Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Sojusz niemiecko-rosyjski w tle konfliktu USA–Chiny, czy może już sojusz proxy niemiecko-chiński?
Czy afrykańska bomba demograficzna rozsadzi oczadziałą z dobrobytu Europę?
Geopolityczne scenariusze dla Polski: opcja unijna czy raczej oparcie o państwa morskie i opcja proamerykańska? Jak się ma Nowy Jedwabny Szlak do sprawy polskiej
A może po cichu znikamy ze sceny historii?
Dlaczego Amerykanie stawiają na Indie?
Szlak Jedwabny, Orient Express aż do Bagdadu, kolej transsyberyjska i Nowy Jedwabny Szlak jako kolejne wcielenie monumentalnej trasy handlowej mającej uniezależnienie Lądu od dyktatu państw morskich.
Polska polityka wobec Europy Środkowej i Wschodniej
Rosja i walka o przetrwanie. Wojna informacyjna i hybrydowa.
Nowe źródła energii odnawialnej.
Cierpliwy a niebezpieczny sąsiad.
Arktyczne morze śródziemne i podbiegunowe Eldorado.
Polska na celowniku służb i w grze wielkich mocarstw.
Kto czynnie kibicuje politycznym wyborom Polaków?
Neomarksizm rządzi na salonach.
Europa dwu prędkości i podwójnej moralności.
Unia, która coraz więcej dzieli niż łączy
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 384
Okładka
Fahrenheit 451
Korekta wydania pierwszego
Dorota Dul
Konsultacja naukowa
Andrzej Sypuła
Redakcja i korekta
Barbara Manińska
Dyrektor wydawniczy
Maciej Marchewicz
ISBN 9788366177697
Copyright © for Ireneusz P. Piotrzkowicz
Copyright © for Zona Zero, Sp. z o.o., Warszawa 2019
Wydawca
Zona Zero Sp. z o.o.
ul. Łopuszań ska 32
02-220 Warszawa
Tel. 22 836 54 44, 877 37 35
Faks 22 877 37 34
e-mail: [email protected]
Konwersja
Wiedza Polaków o polityce jest zdawkowa, pobieżna i zwykle nacechowana emocjami, które w ogromnej mierze nie pozwalają zgłębić mechanizmów jej działania. Dlatego tak mało obywateli naszego państwa potrafi prawidłowo odpowiedzieć na z pozoru proste pytanie: dlaczego Polska jest jednym z najważniejszych państw na geopolitycznej mapie świata? Dlaczego właśnie nasz kraj – a mówiąc bardziej precyzyjnie, obszar, na którym żyjemy – jest tak ważny na światowej szachownicy? Odpowiedź na to pytanie nie jest zadaniem prostym i wymaga wytłumaczenia, jak swoją politykę realizują najbardziej liczące się państwa świata. Dlaczego tak, a nie inaczej postępują i jaką wiedzę muszą przyswoić rządzący nimi politycy. Należy przy tym pamiętać, że słowa „przysługa”, „przyjaźń”, „lubię”, „nie lubię” w polityce międzynarodowej nie występują. Wszędzie liczą się jedynie interesy, siła lub jej brak oraz narzędzia, które mają wpływ na dobrobyt innego państwa. Kulisy polityki trafnie opisał „Żelazny Kanclerz” Niemiec i nieprzejednany wróg polskich aspiracji narodowych Otto von Bismarck, który ujął to w ten sposób: „Zwykli ludzie nie powinni wiedzieć, jak się robi parówki i jak wyglądają kulisy polityki”. Dlatego więc nieukrywana słabość cara Aleksandra I (czyli formalnie polskiego króla Aleksandra II) do Polaków nie spowodowała większych zmian w polityce Moskwy; nie mógł również wiele pomóc pierwszy minister spraw zagranicznych Imperium Rosyjskiego, niewątpliwie gorący polski patriota, książę Adam Jerzy Czartoryski. Oczywiście wszystkiemu winne były rozbieżne interesy Królestwa Polskiego i imperium Romanowów. Zapewne gdyby jednak jakimś cudem Aleksander I przywrócił I RP w dawnych jej granicach, zrobiłby to kosztem Rosji. Z pewnością w niedługim czasie ów nieszczęśnik śmiertelnie zadusiłby się poduszką we własnym łożu, co nie byłoby na Kremlu ewenementem. Nie bez powodu rosyjski antycarski ruch dekabrystów powstał w latach dwudziestych XIX wieku jako odpowiedź na groźną dla Rosji propolską politykę Aleksandra I! Oczywiście żadna z ważniejszych tajnych antycarskich organizacji nie miała w planach budowy jakiegoś niepodległego państwa polskiego. Przynajmniej nic o takich śmiałych planach nie wiedzą historycy. Dla części rosyjskich rewolucjonistów Polacy byli jedynie forpocztą wrogo nastawionego Zachodu, natomiast pozostała częśćuważała, że Polacy powinni im pomóc obalić cara, aby potem wspólnie budować jedno państwo. Na przykład dekabryści nie wyobrażali sobie utraty ziem ukraińskich czy litewsko-białoruskich, które uznawali za rdzennie rosyjskie. Rosjanie chcieli, aby Polacy stali się po prostu Rosjanami, wyzbywając się katolicyzmu (kojarzonego z wpływami Zachodu), tradycji szlacheckiej, najlepiej też, aby wymazali również pamięć, kiedy ich kraj należał do najpotężniejszych na świecie. Oczywiście nie wynikało to z kwestii natury moralnej, ale przede wszystkim geopolitycznej, bez ziem zabranych I RP Rosjanie nie mieli większego wpływu na pozostałą część Europy. Polska w planach rosyjskich rewolucjonistów miała być tylko jakimś księstwem na zachodzie imperium w granicach Królestwa Polskiego lub Księstwa Warszawskiego. Podobnie jak obecnie wokół Putina, tak wokół każdego cara istniała imperialna elita, która pilnowała, aby szalony książę Konstanty Pawłowicz Romanow, choć starszy od Mikołaja, nie rządził krajem i dalej bawił się w wojsko i wyżywał na oficerach w prowincjonalnej już wtedy Warszawie. Nawet wyjątkowo krwawa I wojna światowa odbyła się niejako w rodzinie: cesarz niemiecki, król Wielkiej Brytanii i rosyjski car byli spokrewnieni i prywatnie zapewne bardzo się lubili. Wychowany w kulturze angielskiej niemiecki cesarz Wilhelm II był wnukiem królowej Wiktorii, a Imperium Brytyjskie uważał za niedościgły wzór. Otrzymał nawet od Anglików stopień admirała Royal Navy. Wilhelm II znał się również doskonale z rosyjskim carem Mikołajem II, a wspólne wspomnienia z młodości pozwoliły im na ożywioną przyjacielską korespondencję, Wilhelm był również ojcem chrzestnym jedynego syna cara, następcy tronu – Aleksego.
W 1905 roku, kiedy to liczna rosyjska Flota Bałtycka ruszyła na wojnę z Japonią, jedynie niemiecki cesarz udostępnił zaopatrzenie dla okrętów w swoich afrykańskich koloniach, Brytyjczycy odmówili nawet zgody na przepłynięcie przez Kanał Sueski. Powodem takiej decyzji ze strony angielskiego króla Edwarda VII, wuja Wilhelma II, były wspólne interesy z imperialną Japonią na Dalekim Wschodzie i i działanie na osłabienie pozycji Rosji.
Wyjątkowo krwawa I wojna nie wybuchła więc dlatego, że kajzer był szaleńcem czy idiotą, ale z tego powodu, że Niemcy, aby dalej rosnąć, musiały wywalczyć sobie nieco więcej miejsca na najważniejszych szlakach handlowych i rynkach, a to godziło w żywotne interesy i hegemonię Wielkiej Brytanii. Jak to ujął nieco filozoficznie Wilhelm II: chodziło o zapewnienie Niemcom „miejsca pod słońcem”.
Potęga Berlina na kontynencie europejskim niebezpiecznie urosła po pokonaniu Austrii pod Sadową w 1866 roku, a następnie Francji w 1871 roku. Kanclerz Bismarck jednak uspokajał wtedy podenerwowanych sąsiadów, że Niemcy są już mocarstwem „nasyconym”. Czy aby na pewno? W latach 1890–1913 Niemcy potroiły swój eksport, zagrażając tym samym pozycji Londynu. Pod koniec wieku grossadmiral Alfred von Tirpitz rozpoczął forsowną (2–3 proc. PKB w skali roku) budowę floty wojennej, która miała rzucić wyzwanie najpotężniejszej na świecie flocie brytyjskiej. Tuż przed wybuchem I wojny kajzer miał już do dyspozycji drugą na świecie armadę i to pod pewnymi względami nowocześniejszą od brytyjskiej1. W 1905 roku cesarz niemiecki, odwiedzając Maroko, mocno naruszył interesy Paryża, obiecując sułtanowi ochronę przed francuską interwencją. W tym samym roku Niemcy wymusiły dymisję francuskiego ministra Théophile’a Delcasségo tylko dlatego, że wydawał się zbyt antyniemiecki. Kiedy w 1911 roku w rejonie Fezu wybuchło powstanie, Francuzi zdecydowali się na interwencję militarną i niewiele dni później wkroczyli do Rabatu, likwidując tym samym państwo marokańskie. Reakcja Niemiec była natychmiastowa – 1 lipca do portu w Agadirze wpłynęła kanonierka „Pantera”, a na wodach marokańskich pojawił się krążownik „Berlin”. Dyplomacja niemiecka zaczęła wysyłać pod adresem Paryża otwarte groźby. Paryż, pewny wsparcia ze strony Wielkiej Brytanii, nie reagował. Do kolejnego zaostrzenia stosunków międzynarodowych doszło z powodu wywiadu, jakiego udzielił cesarz niemiecki, który oświadczył: „Po kolejnej wojnie, kiedy Wielka Brytania z pewnością zostanie pokonana, Niemcy zadowolą się Egiptem”2. W interesy brytyjskie miała również uderzyć gigantyczna inwestycja transportowa, której zadaniem było rozerwanie szczelnego morskiego kordonu. Berlin planował połączenie kolejowe, które miało rozpoczynać się w Hamburgu, a kończyć w Bagdadzie (przez Drezno, Wiedeń, Belgrad, Sofię, Konstantynopol i Aleppo)3. Planowana trasa mogła uniezależnić niemiecki handel od morza, czyli godziła w hegemonię brytyjską, ponieważ poprzez Gibraltar i egipski Suez Wielka Brytania kontrolowała cały handel przebiegający przez Morze Śródziemne. Berlin wysyłał w ten sposób bardzo czytelny sygnał, jakie są jego aspiracje.
Brytyjczycy zdawali sobie również sprawę z tego, że kiedyś biedna i zacofana niemiecka gospodarka, dzięki protekcjonizmowi, pod koniec wieku stała się silniejsza i bardziej konkurencyjna od brytyjskiej. (Niemcy nie byli tutaj jacyś wyjątkowi, podobny model ochrony własnego rynku wybrali również Amerykanie – już w 1930 roku dzięki senackiej ustawie Smoot-Hawley Act cła wzrosły do wysokości 50–60 proc. Te horrendalne cła zostały utrzymane przez prezydenta Franklina Delano Roosevelta w programie reform ekonomiczno-społecznych znanym pod nawą New Deal). W takim układzie – bez względu na koligacje rodzinne – starcie hegemona i pretendenta do hegemonii było nieuniknione. Jeszcze w XIX wieku Brytyjczycy obawiali się przede wszystkim Rosjan, których kierunek ekspansji zawsze był wyznaczany zdobyczami terytorialnymi. Na przykład wojna krymska 1853–1856 była konfliktem, którego celem było uniemożliwienie Rosji zdominowania Turcji, Bosforu, Dardaneli i wejścia ze swoimi wpływami do ujścia Dunaju i na Morze Śródziemne, przez które przebiegał szlak najbardziej żywotny dla interesów Londynu. Nie bez powodu niepodległość Turcji gwarantowała najpierw flota brytyjska, a potem amerykańska. Wojna krymska po raz pierwszy w tak znaczący sposób pokazała również wpływ techniki na działania wojenne. Nowe karabiny i kule pozwalały na skuteczny ostrzał już przy 300 metrach odległości (to o 200 m więcej niż rosyjskie), francuskie i brytyjskie okręty parowe zaś pozwoliły na szybki transport wojsk, w użyciu pojawił się również telegraf. Przewaga techniczna, logistyczna i wywiadowcza zadecydowała również o zwycięstwie Prusaków nad Francuzami w 1871 roku. Była to ostatnia przeszkoda na drodze do opanowania przez Niemcy kontynentu. Armaty koncernu stalowego Kruppa potrafiły strzelać zdecydowanie precyzyjniej i co najważniejsze – dwa razy częściej niż armaty francuskie. Niemcy dosłownie zdziesiątkowali Francuzów celnym ogniem swoich baterii. Wzięty do niewoli francuski cesarz w rozmowie z królem Prus Wilhelmem I gorzko to komentował: „Gratuluję panu armii, a przede wszystkim artylerii”. Należy przy tym dodać, że Niemcy doskonale wiedzieli o swojej przewadze i Bismarck celowo wojnę sprowokował, miał bowiem pewność, że Francuzi nie mają w niej większych szans. Co ciekawe, Krupp proponował wcześniej sprzedaż nowoczesnych armat Paryżowi, ale generałowie francuscy odrzucili ten pomysł. Wilhelm I tuż po wygranej wojnie z Francją i utworzeniu II Rzeszy w dowód wdzięczności zaoferował Kruppowi tytuł szlachecki (ten jednak odrzucił tę propozycję) i intratne kontrakty. Berlin wprowadził również cła zaporowe i ochronę Kruppa przed zagraniczną konkurencją (głównie z USA i Wielkiej Brytanii). Ogólnie Niemcy bardzo dbali, aby najbardziej perspektywiczne gałęzie przemysłu były chronione przed zagraniczną konkurencją, na tym głównie polegała tajemnica ich szybkiego uprzemysłowienia. Niemcy również jako jedni z pierwszych odkryli, jakie korzyści może przynieść współpraca firm i uczelni technicznych. Drugim równie ważnym powodem pruskiego zwycięstwa był bardzo sprawny wywiad.
W XIX wieku to najprawdopodobniej agenci brytyjscy stali za wywołaniem w Polsce powstania listopadowego, aby odciągnąć imperium carów od kierunku zachodniego (powstanie uniemożliwiło rosyjską pacyfikację buntu w Belgii, która po ogłoszeniu niepodległości natychmiast otrzymała parasol brytyjski – powodem wybuchu I wojny było wkroczenie Niemców do Belgii) i kierunku południowego, który umożliwiał dostęp do niezamarzających portów na Oceanie Indyjskim4. Bałtyk takich możliwości nie oferował, bo na Morzu Północnym i na Atlantyku niepodzielnie rządziła marynarka Jej Królewskiej Mości. W obu wypadkach Brytyjczycy swoje cele osiągnęli. Jednocześnie jednak przegapili wzrost Prus, które doprowadziły do I, a następnie II wojny, która oczywiście nie była objawem szaleństwa demokratycznie wybranego kanclerza Niemiec Adolfa Hitlera, ale była kontynuacją polityki jego poprzedników i gdyby nie pomoc USA dla ZSRS, III Rzesza mogłaby osiągnąć swoje strategiczne cele.
Dzisiaj sytuacja jest bardzo podobna: z jednej strony mamy pretendenta do hegemonii – Chiny, z drugiej strony zaś słabnącą pozycję USA, które nie chcą zejść ze sceny pokonane. To starcie lewiatanów niesie ze sobą wielkie zagrożenia, bo woda w tej światowej wannie zaczyna się niebezpiecznie kołysać i każde państwo uczestniczące w politycznej grze chce zająć jak najlepszą pozycję. Mamy w tym wypadku do czynienia z tzw. pułapką Kindlebergera, czyli momentem, kiedy dominujące mocarstwo stopniowo i konsekwentnie wycofuje się z roli globalnego dostawcy i gwaranta dystrybucji dóbr publicznych5. Warto odnotować, że niestety taka zmiana ról z reguły (choć nie zawsze) kończy się wojną. Wyjątkiem jest upadek Imperium Brytyjskiego na rzecz swojej byłej kolonii – USA.
Wycofanie się USA z roli światowego żandarma skutkuje już dzisiaj wieloma konfliktami na całym świecie, między innymi w Iraku – na którego obszarze mogło powstać i okrzepnąć Państwo Islamskie – Syrii, Jemenie. Podobna sytuacja miała miejsce tuż po wycofaniu się Amerykanów z wojny w Wietnamie – przez kraje regionu przetoczyła się wtedy fala mniejszych lub większych konfliktów, w których ścierały się różne siły. W Azji miało to niestety wyjątkowo brutalny charakter. Tylko do początku 1977 roku na rozkaz dwóch zarażonych marksizmem absolwentów francuskich uczelni – Pol Pota i Khieu Samphana (po Sorbonie) – zamęczono lub wymordowano jedną piątą mieszkańców Kambodży. To również przykład, jak wielki wpływ na środowiska uniwersyteckie Europy miała i ma radykalna lewica.
II wojna nigdy by nie wybuchła, gdyby od 1918 roku na terenie Rzeszy stacjonowały oddziały amerykańskie. Choć tuż po I wojnie prezydent Wilson nie zamierzał opuszczać Europy, nastroje społeczne w Ameryce wymusiły jednak na Kongresie politykę izolacjonistyczną – wycofano wojska, odmówiono nawet ratyfikacji traktatu wersalskiego oraz uczestnictwa w Lidze Narodów. Dogrywka w postaci II wojny światowej była już wtedy nieuchronna i przewidywalna. Nie bez powodu marszałek Francji Ferdynand Foch po ogłoszeniu traktatu wersalskiego skomentował go proroczymi słowami: „To nie pokój, to zawieszenie broni na dwadzieścia lat”. W USA natomiast na dobre zadomowił się izolacjonizm, który przetrwał aż do ataku na Pearl Harbor. Jeszcze w 1938 roku o mały włos nie przegłosowano poprawki do amerykańskiej konstytucji, która zezwalałaby na udział w wojnie tylko w wyniku ogólnonarodowego referendum. Spokój w Europie natomiast gwarantuje obecność US Army w Niemczech i od 1999 roku m.in. baza międzynarodowych sił pokojowych NATO (KFOR) Bondsteel w Kosowie.
Większość osób nie zdaje sobie sprawy z tego, w jakim stopniu dzięki wiedzy z geopolityki można przewidzieć przyszły rozwój wypadków. W czerwcu 1939 roku jeden z najwybitniejszych polskich geopolityków początku XX wieku Władysław Studnicki wydał niepozorną publikację zatytułowaną Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej, w której opisał najbardziej prawdopodobny scenariusz nadchodzącego konfliktu. Przewidział nie tylko sojusz niemiecko-rosyjski, utratę przez Polskę połowy terytorium, ale i sojusz angielsko-rosyjski, którego efektem będzie koniec naszej niepodległości. Podobnie jak dzisiaj, zajęci wtedy głównie sobą politycy nie interesowali się geopolityką, a ówczesnemu ministrowi spraw zagranicznych Józefowi Beckowi do tego stopnia nie spodobała się publikacja, że książkę kazał skonfiskować, a nieszczęsny Studnicki za sianie defetyzmu o mały włos nie trafił do Berezy Kartuskiej.
Podobnie jak podczas II wojny światowej dziś Rosja zamierza bardzo aktywnie uczestniczyć w nowym geopolitycznym rozdaniu, wykorzystać osłabienie USA i wywalczyć (dosłownie) dla siebie jak największy udział w nowym podziale świata. Warto jednak nadmienić, że dzisiejsza Rosja to nie ZSRS i w odróżnieniu od USA i Chin jest ekonomicznym karłem, dlatego nie ma i nigdy nie miała skutecznych narzędzi, tzw. soft power (np. sankcje), i swoją obecność musi zaznaczać prowadząc wojny (również informacyjne).
Ustaliliśmy więc, że światem rządzi wyrachowana kalkulacja zysków i strat, bo żeby ktoś zyskał, ktoś przecież musi stracić. Można oczywiście wszystko uprościć do omnipotencji służb amerykańskich i dowolne polityczne kataklizmy przypisać Amerykanom, jak robi to wielu domorosłych „politologów”, według których wszystkiemu winne są USA. Niestety, muszę Państwa zmartwić: choć waga wpływów amerykańskich jest adekwatna do skali interesów hegemona, to w rzeczywistości wszystko jest dużo bardziej skomplikowane.
Rozpoczynając prace nad niniejszą książką, założyłem, że to, co się dzieje w polityce, zawsze ma swój głębszy sens, zgodnie z tym, co mawiał prezydent Franklin Delano Roosevelt, że „w polityce nic nie dzieje się przypadkiem, a jeśli się dzieje, to można iść o zakład, że tak to zostało zaplanowane”.
Większość osób popełnia kardynalny błąd, zauważając jedynie politykę USA czy Rosji. Tymczasem mało się pisze o polityce Niemiec, czwartej przecież gospodarki świata. Jeśli już mówi się o naszym zachodnim sąsiedzie, to w kontekście Unii – czyżby więc Niemcy nie mieli polityki zagranicznej z wyjątkiem unijnej? To oczywiście nie jest pytanie. Niektórzy mogą odnieść wrażenie, że w Niemczech, które wpuszczają na swój teren emigrantów z Afryki i Azji, nie ma żadnej polityki. Moim skromnym zdaniem, nic bardziej mylnego. Niemcy mają bardzo określone cele polityki zagranicznej i – jak przystało na doskonale zorganizowany naród – konsekwentnie je realizują. Na nasze nieszczęście główne cele polityki niemieckiej są zbieżne z polityką rosyjską.
Po tej konstatacji zapewne wiele osób poczuło się mocno skonsternowanych – przecież jest Unia, a Niemcy są „tylko” jednym z jej znaczących członków. W romantycznej i baśniowej wersji tak właśnie jest, ale w realnym świecie najlepiej tłumaczy to była premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher, która w jednym z wywiadów odpowiedziała na to pytanie w sposób dość jednoznaczny: „UE jest narzędziem niemieckiej hegemonii w Europie”. Czyżby więc brukselska biurokracja wykonywała jedynie zadania zlecone z Berlina? Nie do końca tak jest, bo Berlin narzuca swoją wolę jedynie w kluczowych dla siebie sprawach. A które sprawy są w takim razie kluczowe? W tym wypadku najlepiej podążać za pieniędzmi. Jeden z najbardziej prominentnych polityków niemieckich Theodor Waigel, minister finansów w trzech gabinetach Helmuta Kohla, powiedział wprost, że po wprowadzeniu euro do kontroli przepływu kapitału w Unii wystarczą dwie instytucje: Europejski Urząd Patentowy i Europejski Bank Centralny, które – jak łatwo się domyślić – znajdują się w Niemczech (w Monachium i we Frankfurcie nad Menem). Oczywiście nie ma żadnej wątpliwości co do tego, że kto decyduje o skarbcu, ten decyduje o całej polityce europejskiej, a klucze do niej znajdują się w Berlinie.
Jakiego scenariusza na pewno nie będzie? W romantycznym scenariuszu oczami wyobraźni widzę, jak nasi zachodni sojusznicy z Unii Europejskiej i NATO śmiałymi zagonami pancernymi zadają wrogom Unii Europejskiej ciężkie straty, a francuscy żołnierze, leżąc twarzą w białostockim błocie, resztkami sił odpierają ataki wroga pod Brzęczyszczykiewiczami. Kobiety w Berlinie, Londynie, Brukseli, Amsterdamie, Paryżu ze łzami w oczach, ale ze zrozumieniem witają trumny swoich ukochanych synów, a kwiatami żegnają kolejnych dzielnych żołnierzy, którzy ochoczo i z poświęceniem będą ginęli za Białystok, Pułtusk i Sobienie Kiełczewskie… Prawda, że piękne? Szkoda, że absolutnie nierealne. Tych, którzy wierzą w jedność Zachodu, muszę zmartwić. Niestety, to tylko piękna bajka, ponieważ w rzeczywistości nie istnieje jedność Zachodu, każde z państw ma swoje interesy i najczęściej są to interesy rozbieżne. Dlaczego? To bardzo proste: dla Hiszpanii, Francji, Węgier, Słowacji, Czech czy Niemiec na przykład Rosja nie stanowi żadnego zagrożenia, państwa te chcą nawet zniesienia wszelkich sankcji i przywrócenia możliwości swobodnego handlu, a dla Grecji czy Niemiec Rosja jest niemalże sojusznikiem. Wystarczy spojrzeć na mapę, aby zrozumieć, dlaczego wymienione państwa prowadzą taką politykę, a nie inną. Sytuacja na przykład Węgier, Niemiec czy Czech zmieni się dopiero wtedy, gdy dywizje rosyjskie ponownie pojawią się w Polsce. Druga kluczowa sprawa to opinia społeczna, która w tych państwach jednoznacznie opowiada się za niemieszaniem się w sprawy Europy Wschodniej. Czy politycy zrobią coś wbrew społeczeństwu, czy skończy się tak jak w wypadku Ukrainy, czyli na dyplomatycznych, nic nieznaczących protestach?
Nieco inaczej wygląda sytuacja Rumunii. Jej okno na świat, czyli port Konstanca, może być w każdej chwili zablokowane przez wojska rosyjskie, które po wyeliminowaniu floty ukraińskiej i umocnieniu się na Krymie stały się głównym zarządzającym na Morzu Czarnym i oddziałują bezpośrednio na ujście drugiej pod względem długości rzeki Europy i najważniejszej arterii transportowej – Dunaju. Taka rosyjska polityka zagraża interesom tureckim, dlatego ocieplenie w stosunkach rosyjsko-tureckich zawsze miało i ma charakter taktyczny, związany głównie z wpływami Rosji w Syrii.
Na naszym płaskim jak stół obszarze operacyjnym, co pokazuje wojna ukraińsko-rosyjska, niezbędne są ciężkie brygady pancerne i artyleria. Ile takich jednostek mają obecnie takie militarne potęgi, jak Wielka Brytania albo USA? O ile pod koniec zimnej wojny w obu armiach formacje lądowe były znaczące, o tyle teraz takich jednostek albo nie ma, albo są symboliczne. Nie powinno to jednak dziwić, bo zarówno Wielka Brytania, jak i USA są państwami morskimi i mają takie wojska, jakie są im naprawdę potrzebne. Wojska lądowe Brytyjczycy utrzymywali właściwie tylko na potrzeby wojsk de facto okupacyjnych stacjonujących w Niemczech, a te mają być całkowicie wycofane do 2019 roku6.
Nie muszę dodawać, że żaden Belg, Holender, Słowak, Duńczyk, Norweg, Czech, Węgier nie będzie ginął za nasz kraj, i to nie dlatego, że solidarność NATO i Artykuł V Paktu7 są kompletną fikcją.
Będąc w takiej, a nie innej sytuacji politycznej, jakie mamy możliwości? Czy w ogóle jakieś mamy? Po wielkich odkryciach geograficznych najważniejsze szlaki handlowe świata (z Europy przez Lewant do Indii i Chin) przeniosły się z lądu na morza i oceany. Wiek XVII był wiekiem rywalizacji holendersko-angielskiej o panowanie nad najważniejszymi szlakami handlowymi świata i koloniami. W 1616 roku Anglicy zajęli niewielką wysepkę Pulo Run w pobliżu Jawy (obecnie Indonezja). Obszar ten obfitował w gałkę muszkatołową, której cena po przewiezieniu do Europy wzrastała aż 600-krotnie. Monopolistą dostaw m.in. tej przyprawy byli Holendrzy, którzy chcieli ten stan utrzymać. Cztery lata później Holendrzy ponownie zajęli wyspę. W 1652 roku (trwała do 1654) wybuchła I wojna angielsko-holenderska o kontrolę handlu na Bałtyku i zysków płynących ze sprzedaży polskiego zboża. Wojnę tę również Holendrzy przegrali. II wojna angielsko-holenderska wybuchła już w 1665 (trwała do 1667) i zakończyła się tym razem zwycięstwem Holendrów i zawarciem pokoju w Bredzie. W wyniku wygranej wojny Holendrzy odzyskali wysepkę Pulo Run, Surinam, w zamian Anglikom oddali zbędny i wtedy niewiele znaczący Nowy Amsterdam (obecny Nowy Jork), w tym wyspę Manhattan. Oczywiście nie można zapominać o kruszcach, które nadawały ton całemu światowemu handlowi. W latach 1494 do 1850 europejskie państwa kolonialne wywiozły z Ameryki Południowej 4700 ton złota, co stanowi 2,5 proc. całego złota świata. Dla porównania Niemcy podczas II wojny ukradli 1 proc. wszystkich światowych zasobów złota. Wraz ze wzrostem obrotów szlakami morskimi zmniejszał się wolumen handlu na tradycyjnych traktach lądowych, a wraz z tym zjawiskiem powoli umierały największe miasta ówczesnego świata – Damaszek, Aleppo, Palmyra, Chiwa, Osz, Buchara, Samarkanda… Kto dzisiaj wie, że były to jedne z najokazalszych miast świata. Przez tysiąc lat – do 1700 roku – największe miasta znajdowały się w Chinach: Cz’angan, K’aip’ing, Hangczou (Zachód dominował w czasach Imperium Romanum, w I wieku p.n.e. Rzym miał milion mieszkańców, a największe miasto chińskie Cz’angan miało ich w tym czasie 500 tys.)8. To przez miasta Jedwabnego Szlaku do Europy dostały się takie kluczowe chińskie wynalazki, jak kompas, proch strzelniczy, śluzy, zegar mechaniczny czy papier. Ich dawną świetność przypominają jedynie monumentalne zabytki. Podobny los spotkał również kontrolującą szlak handlowy przez Lewant Rzeczpospolitą Wenecką oraz największą ówczesną potęgę lądową Europy – I Rzeczpospolitą. Do Kaffy (Teodozja na Krymie) wędrowały przez Kraków towary z całej Europy (Via Regia była najdłuższą arterią handlową, która ciągnęła się od Hiszpanii do Powołża). Trakt Litewski łączył Kraków z Wilnem, a Trakt Solny – Wieliczkę z Węgrami. Oba wymienione państwa do czasu wielkich odkryć geograficznych nie ustępowały zamożnością krajom ówczesnej Europy Zachodniej, a czasami nawet je przewyższały. Nie bez powodu kilka wieków wcześniej notable w starożytnym Rzymie traktowali objęcie stanowiska w takich prowincjach, jak Brytania, Germania czy Galia (obecna Francja) jako zsyłkę na głęboką, zapyziałą prowincję imperium. Dla uzmysłowienia sobie roli i znaczenia handlu proszę wyobrazić sobie, że od momentu rozpoczęcia II wojny światowej, kiedy to Wielka Brytania ledwie wygrała bitwę o Anglię, a jej wojskom otoczonym pod Dunkierką groziła całkowita zagłada, prezydent USA Franklin Delano Roosevelt niezmiennie domagał się od Winstona Churchilla tego samego – dostępu do rynków, na których dominowały produkty brytyjskie.
Czy Chińczycy zakończą erę dominacji państw morskich i handel ponownie wróci na ląd, a państwa znajdujące się na Nowym Jedwabnym Szlaku zgodnie ze starym chińskim przysłowiem „Chcesz być bogaty, zbuduj drogę” ponownie staną się zamożne? Wszystko wskazuje na to, że może tak się stać jeszcze w tym wieku.
Wwersji romantycznej: Niemcy po dwóch przegranych wojnach z USA o hegemonię w Europie pokochali Amerykanów czystą, niczym niezmąconą miłością i razem walczą o demokrację na całym świecie. Brzmi dziwnie. Czyżby Niemcy pogodzili się już z tym, że zawsze pozostaną w amerykańskim cieniu? Zostawmy baśnie i wróćmy na ziemię. Porozumienie niemiecko-rosyjskie ma kilkuwiekową tradycję, dzięki tej współpracy pod koniec XVIII stulecia doszło do sojuszu Prus (wspieranych przez Wielką Brytanię) i Rosji. Efektem tej współpracy było wymazanie z mapy świata jednego z największych państw Europy – I Rzeczypospolitej. Zapewne większość osób uważa, że I RP była państwem chorym i słabym. Załóżmy, że tak było. Warto jednak zadać sobie jedno zasadnicze pytanie: jeśli I Rzeczpospolita była tak słaba, to dlaczego, aby dokonać rozbiorów, musiały zawiązać sojusz aż cztery najpotężniejsze państwa ówczesnego świata, czyli Prusy (wspierane przez Wielką Brytanię), Rosja i cesarstwo austriackie? Ponad sto lat wcześniej, podczas szwedzkiego potopu, nasi sąsiedzi wraz z usłużnymi polskimi magnatami również próbowali przeprowadzić rozbiory, ale Rzeczpospolita – choć ograbiona i zdziesiątkowana – przetrwała.
W XVII wieku I Rzeczpospolita była nie tylko największym krajem w Europie (blisko 1 mln km kw.), ale i jednym z najliczniejszych. W 1619 roku (po rozejmie w Dywilinie) populacja I RP wynosiła około 12 milionów. Więcej zamieszkiwało jedynie imperium osmańskie – 16 milionów i Francję – 20 milionów. Dla porównania jeszcze nieliczące się w Europie Księstwo Moskiewskie miało wtedy około 11 milionów mieszkańców, a ówczesne supermocarstwo Hiszpania około 12 milionów. Liczba ludności Anglii wynosiła w XVII wieku zaledwie pięć milionów, z tego milion mieszkało w tonących w ekskrementach miastach (w samym Londynie ok. 200 tys.), Europę Zachodnią nawiedzały fale głodu, tymczasem I RP jako wielki eksporter zboża była wolna od takich problemów.
Można mieć pretensję do losu, że za wcześnie zabrał z tego świata carycę Elżbietę i pozwolił Prusom przetrwać, czy że Napoleon nie zgodził się na przejście armii księcia Józefa Poniatowskiego na Ukrainę podczas wojny z Rosją w 1812 roku. Kto wie, jak potoczyłyby się wówczas losy tej kampanii. Nie będę w tej pracy odpowiadał na pytanie, dlaczego Rzeczpospolita upadła, bo jest to temat na zupełnie inną książkę. Jeden powód jest jednak kluczowy i niezmienny: geografia i płaski jak stół pomost bałtycko-czarnomorski. I Rzeczpospolita ze wszystkich stron otoczona była wrogo nastawionymi silnymi państwami, choć trzeba przyznać, że Prusy stanowiły wtedy jedynie siłę militarną, a nie ekonomiczną. Stały się państwem znaczącym na europejskiej mapie tak naprawdę dopiero dzięki dwóm kluczowym terytorialnym nabytkom: przejęciu Śląska kosztem Austrii i rozbiorom Rzeczypospolitej. Prusakom chodziło przede wszystkim o gigantyczne profity z kontroli handlu na Wiśle. Może to zabrzmi paradoksalnie, ale pod koniec „życia” Rzeczypospolitej jej jedynym sojusznikiem było imperium osmańskie i już nielicząca się w rozgrywce europejskiej Szwecja, która po wojnie z Rosją i klęsce pod Połtawą w 1709 roku nigdy już się nie podniosła9. Gdyby Turkom udało się tuż przed rozbiorami osłabić Rosję i wygrać z nią wojnę, być może do likwidacji I RP by nie doszło. Głównymi państwami, które stoją za wymazaniem z mapy naszego kraju, były wspierane przez Wielką Brytanię Prusy oraz Rosja. Oczywiście wszystkie klucze do być albo nie być I RP trzymał Kreml, a Prusacy w tym towarzystwie mogli być tylko suflerami. To właśnie do tego sojuszu z Prusami nawiązuje prezydent Rosji Władimir Putin wielokrotnie podkreślając, że Europie nigdy nie żyło się tak dobrze, jak wtedy, gdy Rosja i Niemcy ściśle współpracowały. To aluzja do dziewiętnastowiecznej pokojowej współpracy Bismarcka i Gorczakowa10, kiedy to Polski nie było. Oczywiście dzisiaj taki scenariusz rozbiorowy jest „jeszcze” nie do wykonania. Dlaczego? To bardzo proste: światem rządzi jeden hegemon – USA, którego budżet wojskowy jest ciągle jeszcze (to się niestety zmienia) na poziomie wszystkich pozostałych państw świata. Pentagon wydaje rocznie ponad 600 mld dolarów (dane z 2017 r.). USA finansują ponad 71 proc. całkowitej sumy łącznych wydatków obronnych krajów NATO, na drugim miejscu jest Wielka Brytania (5,8 proc.), następnie Francja i Niemcy (po 4,8 proc.). Dla porównania, planowany rosyjski budżet na lata 2018–2027 wynosi w sumie około 355 mld dolarów11, w ujęciu rocznym za 2017 rok 61 mld dolarów. Chiński budżet wojskowy wyniósł w 2017 roku 151 mld dolarów (choć niektóre szacunki mówią o 220 mld dol.12), Arabii Saudyjskiej 77 mld, a Indii 53 mld dolarów13. Należy jednak dodać, że w odróżnieniu od innych potęg gospodarczych Chiny są krajem w dużej mierze kapitalistycznym i przez to bardzo konkurencyjnym, dlatego modernizacja sił zbrojnych Pekinu jest zdecydowanie tańsza. Tymczasem administracji Donalda Trumpa nie udało się zlikwidować nawet potężnie obciążającej budżet ustawy poprzedniego prezydenta o opiece zdrowotnej, znanej pod nazwą Obamacare.
Nowy etap współpracy rosyjsko-niemieckiej nastąpił w czasach rządów kanclerza Gerharda Schrödera. Ten znany niemiecki polityk został w nagrodę za prorosyjską postawę jednym z szefów gazociągu Nord Stream i dołączył tym samym do grona finansowych magnatów. Szefem konsorcjum gazociągu został natomiast zaufany człowiek Putina, były oficer NRD-owskiej bezpieki (Stasi) Matthias Warnig14. Oczywiście wspólne niemiecko-rosyjskie przedsięwzięcie w postaci obu nitek Nord Stream jest projektem czysto politycznym. Przy budowie pierwszej nitki powstały w Niemczech dosłownie trzy miejsca pracy i dziesięć w usługach15. Wraz z rurą położono również światłowód, który może być wygodnym pretekstem do patrolowania Bałtyku przez marynarkę rosyjską. Najważniejszym celem Nord Stream jest uczynienie z Niemiec głównego dysponenta rosyjskiego gazu i zablokowanie (poprzez dumping cenowy) alternatywnych dróg pozyskiwania tego surowca. Mówiąc wprost: inwestowanie w porty LNG czy nowe gazociągi z Azji Środkowej, Bliskiego Wschodu czy Afryki Północnej nie będzie miało żadnego sensu, skoro wystarczającą ilość gazu pompuje już rosyjski państwowy gigant Gazprom. Przy tej polityce każda próba dywersyfikacji będzie torpedowana przez Niemcy. W 2017 roku jedna trzecia całego konsumowanego w Europie gazu pochodziła z Rosji. W 2017 roku do Europy trafiło 193,9 mld m sześc. rosyjskiego gazu16, tym samym udział rosyjskiego paliwa w Europie osiągnął rekordowy poziom 35 proc. (wszystkie kraje Unii w 2012 r. wydały na zakup surowców energetycznych 422 mld euro). Moskwa straszy, że holenderskie i brytyjskie wydobycie spada, a norweskie zacznie spadać od 2025 roku. Zdaniem Kremla, jeśli Europa nie będzie kupowała rosyjskiego gazu, to kupi go Pekin. Oczywiście nie jest to prawda, bo udział Rosji w rynku chińskim pozostaje niewielki, z oczywistych względów Pekin nie chce uzależnić się od rosyjskich dostaw i wyraźnie stawia na LNG i własne, niezależne od Kremla, możliwości pozyskiwania surowca. Przepustowość roczna obu nitek Nord Stream ma wynosić w sumie 120 mld m sześc.17.Nie należy zapominać również o aspekcie ekonomicznym: może to zabrzmi strasznie, ale gdyby Rosjanie nie otrzymywali ogromnych środków ze sprzedaży gazu przez Nord Stream, być może nie mogliby prowadzić takiej polityki, jaką prowadzą, nie mówiąc o stałej modernizacji wojska. Tak więc Niemcy pośrednio odpowiadają za to, co dzieje się na flance wschodniej NATO i na Ukrainie. Skoro pierwszy Nord Stream umożliwił de facto Rosji wojnę z Ukrainą, to co się stanie, kiedy uruchomiony zostanie Nord Stream 2? Wpływowy niemiecki dziennik „Die Welt” przytacza słowa szefa polskiego MSZ-etu Jacka Czaputowicza: „Już pierwszy Nord Stream był błędem. Rosja dostała pieniądze, za które mogła dokonywać agresji. Druga linia na pewno tego nie poprawi. Do tego dochodzi sprawa dywersyfikacji źródeł dostaw”18. Natomiast były duński premier i sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen powiedział w wywiadzie dla niemieckiego dziennika „Bild”: „Niemieckie zapotrzebowanie na gaz można łatwo zaspokoić w ramach istniejącego gazociągu Nord Stream 1 i innych rurociągów przebiegających przez Europę Wschodnią, więc jest to [budowa Nord Stream 2] niczym innym, jak projektem próżności Putina opłacanym przez niemieckich konsumentów. […] Niemcy stały się de facto liderem UE, niezależnie od tego, czy chcą utrzymać to stanowisko, czy nie. Odpowiedzialność za przywództwo polega na dawaniu przykładu i jeśli Niemcy pokazują, że są gotowe poświęcić bezpieczeństwo swoich sąsiadów dla własnych interesów handlowych, nie powinny być zaskoczone, gdy inne kraje zdecydują się na to samo. Myślę więc, że z ekonomicznego punktu widzenia Niemcy nie mają wiele do stracenia, ale politycznie mają wiele do zyskania, by ostatecznie anulować ten projekt. […] Prezydent Putin chce przywrócić wielkość Rosji, a to oznacza utrzymanie jego strefy wpływów w Europie Środkowej i Wschodniej. Narzędzie, które wykorzystuje do osiągnięcia tego celu, to rosyjska energia”.
Podstawowym celem sojuszu Rosji i Niemiec nie jest, jak przed wiekami, wymazanie z mapy świata Polski, ale pozbycie się z kontynentu słabnących Stanów Zjednoczonych. Warto w tym miejscu nadmienić, że w całym XIX wieku przyjaźń obu państw zawsze cementowała sprawa polska. O ile jeszcze za prezydentury Baracka Obamy „nowa” niemiecka polityka była prowadzona raczej zakulisowo, o tyle od pewnego już czasu Berlin przestaje się z tym kryć. Minister spraw zagranicznych Niemiec Sigmar Gabriel pod koniec 2017 roku już oficjalnie ogłosił, że nie chce dalszego uzależnienia niemieckiej polityki od Waszyngtonu. Skrytykował również sankcje nałożone na Rosję, które godzą w interesy niemieckie, a wcześniej, w Sankt Petersburgu, odniósł się negatywnie do proponowanych przez niektórych brukselskich urzędników zmian w unijnych przepisach, które mogą utrudnić realizację Nord Stream 219.
Niemiecki pomysł usunięcia wpływów USA z kontynentalnej Europy niestety ma realne szanse powodzenia, gdyż Amerykanom wyrósł na Pacyfiku ogromny problem w postaci Chin, które zagroziły pozycji USA na świecie, właściwie możemy już nawet mówić o rzuconym wyzwaniu. Jak wskazuje raport Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych (IISS), główny wysiłek modernizacyjny Państwa Środka jest skierowany przede wszystkim na marynarkę wojenną. W ciągu ostatnich 15 lat Chińczycy zbudowali więcej korwet, niszczycieli, fregat i okrętów podwodnych niż Japonia, Indie oraz Korea Południowa razem wzięte. Łączny tonaż zwodowanych przez Pekin w ciągu ostatnich czterech lat okrętów jest większy niż całej francuskiej marynarki wojennej. Już w 2020 roku ma wejść do służby myśliwiec piątej generacji Chengdu J-2020. W obliczu tego zagrożenia w listopadzie 2011 roku za pośrednictwem publikacji w prestiżowym magazynie „Foreign Policy” sekretarz stanu Hillary Clinton ogłosiła tzw. piwot na Pacyfik, który jest próbą powstrzymania ekspansji Chin21. Amerykańskie problemy spotęgował również potężny kryzys gospodarczy z 2008 roku, którego pośrednim efektem była m.in. redukcja sił lądowych, reset relacji z Moskwą, a nawet redukcja sił morskich. Należy pamiętać, że tylko bardzo dużych baz Amerykanie mają na świecie 80, a mniejszych – setki. Jak przystało na supermocarstwo, funkcjonują one w 45 krajach świata. Tylko w czasie zimnej wojny stacjonowało w Europie od 200 do 300 tysięcy amerykańskich żołnierzy, dzisiaj pozostało z tego co najwyżej 25 proc.22. Odkąd rozpadł się ZSRS, Amerykanie stopniowo wycofywali się z Europy. Dopiero od niedawna siły lądowe USA zaczynają rosnąć. Chodzi przede wszystkim o dwie sceny potencjalnego konfliktu, w którym główne znaczenie będą miały siły lądowe: Półwysep Koreański i tzw. flanka wschodnia NATO, czyli kraje bałtyckie, Rumunia i Polska.
Wróćmy jeszcze na moment do resetu relacji z Moskwą. Niestety do zaduszenia Chin Amerykanie potrzebują Rosji, a Rosja, aby stać się ponownie znaczącym graczem w polityce światowej, potrzebuje Ameryki. Dla Rosji zaduszenie Chin to „być albo nie być” – w końcu po raz pierwszy od 150 lat Rosjanie sąsiadują z krajem, który jest od nich gospodarczo ponad dwunastokrotnie silniejszy. Rosjanie próbują gry na Niemcy i powrotu do wielkiego sojuszu tych mocarstw z XIX wieku (wspomniany wcześniej Gorczakow i Bismarck). Wejście Rosjan do Syrii (wspieranie Iranu) powiększa ofertę rosyjską dla Niemiec i zachęca do porzucenia kierunki morskiego na rzecz nowego sojuszu, tym razem kontynentalnego.
W marcu 2009 roku w Genewie sekretarz stanu Hillary Clinton i minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow ogłosili wspomniany już wcześniej „reset” we wzajemnych relacjach, a już w lipcu 2009 roku doszło do spotkania Obamy z Putinem (wizyta w Moskwie). Cel był prosty, Amerykanie chcieli pozyskać Rosję do antychińskiego bloku. Wszystko na to wskazuje, że Obama rosyjskie warunki przyjął, bo w następnych kilku latach doszło do znaczących zmian w polityce amerykańskiej. Wśród nich znalazły się:
► wycofanie się z planów rozmieszczenia elementów tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach, warto tu dodać, że prezydent Obama ogłosił to w potwornie niefortunnym dla Polski dniu, a mianowicie 17 września;
► wycofanie tzw. ciężkich brygad i sprzętu z Europy Środkowej (wykonano do 2011 r.);
► USA zobowiązały się do rozwiązanie II Floty (powstała w 1947 r. II Flota stacjonowała w bazie Norfolk, operowała na północnym Atlantyku i blokowała Rosjanom wyjście z Arktyki na Atlantyk).
Likwidacja II Floty nastąpiła w 2011 roku, natomiast w 2018 roku, po tym jak Rosjanie zmienili swoje plany, doszło do jej reaktywacji. Rosjanie najwyraźniej jedynie wciągnęli Amerykanów w pułapkę i zamiast przystąpić do antychińskiego bloku, w 2010 roku Putin zaproponował Europie Zachodniej alternatywę w postaci „wspólnej przestrzeni gospodarczej od Lizbony do Władywostoku”, czyli de facto stworzenie gigantycznego bloku euroazjatyckiego, który uderza zarówno w interesy USA, jak i Chin. W tym samym czasie doszło do decyzji o wspólnym poprowadzeniu drugiej nitki Nord Stream 2, której celem jest uzależnienie Europy Środkowej od dostaw rosyjskiego gazu.
Zapowiedź „wspólnej przestrzeni gospodarczej od Lizbony do Władywostoku” zaalarmowała zarówno Waszyngton, jak i Pekin. Chińczycy zareagowali najszybciej, bo już 20 grudnia 2011 roku w Pekinie pojawił się prezydent B. Komorowski i z przewodniczącym ChRL Hu Jintao podpisał wspólne oświadczenie o strategicznym partnerstwie między obu krajami. W październiku 2011 roku chiński minister obrony Liang Guanglie spotkał się w Pekinie z dowódcą Wojsk Lądowych generałem Zbigniewem Głowienką. W 2012 roku Pekin uruchomił regionalne forum współpracy w formule 16+1 (kraje Europy Środkowej i Chiny).
Amerykanie zareagowali z dużym opóźnieniem, ale dość głośno – pod koniec 2013 roku zaczęli „obracać” Ukrainę, wybuchł Euromajdan, a w 2015 roku uważany za partię proamerykańską PiS wygrywa wybory. Polska i Europa Środkowa stają się najważniejszymi elementami amerykańskiej i chińskiej geopolitycznej gry. W Stanfordzie odgrzewana jest idea Międzymorza. W Warszawie 6 lipca 2017 roku Trump potwierdził, że parasol amerykański nad tym regionem jest kluczowym elementem polityki amerykańskiej i każda próba naruszenia status quo (rozbicia Międzymorza przez niemiecko-rosyjski sojusz) będzie uderzeniem w interesy USA. Amerykanie zdają sobie sprawę, że bez ich wsparcia Niemcy rozniosą całą ideę Międzymorza w drobny mak. USA przeszły więc do wzmacniania więzi z Europą Środkową. „Stronnictwo proamerykańskie” uruchomiło wielkie inwestycje spajające północ Europy z południem (również Pd-W) – Via Carpatia, rozpoczęły się dostawy amerykańskiego LNG, tworzy się gospodarczy krwiobieg Międzymorza, który może przynieść jej zdecydowanie szybszy rozwój i docelowo zamożność na poziomie wyższym lub porównywalnym do zachodniej Europy (tak jak to miało miejsce do czasu wielkich geograficznych odkryć i kolonialnych podbojów). Połączenia Północ-Południe mają również znaczenie w wypadku, kiedy Niemcy zablokują Amerykanom możliwość pomocy zagrożonej Polsce23.
W internetowych analizach powraca opinia, że nie może dojść do pokojowego porozumienia z powodu gigantycznego zadłużenia USA wobec Chin. Stany Zjednoczone muszą więc w jakiś sposób wywrócić Chiny, aby tego długu nie spłacać24 albo muszą zapewnić sobie większy wzrost niż ma chińska gospodarka. Często podnoszona kwestia amerykańskiego długu i konieczności wywołania wojny, aby go nie spłacać, jest oczywiście produktem rosyjskich fabryk trolli, które codziennie bombardują internet takimi informacjami. Choć największym wierzycielem USA są Chiny, to w ich posiadaniu są amerykańskie obligacje o wartości zaledwie 1184,9 mld dolarów, natomiast cały dług USA w 2017 roku wyniósł ponad 20 bln dolarów.
Drugim po Chinach wierzycielem USA jest Japonia, która posiada amerykańskie obligacje o wartości 1061,5 mld dolarów, a trzeci w kolejności wierzyciel – Irlandia, ma już zaledwie 326,5 mld dolarów. Ponad dwie trzecie amerykańskiego długu zostało wykupione przez krajowych inwestorów indywidualnych, instytucjonalnych i publicznych25. Nie oznacza to jednak, że sytuacja amerykańskich finansów publicznych jest dobra. Widać wyraźnie, że reguły wolnego handlu ustalone i gwarantowane przez flotę USA, oparte na systemie z Bretton Woods26 nie służą już Ameryce i jej pozycji w świecie, a największym beneficjentem tego systemu stały się Niemcy i Chiny, które paradoksalnie dążą do utrzymania zasad wolnego handlu na niezmienionych warunkach. Nie bez powodu prezydent Donald Trump wycofał się z Transpacyficznej Umowy o Wolnym Handlu – TPP (umowa miała być odpowiedzią na chińską inicjatywę strefy wolnego handlu – APEC) i mocno lansowanego przez Niemców Transatlantyckiego Partnerstwa w dziedzinie Handlu i Inwestycji (TTIP)27. Nie dziwią również wypowiedzi Donalda Trumpa o powrocie do umów bilateralnych (dwustronnych), które mają poprawić bilans handlowy USA. Jeszcze w 2018 roku pojawiły się cła na sprzęt AGD i panele słoneczne. Regulacje te przede wszystkim uderzają w producentów z Korei Południowej i Chin28. Z obydwoma państwami Amerykanie mają wyraźnie niekorzystny bilans handlowy. W 2016 roku ujemne saldo obrotów Chin i USA wyniosło na niekorzyść Stanów Zjednoczonych ponad 327 mld dolarów, USA wyeksportowały do Chin towary na kwotę zaledwie 135 mld dolarów29. Według dostępnych danych w 2008 roku w amerykańskich dyskontach takich jak Wal-Mart aż 90 proc. produktów stanowiły towary chińskie. Tak więc trudno było znaleźć Amerykanina, który nie miał czegoś made in China. W latach 1992–2007 chiński eksport do USA wzrósł dwunastokrotnie (z 18 do 233 mld dol.)30.
Należy założyć, że to dopiero początek wymiany ciosów. W latach osiemdziesiątych Amerykanie mieli podobny (choć nie na tak dużą skalę, jak z Chinami) problem z Japonią. Wymusili wtedy na Kraju Kwitnącej Wiśni zmianę warunków gry. Korzystając z amerykańskiej Ustawy Handlowej (Trade Act) z roku 1974, prezydent USA nałożył w latach osiemdziesiątych karne taryfy na japońskich producentów motocykli i stali. Najważniejszym jednak elementem polityki zduszania wzrostu Japonii była umowa Plaza Accord zawarta w 1985 roku w Nowym Jorku między rządami Francji, RFN, Japonii, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, która doprowadziła do obniżenia kursu dolara względem wartości japońskiego jena oraz niemieckiej marki31. Mówiąc brutalnie: Amerykanie trwale rozwiązali problem, sztucznie zawyżając ceny japońskich produktów, które stały się przez to mało konkurencyjne.
Aby móc w ogóle marzyć o zdławieniu Chin, Amerykanie muszą pozyskać słabe ekonomicznie, ale największe państwo euroazjatyckie – Rosję. W tym układzie Rosja ma dwie możliwości: wejść w sojusz z USA albo stworzyć z Niemcami potężny euroazjatycki blok. Przy pierwszym scenariuszu od razu rodzi się pytanie: co Amerykanie są w stanie dać za ten sojusz? Czy oddadzą Rosjanom Ukrainę, Arktykę z jej złożami, kraje bałtyckie, a może wystarczy jedynie dostęp do rynku na preferencyjnych warunkach lub wsparcie dla arktycznego szlaku? Szybkie wdrożenie sankcji przez USA pokazuje, że chcą wymusić na Rosji zmianę frontu z możliwie jak najmniejszym rachunkiem. W drugim scenariuszu Rosjanie marzą o zrealizowaniu idei niemieckiego geopolityka Karla Haushofera32, czyli o wejściu w strategiczny sojusz z zarządcą Unii – Niemcami. Berlin jak na razie jest bardzo ostrożny i robi wszystko, aby swoje zamiary ukryć tak długo, jak to tylko będzie możliwe. Problem z Niemcami jest jeszcze taki, że kraj ten jest ogromnym beneficjentem powojennego ładu stworzonego przez USA (Pax Americana) – Niemcy są uzależnione od eksportu do USA, a z drugiej strony zależne od Chin. Globalna wojna ekonomiczna na śmierć i życie pomiędzy USA i Chinami wymusza jednak podjęcie decyzji, po której stronie barykady chcą stanąć.
Dla Niemiec Chiny nie tylko są bardzo niewygodnym partnerem, ale także stanowią zagrożenie dla ich interesów. W końcu prędzej czy później wyprą Niemców z ich najważniejszych rynków. Na dodatek Państwo Środka, choć swój sukces zawdzięcza kapitalizmowi, to w wypadku inwestycji zagranicznych jest regulowane przez państwo i bardzo mocno restrykcyjne. Oznacza to, że niemieckie koncerny (jak każdego innego kraju) mogą zniknąć z Chin w dowolnie wybranym przez Pekin momencie, pozbawiając je tym samym ogromnych zysków. Pretekstem może być dosłownie wszystko, na przykład brak atestów ekologicznych czy ich fałszowanie. To oznacza ogromne kłopoty gospodarki niemieckiej i perturbacje polityczne. Niemcy stają się również polem chińskich przejęć33, jednocześnie wzrastają wpływy Pekinu w dotychczasowej niemieckiej strefie wpływów – Europie Środkowej. Jeśli więc Niemcy nie będą chcieli poprzez środki unijne wesprzeć ważnej dla na przykład Czech, Słowacji, Węgier czy Polski inwestycji, Pekin może to zrobić, a to oznacza osłabienie niemieckich wpływów w całym regionie. Nie bez powodu zdecydowana większość unijnych projektów wspierała niemieckie interesy poprzez połączenia wschód-zachód, a na przykład inwestycja w szlak transportowy Via Carpatia (północ-południe), który zdecydowanie wzmacnia interesy Europy Środkowej, leżała odłogiem. Należy zawsze pamiętać, że źródłem siły wszystkich państw jest kontrola (narzucanie warunków handlowych) i utrzymanie arterii handlowych. Do tego potrzebna jest adekwatna siła militarna oraz rozbudowana sieć transportowa. To dzięki drogom i mostom starożytni Rzymianie byli w stanie utrzymać ogromne imperium. Mongołowie bardzo szybko stracili swoje zdobycze terytorialne głównie z braku możliwości kontrolowania ogromnych obszarów i szybkiego przerzucania wojsk. W wypadku Rzymian przełomem były nie tylko bardzo solidne drogi, ale przede wszystkim kamienne mosty z półkolistymi łukami (mosty drewniane przy rwących rzekach nie spełniały już swojego zadania), które funkcjonują do dzisiaj. Mieszkańcy starożytnego imperium używali do budowy mostów poprzednika dzisiejszego betonu – opus caementicium (wulkaniczny tuf pod wpływem wody wiązał kamienie). Utrzymując sprawną sieć dróg i mostów, Rzymianie mogli ustalać warunki handlu, dzięki temu mogli czerpać z niego ogromne korzyści, które zwiększały potęgę imperium i finansowały kosztowne wyprawy wojenne. Podobną rolę w XIX wieku odgrywała Wielka Brytania, która kontrolowała handel morski, a w XX wieku jej rolę przejęły USA.
Jak w tej rozgrywce wygląda sprawa Polski, co sprawia, że nasz kraj w tej międzynarodowej układance staje się tak ważnym graczem? Według kluczowej doktryny geopolitycznej władza nad obszarem Europy Środkowej oznacza de facto władzę nad całym tzw. Heartlandem i panowanie nad całym światem. Nie było to żadne przejęzyczenie, nie jest to żadna teoria spiskowa, ale bardzo konkretna i znana we wszystkich stolicach poważnych państw wiedza naukowa, którą na pewnym etapie swojej politycznej kariery należy posiąść. Pojęcie Heartlandu wprowadził brytyjski naukowiec, geograf, nazywany również ojcem geopolityki, Halford John Mackinder. Określił tym mianem obszar, który nie może być kontrolowany przez mocarstwa morskie. Dobrym przykładem mocarstwa heartlandowego są Rosja i Chiny. W obu wypadkach mocarstwo morskie (np. obecnie są to Stany Zjednoczone) nie jest w stanie narzucić im swojej woli, choćby reguł handlowych, poprzez Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Bank Światowy.
Drugim niezwykle ważnym pojęciem w geopolityce jest wprowadzony przez holenderskiego naukowca Nicholasa Spykmana termin Rimland na określenie obszaru tworzącego pierścień oddzielający Heartland od mórz. Dla Spykmana Morze Bałtyckie i Morze Czarne to baseny, z których najłatwiej wypchnąć wpływy hegemona morskiego, jakim są USA, a wcześniej była Wielka Brytania. Nie bez powodu rosyjskie bąble antydostępowe (A2/AD, anti-access/area denial) znajdują się w obszarze dwóch „lądowych lotniskowców”: Kaliningradu (oddziaływanie na Bałtyk) i na Krymie (oddziaływanie na Morze Czarne). Należy niestety założyć, że bez wyeliminowania obrony rakietowej w bąblach A2/AD żadne poważne siły morskie na te akweny się nie zapuszczą, chyba że ma to być misja samobójcza, podobna do ostatniej misji pancernika „Yamato” w bitwie o Okinawę w kwietniu 1945 roku34. Amerykańska strategia powstrzymywania ZSRS opierała się również w dużej mierze właśnie na pracach Mackindera i Spykmana. Skuteczność owych tez pokazał upadek ZSRS, który finansowo nie mógł unieść wyścigu zbrojeń (w latach 1966–1970 ZSRS wydawał na wojsko 12 proc. PKB, a w latach 1981–1985 już 16 proc. PKB35) i obniżki cen ropy, wymuszonej przez USA na głównym graczu organizacji OPEC, Arabii Saudyjskiej, w latach 1985–1986.
Pojęcia wprowadzone przez obu naukowców stały się elementarzem polityki w najważniejszych stolicach świata. Nawet atak ZSRS na Afganistan można było przewidzieć, analizując prace Mackindera i Spykmana. Dlatego elity na Kremlu, w Białym Domu, Pałacu Elizejskim, na Downing Street 10 czy w Zhongnanhai w Pekinie taką wiedzę muszą posiadać.
Co do tej wielkiej gry ma Polska? Spójrzmy na mapę: Polska znajduje się w kluczowym miejscu Heartlandu, dlatego chiński wielki projekt Nowego Jedwabnego Szlaku, jeśli oczywiście ma być optymalny (najkrótszy, czyli najmniej kosztowny), powinien przechodzić przez nasz kraj, a z drugiej strony blokować sojusz dwóch kontynentalnych potęg – Niemiec i Rosji. Jak zapewne Państwo pamiętają, taki sojusz umożliwił rozpoczęcie II wojny światowej. Mając wpływy w Polsce, Amerykanie (również Chińczycy) blokują groźne dla ich interesów porozumienie Moskwy i Berlina. Pozycja Polski jest kluczowa, a o względy naszego – wydawałoby się, prowincjonalnego – kraju zabiegają zarówno Amerykanie, jak i Chińczycy (inicjatywa 16+1). Bynajmniej nie jest to przypadek, bo jak wyjaśniliśmy sobie już na początku, w polityce nie ma miejsca na przyjaźń czy podziw dla mniej lub bardziej chwalebnej historii.
Dotychczas Amerykanie widzieli w roli reprezentanta swoich interesów Niemcy, jednak ich polityka emancypacyjna i budowa gazociągu Nord Stream 2, który wyraźnie uderza w amerykańskie interesy, na dobre zraziły amerykański establishment. Po brexicie Amerykanie zaczęli dostrzegać w roli strategicznego partnera dużo słabszą od Niemiec Polskę. Naszej części Europy na pewno nie odpuszczą również Chińczycy, którzy wyszli z inicjatywą 16+1. W obu wypadkach chodzi o to samo, czyli niedopuszczenie do powstania niemiecko-rosyjskiego sojuszu, który będzie w stanie zablokować zarówno amerykańskie, jak i chińskie plany. Jaka bowiem siła będzie w stanie powstrzymać wybudowanie za niemieckie pieniądze Nowego Jedwabnego Szlaku przez terytorium Rosji? Dla Chin i USA jest to czarny scenariusz.
Skoro Niemcy zarządzają Unią, to czy jej istnienie jest dla naszych interesów niekorzystne? Takie rozumowanie wydaje się logiczne. Niestety, nie do końca tak jest. Koniec Unii to również koniec politycznej hegemonii Niemiec w Europie, a to oznacza, że Berlin już nie będzie rozpraszany problemami na przykład Greków i ponownie z całą siłą zajmie się obszarem, na którym ma największą przewagę ekonomiczną, czyli Wschodem36. O rozpad Unii nie powinniśmy jednak się martwić, bo to dzięki Unii i wspólnej walucie niemiecki eksport jest tani, a przez to na rynkach światowych – konkurencyjny. Dlatego Niemcy nigdy Unii nie zlikwidują, szczególnie że bardzo dużo zainwestowali w proces poszerzenia swojej strefy wpływów na Wschód. W Polsce praktycznie każdy ma wrażenie, że przyjęcie naszego kraju do Unii leżało wyłącznie w polskim interesie, tymczasem akces Polski i pozostałych państw naszego regionu miał od początku najwyższy priorytet w Berlinie. Takie plany potwierdzają oficjalne dokumenty partii rządzącej CDU z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych37.
Należy pamiętać, że Niemcy są państwem zarówno heartlandowym, jak i rimlandowym. Mogą zmienić swój charakter z obecnego morskiego na kontynentalny (heartlandowy), jednak aby całkowicie spacyfikować Europę Środkową, muszą zablokować ekspansję Chin i USA w naszym regionie i powrócić do sojuszu z Rosją. Nie jest to oczywiście jakaś niespodzianka – tego typu polityka była realizowana w czasach Republiki Weimarskiej, kiedy to w 1922 roku podpisano układ w Rapallo (1922–1933), a następnie kontynuowana w latach 1939–1941 (układ Ribbetrop-Mołotow). Hitler początkowo wahał się, czy warto kończyć współpracę z Rosjanami, a zastanawiał się dość długo, bo aż dziewięć miesięcy (styczeń–wrzesień 1933). Marszałek Tuchaczewski w rozmowie z niemieckim chargé d’affaires w Moskwie z żalem przyjął zakończenie współpracy, nie ukrywał również, że to dzięki Niemcom Rosjanie mogli tak szybko odbudować zdruzgotaną przez Polaków armię: „Nigdy nie zapomnimy, że Reichswera decydująco wspomogła organizację Armii Czerwonej”. Jeszcze w maju 1933 roku Tuchaczewski tak mówił do niemieckiej delegacji w Moskwie: „Zawsze pamiętajcie, że wy i my, Niemcy i Związek Sowiecki, możemy dyktować warunki całemu światu, jeśli będziemy razem”38. Nie bez powodu Władimir Putin na Westerplatte wypowiedział właśnie takie słowa: „Wojna ta ma swój początek w traktacie wersalskim, co doprowadziło do poniżenia Niemiec po zakończeniu I wojny światowej”. Największym niemieckim partiom politycznym taki scenariusz odpowiada, w oficjalnej umowie koalicyjnej z 2018 roku możemy przeczytać, że w interesie Niemiec są „dobre relacje z Rosją”, a przyszły niemiecki rząd zamierza „rozwijać wizję wspólnej przestrzeni gospodarczej od Lizbony po Władywostok” oraz szukać sposobów, by powrócić do „bliskiego partnerstwa” z Kremlem39.
Nawet po rozpoczęciu wojny w 1941 roku Rosjanie nie rezygnowali z porozumienia z Niemcami i taka sytuacja utrzymywała się aż do Teheranu, gdzie alianci spełnili wszystkie życzenia Moskwy. Pierwsze propozycje pokojowe Rosjanie sondowali już w październiku 1941 roku podczas rozmów sofijskich (źródło: marszałek Żukow), następnie 20–27 lutego 1942 roku w Mceńsku (Białoruś), gdzie wysłannik Stalina generał Wsiewołod Mierkułow (ten od Katynia) zaproponował SS-Obergruppenführerowi, generałowi Waffen-SS Karlowi Wolfowi zawieszenie broni i wspólny atak na USA i Wielką Brytanię. W listopadzie 1942 roku w Sztokholmie doszło do spotkania wysłanniczki Stalina Aleksandry Kołłątaj, również i wtedy oferowano Niemcom pokój. W kwietniu 1943 roku w Ankarze ambasada rosyjska poprzez turecki MSZ zaproponowała rozmowy pokojowe Franzowi von Papenowi. Rosjanie obawiali się, że alianci wkroczą do Europy przez Bałkany. Według brytyjskiego historyka Basila Liddel-Harta do tajnych rozmów doszło również w czerwcu 1943 roku w Kirowogradzie, gdzie spotkali się Ribbentrop z Mołotowem. Według relacji niemieckich oficerów Berlin zaproponował Rosjanom granicę wzdłuż Dniepru, Rosjanie cały czas żądali granicy z 28 września 1939 roku. Już jednak 18 czerwca 1943 roku Rosjanie w zamian za pokój byli skłonni oddać Niemcom marionetkową Polskę (bez ziem wschodnich). W Sztokholmie 4–8 września 1943 roku, po odrzuceniu ich czerwcowej oferty, Rosjanie zgodzili się na rozmowy pokojowe, ale już bez Ribbentropa. W tym samym czasie Hitler w rozmowie z Mussolinim informował go, że chce porozumieć się z Moskwą. Wzajemne sondowanie i próby porozumienia odbywały się, jak wspomniałem wcześniej, do Teheranu, gdzie Roosevelt bez większych problemów spełnił wszystkie życzenia Stalina. Rola Churchilla już w tym czasie była niewielka, kraj ten bowiem był wówczas w pełni uzależnionym od USA bankrutem40.
Należący do grona najbardziej wpływowych rosyjskich geopolityków Aleksander Dugin w jednym z wywiadów wyraźnie podkreślił, że najważniejszym rosyjskim celem jest „zjednoczenie się z Niemcami i stworzenie potężnego bloku kontynentalnego”. W wypadku Polski i Ukrainy polityka rosyjska jest jasna i klarowna: „Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej formie. Nie jest też zainteresowana istnieniem Ukrainy. Nie dlatego, że nie lubimy Polaków czy Ukraińców, ale dlatego, że takie są prawa geografii sakralnej i geopolityki”41. Czy można domagać się bardziej wyrazistej deklaracji rosyjskiej polityki?
Chińskie inwestycje na Białorusi, Ukrainie czy propozycja rozmów w formule 16+1 wyraźnie pokazują, że Chiny również mają bardzo poważne plany w stosunku do naszego regionu. Czyżby więc chciały zaproponować Rosji lepsze warunki niż Amerykanie? Na pewno nie, w interesie Chin bowiem nie leży wzmocnienie Rosji. Należy przy tym pamiętać, że dla Rosji południowy i południowo-wschodni kierunek ekspansji jest wyjątkowo trudny (interesy Chin, Indii, USA). Warto w tym miejscu przypomnieć, jakie były rosyjskie warunki przystąpienia do rosyjsko-włosko-niemiecko-japońskiego paktu czterech pod koniec 1940 roku. Stalin zażądał, aby wojska niemieckie opuściły Finlandię. Rosjanie zobowiązali się w zamian chronić interesy gospodarcze Niemiec w tym kraju. Niemcy mieli zaakceptować „sojusz” Moskwy z Bułgarią i utworzenie na jej terytorium baz wojskowych (kontrola obszaru basenu Morza Czarnego i delty Dunaju). Stalin przystał na niemiecką propozycję przejęcia kontroli nad Irakiem i Persją (obszary na południe od Batumi i Baku), z kolei Japonia miała zrezygnować z prawa koncesji na węgiel i ropę naftową w północnym Sachalinie. Do dzisiaj rosyjskie kierunki ekspansji niewiele się zmieniły: Bałtyk, Morze Czarne i Bliski Wschód.
Wzmożona aktywność administracji prezydenta Obamy, na przykład instalacja tarczy antyrakietowej w Rumunii i Polsce, rotacyjna obecność wojsk amerykańskich, z drugiej strony chińska próba zjednoczenia Europy Środkowej w formule 16+1 stwarzają zupełnie nowe możliwości. Jeśli uda się Polsce wykorzystać rywalizację chińsko-amerykańską i odbudować pozycję w regionie, być może nawet będziemy w stanie zablokować najbardziej dla nas groźny sojusz niemiecko-rosyjski. Pomóc w tym może jednolity blok państw Grupy Wyszehradzkiej (V4). Niestety nasze ekonomiczne i polityczne znaczenie w tych państwach jest marginalne, a we wszystkich najważniejszym graczem są Niemcy. Polskich szans należy upatrywać na początku jedynie w naszym strategicznym położeniu i budowie infrastruktury, która umożliwi rozciągnięcie wpływów ekonomicznych w regionie – Via Carpatia (Bułgaria, Rumunia, Grecja – port w Salonikach – południowy kraniec trasy Via Carpatia), kanał Odra–Dunaj (Czechy). Być może tym razem Niemcom nie uda się rozbić takiego porozumienia, jak to miało miejsce w wypadku Inicjatywy Środkowoeuropejskiej (Hexagonale)42, kiedy to Berlin grał pierwsze skrzypce przy rozpadzie jednego z kluczowych państw Inicjatywy – Jugosławii43. Według prof. Waldenberga w latach 1990–1991 największy wpływ na los Jugosławii miały RFN, Francja i Wielka Brytania. ZSRS rozpadał się, a Amerykanie zainteresowali się Jugosławią dopiero, kiedy kraj ten ogarnęła wojna domowa. Kluczową rolę w rozbiciu Jugosławii odgrywały jednak rządy RFN i Austrii, to Berlin i Wiedeń aktywnie wspierały secesjonizm słoweński i chorwacki. Działania RFN na rzecz rozbicia Jugosławii rozpoczęły się jeszcze przed 1990 rokiem. Według niemieckiego dziennikarza Andreasa Zumacha niemiecki wywiad RFN (Bundesnachrichtdienst – BND) już w latach osiemdziesiątych działał na rzecz zaostrzenia konfliktów pomiędzy Zagrzebiem a Belgradem, z RFN miały napływać również znaczące ilości uzbrojenia. Z biografii ministra spraw zagranicznych Klausa Kinkela autorstwa Ericha Schmidt-Eenbooma wynika natomiast, że niemiecki wywiad już pod koniec lat siedemdziesiątych rozpoczął współpracę z chorwackimi zwolennikami secesji. Politykę niemiecką wobec Bałkanów wspierali również Austriacy. Niemcy wykorzystali też narzędzia soft power, w prasie zaczęły się pojawiać antyserbskie artykuły, które były powielane w innych państwach zachodnich (w tym również w Polsce). Po stronie Jugosławii początkowo twardo stanęli Francuzi, prezydent François Mitterrand mówił, że „lubi Serbów”. W przededniu konferencji w Maastricht, która miała zadecydować o utworzeniu Unii Europejskiej, Francuzi musieli zmienić ton. Już 19 listopada 1990 roku przewodniczący Prezydium Jugosławii Borisav Jović usłyszał od Mitterranda, że Francja nie popiera secesjonizmu Słowenii i Chorwacji, ale niewiele może uczynić. Do starcia pomiędzy Mitterrandem a Kohlem doszło w tej sprawie 23 czerwca 1991 roku na posiedzeniu Rady Europejskiej, kiedy to Francuzi zaprotestowali przeciwko polityce niemieckiej i rozpadowi Jugosławii. Przed uznaniem secesji Chorwacji i Słowenii przestrzegali Niemców Amerykanie, administracja amerykańska uważała, że może zakończyć się to krwawą wojną domową, jednak Berlin był w tej sprawie nieugięty. Nie pomogły przestrogi sekretarza stanu USA Jamesa Bakera, Warrena Christophera, ministra spraw zagranicznych Francji Rolanda Dumasa, wysłannika sekretarza generalnego ONZ Cyrusa Vance’a. Wedle ich relacji Kohl i Genscher przez wiele miesięcy naciskali na WE i USA, by uznały Chorwację44.
Wróćmy jednak do stosunków niemiecko-rosyjskich. Dla polityki Niemiec i Rosji osłabienie USA oznacza ogromną szansę pozbycia się Amerykanów z Europy. Mało kto zdaje sobie sprawę, że stacjonujące w Niemczech oddziały amerykańskie mają cały czas status wojsk okupacyjnych. Kolejnym etapem jest rozbicie NATO (tu szczególnie przydaje się sojusz z Rosją), a także powołanie wojsk europejskich (pod niemiecką, a nie amerykańską – czyt. NATO – kuratelą). Obecnie Niemcy nie mają nawet swojego sztabu generalnego, bo ich wojska są ściśle wpięte w strukturę NATO, czyli de facto podlegają amerykańskiemu dowództwu. Istotnym zadaniem jest również pozbycie się amerykańskiego sojusznika w Europie – Wielkiej Brytanii (tzw. brexit, usunięcie UK z Unii).
Przykłady rosyjsko-niemieckiej współpracy wojskowej:
a) Niemieckie veto w sprawie baz NATO w Polsce45. Wbrew stanowisku Berlina Amerykanie postanowili wprowadzić ciężką brygadę na wschodnią flankę NATO46.
b) Budowa przez Niemców centrum szkoleniowego dla wojsk pancernych i zmechanizowanych na poligonie Mulino w pobliżu Niżnego Nowogrodu. Po ataku Rosji na Ukrainę w wyniku międzynarodowych nacisków Niemcy wstrzymali prace nad tym centrum47.
Politykę rosyjską określają trzy doktryny: ministra spraw zagranicznych Rosji Andrieja Kozyriewa, który uznał, że jednym z głównych zadań rosyjskiej polityki zagranicznej powinno być utworzenie wzdłuż granic Rosji „strefy dobrosąsiedztwa”. Według Kozyriewa „Rosja ma prawo do szczególnej roli i ponosi szczególną odpowiedzialność za sytuację we Wspólnocie Niepodległych Państw”. Jego zdaniem WNP winna przekształcić się w „międzynarodową organizację regionalną”. Kozyriew uznał, że Rosja nie jest w stanie konkurować z USA, i tak wykrystalizowała się koncepcja świata wielobiegunowego, którą wyznaczały porozumienia z państwami liczącymi się na arenie międzynarodowej (Chinami, Indiami, Japonią, Francją, Niemcami). Dzięki wielobiegunowości Rosja była w stanie za sprawą pragmatycznych i koniunkturalnych porozumień równoważyć wpływy USA. Od połowy lat dziewięćdziesiątych zaczęto określać politykę zagraniczną z „daleką zagranicą” jako równie ważną, co z USA. Koncepcję ładu wielobiegunowego wzmocnił minister spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej Jewgienij Primakow, który uważał Rosję za w pełni samodzielny ośrodek siły na świecie i był zwolennikiem utrzymywania równej odległości od pozostałych ośrodków. Koncepcję tę nazywano „doktryną Primakowa”. Kluczowym elementem doktryny było zadbanie o interesy Rosji nawet kosztem innych państw. Według Primakowa największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa Rosji było rozszerzenie NATO na kraje Europy Środkowej i Wschodniej. Mimo sprzeciwu wobec rozszerzenia Rosja podpisała w czerwcu 1994 roku Dokument Ramowy Partnerstwa dla Pokoju, a 31 maja 1995 roku przyjęła Indywidualny Program Partnerstwa. Decyzja ta była związana z nadziejami Rosji, że będzie mogła mieć decydujący głos w sprawie na przykład rozszerzenia Sojuszu48. Trzecią doktryną, która legła u podstaw polityki rosyjskiej, jest doktryna Falina-Kwicińskiego (Mapa 1 – realizacja doktryny Falina-Kwicińskiego). Doktryna energetycznego uzależniania powstała pod koniec istnienia ZSRS i została sformułowana przez wiceministra spraw zagranicznych Julija Kwicińskiego i ostatniego ambasadora ZSRS w RFN Walentina Falina. Ostateczny kształt zyskała w Wydziale Zagranicznym KC KPZS i została oficjalnie zatwierdzona jako strategia polityczna Kremla wobec dawnych satelitów. Autorzy doktryny słusznie założyli, że ZSRS nie będzie w stanie kontrolować swoich europejskich satelitów militarnie, dlatego należy zrezygnować z kosztownego utrzymywania wojsk na tych terenach. Zgodnie z nową doktryną Rosjanie stopniowo wycofywali swoje wojska z krajów Układu Warszawskiego. Jak łatwo się domyślić, wspólne ucztowanie przy butelce wódki prezydenta Lecha Wałęsy i Borysa Jelcyna nie miało nic wspólnego z tym procesem. Kluczowym instrumentem polityki zagranicznej miał być wpływ energetyczny i nowa polityka ściśle powiązana z eksportem surowców. Obecny gospodarz Kremla Władimir Putin bez wątpienia jest realizatorem tej polityki, i to zapewne nie dlatego, że jego praca doktorska była poświęcona właśnie doktrynie Falina-Kwicińskiego.
Reasumując, doktryna zakłada pełne uzależnienie Europy Środkowej od rosyjskich surowców energetycznych. Państwa, które pogodzą się ze swoją rolą, będą nagradzane niższymi cenami węglowodorów, a kraje, które będą się buntowały, będą karane wyższymi cenami lub zablokowaniem dostaw (Litwa 1991, Gruzja 2001, Białoruś 2004). Tuż przed sezonem grzewczym we wrześniu 2014 roku dostawy gazu do Polski spadły o 45 proc., Gazprom próbował w ten sposób ograniczyć dostawy rewersowe na Ukrainę z kierunku zachodniego. Zaraz po pierwszych dostawach LNG z Kataru i Norwegii, zaledwie tydzień przed szczytem NATO w Warszawie w 2016 roku, ponownie pojawiły się problemy z dostawami rosyjskiego gazu49. Od 2006 roku w sumie odnotowano 55 incydentów związanych z dostawami gazu i ropy przez Rosję50. Jednym z pierwszych celów rosyjskich bombowców podczas inwazji na Gruzję był rurociąg, który z Baku nad Morzem Kaspijskim przez Azerbejdżan przesyłał ropę do gruzińskiego terminalu Supsa nad Morzem Czarnym. Dwa lata później w katastrofie smoleńskiej ginie prezydent Lech Kaczyński, który bardzo angażował się w powstanie rurociągu Odessa–Brody. W 2006 roku rosyjski Transnieft zawiesił dostawy ropy do Orlen Lietuva, tłumacząc to awarią rurociągu Przyjaźń-Północ. W związku z tym surowiec do Orlen Lietuva dostarczany jest przede wszystkim tankowcami przez terminal morski w Butyndze, a także w części drogą lądową – koleją. Pod koniec marca tego roku prezes PKN Orlen Daniel Obajtek podpisał z przedstawicielami litewskiego rządu porozumienie zakładające wzajemne wsparcie dla realizowanych bądź rozważanych inwestycji m.in. infrastrukturalnych dotyczących Orlen Lietuva51. Należy w tym miejscu dodać, że nawet polityka o charakterze wasalnym nie gwarantuje spokoju. W trakcie wojen gazowych w 2006 i 2009 roku Rosjanie nie oszczędzili bowiem nawet uchodzących za przychylnych im Słowaków czy Bułgarów. W czerwcu 2014 roku w wyniku braku kompromisu w sprawie ceny gazu dla Ukrainy i uregulowania ukraińskiego zadłużenia Rosjanie wstrzymali dostawy. Na pewno nie chodzi tutaj o żaden biznes, bo o ile jeszcze w 2013 roku Ukraińcy kupowali od Rosjan 25,8 mld m sześc. gazu, o tyle w 2014 roku już tylko 14,5 mld m sześć., a w latach 2016–2017 import spadł do zera. W tym czasie Trybunał Arbitrażowy w Sztokholmie odrzucił wielomiliardowe roszczenie Gazpromu. I pomyśleć, że w początkach ukraińskiej państwowości przez pierwsze 15 lat Kijów kupował od Rosji 70 mld m sześc. gazu rocznie.
W omawianym okresie pojawiła się również pierwsza fala ukraińskich oligarchów, którzy czerpali gigantyczne zyski z importu gazu. Rosjanom to oczywiście pasowało, ponieważ przekładało się na wpływy polityczne. Niestety kraj na tym cierpiał, bo wiązało się to z niespotykaną korupcją. W latach 2005–2011 Ukraina była największym indywidualnym odbiorcą rosyjskiego gazu, dopiero w 2012 wyprzedziły ją Niemcy. Rosjanie przez cały czas próbowali przejąć kontrolę nad ukraińską siecią gazociągów, fiasko tych działań spowodowało, że Kreml zdecydował się na budowę nowych, niezależnych od Ukrainy szlaków transportowych. Jeszcze w 2003 roku przez Ukrainę przechodziło 89 proc. gazu dla odbiorców w Europie, a już w latach 2009–2011 poziom ten spadł do 62 proc. Gwoździem do trumny dla Ukrainy było uruchomienie pierwszej nitki gazociągu Nord Stream, w 2013 roku było to już 47 proc. To nie koniec kłopotów Kijowa, w budowie jest bowiem pierwsza nitka Turkish Stream, a Niemcy zrobią wszystko, aby Nord Stream 2 dokończono bez większych opóźnień52. Niestety polska pomoc dla Ukrainy jest cały czas mocno ograniczona możliwościami technicznymi. W tej chwili przepustowość interkonektora z Ukrainą wynosi 1,5 mld m sześc. gazu rocznie. To jednak ma się zmienić do końca 2019 roku, kiedy po przebudowie osiągnie 5–6 mld m sześc. Należy dobudować około 120 kilometrów odcinka gazociągu z polskiej granicy do pierwszego dużego magazynu gazu znajdującego się na Ukrainie. Drugi problem stanowią ukraińskie magazyny, które znajdują się w starych złożach i w wypadku dużego mrozu nie można z dnia na dzień zwiększać ich mocy podawczej. Polskie magazyny nie mają takich problemów, bo w większości są w kawernach solnych53. W 2017 roku polska strona, dzięki umowie z firmą ERU Trading i dostawom spotowym od innych odbiorców, zdołała dostarczyć na Ukrainę jedynie 1 mld m sześc. gazu.
Wróćmy jednak do spraw polskich, które bezpośrednio wiążą się z ukraińskimi problemami z Gazpromem. Za pierwszy element nowej rosyjskiej polityki uważa się podpisaną 4 stycznia 1987 roku umowę polsko-rosyjską, która zobowiązywała polską stronę do wybudowania gazociągu ze złóż w Jamburgu do granic Polski. Gaz z tego źródła miał w całości pokrywać polskie potrzeby. Jednocześnie dostarczany surowiec miał być sposobem zapłaty za wykonaną przez Polskę inwestycję. Polska w ten sposób nie tylko traciła niezależność energetyczną, ale na dodatek musiała jeszcze za to płacić, kredytując Rosjan, i to w czasach dla nas wyjątkowo trudnych – wielkiego kryzysu, kartek, braku możliwości pozyskiwania zachodnich kredytów. Kreml jednak mocno naciskał na zakończenie prac nad gazociągiem, czas bowiem naglił – w połowie lat osiemdziesiątych Rosjanie zdawali już sobie sprawę, że przegrali z USA zimną wojnę i muszą szybko wdrożyć zmiany w krajach satelickich. Zmiany te polegały na wprowadzeniu wolnego rynku i prywatyzacji przedsiębiorstw. Aby je uwiarygodnić, do władzy miały być dokooptowane niektóre środowiska „opozycyjne” i usadowieni w nich agenci, zgodnie z zasadą „jeśli chcemy, by wszystko pozostało tak, jak jest, wszystko musi się zmienić”54. Choć pucz wojskowy Wojciecha Jaruzelskiego spowodował, że w Polsce ubyło około 1 mln obywateli (jedni wyjechali, inni nie mogli lub nie chcieli wrócić), to jednak władza nie była pewna, czy społeczeństwo kupi nowe „reformy”. Wobec katastrofalnej sytuacji budżetowej puczyści dali zielone światło dla tzw. prywaciarzy, a żeby mieć nad nimi kontrolę w 1983 roku powstały urzędy skarbowe, które w egzekwowaniu podatków zastąpiły rady narodowe. Jednak to wszystko było stanowczo za mało, aby wyciągnąć kraj z głębokiej zapaści. Szczególnie że Polacy nie mieli zaufania do władz i nie wierzyli już w żadne reformy. Potrzebny był symbol, który uwiarygodni zmiany. W tym celu zorganizowano wielki telewizyjny show zwany Okrągłym Stołem. Zanim jednak władza rozpoczęła operację „Okrągły Stół”, musiała zablokować ewentualne rozliczenia czy lustracje i w tym celu 29 kwietnia 1985 roku rozpoczął swoją działalność Trybunał Konstytucyjny. Oczywiście na krótkiej liście koncesjonowanej opozycji (zgodnie z umową w Magdalence) nie mogła pojawić się prawica, czyli spadkobiercy dawnych elit II RP. Za opozycję robiły wtedy głównie osoby z rodzin działaczy komunistycznych odsuniętych od władzy w 1956 i 1968 roku. Okrągłostołowy telewizyjny show został przez społeczeństwo kupiony, pojawiło się więc zielone światło dla przekucia władzy politycznej w ekonomiczną. W tym samym czasie Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego (FOZZ) kończył finansowanie kluczowej dla Rosjan inwestycji w Europie Środkowej – gazociągu Jamburg55. W latach 1989–1990 z kasy FOZZ pokrywano kolejne raty kredytu udzielonego przez ZSRS na budowę gazociągu. Pieczę nad całym przedsięwzięciem mieli najbardziej zaufani ludzie Kremla, wojskowi z Zarządu II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, ci sami ludzie kontynuowali swoją pracę w powołanych w 1991 roku Wojskowych Służbach Informacyjnych, które miały zabezpieczać interesy rosyjskie w Polsce. WSI działały w Polsce bez przeszkód do 2006 roku, kiedy to zostały wreszcie rozwiązane. Jak kluczowa dla rosyjskiej polityki jest doktryna Falina-Kwicińskiego, uzmysławiają tajemnicze zgony osób, które próbowały blokować jej realizację. W latach dziewięćdziesiątych w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach zginął szef odpowiednika polskiego PGNiG na Słowacji, w równie zagadkowych okolicznościach skończył życie menedżer bułgarskiego Top Energy, gdy próbował pozbyć się Gazpromu z akcjonariatu. W wypadku drogowym 24 września 2005 roku poniósł śmierć Daniel Podrzycki, który wraz z posłem Andrzejem Lepperem w 1997 roku podpisał zawiadomienie do prokuratury w związku z nadużyciami podczas podpisywania kontraktu na budowę rurociągu jamalskiego. Zginął również szef elektrowni jądrowej na Litwie, gdy Rosjanie przedstawili konkurencyjny projekt w obwodzie kaliningradzkim56.
Współpraca niemiecko-rosyjska w zakresie energetyki skupia się na kilku kluczowych przedsięwzięciach:
a) Nord Stream 1 (Gazociąg Północny)57