Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy fatalny początek szamańskiej kariery i przerażające widmo niebytu wypalają w duszy Idy swoje mroczne piętno, z pomocą przybywa nieoczekiwany sojusznik. W obliczu płonącej furią ptaszycy nieskończona pustka nie wydaje się już wcale taka znowu najgorsza. Tylko czym tak naprawdę jest harpia Joanna? Dlaczego uwiła sobie piekielne gniazdo akurat w ogrodzie szamanki? Jaką moc skrywają w sobie łzy rajskiego ptaka?
I czy niemożliwe i niewykonalne to aby na pewno jedno i to samo?
Opowiadanie zostało opublikowane w wydaniu III (2025) „Demona Luster”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 71
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Isurvived because the fire inside me
burned brighter than the fire around me.
Joshua „Burned Man” Graham
Noc była tak ciemna, że mrok zdawał się kapać z nieba gęstymi kroplami, tworząc na ziemi czarne jeziora. Tak cicha, że samotny pomruk silnika rozchodził się po pustych ulicach niczym łoskot gromu. Tak głęboka, jakby lada chwila miała pochłonąć cały świat.
I tego właśnie spodziewała się Ida, gdy wysiadała z taksówki na zalany deszczem chodnik – w najgorszym razie zapaść się w ciemność po szyję jak w bagno, w najlepszym przemoczyć sobie buty. Ale na pewno nie tego, że świat na przekór pogodzie nagle stanie w ogniu.
Huk płomieni i kobiecy wrzask wybuchły w głowie szamanki z siłą zbyt długo uśpionego wulkanu. Ogłuszona i oślepiona, o mało nie runęła w kałużę. W ostatniej chwili zacisnęła palce na drzwiach samochodu. Powoli i ostrożnie wzięła do płuc haust zimnego powietrza. Uspokoiła oddech. Odzyskała pion. Kropelki potu na czole natychmiast zmył deszcz.
I tylko ostry zapach spalenizny nie pozwalał jej zapanować nad dygotaniem dłoni.
Taksówkarz, który okrążał właśnie pojazd z przeciwnej strony, niczego nie zauważył. Kuląc się pod parasolem, wydobył z bagażnika dwie ciężkie walizki. Zataszczył je po kolei aż pod samą furtkę, choć sam nie rozumiał, dlaczego to robi, bo ani nie miał w zwyczaju nadskakiwać pasażerom, ani ta dziwna dziewczyna nie prosiła go wcale o pomoc. Nie powiedziała: „Reszty nie trzeba”, gdy marudząc pod nosem, przetrząsał saszetkę w poszukiwaniu drobnych. Nie była też jakoś przesadnie sympatyczna. Przywitała się sucho, rzuciła adres i potem przez całą drogę nie odezwała się słowem, mimo że parę razy próbował ją zagadywać.
A jednak czuł, że ta potwornie samotna, zagubiona dusza potrzebuje choćby namiastki ojcowskiej opieki. Nie umiałby wytłumaczyć, skąd wzięła się ta myśl. Gdyby umiał, powiedziałby pewnie, że coś w dziwnie przymglonym spojrzeniu nieznajomej przypominało mu jego najmłodszą siostrę – tuż przed tym, jak na dobre straciła kontakt ze światem i oczy jej zgasły niczym zdmuchnięte świeczki – i po prostu nie mógł jej tak zostawić na deszczu, w ciemności, na pustej ulicy. Ustawił więc walizki przed zarośniętą bluszczem bramką, w jedynym miejscu, gdzie nie sięgały kałuże. Upewnił się, że żaden z bagaży nie zjedzie na kółkach prosto w wodę, po czym z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku ruszył do samochodu. Odwrócił jeszcze głowę w stronę pasażerki, aby życzyć jej dobrej nocy… I natychmiast tego pożałował. Stopy wrosły mu w ziemię, głos uwiązł w gardle, zimny oddech nocy zjeżył mu włosy na karku.
Patrzył oto bowiem w oczy czarne i puste jak okna starej willi, przed którą właśnie stali. Mrok wokół dziewczyny pożerał światło latarni nad ich głowami, aż żarówka zaczęła migotać w przedśmiertnych drgawkach i naraz pękła z trzaskiem, sypiąc dokoła gradem iskier i szkła. Taksówkarz ujrzał, jak zgęstniała ciemność oplata nieznajomą pogrzebowym całunem. Jak wycieka z jej przepełnionych źrenic. Zalewa tęczówki. Pochłania białka i spływa po policzkach kroplami atramentu. Ciemne łzy tężały prędko. Zastygały na trupio bladej skórze w paciorki lśniące niczym szkło wulkaniczne w blasku dzikiego ognia, który płonął bez końca w innym miejscu i czasie.
Mężczyzna nie mógł krzyczeć, tak go dławiło w krtani. Strach pomógł mu za to przełamać opór skamieniałych mięśni. Cisnął parasolem w widziadło, marę, ułudę – bo przecież nie w demonicę, demonów nie ma i być nie miało prawa! – po czym puścił się biegiem do samochodu. Zawył silnik, koła zabuksowały na błotnistym trawniku, rozpaczliwie próbując złapać przyczepność. Wkrótce czerwone punkciki tylnych świateł znikły w oddali jak ugaszone deszczem węgielki.
*
Ida nie patrzyła za odjeżdżającą taksówką. Na śmierć zapomniała i o niej, i o kierowcy, ledwo żar piekielnego ognia owiał jej policzki. Na widok płomieni w pierwszej chwili poczuła ulgę. Może nawet nadzieję. Ale teraz nie była już wcale pewna, czy powrót harpii nie oznaczał przypadkiem jeszcze większych kłopotów. Joanna wydawała się wściekła jak nigdy dotąd. A żadnej gorejącej furią potwory nie można chyba uznać za pomyślny omen.
Najpierw zniknęła – to dobrze czy źle?
Teraz wróciła – niedobrze czy gorzej?
Czy na swój nieuchronny koniec szamanka powinna zaczekać tutaj, w nawiedzonej willi pośród widmowych zgliszczy, czy może jednak w nawiedzonej kamienicy, skąd właśnie uciekła po tym, jak ukatrupiła swojego sąsiada?
Długo stała przed furtką, nie mogąc się zdecydować na żaden krok, jak gdyby to, czy tam wejdzie, czy nie, miało ostatecznie przypieczętować jej los. Kołysany wiatrem parasol taksówkarza toczył się po kałużach to w jedną, to w drugą stronę, raz po raz zahaczając o buty dziewczyny, która nawet tego nie zauważyła. Oprzytomniała dopiero, kiedy już tak zmokła i przemarzła, że z zadumy wyrwał ją odgłos jej własnych szczękających zębów. Rada nierada, musiała w końcu podjąć jakąś decyzję.
Popatrzyła w ciemne okna willi. Willa odwzajemniła jej spojrzenie, machając na powitanie firanką na poddaszu. Ida nawet nie musiała dotykać klamki, furtka z przeraźliwym jękiem sama otworzyła się przed nią na oścież. Szamanka westchnęła w duchu, po czym chwyciła bagaże i ruszyła tunelem smużących się dymem krzewów.
*
Leżała w półmroku i bała się zasnąć. Skroń owiewał jej chłodny jak poranna mgła oddech łapacza snów, który podróż taksówką przespał w plecaku, a teraz posapywał z cicha na poduszce obok jej głowy. Co jakiś czas odblaski ognia migotały złotem w kroplach deszczu na szybie. Pożar w ogrodzie to przygasał, to wybuchał na nowo, a wrzaski harpii zagłuszały nawet szum ulewy i skwierczenie płomieni.
Ida słuchała tych przeraźliwych krzyków i… Nic. Niczego nie czuła. Stłumiony wewnętrzny głos nakazywał jej krzyczeć razem z Joanną, ale nie miała już siły ani na wściekłość, ani na rozpacz. Nawet strach dawno w niej przygasł. Chyba po prostu wypalił się cały, strawiwszy jej wolę walki i instynkt przetrwania. Ida stała się bez nich słaba jak kocię i krucha jak wydmuszka, sucha i pokurczona niby węgielek. Duszę miała z dymu, a serce z popiołu, wystarczyło dmuchnąć, by rozwiała się bez śladu.
Groza sytuacji, w jakiej się znalazła, potworna nieodwracalność tego, co zrobiła, nie od razu do niej dotarły. Musiało minąć trochę czasu, zanim rzeczywistość przebiła się przez obronny mur, za którym ukryła swój umysł, żeby nie rozsypać się w pył pod miażdżącym poczuciem winy. Dopiero kiedy śledczy z Wydziału Opętań i Nawiedzeń wynieśli się w końcu z kamienicy, gdzie doszło do serii nieszczęśliwych wypadków zwieńczonych czterema zgonami, w tym jednym zabójstwem i jednym skokiem z okna, Ida zaczęła pojmować ogrom swojej klęski.
Zabiła człowieka. Tego samego, któremu miała zapewnić jak najłagodniejsze przejście z życia w śmierć.
Straciła jego duszę, pozwalając jej przepaść po drugiej stronie lustra, zamiast bezpiecznie przeprowadzić ją w zaświaty.
Pochopnie złożoną nieśmiertelną przysięgą splotła własny los z losem zaginionego ducha, jeśli zatem lustrzana magia, ta najczarniejsza z czarnych, zdoła go pochłonąć, co było w zasadzie jedynie kwestią czasu, Ida także przestanie istnieć…
Nie ma co – świetny początek szamańskiej kariery. I koniec, przy okazji. Wszak już niedługo będzie po zawodach.
Ida zrozumiała to wszystko w pełni, kiedy kamienica całkiem już ucichła i opustoszała. Technicy przestali myszkować po kątach. Śledczy przestali zadawać pytania. Wszystkie zjawy i koty trafiły na kwarantannę, a niemagiczni sąsiedzi pomału dochodzili do siebie po zaklęciach modyfikujących wspomnienia i nie wyściubiali nosów ze swoich mieszkań.
A kiedy zniknęła także harpia, szamanka uznała to za niechybny sygnał do porzucenia wszelkiej nadziei. Joanna musiała wyczuć, że medium, za którym latała z własnej woli w charakterze hałaśliwego i mało przydatnego chowańca, dzieli już tylko krok od nicości. Odleciała zatem, aby znaleźć sobie inną obdarzoną Okiem towarzyszkę niedoli. Najlepiej taką z ogrodem, gdzie przeklęta potwora mogłaby dalej rozpętywać swoje prywatne piekło.
Co dziwne, dopiero bez rozognionej ptaszycy za oknem Idzie zaczęła doskwierać samotność. Grobowa cisza, jaka zaległa w dopiero co tętniącym życiem domu, wyła dziewczynie prosto do ucha niby syrena alarmowa. Pustka wyzierająca ze wszystkich zakamarków mieszkania w niepojęty sposób stała się jednocześnie bezkresna i ciasna, zimna i duszna. A świadomość, że tuż pod podłogą znajduje się miejsce jej własnej zbrodni, przygniatała Idzie piersi jak najgorsza zmora, nocami spędzając jej sen z powiek, a każdy dzień zmieniając w udrękę.
Szamanka wyprowadziła się w końcu jak zbieg, w pośpiechu i pod osłoną nocy. Nie poinformowała ludzi z WON-u, że wraca do willi, którą niedawno odziedziczyła po ciotce, choć dali jej jasno do zrozumienia, że ma im regularnie meldować o swoich poczynaniach. Uznała, że jeśli zechcą, to sami ją znajdą. O ile zdążą. A jeśli nie zechcą – albo nie zdążą – to cóż, trudno. Przez całe życie była sama, to i sama zniknie.
I już. To tyle. Jedną czarną owcę mniej. Plama na honorze dumnego klanu Brzezińskich wywabiona bez śladu cudowną mocą niebytu.
Może tak właśnie miało być? Może tak będzie najlepiej?
Może chociaż swoim nieistnieniem Ida zdoła wreszcie zadowolić rodziców?
*
Harpia krzyczała.
Ogród płonął.
Szamanka przez całą noc nie zmrużyła oka.
I nie, to nie tak, że bała się koszmarów. Codzienność stała się straszniejsza od nocnych widziadeł i w innych okolicznościach Ida z ulgą uciekłaby przed nią w długi, głęboki sen. Nawet ten zły. Choćby najgorszy. Każdy byłby lepszy niż ten horror na jawie.
Powstrzymywała ją jednak przerażająca myśl, że gdyby usnęła, mogłaby się już więcej nie obudzić. Sen i nieistnienie były do siebie zbyt podobne, by szukać w tym pierwszym schronienia przed drugim. Ida łudziła się, jednak bez przekonania, że nie pozwalając sobie odpłynąć w chwilową nicość, zdoła choć trochę opóźnić tę nieskończoną.
Cóż, myślenie magiczne było jedynym rodzajem magii, jaki szamanka opanowała wręcz do perfekcji. Szkoda, że zamiast pomóc, kłamstwo iluzji zawsze jedynie pogarszało sprawę. Tak jak w tej chwili, gdy pozbawiony odpoczynku, tonący w toksynach umysł nie potrafił wymyślić żadnego rozwiązania, pogrążając dziewczynę w obezwładniającym stuporze. Gdy jedyna myśl, jaka kołatała się w jej ciężkiej z wyczerpania głowie, brzmiała jak łabędzi śpiew szalonej Kasandry:
To koniec.
To koniec.
To koniec, to koniec, to koniec…!
Redakcja: Piotr Chojnacki
Korekta: Magdalena Jabłonowska, Aleksandra Kowalewska
Projekt okładki i stron tytułowych, ilustracje wykorzystane na okładce: Urszula Gireń
Skład i łamanie: Plus 2 Witold Kuśmierczyk
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl
Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.
03-475 Warszawa, ul. Borowskiego 2 lok. 210
www.wydawnictwomieta.pl
tel. +48 505 636 224
ISBN 978-83-68005-95-0