Gdybyśmy zaczynali od nowa - Betty Drescher, John Drescher - ebook

Gdybyśmy zaczynali od nowa ebook

Betty Drescher, John Drescher

4,8

Opis

Każdy dzień to okazja, żeby pokochać na nowo

Jedną z najtrafniejszych definicji miłości wypowiedział ktoś, kto miał za sobą wiele lat małżeństwa: „Miłość jest tym wszystkim, przez co się razem przeszło”.

John i Betty Drescherowie przeżyli ze sobą ponad sześćdziesiąt lat. Swoją wiedzą na temat małżeństwa dzielili się podczas licznych rekolekcji i seminariów. Pomogli wyjść z kryzysu dziesiątkom par, które stwierdziły, że w ich związku coś się bezpowrotnie wypaliło, a miłość wygasła.

W tej książce, będącej owocem ich wspólnego życia, pomagają odkryć uniwersalne i praktyczne działania, które zawsze sprawdzają się przy budowaniu dobrych relacji. Korzystając z wieloletniego doświadczenia, mówią, co zrobiliby, gdyby mieli budować swoje małżeństwo od nowa i raz jeszcze wychować swoje dzieci.

Autorzy przedstawiają ciekawe pomysły na mierzenie się z problemami typowo małżeńskimi: seks, finanse, wychowywanie dzieci. To książka dla każdego, kto chce przyglądnąć się swojemu funkcjonowaniu w rodzinie. Zawiera ważne przesłanie, że każdy z nas każdego dnia zaczyna od nowa i warto wykorzystać jak najlepiej tę kolejną szansę.
Marta i Marek Babik

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 118

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (5 ocen)
4
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ja30Ann

Nie oderwiesz się od lektury

warto przeczytać
00

Popularność




Przedmowa

Dawno temu pewien mądry i zacny nauczyciel wiary przechadzał się wzdłuż urwiska. Nagle obsunął się pod nim kamień i mędrzec zaczął spadać. Byłby niechybnie zginął, gdyby nie pochwycił zębami cienkiej gałęzi drzewa rosnącego na stoku.

Kiedy tak trwał zawieszony nad przepaścią, zjawił się jeden z jego młodych uczniów. Stał chwilę głęboko zadumany, a następnie spytał:

– Powiedz, mój Mistrzu, jaki jest sens życia?

Ta opowieść doskonale nadaje się na początek książki o małżeństwie. Niebezpiecznie jest bowiem wypowiedzieć jakiekolwiek słowo, gdy – czasem – wydaje się nam, że możemy utrzymać się w górze tylko dzięki zaciśniętym zębom. To właśnie skłania nas do głębokiej pokory przy pisaniu o tym, co byśmy zrobili, gdybyśmy zaczynali swoje małżeństwo od nowa.

Małżeństwo, bardziej niż inne związki między ludźmi, może uczynić nas albo lepszymi, albo bardziej zgorzkniałymi. Niektórzy w intymności życia małżeńskiego wyzwalają w sobie nawzajem najlepsze cechy charakteru, predyspozycje i możliwości. Inni małżonkowie – to, co w nich najgorsze. Niektórzy po latach pożycia małżeńskiego nabierają blasku. Inni, w miarę upływu czasu, stają się zgorzkniali.

Dzieje się tak nie dlatego, że pewne małżeństwa muszą przezwyciężać więcej różnic i trudności oraz w większym stopniu się dostosowywać. Nie było jeszcze takiego małżeństwa, które nie miałoby żadnych szans na sukces, chociaż elementy dysharmonii występują w każdym związku. Małżeństwo nie jest udane wówczas, kiedy oboje małżonkowie nie dbają o swój związek. Rozwijamy swoje najlepsze cechy wtedy, kiedy codziennie wyrażamy sobie uznanie i pragniemy dobra drugiego.

Patrząc wstecz na trzydzieści lat naszego małżeństwa, zgodziliśmy się w wielu sprawach. Choć czasem nie byliśmy pewni swojej miłości, zgodnie uznaliśmy, że gdybyśmy mieli zaczynać od początku, wybralibyśmy właśnie siebie. Im dłużej jesteśmy razem, tym bardziej czujemy się sobie potrzebni i tym lepiej rozumiemy, dlaczego siebie wybraliśmy.

Dalej, analizując przeszłość, widzimy, jak się zmieniliśmy. Pod niektórymi względami staliśmy się lepsi, żyjąc ze sobą te trzy dziesiątki lat. Razem przeskoczyliśmy kilka wysokich poprzeczek, co spowodowało w nas korzystne zmiany. Czasem zdarzały się spięcia, ale pomimo frustracji i strachu te doświadczenia również były dla nas błogosławione. Stwierdziliśmy, że trudności pomagają nam lepiej siebie poznać. Trudności dodają nowego wymiaru, zaś zmagania z nimi rozwijają małżeńskie „mięśnie”, wzmacniając związek.

Penetrując przeszłość, dostrzegamy pewne obszary, na których dochodziło do nieporozumień i nad którymi musimy jeszcze popracować. Pewnych problemów nie zdołaliśmy pozytywnie rozwiązać. A jednak nauczyliśmy się razem żyć i kochać.

Co najważniejsze, widzimy w naszym małżeństwie wiele elementów, które w naszym odczuciu zdały egzamin. Chcemy się nimi podzielić w nadziei, że ktoś kiedyś skorzysta z naszych doświadczeń. Prosimy nie traktować ich jako niezawodnej recepty na sukces. Myślimy bowiem podobnie jak Heinrich Heine, który wiele lat temu pisał: „Stan małżeński to jakby wielkie morze, dla którego – by móc się poruszać – nie znaleziono jeszcze kompasu”.

Ten okrzyk poety wyraża prawdę: każde małżeństwo jest jedyne i niepowtarzalne, tak jak każdy człowiek jest jedyny i niepowtarzalny. Mimo to są pewne sprawdzone, niezawodne wskazania, których realizacja przyniesie w efekcie szczęście w małżeństwie. Są pewne elementy, składniki, które zawsze się sprawdzą, jeśli bardzo będziemy się starać. Nasze spostrzeżenia, które przedstawiamy w kolejnych rozdziałach, sprawdziły się w wielu związkach małżeńskich i w jakimś stopniu są obecne w każdym szczęśliwym małżeństwie.

Będziemy iść razemz poczuciem głębokiego bezpieczeństwa, które usuwa wszelki strachprzed porzuceniem,przed rozłączeniem, przed zagubioną miłością.I każdy nasz krok będzie pieczętował przysięgę złożoną u stóp ołtarza,i każdego dniabędziemy pogłębiać naszą miłość,ponieważ przyrzekliśmy sobie mówić i czynićto wszystko, co buduje miłośćtrwającą do końca życia.

I. Budowalibyśmy na zobowiązaniu

Zeszłego lata odwiedziliśmy przyjaciół z lat studenckich. Rozmawialiśmy o drogach naszego życia, o małżeństwie, rodzinie. John i Ellen powiedzieli nam, że powtarzają sobie nawzajem słowa przysięgi małżeńskiej przynajmniej dwa razy w tygodniu, i to już od trzydziestu lat.

– Dwa razy w tygodniu? – nie dowierzaliśmy.

– Tak – potwierdzili. – Nauczyliśmy się jej na pamięć, więc dlaczego mielibyśmy wypowiedzieć ją tylko raz, na ślubie?

Znaliśmy małżeństwa, które powtarzały słowa przysięgi z okazji każdej rocznicy ślubu, ale żeby dwa razy w tygodniu – to była sensacja.

Rozmyślając i dyskutując o praktyce Johna i Ellen, zdołaliśmy, jak sądzimy, odkryć tajemnicę ich sukcesu małżeńskiego i życiowego. Tak, John i Ellen na pewno przeżywali ciężkie chwile, tak jak każde małżeństwo, lecz stale odnawiane zobowiązanie pomagało im je przezwyciężać i uczyniło ich wspólną wędrówkę radosną i trwałą.

Jakub i Amanda Friesenowie mieszkają w Mountain Lake, w stanie Minnesota. Któregoś dnia Jakub telefonicznie zaprosił nas do siebie. Powiedział:

– Chociaż mnie możecie zapomnieć, to gwarantuję, że nigdy nie zapomnicie mojej żony.

Jakub i Amanda pobrali się w 1936 roku. W kilka lat po ślubie Amanda nabawiła się ostrego artretyzmu, który spowodował zesztywnienie wszystkich stawów. Nie mogła się nawet schylić. Od tego czasu upłynęło ponad czterdzieści lat i oboje są nadal razem. Amanda ogląda ludzi i czyta za pomocą grubych szkieł. Jakub zrobił dla niej specjalne łóżko, które ma elektryczny mechanizm umożliwiający zmianę pozycji z poziomej na pionową.

Podczas naszych odwiedzin Jakub i Amanda zgodnie stwierdzili, że ich związek mógł tak długo przetrwać jedynie dzięki głębokiemu przeświadczeniu, że dotrzymają obietnicy, jaką złożyli sobie i Bogu. Dozgonne zobowiązanie pomogło Jakubowi być szczęśliwym, miłym i delikatnym mężem, wychodzącym naprzeciw potrzebom Amandy. To samo dozgonne zobowiązanie wobec Boga i męża pozwoliło Amandzie pozostać kochającą, szczęśliwą i wdzięczną osobą, która rozwinęła dobre cechy swego charakteru i znajdowała upodobanie w rzeczach i ludziach, jak również w modlitwie, mimo iż jej ciało było nieruchome.

Tego dnia oboje stwierdzili, że we współczesnych dyskusjach o małżeństwie brakuje, ich zdaniem, słowa „zobowiązanie”. Głębokie zobowiązanie stało się podstawą wszelkich działań, które wzmacniały ich związek, utwierdzały miłość i wierność.

Zobowiązanie sednem sprawy

Wiele dyskutowaliśmy ze sobą i z innymi ludźmi, na rekolekcjach i na seminariach małżeńskich, o znaczeniu małżeństwa. W wyniku tych dyskusji doszliśmy do wniosku, że gdybyśmy zaczynali nasze małżeństwo od nowa, bylibyśmy bardziej świadomi znaczenia zobowiązania i budowalibyśmy na nim w większym stopniu, niż to czyniliśmy w przeszłości. Jednocześnie przyznajemy, że właśnie świadomość naszej obietnicy danej Bogu i sobie nawzajem oraz świadomość znaczenia trwałości więzi małżeńskiej pomagały nam w trudnych chwilach i pogłębiały naszą miłość.

„Kochanie kogoś – mówi Erich Fromm w O sztuce miłości – to nie tylko sprawa silnego uczucia – to również decyzja, osąd, obietnica”. Wierzymy w trwałość małżeństwa i nauczanie, które mówi: „Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela!” (Mk 10,9).

Nasza córka i jej mąż napisali wspólną wersję przysięgi małżeńskiej. Uderzyła nas w niej powaga, z jaką potraktowali swoje zobowiązanie, umieszczając w niej następujące słowa: „Nie będziemy uważali rozwodu za alternatywę”. Sądzimy, że samo przyjęcie tej alternatywy powoduje osłabienie małżeństwa od samego początku, jest zaprzeczeniem świętości związku małżeńskiego, którą głosi Pismo Święte i Kościół.

Joseph Bayly tak pisze w czasopiśmie „Eternity”: „Trzeba w jakiś sposób przywrócić świętość przysięgi małżeńskiej. Może należałoby wprowadzić dwie różne ceremonie: jedną dla tych par, które wyrzekają się rozwodu i powtórnego związku, zaś inną dla tych, które uznają alternatywę rozwodu i ponownego związku, «jeśli to małżeństwo okaże się nieudane». Chciałbym zobaczyć, jak wyglądałyby ceremonie tego drugiego rodzaju w urzędzie stanu cywilnego”.

W swoim artykule Build on the Dignity of Marriage Waylon Ward pisze: „Wydaje się, że jednym z najbardziej znaczących czynników mających wpływ na małżeństwo jest przeświadczenie małżonków, że powinni budować swój związek na «miłości», a nie na «zobowiązaniu». Jednocześnie większość par pojmuje miłość jako uczucie o charakterze emocjonalnym, przemijającym. Zakochują się, pobierają, odkochują się i rozwodzą”.

Judson i Mary Landisowie podkreślają, że zobowiązanie do stałości małżeńskiej jest jedynym logicznym punktem wyjściowym, od którego należy zacząć budować udany związek. W swojej książce Building a Successful Marriage piszą, że ci, którzy pobierając się, dopuszczają możliwość rozwodu, już są na drodze do niego. Niemożliwa jest bowiem pomyślna współpraca w małżeństwie, jeśli narzucimy jej jakieś granice. Chęć uzyskania sukcesu małżeńskiego znajduje motywację przeważnie w zobowiązaniu do stałości.

Bez tego zobowiązania nawet niewielkie trudności prowadzą do rozstania. Wszyscy małżonkowie, nawet z kilkuletnim stażem małżeńskim, wiedzą, że nie można zbudować sensownego, trwałego małżeństwa, przyjmując założenie: „Będziemy ze sobą, dopóki będziemy się kochać”. Trwałe może być tylko małżeństwo opierające się na zobowiązaniu: „Będziemy razem, póki nas śmierć nie rozłączy”.

Cóż jest większego dla dwojga dusz ludzkichniż myśl, iż złączone są na wieki –by siebie wspomagać we wszelakiej pracy,by w sobie znajdować ukojenie w bólu,by jedność stanowić w cichych, niewypowiedzianych wspomnieniachw chwili ostatecznej rozłąki.George Eliot

Ważniejsze niż problemy

Jesteśmy teraz przekonani, że nasze wzajemne zobowiązanie pozwala przetrwać trudne dni w małżeństwie. Jeśli zobowiązujemy się do stałości, nasz związek ostanie się pomimo różnych problemów natury finansowej, zdrowotnej czy innych, jakie mogą wystąpić w małżeństwie. Jeśli nasze zobowiązanie będzie silniejsze niż napotykane problemy, zdołamy rozwiązać wszystkie trudności. Gdy natomiast będzie słabe, wówczas nawet niewielkie przeszkody, urazy i rozczarowania rozdzielą nas. Po prostu nie podejmiemy trudu ich przezwyciężenia.

To, że czasem w małżeństwie coś się nie układa, nie oznacza, że jest ono z góry skazane na niepowodzenie. Obserwujemy, że niekiedy młodzi małżonkowie w ferworze uczuć i wzajemnej fascynacji skłonni są traktować pierwszą kłótnię jako ostateczną klęskę ich związku. A przecież może ona zapoczątkować ich drogę do jedności, która wiedzie tylko przez trud, łzy i wspólne rozmowy.

Najszczęśliwsze małżeństwa, jakie znamy, to nie te, które mają najmniej problemów, lecz te, które zobowiązują się wspólnie pokonywać trudności ze świadomością, że ich wzajemne zobowiązanie jest silniejsze od wszelkich problemów. Teraz wiemy, że w każdym małżeństwie jest dosyć czynników powodujących, że związek może być nieudany. Jedynie silne zobowiązanie jest w stanie sprawić, że żadna choroba nie osłabi miłości, żaden zły los jej nie zburzy, żadne trudności jej nie rozproszą ani żadna rozłąka nie zachwieje dostojnej stałości uczucia i niezłomnej wierności.

Jedną z najtrafniejszych definicji miłości wypowiedział ktoś, kto miał za sobą wiele lat małżeństwa: „Miłość jest tym wszystkim, przez co się razem przeszło”. Tak jak diament to tylko kawałki czarnego węgla stopione w jedną całość pod działaniem wielkiego ciśnienia, tak głęboka miłość małżeńska jest najcenniejszym skarbem, którego wartość wzrasta z każdym wspólnie przeżytym dniem czy rokiem.

Miłość jest zobowiązaniem

Teraz wiemy, że miłość jest nie tyle uczuciem, ile zobowiązaniem do kierowania się w życiu miłością, do działania pobudzanego miłością. Kiedy w dwa lata po ślubie urodziło się nasze pierwsze dziecko, skończyły się spokojne noce. Wstawaliśmy o różnych porach, aby je karmić, nie dlatego, że sprawiało nam to jakąś szczególną przyjemność, ale dlatego, że kierowała nami miłość. Jeśli będziemy biernie oczekiwać na impulsy do okazania naszej miłości, to niewiele tej miłości będziemy mogli okazać. Doświadczyliśmy, że działanie z miłości powoduje wzrost miłości.

Teraz wiemy, że miłość egoistyczna, która mówi: „Muszę być sobą”, i pyta: „Co ja z tego będę miał?”, a nie: „Co mogę dla ciebie zrobić?” – niszczy szczęście. Pragnienie zaspokojenia tylko własnych potrzeb nie sprzyja osiągnięciu małżeńskiego szczęścia. Nastawienie na samozaspokojenie niszczy sam rdzeń poświęcenia dla drugiego człowieka. Jest ono charakterystyczne dla wieku młodzieńczego, w którym dominuje potrzeba niezależności, a nie dla osób dorosłych, które już mają świadomość potrzeby wzajemnej zależności.

Teraz wiemy, że jednym z największych darów, jakie dziecko może otrzymać od rodziców, jest głębokie przeświadczenie, iż matka i ojciec postanowili być razem w doli i niedoli. Jeśli dziecko nie ma tej pewności, traci grunt pod nogami, traci równowagę psychiczną tak potrzebną, by podołać problemom w życiu i aby zbudować własny trwały związek małżeński w przyszłości.

Kiedy dzieci jeszcze rosły, musiałem czasami wyjeżdżać w sprawach służbowych. Rozmawialiśmy o nadchodzącej rozłące. Z reguły w przeddzień każdego dłuższego wyjazdu jedno z naszych dzieci z niewiadomych przyczyn dostawało gorączki. Wreszcie zasięgnęliśmy porady lekarskiej i w diagnozie lekarz użył określenia „tatusizm”. Odtąd inaczej podchodziliśmy do tych wyjazdów. Nie mówiliśmy o nich wcześniej i staraliśmy się więcej czasu poświęcać na wspólny rodzinny wypoczynek.

Oto słowa pewnego mądrego pisarza, które warto mieć zawsze przed oczyma: „Opierając się na zbiorowym doświadczeniu ludzkości, moglibyśmy dać każdej parze rozpoczynającej miłosną wędrówkę następujące pouczenie: «Odtąd bądźcie zawsze razem. Trwajcie w swym związku, nawet jeśli wydaje się wam, że wasza droga jest mroczna i ponura, że nie rozświetla jej żaden promień światła. Bądźcie ze sobą, nawet gdy to boli»”.

Tak, gdybyśmy zaczynali nasze małżeństwo od nowa, budowalibyśmy je na zobowiązaniu, zobowiązaniu, które byłoby silniejsze od wszystkich trudności.

Będziemy iść razem przez ogród miłości, w którym wszystkie rośliny miłości, radości i pokoju, tak niezbędne pięknu i szczęściu, są uprawiane i pielęgnowane; w którym wszystkie kwiaty życzliwości, uprzejmości i miłych wspomnień rozkwitają i wysyłają w przestrzeń swoją woń; gdzie drzewa kwitną i rodzą obfity owoc troskliwości i czułości, których łaknie życie i bez których umiera.

II. Kontynuowalibyśmy adorację

William Jennings Bryan pozował kiedyś do portretu. Artysta zapytał go:

– Dlaczego nosi pan takie długie włosy?

Bryan odparł:

– Kiedy chodziłem w konkury do pani Bryan, nie podobały się jej moje odstające uszy, więc dla jej przyjemności zapuściłem włosy.

– Ale – rzekł malarz – to było dawno temu. Nie sądzi pan, że czas już je obciąć?

– Dlaczego? – zdumiał się Bryan. – Przecież nasz romans trwa nadal.

Gdybyśmy zaczynali swoje małżeństwo od nowa, staralibyśmy się kontynuować adorację. Miłość trwała to nie ta, która zaprowadziła nas do ołtarza, lecz ta, którą sobie okazujemy i której doświadczamy na co dzień. Tak jak w okresie przedmałżeńskim miłość rosła dzięki dobroci, uprzejmości i rozwadze – poprzez miłe gesty i słowa – również miłość małżeńska tego potrzebuje, aby dojrzewać i trwać.

Ponadto wiemy, że wystarczą nawet nieliczne odruchy uprzejmości czy życzliwości, w które tak obfitował okres narzeczeński, aby nasze małżeństwo kwitło. Jeśli po ślubie nadal będziemy obdarzać się starannie wybranymi, drobnymi prezentami, pocałunkami na powitanie i pożegnanie, wyznaniami „kocham cię” i „tak wiele dla mnie znaczysz”, to nasz związek nigdy nie stanie się nudny. Jednocześnie obserwujemy, że bez względu na to, jak znakomicie zapowiadał się nasz związek, nigdy nie będzie tchnął pięknem i błogosławieństwem, jeśli zabraknie w nim tych elementów, które powodują wzrost miłości. Widzimy, że zaniedbania w dziedzinie okazywania miłości i dzielenia się nią powodują, iż uczucie słabnie.

Szekspir napisał:

„Nie kochają ci,

którzy miłości nie okazują”.

Moglibyśmy dodać, że nie rozwijamy się w miłości, jeśli o niej nie mówimy i nie dzielimy się nią. Czasem trzeba uczyć się miłości od nowa. Trzeba wznowić i kontynuować adorację.

Uczcie się kochać od nowa

Stwierdziliśmy, że w małżeństwie są przypływy i odpływy. W każdym związku występują zarówno okresy szczególnej bliskości, jak i okresy napięć i oddalenia. Rzeczą nierealną jest oczekiwać, że małżeństwo będzie utrzymywało jednakową, wysoką temperaturę uczuć, że będzie stale panaceum na nasze kłopoty. W życiu tak nie bywa. Trzeba natomiast wiedzieć, jak sobie radzić z przypływami i odpływami. Zbyt często wykazujemy skłonność do eskapizmu; kiedy pojawia się jakaś trudność, zaraz myślimy, jak od niej uciec, zamiast próbować ją rozwiązać. Współczesne życie nie lubi żadnej niewygody. Mamy środki uśmierzające każdy ból. Zapominamy, że ból wzmaga percepcję i odwagę, jak również zwiększa troskę i współczucie.

Stwierdziliśmy, że w okresach trudnych istnieje możliwość pokochania od nowa, jako że miłość to nie grom z nieba, który w nas uderza raz na zawsze. To nie strzała Amora, która nagle nas ugodziła w ramię i tkwi w nim do śmierci. Miłość jest wyuczoną reakcją. W poradni małżeńskiej spotykamy pary, które oświadczają, że z ich małżeństwa nic już nie pozostało. Mówią, że nie ma w nich już żadnego uczucia; każda kropla miłości wyparowała. Jedyne wyjście upatrują w rozwodzie. I pragną potwierdzenia słuszności decyzji o rozejściu się.

Takim parom mówimy po prostu:

– Kochaliście się kiedyś, czyż nie tak?

– Tak – mówią. – Kochaliśmy się, ale to się skończyło. Nasza miłość umarła.

– W takim razie możecie zrobić tylko jedno – mówimy. W tym momencie małżonkowie oczekują od nas słów popierających ich decyzję o rozejściu się. Wyobraźcie sobie ich zdumienie, gdy słyszą następujące słowa. – Jedyną rzeczą, jaką możecie zrobić, jest nauczyć się kochać od nowa.

– Nauczyć się kochać od nowa? – pytają zbici z tropu. – Ale jak to zrobić?

– Uczcie się kochać od nowa dokładnie tak samo, jak za pierwszym razem – odpowiadamy – czyniąc i mówiąc to samo, co zbudowało miłość na początku. Po prostu kontynuujcie adorację.

„Nasza miłość rozbiła się o skały – pisała kobieta. „Przestałam kochać Roberta. Zaczęłam wówczas zastanawiać się, jak postępowałabym, gdybym kochała męża? Świadomie zaczęłam zwracać uwagę na jego upodobania i uprzedzenia. Gotowałam jego ulubione dania. Uczestniczyłam w jego ulubionych zajęciach. Przygotowywałam mu różne niespodzianki na obiad. Okazywałam mu miłość przy każdej okazji. Teraz kocham go całym sercem. Swoją największą nagrodę odebrałam w dniu, kiedy mój kilkunastoletni syn powiedział: «Mamo, jestem szczęśliwy». «Dlaczego?» – zapytałam. «Ponieważ ty i tato znowu się kochacie. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile dzieci ma rodziców, którzy ciągle się kłócą i walczą ze sobą»”.

Miłość często jest owocem małżeństwa, a nie tylko jego korzeniem. George E. Sweazey pisze w swojej książce In holy marriage: „Małżeństwo nie jest skutkiem miłości, lecz okazją do miłości. Ludzie pobierają się po to, aby poznać miłość. To nie przeznaczenie czyni kogoś jedyną miłością, ale życie: wszystkie trudy, jakie znosili razem; pochylanie się nad łóżkiem chorego i walka o związanie końca z końcem; tysięczne pocałunki na dobranoc i uśmiechy na dzień dobry; wspólne wakacje nad morzem i rozmowy o zmierzchu; rosnący podziw dla siebie nawzajem, płynący z szacunku i miłości”.

Dzieci zbierają żniwo

Błogosławieństwem dla dzieci są rodzice, którzy okazują sobie miłość. Nasz przyjaciel, nauczyciel z Kanady, zapytał swoich pierwszoklasistów tuż przed Dniem Ojca:

– Kto to jest ojciec i za co go kochacie?

Wśród wielu intrygujących wypowiedzi była taka:

– Tato jest ojcem i sympatią, sympatią mojej mamy. Kocham go, ponieważ tuli mnie do siebie i całuje. Moja mama też lubi tatę.

Szczęśliwe dziecko, które widzi miłość między ojcem i matką, zbiera wszystkie jej dobrodziejstwa i błogosławieństwa. Natomiast gdy tej miłości nie czuje, nic nie wynagrodzi mu jej braku.

Psychiatra Justin S. Green powiedział: „W cza-sie mojej dwudziestopięcioletniej praktyki nie spotkałem się z żadnym problemem emocjonalnym u dziecka, którego rodzice kochali się i których miłość rodzicielska była odroślą ich miłości małżeńskiej”.

Wracając myślą do chwil szczególnej bliskości, dostrzegamy teraz ich wpływ na nasze wzajemne stosunki. Dzieci czuły się kochane, gdy widziały naszą miłość małżeńską. Bardzo lubiły trzymać się za ręce na spacerze, tak jak my. Już jako nastolatki mawiały: „Mamo i tato, możecie sobie gdzieś pójść dziś wieczorem. My się wszystkim zajmiemy”. To był kolejny dowód, że nasza wzajemna miłość małżeńska stwarzała ciepły klimat i wywoływała ich podziw.

Do dziś nasze dzieci dokładnie pamiętają, jak podpuszczały mnie: „Tato, mamy pomysł. Pójdź na górę i zadzwoń do mamy do kuchni. Umów się z nią na jakiś bal dla zakochanych w przyszłym miesiącu”. Nadal wspominają podniecenie, z jakim przysłuchiwały się naszej rozmowie, starając się doradzić, w co się ubrać na tę szczególną okazję.

Nowe odkrycia

Tak, gdybyśmy zaczynali nasze małżeństwo od nowa, kontynuowalibyśmy adorację. Tak jak przed ślubem, uważalibyśmy nasz związek za największą rzecz w życiu – jedną wielką wspólną przygodę. Teraz wiemy, że wspólnie spędzone pełne miłości chwile nie są czasem straconym, lecz czasem, który pomnożył wszystko, co dobre w życiu.

Teraz wiemy, że chwile pełne romantyzmu wzmagają nasze uczucia. Rozwijając wspólne zainteresowania i ciesząc się nimi, pogłębiamy więź uczuciową. Teraz wiemy, że nasze stosunki z dziećmi układają się dobrze, jeśli w ich oczach jesteśmy parą zakochanych. Wiemy, że tylko nasza głęboka miłość małżeńska dopomoże im pojąć istotę prawdziwej miłości oraz miłości Bożej w przyszłości.

Teraz wiemy, że kontynuowanie adoracji pozwoli nam odkrywać w sobie nawzajem stale coś nowego – coś piękniejszego od diamentów i cenniejszego od pereł. Żaden diament nie ma większej wartości niż świadomość, że jesteśmy sobie bardzo potrzebni. Czasami tę świadomość wyzwala w nas dopiero jakaś kryzysowa sytuacja.

Pewien nasz przyjaciel wyznał, że na początku swego małżeństwa czuł się dosyć niepewnie. Czasami miał wątpliwości, czy żona go kocha. Kiedyś, późnym wieczorem, robił coś w piwnicy, używając spawarki elektrycznej. Nagle spawarka dotknęła przewodu elektrycznego, co wywołało głośny trzask i błysk, po czym dom ogarnęły ciemności. Po omacku ruszył do garażu, aby sprawdzić korki. Gdy wrócił, zastał na schodach do piwnicy żonę, która zanosiła się od płaczu. Słysząc huk, zbiegła szybko do piwnicy, w której panowała ciemność, zaczęła wołać męża, ale ten nie odpowiadał.

– Wtedy – powiedział – już nie wątpiłem, że żona mnie kocha. Z tą chwilą skończyła się moja niepewność.

Żadna perła nie jest tak cenna, jak dobroć płynąca z miłości, jak komplement, uśmiech, gest przebaczenia czy bezinteresownej pomocy. Najszczęśliwszym człowiekiem nie jest ten, kto poślubił najlepszą osobę, lecz ten, kto umiał wydobyć ze swego partnera to, co w nim najlepsze.

Lubimy być akceptowani. Czujemy się ze sobą dobrze, jeśli wzajemnie się akceptujemy i jesteśmy dla siebie mili. Serdeczny komplement: „Dobrze ci w tym garniturze” lub: „Wyglądasz szałowo w tej sukience” sprawia, że zawsze będziemy chętnie nosić tego typu rzeczy. Przyjemnie mi, kiedy John powie:

– Jak dobrze, że nie przytyłaś. Byłaś najbardziej atrakcyjną kobietą dzisiaj na przyjęciu. Oczy ci tak błyszczą i twarz promienieje, gdy rozmawiasz z ludźmi.

Pamiętam, jak w okresie moich kłopotów w pracy Betty dodawała mi otuchy, której tak bardzo potrzebowałem. Mówiła:

– John, nawet nie wiesz, jak bezgranicznie ci ufam i ile osób również w ciebie wierzy – Potrzebowałem tych słów. Któż mógłby zrobić to lepiej niż kochająca żona czy mąż?

W naszym małżeństwie miłe słowa wypowiedziane w odpowiednim momencie pomagały nam przezwyciężyć przygnębienie, a nawet rozpacz.

Teraz wiemy, że zobowiązując się dawać sobie szczęście, pomnażamy je. Zobowiązując się mówić o miłości i kochać, otrzymujemy stokrotne błogosławieństwo. Zobowiązując się wzajemnie szanować, czynimy siebie godnymi szacunku. Traktując siebie ze czcią, stajemy się godni czci. A gdy z miłości do małżonka zapominamy o sobie, stajemy się godni miłości.

Droga na dziś

Będziemy iść razem dzisiaj.Urodziliśmy się dla dzisiaj – nie dla wczoraj ani dla jutra – ani nie możemy iśćinną drogą innego dnia.Nie mamy wyboru,by iść z tymi, co byli przed nami, lub z tymi, którzy przyjdą po nas. Dziś jest czas naszego wędrowania.Nie będziemy siebie wyprzedzać ani podążać jedno za drugim, lecz pójdziemy obok siebie, ramię w ramięrazem.