Frunze w meczecie - Cezary Kościelniak - ebook + książka

Frunze w meczecie ebook

Cezary Kościelniak

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jedynym państwem Azji Centralnej, które zagnieździło się w świadomości Europejczyków, pozostaje Afganistan. Dawne republiki radzieckie: Tadżykistan, Turkmenistan, Uzbekistan i Kirgistan, zlewają się w jakąś bezkształtną całość, ich istnienie umyka świadomości Europejczyków. I tylko dzięki temu, że stały się państwami końca, zachowały one stary, niekoniecznie dobry świat. Pozostały probierzem tego, czym było imperium radzieckie i co po sobie zostawiło – na każdej możliwej płaszczyźnie: politycznej, gospodarczej, religijnej, kulturowej, społecznej.

Frunze w meczecie jest kulturowym reportażem z Kirgistanu – niegdysiejszej Kirgizji, jednego z najbardziej tajemniczych państw Azji Centralnej. Autor pokazuje jego teraźniejszość, mocno – znacznie mocniej, niżbyśmy się spodziewali – naznaczoną sowiecką przeszłością. Pokazuje świat o historii długiej i krótkiej zarazem. Świat, który miał być monolitem, a jest pełen sprzeczności.

"Ontologicznie końcem będzie to, co nieistotne i niewidoczne. Albo nieistniejące. Kirgizja jest na końcu. Na końcu świata. Niewielu ludzi wie, gdzie jest Kirgizja, a jeszcze mniej – czym ona jest. Można tam znaleźć Związek Radziecki, jaki przechowujemy we wspomnieniach. Dziadowski, a jednocześnie egzotyczny. Fascynujący i odpychający zarazem. Taka jest właśnie Kirgizja: azjatycka kultura zmieszana z islamem i sowiecką historią. Państwo zupełnie nieznane, w którym czas płynie wolniej. Kirgizja ostatnia, na samym końcu." (fragment)

Cezary Kościelniak, filozof, pracownik Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, eseista i felietonista. Fascynuje go poznawanie ludzi i odkrywanie miejsc w kulturach bliskich i dalekich. Czujny nomad i obserwator świata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 134

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Roz­dział 1Ko­niec

Zwykle mówi się, że na koń­cu świa­ta jest Nowa Ze­lan­dia. Ale każ­dy wie, co to Nowa Ze­lan­dia, gdzie leży i kto tam miesz­ka. Nowa Ze­lan­dia jest cał­kiem, cał­kiem, trud­no ją uznać za ko­niec. Nowa Ze­lan­dia tak­że na ma­pie nie­ko­niecz­nie musi być koń­cem. Na ame­rykań­skiej ma­pie cen­trum świa­ta sta­no­wi Ame­ryka, a Nowa Ze­lan­dia leży gdzieś po­środ­ku. Kryte­rium koń­ca świa­ta musi być za­tem inne. On­to­lo­gicz­nie koń­cem bę­dzie to, co nie­istot­ne i nie­wi­docz­ne. Albo nie­ist­nie­ją­ce. Kir­gi­zja jest na koń­cu. Na koń­cu świa­ta. Nie­wie­lu lu­dzi wie, gdzie jest Kir­gi­zja, a jesz­cze mniej – czym ona jest. Kie­dyś od­po­wiedź była dużo prost­sza: to był ZSRR. Po 1991 roku wszyst­ko się zmie­ni­ło. Kir­gi­zja uzyska­ła nie­pod­le­głość. Tyl­ko co to za nie­pod­le­głość? Tutej­sza lud­ność wszyst­ko, co mia­ła, za­wdzię­cza­ła mi­nio­ne­mu sys­te­mo­wi. Ko­mu­ni­stycz­ne im­pe­rium nie było ani wro­giem kul­tural­nym, ani opraw­cą. ZSRR roz­padł się dziw­nie szyb­ko i rów­nie szyb­ko małe brat­nie na­ro­dy po­tra­ci­ły swo­je i tak nie­wiel­kie za­so­by. Kie­dyś na te­re­nie Re­publi­ki Kir­gi­skiej były Pik Le­ni­na i Pik Po­bie­dy. Coś, o czym wie­dział cały świat, dwa z po­śród ra­dziec­kich sied­mio­tysięcz­ni­ków. Dzie­ci uczyły się o tym w szko­le od Ar­chan­giel­ska po Osz, na­wet w Au­stra­lii się o tym uczyły. A te­raz kogo ob­cho­dzi naj­wyż­szy szczyt Kri­gi­sta­nu? Je­dynym pań­stwem Azji Cen­tral­nej, któ­re za­gnieź­dzi­ło się w świa­do­mo­ści Eu­ro­pej­czyków, po­zo­sta­je Afga­ni­stan. Daw­ne re­publi­ki: Ta­dżyki­stan, Turk­me­ni­stan, Uz­be­ki­stan i Kir­gi­stan, zle­wa­ją się w ja­kąś bez­kształt­ną ca­łość. I tyl­ko dzię­ki temu, że sta­ły się pań­stwa­mi koń­ca, za­cho­wa­ły sta­ry, nie­ko­niecz­nie do­bry świat. Moż­na tam zna­leźć Zwią­zek Ra­dziec­ki, jaki prze­cho­wuje­my we wspo­mnie­niach. Dzia­dow­ski, a jed­no­cze­śnie eg­zo­tycz­ny. Fa­scynują­cy i od­pycha­ją­cy za­ra­zem. Taka jest wła­śnie Kir­gi­zja: azja­tyc­ka kul­tura zmie­sza­na z is­la­mem i so­wiec­ką hi­sto­rią. Pań­stwo zupeł­nie nie­zna­ne, w któ­rym czas płynie wol­niej. Kir­gi­zja ostat­nia, na sa­mym koń­cu. Wa­lu­ta kir­gi­ska, som, jest nie do zdo­bycia w eu­ro­pej­skich kan­to­rach, moż­na ją kupić tyl­ko na miej­scu. Nie war­to jej też wy­wo­zić, bo w żad­nym ban­ku za gra­ni­cą się jej nie wy­mie­ni.

Z po­praw­nym na­pi­sa­niem na­zwy tego kra­ju rów­nież nie jest ła­two. Od­ru­cho­wo chcia­ło­by się na­pi­sać „Kir­giz­stan”, co od­da­je na­zwę kra­ju. Edytor – zgod­nie z re­guła­mi sztuki – po­pra­wia pi­sow­nię: Kir­gi­stan. Tak in­tui­cyj­nie rzec bio­rąc, po­win­no być „Kir­giz” i do tego do­le­pio­ne „stan”, a jest „Kir­gi”.

Do kra­ju na koń­cu świa­ta nikt nie chce prze­je­chać. A ja chcę wła­śnie tam, do­kąd inni nie chcą. Mam je­chać na ten ko­niec, bę­dzie oka­zja mó­wić do tam­tej­szych studen­tów. Unij­ny pro­gram po­mo­co­wy. Nikt inny z ko­le­gów z roz­wi­nię­tych bez­piecz­nych państw za­chod­nich nie chciał na ten ko­niec świa­ta. Wo­le­li ko­smo­po­li­tycz­ną Asta­nę czy Ał­ma­ty. A może po pro­stu się bali? ZSRR, jak by nie pa­trzeć, za­wsze wy­da­wał się strasz­ny, a co do­pie­ro jego opłot­ki?

Geo­gra­ficz­nie z koń­cem jest za­wsze tak, że trud­no się tam do­stać. Na lot­ni­sku w Istam­bu­le sa­mo­lot do Osz od­la­tuje z ostat­nie­go sta­no­wi­ska. Bram­ka numer pięć­set któ­ryś. Trze­ba iść z ki­lo­metr przez halę. Przy każ­dej ko­lej­nej bram­ce wid­nie­ją co­raz bar­dziej eg­zo­tycz­ne na­zwy de­styna­cji. Pa­sa­że­ro­wie też ule­ga­ją prze­po­czwa­rze­niu. Masa gar­ni­turow­ców i turystów stop­nio­wo top­nie­je, sub­tel­nie od­da­jąc miej­sce odzia­nym w tra­dycyj­ne stro­je mu­zuł­ma­nom. W pew­nym mo­men­cie ła­pię się na myśli, że wy­glą­da­ją, jak­by szli z me­cze­tu, a nie do sa­mo­lo­tu. I tak jest w isto­cie – idą z me­cze­tu. Fa­cet w ozdob­nych pap­ciach, jak­by do­pie­ro co za­koń­czył mo­dli­twę, za nimi po­dą­ża­ją ko­bie­ty o cał­ko­wi­cie za­sło­nię­tych twa­rzach. Dla nich po­dróż sa­mo­lo­tem jest po­nie­kąd przej­ściem z jed­ne­go me­cze­tu do drugie­go – wra­ca­ją z Mek­ki do swo­ich ro­dzin­nych siół, le­żą­cych gdzieś tam w Cen­tral­nej Azji. Ale jest coś jesz­cze, coś bar­dziej zna­jo­me­go. Wszyscy sto­ją spię­ci, nie­wie­lu pa­sa­że­rów się uśmie­cha, w za­sa­dzie nikt się nie uśmie­cha. At­mos­fe­ra co­dzien­nej życz­li­wo­ści ro­dem z ZSRR. Tu za­czyna się inny świat. Ja już tu je­stem, w mie­szan­ce kul­tur – is­lam­skiej i ra­dziec­kiej. Tro­chę jak­bym po­dró­żo­wał w cza­sie. С того времени я в Cоветском Союзе.

Chwi­lę po od­pra­wie roz­po­czyna się bieg wy­pad­ków, któ­re zo­sta­ły mi kul­turo­wo za­szcze­pio­ne w dzie­ciń­stwie – jak każ­de­mu obywa­te­lo­wi so­cja­li­stycz­nych państw. Naj­pierw bieg do sa­mo­lo­tu. Za­gubie­ni Ame­ryka­nie nie ro­zu­mie­ją ję­zyka łok­ci i sprytu. Na nic przy­da­dzą się har­wardz­kie lek­cje so­cial skills. Tutaj skills trze­ba mieć w łok­ciach. Przy­da­je się spryt ro­dem z daw­ne­go sys­te­mu, kie­dy czło­wiek musi prze­biec z au­to­bu­su do sa­mo­lo­tu, cho­wa­jąc przy tym pod pa­zuchą tor­bę pod­ręcz­ną wiel­ko­ści 4XL, wbiec na po­kład i za­jąć fo­tel, nie­ko­niecz­nie swój. Ame­ryka­nie są za­sko­cze­ni, że w sa­mo­lo­cie nie obo­wią­zują miej­sców­ki. Myśle­li, że zaj­mą miej­sca wska­za­ne na kar­cie po­kła­do­wej. Jak kto raz usią­dzie, to nie ustą­pi. Do zmia­ny miej­sca nie spo­sób ni­ko­go na­kło­nić, ewen­tual­nie moż­na pró­bo­wać prze­kupić.

Nad­ru­chli­wi pa­sa­że­ro­wie za­czyna­ją coś za­ła­twiać. Naj­lep­szym mo­men­tem na wyj­mo­wa­nie ba­ga­żu pod­ręcz­ne­go oka­zuje się start sa­mo­lo­tu. Za­ło­ga nad ni­czym nie pa­nuje. To jest Azja Cen­tral­na.

Emo­cje ro­sną. Za­raz po star­cie rusza coś w ro­dza­ju ba­za­ru. Wyj­mu­je się za­kupy, je­dze­nie, prze­róż­ne na­po­je. Jesz­cze przed star­tem za­czyna się po­si­łek. Вкусные закуски. Бутерброды, водка и другое. Wód­ka. W ma­łych bu­te­lecz­kach, by prze­szła przez kon­tro­lę bez­pie­czeń­stwa, ale po­le­wa­na wie­lo­krot­nie. Uczta po wy­gra­nej bi­twie o fo­tel i do­mo­wa at­mos­fe­ra. Na ba­za­rze pa­nuje kul­tura wy­mia­ny. Пожалуйста, надо попробовать. Lot sa­mo­lo­tem przy­po­mi­na экскурсию на поезде, taką z Mo­skwy do re­gio­nów Azji Cen­tral­nej, trwa­ją­cą kil­ka dni. Z Mo­skwy, z Istam­bu­łu – skąd­kol­wiek po­dró­żujesz, закуски mu­szą być. Закуски są czę­ścią tej kul­tury, закуски po­zwa­la­ją zbli­żyć się do sie­bie. Po­tem pada ma­gicz­ne: „Рад познакомиться” – i mo­żesz le­cieć z no­wymi przy­ja­ciół­mi.

Jest roz­mo­wa. Ogól­ni­ko­wa i ra­czej bez­piecz­na. W sa­mo­lo­cie nie ma miej­sca na roz­mo­wy po­li­tycz­ne. Moje na­iw­ne pyta­nia są więc zbywa­ne przez obytych w tutej­szych po­dróż­ni­czych za­sa­dach. „Я не знаю. Меня политика не интересует. Лучше дышать, когда меньше занимаешься политикой”. I ta­kie tam. Po­tem, już na miej­scu, do­wiem się, że to nie prze­jaw igno­ran­cji, ale pe­wien me­ta­ję­zyk. Je­śli się cze­goś oba­wiasz, je­śli nie wiesz, jaki jest cel pyta­ją­ce­go, le­piej się nie zdra­dzać. Le­piej po­wie­dzieć: „Я не знаю”. Albo przed­sta­wić dwa sta­no­wi­ska. Tak też moż­na. Tak jest bez­piecz­niej. Tego kodu trze­ba mi się na­uczyć. „Я не знаю” ozna­cza, że coś jest pro­ble­ma­tycz­ne. W Pol­sce w po­dob­nych sy­tua­cjach cza­sem mó­wi­my: „nie znam się”, ale „не знаю” ma w so­bie więk­szą siłę; taki kod po­zwa­la­ją­cy usta­lić sto­sunek roz­mów­cy do po­li­tyki: „Zo­staw mnie w spo­ko­ju, ja się do tych spraw nie wtrą­cam”.

O koń­cu wiem co­raz wię­cej. W za­sa­dzie gro­no pa­sa­że­rów od­da­je róż­ni­ce et­nicz­ne Kir­gi­sta­nu. Na po­łu­dniu, w оболa­сти Osz miesz­ka­ją Kir­gi­zi i Uz­be­cy. Uz­be­cy to po­boż­ni, wręcz nad­gor­li­wi mu­zuł­ma­nie. Ich żony lecą w in­nej czę­ści sa­mo­lo­tu. Albo zaj­mu­ją miej­sca w rzę­dzie za­raz za swo­imi mę­ża­mi. Są nie­pi­śmien­ne. Zwra­ca­ją uwa­gę kir­gi­skim dziew­czynom, by nie roz­ma­wia­ły z ob­cymi. Ukryte na­pię­cie mię­dzy kon­ser­wa­tyst­ka­mi a li­be­rał­ka­mi. Z ich ję­zyka­mi jest jak z cze­skim i pol­skim.

Kir­gi­skie dziew­czyny, li­be­rał­ki, niby igno­rują kon­ser­wa­tyw­ne ko­le­żan­ki, ale pro­szą, bym mó­wił ci­szej, by tam­te nie usłysza­ły. Same nie za­ma­wia­ją wina, bo po­noć im nie wol­no. Pro­szą mnie, abym za­mó­wił dla nich. Po­tem do­wia­du­ję się, że chcia­ły się ukryć przed Uz­becz­ka­mi. Mają smart­fo­ny i inne ga­dże­ty. Niby to ta­kie zwyczaj­ne, ale w Osz mało kto po­sia­da smart­fo­na, lap­to­pa i tym po­dob­ne. W ogó­le mało gdzie jest do­stęp do In­ter­ne­tu. Nie­wie­lu mło­dych używa Fa­ce­bo­oka. Zresz­tą po co, sko­ro fa­ces mo­żesz spo­tkać na ba­za­rze?

Po wy­lą­do­wa­niu od razu wiesz, że je­steś w in­nym świe­cie. Na czar­nym – z bra­ku oświe­tle­nia – lot­ni­sku jed­ne­go sa­mo­lo­ci­ku pil­nuje kil­ku­na­stu po­li­cjan­tów. Nie­uzbro­jo­nych. Tur­kish Air­li­nes i Ae­ro­fłot, la­ta­ją­cy z Mo­skwy, to je­dyni prze­woź­ni­cy za­pew­nia­ją­cy po­łą­cze­nia mię­dzyna­ro­do­we z tym re­gio­nem. Za­pytam póź­niej mego pro­fe­so­ra, dla­cze­go kir­gi­ska po­li­cja cho­dzi nie­uzbro­jo­na. Od­po­wie mi, że Kir­giz jest czło­wie­kiem nad­zwy­czaj wraż­li­wym, ale im­pul­syw­nym. Ła­two się de­ner­wuje, więc zda­rza mu się – nie­za­mie­rze­nie – wdać się w bój­kę. Mógł­by wte­dy za­bić, a po co to komu? Tutaj groź­by trak­tuje się po­waż­nie. Pe­wien Po­lak miesz­ka­ją­cy w Osz chciał za­re­je­stro­wać sa­mo­chód. Nie zdo­łał zro­bić tego nor­mal­nym spo­so­bem. Zna­jo­my Kir­giz mu­siał po­móc – za­gro­ził urzęd­ni­ko­wi, że po­de­tnie mu gar­dło. Do­pie­ro to po­dzia­ła­ło. Po­zwo­le­nie na­tych­miast się zna­la­zło. Le­piej więc nie da­wać po­li­cjan­tom bro­ni, zresz­tą to nie­po­trzeb­ne, bo oni za­wsze cho­dzą w gru­pach, przy­najm­niej po kil­ku. Rzą­dzą­cy pa­mię­ta­ją re­wol­ty, do ja­kich do­szło pod­czas dwóch re­wo­lu­cji w 2005 i 2010. Do lu­dzi strze­la­no wów­czas wła­śnie z bro­ni po­li­cjan­tów. Do dziś nikt nie wy­ja­śnił, kto i dla­cze­go strze­lał, na czyj roz­kaz. Może więc le­piej, że nie mają tej bro­ni.

Na koń­cu jest za­wsze nie­zna­ne. Nie je­stem pe­wien, czy ten kraj to Kir­gi­stan, czy Kir­gi­zja. Oni sami nie są pew­ni. Ktoś mi mówi, że Kir­gi­zja była za cza­sów so­wiec­kich. Tak się wów­czas na­zywa­ła. A te­raz jest nie­za­leż­ny Kir­gi­stan. Ktoś inny za­raz za­prze­cza: ża­den tam Kir­gi­stan, bo to Kir­gi­zja jest tą praw­dzi­wą na­zwą, a nie tam ja­kiś tam „stan”. A daw­niej była КССР, czyli Киргизская Советская Социалистическая Республика.

Kir­gi­stan jest po­ło­żo­ny w new­ral­gicz­nym punk­cie Azji Cen­tral­nej. Ma po­tęż­nych są­sia­dów – na pół­no­cy Ka­zach­stan, a na po­łu­dnio­wym wscho­dzie Chi­ny. Naj­bar­dziej go­rą­ca jest gra­ni­ca za­chod­nia, z Uz­be­ki­sta­nem. Sa­mo­cho­dem nie­ła­two tu do­trzeć – na przy­kład przej­ście na gra­ni­cy z Ta­dżyki­sta­nem jest za­mknię­te.

Geo­gra­ficz­nie Kir­gi­stan przy­po­mi­na Szwaj­ca­rię, więk­szość te­re­nów to góry. I tak jak w Szwaj­ca­rii, naj­waż­niej­sze są do­li­ny – to tam­tę­dy bie­gną dro­gi, w tym sta­ry Je­dwab­ny Szlak, tam po­bu­do­wa­no mia­sta.

Z koń­ca zwykle się ucie­ka. W Kir­gi­sta­nie miesz­ka ja­kieś trzy i pół mi­lio­na Kir­gi­zów, na­stęp­ni pod wzglę­dem li­czeb­no­ści są Uz­be­cy i Ro­sja­nie. (W re­gio­nie oszskim i dża­la­la­badz­kim Uz­be­ków jest tro­chę wię­cej niż Kir­gi­zów). Drugie tyle żyje poza kra­jem. Na przy­kład w Mo­skwie – tam jest ich oko­ło mi­lio­na. Mo­skwa dla Kir­gi­zów jest jak Chi­ca­go dla Po­la­ków. Albo jak Lon­dyn. Co szczę­śliw­si emi­gran­ci miesz­ka­ją w USA. Wie­lu Kir­gi­zów żyje w Ka­zach­sta­nie, zresz­tą Ka­zach­stan jest naj­bli­żej. Wszę­dzie le­piej niż na koń­cu sa­mym.

Ame­ryka­nie nie ro­zu­mie­ją, dla­cze­go po przy­lo­cie na­le­ży po­móc przy roz­ła­dun­ku ba­ga­żu. Turek z ob­sługi wy­cią­ga z ła­dow­ni okle­jo­ne ta­śma­mi tor­by; rzuco­ne na pic­kupa jadą do miej­sca, gdzie pa­sa­że­ro­wie usta­wia­ją się w szpa­ler, na­stęp­nie sami zrzuca­ją wa­li­zy na zie­mię i za­stę­pując ta­śmę ba­ga­żo­wą, prze­suwa­ją wa­liz­ki – ko­pią je jak pił­ki. Po­ło­wa ba­ga­żu to woda. Świę­ta woda z Mek­ki, przy­wo­żo­na w pudeł­kach z cer­tyfi­ka­tem. Tej wody cał­kiem spo­ro, pew­nie ze sto li­trów na łeb­ka. Pró­bu­ję so­bie wy­obra­zić, że ktoś przywozi z Czę­sto­cho­wy hek­to­li­try świę­co­nej wody. Szczę­śli­wie mam swo­ją wa­li­zę. Co bar­dziej pe­cho­wi swo­ich nie od­na­leźli. Pra­cow­nik li­nii lot­ni­czych od­po­wie­dzial­ny za ba­gaż ulat­nia się. Je­śli chcesz zło­żyć re­kla­ma­cję, bę­dziesz mu­siał na nie­go po­cze­kać, tak ze dwie go­dzi­ny, je­śli więc nie masz w ba­ga­żu nic cen­ne­go, le­piej od­ża­ło­wać.

Jesz­cze tyl­ko le­karz, a ra­czej fa­cet w bia­łym far­tuchu z apa­ra­tem, przy­glą­da­ją­cy się twa­rzom przy­bywa­ją­cych, kon­tro­la kwi­tu ba­ga­żo­we­go (nie daj Bóg wy­rzucić kwit po od­bio­rze ba­ga­żu!), prze­świe­tle­nie wa­li­zy lub tor­by (je­śli masz pe­cha, a mniej wię­cej po­ło­wa go ma, to rów­nież pierw­sza ła­pów­ka dla cel­ni­ków) i ja­kieś dwie go­dzi­ny po wy­lą­do­wa­niu, zupeł­nie wy­czer­pa­ny, mo­żesz wejść do hali przy­lo­tów.

Na nie­speł­na stu me­trach kwa­dra­to­wych tło­czy się kil­ku­dzie­się­ciu ocze­kują­cych. Cia­sno­ta, ocze­kują­cy prze­pla­ta­ją się z tak­sów­ka­rza­mi. Gdzieś w tym tłumie jest Me­lis. Pro­fe­sor ma­te­ma­tyki z Uni­wer­sy­te­tu w Osz, któ­ry bę­dzie moim prze­wod­ni­kiem. Me­lis chyba wie­dział, jak wy­glą­da taki przy­lot, więc wita mnie bu­tel­ką wody. Spo­co­ny i wy­mę­czo­ny wy­pi­jam po­ło­wę.

Po dwudzie­stu czte­rech go­dzi­nach wresz­cie je­stem na sa­mym koń­cu.

Pro­jekt okład­ki: Adam Pia­sek

Skład i ła­ma­nie: Sta­ni­sław Tuchoł­ka / pan­bo­ok.pl

Zdję­cia: ar­chi­wum au­to­ra

Zdję­cie na okład­ce: Bisz­kek (Kir­gi­stan), fot. Xa­vier Al­lard / fo­to­lia.com

© by Świę­ty Woj­ciech Dom Me­dial­ny sp. z o.o., Po­znań 2016

ISBN 978-83-8065-058-9

Wy­daw­ca:

Świę­ty Woj­ciech Dom Me­dial­ny sp. z o.o.

Wy­daw­nic­two

ul. Char­to­wo 5, 61-245 Po­znań

tel. 61 659 37 13

wy­daw­nic­two@swie­tywoj­ciech.pl

Za­mó­wie­nia:

Dział Sprze­da­ży i Lo­gi­styki

ul. Char­to­wo 5, 61-245 Po­znań

tel. 61 659 37 57 (-58, -59), faks 61 659 37 51

sprze­daz@swie­tywoj­ciech.pl • sklep@mo­jek­siaz­ki.pl

www.swie­tywoj­ciech.pl • www.mo­jek­siaz­ki.pl

Kon­wer­sja do e-wy­da­nia: Wy­daw­nic­two Świę­ty Woj­ciech