Gdynia nie odpowiada - Mariusz Golik - ebook

Gdynia nie odpowiada ebook

Mariusz Golik

0,0

Opis

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych

Cykl Druga Wojna Światowa

Zeszyt 15/87

Bohaterowie | Operacje | Kulisy

  • dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii
  • przełomowe, nieznane momenty walk
  • czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadów

Tę książkę wypożyczysz z zasobów:
Fundacja Krajowy Depozyt Biblioteczny

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 144

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




MARIUSZ GOLIK

GDYNIA NIE ODPOWIADA

WYDAWNICTWO

MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ

Okładkę projektował

KONSTANTY M. SOPOĆKO

Redaktor

ELŻBIETA SKRZYŃSKA

Redaktor techniczny

ANNA LASOCKA

Korektor

GRAŻYNA ĆWIETKOW-GÓRALNA

© Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1987

ISBN 83-11-07471-2

Wydanie I

Nakład 140 000 + 200 egz. Objętość 4,90 ark. wyd., 4,0 ark. druk. Papier gazetowy 50 g rola 84 cm/32. Oddano do składania w marcu 1987 r. Druk ukończono w lipcu 1987 r. w Wojskowych Zakładach Graficznych im. A. Zawadzkiego w Warszawie. Zam. 8793

Cena zł 63,-

Byłem dzieckiem, gdy wybuchła druga wojna światowa. Pamiętam dobrze Wrzesień, okupację i dalszy ciąg wojny, aż do jej zakończenia w 1945 roku. Mieszkałem wtedy w tej samej miejscowości i w tym samym domu co teraz — w Klarysewie koło Warszawy. Podczas okupacji, w sezonach letnich, w tymże domu, będącym własnością moich rodziców, zamieszkiwała pani Janina Horydowa z córkami, starszą Wandą i młodszą Marią, przybyłymi do Warszawy tuż przed wojną, a poprzednio mieszkającymi w Gdyni. Córki pani Horydowej były ode mnie starsze, uczęszczały już do szkoły średniej. Pani Horydowa, która ukończyła wyższe studia ekonomiczne, władająca świetnie kilkoma językami, była wdową po poległym obrońcy Gdyni komandorze podporuczniku Zygmuncie Horydzie, odznaczonym pośmiertnie Krzyżem Virtuti Militari i Krzyżem Grunwaldu III kl.

Inżynier hydrotechnik Zygmunt Horyd, człowiek o zapatrywaniach lewicowych, w okresie międzywojennym był szefem Budownictwa Wybrzeża Morskiego na Oksywiu. Poza portem wojennym w Gdyni-Oksywiu wznosił także port wojenny na Helu, obiekty wojskowe na Westerplatte i budynki w Gdyni, przeważnie dla wojska, w tym koszary 2 morskiego pułku strzelców w Redłowie. Jego największym osiągnięciem było rozpoczęcie budowy stoczni Marynarki Wojennej na Oksywiu.

Często przyjeżdżała do nas do Klarysewa gdań-szczanka pani Jadwiga Bławat, która wcześniej należała do domowników rodziny Horydów, a po zakończeniu działań wojennych przeniosła się z Wybrzeża do Warszawy. To ona uprosiła — a nie było to łatwe — władze niemieckie o zezwolenie na ekshumację zwłok komandora Horyda ze zbiorowej mogiły i złożenie ich na cmentarzu w Gdyni-Witominie. Pogrzeb odbył się 6 października 1939 roku. Rodzina poległego zachowała dla niej za to wielką wdzięczność.

W latach okupacji, jako uczeń szkoły powszechnej, wiele słyszałem od pani Horydowej i pani Jadwigi o Gdyni, o jej budowie i obronie. Opowiadania te interesowały mnie bardzo. Już wtedy dowiedziałem się m.in. o walce batalionu marynarskiego komandora Horyda i jego bohaterskiej śmierci podczas szturmu na stanowiska nieprzyjaciela. Zapragnąłem zwiedzić Gdynię i ujrzeć morze. Wówczas pani Horydowa powiedziała: „Poczekaj, Mariusz, jak wojna się skończy, a miejmy nadzieję, że Niemcy ją przegrają, to przyjedziesz do nas do Gdyni, zobaczysz miasto i morze”. Czas biegł, ja zostałem uczniem szkoły średniej, Wanda Horyd studentką medycyny konspiracyjnej wyższej uczelni. Nasze rozmowy o wojnie stawały się coraz bardziej optymistyczne, gdyż wiedzieliśmy z różnych źródeł, że Niemcy zaczynają przegrywać. Wybuch Powstania Warszawskiego rozdzielił nas. Wanda Horyd, żołnierz Armii Krajowej, brała udział w powstaniu jako sanitariuszka. W styczniu 1945 roku przyszło wyzwolenie.

Wiosną 1945 roku pani Horydowa z córkami i panią Jadwigą Bławat wróciły do swego domu w Gdyni-Orłowie. W jakiś czas potem, już po wojnie jako uczeń gimnazjum Rejtana w Warszawie, pojechałem do Gdyni i odwiedziłem rodzinę Horydów. Zobaczyłem wtedy po raz pierwszy morze, zwiedziłem Gdynię, a także Hel i odzyskany Gdańsk. Wróciłem wówczas myślami do lat przedwojennych i września 1939 roku. Do czasu, gdy inżynier komandor Horyd budował porty wojenne i miasto, a potem poległ w ich obronie.

Do dziś wspominamy okres wojny i okupacji. Niestety, w coraz szczuplejszym gronie. Pani Horydowa zmarła w 1958 roku. Nie żyją też moi rodzice. W październiku 1986 roku zmarła pani Jadwiga Bławat. Młodsza córka komandora Horyda, pani Maria, jest lekarzem i mieszka nadal w rodzinnym domu w Gdyni-Orłowie. Starsza córka, profesor doktor Wanda Horyd, też jest lekarzem i mieszka w Gdańsku-Oliwie. Ja ukończyłem studia historyczne na Uniwersytecie Warszawskim.

Jako historyk, pamiętający z lat dziecinnych i młodzieńczychdrugą wojnę światową, pragnę upamiętnić w tej popularnej książeczce bohaterskie walki obrońców Gdyni, a wśród nich głównego budowniczego portu wojennego na Oksywiu, inżyniera komandora podporucznika Zygmunta Horyda. Walkę, która nie poszła na marne...

 

TUŻ PRZED AGRESJĄ

W dniu 28 kwietnia 1939 roku Berlin wypowiedział Warszawie pakt o nieagresji z 1934 roku; 23 maja Hitler oficjalnie zakomunikował swojej generalicji, że uderzenie na Polskę jest już nieodwołalnie zadecydowane. Wcześniej, 11 kwietnia, zatwierdzona została dyrektywa „O jednolitym przygotowaniu Wehrmachtu do prowadzenia wojny w okresie 1939/1940”, zawierająca m.in. wytyczne do opracowania wymierzonego przeciwko Polsce planu operacyjnego „Fali Weiss”.

25 sierpnia 1939 roku przybył do Gdańska, rzekomo z wizytą kurtuazyjną, pancernik „Schleswig-Holstein” i po powitaniu zacumował naprzeciw Westerplatte. Poprzedniej nocy, przed wpłynięciem do portu, przejął on na pełnym morzu z innych okrętów oddziały piechoty morskiej (tzw. Marinesturm-kompanie), które miały wziąć udział w planowanym szturmie na polską składnicę tranzytową. 26 sierpnia dowódca pancernika, komandor Gustaw Kleinkampf, złożył w Gdańsku wizytę Generalnemu Komisarzowi Rzeczypospolitej Polskiej MarianowiChodackiemu oraz Wysokiemu Komisarzowi Ligi Narodów Carlowi Burckhardtowi. Na przyjęciu wydanym przez komisarza Burckhardta komandor Gustaw Kleinkamp wyznał mu w tajemnicy co następuje: „Mam okropne zadanie, za które nie mogę być odpowiedzialny, gdyż to rozkaz wojskowy”. Już wkrótce stało się jasne, co miał wówczas na myśli.

W wydanej 31 sierpnia dyrektywie nr 1 Hitler wyznaczył dzień i godzinę napaści na Polskę: 1 września 1939 roku, godzina 4.45. Nad Polską zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo.

Ostatni dzień sierpnia 1939 roku mijał w Gdyni, tak jak na całym Wybrzeżu, w szczególnym napięciu. Trwały intensywne przygotowania obronne, port opustoszał. Nie zawijały już do niego statki handlowe i pasażerskie, a te, które uprzednio tam stały, odpłynęły do portów francuskich, brytyjskich i państw neutralnych. Również i flota wojenna w większości opuściła port. W okresie pokoju zasadniczą jej bazą była Gdynia, zaś w warunkach wojennych zadanie to miał spełniać port na półwyspie Hel. Powszechnie zdawano sobie sprawę, że wojna jest nieunikniona. Trwała powtórnie ogłoszona mobilizacja, odjeżdżały do wyznaczonych miejsc pociągi pełne rezerwistów.

Społeczeństwo Wybrzeża od razu dało dowody swego patriotyzmu. Już od pierwszej cichej mobilizacji z 24 sierpnia 1939 roku mieszkańcy Wybrzeża zaczęli zgłaszać się ochotniczo do czynnej służby razem z powołanymi rezerwistami. W obronie ojczyzny chcieli walczyć wszyscy, także młodzież i kobiety. „Pomożemy wam! — takie hasło rzucili ochotnicy. — Na front niech idą żołnierze, a tu, w koszarach, na poczcie, w szpitalach, na warcie, będziemy my”. I rzeczywiście — pełno ich było w koszarach, komendach Przysposobienia Wojskowego i Wychowania Fizycznego oraz w szpitalach w Gdyni, a także w Wejherowie, Pucku, Kartuzach i na Helu.

Sytuacja na Wybrzeżu stała się jeszcze bardziej napięta, kiedy rozeszła się wiadomość o przechwyceniu przez gdańskich hitlerowców polskiej broni, amunicji i umundurowania. Oto Ministerstwo Spraw Wojskowych lekkomyślnie wysłało ten cenny transport wagonami towarowymi, doczepionymi do pociągu pospiesznego relacji Warszawa — Kutno — Bydgoszcz — Tczew — Gdańsk — Gdynia, choć przecież można je było przewieźć nowo wybudowaną linią kolejową przez Kościerzynę z pominięciem „Wolnego Miasta. Hitlerowcy zwrócili uwagę na niecodzienny zestaw pociągu i odczepili wagony towarowe. Skład pasażerski pojechał do Gdyni, a uzbrojenie i mundury zostały na terenie Gdańska. Część tych mundurów później odzyskano — w pierwszych dniach wojny zatrzymano 37 ubranych w nie dywersantów, którzy przeniknęli między polskich żołnierzy i przy użyciu radiostacji przesyłali swoim mocodawcom meldunki o sytuacji bojowej i nastrojach Polaków. Przebrano ich w cywilne ubrania i osadzono w miejscach odosobnienia.

Polskiego Wybrzeża, łącznie z Gdynią, miały bronić wspólnie siły lądowe i morskie. Tworzyły one tzw. Grupę Obrony Wybrzeża, podległą dowódcyFloty i Obszaru Nadmorskiego, kontradmirałowi Józefowi Unrugowi. W skład sił lądowych wchodziła Lądowa Obrona Wybrzeża pod dowództwem pułkownika Stanisława Dąbka, a w skład sił morskich na lądzie — Morska Obrona Wybrzeża pod dowództwem komandora Stefana Frankowskiego, w tym Rejon Umocniony Hel pod dowództwem komandora Włodzimierza Steyera. Na morzu siły morskie stanowiła Flota i Morski Dywizjon Lotniczy dowodzony przez komandora porucznika pilota Edwarda Szystowskiego.

Na terenie Wolnego Miasta Gdańska jednostkami obronnymi, bezpośrednio podlegającymi naczelnemu dowództwu w Warszawie, były: załoga wojskowa na Westerplatte pod dowództwem majora Henryka Sucharskiego i Poczta Polska pod dowództwem podporucznika Konrada Guderskiego.

Główne zadanie w obronie Wybrzeża, zwłaszcza Gdyni, przypadło Lądowej Obronie Wybrzeża, która miała współdziałać także z armią „Pomorze” generała Władysława Bortnowskiego.

Dowódca Lądowej Obrony Wybrzeża, którego formalnym przełożonym był kontradmirał Unrug, przystępując do organizacji swoich oddziałów musiał polegać przede wszystkim na własnej inicjatywie i na wydatnej pomocy udzielanej mu przez okoliczną ludność. Dowództwo Floty, mieszczące się na Helu, praktycznie pozostawiło żołnierzy Lądowej Obrony Wybrzeża własnemu losowi. W czasie działań wojennych kontakty między Helem a dowództwem Lądowej Obrony Wybrzeża w Gdyni-Grabówku, a potem

w Babim Dole na Kępie Oksywskiej, ograniczały się do krótkich meldunków telefonicznych. Od momentu wybuchu wojny kontradmirał Unrug nie odwiedził ani pułkownika Dąbka, ani jego walczących oddziałów.

Bezpośredniego dostępu do Gdyni od wschodu, od granicy z Wolnym Miastem Gdańskiem, miał bronić przede wszystkim wchodzący w skład sił lądowych dwubatalionowy 2 morski pułk strzelców, stacjonujący w Gdyni-Redłowie pod dowództwem podpułkownika Ignacego Szpunara. Od strony zachodniej, od granicy Polski z Niemcami, zadanie to powinien spełnić 1 morski pułk strzelców, stacjonujący w Wejherowie, pod dowództwem podpułkownika Kazimierza Pruszkowskiego. Ten pułk także składał się tylko z dwóch batalionów. Dla wsparcia obu pułków zorganizowano trzy bataliony rezerwowe: I baon kapitana Chwalimira Pochwałowskiego, II — kapitana Jerzego Wierzbowskiego i III batalion rezerwowy pod dowództwem kapitana Eugeniusza Nowalsettiego. Ponadto w skład sił lądowych weszła morska brygada Obrony Narodowej, z początku podległa pułkownikowi Józefowi Sas-Hoszowskiemu, a od 27 lipca 1939 roku bezpośrednio pułkownikowi Dąbkowi. Brygada składała się z pięciu batalionów. Były to: I gdyński batalion Obrony Narodowej majora Stanisława Zauchy; II gdyński majora Władysława Sikorskiego; III gdyński majora Franciszka Piotrowiaka; IV kartuski kapitana Mariana Mordawskiego oraz V pucki z dowódcą majorem Janem Zagłobą-Smoleńskim. Dwa gdyńskie batalionyObrony Narodowej (I i lII) miały bronić bezpośrednio miasta, zaś bataliony II i IV powinny osłaniać Gdynię od południa, od strony Kartuz. Jednak tuż przed wybuchem wojny 1 września we wczesnych godzinach rannych II batalion został przesunięty do armii „Pomorze”. Zadaniem V puckiego baonu ON była obrona miasta i portu od strony zachodniej, od Pucka, a także wspieranie 1 mps.

W skład Lądowej Obrony Wybrzeża z zadaniem obrony Gdyni wchodziły również jednostki artyleryjskie. Były to morski dywizjon artylerii lekkiej pod dowództwem majora Władysława Kańskiego i bateria artylerii nadbrzeżnej Canet na Oksywiu dowodzona przez kapitana Ratajczyka. Morski dywizjon artylerii lekkiej miał 7 armat kalibru 75 mm, 4 kal. 105 mm i 2 ciężkie karabiny maszynowe, bateria Canet 2 działa kalibru 100 mm. Lądową Obronę Wybrzeża tworzyły ponadto: kompania łączności, pluton chemiczno-gazowy, pluton kolarzy, batalion saperów oraz improwizowany pociąg pancerny, tzw. baterie na platformach, i cztery samochody opancerzone. Poza tymi regularnymi wojskami dowódcy LOW podlegały także Straż Graniczna, Policja Państwowa, organizacje paramilitarne (oddziały Przysposobienia Wojskowego i Wychowania Fizycznego) oraz inne organizacje ochotnicze, jak oddziały harcerskie, oddział junaków i oddział „krakusów”.

Do Morskiej Obrony Wybrzeża na lądzie należały: morski dywizjon artylerii przeciwlotniczej (8 armat kalibru 75 mm) pod dowództwem komandora podporucznika Stanisława Jabłońskiego, trzy kompanieciężkich karabinów maszynowych przeciwlotniczych (50 ckm) oraz kompania reflektorów kapitana Gołębiowskiego.

Dowódcy Floty w Gdyni podlegały też jednostki morskie na lądzie: Kadra Floty, Komenda Portu Wojennego, Morski Dywizjon Żandarmerii oraz Szefostwo Fortyfikacji.

Jednostki morskie na lądzie, a więc Morska Obrona Wybrzeża z wyłączeniem bazy morskiej Rejonu Umocnionego Helu i jednostki podległe dowódcy Floty, w warunkach wojennych zostały podporządkowane dowódcy Lądowej Obrony Wybrzeża.

Sytuacja Gdyni, położonej w „korytarzu pomorskim”, była tragiczna. Od strony wschodniej graniczyła ona ze zniemczonym Wolnym Miastem Gdańskiem, sąsiadującym z częścią Niemiec — z Prusami Wschodnimi. Od strony zachodniej odległość do granicy Niemiec wynosiła tylko 40 km, a teren był bardzo słabo przygotowany do obrony. Kępę Oksywską (obszar 50 km2) po północno-zachodniej stronie Gdyni z portem wojennym na Oksywiu, uznaną za najważniejszy bastion lądowej obrony Wybrzeża, dzieliło od granicy niemieckiej tylko 30 km. Podobnie jak Gdynia nie została ona odpowiednio umocniona. Wysiłkiem wojska i ludności wiosną i latem 1939 roku wykonano na Kępie stanowiska strzeleckie i przeszkody przeciwpancerne oraz ustawiono płoty kolczaste. Było to jednak niewiele.

Pułkownik Dąbek, po objęciu dowództwa na Wybrzeżu (23 lipca 1939 roku), krytycznie ocenił przygotowania obronne. Gorzkie wysnuł wnioski, gdy przeprowadzał rekonesans na terenie przewidywanych walk. Trudno mu było pogodzić się z tym, że nie pomyślano wcześniej o najmniejszych choćby fortyfikacjach i ich obsadzie. Obszary nadmorskie wprost się o to prosiły układem i rzeźbą terenu. Leżące na północy długie Jezioro Żarnowieckie, poprzez które płynęła do Bałtyku rzeka Piaśnica, z przyległymi do niego bagienno-lesistymi terenami stanowiłyby doskonałą przeszkodę dla wojsk niemieckich. Poza tym w wypadku ich obsadzenia nieprzyjaciel musiałby forsować podmokłe niziny w zakolu rzeki Redy oraz wyżyny na zachód od Wejherowa. Inne pozycje obronne mogłyby ciągnąć się lasami do jeziorek i rzeczek w okolicach Sopieszyna, Nowego Dworu Wejherowskiego i Koleczkowa. W połączeniu ze wzniesieniem pod Koleczkowem i lasami sięgającymi aż po Chwarzno stanowiłyby linię łamaną, ciągnącą się do Kolibek położonych nad morzem. System umocnień mógłby także ciągnąć się dalej ku południowi — do Kartuz. Wszystko to zdaniem pułkownika Dąbka opóźniłoby marsz wroga, który po sforsowaniu przeszkód terenowych znalazłby się jakby w worku.

Wytyczne Dowództwa Floty kładły nacisk pa obronę Helu jako zasadniczej bazy Marynarki Wojennej. Chodziło o to, by nie dopuścić do zaskoczenia bazy helskiej, tworząc tym samym warunki do mobilizacji Floty, a także przesunięcia wyposażenia znajdującego się w Gdyni na Hel. Aby zyskać na czasie, należało jak najdłużej uniemożliwiać nieprzyjacielowi swobodne korzystanie z szosy i linii kolejowej Wejherowo — Gdynia oraz umieszczenie przez niego artylerii dalekosiężnej w rejonie Oksywia do ostrzeliwania półwyspu, zaś na przedpolach Gdyni utrudniać za pomocą zniszczeń posuwanie się wojsk niemieckich. Zasadniczymi jednostkami przeznaczonymi do realizacji tego celu były wydzielone oddziały „Wejherowo” 1 mps podpułkownika Pruszkowskiego i wydzielony oddział „Redłowo” 2 mps podpułkownika Szpunara. Oddział „Wejherowo” miał 1908 ludzi, 2 armaty kal. 75 mm, 4 armaty ppanc kal. 37 mm, 24 ciężkie karabiny maszynowe, 29 lekkich i ręcznych karabinów maszynowych, 9 granatników i 2 moździerze. Oddział „Redłowo” liczył 2065 ludzi, miał 4 armaty kal. 75 mm, 4 ppanc kal. 37 mm i 4 morskie kal. 37 mm, 28 ciężkich karabinów maszynowych, 5 najcięższych karabinów maszynowych, 44 lekkie i ręczne karabiny maszynowe, 9 granatników i 4 moździerze.

Wojna jeszcze nie wybuchła, ale na Wybrzeżu wróg zachowywał się już agresywnie. Dopomagała mu wydatnie „piąta kolumna”, która tam właśnie była najliczniejsza. W sierpniu samoloty hitlerowskie przelatywały nad obiektami wojskowymi. Zanotowano też kilka wypadków przekroczenia przez patrole niemieckie granicy w rejonie Kamienicy Królewskiej, podległej komisariatowi Straży Granicznej w Sierakowicach. Nocą z 30 na 31 sierpnia patrol 2 morskiego pułku strzelców, idący wzdłuż granicy gdańskiej, został ostrzelany z ciężkich karabinów maszynowych. Żołnierze nie odpowiedzieli ogniem; zareagowała natomiast placówka w Kolibkach. 31 sierpnia grupa Niemców dotarła samochodem (od strony Gdańska przez Chwaszczyno) do Kielna, gdzie wypytywała miejscowych współrodaków o polskie oddziały. W godzinach wieczornych 31 sierpnia, między 18 a 19, hitlerowcy otworzyli ogień z ciężkich karabinów maszynowych na pozycje polskie w dzielnicach Gdyni: Orłowie i Redłowie, od strony Sopotu — terenu Wolnego Miasta Gdańska, w związku z czym w 2 morskim pułku strzelców znajdującym się w sąsiedztwie Gdańska zarządzono ostre pogotowie.

Nocą z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku żołnierze 2 morskiego pułku strzelców, zgodnie z zarządzonym ostrym pogotowiem, spali w mundurach. Rozkaz bojowy nr 1 dla 2 morskiego pułku strzelców na wypadek zaatakowania przez nieprzyjaciela brzmiał: 2 morski pułk strzelców, opierając się o wzgórza redłowskie i kompleks leśny w Gdyni-Witominie, zorganizuje obronę stałą Gdyni z kierunku południowego i południowo-zachodniego. Przedni skraj pozycji głównej przebiegał od molo w Orłowie następująco: rzeka Kacza — Mały Kack — tor kolejowy linii Gdynia—Kościerzyna — Krykulec Leśniczówka — wzgórze 152,7 — m. Chwarzno włącznie.

Około północy dwaj oficerowie 2 morskiego pułku strzelców: podporucznik Kruszewski, dowódca plutonu ciężkich karabinów maszynowych, i podporucznik Falisz, adiutant II batalionu, objeżdżają samochodem placówki. Dowódca placówki nr 1 Wielki Kack plutonowy Glazur melduje: cisza na przedpolu i żadnych specjalnych wydarzeń. Placówka nr 2 wzgórze 84,3 Kolibki składa meldunek, że polski patrol, idący wzdłuż granicy z Gdańskiem, został ostrzelany przez Niemców. Polacy odpowiedzieli ogniem.

W momencie składania meldunku słychać w Kolibkach warkot silnika samochodu jadącego od strony Sopotu. Placówka natychmiast wysyła tam patrol. Jak się okazuje, jest to polski samochód osobowy wiozący dwóch pracowników cywilnych Generalnego Komisariatu Rzeczypospolitej Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku. Mówią, że jadą do swych rodzin do Gdyni. Pytani przez patrolujących, jak zachowują się Niemcy na terenie Gdańska, informują o rozlokowaniu dużych oddziałów Waffen SS w pobliżu granicy z Polską, głównie w rejonie Sopotu. Pracownicy Komisariatu zostali skierowani do Komendy Miasta. Obydwaj oficerowie wrócili do koszar w Redłowie,gdzie złożyli meldunek dowódcy pułku. Już 1 września około godziny 3 kapitan Pilszak przyjmuje w koszarach w Redłowie meldunek od dowódcy placówki w Kolibkach. Brzmi on następująco: „Niemcy przechodzą przez zasieki i okrążają tam nasze stanowiska, przechodzą także przez druty nad brzegiem morza. Nasze czujki wycofują się na linię placówki”. Kapitan Pilszak od razu zawiadamia o tym podpułkownika Szpunara, który przebywał w koszarach.

W DNIU NAPAŚCI

Wstawał ranek 1 września 1939 roku. Upływały ostatnie minuty pokoju. Zegary wskazywały godzinę4.45, gdy ciszę poranną przerwały salwy z pancernika ,,Schleswig-Holstein”, skierowane na polską placówkę wojskową na Westerplatte w Gdańsku. Wojska niemieckie atakują całą Polskę na lądzie, morzu i w powietrzu. Wojna staje się faktem.

Rozpoczyna się ostrzał artyleryjski Gdyni z terenu Wolnego Miasta Gdańska. Pociski padają na placówkę nr 2 — wzgórze 84,3 Kolibki, na placówkę nr 1 — w rejonie skrzyżowania szosy z torem kolejowym w Wielkim Kacku, na stanowiska obronne II batalionu 2 morskiego pułku strzelców wzdłuż rzeki Kacza, na koszary 2 morskiego pułku strzelców i folwark w Redłowie. Równocześnie Luftwaffe bombarduje port wojenny na Oksywiu i port handlowy oraz stanowiska gdyńskiej artylerii przeciwlotniczej. W Gdyni i okolicy słychać armaty dużego kalibru. To „Schleswig-Holstein” ostrzeliwuje Westerplatte.

Na odgłos rozrywających się pocisków podbiega do okna oficer informacyjny 2 morskiego pułku strzelców podporucznik Kazimierz Górski. Spogląda na zegarek i dzwoni do wartowni, skąd przyjmuje meldunek: „Wszystko w porządku, wysłany patrol jest w terenie”. Nie ma żadnych wiadomości z placówki przygranicznej. Milczenie telefonu niepokoi, podporucznik chodzi zdenerwowany. Wreszcie dzwonek, Górski chwyta szybko słuchawkę. „Co jest?” — pyta. W słuchawce szybki,' nerwowy głos. „Dowództwo, dowództwo, tu placówka Kolibki, dzwonię z budki kolejowej dróżnika. Strzały ze »Schleswiga-Holsteina«, strzały artyleryjskie z Sopotu, karabin maszynowy rozbity, cekaemista-kapral nie żyje, nie żyje także kilku żołnierzy, telefon wojskowy uszkodzony, nie działa”.

Podporucznik Górski oddaje słuchawkę kapralowi Henrykowi Szenkowi, sam zaś biegnie szybko do pokoju pierwszego adiutanta pułku porucznika Mikołajczuka. Za chwilę obaj meldują o sytuacji podpułkownikowi Szpunarowi. Dowódca 2 morskiego pułku strzelców wydaje Górskiemu rozkaz natychmiastowego ogłoszenia alarmu dla koszar, zaś adiutantowi porucznikowi Mikołajczukowi poleca połączenie się z dowództwem jednostek pierwszej linii w celu bliższego zorientowania się w położeniu. Sam natomiast łączy się z Dowództwem Obrony Wybrzeża w Grabówku. Kapral Szenk, który już skończył rozmowę telefoniczną z placówką Kolibki, z rozkazu podporucznika Górskiego uruchamia dzwonki, wszczynając alarm. Wszyscy żołnierze biegną na pozycje w pełnej gotowości bojowej.

W kierunku Kolibek zostaje wysłany pluton cyklistów pod dowództwem podporucznika Klisia. Zajmuje on stanowisko na wysokości poczty w Orłowie i swym ogniem umożliwia oderwanie się obsady placówki od nieprzyjaciela. Osłania także drużynę pionierów, która pod dowództwem plutonowego Gierałtowicza niszczy most pod Kolibkami.

Pierwsze walki na granicy gdańskiej tak oto relacjonuje były oficer II batalionu 2 morskiego pułku strzelców, dowódca 5 kompanii porucznik Andrzej Matuszak, obecnie pułkownik w stanie spoczynku:„W przeddzień wybuchu wojny zostałem w godzinach wieczornych ściągnięty z Chwarzna do Gdyni. Kompanię ulokowałem na noc w obozie letnim znajdującym się przed baterią obrony przeciwlotniczej w Redłowie. Potem udałem się do koszar, gdzie spotkałem się z dowódcą pułku podpułkownikiem Szpunarem. Przed północą położyłem się spać. Rano 1 września obudziły mnie wystrzały artyleryjskie. Zerwałem się i spojrzałem na zegarek. Była 4.45. Podbiegłem do okna. Nasłuchuję, skąd strzały. To artyleria niemiecka od strony Sopotu. Niektóre pociski rozrywają się niedaleko od nas. Za chwilę słyszę też od strony Sopotu serię ciężkich karabinów maszynowych. A więc zaczęli. Wpadam szybko do pokoju podpułkownika Szpunara. Krzyknąłem: »wojna«, i melduję się. »Tak jest« — odpowiada pułkownik i wydaje mi rozkazy. Co tchu pobiegłem do swoich żołnierzy, obawiając się ognia artylerii na zmasowaną kompanię. Zarządzam alarm. Rozmieszczam kompanię oraz przydzielony mi pluton ciężkich karabinów maszynowych i pluton najcięższych karabinów maszynowych, jednym plutonem piechoty zamykam szosę i tor kolejowy, na którym to stanowisku pluton pozostaje do 12 września, tracąc kilku zabitych i rannych. Pozostałe dwa plutony rozmieściłem w głębokich rowach. Ciężkie karabiny maszynowe i najcięższe karabiny maszynowe rozstawiłem w zależności od potrzeby. Główny ostrzał skierowaliśmy na dolinę biegnącą wzdłuż strumyka — granicy z Wolnym Miastem Gdańskiem. Plutony nasze znajdowały się pod silnym ogniem artylerii aż do12 września. Tylko nocami ostrzał artyleryjski malał”.

„Rano 1 września przed godz. 5.00 — mówi oficer 2 mps podporucznik Marian Kliś — budzą mnie liczne wystrzały z bliskiej odległości i czuję, jak budynek, w którym się znajduję, drży. Zrywam się z posłania i widzę w oknie, jak bateria przeciwlotnicza jest silnie bombardowana przez samoloty niemieckie. Wydaję rozkazy dla swojego plutonu i w ciągu kilkudziesięciu sekund oddział jest gotowy do walki”

Do działań przeciw Gdyni i częściowo Helu Niemcy wydzielili dwa zgrupowania wojskowe. Od strony zachodniej z okolic Lęborka i Bytowa nacierał improwizowany korpus nazwany Grenzschutz-Abschnitts-Kommando pod dowództwem generała Kaupischa, który podlegał dowódcy 4 armii generałowi von Kluge. Najsilniejszym związkiem taktycznym tego korpusu była 207 dywizja piechoty, dowodzona przez generała majora von Tiedemanna, oraz dwa bataliony piechoty i dwa dywizjony artylerii. Drugie zgrupowanie ześrodkowano wbrew aktom prawnym na terenie Wolnego Miasta Gdańska. Ono właśnie swymi głównymi siłami posuwało się wprost na Gdynię z rejonu Sopotu. Dowodził nim generał major Eberhardt. Trzon zgrupowania stanowiły dwa pułki piechoty Landespolizei oraz jednostki piechoty zmotoryzowanej SS „Heimwehr Danzig”. Prócz tego w jego skład wchodziły dywizjony artylerii i mniejsze oddziały policji, saperzy, łącznościowcy oraz inne pomocnicze oddziały. Łącznie siły niemieckie w rejonie Gdyni liczyły przeszło 39 tysięcyżołnierzy, miały ponad 1400 lekkich, około kich i kilkanaście najcięższych karabinów maszynowych, 18 granatników kalibru 50 mm, dział przeciwpancernych kalibru 37 mm, blisko moździerzy kalibru 81 mm, około 120 dział piechoty kalibru 75 mm oraz 76 armat i haubic kalibru 105—150 mm. Przeciw tej masie stanęły wojska polskie w liczbie niecałych 15 tysięcy żołnierzy, uzbrojonych w 166 lekkich, 187 ciężkich oraz kilka najcięższych karabinów maszynowych, 18 granatników kalibru 46 mm, 16 moździerzy kalibru 81 mm, 8 działek przeciwpancernych kalibru 37 mm, 9 działek morskich, 13 dział polowych kalibru 75 mm, 2 działa nadbrzeżne kalibru 100 mm, 4 działa kalibru 105 mm i 8 dział przeciwlotniczych 75 mm. Dysproporcja sił była więc ogromna.

To właśnie ze zgrupowania generała Eberhardta z Gdańska o godzinie 4.45 padają pierwsze strzały artyleryjskie na placówkę polską w rejonie kościoła w Kolibkach, na wzgórze 84,3 oraz na wzgórza 84,6 i 126,4. Już drugi pocisk uderzył celnie we wspomniany w cytowanym meldunku ciężki karabin maszynowy, niszcząc go doszczętnie, i przerwał kabel telefoniczny. Następny pocisk padł na wzgórze 84,6. Bateria ciężkiej artylerii kalibru 155 mm zaczęła ostrzeliwać z rejonu Hochstries wzgórza redłowskie. Cała natomiast artyleria zgrupowania generała Eberhardta prowadziła zmasowany ogień z rejonu Sopotu od godziny 4.50. Spowodował on szczególnie duże straty w II batalionie 2 morskiego pułku strzelców, dowodzonym przez majora Skwarczyńskiego. Batalion obsadzał szosę i linię kolejową Gdańsk—Gdynia. Równocześnie z ogniem artylerii niemieckiej, rusza natarcie piechoty Landespolizei, wsparte moździerzami i ciężkimi karabinami maszynowymi. Dwa plutony piechoty posuwają się wzdłuż brzegu morskiego, jedna kompania na wzgórze 84,6 oraz jedna kompania na wzgórze 126,4 i szybowisko Bukowinka. Ogółem straty polskie w Kolibkach w początkowych minutach wojny wyniosły 16 zabitych i kilkunastu rannych. Pierwsi polegli za polskie Wybrzeże padli w rejonie kościoła i na wzgórzu 84,3. Byli to cekaemista i kilku strzelców.

Po gwałtownej nawale artyleryjskiej z rejonu Sopotu o godzinie 5.30 nieprzyjaciel przekroczył granice państwa i przy dalszym silnym wsparciu artylerii, moździerzy i ciężkiej broni maszynowej uderzył na pozycje obronne 2 morskiego pułku strzelców wzdłuż szosy Sopot — Gdynia, Sopot — Wielki Kack oraz wzdłuż drogi leśnej Bernardowo — gajówka Zawada.

Podpułkownik Szpunar ze względu na krytyczne położenie zarządza, zgodnie z planem, ewakuację swego pułku do Witomina. Do walki przeznaczył najwartościowsze siły bojowe.

Nieprzyjaciel wciąż posuwa się naprzód. Opanowuje wzgórze 84,3 w Kolibkach i stopniowo cały rejon folwarku. Do godziny 8 zajmuje dzielnicę Gdyni — Orłowo. Około godziny 10 nacisk wroga narasta. Ubezpieczenie polskie organizuje się na linii głównego oporu, pod którą podchodzą Niemcy. Najdłużej — do godziny 12 — trzyma się placówka wzgórza 126,4 i szybowisko Bukowinka, tracąc 7 zabitych i 4 rannych. Placówka ta, pod dowództwem podporucznika Protoszewskiego, broni dostępu do Wielkiego Каска. Zagrożona okrążeniem, wycofuje się na rozkaz dowódcy 6 kompanii kapitana Kowrygi, tracąc kilku zabitych i rannych. O godzinie 13 po walkach ulicznych Niemcy, ponosząc duże straty, zajmują Wielki Kack. Dalsze ich natarcie załamuje się pod ogniem głównej linii oporu.

Z chwilą uderzenia Niemców na Kolibki na odcinek ten zostaje skierowany 3 pluton kompanii odwodowej, który ma za zadanie zamknięcie luki między 4 a 6 kompanią. Jednocześnie nad morze, na odcinek 4 kompanii porucznika Wożniaka, skierowany został pluton „krakusów” z zadaniem dozorowania plaży sopockiej.

Gdy po godzinie 12 Niemcy opanowali wzgórze 126,4, do dowódcy 2 morskiego pułku strzelców podpułkownika Szpunara w Witominie przyszli z Orłowa dwaj młodzieńcy z niemieckim ręcznym karabinem maszynowym. Jak zeznali, karabin pozostawili przed drzwiami domu żołnierze niemieccy, więc zabrali go. Powiadomili także, iż wzdłuż szosy z Sopotu do Orłowa, tuż przed zerwanym mostem w Kolibkach, widzieli około 500—600 Niemców i 6 niemieckich samochodów pancernych.

Zbliża się godzina 14. Wróg po ponownym przygotowaniu artyleryjskim próbuje montować natarcie z zamiarem przełamania głównej linii oporu 2 morskiego pułku strzelców. Ale i to natarcie zostaje odparte. Niemcy poniósłszy duże straty wycofują swoje oddziały i organizuję obronę częściową na linii wzgórza 84,3 i 126,4 oraz w laskach na zachód od toru kolejowego Gdańsk — Gdynia. Pozostawiają na przedpolu drobne oddziały ubezpieczające i patrole, z którymi nawiązują kontakt ogniowy polskie grupy wysłane przez dowódców odcinków obronnych oraz dowódcę obrony koszar.

Napływają pierwsze meldunki o bandyckim zachowaniu się Niemców w stosunku do ludności cywilnej, która nie zdążyła się ewakuować. Z polskich punktów obserwacyjnych nadchodzą także wiadomości o dużych stratach poniesionych przez wroga. Szczególnie dotkliwe straty poniosła jedna z atakujących nieprzyjacielskich kompanii, którą dopuszczono na odległość ok. 400 m i prawie doszczętnie zniszczono ogniem zaporowym. Straty własne wyniosły kilkunastu zabitych i rannych, przeważnie w walkach opóźniających na linii ubezpieczeń.

Aż do zmroku wysyłają Niemcy patrole pod zapory obronne 2 morskiego pułku strzelców w Witaminie. Czuwający tam żołnierze zmuszeni są toczyć z nimi walki.

Równocześnie z natarciem na stanowiska 2 morskiego pułku strzelców siły generała Eberhardta z terenu Wolnego Miasta Gdańska wyprowadziły uderzenie na Gdynię od południa w rejonie Kartuz, bronionych przez IV batalion Obrony Narodowej kapitana Mordawskiego. Także i tu, punktualnie o godzinie 4.50, Niemcy otworzyli zmasowany ogień artyleryjski oraz z ciężkich karabinów maszynowych i karabinów ręcznych na placówkę Straży Granicznej w Kokoszkach. Załoga placówki, nie mogąc wytrzymać silnego ognia nieprzyjaciela, zaczyna się wycofywać na Leźno. Druga placówka Straży Granicznej w Owczarni zostaje zaskoczona ogniem z odległości zaledwie 20 metrów. Posterunkowy otrzymuje ranę postrzałową w brzuch. Mimo przewagi Niemców placówka w pierwszej chwili zdołała obronić się granatami. Polacy zabrali rannego i stopniowo wycofywali się na Miszewo — Przodkowo.

Placówka w Starej Pile melduje, że nieprzyjaciel w sile około plutonu posuwa się torem kolejowym na teren Łapino — Stara Piła. W tej sytuacji dowódca IV batalionu Obrony Narodowej kapitan Mordawski nakazuje placówkom Straży Granicznej zebrać się w Żukowie, aby tam broniły się i rozpoznawały wroga. Jednocześnie wysyła patrol Policji Państwowej na pomoc placówce w Kokoszkach, która zdołała powstrzymać nieprzyjaciela maszerującego w kierunku Leźna. Kapitan Mordawski, dysponujący improwizowanym pociągiem pancernym — baterią na platformie, wysyła pół składu z jednym działem w kierunku Starej Piły z zadaniem nawiązania łączności ze Strażą Graniczną i rozpoznania sytuacji wojsk nieprzyjaciela. Druga połowa pociągu pozostała nadal w Kartuzach, by ewentualnie podjąć działania na linii Somonino — Kościerzyna. W celu spenetrowania terenu zostaje wysłany również patrol kolarzy.

O godzinie 9 kapitan Mordawski wydaje rozkaz, by 1 pluton z dwoma karabinami maszynowymi pod dowództwem podporucznika Jaworskiego z 1 kompanii kapitana Wasilewskiego dojechał autobusem do Przodkowa w celu odrzucenia Niemców ze stacji kolejowej Pępowo. W tym samym czasie, o godzinie 9, wojska niemieckie zajmują Leźno i Starą Piłę, skąd pod osłoną ciężkich karabinów maszynowych rozpoczynają natarcie na Żukowo. Wyznaczony polski specjalny pluton wzmocnienia zajmuje stanowisko na wschodnim skraju Żukowa. Pociąg wysłany do Starej Piły nie dociera do celu, gdyż Niemcy wysadzili most. Zatrzymuje się w odległości 800 metrów na zachó