Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gimnastyka słowiańska ma wiele wspólnego z jogą, lecz wywodzi się z naszego kręgu kulturowego. To praktyka, która przez wieki była przekazywana z pokolenia na pokolenie, z matki na córkę. Przez lata zapomniana, obecnie została odkryta na nowo. Pomaga kobietom odnaleźć wewnętrzny spokój, siłę i poczucie wspólnoty, nawiązać więź z naturą i swoją rodzinną ziemią.
Dzięki tej książce dowiesz się, jakie są korzyści z jej regularnego uprawiania oraz jak ułożyć zestaw ćwiczeń dopasowany do indywidualnych potrzeb twojego ciała i umysłu!
Ty również możesz skorzystać dobrodziejstw gimnastyki słowiańskiej:
poprawisz postawę ciała i wysmuklisz sylwetkę,
zniwelujesz bóle pleców, szyi i kręgosłupa,
uregulujesz działanie układu hormonalnego oraz złagodzisz związane z nim dolegliwości,
wzmocnisz mięśnie dna miednicy,
zredukujesz stres,
odkryjesz na nowo swoją kobiecość!
Sięgnij po nasze słowiańskie rozwiązania, by zachować zdrowie i dobre samopoczucie!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 124
Po rozstaniu z mężem rozsypałam się na drobne kawałeczki. Jednak po jakimś czasie zaczęłam powtórnie składać w całość moje życie i samą siebie. Od lat praktykowałam jogę i taniec intuicyjny, to niewątpliwie dało mi siłę do pozbierania się i dostrzeżenia dobrych stron zaistniałej sytuacji. Ale… ale czegoś zaczęło mi brakować… Potrzebowałam kobiecego wsparcia, podniesienia swojej żeńskiej energii. Pewnego rodzaju „ukobiecenia”…
Niepozorne ogłoszenie internetowe wzbudziło moją ciekawość. Po prostu poczułam, że chcę uczestniczyć w tym wydarzeniu. Nie wiedziałam jeszcze, czym jest tak naprawdę gimnastyka słowiańska, ale perspektywa weekendu spędzonego z samymi kobietami i praktykowaniem wyłącznie kobiecej formy ruchu, sprawiła, że szybko podjęłam decyzję. Jadę! W pośpiechu załatwiłam formalności, zorganizowałam opiekę dla dzieci, zapakowałam walizkę, wrzucając do niej konieczną (według organizatorów) długą spódnicę. Wsiadłam w samochód i pojechałam…
Warsztaty odbywały się w malowniczym miejscu – dom pod lasem, prawie na końcu świata. Spotkałam tam kobiety w różnym wieku, każda z nich miała inny bagaż doświadczeń. Wszystkie były ubrane w długie sukienki. Wyglądały przepięknie. W tej scenerii snułyśmy opowieści o słowiańskich kobietach i mężczyznach. Panowała niezwykła atmosfera wsparcia i bliskości, stwarzająca przestrzeń do rozwoju. No i gimnastyka… gimnastyka, która mnie zauroczyła. Już wtedy, na pierwszych zajęciach, wiedziałam, że chcę poznać ją głębiej i przekazywać w darze wiedzę o niej innym kobietom.
Trwała akurat letnia olimpiada lub inne mistrzostwa sportowe. Siedzieliśmy razem, przytuleni do siebie na kanapie i oglądaliśmy gimnastykę artystyczną. Młodziutkie, smukłe i niezwykle gibkie dziewczyny prezentowały układy taneczno-gimnastyczno-akrobatyczne do utworów muzyki klasycznej. Swoje wystąpienia uatrakcyjniały kolorowymi piłkami, obręczami, drobnymi maczugami oraz niezwykle malowniczymi szarfami, które tańczyły wraz z nimi i dodawały tym pokazom niemalże magicznej aury. Zakochałam się w tym, co zobaczyłam. Zaczęłam snuć marzenia, że i ja będę tak kiedyś tańczyć. Zapragnęłam z całego serca być taka jak one, lekka i zwinna, płynnie wykonywać wszystkie ruchy, jakbym unosiła się nad ziemią, niczym wróżka.
Moi rodzice zawsze starali się spełniać marzenia – moje i mojej siostry. W czasach PRL-u, kiedy było naprawdę o wszystko trudno, jakimś cudownym zbiegiem okoliczności rodzicom zawsze udawało się „wyczarować” dla nas to, czego najbardziej pragnęłyśmy. Szczególnie starali się zaspokoić nasze potrzeby ruchu, kontaktu ze sztuką oraz własnej kreacji. Podążali za nami, starali się patrzeć na świat naszymi oczami, wyłączając własne ambicje. Tworzyli dla nas przestrzeń, w której mogłyśmy doświadczać tego, co fascynowało nas w danej chwili, bez presji czy przymusu.
Moje marzenie o ćwiczeniu gimnastyki artystycznej spowodowało, że w drugiej klasie zaczęłam uczęszczać na zajęcia w domu kultury. Jestem bardzo wdzięczna rodzicom, że zapisali mnie właśnie tam, a nie na przykład do klubu sportowego, w którym zostałabym poddana twardej dyscyplinie, morderczemu treningowi i restrykcyjnej diecie. W domu kultury, pod okiem ukochanej pani Eli, mogłam doświadczać ruchu, tańca i muzyki w swoim ciele, rozpoznawać własne potrzeby i możliwości oraz tworzyć autorskie układy. Rozwijałam w ten sposób swoją kreatywność i dokładnie tak jak marzyłam – poruszałam się niczym wróżka.
Od tamtej pory taniec i ruch już ze mną zostały. Nawet kiedy po siedmiu latach skończyłam swoją przygodę z gimnastyką artystyczną i baletem, pozostała we mnie ta wrażliwość na muzykę i potrzeba podążania za nią w tańcu, wyrażania siebie poprzez ruch, tego kim jestem, co mnie porusza, dokąd zmierzam. Weszłam na ścieżkę tańca intuicyjnego, w którym przejawiała się również moja duchowość. Był jednak czas, kiedy to wszystko szczelnie zamknęłam gdzieś głęboko w zakamarkach swojego ciała i prawie zupełnie o tym zapomniałam.
Po ukończeniu szkoły podstawowej poszłam do renomowanego liceum i przestałam mieć czas na cokolwiek poza nauką. Teraz myślę, że to właśnie wtedy zaczęłam się oddalać od siebie. Zablokowałam swoją potrzebę kreacji. Skupiłam się wyłącznie na tym, co należy, podążając za oczekiwaniami innych. Stałam się racjonalna i przyziemna, bardziej odtwórcza niż twórcza. Potrzebę duchowości zaspokoiłam, zaczytując się poezją.
W liceum się zakochałam, dlatego zaraz po maturze zamieszkałam z moim partnerem, jednocześnie studiowałam i prowadziłam dom. Jak pewnie wiele kobiet założyłam sobie, że będę we wszystkim perfekcyjna, a związku z tym, że wciąż się uczyłam i byłam na utrzymaniu mojego przyszłego męża, w ramach rekompensaty przejęłam wszystkie obowiązki domowe. Sama zafundowałam sobie to, co potem po wielu latach z mozołem próbowałam zmienić. Wzięłam na swoje barki całą odpowiedzialność za dom, a potem kolejno: za pracę i dzieci, nakładając na siebie pęta kontroli. W tym dążeniu do perfekcji niestety zapomniałam o sobie. Myślałam, że jak siłaczka ze wszystkim dam sobie radę. Dodatkowo wciąż stawiałam sobie kolejne cele, które chciałam osiągnąć, oczywiście nie rezygnując z dotychczasowych obowiązków. Poszłam na kolejne studia, zwiększyłam liczbę godzin pracy. Ledwo dawałam radę ogarnąć to co mam, a wciąż dokładałam sobie kolejne wyzwania. Mimo że z pozoru byłam szczęśliwa pod każdym względem – zarówno w małżeństwie i rodzicielstwie, jak i w pracy – to czułam wewnątrz jakąś ogromną pustkę, której nie potrafiłam niczym zapełnić.
Zaczęłam chorować. Nic poważnego, ale jednak ciągle coś. Niekończące się infekcje, jedna za drugą, problemy z żołądkiem i jelitami, bóle mięśniowe, które nie ustępowały, dlatego z czasem nauczyłam się z nimi żyć. Moje ciało krzyczało do mnie: „ZATRZYMAJ SIĘ i zobacz, gdzie i kim jesteś!”. Ja jednak nie chciałam tego słyszeć, nie widziałam innej drogi. Pozostawałam nadal w ciągłym biegu, w pełni kontrolowałam siebie i rzeczywistość. Nie potrafiłam i nie chciałam sobie odpuścić. Bałam się okazać słabość, więc udawałam silną. W ogóle nie łączyłam mojego stanu zdrowia ze stanem mojego ducha. Kompletnie odcięłam się od siebie. Nie zauważyłam nawet, kiedy zaczęły się psuć moje relacje z mężem…
Pewnego piątkowego wieczoru stało się to, co się w końcu stać musiało. Mój mąż oznajmił, że już mnie nie kocha i odchodzi do innej kobiety. Wszechświat dba, żebyśmy kroczyli odpowiednią ścieżką. W takich sytuacjach zsyła najczęściej jakieś trudne doświadczenia, które kompletnie zmieniają naszą perspektywę. Pozwalają spojrzeć na wszystkie sprawy z zupełnie innej strony. Wywracają życie do góry nogami, żebyśmy mogli w chaosie odnaleźć siebie. Tak też się stało. Świat się dla mnie zatrzymał. To było jak porażenie piorunem. Cały czas myślałam, że nasze małżeństwo jest moją przystanią, czymś trwałym, niezmiennym, co przetrwa wszystkie burze i zawieruchy życia. Wielu rzeczy się bałam, ale tego, co się wydarzyło, kompletnie się nie spodziewałam.
Utknęłam w martwym punkcie. Nie mogłam jeść, nie mogłam spać, nie umiałam skupić na niczym uwagi. Straciłam radość i chęć życia. Nie wiedziałam, kim jestem ani gdzie idę. Zobaczyłam, że ostatnie kilkanaście lat postrzegałam siebie jedynie jako żonę, partnerkę i matkę. Poczułam, że mam jakby oderwaną część ciała i kawał serca, a z taką raną trudno jest nawet egzystować, a co dopiero w pełni żyć. Zrozumiałam, że czas odnaleźć siebie i stać się na powrót całością.
O! jak irytowały mnie w tamtym czasie opowieści o szukaniu w partnerze drugiej połówki! O czekaniu na księcia, który przyjedzie na białym koniu i przy którym znikną wszystkie problemy tego świata. O tym w końcu, że tylko w związku możemy być szczęśliwe i w pełni zrealizowane. Z ogromną mocą dotarło do mnie, że tylko dwie całości mogą stworzyć jedność i że nadszedł dla mnie czas odnalezienia siebie w pełni, po długim czasie zdradzania własnej osoby. Weszłam na ścieżkę rozwoju.
Idę tą drogą już dobre parę lat, bardzo pilnując, żeby wszystko, co robię, było zgodne ze mną, nawet wbrew aktualnym modom i oczekiwaniom społecznym. Nie jest to jednak łatwe zadanie. Pozbycie się lęku przed oceną i puszczenie wewnętrznej kontroli to dwa najtrudniejsze zadania, z którymi zmagam się każdego dnia. Mam wrażenie, że faktycznie, jak mówił Shrek, składam się z warstw niczym cebula. Kiedy poradzę sobie z czymś na drodze rozwoju osobistego i myślę, że już mam wszystko załatwione, zaraz okazuje się, że zdjęłam tylko jedną warstwę, a jeszcze wiele kryje się pod spodem.
Pierwszą rzeczą, którą zaczęłam robić, aby na nowo odnaleźć siebie, było przypomnienie sobie, kim byłam i co lubiłam, zanim weszłam w związek z moim mężem. Wróciłam więc do słuchania muzyki z tamtych lat. Zaczęłam spełniać swoje niezrealizowane marzenia z młodości. Sięgnęłam do starych filmów i książek. Cofnęłam się do czasu, kiedy miałam czternaście, piętnaście, szesnaście lat. Przypomniałam sobie o tańcu i gimnastyce, o tym, czym wtedy żyłam. Otworzyłam mocno zaryglowane wewnątrz mnie drzwi, za którymi szczelnie zamknęłam ten kawałek siebie, który dawał mi wówczas radość, wolność i spełnienie.
I stało się. Zaczęłam na nowo tańczyć, ale nie według wyuczonych kroków i nie z kimś w parze. Byłam sama ze sobą w intuicyjnym tańcu, poruszającym każdy kawałek mojego ciała i każdy aspekt mojej osobowości. Odkrywałam w nim swoje emocje, wyrzucałam lęki i kontrolę. Stawałam się na nowo wolna jak ptak i lekka jak wróżka. Zobaczyłam, że poprzez ruch łatwiej jest mi dotrzeć do blokad i przekonań, które w sobie nosiłam, że poprzez pracę z ciałem mogę się od nich uwolnić i zrobić miejsce na coś nowego, mojego. Im bliżej siebie byłam, tym bardziej rozwijała się moja kobieca intuicja, pogłębiał się mój kontakt ze światem. Przestawałam być zamknięta tylko w swojej bańce, patrzyłam coraz szerzej na świat. Tańczyłam wieczorami, kiedy dzieci szły spać i ćwiczyłam porankami, przed ich obudzeniem. To był mój czas, którego z nikim nie dzieliłam, a w którym wzrastałam i podnosiłam się jako nowa ja.
Kolejnym, milowym wręcz, krokiem do odnalezienia siebie stały się spacery z psem, który pojawił się u nas w domu po odejściu mojego męża. Lolę dostaliśmy w prezencie od mojej siostry. Ta mała czworonożna istota miała pomóc nam – mi i moim dzieciom – przeżyć ten trudny czas. Zamieszkał więc z nami łaciaty aniołek, który jak mówi moja córka, uratował nam życie. Z psem, jak wiadomo, wiąże się też sporo obowiązków, które spoczęły oczywiście na moich barkach. Jednak codzienne spacery okazały się dla mnie czymś niezwykle przyjemnym. Mieszkam w pięknym miejscu na skraju lasu, więc każdego poranka wędrowałam leśnymi ścieżkami, czując coraz większy kontakt i więź z przyrodą. Wsłuchiwałam się w śpiew ptaków, tak odmienny w różnych porach roku. Delektowałam się zapachem drzew i gleby, który niesie wiatr. Oglądałam zmiany zachodzące w przyrodzie każdego tygodnia i miesiąca. Znajdowałam przyjemność w dotykaniu kory i liści drzew, ostrych źdźbeł traw, szorstkich gałązek jagód i wilgotnej gleby. Z dnia na dzień czułam coraz większą wdzięczność za ten niezwykły czas, który został mi dany przez los.
Jednak samotne rodzicielstwo nie należy do łatwych. Wymusiło na mnie stanie się jednocześnie matką i ojcem, kobietą i mężczyzną. Postawiło mnie w roli, którą przyjęłam z przymusu, ale wcale nie była ona dla mnie komfortowa. Musiałam być twarda, decyzyjna i zdecydowana. A w mojej kobiecej naturze leży raczej lekkość, delikatność i elastyczność. Starałam się godzić w sobie ten męski i kobiecy aspekt, oczyszczając się wieczorami w tańcu. Trochę mi to pomagało, ale cały czas czułam wewnątrz taką twardość, jakbym była przeszyta jakimś grubym, zimnym, metalowym prętem. Bardzo mi to przeszkadzało. Ten kawal żelaza, który niosłam w sobie, nie pozwalał mi dotrzeć do mojej esencji, do mojej kobiecości.
Po dwóch latach stawania się na nowo sobą, pewnego wieczoru usłyszałam, że ktoś wchodzi do domu. Dzieci już spały, a ja nie spodziewałam się gości. Zeszłam na dół i zobaczyłam, że w sieni stoi mój mąż – smutny i załamany. Spuszczona głowa, zgarbiona sylwetka, przygniecione troskami ramiona. Zupełnie jak nie on, przecież zawsze chodził wyprostowany i dumny. Stał i patrzył swoimi dużymi oczami z niemą prośbą o wpuszczenie do domu. Wtedy poczułam, jaki jest dla mnie ważny, pomimo rozstania i tego wszystkiego, co się wydarzyło między nami w ostatnich latach. Gestem ręki zaprosiłam go do środka, a potem objęłam. Na chwilę, na moment, tylko po to, żeby mu pomóc, dodać otuchy. Jednak podczas tego uścisku pierwszy raz od bardzo dawna poczułam, jak żelazo w moim wnętrzu się roztapia i jak wracam do domu. Mój mąż poczuł chyba w tamtej chwili to samo, bo choć przyjechał poprosić tylko o nocleg, zapytał, czy może już zostać.
Nie byłam wówczas gotowa na ponowne wejście w ten związek. Dopiero co zaczęłam czuć się dobrze sama ze sobą, byłam wolna, niezależna i spełniona. W ogóle nie spodziewałam się powrotu mojego męża. Nie tęskniłam za nim ani za tamtym czasem, kiedy byliśmy razem. Nie wiedziałam więc, co mam o tym wszystkim myśleć i jak postąpić w takiej sytuacji. Byłam rozdarta. Z jednej strony w końcu zaczęłam nowe życie w całkowitej zgodzie ze sobą, ale z drugiej strony mieliśmy wspólne dzieci i wspomnienie bliskości, która była kiedyś między nami, a której echo niespodziewanie wróciło w owym objęciu.
Postanowiłam jednak spróbować, zgodziłam się, żeby został. Powoli, z dnia na dzień zaczęliśmy wracać do siebie i do życia sprzed rozstania. Tylko, jak mówi powiedzenie, nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki. Każde z nas było już zupełnie inną osobą. Każde z nas dojrzało i się zmieniło. Każde z nas niosło już nowy bagaż doświadczeń, przeżyć i emocji. On był rozdarty między ogromnym poczuciem winy, a własnymi potrzebami. Ja miałam wielki żal w sercu i wciąż byłam na drodze do odnalezienia siebie. Nie mogliśmy już wrócić do tego, co kiedyś było między nami. Nie potrafiliśmy też zbudować nowej relacji. Znaleźliśmy się w potrzasku. Dodatkowo związani obietnicami szeptanymi w początkowej czułości, że już nigdy, że na zawsze… Krok po kroku oddalaliśmy się od siebie i będąc w jednym domu, w jednej rodzinie, prowadziliśmy zupełnie odrębne życia. Po roku takiej egzystencji postanowiliśmy się rozstać, ale mieszkać dalej razem ze względu na dzieci.
Nastał jeden z najtrudniejszych okresów w moim życiu. Chylę czoła przed ludźmi, którzy po rozwodzie, często ze względów finansowych, nadal mieszkają razem. Dom jest takim miejscem, które powinno być naszym azylem, schronieniem, w którym możemy w pełni odpocząć, odciąć się od świata, w którym zdejmujemy maski, codziennie przez nas nakładane, gdy go opuszczamy. Przystanią, w której możemy być sobą, z pełnym spektrum naszych nastrojów, bez makijażu, w dresie. Niestety, decyzja, którą podjęliśmy ze względu na dzieci, pozbawiła mnie takiego miejsca. Nawet w domu nie czułam się w pełni wolna i bezpieczna. Narastało między nami napięcie i jakaś nieznana do tej pory wrogość. Mimo obietnic, że już więcej nie zdradzę siebie i będę żyć zgodnie z moimi wewnętrznymi pragnieniami, znowu się zagubiłam i ponownie zaczęłam chorować. Teraz jednak miałam już świadomość tego, co się dzieje, rozumiałam ciało, które krzyczało. Zaczęłam szukać drogi wyjścia z tego impasu. Wiedziałam, że nawet w więzieniu można być wolnym, że to jest kwestia zmiany myślenia, wyjścia poza schematy, zobaczenia spraw z innej perspektywy.
Wtedy właśnie natknęłam się na ogłoszenie o warsztatach gimnastyki słowiańskiej. Od razu wiedziałam, że chcę wziąć w nich udział. Zrzucić z siebie napięcie, które w sobie niosłam, poczuć ciepło i bliskość w kręgu kobiet. Nie miałam jeszcze wtedy świadomości, że owa gimnastyka to nie tylko praca z ciałem na poziomie fizycznym, ale również głęboka praktyka umysłu i duchowości. To holistyczne podejście do tego, czym jest kobiecość.
Te warsztaty zmieniły wszystko – moje ciało, przez lata kształtowane gimnastyką artystyczną i tańcem, bez oporu weszło w nowy ruch. Od razu poczułam niesamowitą moc tych ćwiczeń. Miałam wrażenie, że ich pierwotna formuła od razu dotknęła samego rdzenia, jądra mojej kobiecej natury, a ciało doświadczyło przepływu energii, która wypełniła mnie światłem i dała poczucie otulenia oraz głębokiego spokoju wewnętrznego. Praktyka połączona z afirmacją wskazała mi kierunek rozwoju. Dostałam narzędzie do pracy nad sobą, z którego zamierzałam skorzystać. Wróciłam do domu dumna z tego, że jestem kobietą, byłam lżejsza i szczęśliwsza. Czułam, że znalazłam swoją drogę.
Zaczęłam intensywnie ćwiczyć. Każdego poranka wstawałam jeszcze wcześniej, żeby mieć czas na pełną praktykę gimnastyki słowiańskiej. Konsekwentnie i wytrwale pracowałam nad sobą. Bardzo szybko zaczęłam odczuwać zmiany zachodzące w moim życiu. Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę, było wyprostowanie sylwetki. Przestałam się garbić, a moja broda dumnie uniesiona do góry, pokazywała pewność siebie, jaka we mnie zagościła. Miałam wrażenie, że proste plecy i dzięki temu otwarta klatka piersiowa, spowodowały, że od razu zaczęłam patrzeć na świat z poziomu serca. Przestało mi być wygodnie w spodniach. Dżinsy zaczęły mnie uwierać. Zapragnęłam chodzić w długich, powłóczystych spódnicach i sukienkach. Z czasem całkowicie wymieniłam garderobę. Nowe stroje i regularna praktyka spowodowały również, że zaczęłam inaczej się ruszać. Moje gesty stały się delikatniejsze, a krok bardziej płynny. Znajomi zwracali uwagę na tę metamorfozę.
Ponadto coraz bardziej odczuwałam więź z przyrodą. Ćwiczenie pozycji gimnastyki słowiańskiej na łonie natury, oprócz niezwykłej wręcz przyjemności, zaczęło dawać mi poczucie integralności ze światem. Przestałam oddzielać siebie jako człowieka od środowiska naturalnego, stałam się jego częścią. Mogłam swobodnie przechadzać się po lesie bez butów, siadać na mchu i kłaść się na łące. To niezwykłe połączenie zaczęło mi dawać siłę.
W domu również zauważyłam zmiany. Wzajemna wrogość i niechęć między mną a moim mężem stopniowo zanikała. Wróciły swobodne rozmowy i wzajemne żarty. Zaczęliśmy coraz chętniej spędzać razem czas. Zobaczyłam w moim mężu na nowo mężczyznę, którego kiedyś pokochałam – ciepłego, dowcipnego, pełnego pasji. Z czasem zaczęliśmy romansować. Poznając się na nowo i dopasowując do siebie, daliśmy początek zupełnie nowej relacji, w której dwie całości mogły stworzyć pełnię.
Nie była to droga łatwa i prosta. Wiele musiałam zrozumieć, a przede wszystkim wyjść poza stare schematy i przekonania, które trzymały mnie w szachu. Po tych kilku latach emocjonalnej zawieruchy, trudno mi było odpuścić i pozwolić mężczyźnie dzielić ze mną życie, na nowo mu zaufać, wejść w kobiecą energię miłości, delikatności, otwartości. Z pomocą przyszło mi ćwiczenie gimnastyki słowiańskiej ze świata dolnego (o trzech światach gimnastyki dowiesz się więcej z dalszej części książki), które daje samotnej kobiecie moc ochrony siebie i bliskich, ale pomaga także oddać kontrolę i pozwolić mężczyźnie, który pojawia się w jej życiu, stanąć w męskiej energii dającej opiekę i bezpieczeństwo. Myślę, że właśnie ta praktyka, wykonywana przeze mnie z dużą determinacją, otworzyła przed nami drzwi do związku pełnego wzajemnej akceptacji, miłości i zaufania. Relacji, w której każde z nas mogło przyjąć właściwe dla siebie role i rozsiąść się w kobiecości oraz męskości.
Gimnastyka słowiańska na dobre została w moim życiu, okazała się dla mnie drogowskazem. Poprzez ćwiczenia, składające się również z afirmacji, zaczęłam się zmieniać, otwierać na nowe, przyjmować to, co niesie życie z zaufaniem i wewnętrznym spokojem. Zrobiłam milowy krok w kierunku pokochania siebie i pełnej akceptacji tego, kim jestem i skąd pochodzę. Zaczęłam odczuwać więź z przodkami oraz miłość i wsparcie, które płynie od przeszłych pokoleń. Poczułam się zakorzeniona, silna, pełna wewnętrznej mocy. Otworzyłam serce i zawierzyłam intuicji. Wróciłam do siebie.
Z czasem zapragnęłam uczyć inne kobiety tej przepięknej formy ruchu, która daje nam połączenie ze sobą i światem oraz wprowadza nas na ścieżkę wewnętrznego rozwoju. Chciałam w ten sposób dzielić się tym, co sama odkryłam, zgłębiłam i doświadczyłam. Zapragnęłam pomagać innym w odnajdywaniu siebie, choć z czasem zaczęłam myśleć, że to bardziej proces tworzenia siebie na nowo.
Kilka lat temu ukończyłam kurs nauczycielski i jestem tu z wami, żeby pokazać drogę do esencji kobiecości z gimnastyką słowiańską.
Z jednej strony szukałam czegoś wyłącznie kobiecego, potrzebowałam odskoczni od męskiego świata, w którym przyszło mi żyć. W tamtym czasie nosiłam w sobie dużo złości w stosunku do mężczyzn. Miałam stary, zasiedziały, nieprzepracowany wówczas żal do mojego taty oraz bardzo świeży, gorący jeszcze i pełen pasji żal do partnera. Mocno poczułam, że potrzebuję żeńskiej energii w swojej codzienności. Chciałam odciąć się od tego, co męskie – twarde, silne, dominujące i zdecydowane. Marzyłam o otuleniu się tym, co kobiece – delikatne, miękkie, płynne, intuicyjne.
Z drugiej strony gimnastyka słowiańska wywodzi się z naszego, słowiańskiego kręgu kulturowego. A co za tym idzie, jest nam bliższa niż joga pochodząca przecież z Indii. Przez wiele lat swojego życia nie identyfikowałam się właściwie z żadną narodowością, regionem czy częścią świata. Wydawało mi się, że mogę w zasadzie żyć wszędzie. Marzyłam nawet o zamieszkaniu w którymś z krajów, które odwiedzałam. Tak się jednak ułożyło, że zostałam w Polsce, z którą pozornie niewiele mnie łączyło. Mijały lata, a ja zaczęłam czuć, że to jest moje miejsce na Ziemi. Z upływającym czasem coraz mocniej odczuwałam, że stąd pochodzę, że tutaj żyli i umierali moi przodkowie, że jestem związana z tą ziemią i tutaj chcę zapuścić korzenie, trwać… Gimnastyka słowiańska wpisała się więc idealnie w owe odczucia. Joga, mimo ogromu swoich zalet, ciągle wydawała mi się trochę obca kulturowo. Pragnęłam zaangażować się w coś, co jeszcze bardziej zespoli mnie z miejscem, w którym żyję.
Mamy więc kobiecość i zakorzenienie, ale co jeszcze? Co to w ogóle jest ta gimnastyka słowiańska? Część ludzi twierdzi, że jest to sztuczny twór, wymyślony w obecnych czasach tylko po to, aby zarobić pieniądze, gdyż aktywność fizyczna połączona z rozwojem duchowym jest teraz w modzie. Jednak gimnastyka słowiańska jest faktycznie prastarą praktyką, która przez wieki była uprawiana przez kobiety. Jednak kultywowanie tej tradycji z jakiś powodów nie przetrwało czasów powojennych. Dopiero w latach 90. XX w. została ona odkryta na nowo. Przyczynił się do tego białoruski filozof i badacz kultury Słowian – Giennadij Adamowicz, który w tym czasie wykładał na Państwowym Uniwersytecie Pedagogicznym w Mińsku. Na zajęciach, które prowadził, otrzymał od studentki informację o rzekomych ćwiczeniach przekazywanych z pokolenia na pokolenie przez białoruskie kobiety. Zainteresowany tematem, postanowił go zgłębić i poddać szerszej analizie. Wraz ze studentami rozpoczął badania w terenie, jeżdżąc po białoruskich wsiach i szukając kobiet, które wykonują ową gimnastykę. Okazało się, że takich pań nie brakuje, dlatego zebranie materiałów na ten temat nie było trudne. Adamowicz opisał zgromadzoną dokumentację, dopracował metodykę i stworzył system pracy z ciałem i duchowością zwany gimnastyką słowiańskich czarownic.
Historia ta pokazuje, że gimnastyka słowiańska sięga swoimi korzeniami czasów wierzeń słowiańskich. Przekazywana z pokolenia na pokolenie, z matki na córkę, była swoistym darem kobiet z całej rodziny dla dorastającej dziewczynki, pewnego rodzaju elementem inicjacji w momencie osiągnięcia dojrzałości płciowej. Kiedy nastolatka dostawała pierwszą miesiączkę, otrzymywała od matki lub babki zestaw siedmiu ćwiczeń. Regularna ich praktyka miała pomóc jej w znalezieniu i zatrzymaniu przy sobie mężczyzny, zajściu w ciążę, łatwym porodzie, utrzymaniu ciała w zdrowiu i sile oraz w znajdowaniu mądrości i wewnętrznej mocy, dzięki której kobieta z biegiem lat zmieniała się w szanowaną seniorkę swojego rodu i całej społeczności.
Jednak każdy z tych światów to coś więcej niż tylko pozycje do ćwiczeń, bo gimnastyka słowiańska to coś więcej niż tylko trening ciała. To praca nie tylko nad naszą cielesnością, ale również nad naszą duchowością. Praktyka nie tyleż fizyczna, co psychofizyczna, to rozwijanie się i doskonalenie na wielu poziomach. Tak więc w owych trzech słowiańskich światach pracujemy (podobnie jak w jodze) nad zintegrowaniem i połączeniem trzech obszarów naszej ludzkiej natury: ciała, umysłu i duszy. Zajmujemy się trzema strukturami umysłu: nadświadomością, świadomością i podświadomością. Przywracamy w naszym ciele swobodny przepływ trzech kobiecych energii: białej, czerwonej i czarnej. Wzrastamy do pełni akceptacji i miłości: do siebie, świata i przodków.
Niezależnie od tego, z której strony popatrzymy na gimnastykę słowiańską, mamy trzy części, trzy obszary, które zintegrowane ze sobą, tworzą całość. Całość naszego człowieczeństwa, pełnię kobiecości. Przyjrzyjmy się teraz każdemu z tych aspektów gimnastyki słowiańskiej.
Świat górny (Prawi) to według starych słowiańskich podań świat bogów, źródło naturalnego porządku, myśl twórcza i siła sprawcza oraz nieskończony potencjał kreacji Wszechświata. Odpowiada mu kolor biały, będący symbolem światła, czystości, a także życiowej energii. Powiązany jest z pracą nad naszą nadświadomością, czyli tą częścią naszego umysłu, która odpowiada za wyższe idee, wiedzę intuicyjną oraz postrzeganie rzeczywistości z szerszej perspektywy.
Praktykowanie ćwiczeń świata górnego daje nam poczucie spokoju, wewnętrznej równowagi, pomaga oddać kontrolę i pozwala wydarzeniom toczyć się swoim rytmem, daje nam pewność siebie w połączeniu ze zgodą na to, co się wydarza. Brzmi pięknie, prawda? Osobiście lubię praktykować w świecie Prawi ze względu na kontemplacyjność tych ćwiczeń. Szczególnie mocno odczuwam ich działanie, kiedy robię je w miejscu z pięknym widokiem np. w górach czy na nadmorskim klifie. Wykonywanie ich daje mi poczucie połączenia z Bogiem, Wszechświatem.
Świat średni (Jawi) to nasza ziemska codzienność wśród ludzi, zwierząt, roślin, taniec uczuć i emocji, arena walki dobra ze złem, nieustanna karuzela życia: aktywności, radości, miłości, kreacji, przywiązania, lęku, straty i cierpienia. To ciągłe bycie w relacji z innymi i światem zewnętrznym, intensywne doświadczanie na wielu poziomach, ale również przestrzeń pomiędzy światłem i ciemnością, między bielą świata boskiego i czernią świata przodków, ciągłe dążenie do równowagi. Kolorem Jawi jest czerwony, symbolizujący życie, miłość, kreację i piękno, ale równocześnie siłę, gniew i władzę. Praktykowanie ćwiczeń świata średniego to praca z naszą świadomością, czyli tożsamością, osobowością charakterem. Właśnie na poziomie świadomości kreujemy siebie, podejmujemy decyzje, dokonujemy wyborów, porównujemy, oceniamy i interpretujemy rzeczywistość.
Ćwiczenia świata średniego wykonujemy w klęku. Są one bardzo różnorodne, brakuje w nich ciągłości, wynikania jednej pozycji z drugiej, jak to jest w świecie górnym i dolnym. Odzwierciedlają zmienność życia i nieustanną huśtawkę emocji. W rozmaitości i niestabilności naszej egzystencji potrzebujemy bardzo silnego kręgosłupa, również moralnego, wewnętrznej siły, ale i elastyczności, aby móc pewnie kroczyć ścieżką życia i pozostać wiernymi sobie. Dlatego podczas wykonywania tych ćwiczeń pracujemy mocno nad gibkością i wzmacnianiem naszych pleców poprzez skłony, skręty i wygięcia boczne.
Świat dolny (Nawi), jest związany z…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
Rozdział 11. SŁOWIAŃSKIE CZAKRY, CZYLI CENTRA ENERGETYCZNE
Bera A., Podróż po czakrach. Pokochaj swoje życie z jogą kundalini, Kopenhaga 2021.
https://jutes.ru/pl/9-chakr-cheloveka-i-ih-znachenie-chakry-cheloveka-i-ih-znacheniya-chto-takoe/, dostęp: 10.04.2022.
https://studopedia-su.translate.goog/19_97835_mirovospriyatie-drevnih-slavyan.html?_x_tr_sl=ru&_x_tr_tl=pl&_x_tr_hl=pl&_x_tr_pto=sc&fbclid=IwAR3zPvEUEecUJYShiLw8lwMsO6eyhdJmoS4ZL3Zd-yWLHLpuJ-QvwzD_Mmk, dostęp: 10.04.2022.
https://pl.imigrant.sk/opis-czakr-slowianskich-ich-cech-102, dostęp: 10.04.2022.
https://akademiaducha.pl/czakry-czlowieka-wedlug-wiedzy-slowiansko-aryjskiej/, dostęp: 10.04.2022.
https://www.odkrywamyzakryte.com/slowiansko-aryjski-system-czakr/, dostęp: 10.04.2022.
https://ezowymiar.pl/czakry-energetyczne-osrodki-czlowieka/, dostęp: 10.04.2022.
http://www.uzdrowiciele.pl/?czakry,15, dostęp: 10.04.2022.
Rozdział 12. PRACA Z UKŁADEM HORMONALNYM W GIMNASTYCE SŁOWIAŃSKIEJ
https://www.medonet.pl/choroby-od-a-do-z/choroby-endokrynologiczne,hormony---charakterystyka--mechanizm-dzialania-i-rola-w-organizmie,artykul,26806482.html, dostęp: 10.04.2022.
https://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/hormony/androgeny-hormony-androgenowe-funkcje-badania-normy-dla-kobiet-i-mezczyzn-aa-nDfp-3Mxf-7Tp7.html, dostęp: 10.04.2022.
https://sofimed.pl/blog/czym-sa-hormony/, dostęp: 10.04.2022.
https://zpe.gov.pl/a/uklad-hormonalny/D8fZrWlSe, dostęp: 10.04.2022.
https://fizjoterapeuty.pl/narz-wewn/gruczoly-dokrewne.html, dostęp: 10.04.2022.
Rozdział 13. MIĘŚNIE DNA MIEDNICY A GIMNASTYKA SŁOWIAŃSKA
Kocur D., Wiedza kobiet na temat mięśni dna miednicy, „Seksuologia Polska”, 2016, 4, 1, s. 31–38, https://journals.viamedica.pl/seksuologia_polska/article/ view/31-38/35543, dostęp: 19.04.2022.
Kurczab P., Trening mięśni dna miednicy w praktyce jogi. Warsztat jogi terapeutycznej przy problematyce nietrzymania moczu, praca dyplomowa, Wrocław 2021.
Opara J.A., Socha T., Poświata A., Ćwiczenia mięśni dna miednicy najlepszym sposobem prewencji w wysiłkowym nietrzymaniu moczu u kobiet uprawiających wyczynowo sport, „Fizjoterapia”, 2013, 21, 2, s. 57–63.
https://www.researchgate.net/profile/Socha-Teresa/publication/305875780_Pelvic_floor_muscle_exercise_as_the_best_stress_urinary_incontinence_prevention_method_in_women_practising_competitive_sport/links/58ddab9daca27206a8a1c0b8/Pelvic-floor-muscle-exercise-as-the-best-stress-urinary-incontinence-prevention-method-in-women-practising-competitive-sport.pdf, dostęp: 19.04.2022.
https://fizjoterapeuty.pl/uklad-miesniowy/miesnie-dna-miednicy.html, dostęp: 19.04.2022.
https://www.emc-sa.pl/dla-pacjentow/blog/cwiczenia-miesni-dna-miednicy-dlaczego-sa-wazne-dla-kobiet-i-mezczyzn, dostęp: 10.04.2022.
Rozdział 14. KOBIECE PIERSI
https://www.zlap-balans.pl/blog/article/wyrzuc-stanik-odzyskaj-zdrowie?fbclid=IwAR2CQCh5uvk9ZFRQYTmXs5w62MR8-I_bpinWe_mrbCQasdkoVIIpjeR3y2g, dostęp: 10.04.2022.
Rozdział 16. KĄPIELE LEŚNE A GIMNASTYKA SŁOWIAŃSKA
Li Q., Shinrin-yoku. Sztuka i teoria kąpieli leśnych, tłum. O. Siara, Insignis, Kraków 2018.
Autorka: Katarzyna Uramek
Redakcja: Agnieszka Knapek
Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak
Projekt graficzny okładki: Anna Jamróz
Projekt graficzny makiety: Izabela Kruźlak
eBook: Atelier Du Châteaux
Elementy graficzne: Freepik
Zdjęcia: Tatiana Iwanow (s. 17, 41–42, 45, 65, 72, 175, 290–219, 223), Agata Czeczenikow (s. 9), Grzegorz Uramek (s. 31, 167, 183), Anna Olszewska (s. 78), Agnieszka Fijołek-Mazurkiewicz (s. 85), Iwona Łapińska (s. 86), Marcin Wasiński (s. 103), Arkadiusz Szymański (s. 121), Helenart fotografia (s 144), Izabela Kowalik (s. 159), Joanna Wąsowska (s. 183), Freepik (s. 26, 179), pozostałe zdjęcia: Shutterstock.
Redaktor prowadząca: Natalia Ostapkowicz
Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka
© Copyright by Katarzyna Uramek
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2022
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
[email protected], www.pascal.pl
ISBN 978-83-8103-982-6