tyle że moje uczucia już nie były takie czyste.

Liv

Męska dłoń wędrowała po moich nagich ramionach, a słodkie pocałunki znaczyły napiętą skórę. Chciałabym nie wychodzić z łóżka, ale czekał mnie ciężki dzień. Przekręciłam się na plecy, a William zawisł nade mną i skradł kolejnego buziaka.

– Dzień dobry.

– Dzień dobry – zaszczebiotałam z uśmiechem i wplotłam palce w jego gęste włosy.

– Muszę się zbierać, ale jeśli chcesz, mogę zamienić się z Zackiem.

– Która godzina?

– Dochodzi dziesiąta.

– Niech to szlag! – Szybko wyskoczyłam z pościeli, zmuszając mężczyznę, by się odsunął. – Jestem spóźniona.

– Na co?

– Spotkanie z ważnym klientem – skłamałam, bo nie chciałam go martwić.

– Mam się zamienić? – zapytał, kiedy spanikowana wbiegałam do łazienki.

– Nie możesz ciągle wykorzystywać Zacka. Też ma życie prywatne.

Nie zamykając drzwi, zrobiłam siku – bo w sumie byliśmy już na tym etapie związku, kiedy przestawało czuć się skrępowanie – a potem wskoczyłam pod prysznic. Nie pamiętałam, czy kiedykolwiek brałam go w tak ekspresowym tempie. Darowałam sobie pełny makijaż, przeciągnęłam tylko rzęsy tuszem i pomalowałam usta czerwoną szminką.

Naga wróciłam do sypialni i włożyłam jeden z formalnych kostiumów przeznaczony na nudne spotkania. Na co dzień nosiłam się bardziej luźno.

– Gdzie moje szpilki? – zapytałam spanikowana, podczas gdy mężczyzna obserwował mnie z uwagą.

– Trzymasz je w rękach.

– Masakra, to bez sensu. Przecież i tak nie zdążę. – Usiadłam obok niego zrezygnowana.

William objął mnie ramieniem i przytulił. Dawna ja rozbeczałaby się w minutę, ale nowa była twardzielką.

– Wszystko w porządku, skarbie?

– Wiesz, że nie. Dałam plamę po całości.

– Nie o to pytam.

– Proszę, nie próbuj robić mi terapii, nie jesteś moim lekarzem – burknęłam, wstając z materaca. Nie podobał mi się jego badawczy wzrok, bo w ostatnim czasie nagminnie tak na mnie patrzył.

Hart złapał mnie za rękę i przyciągnął między swoje nogi.

– Nie jestem twoim lekarzem, ale narzeczonym, więc mam prawo się martwić. – Spojrzał na mnie z troską i miłością, a ja poczułam się głupio z powodu wcześniejszych wniosków.

– Wiem, przepraszam. – Objęłam go za szyję. – Ale te ciągłe pytania mnie męczą. Terapię skończyłam dawno temu i naprawdę wszystko jest w porządku. Nie masz czym się martwić, a jeśli coś będzie nie tak, dam znać. – Pocałowałam go w usta namiętnie. I tak już byłam spóźniona i nie miałam wpływu na to, co działo się w kawiarni.

– Może jednak się zamienię?

– Yhm – mruknęłam w jego usta i wpiłam się w nie, wsuwając język. Chciałam zaszaleć i przekonać narzeczonego do czegoś nowego.

– Zwolnij, maleńka. Najpierw rozmowa. – Zaśmiał się w seksowny sposób.

Odsunęłam się i pozwoliłam mu iść do salonu po telefon. Stanęłam w progu i oparłam się o futrynę, przyglądając się narzeczonemu ze wzwodem w spodniach. Z każdą sekundą jego rozmowy moja mina rzedła. Zack był nieugięty, bo William wisiał mu już kilka dyżurów.

– Sama słyszałaś. Muszę jechać, ale może ty przyjedź do mnie – zaproponował z nadzieją.

– Chyba nie jestem jeszcze gotowa na wizytę w Naperville.

– Nie naciskam, ale będę tęsknił. Kocham cię. – Podszedł do mnie i pocałował najpierw w czoło, a potem w usta. Chwycił kluczyki wiszące w gablotce i wyszedł z mieszkania.

Nie jeździłam do domu od drugiego roku studiów, bo miasto ciągle kojarzyło mi się z Coltonem. Nie chciałam dłużej za nim tęsknić i przywoływać wspomnień. Zranił mnie, ale dzięki terapii i Williamowi udało mi się pozbierać. Moje problemy miały głębsze podłoże i nie chodziło tylko o niespełnioną miłość. To siedziało we mnie od wczesnych lat. Poradziłam sobie również z atakami paniki, a raczej nauczyłam się je tłumić.

Jeden z ostatnich przytrafił mi się, kiedy pan Cooper przekazywał wieści o Blacku. Gdy lekarz podał mi coś na uspokojenie, a lek zaczął działać, adwokat zapytał, czy mam jakieś rzeczy ­Coltona, które mogłabym mu przekazać. Oddałam tylko portfel. Nie wiedziałam, dlaczego zachowałam resztę, ale wtedy czułam, że nie powinnam mu zwracać pozostałych przedmiotów. Chyba wydawały mi się zbyt osobiste, żeby ktokolwiek inny mógł je oglądać. Nie wiedziałam też, z jakiego powodu zabrałam to wszystko do Chicago. Kiedyś nawet chciałam się pozbyć rzeczy chłopaka, ale nie miałam sumienia. Planowałam przekazać je komuś z ekipy, żeby mu oddał, ale jakoś się nie złożyło.

Z moich obliczeń wynikało, że jeśli nie wyszedł wcześniej, to powinien był to zrobić najpóźniej miesiąc temu. Miałam nadzieję na rychłe spotkanie, ale sama nie zamierzałam szukać kontaktu. Może nawet nie powinnam o tym myśleć. Powrót do przeszłości nie był dobrym pomysłem.

Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk nadchodzącej wiadomości. Przełknęłam ślinę, czując narastający stres.

Abi:

Mam nadzieję, że doktorek tak cię wypieprzył,

że nie masz siły ruszyć dupska,

bo inaczej ci nie wybaczę, że zostawiłaś mnie

tym harpiom na pożarcie!

Ja:

Wybacz, zaraz będę.

Chwyciłam za torebkę i klucze od mojego nowiuśkiego range rovera, a kilka sekund później pędziłam do firmy. Od jakiegoś czasu ciągle mieliśmy kontrole, które zawsze przysparzały mnóstwo nerwów. Przechodziliśmy je pozytywnie, ale nie wiem, co bym zrobiła, gdyby się okazało, że jednak popełniliśmy jakiś błąd.

Tego dnia mieliśmy kontrolę w naszej Rose Cafe w centrum. To miejsce było nie tylko kawiarnią, ale również moim rajem na ziemi. Z pomocą Abi stworzyłam świetnie prosperujący biznes, który stał się także przestrzenią, gdzie mogłam się wyciszyć, a jednocześnie być wśród ludzi.

Wnętrze urządziłyśmy w bardzo przytulnym stylu, a ściany ozdobiłyśmy obrazami namalowanymi przez rokującą ­studentkę malarstwa. Róże Zeidy w odcieniach czerwieni idealnie kontrastowały z bielą drewnianych mebli. Co jakiś czas malarka wymieniała prace ze względu na ewolucję duszy artystycznej, ale zawsze wpasowywała się w klimat. Przy kawiarni, wśród biurowców, urządziłyśmy też ogródek, który był chętnie oblegany przez pracowników pobliskich korporacji. Niektórzy pojawiali się rano, zaraz po otwarciu, i odchodzili na fajrant. Zamieniali cztery ściany swojego biura na swobodną przestrzeń w miłym otoczeniu.

Abigail Spencer była świetnym cukiernikiem, a jej wypieki podbijały całe Chicago. Sama zakochałam się w jej warkoczu cynamonowym i kostkach z masła orzechowego. Przez moją miłość do naszych produktów przybyło mi parę kilo, ale wcale mi one nie przeszkadzały.

Gdy parkowałam przed zapleczem, dostrzegłam Abi palącą papierosa. Była takim samym nałogowcem jak ja. Potrafiłyśmy nie sięgać po fajki przez kilka dni, a innym razem kotłować, ile fabryka dała.

– No w końcu zjawiła się królowa Rose Cafe. – Wykonała ukłon w moją stronę ze szlugiem między zębami i w poplamionym fartuchu. Wyglądała bardziej jak pracownik rzeźni niż cukiernik.

– Nie mów, że przyjęłaś ich w takim stanie. – Spojrzałam na nią z politowaniem. Zorientowałam się, że włosy również miała upaćkane w czymś, co przypominało krew. – I co w ogóle się stało? – Wyjęłam jej fajkę z ust i zaciągnęłam się dymkiem, oczekując koszmarnych wieści.

– Kontrola przebiegła pomyślnie, ale później zdarzył się wypadek. Spokojnie, ucierpiało tylko wiadro z pomadą różaną.

– I ty.

– No i ja. – Zaśmiała się i wyciągnęła kolejnego papierosa. – Wkurzyłam się, bo te nowe wiadra są kiepskie w otwieraniu. Producent powinien iść za to siedzieć.

– Tak, z pewnością. Może od razu krzesło?

– Dobry pomysł. Jak go kiedyś podam do sądu, będę o to wnioskować.

– Na razie mamy spokój, ale ciekawe na jak długo. – Zmieniłam temat, bo w kwestiach kryminalnych nie czułam się zbyt swobodnie.

– Nie wiem, ale jak dorwę tego chujka, co nam to robi…

– Skręcisz mu jądra – skończyłam za nią, dokładnie wiedząc, co chciała powiedzieć.

– Jak ty mnie dobrze znasz!

Nieporównywalny wymiar kary dla producenta pomady i donosiciela. Uwielbiałam jej humor, ale czasem wydawało mi się, że zatrzymała się gdzieś w dzieciństwie. Trochę przypominała mi Shelby, choć z pewnością była jej lepszą wersją.

– Jak tam doktorek?

– Wyjechał.

– Wypieprzył cię, tak jak myślałam?

– Może nie tak, ale było spoko – parsknęłam, widząc jej podekscytowanie.

Seks nie stanowił dla niej tematu tabu. Lubiła o nim rozmawiać, a jeszcze bardziej opowiadać o swoich podbojach. Czasem słuchałam jej z wypiekami na twarzy, bo relacjonowała tak gorące sceny, że trudno było sobie ich nie zwizualizować.

– Spoko? Opowiadaj ze szczegółami! – Zgasiła peta i chwyciła mnie pod ramię.

Weszłyśmy do kawiarni przez zaplecze, a ja opisałam Abi z grubsza, jak minęły mi dwa dni z Williamem. Dzięki jej wyluzowanej osobowości również nie miałam oporów, by się otwierać, ale moje życie erotyczne zwyczajnie nie było tak bogate jak jej.

– Ale w dalszym ciągu nie wspomniałaś mu o kontrolach – zauważyła, zmywając zaschniętą maź z włosów.

– Nie, i nie mam zamiaru. Prędzej czy później temu komuś się znudzi.

– Skoro tak mówisz…

– To tylko niezadowolona konkurencja. Przetrwamy to – zapewniłam, przekonując ją i samą siebie. Ja również potrzebowałam takiego pocieszenia, bo coraz bardziej zaczynałam wątpić, że ten ktoś się odczepi. Miałam swoje podejrzenia, ale brakowało mi dowodów.

– Dobra, przyjmijmy taką wersję, a na dziś robimy sobie wolne. Mamy co świętować.

– Jasne, tylko sprawdzę, czy wszystko w porządku. A ty postaraj się nie wpaść w kolejną pomadę.

– Ej, to ona wpadła na mnie. – Przewróciła oczami i ściągnęła upaćkany fartuszek. Coś tam jeszcze mamrotała pod nosem, ale już jej nie słuchałam, bo inaczej nigdy nie wyszłabym z zaplecza.

Przeszłam najpierw przez kuchnię i przywitałam się z pracownikami, po drodze kradnąc porcję brownie z płatkami róż. Rozpływałam się też nad kuszącym wyglądem donutów w polewie pistacjowej i moich ulubionych kostek z masła orzechowego. Wszystko to autorskie przepisy Abi, a ja z przyjemnością byłam ich testerem. Starałam się ograniczać z pałaszowaniem naszych słodkości, jednak one tak kusiły. Złapałam jedną kostkę masła orzechowego i zjadłam, zanim wyszłam na salę.

– Hej, słońce – przywitał mnie Etan, cmokając w policzek. – Masz czekoladę w kąciku – szepnął mi do ucha. Był świetnym baristą i dobrym przyjacielem.

– Dzięki. – Szybko otarłam usta z dowodów podjadania. – Zrobisz dwa americano na wynos?

– Jasne. Znowu się urywacie?

– Coś w tym stylu. – Posłałam mu przepraszający uśmiech.

Rozejrzałam się dookoła i z radością stwierdziłam, że klientela dopisała jak zwykle. Gości było wielu, ale miałam naprawdę świetny zespół, który dawał radę.

– Spokojnie, będę trzymał rękę na pulsie – zapewnił, podając mi dwa kubki. – Jeden z wkładką.

– Który?

– Zgadnij. – Puścił mi oczko.

Oczywiście ten z napisem „Królowa lodu”. Idealnie pasował do Abi, bo mroziła wszystkim serca, twierdząc, że nikogo nie potrzebuje i nie chce tworzyć poważnej relacji. Mój był podpisany „Słońce”, bo tak mnie nazywał Etan. W naszej kawiarni nie podpisywaliśmy kubków imionami klientów – to wydawało się zbyt oklepane. Zamiast tego barista wypisywał komplementy lub sentencje. Czasem bazgrał swój numer telefonu i, o dziwo, kobiety niekiedy dzwoniły. Uważały, że był uroczo czarujący. No bo w sumie to prawda. Szkoda, że Abi nie brała go pod uwagę.

Wróciłam do przyjaciółki, która wyglądała już o niebo lepiej bez tej paćki na głowie i brudnego fartucha. Wyszłyśmy z Rose Cafe i w świetnych humorach pojechałyśmy się zrelaksować.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI